Czwartek, 1 lutego 1996

Severus wpatruje się we mnie od piętnastu minut.

Wiem, że to test. Wiem, że prawdopodobnie w tej chwili ze mnie czyta.

Ale cholera, czuję się już tak znudzony.

Od miesiąca dwa razy w tygodniu przychodzę do jego gabinetu. Medytuję i oczyszczam umysł trzy razy dziennie zgodnie z jego instrukcjami. Zbudowaliśmy ściany – dosłowne ściany. W zeszłym tygodniu wszedłem do środka i czekały tam na mnie cegły i zaprawa. Dwie godziny później miałem przed sobą ceglany mur o wysokości trzech stóp.

Ale ani razu nie wspomniał o cholernej szkatułce na biżuterię. Nadal leży na dnie mojego kufra, ukryta pod zapasowymi szatami i starymi pergaminami.

Nie odrywam swoich oczu od jego własnych. Ale zaczynam pisać swój esej ze Starożytnych Run. W głowie. Dziesięć minut później w końcu się odzywa.

— Myślę, że chodzi ci o późne egipskie. Nie skandynawskie.

Mrugam, jakby pierwszy raz od pół godziny. On unosi na mnie brew.

— Gratulacje, Draco — mówi. — Oblałeś swój pierwszy test. — Krzyżuje ramiona na piersi i odsuwa się ode mnie.

Moje usta otwierają się i zamykają. Prycham. 

— Jak niby oblałem, skoro nie wiedziałem, na czym w ogóle polega ten test?

— Myślisz, że Czarny Pan da ci jakieś ostrzeżenie, zanim przeszuka twój umysł? — Podgrzewa czajnik przy swoim biurku. Moje policzki również się rozgrzewają.

— To niedorzeczne. — Wstaję i chwytam za torbę. — Nic mnie nie nauczyłeś! Jesteś w tym do dupy, wiesz o tym? — Obracam się na pięcie tak, jak nauczyłem się od niego, i ruszam do drzwi.

— Chcesz wiedzieć, czego się nauczyłem, kiedy pracowałeś nad swoim esejem ze Starożytnych Run?

— Nie. — Sięgam do klamki w drzwiach.

— Panna Granger pija kawę, a nie herbatę. — To mnie zatrzymuje, ale nadal stoję plecami do niego. — Śmieje się pod nosem częściej niż na głos. — Przełykam. — Lubi Cukrowe Pióra. I podczas gdy ta rewelacja zaprowadziła mnie wprost do króliczej nory mrocznych fantazji, żałuję, że nią podążyłem…

— Przestań.

— … Faktem pozostaje, że twój umysł nie jest tak dobrze przygotowany, jak ci się wydaje. Panna Granger nie jest bezpieczna, dopóki ty pozostajesz niekompetentny.

Odwracam się do niego. 

— Bezpieczna?! Jak niby mam stanowić dla niej zagrożenie? Ona sama świetnie sobie radzi w tej roli!

Snape przygląda mi się. 

— On ma wobec ciebie plany, Draco. Musisz o tym wiedzieć.

Mrugam na niego. Udaję, że już to wiem. 

— I?

— A twoja lojalność zostanie poddana próbie.

Odwracam się do niego. 

— Jestem lojalny wobec Czarnego Pana — syczę.

— Przez wzgląd na pannę Granger, jak mniemam.

Wpatruję się w niego. Czajnik gwiżdże. Snape odwraca się i napełnia swoją filiżankę.

— Czy jesteś gotowy, aby zacząć od nowa? — pyta.

Mięśnie w mojej szczęce drgają. 

— Nie mogę pojąć, czemu Czarny Pan miałby spędzać godziny na przeszukiwaniu mojego umysłu. Twoje lekcje nie mają sensu — wściekam się.

— Nie chodzi o godziny, Draco. Chodzi o cierpliwość i praktykę. — Popija herbatę, a potem stawia fiiżankę na biurku.

