Minęły tygodnie.

Tygodnie od tamtego incydentu, jak zwykła nazywać go w swojej głowie. Od chwilowego, katastrofalnego błędu w jej osądzie, który sprowadził ją prosto do biura Malfoya. Od czasu do czasu kładzie się spać, zastanawiając, co mogłoby się wydarzyć, gdyby jednak się zgodził.

Ale potem zawsze dręczy ją myśl, jak w ogóle mogła sądzić, że chciałby przyjąć jej propozycję, co zwykle wystarcza, by szybko przewróciła się na bok i zamknęła oczy. Bo to wszystko nie miało żadnego znaczenia.

W końcu minęło już wystarczająco dużo czasu, by mogła znaleźć się na dobrej drodze do zapomnienia o całej tej męce. Do udawania, że to się nigdy nie wydarzyło. Prawie.

To znaczy – dopóki ich dwójka nie zostanie zmuszona do dzielenia tej samej windy.

Logicznie rzecz biorąc, szanse na takie spotkanie są raczej niskie. Ona pracuje o pięć poziomów do góry, a on o sześć poziomów w dół. Ich trasy nigdy nie powinny się pokrywać, ani choćby krzyżować. Wygląda jednak na to, że los jest im całkowicie przeciwny, kiedy pewnego piątku on zostaje zmuszony do odwiedzenia Departamentu Tajemnic, podczas gdy ona zmierza na spotkanie w sprawie pewnej relokacji w Urzędzie Świstoklików.

Prawie wycofuje się z windy, kiedy zauważa go w kącie.

Ale takie posunięcie byłoby niedorzeczne. I tchórzliwe.

I spóźni się na spotkanie z Rhodesem.

Więc prostuje się i odwraca do blondyna plecami, odcinając od jego ostrego spojrzenia. Obserwuje złote pręty drzwi windy i robi co w jej mocy, by skupić się tylko na tym, co nerwowo mruczy do siebie dżentelmen stojący obok.

— …tylko tymczasowe. Zniknie. Oczywiście, że tak będzie. Musi. Oczywiście, że tak. To tymczasowe. Tylko tymczasowe…

— Departament Magicznych Wypadków i Katastrof — ogłasza winda, a mężczyzna wyskakuje na korytarz, zabierając ze sobą całą jej uwagę.

Teraz oprócz nich w windzie jest jeszcze tylko jedna osoba…

— Departament Regulacji i Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami.

Psiakrew, teraz nie ma już nawet tej jednej osoby…

Nie. Nie, wszystko jest w porządku. Od Urzędu Świstoklików dzielą ją jeszcze tylko dwa piętra – cóż, dwa piętra i jedno przesunięcie do tyłu po przekątnej, ale to nie zajmie zbyt długo. Jeśli przez cały ten czas będzie dalej patrzeć na kraty, to…

Immobulus — mówi Malfoy spokojnym i niskim głosem.

Winda gwałtownie zatrzymuje się gdzieś pomiędzy piętrami, a Hermiona czuje, jak żołądek podchodzi jej do gardła.

Przez chwilę nie pada między nimi ani jedno słowo – nawet najmniejszy ruch. Hermiona mruga szybko, patrząc na złote pręty przed sobą, jedną ręką sięgając do swojej różdżki w chwili, gdy Malfoy robi krok do przodu. Blondyn pojawia się na peryferiach jej wzroku, wciąż patrząc prosto przed siebie, tak samo jak ona.

— Czy ty… — niemal piszczy i Merlinie, cóż to za żałosny dźwięk. — Czy ty właśnie… zatrzymałeś windę?

— Bardzo bystra uwaga, Granger — cedzi przez zęby, a ona musi powstrzymać swój wzrok od błądzenia gdzieś na boki, widząc, jak kręci on różdżką między palcami. — Byłabyś zszokowana, wiedząc, że nie wszystkie moje zaklęcia są takie… — Magia niewerbalna płynie w jej stronę, gdy on milknie, a małe płomienie tańczą w powietrzu, formując się delikatnie w chińskiego smoka. Stwór krąży wokół niej, wirując w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, najpierw przy talii, a następnie dookoła i po tylnej stronie ud, wypychając w jej ust pisk, którego nie może powstrzymać, po czym gaśnie i opada na podłogę jako garstka szarego popiołu. — …niewyrafinowane — kończy.

A ona odwraca się, by spojrzeć na ścianę. Nie pozwala mu zobaczyć jaskrawego odcienia szkarłatu plamiącego jej policzki. Prawdopodobnie Malfoy chce ją zastraszyć, ale ona uważa, że ​​może – w najciemniejszych, najbardziej ukrytych, zapomnianych zakamarkach jej mózgu – mógłby próbować osiągnąć coś zupełnie innego. Co nie ma  żadnego sensu. Żadnej logiki. To czysto sytuacyjne. Musi takie być. Skutek jej nerwów i duchoty panującej w windzie i prawdopodobnie też niedoboru snu. Tak, to wszystko.

Niezależnie od powodu, nie pozwoli mu zobaczyć tego na swojej twarzy.

Musi wydostać się z tej windy. Natychmiast.

— Spóźnię się na spotkanie, Malfoy. Czy jest coś, co chciałbyś powiedzieć? — Pauza. Cisza. Odczuwa potrzebę, by dodać: — A może często więzisz czarownice w windach i próbujesz je podpalić?

Malfoy parska śmiechem – czy kiedykolwiek słyszała, jak śmieje się w ten sposób? – i w końcu znów się porusza, by swobodnie oprzeć plecy o kratę. 

— Nie, to było tylko dla ciebie, Granger. Pokaz specjalny.

Z jego tonu Hermiona może wywnioskować, że nie jest to komplement. Zdecydowanie nieprzyjazna i z każdą sekundą pogarszająca się sytuacja sprawia, że ​​znów spogląda w stronę ściany. Tak ostentacyjnie odwraca od niego wzrok, że to niemal zawstydzające i graniczące z dziecinnością. Łapie za jeden z uchwytów zwisających z sufitu, choćby po to, by dać swoim palcom jakieś zajęcie.

— Czego chcesz, Malfoy?

