Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Paper Route - Dance on our Graves, Sia - I go to Sleep
_____
Hermiona zamrugała, by odegnać spod powiek lekką mgiełkę snu i próbowała się skupić. Poczuła coś, jeszcze zanim to zobaczyła. Coś w jej dłoni, co nie należało do niej. Zmarszczyła brwi ze zdziwieniem, gdy zauważyła dodatkowy zestaw palców splątanych z jej własnymi. Światło w namiocie było słabe – mały, turkusowy płomień gasnącej latarni w kącie – ale od razu wiedziała, czyja ręka trzyma jej, kiedy podążyła wzrokiem wzdłuż ramienia wprost do śpiącej twarzy Rona.
Cofnęła rękę tak szybko, że jej łokieć zderzył się z biodrem. Przyszła jej do głowy mała pokusa, by potrząsnąć Ronem i pouczyć go o przyzwoitości trzymania rąk przy sobie, ale myśla ta szybko odpłynęła i nagle Hermiona stała się niezwykle czujna i niespokojna. Porzuciła pomysł ponownego zaśnięcia i wstała z polówki, wychodząc na palcach z namiotu i decydując się znaleźć Harry'ego, który pełnił dziś wartę.
Zauważyła go siedzącego kilka metrów od ich obozu, opartego o rozpadający się pień martwego dębu. Światło księżyca błysnęło w szkiełkach jego okularów i już wiedziała, że ją zobaczył. Zdecydowanie jej unikał, odkąd wyznała mu prawdę o Draco. Już myślała, że jej przyjaciel po prostu wstanie i odejdzie, jednak on jedynie opuścił ramiona z rezygnacją i wypuścił ciężki oddech, które zmienił się w zimną mgłę. Podeszła do niego spokojnym krokiem. Istniały pewne rzeczy, które należało powiedzieć; złamana przyjaźń, którą trzeba było naprawić.
— Cześć — oznajmiła potulnie, opadając na ziemię naprzeciwko niego.
— Cześć — powtórzył, a niezręczność między nimi sprawiła, że się wzdrygnęła. — Hermiono…
— Chciałam cię zapytać…
— Ja też mam kilka pytań — przerwał jej, wyglądając na niemal zdenerwowanego. — Ja, um, chcę najpierw przeprosić za unikanie ciebie przez ostatni tydzień.
Hermionę zalała ciepła fala ulgi.
— W porządku.
— Ja po prostu… to był wielki szok… cóż, wciąż jest to wielki szok i ja…
— Wiem — skinęła głową. — Rozumiem…
— Cóż, to już tylko mój problem — powiedział Harry. — Myślałem o tym i nadal wielu rzeczy nie rozumiem i myślę, że potrzebuję… tak, potrzebuję, abyś mi to wytłumaczyła.
— Chcesz, żebym ci powiedziała, co się stało? Między mną a Draco?
— Chcę poznać twoje rozumowanie — mruknął. — Jesteś najmądrzejszą osobą, jaką znam, więc może jeśli wyjaśnisz, to może nabrać to dla mnie jakiegoś sensu.
Hermiona przygryzła wargę.
— Ja… nie jestem pewna, jak…
— Jak długo? — podpowiedział. — Od jak dawna… żywisz do niego uczucia?
Wróciła wspomnieniami do pierwszego pocałunku jej i Draco; do tego dziwnego dnia z użądleniem pszczoły, kiedy chłopak uratował jej życie, a ona tak bezwstydnie dotknęła jego twarzy, a potem to wszystko się stało. To była ta iskra, która wciągnęła ją w życie Draco. Ten chwilowy impuls zmienił wszystko.
— Listopad — wymamrotała, przypominając sobie te upiorne wiatry. — Wszystko zaczęło się w listopadzie.
— Dobrze — powiedział. — Jak?
Znowu cofnęła się w czasie, myśląc o wszystkich drobnostkach, które nawarstwiały się do tej brzemiennej w skutkach chwili; od ich ociągających się spojrzeń, po późne noce na kanapie z gorącą czekoladą. Od tego, jak czytał on jej mugolskie książki, po gotowanie mu posiłków. Od jego paniki, gdy nie wróciła na noc, aż po nacięcie ich dłoni i zmieszanie ze sobą ich krwi. Od każdego dłuższego spojrzenia po każdy ciekawski dotyk.
Od tolerancji, przez ciekawość, po pożądanie, a potem miłość.
Życie to nic innego jak seria drobnych zdarzeń, które składają się na coś pięknego lub tragicznego. Czasami nawet w jedno i drugie.
— Wiesz, to prawda, co mówią — wyszeptała, zanim zdała sobie sprawę, że słowa opuściły jej usta. — Nigdy tak naprawdę nie znasz kogoś, dopóki z nim nie zamieszkasz. W pewnym sensie oboje byliśmy zagubieni i znajdowaliśmy się kompletnie poza jakąkolwiek strefą komfortu. Ja nie miałam ciebie i Rona, a on nie miał ani swoich przyjaciół ani rodziny… Oboje nie mieliśmy naprawdę nic, a kiedy wszystko pozostałe zostało odsunięte na bok, nie pozostawała ani jedna rzecz, za jaką można było się ukryć.