— Cierpliwość i praktykę, ale po co? Nie powiedziałeś mi nic o tym przeklętym pudełku na biżuterię ani o tym, jak to ma mi pomóc…

Legilimens — szepcze.

Błysk światła pędzi w moim kierunku, a ja z zaskoczenie próbuję unieść ceglaną ścianę.

Jest roztrzaskana na kawałki, pokruszona i popękana.

Wymazuję swój umysł, pozwalając gniewowi dryfować. Ale Snape przepycha się przez drzwi, otwiera zamki, przesuwa rzeczy do przodu i nagle widzę coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem.

Jest przede mną na brukowanej uliczce. Celują w nią różdżką, a jej oczy są szeroko otwarte. Jej różdżka leży na ziemi. Dookoła słyszę eksplozje. Opuszczam ramię, moje serce dudni. Ona bierze szybki wdech, chwyta różdżkę i biegnie.

Jestem w sali balowej w Dworze Malfoyów. Czarny Pan jest przede mną, wyższy, niż pamiętam. I zdaję sobie sprawę, że klęczę na jednym kolanie, tak jak mój ojciec. 

— Zawahałeś się, Draco — syczy. – Widzieli cię. Powiedz mi dlaczego. — Patrzę w jego czerwone oczy, kłamię i mówię, że to nie tak, że mnie obezwładniła. — Legilimens — krzyczy. Zanurza się w moich wspomnieniach i widzi moje pragnienia, przebija się przez ściany, rozciąga myśli, szuka prawdy i znajduje ją.

Tym razem stoję, wciąż w posiadłości, a oczy Czarnego Pana znów są skierowane ku ziemi. Ale tym razem ktoś inny jest u jego stóp. Ktoś z bujnymi lokami i szeroko otwartymi oczami. Ona krzyczy. A Czarny Pan się śmieje. Wszyscy się śmieją. Wokół mnie jest tłum. 

— To cię nauczy, szlamo — chichocze Voldemort. — Za uwodzenie czarodziejów czystej krwi, manipulowanie nimi, by uginali się pod twoją wolą. — Ona błaga, a potem znowu krzyczy, gdy uderza w nią zaklęcie. Spoglądam w dół i pochodzi ono z mojej różdżki.

— STOP!

I jestem z powrotem w klasie Snape'a, na kolanach, spocony. Mój wzrok się rozmazuje i panicznie łapię powietrze.

Patrzę na niego. Znów popija ze swojej filiżanki.

— Co to było? Co zrobiłeś? — wzdycham.

— To — mówi — była zręczna legilimencja w niewytrenowanym umyśle.

Wpatruję się w niego. Jego tłuste włosy falują, gdy odwraca się, by odstawić filiżankę.

— To nie jest podstawowa oklumencja, Draco — mówi. — Jeśli wszystko, czego chcesz, to szybkie zatrzymanie nieznośnych, wścibskich umysłów, twój ojciec może ci w tym pomóc. — Spogląda na mnie. Nadal klęczę. — Ten rodzaj oklumencji jest na okazje, gdy spojrzysz w oczy Czarnemu Panu i skłamiesz. — Obserwuje mnie, gdy mrugam. — W chwili, gdy powiesz mu, że nie jesteś oddany nikomu ponad nim. I zaufaj mi — mówi, przechylając głowę — ten dzień nadejdzie szybciej niż myślisz.

— Nie jestem jej oddany.

Spogląda na mnie i widzę litość w jego oczach. 

— Draco, to nie mnie musisz okłamać.

Przełykam ślinę i czuję, jak kwas z żołądka pali mi gardło, gdy staram się nie zwrócić obiadu. Nadal słyszę w głowie jej krzyk. Biorę głęboki oddech, wypychając ten koszmar ze swojego umysłu, i staję prosto. Patrzę na niego, a ona jest schowana, znów bezpieczna za kamieniami i cegłami.

— Gotowy?

Siada przy biurku, a ja zajmuję miejsce na krześle.

Pozwalam mu wpatrywać się we mnie przez następne cztery i pół godziny, bez najmniejszej myśli w moim umyśle.

