Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Mumford and Sons - After the Storm, Band of Horses - The Funeral
_____
Z westchnieniem pełnym irytacji Hermiona przerzuciła kolejną stronę.
Po intensywnej lekturze historii o Insygniach Śmierci i daremnych poszukiwaniach jakichkolwiek udokumentowanych wskazówek dotyczących miejsc pobytu Czarnej Różdżki, wróciła do swoich obsesyjnych badań nad horkruksami. Po kilku tygodniach, skutkującymi jedynie worami pod oczami i obgryzionymi paznokciami, poczuła nieuniknione napięcie wkradające się do serc Harry'ego, Rona i do jej własnego.
Wiedziała, że to naturalne. Chociaż zawsze będą najbliższymi przyjaciółmi, spędzanie ze sobą każdej sekundy każdego dnia, mając tylko skrawek osobistej przestrzeni, a także tonięcie w całym tym niepokoju i lęku, było co najmniej męczące.
Nie pomagał również fakt, że każde z nich próbowało uporać się ze swoimi osobistymi problemami.
Harry ciągle był niespokojny, obwiniając się o każdą śmierć, błądząc gdzieś pomiędzy melancholią i szaleństwem, podczas gdy Ron nieustannie zamartwiał się o swoją rodzinę i próbował uświadomić sobie swoje znaczenie w ich małej grupie, co pozostawiało go sfrustrowanym i rozdrażnionym. Hermiona dobrze wiedziała, że nie pomaga jego niepewności, odrzucając cokolwiek, co mogłoby skłaniać się w stronę czegokolwiek poza przyjaźnią. Myśl o kimś innym niż Draco mruczącym przy jej ustach sprawiała, że czuła mdłości.
I z tego wynikały również jej własne problemy; poczucie winy i ból serca.
Hermiona gardziła sobą za to, że okłamywała Harry'ego i Rona, ale co wieczór kładła się spać, błagając wszystkich bezimiennych bogów, by nie wykrzykiwała imienia Draco we śnie, chcąc zachować swój sekret choć trochę dłużej.
Ale czuła, jak to wyznanie niecierpliwie czeka na koniuszku jej języka.
Okłamywanie ich było po prostu zbyt ciężkie dla jej sumienia.
— Hermiono — dobiegł ją głos Rona, a ona spojrzała mu w oczy ponad swoim ramieniem. — Masz ochotę coś zjeść?
— Nie, dziękuję — powiedziała, wiedząc, że Harry wciąż odpoczywał w namiocie. — Myślę, że mogę być na tropie czegoś ważnego, więc powinnam czytać dalej.
Nieuniknione rozczarowanie wpłynęły na jego chłopięce rysy.
— Mogłabyś przyjść i posiedzieć ze mną przez chwilę?
— Zaraz przyjdę — zaproponowała. — Nie zajmie mi to długo.
— Okej — westchnął, kiwając głową, obracając się na pięcie, by pokonać ten krótki dystans z powrotem do namiotu, z ramionami zgarbionymi w porażce.
— Ron — zawołała, marszcząc brwi, kiedy nie odwrócił się, by na nią spojrzeć. — Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
***
Tydzień później.
Draco zapomniał, jak to jest, gdy promienie słoneczne ogrzewają jego twarz.
Nadszedł luty i równie szybko minął, a marzec przyniósł ze sobą wiosenny upał i cieplejszy wiatr. Draco siedział na swoim zwykłym miejscu na kamiennych schodach i starał się ignorować irytujące głosy Bletchleya i Davis, którzy toczyli w domu zdecydowanie za głośną sprzeczkę kochanków. Z roztargnieniem uświadomił sobie, że siedział tu już nieco ponad miesiąc, pomieszkując w kryjówce Andromedy z innymi zbiegłymi Ślizgonami. Miesiąc bez Granger.
Pieprzony miesiąc.
Pogląd, że czas leczy wszystkie rany, nie dotyczy blizn na sercach zbyt wcześnie rozdzielonych młodych kochanków. Draco wciąż czuł się tak samo zraniony, jak w dniu, w którym Granger płakała w deszczu, odsyłając go tutaj.
Dryfował między falami palącego gniewu, a przeklętym odrętwieniem, które sprawiało, że kości niemal wibrowały mu pod skórą. Próbował zdystansować się od innych, woląc spędzać czas na zewnątrz, angażując się w ich dyskusje tylko wtedy, gdy uznawał, że samotność stawała się dla niego zbyt trudna. Jednak wydawało się, że w miarę upływu czasu coraz częściej wchodził z nimi w jakiekolwiek interakcje.
Od czasu odejścia Teda rytm dobowy Andromedy mocno się rozregulował, podobnie jak jego własny, i czasami spotykali się w kuchni podczas samotnych i cichych godzin przed świtem. Popijali letnią kawę i spędzali noce czasami wymieniając ze sobą nie więcej niż kilka zdań. Chociaż żadne z nich nigdy się do tego nie przyznało, ich dziwna rutyna z czasem zaczęła stawać się czymś co dodawało otuchy.
I nie tylko towarzystwo ciotki pomagało Draco zachować resztki zdrowia psychicznego.
