Od wielu dni Hermiona czuje się okropnie. Jest to dziwny, pogmatwany, odwrócony do góry nogami rodzaj okropności, który jeszcze gorzej miesza się z drugą połową tego, co czuje – a ta druga połowa jest nieskończenie bardziej mglista i nieuchwytna.

Z jednej strony wie, że naraziła Malfoya na ogromne niebezpieczeństwo, rzucając mu przed twarz dementora, jak miało to miejsce. I chociaż nadal ufała swojemu instynktowi, który podpowiadał jej, że blondyn był w tamtym momencie gotów stawić temu czoła, nie może go winić za milczenie. Żadnych gniewnych listów. Żadnych skarg.

Nic, tylko ostra cisza, gwałtowne zerwanie kontaktu. Chirurgicznie, czyste cięcie.

Może i byłaby to świetna opcja, gdyby połowa jej duszy nie czuła się zainteresowana kontaktem. Albo jakkolwiek zaniepokojona tym, co może być najlepsze dla obu zaangażowanych stron.

Ale właśnie ta połowa jest teraz nieco zajęta odtwarzaniem momentu, w którym usta Malfoya muskały jej własne, raz za razem. Kiedy śpi. Kiedy bierze prysznic. Kiedy je. W każdej chwili, w której nie ma na czym się skupić. Kiedy sięga po pióro. Kiedy wstaje od biurka. Raz za razem. Raz za razem.

To był rodzaj pocałunku, którego nie ma w żadnym słowniku. Nieokreślony. Niewypowiedziany. Wstrząsający i całkowicie frustrujący, wręcz nie do uwierzenia, bo mężczyzna taki jak Malfoy nie powinien umieć tak całować.

Gdyby kiedykolwiek poproszono ją o zgadywanie – chociaż któżby mógł ją o to zapytać – powiedziałaby, że Malfoy z pewnością całuje zwięźle. Krótko i na temat; chłodno i treściwie, jak kropka na końcu zdania. Każda sekunda wydawałaby się sztywna, jakby ćwiczył i planował wszystko z dokładnością co do milisekundy.

Och, jak bardzo by się myliła.

Malfoy całował ją, jakby był w pełni gotów, że w każdej chwili mogłaby rozpłynąć się w jego ramionach. Jakby była czymś efemerycznym, cennym i rzadkim, a więc wartym pożerania z całą pasją, jaką w sobie posiadał. Namiętność i desperacja tego pocałunku sprawiły, że uginały się jej kolana. Sprawił, że jej krew wrzała. Hermiona była przerażona.

Obwinia swoje czyny szokiem wywołanym przez to wszystko. Ponieważ natychmiast poczuła, jakby poznawała go od nowa. Bo było to niczym spotkanie z nim – prawdziwe spotkanie z nim – po raz pierwszy, nawet jeśli przez tyle lat jechali na jednym wózku. I to na tyle różnych sposobów. I nagle Draco Malfoy nie był taki bezpośredni – nie pasował już do dawnego obrazu w jej głowie, nie mieścił się w pudełku, w którym go umieściła. I w tym momencie była zmuszona do rozważenia, że mogła być dla niego czymś więcej.

Uświadomienie sobie tego faktu przeszyło ją z wystarczającą siłą, by niemal zrestartować serce.

Naprawdę, może to być najbardziej bezproduktywny dzień, jaki kiedykolwiek spędziła w biurze. Jest rozdarta między poczuciem winy a dziwną, podejrzliwą żądzą, która sprawia, że ​​co chwilę zerka na drzwi, zastanawiając się, czy powinna… nie… ale co jeśli…

NIE.

Amelia znajduje ją pod koniec dnia z czołem przyciśniętym płasko do biurka, kiedy jedyne co robi, to spokojne wdechy i wydechy przy powierzchni dębowego blatu.

— Czy… wszystko w porządku, proszę pani?

Hermiona podnosi głowę i odchrząkuje. 

— Oczywiście.

Amelia unosi brew w najbardziej uprzejmy sposób, na jaki ją stać. 

— Jest pani pewna?

Hermiona splata palce przed sobą i zamyka oczy, wciągając głęboki oddech. 

— Oczywiście.

Amelia od zawsze była dobrą sekretarką. Dobrze wie, kiedy skinąć głową i zamknąć za sobą drzwi.

Ale to nie może trwać ani chwili dłużej.

Nigdy w swoim życiu Hermiona nie była w stanie pozostawiać rzeczy niedokończonymi. Myśl o luźnych końcach sprawia, że mrowią ją czubki palców. A luźny koniec kwestii Malfoya jest tak postrzępiony i niedoskonały, że ledwo może to znieść.

Odsuwa się od biurka, powoli wstając i podchodząc do lustra obok wieszaka na płaszcze. Stres jest u niej tak bardzo widoczny, gdy patrzy na pogniecione ubrania i rozwichrzone loki. Gdy zaczesuje je z powrotem na ich właściwe miejsce, mówi sobie, że podejdzie do tego dorośle. Będzie musiała tam zejść i przeprosić. Przełknąć swoją dumę. Zawiązać ten luźny koniec i uznać sprawę za zamkniętą.