***

Sobota, 18 września 1999 – później

Gdy wychodzę, słyszę kliknięcie aparatu. Nie chce mi się podnosić głowy. Skeeter da sobie radę. Ona wszystko potrafi pod siebie zmanipulować.

Przenoszę się przez Fiuu do Dziurawego Kotła. Nie mogę jeszcze stanąć twarzą w twarz z matką.

Piję Ognistą Whisky i udaję się do sowiarni. Jestem w połowie listu do Katyi, zanim sobie przypominam, że jest niedostępna przez cały weekend. Miażdżę notatkę w dłoni, zaciskając szczękę. Przerzucam w myślach potencjalne nazwiska. Czyją gadaninę mógłbym znieść?

Składam i pieczętuję list do Jacqueline, kiedy zdaję sobie sprawę, że jest brunetką o inteligentnych oczach i szerokich zębach. Szybko rwę list na strzępy.

Zerkam na zegarek. Jest po siedemnastej. Muszę się postarać, aby dziewczyna zgodziła się na kolację do osiemnastej. Najpóźniej o dziewiętnastej. Dziewczyna, która pokaże czytelnikom Proroka Codziennego, że nie mam określonego typu. Albo też pragnienia śmierci.

Pocieram czoło. Jeannette będzie musiała wystarczyć. Jest blondynką, Francuzką i wiem, że dla mnie w jednej chwili rzuciłaby wszystko.

Wysyłam sowę. Kolejną adresuję do Skeeter. I jeszcze jedną do restauracji. I wracam do Dziurawego Kotła na kolejnego drinka.

***

Niedziela, 19 września 1999

— Och — mówi mama, patrząc na mnie znad gazety. — Wiedziałeś, że dzisiaj są urodziny panny Granger?

Tak. Oczywiście, że tak.

Matka kontynuuje: 

— Może mógłbyś jej wysłać kartkę? Albo dać jej jutro coś w pracy?

— Nie, mamo.

Czuję na sobie jej wzrok, ale uparcie wpatruję się w swój tost.

***

Poniedziałek, 20 września 1999

HERMIONA GRANGER I RONALD WEASLEY ZNÓW ZAKOCHANI!

autorstwa Rity Skeeter

Wpatruję się w zdjęcie Weasleya pochylającego się, żeby ją pocałować. Delikatnie. Jakby była ze szkła.

Pozwalam sobie obejrzeć to jeszcze raz, po czym zamykam gazetę. Oczy matki tkwią na mnie.

— Jestem niezwykle zaskoczona. Myślałam, że pan Weasley przebywa poza krajem — mówi.

Wstaję od stołu. 

— To nie jest aż tak zaskakujące. — Patrzę na nią i skupiam się na uwolnieniu całego napięcia zbierającego się w moich ramionach. Wiem, że moje oczy są martwe, kiedy mówię: — Wiesz, są zakochani w sobie od lat.

Wychodzę z pokoju. Biorę moją torbę od Łzawki i wrzucam garść proszku Fiuu do kominka. Przechodzę do Atrium Ministerstwa i kieruję się do wind. Trzy osoby, które dzielą ze mną windę rozmawiają z ożywieniem, a ja się odsuwam. Nie zauważam, że wszyscy jadą do sal sądowych, dopóki drzwi windy nie otworzą się na ciemny korytarz. Przewracam oczami, czekając, aż wyjdą, a do środka wchodzą jeszcze cztery osoby. Ruszamy w górę, a kraty znów otwierają się na Atrium.

I z Atrium wkraczają jeszcze trzy osoby, w tym ona.

Mój puls nie szaleje. Moje oczy nie kierują się ku niej. Moja skóra nie mrowi.

Winda zatrzymuje się na każdym piętrze po drodze. Nie zauważyła mnie. I odliczam piętra, aż wyskoczy przez kraty na Poziomie 4.

I nagle:

— Nie jestem zaręczona! Przestańcie szukać pierścionka!

Cała grupa podskakuje. Sapią. Kobieta ubrana na niebiesko się rumieni.