Draco i Teo grywali popołudniami w Czarodziejskie Szachy, a Blaise często do nich dołączał, gdy Lovegood przebywała poza ich kryjówką, tak jak przez ostatnie siedem dni. Jakby dla podkreślenia tego druzgocącego faktu, Blaise wpadał przez każde drzwi tak gwałtownie, że te uderzały o ścianę i drżały w zawiasach.
I właśnie w tej chwili przemknął on prosto obok Draco, nawet nie zwracając na niego uwagi. Jego kroki były ciężkie i stanowcze, a różdżka tkwiła w drążcej pięści. Draco milczał, gdy Blaise nagle zatrzymał się kilka metrów dalej i uniósł rękę, by rzucić niewerbalną klątwę na jedną z jabłoni w ogrodzie Andromedy. Drzewo wybuchło z przeraźliwym hukiem, a żarzące się odłamki wystrzeliły w powietrze w towarzystwie czerwonych i pomarańczowych iskier.
— Już się lepiej? — zapytał Draco.
— Nie — splunął Blaise, powoli się odwracając. — Po prostu miałem ochotę zabić coś niewinnego.
Nie mogąc wymyślić na to żadnej odpowiedzi, Draco po prostu przyglądał się swojemu dawnemu koledze z klasy; sunąc wzrokiem od cienia tygodniowego zarostu błyszczącego na szczęce, przez popękaną skórę na spierzchniętych ustach, po opuchnięte i przekrwione oczy.
Bezsenność nigdy nie była tajemnicą. Niemal wtapiała się w twój wygląd.
Widząc Blaise'a tak poruszonego nieobecnością Lovegood, Draco poczuł się nieswojo. Blaise zawsze był racjonalny, podczas gdy to Teo miał niestabilną naturę, która często prowadziła do nerwowych wybuchów. Draco natomiast uznawał, że on sam znajdował się gdzieś pomiędzy.
— Oni doprowadzają mnie do szaleństwa — powiedział Blaise ochrypłym głosem, gdy zaczął nerwowo chodzić tam i z powrotem. — Krzyczą na siebie jak para dziesięciolatków z powodu czegoś, czego nawet nie pamiętają…
— Za chwilę się uspokoją…
— A Teo mnie wkurwia...
— Zabini, po prostu usiądź. Przyprawiasz mnie o zawroty głowy…
— Minęło siedem pieprzonych dni, Malfoy! — wypalił. — Siedem! Zwykle znikała co najwyżej na trzy, może cztery. Coś musiało się stać…
— Blaise, po prostu się uspokój…
— Nie mów mi, żebym się uspokoił, Malfoy! — splunął. — Nie wiesz…
— Czego nie wiem? — Draco przerwał mu, mrużąc oczy. — Myślisz, że siedem dni to coś ciężkiego? Co powiesz na cały pieprzony miesiąc.
Blaise zawahał się.
— Masz na myśli Granger? — zapytał cynicznym tonem. — To jest inne…
— Nie, nie jest…
— Więc w końcu przyznajesz, że ją kochasz? — zakwestionował.
Draco zerwał ich kontakt wzrokowy i spojrzał na dymiące resztki jabłoni.
— Zapytaj mnie o to ponownie, gdy stanie się coś dobrego. — Zamknął oczy. — Zapytaj mnie w dniu, w którym nikt nie umrze.
Luna wróciła tego wieczora i kazała im włączyć radio, mówiąc o czymś, co nazywa się Potterwartą.
Blaise się ogolił.
Draco miał na sobie płaszcz, który dała mu Granger i wysadził w powietrze dwie jabłonie.
***
Kolejny tydzień później.
Ludzie krzyczeli w jej snach, a ona nie mogła się nawet poruszyć czy choćby mrugnąć.
Draco, Harry i Ron wołali ją gdzieś w oddali za jej plecami, ale nie mogła odwrócić głowy, by na nich spojrzeć, a krew poległych plamiła jej nogawki, sunąc w górę, niczym pasożyt. Zmusiła swojego sobowtóra ze snów, by się odwrócił lub chociaż drgnął, ale to było daremne, przestała więc walczyć i po prostu słuchała głosów.
— Też myślisz, że Hermiona zachowuje się ostatnio trochę dziwnie?
To był głos Rona, brzmiący tak czysto i blisko. Skupiła się na nim, a wycie umierających w agonii zaczęło słabnąć, a sen zaczął zanikać.
— Co masz na myśli?
To był głos Harry'ego. Udało jej się zamrugać, a jej otoczenie w jednej sekundzie przekształciło się w znajome wnętrze ich namiotu. Wciągając ostry oddech przez zęby i otrząsając się z niepokojących pozostałości koszmaru, zaczęła błądzić wzrokiem dookoła w poszukiwaniu swoich przyjaciół. Znalazła ich cienie w pobliżu wejścia, migoczące za tkaniną. Byli na zewnątrz namiotu, a ona słyszała trzask ognia, gdy próbowała śledzić ich cichą rozmowę.
— Ona po prostu… — westchnął Ron. — Jest naprawdę cicha i zawsze czyta jedną z tych książek…
Usłyszała, jak Harry prycha.