Kolejna irytująca chwila ciszy. Nawet nie patrząc może stwierdzić, że on się nią bawi. Cieszy się z jej dyskomfortu.

— Masz rację — mówi w końcu.

— Odnośnie czego?

— Potter by mi tego nie zaproponował.

Te słowa ją zaskakują i nagle nie jest w stanie oderwać od niego wzroku. Ma wszelką nadzieję, że jej rumieńce wyblakły, a jedyne co widzi Malfoy, to jej zmieszanie.

Jego postawa przy kratach jest dziwna. Malfoy – zawsze taki sztywny i pompatyczny. Taki czystokrwisty. Zastanawiała się kiedyś, czy ten sztywny dupek miał wsuniętą w tyłek miotłę, która utrzymywałaby jego kręgosłup tak prostym. Tyle że teraz sprawia on wrażenie… swobodnego. Każdy ostry kąt ciała wygładzony, każdy mięsień rozluźniony. Opiera nogę o drążek, podczas gdy jedną z rąk leniwie wsunął do kieszeni. Ona odwraca wzrok od jego przedramienia, próbując przekonać samą siebie, że wypatrywała Mrocznego Znaku, a nie cienkich strun mięśni albo żył wijących się i znikających pod rękawem.

Ale kiedy odwraca wzrok, trafia na jego twarz. Twarz o spokojnym, ale pełnym rezerwy spojrzeniu, ostrej linii szczęki i tych oślepiająco jasnych blond włosach opadających mu na oczy. Teraz dłuższych, niż lata temu w szkole.

Przełyka. Wytrzymuje spojrzenie, unosi podbródek i wydusza:

— Nie, nie zrobiłby tego.

Malfoy kiwa głową. Potwierdza. Potem unosi brew i mruczy: 

— Ale ty tak.

Hermiona mocniej zaciska dłoń na uchwycie windy. Czeka.

— Dlaczego?

Ona przełyka. Przenosi ciężar ciała z nogi na nogę, aby się wyprostować. 

— Tak, jak powiedziałam. To zobo…

— Zobowiązanie wobec Ministerstwa — prycha i kiwa głową, prawie znów się śmiejąc. Końcówką różdżki drapie się po szyi, co przyciąga jej wzrok. — Tak, pamiętam. — Następnie macha różdżką, zaskakując ją. — Finite.

Winda wraca do ruchu i dzięki Merlinowi, że cały czas trzymała za ten uchwyt, bo inaczej by się przewróciła. Pomieszczenie sunie najpierw na boki, a następnie w dół, a on cały czas się na nią gapi.

To znaczy… dopóki winda nie zatrzymuje się, szarpiąc nimi do przodu i ogłaszając:

— Urząd Świstoklików.

Kraty zaczynają się rozsuwać, a gdy Hermiona przechodzi obok niego – wkraczając na solidny, pewny, nieskomplikowany grunt – on zastawia jej drogę. Podchodzi bliżej niż kiedykolwiek, a ona niemal traci dech w piersi.

— Dla mnie brzmi to jak stek bzdur — syczy jej do ucha, a zapach jego wody kolońskiej wypełnia jej nos. Jodła, tytoń i coś, co może być słabą nutą whisky…

A potem Draco cofa się, wracając do swojego kąta w windzie i unosząc podbródek, jakby nic się nie stało.

— Zmykaj, Granger.

Ona zatacza się i ostro nabiera świeżego powietrza. Nie może się ruszyć, dopóki nie usłyszy, jak winda za nią odjeżdża, zabierając go ze sobą.

Dobry Boże.

 ***

Wzywa Ginny na „awaryjne piwo”.

To najlepsze, na co może sobie pozwolić. I chociaż nie wyjawia żadnych bezpodstawnych i psychotycznych emocji, które miażdżyły ją w windzie, przyznaje, że wypłynęła z Draco Malfoyem na mroczne wody.

Ginny, będąca już w połowie trzeciego kufla – wydaje się, że to cecha Weasleyów, by umieć wychylać je jeden za drugim – mówi od niechcenia: 

— Wcale mnie to nie dziwi.

— Co cię nie dziwi? — Głos Hermiony jest o wiele bardziej zdesperowany, niż by sobie tego życzyła. Ale kończy już drugi kufel, więc nie ma w sobie zbyt wiele silnej woli, by nad wszystkim panować.

Ginny unosi swoje ogniste brwi. 

— Że nie może przywołać Patronusa.

— Ach, to? Nie… ale to… — czka — naprawdę mnie zaskakuje. — Bierze kolejny szczodry łyk. — Był fenomenalny na Zaklęciach. Niemal mnie wyprzedził i myślę, że nie musiał się nawet specjalnie wysilać.

Ginny niezbyt subtelnie odsuwa kufel Hermiony poza jej zasięg. 

— Fenomenalny, tak?

— Na Zaklęciach — bełkocze Hermiona. — Wyraźnie się rozpraszając... wyróżniając. Wyróżniając.

— Tak, myślę, że już wystarczy — mówi Ginny. A kiedy pomaga Hermionie wstać i wyjść z pubu, dodaje: — Ale to dobre wieści, prawda? Wszystko, co musisz zrobić, to cofnąć swoją ofertę.

I Hermiona jest wprawdzie pijana, bez wątpienia. Ale nie wystarczająco, by nie móc rozmyślać o tym przez resztę nocy.

Cofnąć to. Cofnąć to.

A co jeśli ona wcale nie chce tego cofać?

***

Teraz jest już w pełni jasne, że straciła rozum.

Zniknął. Porzucony w tej windzie. Puff.

Ponieważ w poniedziałek rano, po niemal bezsennym weekendzie, odsuwa na bok wszystkie ważne dokumenty na rzecz rozłożenia przed sobą czystego arkusza pergaminu.

Malfoy, gryzmoli. Być może masz rację.