Na Poziomie 5 wychodzą wszyscy oprócz niej i jednego starszego mężczyzny. Nieśmiało podnosi wzrok. I jej oczy rozszerzają się, gdy mnie dostrzega.

— Przepraszam — śmieje się. — Ciężki dzień.

Koncentruję się na nicości, jaką czuję.

— Oczywiście — mówię.

Rumieni się. I wyskakuje na Poziomie 4.

Wciąż ma czelność się rumienić. Przebłysk wściekłości prześlizguje się przez moje żyły. Całuje ukochanego z dzieciństwa. Wygłupia się ze swoim współpracownikiem. I rumieni się przy mnie.

Prawdziwa flirciara, oj tak.

Moje palce drżą.

Nadal czuję jej zapach, gdy winda rusza dalej.

***

Wtorek, 21 września 1999

Drogi Draco Malfoyu,

Nie znasz mnie, ale cię pamiętam. Chodziłam do Beauxbatons, ale byłam w Hogwarcie na Turnieju Trójmagicznym. Pamiętam, że widziałem cię na Balu Bożonarodzeniowym i…

Puszczam list z dymem.

***

Środa, 22 września 1999

Goldstein uważa, że ​​to zabawne.

Stworzył „formularz” dla przyszłej Lady Malfoy i przekazał go wszystkim z działu jak jakieś wewnętrzne rozporządzenie. Groził, że roześle go po całym Ministerstwie, jeśli nie uznam tego jako żartu.

Potter w końcu musiał wkroczyć i powiedzieć Goldsteinowi, żeby odpuścił, zanim dam mu w ryj.

Zamiast tego wyżywam się na Potterze.

***

Czwartek, 23 września 1999

— Co się z tobą dzieje, Draco? Wydajesz się… nieswój.

Katya zanurza kawałek sałaty w sosie i unosi brew.

Patrzę na nią. 

— Nic mi nie jest.

— Raczej wręcz przeciwnie, ale chyba nie chcesz o tym mówić.

— Nie, nie chcę. Nasz układ nie obejmuje wsparcia emocjonalnego.

Wbijam nóż w swój lunch. Ona siedzi nieruchomo.

— Nasz układ może się skończyć, jeśli nie będzie już korzystny dla żadnej ze stron — mówi cicho. Przełykam. — Fotograf właśnie przyszedł. Zamierzasz udawać, że cieszysz się tym lunchem, czy może już teraz zaaranżujemy nasze zerwanie?

Biorę głęboki wdech, czując, jak powietrze rozpływa się w moich płucach, oczyszczając umysł.

Patrzę jej w oczy. 

— Przepraszam. Miałem piekielnie ciężki tydzień. — Uśmiecham się do niej, a ona odwzajemnia uśmiech. Słyszę kliknięcie aparatu.

***

Piątek, 22 sierpnia 1997

Jej twarz jest na pierwszej stronie Proroka. A moje wnętrzności szaleją.

MUGOLACY POSZUKIWANI DO PRZESŁUCHAŃ

Spóźniam się na spotkanie z Crabbe’em i Goyle'em. Jedziemy na Pokątną po przybory szkolne, ale jej twarz patrząca na mnie z bocznego stolika mrozi mi krew w żyłach. I jej imię na szczycie listy.

Niski gwizd po lewej stronie wyrywa mnie z zamyślenia. Upuszczam gazetę i zaczynam szukać mojej sakiewki z monetami, ruszając do wyjścia.

— A co to za ślicznotka?

Spoglądam w górę, a Rowle przechodzi przez korytarz z jadalni, po śniadaniu, które podały mu moje skrzaty. Łapie gazetę z bocznego stolika, jakby tu mieszkał. Bo chyba mieszka. Na razie.

Dołohow wchodzi za nim i jestem prawie pewien, że ​​umyłby włosy, gdyby Czarny Pan miał nas odwiedzić.