— Dla mnie, brzmi to jak klasyczna Hermiona…
— Ona nawet nie pozwoli mi się dotknąć — wypalił Ron, a Hermiona zmarszczyła brwi w poduszkę. — I nie mam na myśli... no wiesz, w ten sposób. Nie pozwoli mi się przytulić ani nic, i to tak, jakby nie chciała być ze mną sam na sam.
— Może po prostu próbuje skupić się na znalezieniu horkruksów — odparł Harry. — Wiesz, jaka jest, kiedy się w coś zaangażuje…
— Nie, to coś innego — argumentował Ron. — Myślisz, że nadal może być zła z powodu Lavender? To znaczy, wiem, że to schrzaniłem, ale pomyślałem, że po tym, co wydarzyło się na ślubie Billa i Fleur…
— Błagam, nie zagłębiaj się w szczegóły…
— Że teraz między nami będzie wszystko dobrze — kontynuował szybko. — Że będziemy razem i takie tam, jako chłopak i dziewczyna czy coś takiego.
Hermiona skrzywiła się i zamknęła oczy, gdy słowa Rona zżerały jej sumienie.
— Może po prostu jest zdenerwowana czymś, jak cała ta sprawa z jej rodzicami — usłyszała jak sugeruje Harry z wyraźną niepewnością. — Zawsze możesz ją zapytać…
— Znając życie to powiem coś głupiego i tylko to pogorszę. Może mógłbyś zapytać ją o to za mnie?
— Ron, nie jestem pewien, czy to dobry pomysł i naprawdę nie chcę się w to mieszać…
— Ale z tobą prawdopodobnie o tym porozmawia — naciskał Ron. — Nawet gdybym sam próbował z nią porozmawiać, po prostu znalazłaby jakąś wymówkę i sobie poszła. Mówiłem ci, że nie chce zostawać ze mną sam na sam…
— A dlaczego myślisz, że akurat ze mną o tym porozmawia?
— Bo jesteście blisko. Sam powiedziałeś, że jesteście jak brat i siostra…
— Tak ale…
— Błagam cię — powiedział Ron, a serce Hermiony zamarło na desperację w jego głosie. Nienawidziła faktu, że była tego jedyną przyczyną. — Po prostu spróbuj, a wtedy może mógłbym…
— Po prostu daj jej trochę więcej czasu — wymamrotał Harry tak cicho, że ledwo to usłyszała. — Może nadal być trochę wkurzona tym, że ją zostawiliśmy…
— Nie, to coś innego…
— Po prostu daj jej jeszcze czas, Ron — powiedział Harry, tym razem jego ton był stanowczy. — W tej chwili wszyscy zachowują inaczej, bo wszystko jest inne... Hermiona prawdopodobnie przeszła w Hogwarcie przez wiele rzeczy, które ją niepokoją, na przykład ta cała sprawę ze Snape'em. Prawdopodobnie istnieją też inne sprawy…
— Może już nie widzi mnie w ten sposób — wymamrotał Ron tak cicho, że Hermiona ledwo go usłyszała. — Może zaczął jej się podobać ktoś inny.
Odetchnęła gwałtownie, zatrzymując powietrze w płucach, leżąc tak nieruchomo, jak było to możliwe, gdy głosy chłopców ucichły. Jej puls trochę przyspieszył i zastanawiała się, czy rzeczywiście wyszeptała przez sen coś, co nie powinno było opuścić jej ust.
— Ron…
— Czy tak trudno w to uwierzyć, Harry? — przerwał mu. — Nie widzieliśmy jej od miesięcy. Mogła łatwo zakochać się w kimś innym, jak Justin, Michael albo… Merlinie, to mógłby być każdy…
— Nie wiesz tego…
— Ale mogło tak być. I… wiesz, oczywiście, że byłbym rozczarowany i w ogóle, ale wolałbym, żeby mi powiedziała…
— Wyciągasz pochopne wnioski — przerwał mu ze zmęczeniem Harry. — Myślę, że powinieneś dać jej trochę spokoju…
— Ale jeśli nic się nie zmieni, to porozmawiasz z nią za mnie?
— Tak, w porządku — jęknął Harry. — Ale wydaje mi się, że niepotrzebnie się martwisz.
— Też mam taką nadzieję — powiedział Ron i wiedziała, że wymusił on po tych słowach cienki uśmiech na swoich ustach. — Hej, podaj mi radio. Chcę zobaczyć, czy Potterwarta jest…
Hermiona znów poczuła, jak poczucie winy ściska jej serce, a ich głosy zlały się w odległy szum, gdy samotna łza spłynęła po jej policzku i wsiąkła w poduszkę. Przytuliła brodę do piersi, a pocieszająca nuta zapachu Draco, wciąż ledwo uwięziona w materiale jego koszulki, zawirowała w jej nozdrzach. I uderzyła w nią fala gorzkiej świadomości; to jak wielki wpływ wywierał jej sekret na relację z najlepszymi przyjaciółmi.
I już wiedziała, że będzie musiała powiedzieć o wszystkim Harry'emu i Ronowi.