Wyciera tusz do rzęs rozmazany pod oczami, wygładza spódnicę oraz marynarkę i zbiera w sobie całą odwagę.

— Przepraszam, Malfoy — powtarza pod nosem w pustej windzie sunącej w dół. — Malfoy, pozwól mi… nie. Chciałam przeprosić za moje zachowanie i mój wcześniejszy błąd. Ja… to było niesprawiedliwe z mojej strony i nie powinnam była.

Biuro do spraw łamania klątw, czarów i zaklęć — oznajmia ostro winda, rozpraszając jej uwagę.

Bill Weasley już tam czeka. Znowu wychodzi z biura, na jej nieszczęście.

Jego brwi unoszą się, gdy ona opuszcza windę, a rumieniec wpływa na jej policzki. 

— Z powrotem? — pyta Bill, kiedy się mijają.

I Hermiona naprawdę musi być nie w humorze, bo rzadko na kogoś prycha, nie mówiąc już o Billu – którego nie zna przecież na tyle dobrze, żeby to usprawiedliwić. Jego ton. Jest w nim coś, co ją wkurza.

— A co to ma niby znaczyć? — domaga się ostro, a jej rumieniec pogłębia się, gdy tylko słowa opuszczają jej usta. Absurdalnie przesadna reakcja.

Brwi Billa unoszą się jeszcze wyżej, gdy drzwi windy zamykają się przed nim, i o ułamek sekundy wyprzedza on przeprosiny Hermiony, które już suną do jej ust. 

— No to dobranoc, Hermiono.

— Kurwa, wspaniale — wzdycha Hermiona, gdy winda odjeżdża, kładąc jedną dłoń na swoim biodrze, a drugą masując czoło. Co gorsza, kiedy się odwraca, widzi mężczyznę z Biura Akt – z plakietką z imieniem: FELIX – stojącego tam i wpatrującego się w nią.

— No co?! — warczy na niego, najwyraźniej nie mając umiaru w swoim temperamencie.

Felix prycha nerwowo i upuszcza kilka papierów, gdy pędzi do następnej wolnej windy, zostawiając ją samą w korytarzu.

Wygląda na to, że jutro będzie musiała wysłać dwa listy z przeprosinami.

Hermiona wzdycha i poświęca kolejną chwilę, by się pozbierać, rozmasowując napięcie w karku. Jej wzrok spoczywa na drzwiach gabinetu Malfoya i słyszy, jak puls zaczyna dudnić jej w uszach.

Istnieje możliwość, że już wyszedł.

Nie jest pewna, dlaczego tak duża część niej poczułaby się rozczarowana, gdyby rzeczywiście tak było.

Chcesz tylko związać luźne końce, podpowiada jej rozsądek. Chcesz mieć to za sobą.

— Racja — potwierdza pod nosem, ponownie wygładzając marynarkę, zanim podchodzi do drzwi. Puka raz, delikatnie, i próbuje przełknąć całą swoją panikę.

— Tak, Felix, o czym zapomniałeś? — dobiega z wnętrza głos Malfoya. Brzmi na zmęczonego i zirytowanego i przez pół sekundy jej serce pochłania chęć ucieczki. Zamiast tego zmusza jednak swoją rękę do odnalezienia klamki, biorąc ostatni głęboki wdech przed wejściem do środka.

Malfoy siedzi przy swoim biurku, całkowicie zakopany w papierkowej robocie, a kiedy jego oczy błyszczą i znajdują ją w progu, prawie przewraca łokciem stos dokumentów. Następuje długa chwila ciszy. W jego szczęce drga pewien mięsień, ale nic nie mówi.

— Ja... — Hermiona mówi cicho, odchrząkując, gdy z jej ust wydobywa się zgrzyt. — Nadal nie jestem Felixem. — Wymusza na swoich ustach lekki uśmiech, próbując przebić się przez napięcie panujące w pokoju.

— Zamknij za sobą drzwi — mówi nagle Draco i napięcie wraca.

Hermiona przełyka ciężko. Przez chwilę myślała, że blondyn każe jej odejść. Ale kiedy drzwi się zamykają, a ona opiera się o nie, on jej nie poprawia. Jedynie nadal wpatruje w nią, ostrożnie i trochę nazbyt skomplikowanie, by mogła w pełni zrozumieć to z tej odległości.

Zmusza się do zrobienia kilku kroków do przodu i decyduje się ponownie odchrząknąć, aby mieć pewność, że jej głos jest czysty. 

— Chciałam tylko przeprosić…

— Nie rób tego.

Mruga, a niespokojne dłonie sztywnieją po jej po bokach. 

— Słucham?

— Powiedziałem, żebyś tego nie robiła — wyjaśnia, spoglądając z powrotem na swoje papiery i podkreślając coś w jednym z akapitów. — Nie potrzebuję tego i wolałbym się tym teraz nie zajmować.

Jej brwi spotykają się pośrodku, gdy je marszczy. 

— … Zajmować się czym?

— Tobą. — Teraz coś przekreśla i drapie piórem tak głośno, że niemal agresywnie.

— Słucham? — mówi Hermiona znowu, tym razem z większym życiem. Większą werwą. Nigdy nie spodziewała się, że jego głos będzie tak lekceważący.