Kilka tygodni temu, kiedy znaleźli Pottera w kawiarni, wezwali Lorda Voldemorta, ściągając go z misji, tylko po to, by wrócić z pustymi rękami. Bywają wobec mnie dość nieprzyjemni, odkąd Czarny Pan poprosił mnie o… „pomoc” w ukaraniu ich za dotychczasowe niepowodzenia.

Próbuję odejść niezauważony, zanim jak zwykle zaczną pluć we mnie nieprzyjemnościami, kiedy słyszę, jak Dołohow mówi: 

— To ona! To ta suka, która rzuciła na nas Obliviate! — Wyrywa gazetę z rąk Rowle'a.

— To ona?

— Tak, to ta szlama, która zawsze jest z Potterem.

Odwracam się do kominków, w każdej chwili gotów się wymknąć.

— Szkoda, że ​​nie złapaliśmy jej, kiedy mieliśmy okazję! — mówi Rowle. — Teraz zdobycie jej będzie nas kosztować galeony.

Tył mojej szyi zaczyna piec.

— Nie stać cię na nią — śmieje się Dołohow. — Cena wywoławcza to dziesięć tysięcy.

Moja ręka zatrzymuje się w powietrzu, kiedy sięgam po proszek Fiuu.

— Mogliśmy podzielić się nią na pół — mówi Rowle. — Na więcej niż jeden sposób!

Odwracam się do nich. Moje oczy są chłodne, a skóra napięta.

— O czym wy gadacie? — pytam.

Zwracają się do mnie. Dołohow warczy. 

— Czy zawsze masz w zwyczaju podsłuchiwać, szczeniaku?

— Kiedy jestem we własnym domu, to tak. — Unoszę brew.

— Jak myślisz, Malfoy? — Rowle zabiera gazetę Dołohovowi i nagle znów patrzę na jej twarz. — Czysta jest? A może sądzisz, że Potter już ją miał?

Wpatruję się w nich. Przełykam. 

— Co ci do tego?

— To będzie pięć tysięcy więcej, jeśli będzie czysta. — Rowle odwraca gazetę z powrotem do siebie, a ja patrzę, jak jego oczy tańczą po jej twarzy.

— To szlama – mówi Dołohow. — Nie może być aż tak czysta. Niby do czego innego takie się jeszcze nadają? — Przechodzą mnie ciarki, kiedy on znów na mnie patrzy. — Jak myślisz, Draco? — Jego oczy są ciemne. — Wchodzisz w to? Powiedziałbym, że dziesięć tysięcy powinno wystarczyć.

— Po co te pieniądze? — Prawie pękam.

Rowle spogląda na mnie. 

— Na Aukcję.

Krew w moich żyłach zamarza, ale patrzę na nich ze spokojem.

— Macnair o tym pomyślał — kontynuuje Rowle. — Ktokolwiek, kto zostanie złapany, kiedy Potter i Zakon w końcu znikną, zostanie wystawiony na Aukcji. Szlamy, zdrajcy krwi, każdy, kto może być coś wart.

— Moglibyśmy wymieniać się nią co tydzień, no nie? — mówi Rowle, ponownie spoglądając na jej zdjęcie. Widzę, jak poprawia sobie spodnie.

Chciałbym znów stać w salonie, z różdżką wycelowaną w nich i Voldemortem syczącym mi do ucha, żebym ich ukarał.

— Przepraszam, panowie — mówię. — Ja się nie dzielę. — Wrzucam proszek Fiuu do kominka. Znikam w zielonych płomieniach, odwracając się od ich rażących twarzy.

Tuż przed przejściem do Borgina i Burkesa słyszę krzyk: 

— Oszczędzaj swoje sykle, Malfoy!

Chwilę zajmuje mi wyjście z kominka i podniesienie ręki na powitanie do Borgina. Wędruję Aleją Śmiertelnego Nokturnu w kierunku Crabbe’a i Goyle'a. Witam się z nimi. Ruszamy.

Gdy zadają mi pytania o to, co Voldemort zaplanował dla nas na następny rok, widzę w umyśle jej włosy rozrzucone na podłodze, kiedy się szarpie. Tylko, że tym razem to nie z klątwą Cruciatus walczy.