— Ale…
— I oboje po prostu… rozpadliśmy się przed sobą — ciągnęła. — Sam-Wiesz-Kto chciał jego śmierci, więc Draco był całkowicie przytłoczony okolicznościami, a po tym, jak ja wymazałam pamięć swoim rodzicom, byłam tak… zdruzgotana. Ale to uczyniło nas… ludźmi, jak sądzę. Byliśmy… byliśmy prawdziwi, ponieważ zostaliśmy całkowicie złamani.
Harry zmarszczył brwi.
— Nie rozumiem.
— Chodzi mi o to, że byliśmy tylko… my — próbowała wyjaśnić. — Nasze osobowości, nasze... dusze, jak sądzę. Tylko emocje i instynkty, więc po prostu... dopasowaliśmy się do siebie. Praktycznie łącząc.
— Bo oboje byliście samotni?
— Nie — potrząsnęła głową. — Nie, były inne osoby, na których towarzystwo mogłam liczyć, gdyby problem leżał jedynie w samotności. Ale to było coś więcej.
Widziała niepewność za blaskiem szkiełek jego okularów.
— Więc on po prostu… przestał się przejmować? Tym, że jesteś mugolaczką?
— Och, Merlinie, nie. Zajęło mu trochę czasu, nim w ogóle stał się wobec mnie uprzejmy, ale tak właśnie został wychowany. Być może jestem optymistką, ale myślę, że kwestionował swoje poglądy na temat uprzedzeń dotyczących krwi, jeszcze zanim cokolwiek się między nami stało. Może nawet zanim wpuścił Śmierciożerców do Hogwartu.
— Co masz na myśli?
— Widziałeś go w zeszłym roku, Harry — westchnęła. — Na jak udręczonego wyglądał. Gdyby był aż tak pewien, że wszystko, czego uczono go o mugolach i mugolakach, było słuszne, z pewnością nie przechodziłby przez to tak ciężko.
— Hermiono, on nadal…
— On nigdy nie był zły, Harry — pospiesznie broniła swojego kochanka. — On po prostu… dokonał wielu złych wyborów. Myślę, że zawsze miał pewne wątpliwości, a ja po prostu… popchnęłam je we właściwym kierunku…
— Ale to nie…
— Dlaczego kochasz Ginny, Harry?
— Ja… co ty…
— Oboje wiemy, że nie jest to do końca wygodne — kontynuowała. — W końcu jest siostrą twojego najlepszego przyjaciela. Dlaczego ją kochasz?
— Ja um… — wyjąkał niezdarnie. — Nie wiem dlaczego… po prostu to wiem.
Kąciki jej ust drgnęły, unosząc je w smutnym uśmiechu.
— Dokładnie.
Harry wydawał się rozważać jej słowa przez chwilę ciszy, zanim potrząsnął głową i poprawił okulary na swoim nosie, co było jego nawykiem, kiedy czuł się nieswojo. Wpatrywał się w czubki ich butów i wypuścił ciężki oddech przez nozdrza.
— O co chciałaś mnie zapytać, Hermiono?
Spuściła wzrok, wyczuwając, że skończył ich rozmowę na temat jej związku z Draco i nie była w stanie stwierdzić, czy jego opinia złagodniała, czy nie. Wątpiła w to jednak, biorąc pod uwagę wzburzone bębnienie jego paznokci o kolano.
— Chciałam wiedzieć, co powiedziałeś Ronowi.
— Nic — wymamrotał. — Wiedziałem, że jeśli mu powiem, że wolisz kogoś innego, będzie chciał wiedzieć kogo i zacznie zadawać setki pytań. Powiedziałem mu tylko, że nie rozmawiałem z tobą. Nie wiedziałem, co innego mógłbym...
Przełknęła ciężką gulę w gardle.
— Kiedy się obudziłam, trzymał mnie za rękę — powiedziała. — Harry, muszę mu powiedzieć…
— Nie.
— Ale to nie jest wobec niego w porządku…
— Jeszcze nie, Hermiono.
***
Jego powieki stały się tak ciężkie, jakby rzęsy były zrobione z ołowiu.
W ciągu ostatnich tygodni wyczerpanie mocno wpłynęło na Draco, zagłębiając się głęboko w jego mięśniach, aż te zaczynały pulsować, a między oczami tlił się ostry ból głowy. W ciągu kilku dni po wieściach o śmierci Teda, wszystkie te małe schematy i rutyny, które sprawiały, że jakoś funkcjonowali, zanikły. Nie było leniwych gier w Szachy Czarodziejów, wspólnych śniadań ani spotkań o północy z Andromedą przy zimnej kawie. Wszystko pogrążyło się w ponurym i niezorganizowanym chaosie i nikt nie był w stanie zdobyć się na wysiłek, żeby cokolwiek z siebie dać.
Może za wyjątkiem Blaise'a.
Andromeda spała w pokoju Tracy. Kobieta nie mogła się zmusić do powrotu do domu, który do tej pory dzieliła z mężem i skonfrontowania się ze wszystkimi wspomnieniami, które nieuchronnie były rozrzucone wszędzie pośród kurzu. Podczas gdy ona ledwo co wystawiała nos poza pokój Tracy, Blaise robił wszystko, co w jego mocy, aby utrzymać jakiś porządek w ich kryjówce, przypisując Ślizgonom różne obowiązki i przejmując rolę Andromedy jako głowy domu. Draco zastanawiał się jednak, czy Blaise robił to raczej nie ze względu na poczucie odpowiedzialności, ale by zająć sobie czas podczas nieobecności Lovegood, która znów nie odwiedziła ich od ponad tygodnia.