Jej pióro waha się tam przez dobrą minutę lub dwie, ociekając atramentem w to samo miejsce – czarną dziurę interpunkcji. Nie przychodzi jej do głowy nic innego do powiedzenia ani jak to wyrazić. I tak, bezmyślnie, stwierdza, że tyle wystarczy i wysyła liścik takim, jak jest. Porusza różdżką, obserwując, jak pergamin składa się w papierowy samolot z całą swoją trwałością i wszystkimi konsekwencjami, a następnie odlatuje, by odnaleźć swój cel. Sześć pięter na minusie.

Dociera na skraj szaleństwa, myśląc o tym przez następne kilka godzin, okręcając kosmyki włosów między palcami w kędzierzawym chaosie i nerwowo przygryzając dolną wargę. Dopiero po chwili zdaje sobie sprawę, że się nie podpisała. A jeśli on nie domyśli się, kto do niego napisał? A jeśli nie zrozumie?

Ale potem, kiedy ma niecałe pięć minut do przerwy na lunch, do jej gabinetu wpada kawałek pergaminu i prawie uderza ją w nos. Łapie go z powietrza z większą energią, niż chciałaby przyznać, rozpłaszczając i znajdując w środku tylko jedno słowo. Nakreślone patykowatymi, krzywymi literami, które wydają się jednocześnie upiorne, ale i całkowicie w stylu Malfoya.

Tak?

Tyle. To wszystko, co jej odpisał. Nakreślone pod jej poprzednią notatką, z plamą atramentu i żałosnym odwróceniem jej własnego pisma.

Drań.

Jedno jest jednak jasne. On wie, że to ona.

Wątpi, żeby wysłał tak niejasny i całkowicie bezczelny tekst komukolwiek w Ministerstwie. Z tego, co słyszała, brał on swoje stanowisko całkiem na poważnie.

A jednak ją traktował inaczej.

To było tylko dla ciebie, Granger – jego głos rozbrzmiewa w jej głowie. Pokaz specjalny.

Fakt zapamiętania tych słów wywołuje w niej nieprzytomny dreszcz, który zamierza zignorować. Miał na myśli specjalność w dręczącym sensie. W idealnie wymierzonym celu.

Oj tak.

Niemniej jednak Hermiona po chwili kreśli kolejne zwięzłe zdanie, które zamierza wysłać mu w odpowiedzi.

Przyznam, że jestem… zaciekawiona.

Tym razem jego odpowiedź pojawia się w ciągu niepokojących piętnastu minut.

Rozwiń temat, Granger, żąda, a ona wydmuchuje ostry oddech przez nos, wpatrując się w jego ohydne pismo. W porządku. Tak chce to rozegrać? Będzie tępa. Tępa jak uderzenie tępym narzędziem.

Ciekawi mnie, dlaczego nie możesz sobie z tym poradzić. Ciekawi mnie, dlaczego chłopiec – tak otwarcie mówiący o swoich magicznych talentach i który nigdy nie oparł się szansie, żeby się nimi pochwalić, co warto zauważyć – nie jest w stanie opanować tak ważnego zaklęcia.

Nie ma najmniejszych skrupułów, żeby mu to wysłać. W rzeczywistości czuje się z tą notatką o wiele bardziej komfortowo, niż z pozostałymi. To jak siedzenie na znajomym krześle – powrót do dawnych zwyczajów. Kłótni i drwin.

Miło jest być tą drwiącą stroną.

To wszystko? wraca do niej, nakreślone o wiele grubszymi literami niż pozostałe wiadomości. Praktycznie słyszy w swojej głowie jego złośliwy ton.

Cóż… jeśli pyta.

A może jestem też ciekawa, jaką przybierze formę.

To zaczyna niepokoić jej sekretarkę Amelię – wszystkie te listy latają tam i z powrotem, a za każdym razem pergamin jest coraz bardziej pomarszczony i zużyty. Gdy nadchodzi najnowsza wiadomość od Malfoya, Hermiona przyłapuje kobietę na podążaniu za nią wzrokiem z szeroko otwartymi oczami.

— Finalizuję szczegóły kontraktu — woła do niej Hermiona, na pokaz przewracając oczami. Amelia kiwa głową i zmusza się do śmiechu.

A kiedy tylko kobieta się odwraca, Hermiona szybko rozwija pergamin. W tej chwili nie ma ochoty analizować swoich emocji. Nie chce myśleć o tym, dlaczego jest tak przejęta. Nawet podekscytowana. Ale nie, ona nawet o tym nie myśli.

Zawsze taka arogancka, Granger. Tak bardzo pewna siebie, szydzą z niej jego bazgroły. Co sprawia, że ​​myślisz, że kiedykolwiek mogłabyś nauczyć mnie wystarczająco dobrze, żeby go zobaczyć?

Próbuje stłumić warknięcie, wygładzając rogi pergaminu, by móc nabazgrać swoją odpowiedź. Jej pióro raz czy dwa przebija się przez przetarty skrawek.

Och, z pewnością mogłabym cię nauczyć, Malfoy. Założę się, że zajęłoby mi to mniej niż dzień.

I może odsyła go zbyt szybko. A może wyszedł na spotkanie. Albo list zagubił się pośród setek innych przemierzających Ministerstwo, czy też po prostu został zignorowany. Jego odpowiedź nie pojawia się przez kolejne kilka godzin.

Prawie skończyła pakować swoje rzeczy, szykując się do wyjścia i próbując o tym nie myśleć. Starając się nie czuć rozczarowana, bo… cóż, to po prostu niedorzeczne.

Ale kiedy właśnie przekracza próg, jego odpowiedź wręcz trafia jej prosto w nos.

A Hermiona dziękuje niebiosom, że Amelia już wyszła, ponieważ nikt nie musi być świadkiem tego, jak rozgorączkowana rozwija ten pomarszczony skrawek.

Coś nerwowego trzepocze w jej brzuchu, gdy wpatruje się w jego słowa – słowa, które nie do końca rozumie.

Udowodnij.

Jej wzrok przesuwa się po ciemnych bazgrołach raz, dwa razy – nawet trzy, kiedy próbuje w jakiś sposób wyciągnąć jego intencje z atramentu.

Przeczesuje palcami włosy, już zmierzwione i splątane od całodziennego przeciągania ich między nerwowymi palcami. Czy to tak na poważnie? Czy może tylko się droczy? Albo blefuje? On nie może…

Jej oczy zatrzymują się na rogu strony, który jest pomarszczony i wygięty, i nagle widzi, że dopisał też coś na odwrocie.