— Słyszałaś mnie.

Robi kolejny krok do przodu, patrząc na dywan. 

— Malfoy, przyszłam tutaj z uprzejmości. Aby… przeprosić za postawienie cię w sytuacji, na którą być może nie byłeś gotowy…

— Nie traktuj mnie protekcjonalnie — mówi, nie podnosząc wzroku. — Po prostu wyjdź.

Prycha trochę głośniej, niż zamierzała: 

— Traktować protekcjonalnie? Ja… Malfoy, nie traktuję cię protekcjonalnie, a biorę odpowiedzialność za coś, co zrobiłam źle…

Nagle z zimna i obojętności jego usposobienie przechodzi we wściekłość, kiedy zrywa się z krzesła, uderzając obiema dłońmi o biurko. Ten stos dokumentów, który groził przewróceniem, rozsypuje się po blacie, ale wydaje się, że on prawie tego nie zauważa. 

— Czy w ogóle wiesz, co zrobiłaś źle? A może to tylko jedne z tych nijakich, ogólnych przeprosin?

Ona rozkłada ręce. 

— Oczywiście, że wiem! Ja… naraziłam cię na niebezpieczeństwo i nie powinnam była…

— Nie… nie, nie — warczy, nagle omijając róg biurka i skracając dystans między nimi. — Nie to zrobiłaś. — Niemal wbija palec w jej twarz. — Wykorzystałaś mnie. To właśnie zrobiłaś. Po tym, jak obiecałaś, że tego nie zrobisz. Ty…

Odpycha jego rękę – która była zbyt blisko jak na jej gust. 

— Jak cię wykorzystałam?

Śmieje się okrutnie i nieprzyjaźnie, a te kilka stóp przerwy między nimi powoli zaczyna zanikać. 

— Żartujesz. Musisz żartować. Wiem, jaka jesteś mądra, Granger, więc nie próbuj udawać, że od samego początku nie wiedziałaś dokładnie, co robisz. Od tego pierwszego pieprzonego razu, kiedy pojawiłaś się pod moimi drzwiami.

— O czym ty mówisz? — domaga się podniesionym głosem, niedowierzając.

Jego ostre rysy zamieniają się w drwiący uśmieszek, gdy odzywa się głosem, który ma imitować jej własny. 

— Och, biedny Malfoy. Żadnych szczęśliwych wspomnień, którymi mógłby się podeprzeć. Niech da mi po prostu wejść do swojej głowy i wszystko spieprzyć! — Ostatnie zdanie opuszcza usta Malfoya wypowiedziane już jego własnym głosem. Wściekły warkot.

Jej gniew słabnie, ustępując miejsca zamieszaniu. 

— Malfoy, ja nie…

— Myślałaś, że to będzie zabawne? — domaga się ostro, ze szczerością patrząc jej w twarz. Jest zbyt blisko, żeby mogła w pełni skupić na nim wzrok. Albo choćby zrównać się z nim wzrostem. — Czy czerpiesz jakąś chorą satysfakcję z odsiewania wszystkich moich kompleksów?

Nic, co on mówi, nie ma dla niej sensu. 

— Malfoy… — próbuje go powstrzymać.

Ale on po prostu za jednym zamachem wyrzuca z siebie to wszystko.

— Cóż za świetna zabawa! Jaka to musi być absolutnie boska rozrywka, schodzić tutaj, wdzierać się do mojej głowy i wykorzystywać moje niedoskonałości, by potwierdzić to, co już wiesz! A wtedy... wtedy! — Wybucha kolejnym nieszczęśliwym śmiechem, wyciągając ręce ku górze, jakby nie mógł w to uwierzyć. — Wtedy, kiedy dostaniesz dokładnie to, czego szukasz, mając wszystkie dowody, których możesz, kurwa, potrzebować, czym mi się odwdzięczasz? Pierdolonym dementorem. — Kolejny warkot wyrywa się z jego gardła, po czym przeczesuje swoje włosy drżącymi dłońmi. Następnie składa je razem przed sobą i zanurza się w udawanym pokłonie. — Dziękuję, Granger. Dziękuję. To była pieprzona przyjemność.

Hermiona stoi niczym zmrożona.. Beznadziejnie zdezorientowana i zagubiona w słowach.

Ale ma wystarczająco dużo samokontroli, by sięgnąć i chwycić Draco za nadgarstek, kiedy ten odwraca się, by wrócić do swojego biurka.

— Och, czyż nie masz… — zaczyna z sykiem, ale ona mocno szarpie i mu przerywa.

— Posłuchaj mnie.

Jego zęby są obnażone, oczy jasne i dzikie, a ścięgna w jego nadgarstku ostro napinają się w jej uścisku. Ale mimo wszystko milczy.

— Posłuchaj mnie — powtarza, nie puszczając. Tylko ściska go dla podkreślenia swoich słów. — Nie jestem kłamcą. Kiedy mówię, że nie wiem, o czym mówisz, to mówię poważnie, Malfoy. Nie mam pojęcia o żadnym wielkim planie, w który wydajesz się wierzyć, że go posiadam. Wiem tylko, że... że w jakiś sposób cię skrzywdziłam. Mogę ci z całą szczerością powiedzieć, że nie zamierzałam cię skrzywdzić, ale rozumiem, że to zrobiłam. Zaufaj mi, powiedziałeś to całkiem jasno. Więc teraz pozostało tylko, żebyś mi powiedział jak mam cię za to przeprosić. To takie proste. — W końcu go puszcza, zaskoczona czerwonym zarysem swoich palców rozkwitającym na jego skórze.