To było trudne.
Draco nie mógł przypomnieć sobie czasów, w których byłby otoczony przez ludzi radzących sobie ze śmiercią w tak delikatny sposób. Nie miał pojęcia, jak zachować się wśród swoich pogrążonych w żałobie towarzyszy. Nie znał zbyt dobrze Teda, ale najwyraźniej jego wujek miał ogromny wpływ na życie innych, zanim Draco przybył do kryjówki. Wydawało się, że był on pseudoojcem dla Teo oraz Milicenty, i z każdym dniem melancholia sprawiała wrażenie coraz bardziej zaraźliwej, gdy siedzieli uwięzieni w ciasnej przestrzeni.
Zgodnie z oczekiwaniami, to reakcja Teo była najostrzejsza i chłopak pierwsze dwa dni spędził wymiotując, krzycząc i próbując zniszczyć wszystko, co znajdowało się w zasięgu jego wzroku. Ale, podobnie jak życie i wszystko inne, gniew i energia powoli wyparowywały z Teo i przez ostatnie cztery dni przypominał on coraz bardziej obojętność i ociężałość charakterystyczną dla równie załamanej Andromedy.
Ich dwójka nie zrobiła nic więcej, prócz istnienia; uwięzieni w podobnym do katatonii transie żałoby, który opierał się jakiemukolwiek celowi.
Blaise ukrył gdzieś różdżkę Teo, a także uznał, że chłopak ma być obserwowany. Skutkiem tej decyzji były warty w pokoju chłopaka, gdzie każdy po kolei spędzał noc, a sam Draco kilka razy oferował, że przejmie późniejszą zmianę. Blondyn spał o wiele mniej niż wszyscy inni, więc miało to sens.
Ale teraz to wszystko się skumulowało i dla odmiany udał się do łóżka o rozsądnej godzinie, więc był niezwykle zirytowany, gdy niepokojący sen pełen Mrocznych Znaków i płaczu Granger obudził go zbyt wcześnie.
Wstał z łóżka z ostrym wdechem. Na jego skroniach błyszczał zimny pot, a po kręgosłupie przebiegały dreszcze, gdy w jego uszach rozbrzmiewały echa krzyków Hermiony. Ukrył twarz w wilgotnych dłoniach i próbował uspokoić oddech, a gdy zerknął na zegar, zdał sobie sprawę, że jest wpół do trzeciej nad ranem.
Zastanawiał się, czy warto w ogóle próbować ponownie zasnąć, kiedy coś usłyszał; cichy szmer głosów z dołu.
Wiedział, że to najprawdopodobniej nic wielkiego; pewnie Miles i Tracy próbujący się upić, jednak wątpliwe uczucie szarpało go w brzuchu. Naciągając koszulkę przez głowę i wygładzając materiał na wilgotnej od potu klatce piersiowej, chwycił w dłoń różdżkę i ostrożnie opuścił swój pokój cichymi krokami.
— Lumos — wyszeptał, przechodząc przez półpiętro.
Głosy stawały się coraz głośniejsze, ale nie mógł określić, do kogo należały, ani o czym rozmawiały, więc podążył za nimi schodząc po schodach i sunąc korytarzem, aż stanął przed drzwiami kuchni.
To były dwa głosy, oba żeńskie. Rozpoznał delikatny ton Andromedy, ale nie potrafił określić właścicielki drugiego głosu. Zgasił światło swojej różdżki i przycisnął ucho do drzwi, gdy ciekawość go pokonała.
— …i wszystko. Przybyłabym wcześniej, ale wysyłanie sów jest teraz takie niebezpieczne, a nie byłam pewna, czy twoje osłony pozwolą mi się tutaj aportować, a nie chciałam używać jednego ze świstoklików, kiedy termin porodu tak blisko…
— W porządku — Draco usłyszał mamrotanie ciotki. — Wiem, że miałaś dużo na…
— Nie. Powinnam być tu z tobą…
— Nimfadoro, wszystko w porządku — przerwała Andromeda, a twarz Draco wykrzywiła się po drugiej stronie drzwi, gdy rozpoznał imię swojej kuzynki. Kuzynki, której nie znał.
— Nie, nie jest w porządku — powiedziała, uderzając pięścią o stół. Draco słyszał napięcie w jej głosie, tak typowe dla osoby między żalem a surową furią. — Przepraszam mamo, ja…
— Przestań przepraszać, Nimfadoro. Naprawdę jest w porządku. Po prostu… dobrze cię widzieć, kochanie. Cieszę się, że tu jesteś.
— Wiesz — powiedziała po chwili jego kuzynka. — Rozmawialiśmy z Remusem i zdecydowaliśmy, że jeśli dziecko będzie chłopcem, damy mu imię po tacie…
Nastąpiła chwila ciszy, a Draco pozostał tak nieruchomy, jak pozwalały na to jego mięśnie.
— Myślę, że jest idealne — westchnęła Andromeda głosem kruchym z emocji. — Twojemu tacie by się spodobało. Naprawdę.
— Cóż, nigdy się tego nie dowiemy, prawda?
— Brzmisz na tak złą…
— Oczywiście, że jestem cholernie zła! — warknęła. — Zabili mojego tatę! Codziennie mordują ludzi, a do tego jeszcze ta cholerna Komisja Rejestracji Mugolaków! Widziałaś propagandę, jaką wpajają wszystkim o mugolakach?