Odwraca pergamin tak szybko, że jego dolna połowa się rozrywa.

Tak, napisał. Mówię poważnie.

Wypuszcza drżący, nerwowy oddech. Nie podał ani czasu ani miejsca, co oznacza, że ma on na myśli teraz. Właśnie teraz.

I ona…

Dobrze.

Cholera, myśli.

Teraz to naprawdę się wkopała.

***

Puka dwukrotnie. Cicho.

Ponieważ jest teraz całkowicie pewna, że ​​to najgorszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadła. Tak samo jak jest pewna, że ​​w każdej chwili serce może wyskoczyć jej z piersi wprost na podłogę przed gabinetem Malfoya.

Cóż… przynajmniej będzie musiał posprzątać ten bałagan.

— Domyślam się, że nadal nie jesteś Felixem? — woła sucho zza drzwi. I niech go szlag za to, że w jakiś sposób uznał całą tę sytuację za zabawną.

— Nie — skrzeczy. Oczywiście, że skrzeczy. Bo nie jest to ten pewny siebie, zdecydowany, kobiecy głos, jaki powinna mieć. Nie, oczywiście że nie.

Tym razem Malfoy sam otwiera jej drzwi. I ponownie, zapach jego wody kolońskiej atakuje jej nozdrza, jakby uderzyła w nią fala, do tej pory uwięziona w jego biurze.

— Dobrze — mówi krótko, przyglądając się jej od góry do dołu. — Nie obchodzi mnie Felix.

I co to ma niby znaczyć?

Mruga, patrząc na niego. Dziś jest cały na czarno. Nie jest pewna, dlaczego akurat to zauważa.

— Zamierzasz tak stać i gapić się przez cały wieczór? — cedzi.

— Chyba że zejdziesz mi z drogi. — Przekomarzanie przynajmniej wydaje się uruchamiać u niej automatycznie, gdy on jest w pobliżu. I dzięki Bogu że jest w stanie wydusić chociaż tyle, bo reszta jej mózgu prawie w ogóle nie działa.

— Słucham?

Ona prycha i zmusza się, by przejść pod jego pachą, wkraczając do gabinetu z, jak ma nadzieję, łatwą nonszalancją.

Jej oczy wędrują po jego biurku, gdy słyszy, jak on zamyka drzwi. Z osobistych rzeczy dostrzega na blacie jedynie mały portret Narcyzy. Reszta to głównie stosy i teczki pełne papierów. Jego pióra. Paczka miętówek.

I jedna, dziwnie delikatna filiżanka, której wcześniej nie zauważyła. Taka, która całkowicie nie pasuje do reszty.

Biała porcelana z malowanymi złotymi i różowymi zawijasami, osadzona na dopasowanym spodku. A ujrzenie czegoś takiego na biurku Malfoya jest tak rozbrajające, że podświadomie po nią sięga.

Słychać tylko plaśnięcie jego dłoni, która krępuje jej nadgarstek. Dźwięk praktycznie odbija się echem, a jej ciało piecze w miejscu, w którym styka się z jego skórą.

Wciąga gwałtownie powietrze, instynktownie wyszarpując się z ucisku.

Malfoy również pozwala jej się oddalić, robiąc dwa kroki w bok, aby zablokować jej widok na biurko. Ona wpatruje się w niego szeroko otwartymi oczami, chowając ramię za plecami, kiedy czuje czerwony odcisk jego dłoni rozkwitający na skórze.

— Co jest z tobą…

— Nie dotykaj rzeczy, które nie są twoje.

Jest zaskoczona ostrością w jego głosie. Próbuje zamaskować szok parsknięciem i pogardą. 

— Filiżanka do herbaty, Malfoy? Naprawdę?

— Zwłaszcza to.

Sapie, starając się odzyskać aurę opanowania i opadając na to sztywne krzesło. 

— Bogaci chłopcy i ich rzeczy — prycha, krzyżując nogę na nodze.

Powoli twardość znika z wyrazu twarzy Malfoya, pozostawiając jednak tę ​​sarkastyczną maskę na swoim miejscu. 

— Och tak, kocham swoje rzeczy, Granger. Masz rację. — Wytrzymuje jej spojrzenie przez dłuższą chwilę. Wystarczająco długo, by naprawdę ją zaniepokoić. Potem odsuwa się na bok, ponownie pokazując jej filiżankę. — Ale to jest ta jedna rzecz, którą kocham, ale której nawet ja nie tknę.

W jej piersi pojawia się ukłucie zdradzieckiej ciekawości, gdy blondyn siada za biurkiem. 

— Dlaczego?

Słowa Malfoya są lekkie. Nonszalanckie. 

— Ponieważ zabiła pierwsze trzy osoby, które próbowały. — Odchyla się na krześle i krzyżuje nogę z kostką na kolanie.

Jej brwi podskakują. 

— Jest przeklęta?

Jego spojrzenie jest wyrachowane. Odczekuje chwilę, zanim w końcu kiwa głową. 

— Jedyna klątwa, której nie udało mi się złamać.

Więc dlaczego, do cholery, miałby trzymać to na swoim biurku, co za psychiczny drań…

— A także moja ulubiona — dodaje, wykrzywiając wąskie usta.

Ona lekko przesuwa się na swoim siedzeniu, ponieważ jego ton jest dziwny. Mroczny. Skomplikowany. 

— Dlaczego? — pyta ponownie, teraz jednak łagodniej.

Spojrzenie Malfoya wydaje się wyostrzać z każdą sekundą. Przeszywa jej własne oczy i brnie jeszcze głębiej, jakby próbował przejrzeć przez jej głowę i przebić się na drugą stronę. 

— Lubię rzeczy, których nie rozumiem.

Pozwala sobie na utrzymanie spojrzenia chwilę dłużej, zanim poczuje, że może rzeczywiście coś stracić. Ale nie jest pewna, co. Odrywa od niego wzrok i spogląda na swoje pończochy.