Kiedy mówiła, wyraz w oczach Malfoya zmienił się z wściekłości w zdezorientowanie, teraz balansując na granicy konfliktu. Odwraca się, ostrożnie i powoli, aby ponownie stanąć z nią twarzą w twarz, a jego głos jest niski. Winny. 

— Myślałem, że wiesz. Ty… to… wyglądało, jakbyś wiedziała.

— Co wiedziałam? — pyta, próbując złagodzić swój ton, chociaż jest o wiele poważniejszy niż sądziła. — Po prostu mi powiedz, Malfoy. — A potem znowu powtarza: — To takie proste.

Z jego ust wypływa lekkie westchnienie. Kręci głową. 

— To nie jest proste.

— Czy to… czy chodzi o wspomnienie? — mruczy, zbyt świadoma sposobu, w jaki urywa mu się oddech. — To, o którym musisz pomyśleć, żeby przywołać Patronusa? Bo cokolwiek to jest, Malfoy, możesz mi powiedzieć. Przysięgam, że to nie ma znaczenia. Kompletnie. Nie dla mnie.

— To ma znaczenie, Granger — mówi, brzmiąc na przygnębionego i zgorzkniałego. Po chwili krzyżuje ręce na piersi, opiera się o krawędź biurka i dodaje: 

—  Ty pierwsza. 

Tego się nie spodziewała. I nie jest do końca pewna, co to oznacza.

— Co?

— Ty pierwsza — powtarza. — Twoje wspomnienie za moje.

Przez chwilę Hermiona nic nie mówi, ale kiedy to robi, z jej ust wypływa po prostu…

— Och?

Malfoy unosi brew z wyzwaniem, nieco rozpraszając jej uwagę swoją wysoką, elegancką postawą. 

— Tak?

Hermiona odchrząkuje, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę i drapiąc się z niezręcznością po przedramieniu. 

— Po prostu… — wzdycha. — Moje jest… Moje jest dziecinne. — Na samą myśl o tym marszczy nos.

— Dobrze — mówi niespodziewanie Malfoy. — Może, jeśli jest wystarczająco złe, będzie to uczciwa wymiana. Powiedz mi.

Przenosi ciężar ciała na drugą nogę. Odwraca wzrok, wiedząc, że blondyn i tak zobaczy, że zaczęła się rumienić. 

— Dobrze — mówi, wymuszając trochę odwagi w swoim głosie. — To… eeee. — Odchrząkuje po raz tysięczny i decyduje się to z siebie wydusić. — Nieco przed wojną, kiedy Harry i ja polowaliśmy na horkruksy, Ron odszedł. Uznał, że nie ma to żadnego sensu i sądził, że Harry i ja zachowujemy się dziwnie, więc po prostu nas zostawił. Chyba nigdy w życiu nie byłam bardziej wściekła.

Jej oczy znajdują tę przeklętą filiżankę i wbijają się w nią – bo to nadal bezpieczniejszy wybór niż Malfoy.

— Kilka tygodni później Harry znalazł Miecz Gryffindora. Poszedł do lasu za czymś, co go do niego zaprowadziło, a kiedy zbyt długo nie wracał, poszłam za nim. Na początku nie wiedziałam, na co patrzę. Był tam Ron i to nie miało dla mnie żadnego sensu... on i Harry próbowali zniszczyć medalion. Jestem pewna, że dużo wiesz o horkruksach. To jak one działają. Odsłaniając twoje słabości i najgorsze obawy.

Pozwala swoim oczom przemknąć po nim przez chwilę – widzi, jak Draco kiwa głową, zanim znów sama odwraca od niego wzrok.

— Cóż, tamtej nocy widziałam słabość Rona. On wciąż nie wie, że to zobaczyłam… i nigdy mu nie powiem. Ale ukryłam się między drzewami i widziałam. — Wydmuchuje chrapliwy oddech. — To ja. To byłam ja, ale byłam z Harrym zamiast z nim. Porównując go do Harry'ego. Całując Harry'ego. I Ron był tym przerażony. — Wzrusza jednym ramieniem, pocierając nerwowo nadgarstek. — Ron zawsze wydawał mi się taki... obojętny. Rzeczy, które robił w szkole, nawet kiedy myślę, że wiedział, co do niego czułam... po prostu wydawało mi się, że go to nie obchodzi. Ale w tamtym momencie…. widząc, jak bardzo go to przejęło i jak bardzo na niego wpłynęłam… jak niepewny był... jak bardzo liczyła się dla niego moja opinia... nie wiem, to po prostu sprawiło to, że poczułam się silna. Potężniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej.

Dużo czasu zajmuje jej zdobycie się na odwagę, by znów spojrzeć w stronę Malfoya, ale kiedy to robi, nie znajduje na jego twarzy wyrazu, którego oczekuje.