Draco poczuł ucisk w piersi.
Komisja Rejestracji Mugolaków. Mugolaków. Granger.
— Tak — odpowiedziała Andromeda. — Widziałam coś w Proroku, a do domu dostarczono kilka ulotek. To okropne…
— To obrzydliwe — splunęła Tonks. — Nie mogę uwierzyć, że niektórzy ludzie naprawdę wierzą w to całe gówno. Wiesz, kiedy Hermiona przebywała ze mną, ja…
Draco nie usłyszał reszty zdania. Krew zabuczała mu w uszach, na chwilę go ogłuszając, aż wszystko, co mógł usłyszeć, to szybkie bicie swojego serca, gdy jego wzrok zamglił się na krawędziach. Uderzył go ostry snop niczym nieskażonej wściekłości, co sprawiło, że zapiekły go nawet paznokcie. Potem poczuł nagłą adrenalinę, popychając drzwi i wpadając do kuchni z wyciągniętą przed siebie różdżką, wycelowaną w kobiety. Andromeda i jej córka zerwały się z zaskoczeniem ze swoich miejsc, a Tonks w mgnieniu oka wycelowała w niego własną różdżkę. Jej ciało było starannie ustawione pod tak kątem, by chronić swój ciążowy brzuszek.
Tonks spojrzała na niego z obrzydzeniem.
— Co ty tu do diabła robisz?
— Gdzie ona, do cholery, jest? — Draco syknął na swoją kuzynką i ledwo rozpoznał złowrogi charakter własnego głosu.
— Draco — powiedziała ostrożnie Andromeda. — Uspokój się…
— GDZIE ONA JEST?
— Mamo, co on tu do diabła robi…
— W porządku, Nimfadoro…
— Ale on jest jednym z nich — argumentowała ostrym tonem. — Przyjął Znak i pozwolił Śmierciożercom…
— Zbiegł — wyjaśniła szybko Andromeda, wstając z miejsca. — Draco, proszę po prostu opuść swoją różdżkę…
— Nie podchodź do mnie ani cal bliżej, suko — warknął, mrużąc na nią oczy. — Okłamałaś mnie…
— Nie, nie…
— MÓWIŁAŚ, ŻE NIE WIESZ, GDZIE ONA JEST! — krzyknął, jego głos szybko stał się ochrypły, gdy pierś falowała. — WIEDZIAŁAŚ, I POZWOLIŁAŚ MI PO PROSTU MYŚLEĆ, ŻE ONA…
— Draco, proszę po prostu odłóż swoją różdżkę…
— WIDZIAŁAŚ, JAK KUREWSKO ŹLE BYŁO MI W CIĄGU TYCH OSTATNICH TYGODNI I NIC NIE ZROBIŁAŚ!
Dyszał, jego oczy wędrowały od kuzynki do ciotki, tam i z powrotem. Zdrada pozostawiła mu w ustach gorzki posmak, gdy z roztargnieniem zastanawiał się, kiedy dokładnie zaczął ufać Andromedzie, zanim cicho skarcił się za to, że dał się rozproszyć. Naprawdę powinien był się już nauczyć większej stabilności umysłu.
— Draco, przysięgam, że nie wiedziałam. Nimfadora powiedziała mi to dopiero dziś…
— POWIEDZ MI, GDZIE ONA JEST! — warknął zaciekle. — JUŻ!
— Kto? — wtrąciła Tonks.
— GRANGER! — wrzasnął, rzucając swojej kuzynce ostre spojrzenie. — Przysięgam na Salazara, jeśli mi nie…
Andromeda jęknęła i otarła łzę rozpaczy.
— Draco, po prostu przestań. Proszę.
— Nie, dopóki nie powiesz mi, gdzie jest Granger — powiedział stanowczo. — Masz mi powiedzieć…
— Masz na myśli Hermionę? — zapytała Tonks, wyglądając na kompletnie zbitą z tropu. — Co ona ma z tobą wspólnego?
— WSZYSTKO! — wypalił, wciąż celując w nią różdżką, drżącą w jego uścisku. — Natychmiast mi powiedz!
— Zaczekaj — wymamrotała jego kuzynka, jej oczy rozszerzyły się, gdy wydawało się, że sięga po jakieś wspomnienie. — Ty? Jesteś… jesteś chłopcem, o którym mówiła? W którym zakochała się w Hogwarcie? Ty i ona byliście…
— TAK, TO JA! — wypalił, zbyt wściekły i niecierpliwy, by czymkolwiek się przejmować. — TO JA! JESTEM JEJ! A ONA…
— Nie ma takiej opcji — Tonks z powątpiewaniem pokręciła głową. — Hermiona by nigdy…
— Nimfadoro — powiedziała Andromeda, mierząc córkę znaczącym spojrzeniem. — On nie kłamie.
Usta Tonks drgnęły, ale jej różdżka pozostała nieruchoma, podobnie jak różdżka Draco. Coś się za nim ruszyło, jednak blondyn nie spuszczał wzroku ze swojej kuzynki, ignorując dwie pary kroków, gdy ktoś wszedł do pokoju i zatrzymał się o kilka stóp od jego boku. Intuicja podpowiadała mu, że to Blaise i Teo, ale był zbyt skoncentrowany i napędzany swoim dzikim temperamentem, wrzącym mu pod skórą, by spojrzeć w ich kierunku.