***
Kolejny tydzień później…
Między rzadkimi sytuacjami dość pobieżnego kontaktu, Andromeda, Luna i zbiegli Ślizgoni (poza Tracy i Milesem, którzy jeszcze nie wstali z łóżka) jakimś sposobem w końcu spotkali się tego ranka w kuchni na wspólnym śniadaniu. Draco skrzywił się patrząc na tył głowy swojej ciotki, kiedy ich łokcie zderzyły się, przez co wlał trochę za dużo mleka do swojej herbaty, jednak kobieta była zbyt zajęta przygotowywaniem jedzenia za pomocą pośpiesznych zaklęć, by to zauważyć. Przewracając oczami i uznając, że robienie sobie nowego napoju nie ma sensu, dołączył do stołu przy którym siedzieli już Millicenta, Teo, Luna i Blaise i wpatrywał się w parę unoszącą się z jego kubka.
— Robisz to w mugolski sposób — zauważyła Luna, wyrywając go ze snu na jawie, zanim ten w ogóle się zaczął.
— Co?
— Herbatę — powiedziała. — Zawsze robisz ją po mugolsku.
— Też to zauważyłem — wtrącił Teo. — Jedzenie też, jak teraz tak o tym myślę…
— I co z tego? — Draco wzruszył ramionami. — O co wam chodzi?
— Jesteś rozpieszczonym palantem, który jest przyzwyczajony do wybierania najłatwiejszej opcji — powiedział krótko Blaise. — Normalnie użyłbyś do tego magii…
— Przebywając w Hogwarcie nie miałem swojej różdżki…
— Ale masz ją teraz…
— Po prostu nabrałem zwyczaju robić to własnoręcznie — Draco rzucił swojemu przyjacielowi niecierpliwe spojrzenie. — Merlinie, jesteście tak cholernie wścibscy…
— Czy nowy sposób jest lepszy od starego? — zapytała nagle Luna.
Draco przeniósł na nią swoją uwagę; jego oczy były czujne i wyrachowane. Po niekończących się tygodniach w ekscentrycznym towarzystwie Lovegood dowiedział się, że nie jest ona taką tępą dziewczyną, za którą ja miał. Wręcz przeciwnie, był przekonany, że wszystko, co mówiła, miało w sobie jakieś ukryte znaczenie, zagadkę albo drugie dno, co bezgranicznie go irytowało. Właśnie miał jej powiedzieć, żeby pilnowała własnego nosa, gdy radio na środku stołu zatrzeszczało.
Odkąd Lovegood pokazała im ten piracki program, radio na stałe znalazło się w kuchni, a on połowicznie przesłuchał dwie audycje, w których pojawiali się „Potok”, „Romulus” i „Rapier”, próbujący uspokoić słuchaczy i zachęcić ich do pomocy mugolom. Patrzył, jak Lovegood stuka różdżką w urządzenie i mamrocze odpowiednie hasło – tym razem brzmiało ono Łapa – a gdy ponury głos „Potoka” zabrzmiał w całej kuchni, Draco poczuł, jak jego wnętrzności skręcają się z niepokoju.
Słuchacze, nie mamy dużo czasu…
Draco szybko rozejrzał się po pokoju i wiedział, że wszyscy też to poczuli; złowieszczy węzeł lęku w ich piersiach. Andromeda przerwała swoje kuchenne czynności i nerwowo załamywała ręce, nie odrywając oczu od radia. Pozostali byli tak nieruchomi i sztywni, że sprawiali wrażenie, jakby ich kości mogły pęknąć od napięcia, a już szczególnie u Teo, który zdawał się cały czas wstrzymywać oddech.
Z wielkim żalem informujemy, że dowiedzieliśmy się o kilku zgonach, które nie zostały ogłoszone w Wiadomościach Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej…
Kątem oka Draco zobaczył, że Lovegood tak mocno ściska dłoń Blaise'a, że jej paznokcie wbijają się w jego knykcie.
Kurwa, tęsknił za Granger.
Możemy potwierdzić, że zamordowano następujące osoby…
W tym momencie w oczach Draco wszystko trochę się rozmyło.
Annabelle Snowbloom…
Samantha Jones…
Lewis Gibson…
Nie rozpoznawał tych imion.
Ted Tonks…
Usłyszał, jak ciotka wzięła drżący oddech i wtedy wszystko dookoła zaczęło się rozpadać. Nie mógł oderwać oczu od radia, ale był świadomy nierównego dudnienia kroków i nienaturalnie zduszonych dźwięków, gdy Andromeda biegła do tylnych drzwi, dławiąc się łkaniem. Sekundę później Teo wstał na drżących nogach i chwiejnym krokiem wyszedł z pokoju, tłukąc po drodze szklanki i naczynia.
Draco słuchał dalej.
Dirk Cresswell…
— Kurwa — zaklął Blaise przez zęby. — Powinienem…
— Nie... — Draco usłyszał, jak odezwała się Lovegood. — Idź i sprawdź co z Teo. Millicenta i ja pojedziemy do Andromedy.
Rozległo się kolejne dudnienie pędzących kroków i krzeseł uderzających o podłogę. Drzwi domu otworzyły się, a łamane krzyki Andromedy dręczyły uszy Draco, zanim wrota znowu się zatrzasnęły, odcinając dźwięki z zewnątrz.
— Draco — zawołał Blaise. — Chodź, będę potrzebował pomocy z Teo.
Blondyn jednak ledwo zarejestrował głos Blaise'a.
Goblin o imieniu Gornuk…
— Draco, chodź!