On po prostu wydaje się to rozważać, cicho kontemplując jej słowa. Bez osądu. Bez opinii.

— To… ee… to jest właśnie to. — Czuje potrzebę dodania, kiedy on milczy.

I w końcu jego jedyna odpowiedź brzmi: 

— Dobra. — Potem głęboko wydycha powietrze i odsuwa się od krawędzi biurka, wskazując na róg swojego biura za nią. — Podaj mi to, dobrze?

Hermiona zerka nieśmiało przez ramię, trochę zaskoczona. 

— Podać co?

— Tamtą misę. To myślodsiewnia. Podaj mi ją.

W każdej innej sytuacji byłaby zdolna prychnąć na niego za to, że coś jej rozkazał. Jednak w obecnej sytuacji jest tak zdezorientowana i niepewna, że robi to bez pytania.

Misa nie różni się od tej, którą pamięta z gabinetu Dumbledore'a; szerokie, marmurowe, wypełnione płytką wodą naczynie, które unosi się, gdy je chwyta. Prowadzi je z powrotem w stronę Malfoya, aż myślodsiewnia zawisa między nimi. Malfoy działa szybko. Jakby sądził, że gdy choć na chwilę się zawaha, to straci całą odwagę.

Hermiona patrzy jak sparaliżowana, gdy blondyn odciąga różdżkę od skroni, a za nią ciągnie cienki, świecący kosmyk wspomnień. Wrzuca go do misy, a błękit eksploduje w pasma atramentowej czerni.

— No to śmiało — mówi, ale to słaby, nerwowy trzask w jego głosie sprawia, że Hermiona na niego ​​patrzy. Zmiękł, ale tylko odrobinę. Wydaje się być na krawędzi.

— Gdybyś wolał mi po prostu powiedzieć… — zaczyna, ale on kręci głową.

— Nie mogę. To jedyny sposób, w jaki będzie to miało dla ciebie sens.

I z powodów, których ona nie potrafi wyjaśnić, daje mu szansę. To musi być wyraz jego oczu – taki spanikowany, płochliwy i przestraszony. Prawie przypomina jej spojrzenie, które ujrzała u Rona tamtej nocy w lesie.

— Jesteś pewny?

Malfoy zaciska szczękę, ponownie opierając się o biurko i gestykulując zwięźle. 

— Zrób to.

Hermiona bierze głęboki oddech. Pochyla się i zanurza twarz w chłodnych, wirujących głębinach.

Świat, który pojawia się przed jej oczami, jest znajomy.

Była tutaj. Była tutaj. Ona to wie. Kojarzy ten odległy szum skrzypiec dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia. Pamięta te złocone kamienne ściany i sufity. Woń piernika i sosny. Ostrokrzew rozciągnięty w poprzek łuków. Słabe światło pochodni. Cały ten blichtr i przepych, który był Balem Bożonarodzeniowym, tak wiele lat temu.

— Odpieprz się, Goyle — dobiega znikąd głos Malfoya, a Hermiona obraca się, gdy ręka blondyna pojawia się w polu jej widzenia, kiedy odpycha on chłopaka, o którym mowa – Goyle'a, który wygląda, jakby rzucał jakieś klątwy na sukienkę Pansy.

Pansy była tego wieczoru partnerką Malfoya. Teraz pamięta. W oczach Malfoya wygląda ona tak pięknie – w tej srebrnej sukni, nawet z twarzą wykrzywioną w znudzonym grymasie.

— Kiedy to się wreszcie zacznie? — wzdycha. — Od wieków czekam na drinka.

— Wtedy, gdy randka Kruma w końcu zdecyduje się pojawić — ciągnie Malfoy. — Prawdopodobnie jakaś laleczka z Beauxbatons wciąż stroszy pióra przed lustrem.

— Masz na myśli sposób, w jaki sam to robisz? — pyta Pansy, unosząc do góry brew i opierając ciężar ciała na jednym z bioder.

— Och, odpieprz się — mówi ponownie, ale Pansy wydaje się tego nie słyszeć. Jej spojrzenie unosi się w górę, skupiając gdzieś ponad ramieniem Malfoya…

— Wygląda przepięknie — dobiega oszołomiony głos innej dziewczyny z boku – głos Parvati, Hermiona zdaje sobie z tego sprawę, kiedy wzrok Malfoya się obraca – a jego oczy nie zatrzymują się na Gryfonce. Wspomnienie prześlizguje się tuż obok jaskrawych barw pomarańczy i różów jej sari i zatrzymuje na szczycie kamiennych schodów.

Hermiona nie wie jak zareagować na to, co czuje. Jest uwięziona, unosząca się bezkształtnie gdzieś w umyśle Malfoya. Ona tylko patrzy. Może tylko patrzeć.

Bo to właśnie ona stoi na szczycie schodów. Długo wyczekiwana partnerka Wiktora. Tyle że ona nie wygląda tak, jak pamięta.