— Malfoy — powiedział Blaise ostrym tonem. — Co na Merlina…
— Zostaw mnie — warknął. — Nie mieszaj się w to i po prostu się odpieprz…
— Draco, ona jest w ciąży…
— Gówno mnie to obchodzi! — splunął. — Ona wie, gdzie jest Granger!
— Granger? — powtórzył cicho Teo, najwyraźniej zdezorientowany. — Hermiona Granger? Dlaczego ona miałaby…
— Nie wiem, gdzie jest Hermiona! — krzyknęła Tonks. — Żadne z nas…
— POWIEDZIAŁAŚ, ŻE PRZEBYWA Z TOBĄ! — krzyknął Draco. — SŁYSZAŁEM TWOJE SŁOWA, WIĘC NIE PIEPRZ, ŻE…
— Powiedziałam, że przebywała ze mną — powiedziała już nieco spokojniejszym tonem. — Czas przeszły, Malfoy. Nie mam pojęcia, gdzie jest teraz Hermiona.
Zawahał się i nagle poczuł się niezwykle ospały.
— Kłamiesz…
— Nie — przerwała mu, jakby spodziewała się jego odpowiedzi. — Była u mnie, ale odeszła ponad miesiąc temu…
— Dokąd?
— Nie wiem — powiedziała powoli, rozluźniając swoją obronną postawę. — Wymknęła się w nocy. Zakładam, że poszła spotkać się z Harrym i Ronem…
— Och, oczywiście, ta dwójka szukających śmierci przegrywów! — wykrzyknął, zgrzytając zębami, gdy jego głos się załamał. — Kurwa, no świetnie!
— Nic jej nie będzie — mruknęła Tonks. — Hermiona jest najbystrzejszą czarownicą swojego pokolenia…
— Ty głupia suko — prychnął, ale zaczynał powoli tracić chęć do walki. Czuł, jak energia wycieka z jego porów, gdy przygniotła go niszcząca fala rozczarowania. — Pozwoliłaś Granger, znanej mugolaczce, po prostu odejść, podczas gdy szmalcownicy…
— Hermiona wie, że musi uważać…
— Co, pewnie tak jak twój ojciec? — odpowiedział, a osobliwy błysk satysfakcji zagościł w jego rysach, gdy usłyszał, jak jego ciotka i kuzynka sapnęły na jego okrutny komentarz.
— Malfoy — syknął stojący obok Blaise. — Skończ…
— Czy byłbyś tak cholernie spokojny, gdyby chodziło o twoją dziewczynę? — warknął na Blaise'a.
— Moja dziewczyna też zaginęła — odparł chłopak, a Draco poczuł, jak ręka Blaise’a naciska na jego wyciągnięte ramię. — Wystarczy tego.
Draco nie stawiał większego oporu i opuścił różdżkę, jego oczy opadły na podłogę, kiedy napiął mięśnie ramion. Chciał tylko drobnej informacji o Granger; tylko zapewnienia, że jest bezpieczna, ale ten ulotny przebłysk czegoś bliskiego nadziei tak szybko zgasł, że miał wrażenie, jakby odessano z niego całe powietrze. Przyłożył wolną dłoń do skroni, gdy fala nieuniknionej migreny zaczęła uderzać w jego zatoki. Mógł fizycznie poczuć, jak pozostali mierzą go wzrokiem i w tym momencie nienawidził ich wszystkich za to, że byli świadkami tego, jak stracił nad sobą kontrolę.
— Pieprzyć to — wydyszał, odwracając się do wyjścia.
— Poczekaj — Teo stanął na jego drodze. — Oszalałem, czy jednak dobrze słyszałem? Ty i Granger? Razem?
Draco nie odpowiedział, ale wyprostował ramiona i uniósł brodę, prowokując Teo do wygłoszenia jakiegoś obraźliwego komentarza lub ostrego szyderstwa. Zamiast tego dziwny wyraz twarzy skradł rysy chłopaka i Draco ujrzał w nich błysk psotnego i sarkastycznego bruneta, którego pamiętał sprzed dnia śmierci Teda.
— No cóż — powiedział Teo z lekkim uśmieszkiem, który próbował wpłynąć na jego usta. — To się nazywa ciekawy zwrot akcji.
Chęć wbicia pięści w szczękę Teo sprawiła, że Draco pobielały knykcie, ale po prostu minął swojego kolegę i wrócił do pokoju, pragnąc samotności i prysznica, gdzie mógłby sobie wyobrazić odbicie Granger na kafelkach.
Potwierdzenie, że dziewczyna wędrowała obecnie po ogarniętym wojną kraju z Potterem i Weasleyem, wstrzyknęło mu do żył świeżą i potężną dawkę bezsenności, przez co nie spał przez kolejne cztery dni.
Celowo unikał pozostałych, zwłaszcza Teo, Blaise'a i Andromedy, dopóki ta ostatnia nie przybyła do niego go w dość ponury kwietniowy wtorek. Pamiętał świeże liście i różowe kwiaty za oknem, pokryte warstwą mżawki spływającej po szybie. Kobieta weszła do jego pokoju bez pukania, z prawdziwym uśmiechem na twarzy, który wyglądał dość krzywo, jakby zapomniała jak to robić.