— Daj mi tylko chwilę — syknął cicho.
Matthew Greenweed…
Gdzieś u góry rozległ się ciężki huk i przeszywający dźwięk eksplodującego szkła.
Blaise warknął od drzwi.
— DRACO, CZY MÓGŁBYŚ PO PROSTU…
— POWIEDZIAŁEM, ŻEBYŚ DAŁ MI, KURWA. MINUTĘ — ryknął.
— Co do cholery…
— POTRZEBUJĘ... — jęknął, a jego głos załamał się na chwilę. — MUSZĘ MIEĆ PEWNOŚĆ, ŻE GRANGER NIE MA NA TEJ CHOLERNEJ LIŚCIE, JASNE?
To musiało wystarczyć, bo po chwili usłyszał, jak Blaise wbiega po schodach, po czym nastąpiły stłumione krzyki i ciężkie łomoty, od których aż zadrżały lampy na suficie.
Timothy Stephenson…
Grace Hartwood…
Dyszał, a bicie jego serca waliło mu w uszach.
I Dominic McGrath. Musimy teraz zejść z anteny, ale zanim to zrobimy, prosimy was o chwilę ciszy, upamiętniającą tych, którzy polegli. Uważajcie na siebie i zachowajcie wiarę.
Draco wypuścił drżący oddech i z ulgą oparł głowę na dłoni. Pozwolił sobie na skradnięcie kilku samolubnych sekund, by cały niepokój wypłynął z jego ciała, ale zduszony krzyk z góry wyrwał go z łagodzącego transu. Z nadal lekko odrętwiałymi kończynami wstał i poszedł szukać Blaise'a i Teo. Podążył za dźwiękami szamotaniny i niepokojącymi skowytami, które brzmiały zbyt surowo, by mogły być ludzkie. Docierając do pokoju Teo, zastał istną masakrę.
Część biurka Teo była zwęglona i dymiła, okno zostało wybite przez coś, co, jak przypuszczał Draco, było krzesłem, a na pajęczynowych pęknięciach zniszczonego lustra była rozmazana krew. Jego oczy podążały za ścieżką krwi w dół ściany i po deskach podłogi, aż wylądowały na Blaisie i Teo.
Chłopcy walczyli na podłodze; Blaise desperacko próbował unieruchomić ręce Teo i rozłożyć po bokach jego ciężar, aby uzyskać lepszą równowagę. Draco zdał sobie wtedy sprawę, że kilka stóp dalej znajduje się różdżka, a Teo próbował się do niej czołgać, wbijając paznokcie w deski podłogi. Odłamki lustrzanego szkła rozsypane po podłodze błyszczały w porannym słońcu. Draco zadrżał, gdy jeden z paznokci Teo pękł i oderwał się od naskórka, a chłopak wydał z siebie żałosny jęk. Nie przestał jednak próbować sięgnąć po swoją różdżkę.
— Draco, do cholery, pomóż mi! — jęknął Blaise. — Chwyć go za ramiona!
Blondyn mrugnął, żeby oczyścić swój umysł, zanim zrobił, co mu kazano, chwytając Teo za łokcie i mocno nimi szarpiąc, by znalazły się za jego plecami. Draco zauważył pot zbierający się między łopatkami Teo i ściekający mu po skroniach, gdy Blaise zmienił swoją postawę, by utrzymać ramiona chłopaka w miejscu.
— KURWA, ZOSTAWCIE MNIE! — krzyknął. — BLAISE, PRZYSIĘGAM ŻE DOSTANIESZ ODE MNIE CRUCIO JAK TYLKO…
— Gdzie jest twoja różdżka? — zapytał Draco Blaise’a.
— Na dole.
— Cholera, moja też…
— OSTRZEGAM CIĘ, BLAISE! — Teo zagroził wściekle. — PUSZCZAJ MNIE!
— Teo, oddychaj — powiedział spokojnie Blaise. — Mordo, weź…
— PIERDOL SIĘ…
— Spokojnie, Teo — spróbował Blaise. — Wdech, a potem wydech. No dalej. Po prostu spróbuj.
Draco usłyszał, jak Teo bierze ogromny haust powietrza. Chłopak szarpał się tak gwałtownie, że jego kończyny wykrzywiły się pod bardzo niepokojącymi kątami. Potem zaczął wymiotować i krztusić się, a Draco z wahaniem poklepał go po plecach, gdy ten wypluł zawartość swojego żołądka, a w pokoju rozpłynął się kwaśny smród żółci.
— Spokojnie, stary — wymamrotał cicho Blaise. — No już…
— Jebać ich — wykrztusił Teo między falami wymiocin. — Jak ja ich nienawidzę.
— Wszystko będzie dobrze — uspokajał go Blaise. — Będzie dobrze.
Ale Draco mu nie wierzył.
***
Nie tydzień, a jedynie kilka godzin później.
Hermiona machnęła różdżką, by wzniecić dogasający już ogień. Dziś była jej kolej na czuwanie i oddaliła się dość solidnie od ich obozu, aby uciec od nieustannego chrapania Rona, pamiętając, by pozostać w obrębie Zaklęć Ochronnych. Przechyliła głowę i spojrzała na bezchmurne niebo; ciemnoniebieskie płótno nakrapiane migającymi gwiazdami. Uznała, że jest ono zbyt spokojne. Zbyt piękne.