Oczywiście, jest przecież Łamaczem Klątw. To zawód pełen tajemniczych i bezsensownych rzeczy.

To wymaga wręcz absurdalnego wysiłku, aby mogła skupić się z powrotem na aktualnej sprawie, ale jakoś udaje jej się odchrząknąć i powiedzieć: 

— W takim razie ta lekcja sprawi ci przyjemność. Patronusy to skomplikowana sprawa.

— Och, ależ ja rozumiem działanie Patronusa, Granger. — Pochyla się do przodu, opierając łokcie na biurku. — Po prostu nie mogę go przywołać. Co za strata czasu, jeśli przyszłaś tutaj z nadzieją, że zanudzisz mnie swoim wykładem na śmierć. Do tego wystarczyłby sam Flitwick.

Ona najeża się. Siada jeszcze prościej na tym okropnym, niewygodnym krześle. 

— Praktyka to jedyny sposób na opanowanie zaklęcia. Możesz być pewien, że czeka cię niewiele wykładów z mojej strony.

On pochyla się jeszcze bardziej do przodu. 

— Obiecujesz?

Ona zaciska powieki, po czym podrywa się na nogi i wyciąga różdżkę. 

— Jeśli obiecasz, że nie będziesz zachowywać się jak ostatni kutas.

Malfoy udaje, że odchyla się do tyłu, jakby samo słowo rzuciło na niego podmuch wiatru. 

— No proszę, proszę. Złota Dziewczyna i takie słowa. Kto by powiedział?

Zaciska wolną rękę w pięść. Przynajmniej jest to Malfoy, którego pamięta. 

— Bo wyjdę — grozi. — Nie przeginaj.

Malfoy wzdycha, jakby zrujnowała mu zabawę, i idzie w jej ślady, również wstając. Podchodzi do niej, mijając biurko, a ona zmusza się całą wolą, aby nie zrobić kroku w tył, kiedy podchodzi trochę za blisko.

— Obiecuję, że nie będę kutasem — mruczy, a sposób, w jaki jego usta układają się wokół tego słowa – jakby się nim delektował – sprawia, że ​​jej ramiona się unoszą. Sprawia, że ​​drży.

Dzielnie stara się to ukryć. Otrząsa się i odwraca, tworząc między nimi dystans. Przybiera neutralny ton. 

— Dobrze. Zatem umowa stoi. Potraktuję to poważnie, jeśli ty również tak do tego podejdziesz, Malfoy. Wyjmij różdżkę.

Jego brwi są uniesione, kiedy się odwraca, ale robi to, o co go prosi. 

— Jaki masz więc plan? Zamierzasz wypożyczyć dementora na dzisiejszy wieczór?

Ona otwiera usta, by odpowiedzieć. Zamyka je. Zerka w bok, a potem z powrotem na niego. 

— Wiesz, to nie jest taki zły pomysł. Czy mogę pożyczyć pióro?

— Granger, nie mówiłem seri…

— Ale ja tak. Doskonale. Poproszę pióro i pergamin. — Wyciąga rękę wyczekująco, bo teraz przynajmniej czuje się trochę bardziej w swoim żywiole.

Malfoy patrzy na nią z nutą dezaprobaty, gdy ona pisze swoją prośbę do Wydziału Bestii, Istot i Duchów. Nie jest to najdziwniejsza rzecz, o którą ich do tej pory prosiła i jest przekonana, że wyślą im go w ciągu najbliższej godziny.

W końcu – przywołanie Patronusa w zaciszu własnego domu to jedno. Ale zupełnie inną sprawą jest przywołanie go wtedy, gdy jest to konieczne.

Jeśli zamierza tego dokonać, to zrobi to właściwie.

Malfoy prycha pod nosem, gdy ona wysyła wiadomość. 

— Oczywiście, że dadzą ci zezwolenie na wynajęcie sobie dementora.

Ignoruje go, ponownie zajmując miejsce w przeciwnym kącie jego biura, siadając na małej ławce, z której zamierza wszystko obserwować. 

— Dobrze. Zaczniemy powoli.

I naprawdę idzie to powoli.

Malfoy wydaje się tracić większość swojego łagodnego sarkazmu w obliczu tylu porażek w ciągu kolejnych trzydziestu minut. A Hermiona robi wszystko, co w jej mocy, aby jej wyraz twarzy pozostawał pusty, gdy w kółko woła: „Jeszcze raz”, obserwując, jak blondyn klnie i warczy pod nosem, gdy z czubka jego różdżki wypływa nie więcej niż blady, niebieskawy dymek.

— W porządku, wystarczy — mówi Hermiona, kiedy wygląda na to, że Malfoy robi się zbyt sfrustrowany. — Odpocznij. — I wyczarowuje mu filiżankę herbaty.

Malfoy opada na to okropne krzesło, popijając, a następnie marszcząc nos. 

— Nie taką pijam.

— Więc zrób sobie inną. W końcu umiesz rzucać zaklęcia, prawda?

Jego spojrzenie jest lodowate i po chwili odwraca wzrok.

— W każdym razie chciałam tylko zorientować się, na jakim jesteś poziomie. Nasz punkt wyjścia.

— Czy to poziom zero?

Ona unosi brew. Dziwnie jest słyszeć, jak sam siebie poniża. 

— Poziom zero byłby brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi na zaklęcie. Połowę sukcesu stanowi przede wszystkim wytworzenie esencji Patronusa. Te niebieskie kosmyki, które widzisz. Możesz w to nie wierzyć, ale jesteś już w połowie drogi.

Malfoy zerka na nią przez chwilę. Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili rozlega się pukanie do drzwi.

— Ach. — Hermiona wstaje z ławki. — To musi być nasz dementor.

Mówi to z pewnym poczuciem humoru, ale sądząc po sposobie, w jaki twarz Malfoya traci kolor, on wcale nie uważa tego za zabawne. Przez chwilę obserwuje go z zaciekawieniem, zanim w końcu podchodzi.