Powiedziała mu, że właśnie otrzymała list i że Tonks urodziła chłopca, Teddy'ego Lupina.
Zastanawiał się, dlaczego uznała, że może go to obchodzić, a potem sam zaczął rozmyślać, czy rzeczywiście tak było.
Wymamrotał niechętnie „gratulacje”, a kobieta udała się, by odwiedzić swojego pierwszego wnuka.
Ucisk w klatce piersiowej Draco wydawał się nieco lżejszy, ale chłopak spędził resztę dnia zazdroszcząc temu dziecku, że jest kompletnie nieświadome mrocznego i umierającego świata, w którym on się urodził.
Niewinność i ignorancja to jedno i to samo; obie błogie.
***
Hermiona przesunęła palcami po zawiłym wzorze wgłębień na rękojeści miecza, dziwiąc się, jak coś tak pięknego może być tak zabójcze. Harry dał jej Miecz Gryffindora (i wszystko inne) do przechowywania w jej zaczarowanej torbie, twierdząc, że jest ona najlepszą osobą zdolną do bezpiecznego przechowywania tych rzeczy. Dziewczyna poczuła nagłą potrzebę zbadania artefaktu, zafascynowana historią, którą praktycznie czuła muskając opuszkami jego ostrze.
Pod swoim dotykiem czuła ciepło. Cieplejsze niż jej własne.
Wsunęła miecz z powrotem do torby i wróciła do swojej książki, podkreślając wszystko, co mogło mieć znaczenie, i notując tu i ówdzie krótkie zdania, aby wrócić do nich później. Była całkowicie pochłonięta swoją zwykłą rutyną czytania i ponownej analizy słów, które zapamiętała kilka tygodni temu, próbując otrząsnąć się z myśli o Draco, które zawsze zdawały się błądzić w jej umyśle. Kiedy więc przyjazna dłoń dotknęła jej ramienia i pogładziła loki przy uchu, Hermiona zerwała się na równe nogi ze zdumionym westchnieniem i wyciągnęła różdżkę.
— Ron — wydusiła, opuszczając różdżkę. — Ale mnie wystraszyłeś…
— Przepraszam — wymamrotał szybko. — Wołałem twoje imię.
— Ja…
— Czytałaś — dokończył za nią. — Tak, wiem.
Hermiona mogła jasno zauważyć, że był zdenerwowany; to było tak rażące w sposobie, w jaki niespokojnie poruszał nogami i z niepewnością marszczył swoją piegowatą twarz. Wiedziała, co się zbliża, i nerwowo wsunęła za ucho uparte kosmyki włosów, których przed chwilą dotknął.
— Gdzie jest Harry?
— Gotuje jedzenie obok namiotu — powiedział. — Hermiono…
— Powinnam sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy…
— Czy ja coś zrobiłem? — wypalił Ron, a Hermiona skuliła się w sobie. — To znaczy, czy ja… zdenerwowałem cię, czy coś?
Wzięła głęboki oddech.
— Nie. Nie, nie zdenerwowałeś mnie, Ron…
— Cóż… w takim razie nie rozumiem — odparł niezdarnie. — Po prostu… myślałem, że ty i ja… no wiesz.
— Ron, myślę…
— To znaczy po tym, co wydarzyło się na ślubie i w ogóle — ciągnął dalej. — Wiem, że nigdy tak naprawdę o tym nie rozmawialiśmy, ale… czy tego żałujesz?
— Nie, nie żałuję — odpowiedziała szczerze. — My po prostu…
— Bo myślałem, że to oznacza, że teraz będziemy razem, ale to… oczywiste, że tak tego nie postrzegasz.
Poczucie winy tak szybko wezbrało jej w piersi. Zamierzała mu powiedzieć. Czuła, jak w jej ustach już formują się słowa.
— Jesteś moim najlepszym przyjacielem…
— I to tyle? — zapytał z przygnębieniem. — Tylko przyjaciel? Tylko tak mnie widzisz?
— Ron — zaczęła powoli. — Wiesz, że cię lubiłam, ale… nasza szansa, by stać się kimś więcej niż przyjaciółmi, po prostu… przyszła i odeszła.
— Co masz na myśli?
— To znaczy, że zajęło nam to zbyt długo — wyjaśniła. — To czekało na nas, a my po prostu… nie skorzystaliśmy, a to dlatego, że żadne z nas nie chciało tego wystarczająco mocno…
— To nie dlatego…
— Przepraszam, ale taka jest prawda. Byłoby to dla nas… wygodne…
— Wygodne? — powtórzył, wyglądając na zranionego. — Co to w ogóle znaczy?
— Chodzi mi o to, że spędziliśmy razem tyle czasu i miałoby to sens, ale… ale wygoda nie jest wystarczającym powodem do rozpoczęcia związku. W rzeczywistości jest to dość okropny powód…
— Hermiono…
— Nie sądzisz, że gdyby któreś z nas naprawdę tak bardzo tego chciało, to by się to po prostu stało? — rozumowała. — To nie było tak, że kiedykolwiek coś nas powstrzymywało, z wyjątkiem nas samych. Do diabła, nasi przyjaciele i rodzina praktycznie nas do tego zachęcali…
— Nadal jesteś zła o to, co zaszło między mną a Lavender? — zapytał nagle.