Słuchali wcześniej audycji Potterwarty i serce Hermiony zamarło na myśl o Tonks. Jeśli jej obliczenia były poprawne, Tonks dzieliło zaledwie kilka dni do terminu porodu i nie mogła nawet pojąć, jak czuła się obecnie jej przyjaciółka w tych okolicznościach. I Annabelle Snowbloom…
Tak, poznała tę kobietę podczas tak krótkiej i ulotnej chwili, ale czasami najkrótsze spotkania mogą pozostawić najśmielsze ślady w twojej pamięci.
Hermiona po prostu uznała to wszystko za tak dziwaczne, że wśród zgiełku wojny zabijano obecnie tak wiele czarodziejów i czarownic, a oto ona; studiująca konstelacje z książką na kolanach, mając za towarzysza jedynie trzask żaru dogasającego ogniska.
Po raz setny przyłapała się na tym, że wpatrywała się w czternaście gwiazd, które tworzyły konstelację smoka. Zamknęła oczy, by rozkoszować się wspomnieniem śpiącego Draco wzdychającego przy jej szyi.
Otworzyła oczy i wyprostowała się, gdy obok pojawił się drugi oddech.
Znowu poczuła ciężar swojego sumienia.
— Powinieneś odpoczywać, Harry — wymamrotała z poczuciem winy, gdy chłopak do niej zbliżył. — Zeszłej nocy to ty trzymałeś wartę, więc musisz być zmęczony.
— Nie mogę zasnąć — powiedział, opadając na ziemię, by usiąść obok niej. — Myślałem, że przyjdę dotrzymać ci towarzystwa. Chciałem z tobą porozmawiać…
— Żeby zapytać mnie, dlaczego unikam Rona? — zapytała i zmarszczyła czoło, gdy brwi Harry'ego uniosły się ze zdumienia. — Słyszałam, jak rozmawialiście o tym kilka nocy temu…
— Hermiono, nie mieliśmy przez to nic na myśli…
— Wiem, wiem — uciszyła go. — Nie jestem zła ani nic z tych rzeczy. To znaczy, Ron miał rację, zachowywałam się… inaczej przy nim. I masz pełne prawo wiedzieć czemu, ale po prostu… nie jestem pewna, jak to wyjaśnić.
— Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko — powiedział cicho Harry. — Będzie w porządku…
— Nie jestem pewna, czy ja… — urwała, ale po chwili stanowczo potrząsnęła głową. — Nie. Nie, ja muszę ci powiedzieć…
— Hermiono…
— Ron miał rację — wypaliła. — Ja, um… nie czuję do niego nic romantycznego, tak jak dawniej, a także jest… ktoś jeszcze.
Harry przechylił głowę, a w jego oczach pojawił się błysk rozczarowania.
— Myśleliśmy, że tak właśnie może być — wyznał. — Cóż… w porządku…
— Nie to mnie jednak martwi — jęknęła i musiała odwrócić wzrok. Przez krótką chwilę jedynie siedziała, urzeczona tańcem płomieni. — Po prostu… muszę wymyślić, jak ci to powiedzieć.
— Hermiono…
— Dobrze — powiedziała z przekonaniem. Do diabła, to ten moment. — Pamiętasz, co ci powiedziałam o Snape'ie? Cóż, wrócił do Hogwartu, by poprosić McGonagall o przysługę... A ja tam byłam i, hm... przysługą było ukrycie... — zawahała się, zanim wymówiła jego imię. — …Draco przed Sam-Wiesz-Kim, ponieważ zawiódł on podczas swojej misji i…
— Malfoy? — zapytał Harry oszołomionym tonem. — Malfoy był w Hogwarcie? Myśleliśmy, że nie żyje.
— Nie — szepnęła. — On jest bardzo żywy. W każdym razie McGonagall poprosiła mnie, żebym… miała na niego oko, jak sądzę, więc zamieszkał w moim dormitorium. Mieszkaliśmy razem przez kilka miesięcy…
— Nie rozumiem — przerwał jej Harry, wyglądając na kompletnie zagubionego. — Co Malfoy ma z tym wspólnego?
— Wszystko — wypaliła Hermiona i napotkała jego zdezorientowane spojrzenie, ponieważ musiała. Serce dudniło szaleńczo w jej piersi. To było ten moment. — Harry, to on… to Draco.
Poczuła ucisk w klatce piersiowej, kiedy jej najlepszy przyjaciel fizycznie wzdrygnął się na jej słowa.
— Co... co ty…
— Teraz po prostu… po prostu mnie posłuchaj — wyjąkała. — Kiedy mieszkał w moim dormitorium, poznałam go i po prostu… rozwinęłam względem niego pewne uczucia i po prostu tak się stało…
— Czy ty naprawdę mówisz poważnie? — mruknął z niedowierzaniem, wstając i odsuwając się od niej. — Hermiono, czy ty…
— On nie jest taki jak myślisz, że jest — mamrotała rozpaczliwie, podążając za nim, gdy się oddalał. — Naprawdę, przysięgam…
— On jest cholernym Śmierciożercą! — wykrzyknął Harry. — Jak mogłaś w ogóle sądzić, że…
— On tak naprawdę nie jest jednym z nich! — dodała się szybko. — Wiesz, że nie! Sam powiedziałeś, że tak naprawdę nie zabiłby Dumbledore'a…
— I niby to usprawiedliwia wszystko inne?