Stworzenie opakowano dość ostrożnie, bez zadawania żadnych dodatkowych pytań. Lewituje on, otoczony wcześniej utworzonym Patronusem, który wygląda na zaczarowany, by nie zniknąć. Patronus nie jest cielesny. Wymagałoby to zbyt dużego wysiłku. To tylko prosta, niebieska, delikatna bańka otaczająca mrocznego upiora w podartej, czarnej pelerynie.

Wystarczy jej jedno spojrzenie na twarz Malfoya, kiedy wprowadza stwora do środka, i czuje potrzebę powiedzenia:

— Rozluźnij się.

Blondyn mruży na nią oczy i nie ma w nich śladu zwykłego ducha Malfoya. Jedynie strach. Jasny i tak oczywisty.

— Oddychaj — mówi, stając przed dementorem, by zasłonić mu na niego widok. — Nie zaczniemy od tego. — Robi pauzę i dodaje: — Nie zrobię ci tego. Nie, dopóki nie będziesz gotowy.

On oddycha ciężko. Nie może oderwać wzroku od dementora, patrząc ponad jej ramieniem. 

— A jeśli nigdy nie będę gotowy?

Hermiona robi krok do przodu, całkowicie blokując mu widok, a jego oczy niechętnie odnajdują jej własne.

— Będziesz.

Następnie odwraca się i rzuca szybki urok maskujący, całkowicie usuwając dementora z pola ich widzenia. Ramiona Malfoya lekko opadają, ale napięcie nie znika całkowicie. On wie, że ten stwór wciąż tam jest.

— Skup się na mnie — mówi Hermiona, a on spogląda na nią uważnie. Na jej policzkach pojawia się dziwny rumieniec, kiedy zdaje sobie sprawę, że prosi Malfoya, by na nią spojrzał. Cały koncept tej sytuacji. — Zakładam, że wiesz, że musisz pomyśleć o szczęśliwym wspomnieniu.

On prycha i odpręża się nieco bardziej. 

— Nie jestem głupi.

Hermiona krzyżuje ramiona na piersi i patrzy na niego wyczekująco. 

— Dobrze, zatem o czym myślisz?

Malfoy się waha. 

— To osobiste.

Ona po prostu wysuwa biodro do przodu i unosi brew.

— Co, Granger? Nie mam zamiaru wyjawiać ci moich prywatnych wspomnień, jasne?

— Czy chcesz się tego nauczyć?

— Oczywiście, że chcę się nauczyć.

Wydawałoby się, że nawet on jest zaskoczony siłą swoich słów. Blondyn przeczesuje palcami swoje włosy. Podwija rękawy, najwyraźniej nieświadomy, że jednocześnie odkrywa też swój Znak.

Ona stara się na niego nie patrzeć.

Wzdycha w dłoń, ściskając grzbiet nosa. 

— Czy to zbyt wiele, bym poprosił cię, żebyś nie… wykorzystywała mnie przy całym tym procesie?

Ona wydaje z siebie dziwny, oburzony dźwięk.

— Myślisz, że cię wykorzystuję?

— Ja… nie… albo cóż. Ja tylko… — Do diabła, naprawdę ciężko mu z siebie cokolwiek wydusić. Jego oczy przez chwilę błądzą gdzieś bez celu, zanim w końcu skupiają się na niej. — Po prostu nie mam ochoty obnażać tu całej swojej duszy, Granger.

Hermiona wpatruje się w niego. Zastanawia się przez chwilę i starannie dobiera w myślach swoje kolejne słowa.

— Kiedy profesor Lupin uczył Harry'ego — mówi, rozkładając ramiona i starając się nie zatrzymywać na myśl o Remusie — pamiętam, że Harry powiedział mi, że „szczęśliwe” nie zawsze jest aż tak oczywiste.

Malfoy odsuwa rękę od twarzy.

— Powiedział, że kilka jego pierwszych prób zakończyło się niepowodzeniem, ponieważ próbował myśleć o czystym szczęściu. Czystej radości. Radości w swojej najprostszej formie. — Wyciąga różdżkę. Trzyma ją wysoko. — Ale Patronus wcale nie jest prosty. A czasami szczęście nie jest tym, o czym najpierw myślimy. Coś ci pokażę.

Naprawdę nie ma potrzeby pytać. Oczy Malfoya są utkwione w niej – wydaje się, że ma jego pełną uwagę.

— Patronus wiele z ciebie czerpie. Do przywołania go  potrzebne są różne poziomy siły. Kiedy w pobliżu znajduje się jeden dementor i zagrożenie jest wystarczająco małe, myślę o dniu, w którym dostałam list z Hogwartu. To moje najsilniejsze szczęśliwe wspomnienie i dzięki niemu jest on w stanie przybrać swoją cielesną formę. — Nabiera spokojnego oddechu i mówi cicho oraz wyraźnie: — Expecto Patronum.

Jak zawsze, jej stała i niezawodna wydra wypływa z czubka różdżki, a oczy Malfoya podążają za nią. Wydaje się być ciekawy ten nowej obecności w pomieszczeniu. Zwierzątko zatacza małe kręgi wokół jego nóg i tułowia, zanim Hermiona pozwala, by zniknęło.

— Stała forma cielesna — mówi. Nie umyka jej uwadze sposób, w jaki Malfoy już wygląda na pokonanego. Pełnego zwątpienia. — Ale — dodaje szybko — zajęło mi kilka tygodni, by sterować nią, mając na uwadze tylko to wspomnienie. Podobnie jak Harry, myślałam, że szczęście oznacza radość i nic więcej. — I przygotowuje się, by zrobić pewny krok w jego kierunku. — Pytam o twoje wspomnienie, Malfoy, ponieważ sądzę, że możesz mieć ten sam problem. Bo kiedy myślę o czymś innym, zamiast tego wyczarowuję to.

Zamyka oczy. Skupia się całą sobą na jedynym wspomnieniu, które tak rzadko musi z siebie wydobyć, a słowa zaklęcia wypływają instynktownie z jej ust.

Jej Patronus wypływa z czubka różdżki z taką siłą, że cofa się o krok, ale to dopiero sapnięcie Malfoya sprawia, że ​​otwiera ona oczy.

— To nie jest… — wyrywa się z jego ust i blondyn milknie, patrząc szeroko otwartymi oczami na błękitne stworzenie.