— Nie, oczywiście nie…
— Bo to był tylko błąd — wypalił. Sięgnął po jej rękę, ale ona odsunęła się, zanim zdążył musnąć jej palce. — Hermiono…
— Ron, obiecuję, że to nie ma z tym absolutnie nic wspólnego…
— Więc wolisz kogoś innego?
I oto ono pytanie, którego się obawiała, bo wiedziała, że jej odpowiedź go zniszczy. Tak bardzo chciała mu to powiedzieć, by w końcu była między nimi tylko prawda, bez względu na to, jak trudno będzie mu ją usłyszeć. Jednak głos Harry'ego szeptał do niej w głębi jej umysłu. Patrzyła, jak niespokojne oczy Rona błyszczą przepełnione rozczarowaniem i zdała sobie sprawę, że milczała zbyt długo, a cisza jest po prostu potwierdzeniem dla jej tchórzostwa.
— Ja…
— Wiedziałem — skinął głową, dziwnie spokojny. — Wiedziałem, ale Harry mówił, że mogę się mylić…
— Ron, to nie jest powód, przez który to wszystko nie wyszło…
— W porządku — powiedział z boleśnie wymuszonym uśmiechem. — W porządku. Rozumiem. Nie widzieliśmy cię przez… ile to było, pięć miesięcy?
— Sześć — poprawiła. — Ale ja…
— Hermiono, czy wolisz kogoś innego? — zapytał ponownie. — To proste pytanie. Tak lub nie.
Zamknęła oczy.
— Tak.
— To… w porządku — wydusił ciężko. — Chciałbym tylko, żebyś mi powiedziała…
— To Draco Malfoy.
Zapadła kolejna chwila ciszy tak głuchej, że nawet świergot ptaków i szum wiatru zdawały się zamilknąć, aż nicość piszczała w uszach jak rozjuszony bogin. Hermiona powoli otworzyła oczy, a Ron stał bliżej niej niż się spodziewała. Twarz chłopaka była zmrożona i pusta, ale potem zobaczyła, że jego usta rozciągają się w uśmiechu. A potem zaczął się śmiać; ten miękki chichot, który sprawił, że jego ramiona zadrżały, szybko się napinając, aż buchał śmiechem tek serdecznym i hałaśliwym, że całe jego ciało się trzęsło.
— To-to jest przezabawne! — wykrztusił się między wybuchami śmiechu. — O Merlinie, Hermiono, ale mnie zagięłaś…
Przygryzła dolną wargę.
— To nie żart, Ron.
Prychnął i przewrócił oczami.
— Oczywiście, że jest…
— Ron, spójrz na moją twarz — powiedziała, przygotowując się na zmianę jego nastroju. — Nie żartuję. To Draco.
Chichot Rona słabł z każdym kolejnym oddechem, a wyraz jego twarzy stopniowo zmieniał się w wyraz całkowitego zdumienia. Rozchylił usta, a jego błękitne oczy zwęziły się w cienkie, zaciekawione szparki, które badały każdy szczegół jej twarzy, jakby nigdy wcześniej jej nie widział. Odchrząknął, a ona poczuła się dziwnie sparaliżowana grubą żyłą, która pulsowała szybko na jego szyi.
— Hermiono — powiedział i zmarszczył brwi. — To już nie jest zabawne…
— To nie ma być zabawne — odparła. — To prawda…
— Nie bądź niedorzeczna — parsknął. — Nie… nie, to niemożliwe.
Jęknęła w swoją dłoń.
— Ron, wiem, że to dla ciebie szok…
— Nie wierzę ci…
— Ron — westchnęła. — Przysięgam na moje życie, że Draco…
— Przestań ciągle wymawiać to imię! — warknął, jego oczy się rozszerzyły. — Oszalałaś, do jasnej cholery!
— Byliśmy razem w Hogwarcie — mruknęła. — I ja się w nim…
— Nawet nie waż się tego mówić!
— Jeśli tylko… jeśli pozwolisz mi wyjaśnić…
— Hermiono, przestań! — wrzasnął, odwracając się od niej i zaciskając pięści we włosach. — Przestań!
— Możesz zrozumieć — błagała, próbując złapać go za ramię. — Możesz…
— NIE DOTYKAJ MNIE! — ryknął na tyle głośno, że stado ptaków na pobliskim drzewie rozproszyło się, wzbijając w powietrze. — Kocham cię! Wiedziałaś o tym?
— Ron, proszę…
— Czy wiedziałaś, że kiedy Harry i ja znaleźliśmy medalion, to horkruks pokazał mi to, czego najbardziej się boję? — powiedział jej, a łzy w jego oczach sprawiły, że oddech zamarł jej w piersi. — A czy wiedziałaś, że to pokazał mi ciebie? Ciebie i Harry’ego! A teraz mówisz, że to ty i Malfoy!
— P-przepraszam! — wybełkotała, również wybuchając szlochem. — Ron, naprawdę mi przykro. Po prostu musiałam ci powiedzieć…
— Jak, do kurwy, mogłaś mi to zrobić?
Drgnęła. Tylko kilka razy słyszała, jak użył on ostrzejszych przekleństw, które brzmiały tak obco na jego języku.
— Ron, nigdy nie chciałem cię zranić…
— ZAMKNIJ SIĘ! — ryknął, zaciskając oczy, jakby odczuwał fizyczny ból. — Zamknij się! Po prostu przestań!