W oczach Malfoya jest inna. To tak, jakby… jakby była skąpana w blasku świec. Jakby pod jej skórą migotało światło, poruszające się i żywe, pulsujące jaśniej z każdym krokiem w dół schodów, po których stąpa. Sukienka jest taka, jak ją pamięta, ale dziewczyna w niej nie wygląda jak ona. Bo loki tej dziewczyny opadają tak perfekcyjnie na jej ramiona, kołysząc się, gdy się porusza, a kasztanowe oczy są większe – ciepłe, jasne i zachęcające. Jej policzki są zarumienione i podekscytowane, a uśmiech tak nieśmiały. Słodki. Urzekający.

— O cholera. — Głos Malfoya brzmi tak cicho, że jest pewna, że ​​nikt oprócz niego – a teraz również i niej – nie wie, że kiedykolwiek to powiedział. Dźwięk jest zduszony, wymuszony i całkowicie mimowolny.

I nagle Hermiona może poczuć to, co on czuje.

Jakby tracił grunt pod nogami. Jakby leciał w dół. Opadał w bezdennej otchłani.

W następnej chwili wrażenie to płynnie łączy się ze sposobem, w jaki wspomnienie wypycha ją z myślodsiewni. Cofa się, zataczając przez zaburzoną równowagę – oszołomiona i osłabiona przez kilka długich chwil, zanim może się zorientować, że znów jest w jego biurze.

Malfoy nie ruszył się nawet o cal. Kiedy jej oczy w końcu mogą się skupić, zauważa, że blondyn ​​obserwuje ją ze swojego miejsca przy biurku, tak, jakby obserwował bombę, która za dziesięć sekund ma wybuchnąć. Skupiony. Zmrożony. Oczekujący.

I przez niemal zbyt długą chwilę jest w stanie jedynie się na niego gapić. Jej usta otwierają się i zamykają bez celu – prawie komicznie. Nie może mrugnąć. Nie może mówić.

Więc to on odzywa się jako pierwszy.

— Zadowolona? — pyta cicho, bezbarwnie. Niczego jej nie daje. Już nie musi. Oddał już wszystko w tym, co jej właśnie pokazał.

A jakiś samotny, ledwo działający nerw pcha jej stopy do przodu. Odpycha myślodsiewnię swoimi drżącymi palcami, biorąc głęboki wdech, gdy dzieli ich ledwie cal.

Ręce Malfoya opadają na boki, rozkładając się płasko na krawędzi biurka, jakby się na coś przygotowywał. Jego oczy przemykają między jej oczami, czegoś szukając, podczas gdy reszta jego twarzy pozostaje starannie pusta. Ona nie potrafi nosić masek tak jak on. Jest pewna, że ​​on widzi wszystko praktycznie wypisane na jej twarzy. Wszystko, co teraz myśli. Prawdopodobnie wie lepiej niż ona, co czuje w tej chwili.

Jej umysł desperacko szuka słów. Cokolwiek – cokolwiek, co może posłużyć jako odpowiedź na to, co zobaczyła – ale nic nie znajduje. Nie jest w stanie mówić.

Nie, bo wszystko, co może zrobić, to jeszcze jeden mikrokrok do przodu, unosząc dłoń, drżąc, gdy delikatnie przyciska ją do szerokiej płaszczyzny jego policzka. Wyraz twarzy Malfoya migocze i jest to subtelna zmiana między niepewnością a ulgą, gdy Hermiona wpatruje się w jego oczy.

— Co? — pyta Draco ledwie szeptem. Marszczy brwi. — Co… dlaczego płaczesz?

Czy ona płacze? Nie zdawała sobie z tego sprawy. Ale teraz, kiedy on o tym wspomina, ona czuje powolne ciepło łez spływających po jej twarzy. To nie ma znaczenia. Słowa w końcu docierają do ​​jej gardła.

— …Czy to… czy taką właśnie mnie widzisz?

Wydaje się, że Draco jest w stanie tylko wzruszyć ramionami – ruch tak niewinny i chłopięcy, że z jej oczu wypływa świeża fala łez. Ociera je wolną ręką, osuszając ją o materiał spódnicy, zanim ułoży dłoń na jego drugim policzku.

— Dlaczego… dlaczego mi nie powiedziałeś? — Jej głos jest teraz praktycznie skomleniem. Nie czuje się jednak wystarczająco świadoma samej siebie, by się tym przejmować.

Malfoy spogląda w dół – odwraca wzrok, patrząc na swoje stopy. Hermiona jeszcze mocniej przyciska dłonie do jego policzków, aby przyciągnąć jego oczy z powrotem ku sobie. Przez chwilę przygryza wargę, zanim zdoła się do tego przyznać, a w jego spojrzeniu widać wstyd.

— Myślałem, że mnie wyśmiejesz.

Z jej ust wymyka się dźwięk. Małe, ciche sapnięcie – może westchnienie, nie wie. Nigdy się nie dowie, bo w następnej chwili jeszcze bardziej zmniejsza dzielący ich dystans. Jej usta ocierają się o jego, delikatnie, nieśmiało, i tak bardzo uważa, żeby tego nie zepsuć. Obawia się zrobienia czegokolwiek – nawet najmniejszej rzeczy – by to zrujnować.

Malfoy powoli otrząsa się z szoku. Wchodzi w to sennie i ospale, nawet z lekką dezorientacją, a jego ręce zsuwają się z krawędzi biurka i sięgają, by lekko musnąć linię jej bioder przez materiał spódnicy. Jego usta otwierają się przy jej własnych, tuż przed zamknięciem ich na jej dolnej wardze. Ssąc ją. Ostrożnie. Jakby nie był nawet pewien, czy mu wolno.