— Nie wydra, nie. — I obserwuje wraz z nim delikatną postać lwa górskiego, który krąży po pokoju z drapieżnymi oczami. Polując. Niemal natychmiast odnajduje on zamaskowanego dementora, warcząc.

Hermiona pozwala mu zniknąć.

— Nie rozumiem — mówi cicho Malfoy, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą stał lew.

— Przez bardzo długi czas ja też nie rozumiałam. Książki nic na ten temat nie mówią. — I czuje nagłą, dziwną potrzebę przyznania mu się do czegoś. — Nauczyło mnie to, że nie wszystko można znaleźć w książkach.

Coś migocze w oczach Malfoya. Nie jest jednak pewna co.

— Można powiedzieć, że muszę uzyskać dostęp do innej strony siebie, aby zrobić to, co właśnie zrobiłam.

Kolejna fala tej dziwnej chęci mówienia mu rzeczy jest jeszcze silniejsza, a ona zauważa, że ​​robi dwa kroki w jego stronę – wkraczając w jego przestrzeń, tak jak on zrobił to jej.

— Czy mam rację, Malfoy, zakładając, że nie masz żadnych szczęśliwych wspomnień, którymi mógłbyś się podeprzeć?

Jego oczy stają się puste tak szybko, że to prawie szokujące.

Ale ona też jest na to w jakiś sposób przygotowana. Spodziewała się tego. A on prycha i zaczyna mówić: 

— Nic nie wiesz…

— Coś tłumisz — przerywa mu.

Jego oczy zwężają się do cienkich szparek.

— Znalazłeś potężne wspomnienie, być może wyłącznie instynktownie. — Staje się jeszcze bardziej pewna swoich słów, gdy wypływają z jej ust. — Ale nie pozwalasz sobie zaakceptować, że właśnie nim musisz żywić zaklęcie. — Robi kolejny krok w jego stronę. — Boisz się tego. Wstydzisz się...

Malfoy prycha jej w twarz tak szybko, jak kobra atakująca swoją ofiarę. 

Pieprz się, Granger — warczy. — Pieprzyć ciebie i twoje durne domysły. Pieprzyć to wszystko. — Obnaża zęby przed jej twarzą i wbija zimny palec w jej obojczyk. — Gówno o mnie wiesz.

Potrzeba jej każdej wolnej uncji woli, by zrobić jeszcze jeden krok w jego stronę, a ich ciała znajdują się teraz dokładnie naprzeciw siebie. 

— A ty o mnie — syczy.

Są tak blisko, że jego gorący oddech uderza w jej twarz – jego wściekła, zdyszana klatka piersiowa dotyka jej własnej przy każdym wdechu. Hermiona myśli, że jeśli mrugnie, jej rzęsy musną jego podbródek.

I właśnie o to chodzi. Nie może mrugnąć. Ani o tym śni. Nie przy tym, jak on na nią patrzy.

Bez wątpienia jest w nim wściekłość. Ale także coś innego, co sprawia, że jest przerażona i bezradna. Przebłysk. Odrobina czegoś gorącego, nerwowego i całkowicie odurzającego.

To Malfoy, krzyczy głosik w jej głowie. Spójrz na siebie. Co ty wyprawiasz? To Malfoy.

Tak, to on.

To Malfoy.

Malfoy, który nagle się pochyla. Malfoy, który obniża swoją brodę. Malfoy, który ostrożnie przykładał swój nos do jej własnego, jakby jeden zły ruch mógł roztrzaskać wszystko w drobny pył.

I to też ona. Ta, która przechyla głowę. Ta, która podnosi się na palcach. Ta, która łączy ze sobą ich usta – a nawet gdy to robi, część niej wie, że nigdy, przenigdy nie pozwoli sobie o tym zapomnieć.

Draco wydaje dźwięk przy jej wargach w chwili, gdy te się ze sobą stykają. Jest w tym coś stłumionego, bolesnego i zbyt obciążającego jej własną zdolność do zachowania równowagi. Rzuca się na niego, w pewien sposób zaskoczona, kiedy on ją łapie. Przyciąga ją do siebie, otwierając szerzej swoje usta przy jej własnych i pieczętując łapczywym pocałunkiem każdy fragment jej ciała, do którego może dotrzeć. Język. Usta. Nawet pieprzone zęby.

Praktycznie ją pożera.

A ona nie może nic zrobić, tylko stać tam i pozwolić mu to robić. Pomagać mu to robić.

Jej dłonie zaciskają się mocno na jego koszuli, tak samo jak jego pięść w jej lokach, z taką siłą, że aż boli. Wystarczająco, żeby jej oczy zaszły łzami.

Dlaczego chciałaby, żeby zrobił to jeszcze mocniej?

Przygryza jego dolną wargę, ponieważ smakuje on jak słodki rum z lekką nutą goryczy, a to uderza jej do głowy – doprowadza do szału – najwyraźniej coś w niej zmieniając. Malfoy puszcza jej włosy i sięga do jej bioder, przyciągając ją tak mocno do siebie, jakby chciał ją zmiażdżyć. Odrywa usta od jej własnych i chowa twarz w zagłębieniu jej szyi. Muska ją językiem, gryzie i błądzi po jej gardle, przeciągając zębami wzdłuż całej długości, kiedy ona wydaje z siebie dźwięk, który najwyraźniej bardzo mu się podoba, i…

Co…

Co ona robi?

Co oni robią?

Co…

Hermiona wpada w panikę. Odrywa się od niego, prawie zbyt świadoma sposobu, w jaki palce chłopaka rozpaczliwie suną wzdłuż rąbka jej spódnicy – próbując odciągnąć ją od ciała.

Robi jedyną rzecz, o której może pomyśleć.

— Finite — wydysza, machając różdżką w kierunku zamaskowanego dementora, a potem chwiejnie odsuwa mu się z drogi.

Dementor pojawia się ponownie, gdy Patronus wokół niego znika, nie pozostawiając nic na swojej drodze w stronę Malfoya. Malfoya, który – z potarganymi włosami, spuchniętymi ustami i pomiętą koszulą – wydaje się prawie zbyt powolny, by pojąć, co się właśnie dzieje.