— Hej! — dobiegł ich głos Harry'ego, a ona odwróciła się i zobaczyła, że chłopak biegnie w ich kierunku. — Słyszałem krzyki…
— Odbiło jej, Harry! – krzyknął Ron, wskazując drżącym palcem na Hermionę. — Całkowicie jej odbiło! Powiedziała, że ona i Malfoy byli w Hogwarcie i…
— Powiedziałaś mu o Malfoyu? — Harry spojrzał na nią. — Mówiłem ci, żebyś nic mu nie mówiła!
— Przepraszam — prychnęła Hermiona. — Potrzebowałam…
— Czekaj. Ty wiedziałeś? — warknął Ron, wyglądając na kompletnie zdradzonego, gdy przyglądał się Harry'emu. — Wiedziałeś i nic nie powiedziałeś?
— Ron… — powiedział spokojnie Harry. — Przykro mi…
— Ty kłamco!
— Ron, uspokój się…
— NIE MÓW MI, ŻEBYM SIĘ USPOKOIŁ! — krzyknął. — Oboje trzymajcie się ode mnie z daleka…
— Proszę, Ron — próbowała desperacko Hermiona. — Jeśli dasz mi chwilę, mogłabym… Draco nie jest taki, jaki był…
— On jest cholernym śmierciożercą, Hermiono! ŚMIERCIOŻERCĄ.
— Nie, nie jest!
— Tak, on nim jest, do kurwy! — splunął. — Próbował zabić Dumbledore'a! Wpuścił Śmierciożerców do Hogwartu! Ma Mroczny Znak, idiotko! Jest sługą Voldemorta i…
— RON, NIE! — jęknęła gorączkowo. — TABU!
Ale było za późno. Powietrze się zmieniło i już wiedziała, że oni nadchodzą.
30
OdpowiedzUsuńRon ty pieprzony dzbanie… No można się było spodziewać, że szczęśliwy to on z tego powodu nie będzie, że Hermiona i Draco są w sobie zakochani, ale żeby już ostatnie resztki mózgu stracić i wymówić imię Voldemorta, kiedy jest zakazane… No kuźwa kretyn… no ale to w końcu Ron. Czego się można było spodziewać innego, niż tego, że ściągnie na nich kłopoty. A wystarczyło tylko sobie odpuścić jak widział, że ona nie jest nim zainteresowana i go odrzuca. Czasem faceci są tak ślepi i niczego nie widzą… on już im pewnie w myślach całe życie ułożył od A do Z co i jak, a tu takie bum. Minęło pół roku, mógł się spodziewać, że ona nie będzie na niego czekać. Znaczy na pewno nikt by nie obstawiał tego, że skończy z ich największym wrogiem, ale powtarzam, minęło pół roku i ona miała też sobie prawo zacząć układać życie po tym, jak szanowny pan Potter zawinął się z panem Weasleyem i dawali znak życia raz na jakiś czas… za to Draco przed wszystkimi się przyznał to swojego związku z Hermioną. Teraz już chociaż nie musi niczego ukrywać. Byłam ciekawa kiedy on się dowie, że Hermiona była praktycznie na wyciągnięcie ręki, bo była u Tonks. Nic by pewnie to nie zmieniło, bo ona i tak by odeszła razem z Harrym i Ronem, ale może by się chociaż na chwilę zobaczyli i przegadali kwestie swoich uczuć
W takim momencie... Nie wiem jak wytrzymam do następnego rozdziału haha
OdpowiedzUsuńMam do nadrobienia jeszcze jeden rozdział, ale nie mogę zostawić tego beż komentarza.
OdpowiedzUsuńTed, teraz pewnie tortury Hermiony. Jak ona to zniesie?! Co tam może się wydarzyć... Ron jest jak zrabione dziecko. Chciałby żeby go okłamywała?
Ale emocje...
Boze, Ron. Tak mi go szkoda i jednoczesnie jestem na niego taka zla! I na Hermione, jeju, czemu nie mogla sie jeszcze powstrzymac? Albo sprobowac go odsunac i nie zdradzac, kogo darzy uczuciem. Chociaz moze latwo sie mowi? Ech, cholera...
OdpowiedzUsuńJak mi brakowało izolacji przez kilka dni gdzie musiałam ja zostawić i jechać do Krakowa na intensywne szkolenia, ale już jestem ♥️
OdpowiedzUsuńNie mogę złapać oddechu... Malfoy Manor czeka... Gdyby Ron nie był debilem, imbecylem, idiota, głupkiem, narwancem etc. etc. to nie trafiliby do.. W ręce smierciozercow, ale trafia. Robi się bardzo gorąco...
Draco i jego wybuch, całkiem uzasadniony, nikt nie lubi być okłamywany a on zaufał swojej ciotce... Jednak mierzenie do Tonks która była w ciąży przywołało mi palpotacje serca.
Oklumencja leży u Harrego i Rona, przeraża mnie to co można odczytać z ich głów... Pozostaje nadzieja znów na ratunek kogoś z zewnątrz... Czy pójdzie kanonem, czy to Draco ja uratuje...
Hermiona, cóż rozumiem dlaczego chciała powiedzieć Ronowi, nie chciała niejednoznacznych sytuacji, niedopowiedzeń, jednak wiedząc, że to głupek mogła sobie darować i jednak nie mówić mu całej prawdy... Przeraza mnie to co teraz się wydarzy...