— Możesz odwzajemnić pocałunek — mruczy Hermiona bez zastanowienia.

Malfoy nieruchomieje, zacinając palce na jej talii.

— Chciałabym, żebyś... — poprawia, doganiając jego usta, zanim on zdąży się wycofać, pozwalając, by jej język musnął ich lekki zarys i przemówił za nią. — Chcę, żebyś… odwzajemnił pocałunek.

To pierwszy moment, w którym ona wie, że to prawda. I to jest to, czego potrzebowała, aby go ożywić.

Jego nieśmiało napięte dłonie rozkładają się, przylegając płasko do żeber, bioder i ud. Zamaszyście. Zaborczo. Jego usta znów się rozchylają i dopiero teraz chwyta jej wargę zębami. Muska językiem. I robi to z jękiem tak powściągliwym i zdesperowanym, jakby tłumił go od lat.

Ona przylega do niego, stając się mniej sztywną – mniej niż pewna czegokolwiek poza naciskiem jego ciała na jej własne i ciepłem oddechu na szyi, gdy sunie on ustami w dół jej gardła.

Jedno z nich zamyka drzwi jego biura. To mogła być ona, ale mógł to być też on – nie pamięta. Wie tylko, że to wzajemne. Wspólna decyzja. Punkt zwrotny. Jakby w tym samym momencie oboje zgodzili się chwycić za ręce i zeskoczyć z mostu.

— Czy to w porządku? — dyszy przy jej skórze, gdy jego palce błądzą przy rąbku spódnicy.

— Tak.

— A to? — pyta chwilę później, gdy gładkim opuszkiem kciuka muska koronkę jej bielizny.

— Tak.

— W porządku? — pyta, gdy wsuwa w nią dwa palce, jeden po drugim – gdy jej ciało drży, głowa opada na jego ramię, a zęby zaciskają się na ścięgnie tuż nad jego obojczykiem.

— Tak. — To tylko syk oddechu – ledwo słyszalny. Jej usta są zajęte. Po tym przestaje pytać, ale ona wciąż odpowiada: — Tak… tak… tak... — Co sekundę. Sapie, krztusi się i dusi swój skowyt przy ciepłej skórze jego piersi, podczas gdy on powoli wbija w nią swoje palce. Tak wolno. Z większą cierpliwością, czułością i niepodzielną uwagą, niż sądziła, że kiedykolwiek ​​mógłby mieć.

Jego ramiona są napięte pod jej dłońmi – bezpieczne i stabilne, wspierające ją, gdy dochodzi po raz pierwszy. Jęczy przy nim z bólu, bo to boli. Naprawdę. I to nie przez to jak mocno zaciska się wokół jego palców – nie przez fakt, że nie była dotykana od miesięcy. Nie, to, co ją boli, to poddanie się temu. Odpuszczanie. Pozwolenie, by doprowadził ją na szczyt, ufając, że nie pozwoli jej spaść w otchłań śmierci natychmiast po fakcie.

Upada w sensie dosłownym – na podłogę, a on wraz z nią – i ten pieszczotliwy cykl zaczyna się od nowa.

— Czy to w porządku? — pyta, gdy ujmuje suwak jej spódnicy między palcami świeżo wylizanymi do czysta po tym, jak wyciągnął je z jej wnętrza. Ona nie ma pojęcia, jak bardzo się na to zarumieniła.

— Tak.

— A to? — pyta, gdy pracuje nad klamrą własnego paska.

— Proszę. — Pomaga mu wyciągnąć go z pętelek spodni.

— A to? — pyta, gdy przyciąga jej udo wokół swojego nagiego biodra, ciepłego i wilgotnego od potu, co stanowi jeszcze piękniejszy widok, niż kiedykolwiek mogłaby sobie wymarzyć.

— Tak. Tak. Tak.

Jest dla niej tak niemożliwie delikatny. A ona czuje się tak bardzo świadoma oporu i każdego szarpnięcia w oddechu, wahania przy najmniejszym przebłysku dyskomfortu, który pojawia się na jej twarzy.

— Tam? — pyta, wbijając się głęboko i spoglądając w dół, by zobaczyć, jak jej pięści się zaciskają. — Tak? — Kiedy jej paznokcie wydrapują mocne linie na jego plecach, a jej głowa opada na dywan.

— Kurwa.

— Czy to znaczy "tak"?

— Tak, tak.

Z echem niskiego jęku Draco w jej uszach i blond głową opartą o jej pierś, gdy dyszy osłabiona orgazmem, nadchodzi jej kolej, by zapytać.

— Czy to w porządku? — mruczy mu do ucha, leniwie przesuwając palcami po jego łopatkach.

— Tak — szepcze bez tchu. — Tak.

***

Wczesnym rankiem wsuwa głowę przez drzwi do gabinetu Harry'ego. 

— Harry, cześć, jak się masz?

Brunet uśmiecha się i ziewa, witając ją uniesieniem filiżanki z herbatą.