— Nie, oczywiście, że nie! — odparła i poczuła, jak łzy zaczynają zbierać się w jej oczach. — Ale on teraz już taki nie jest! Harry, przysięgam, gdybyś mógł z nim po prostu porozmawiać, zobaczyłbyś…
— Widziałbym w nim tego samego złego palanta, który robił wszystko, co mógł, aby robić nam z życia piekło!
— Nie, nie, nie! To nie jest prawda — zakwestionowała stanowczo. — Teraz jest inny. Pomyśl o Regulusie, Harry! A Snape? Nie wszystko zawsze jest jedynie czarno-białe. Ludzie mogą się zmienić. Ludzie się zmieniają…
— Nie on!
— Harry, po prostu posłuchaj…
— Zdradziłaś nas!
— On nie jest po ich stronie…
— Nie jest też po naszej…
— Harry, proszę zaufaj mojemu osądowi w tej sprawie — błagała, łapiąc go za ramię i zmuszając do stanięcia z nią twarzą w twarz. — Jesteś... jesteś moim najlepszym przyjacielem, praktycznie moim bratem i potrzebuję, abyś spróbował to zrozumieć.
Na jego twarzy pojawił się wyraz pełen bólu.
— Hermiono, nie sądzę, że mogę…
— Harry, znasz mnie — kontynuowała. — Gdybym… gdybym myślała, że w jakiś sposób jest on nadal związany ze Śmierciożercami, to bym nie…
— Po prostu nie mogę…
— Przepraszam, że cię okłamałam — powiedziała szczerze. — Naprawdę przepraszam...
— Ale nie przepraszasz za to, że się z nim związałaś?
— Ja… nie — wyjąkała. — Nie, nie żałuję tego, co się stało…
— Kochasz go? — zapytał nagle Harry.
— Co?
— Kochasz go?
Hermiona przełknęła gulę zastygłą w gardle.
— Tak.
Chłopak skrzywił się i odsunął od niej, przecierając oczy nasadami dłoni. Widziała konflikt wyryty w każdym mięśniu jego twarzy, gdy zaczął nerwowo chodzić, co chwila zerkając na nią i potrząsając głową. Chciała dalej bronić Draco, ale wątpiła, by to pomogło, a gdy cisza między nimi stawała się coraz gęstsza. Widziała, jak przerażenie powoli opuszcza jej przyjaciela, aż w końcu wypuścił ciężki oddech i zatrzymał się.
— Nie zamierzam udawać, że rozumiem — powiedział w końcu. — Nie sądzę, żebym kiedykolwiek mógł…
— Harry…
— Ale jesteś moją najlepszą przyjaciółką — kontynuował, wyglądając na całkowicie zrezygnowanego. — Kocham cię jak siostrę, Hermiono, i ja… myślę o ludziach, którzy zginęli dzisiaj i… wiesz, prawdopodobieństwo, że wszyscy przeżyjemy tę wojnę, nie wygląda na wysokie...
— Nie wiesz tego. Możemy wygrać…
— Ale możemy też przegrać — przerwał jej. — I nigdy nie chciałbym, abyśmy skończyli w złych stosunkach po tym wszystkim, przez co przeszliśmy. Byłaś przy mnie przy tych wszystkich… szalonych decyzjach, które podejmowałem… I nigdy nie zadawałaś pytań, i być może mógłbym… odwzajemnić tę przysługę… tak sądzę…
— Harry…
— Nie mówię, że jestem z tego zadowolony — powiedział jej. — Jestem wręcz całkiem daleki od tego. Myślę jednak, że… całkowicie się mylisz co do Malfoya i nie sądzę, żeby moja opinia w tej kwestii kiedykolwiek się zmieniła, ale to nie tak, że on tu jest i muszę na to patrzeć, więc chyba… mogę to tolerować.
— Okej — Hermiona przyjęła jego odpowiedź ze znużonym zmarszczeniem brwi. — Cóż… dziękuję. Teraz muszę tylko wymyślić, jak powiedzieć to Ronowi…
— Nie możesz mu powiedzieć — wtrącił szybko Harry. — Nie ma mowy…
— Co masz na myśli? — zapytała. — On musi wiedzieć. Czuję, że go zwodzę, a to okrutne…
— Hermiono, wiedza o Malfoyu by go zdruzgotała — wyjaśnił. — A on ma już wystarczająco dużo problemów. Nie widziałaś go dzisiaj, kiedy ogłaszano, kto został zamordowany? Cała jego rodzina jest zamieszana w tę wojnę…
— Nie mogę go dalej okłamywać, Harry…
— Wiesz, że on cię kocha — oznajmił, jakby to było oczywiste. — Nie powiedział ci tego, ale ja wiem, że tak…
— Harry — jęknęła. — Dlatego tym bardziej…
— Nie możesz mu powiedzieć — powiedział stanowczo, mijając ją. — Idę do łóżka. Jutro mamy zachowywać się tak, jakby ta rozmowa nigdy się nie odbyła, dobrze?