Ale potem chłód wypełnia pokój, a strach przenika przez skórę Hermiony – miażdżąc płonące pragnienie pożądania sprzed kilku chwil w nicość, pozostawiając po sobie tylko kurz.

Oczy Malfoya rozszerzają się w panice, a jego ręka drży, gdy sięga swojej różdżki.

Dementor wyczuwa jego ciepło. Wyczuwa namiętność nawet wtedy, gdy ta znika z jego oczu. Rzuca się na Malfoya, jakby był latarnią morską migoczącą jasno w ciemności.

— Expecto Patronum!

Hermiona czuje, jak włosy jeżą jej na karku, bo… wiedziała. Wiedziała.

Jasnoniebieskie światło wystrzeliwuje z różdżki Malfoya, eksplodując przed nim, aż nie jest ona nawet w stanie dostrzec jego twarzy. I ma nadzieję na to, że uda mu się uzyskać formę tarczy. Nic więcej. Ale…

Łabędź. O wiele majestatyczniejszy i pełen wdzięku niż wszystkie prawdziwe, które widziała do tej pory w swoim życiu.

Wielki ptak rozpościera skrzydła. Uderza spokojnymi, pełnymi wdzięku machnięciami, aż dementor cofa się przed jego światłem. A jej w końcu udaje się uporządkować myśli idealnie na czas, aby zresetować zaklęcie bańki, zamykając w niej stworzenie w momencie jego największej słabości.

Łabędź wzbija się w powietrze i eksploduje w nicość, a małe niebieskie kosmyki światła opadają, znikając w ciszy. Pozostawiając biuro ciemnym.

Wydaje się, że wzięcie oddechu zajmuje im obojgu dobrą minutę.

Malfoy stoi przy biurku całkowicie nieruchomo. Ramię z różdżką zwisa luźno u jego boku.

Hermiona zmusza się do wstania, czując, że jej kolana zaczynają się chwiać w momencie, gdy muszą utrzymać jej pełen ciężar. Nie potrafi wymyślić ani jednego słowa, które mogłaby próbować z siebie wydusić. Nie wie, jak na to zareagować, lub – lub co gorsza, na to, co wydarzyło się wcześniej.

Wie tylko, że musi odejść.

Idzie prosto do drzwi. Kołysze się na nogach, gdy rzuca zaklęcie, aby dementor lewitował za nią, ale Malfoy odzywa się, zanim zdąży przed nim uciec.

— Obiecałaś — mówi cicho i patrzy w ziemię, kiedy jej udaje się ku niemu odwrócić. Jego oczy są rozszerzone i szkliste. Nieostre. — Obiecałaś, że nie zrobisz tego, dopóki nie będę gotowy.

Hermiona przełyka ciężko, a jej dłoń drży na klamce. Połyka poczucie winy, ponieważ… nie, ona nie chce czuć się winna. Nie, kiedy była tego taka pewna. Nie, kiedy miała rację.

Zdyszanym głosem, który w niczym nie przypomina jej własnego, udaje jej się wydusić: 

— W jakiś sposób wiedziałam, że będziesz.

Dementor podąża za nią.


4 komentarze:

  1. Jezu jakie to jest dobre! Już pamiętam za co jeszcze kocham Onyx. To jak pisze sceny pocałunków czy zbliżeń... To jest po prostu cudo. Czuć tę chemię i namiętność między nimi. Nie spodziewałam się jednak, że to się w takim kierunku potoczy i się rzucą praktycznie na siebie 😅 No ale trzeba przyznać, że Hermiona wywiązała się z obietnicy co do nauczenia go tego w jeden dzień xD Może lekko złamała drugą obietnice, bo go postawiła przed faktem dokonanym, jak uwolniła tego cholernego dementora, ale czy pod presją nie działamy szczególnie efektywnie? No miała rację i choć Draco na pewno był przerażony, to udało mu się za pierwszym razem wyczarować już w pełni cielesnego Patronusa, a nie tylko niebieskie światło. Jestem ciekawa, czy wykorzystał to wspomnienie pocałunku, czy jednak coś innego. I o czym myślał, kiedy próbował wyczarować Patronusa wcześniej... Co było tym "szczęśliwym" wspomnieniem, które było na tyle osobiste, że nie chciał się z nią podzielić. Zaintrygowała mnie jeszcze ta filiżanka. Czemu trzyma ją na biurku i nie boi się, że ktoś przez przypadek jej dotknie i umrze?  Draco jest pokręcony na swój sposób, ale jednak trzeba przyznać, że ocalił ją przed śmiercią 😅 I pocałunek chyba też mu się bardzo spodobał, skoro mu rączki prawie pod jej spódnice zawędrowały. Eh Hermiono, trzeba było mu pozwolić na więcej 🙈

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, po prostu nie mogę wyjść z podziwu tej miniaturki. Cudowny styl pisania, świetna historia, a w dodatku bardzo wyraziści bohaterowie. Nie wiedziałam, że można coś takiego stworzyć w dwóch rozdziałach aż do dzisiaj. Już nie mogę doczekać się jutrzejszego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
  3. A tak sie zastanawialam, jak to sie wydarzy 😁 Prosze prosze 😁 Jakos tak nagle i gwaltownie, ale jakze... skutecznie! Brawo, Hermiona 😉

    OdpowiedzUsuń
  4. "Udowodnij" - od razu stanęła mi scenka z Voldemortem, młodym Tomem :P
    Już wiem, że uwielbiam tą miniaturkę. Udowodniła. Wiedziałam, że się pocałują, podskórnie to czułam. Genialny pomysł z różnymi formami patronusów w zależności od siły wspomnienia. Myślę nad wspomnieniem, którym nie chciał się podzielić z nią. Dlaczego mam wrażenie, że to wspomnienie może jej dotyczyć? Uwielbiam ich razem <3
    To co pisze Onyx ma taki specyficzny, nie wiem jak to nazwać, styl? Vera oddajesz go idealnie, tu czuć klimat, podczas pocałunku klimat, magnetyzm i fajerwerki :)

    OdpowiedzUsuń