— Przepraszam, że przeszkadzam. Czy mogę po prostu wziąć od ciebie jeden z tych Formularzy Związków Biurowych?

Jego uśmiech się rozszerza. 

— Ty i Ron? — Wciąż się uśmiecha, kiedy odwraca się od szuflady z aktami, podając jej wspomniane papiery. — Wspaniale słyszeć, że to rozpracowaliście.

— O nie. Nie? Nie. — Odwzajemnia uśmiech, zabierając z jego rąk dokumenty. — Dzięki, Harry.

— Nie rozumiem…

Hermiona zatrzymuje się i obraca w progu, uświadamiając sobie jedną rzecz. 

— Och przepraszam, przepraszam. Będę też potrzebować jeden komplet dla Malfoya.

Harry zbiera szczękę z podłogi na długo po tym, jak Hermiona opuszcza jego biuro.

_____

Playlista (klik)

7 komentarzy:

  1. Wewnętrznie i zewnętrznie krzyczę z radości po tej miniaturce 😍 Przecież to było genialne! Draco jest tak cholernie uroczy i współczuję mu, że musiał się z tym wszystkim zmagać. Współczuję, że myślał, że ona go oszukała i wykorzystała. Ona o niczym nie miała pojęcia, że on coś do niej czuje. Zawsze będę uważać, że moment na Balu Bożonarodzeniowym w czwartej klasie mógł być mega przełomowym dla Draco. Bo Hermiona oczarowała wtedy wszystkich. Wątpię, że i on mógł być odporny na jej wdzięki. Na pewno by się do tego głośno nie przyznał, ale na 100% zrobiła na nim wrażenie, kiedy pojawiła się w tej sukience i wyglądając naprawdę pięknie. Ale że tyle to w sobie dusił... Matuleńko moja kochana, jakie on musiał katusze przechodzić, żeby tyle lat ją oglądać i mieć to wspomnienie w pamięci, ale nie móc nic z tym zrobić z obawy, że go wyśmieje. Teraz rozumiem dlaczego Draco udało się wyczarować Patronusa od razu kiedy zaszła taka potrzeba. Spełniło się jego największe marzenie i to wspomnienie wciąż trwało w jego umyśle, kiedy przywoływał Patronusa. No ale ta scena zbliżenia... Niby nic takiego, bez specjalnych szczegółów i wgl, ale była lepsza niż w niejednym opowiadaniu, gdzie jest opisana od A do Z, co się dzieje. Przede wszystkim podobała mi się ta nieśmiałość. To jak pytał czy może to wszystko zrobić...  Tak się zdobywa kobiece serca! No i Harry musiał sprawić, że zaliczyłam facepalm na koniec xD Serio myślał, że ona i Ron... Potter, weź ogarnij czerep xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno mnie tu nie było, ale na pewno postaram się poprawić 😊
    Ale za to wracam na coś tak cudnego!!! Uwielbiam tą miniaturkę, te opisy, te emocje, wszystko co kocham ❤
    Chciałabym kiedyś umieć tak pisać o uczuciach, jednocześnie skomplikowanie i prosto.
    Tak niejednoznaczne postaci, tło, które wciąga od pierwszej chwili.
    Wrażliwość i siła, które przeplatają się na każdym kroku ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. O wow!
    Zmysłowa miniaturka! Zaniemówiłam!
    Ta miniaturka jest w topce moich ulubionych miniaturek i zostaje moją inspiracją! Genialne lekkie pióro, które oddałaś całkowicie w tłumaczeniu.
    Niesamowite
    Annie

    OdpowiedzUsuń
  4. No kurde świetne mini opowiadanie bardzo fajnie się czytało 😁

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawe, jakiego Patronusa bedzie mial Draco, kiedy stworzy z Hermiona szczesliwy zwiazek 😉 Koncowka z Harrym - bezbledna!

    OdpowiedzUsuń
  6. W pierwszej kolejności - dziękuję po stokroć! Cudna miniaturka <3 Bardzo się cieszę, że ją przetłumaczyłaś <3 I to w jaki sposób! Zachowałaś klimat, namiętność, magnetyzm - świetna robota <3

    Po końcówce z Harrym nie mogę pozbierać szczęki tak mi opadła - genialna :D

    Ucieczka przed uczuciami, ucieczka przed wyśmianiem, ucieczka przed kochaniem. Gdyby Hermiona nie była na tyle uparta, chcąca nieść pomoc to nic by z tego nie wyszło, bo on nawet się nie starał w żaden sposób, żył sobie z uczuciem dla którego nic nie robił. Żył w takim razie w strachu, przygnębieniu, nie dopuszczając myśli o Hermionie... Zawsze serce mi rośnie kiedy jest happy end i są razem<3 Mam ogromny niedosyt - za krótko ! :D Nie mogę się nie odnieść do wspomnienia Draco - zawsze zastanawiałam się czy wtedy również Hermiona zrobiła wrażenie na Draco - teraz już wiem, że na pewno <3 Wspomnienie HErmiony - poczucie siły, patrząc na Rona - na prawdę, jak to człowiekowi zafiksowanemu na punkcie nielubienia tego bohatera, do szczęścia wiele nie potrzeba ;)

    Jeszcze raz dziękuję <3

    OdpowiedzUsuń