Hermiona westchnęła, spoglądając na słaby płomień ogniska, gdy tępo pokiwała głową z aprobatą. Słyszała oddalające się kroki Harry'ego, gdy chłopak wracał do namiotu i znów została sama. Ponownie zajęła swoje miejsce na ziemi, a jej oczy wróciły do obserwacji nieba, odszukując konstelację, która pobudzała wspomnienia, i wydawało się, że nic się nie zmieniło.
Kłamstwa i tajemnice pozostały, a jej sumienie było tak samo poobijane jak wcześniej.
No, w jednym muszę się zgodzić z Harrym, informacja o Hermionie i Draco najprawdopodobniej by zabiła Rona, bo ten by tego zwyczajnie nie zdzierżył. A dlaczego? Bo jest jednak słaby psychicznie. Nie potrafię dalej zrozumieć, jak Rowling mogła połączyć tak dwie skrajności w parę. Nie mają ze sobą kompletnie nic wspólnego. Czasem związek pełen miłości niestety nie wystarczy, jak okazuje się, że nie ma się o czym rozmawiać z tą drugą osobą, bo nie łączy ich praktycznie nic. Rozumiem, wojna, że Ron się martwi, ale co Harry zamierza zrobić? Najlepiej udawać, że to nie miało miejsca i nie usłyszał tego, co usłyszał, ale co to da? Odkładanie w czasie czegoś, co musi się w końcu wydarzyć i tak. A Ron jest bardziej spostrzegawczy, niż myślałam. Nie spodziewałam się, że może wpaść na pomysł, że w sercu Hermiony zagościł już ktoś inny, a jednak. Za to jestem zdruzgotana śmiercią Teda i reakcją Theo na tę informację. On faktycznie w jakiś sposób przez ten czas, który spędził w kryjówce zobaczył w Tedzie kogoś więcej. Możliwe, że był dla niego kimś pokroju prawdziwego ojca, bo okazał mu więcej uczuć, zainteresowania i zrozumienia niż jego własny biologiczny ojciec. Ale naprawdę nie spodziewałam się, że Theo podejdzie do tej straty aż tak emocjonalnie.
OdpowiedzUsuńAle się podziało. Już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów.
OdpowiedzUsuńTo musiał być szok dla Harry'ego i nie ma co się temu dziwić. Ale podszedł do tego stosunkowo dobrze. Błagam o kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńOch, tylko nie Ted :( Tak mi przykro! Mam nadzieje, ze zdazyl na tyle wplynac na Teo, ze ten zdola sie zmienic. I Tonks, jeju, nawet jej dziecko nie poznalo dziadka. Ech, wojna jest okrutna :( Oby sie w koncu skonczyla! I do tego ta rozlaka Hermiony i Draco, z ta ciazaca tajemnica. Dobrze, ze powiedziala Harry'emu, ale nadal to tylko polowiczny sukces. Matko :(
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie co czuje Draco kiedy słucha audycji, ja sama wiem, że niby Hermionie jic jie jest, ale wstrzymuje oddech i napinam wszystkie mięśnie razem z nim. Wojna jest tragiczna, abyśmy nigdy nie musieli przez to przechodzić... Ted Tonks, chociaż był przez chwilę, zdążyłam go polubić, serce się kraje na myśl, że nie żyje, to co przeżywa Andromeda to nawet chyba nie ma słów aby taki ból opisać. Nott, cóż Nott próbował utrzymywać mechanizm jak Draco, ale po prostu w pewnym momencie dochodzi się do własnych wniosków. Draco przekonała Hermiona, Notta zmienił Ted...
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o wyjawienie prawdy przez Hermione, dobrze zrobiła, że najpierw porozmawiała z Harrym, muszę przyznać, że wykazał się rozumem. Gdyby Hermiona powiedziała Ronowi, skończyłoby się bardzo, bardzo źle. On by tego nie zrozumiał. Zastanawiam się czy tak jak w książce będzie moment, że odejdzie - może odejdzie bo się dowie? Generalnie mam bardzo duża niechęć do Rona, jest słaby... Psychicznie. Wiecznie pokrzywdzony. Liczący na innych. Zazdrosny. Nieuk. Nie lubię go, myśle, że niestety jeżeli Hermiona zostanie z Draco, a musi z nim być to ta przyjaźń się skończy. Chyba że znów autorka zaskoczy i pokaże całkiem innego Rona, ale mam nadzieję, że nie, jedak mam wtedy chora satysfakcję. No, nawet w książkach, jeszcze w pierwszej części no coś pokazał, a reszta - dramat! Już nawet to jak zostawił Hermione i Harrego. Och o nim i o Dumblerorze mogłabym napisać książkę że wszystkimi argumentami z książek dlaczego gnojów nie lubię, wręcz są dla mnie... Może nie będę wyzywać, nie o nich to opowiadanie 😅
Konkludując, tą wypowiedź mam nadzieję, że spotkanie Dramionkow wisi w powietrzu i dojdziemy do niego jak najszybciej. Oboje oszaleją. Dobrze w tym wszystkim, że Hermiona ma Harrego, który wie, Draco ma Zabiniego...