***

Piątek, 24 września 1999

— Malfoy? — pyta mnie nieśmiały głos. — Eee, chciałbyś może pójść coś zjeść razem na dole?

Podnoszę wzrok, by zobaczyć Pottera stąpającego w tę i z powrotem, tuż za moim boksem, jakby był gotowy do ucieczki.

To zaszło za daleko, naprawdę. Całe te gierki z Gryfonami. Drinki po pracy i naprawianie świata. A teraz jeszcze Potter stoi przede mną dwa dni po tym, jak wyżyłem się na nim za to, że zaczął mnie bronić. I on wciąż próbuje być moim przyjacielem.

Jest mu żal takiego Ślizgona bez przyjaciół jak ja.

Moje oczy są zimne, kiedy mówię: 

— Po lunchu idę zeznawać.

Unosi brwi. Jąka się i potyka się, wychodząc z mojego boksu.

Gryfoni są słabi. I jest im z tym dobrze.

Po lunchu – który jem sam – udaję się ku salom sądowym. Jestem pół godziny za wcześnie, ale przynajmniej w końcu wychodzę z tego cholernego biura.

Opuszczam wzrok na kamienie pod moimi stopami. Oczyszczam umysł. Wyobrażam sobie Severusa wpatrującego się we mnie znad swojego biurka, szukającego otwartych drzwi gdzieś w mojej głowie.

Stukot butów dochodzący od strony wind. Podnoszę głowę i widzę znajomą parę ohydnych obcasów. Chyba nie będzie mi dane odpocząć od tych ludzi.

— Malfoy. — Kiwa głową, jakbyśmy byli znajomymi.

— Co ty tutaj robisz?

— Zeznaję przed Wizengamotem. Zakładam, że ty też, prawda?

Jest tu, by uwolnić Dołohowa.

Zaciskam szczękę. Muszę odwrócić od niej wzrok. Od jej głupoty. Zaciągam zasłony na moje wspomnienia, zanim przed oczami przemkną mi wszystkie stare lęki.

Zaręczona z Weasleyem. Kręcąca z O’Connorem. Rumieniąca się przy mnie. I litująca się nad gwałcicielami i mordercami.

— Powiedz mi, Granger. — Słowa wypłyają ze mnie, zanim zorientuję się, dokąd mnie prowadzą. — Czy uważasz za swój największy priorytet uwolnienie wszystkich Śmierciożerców? Czy „zeznawanie w imieniu oskarżonego” jest stałym, piątkowym wpisem w twoim kalendarzu?

Moje oczy są puste, gdy na nią patrzę. Mruga na mnie, a jej rzęsy trzepoczą. Słyszę w głowie jej szept „Dobranoc, Draco”, i odpycham go, zanim znów się odezwie.

— Tak właściwie, to dzisiaj zeznaję przeciwko oskarżonemu — mówi. W jej oczach płonie ogień, a krew wrze pod moją skórą. Unosi na mnie brew, jakby była gotowa do walki. — Nie martw się, Malfoy, nadal jesteś wyjątkiem od reguły.

Mój żołądek wiruje. Jak u nastolatka, który właśnie usłyszał, że jego sympatia go lubi. Ale nie to właśnie powiedziała. To nie to się teraz dzieje.

Ale będziesz musiał zdecydować, czego chcesz bardziej, Draco.

— Wyjątkiem — szepczę, obracając to słowo na języku. Być jej wyjątkiem…

Obraz ust Weasleya na jej własnych.

Jej wyjątkiem, ale nikim więcej.

Ta firma albo twoja szlama.

I to tak, jakby ostatni kamień już się osadził; jakby coś wskoczyło na swoje miejsce. I jedyne, o czym myślę, to: Trzymaj się ode mnie z daleka, Hermiono Granger.

— A kto oczekiwał, żebyś mnie ratowała, Granger? — Podchodzę do niej i zatrzymuję się. — Bo ja nie przypominam sobie, żebym prosił o twoją litość. Nie potrzebuję „obrońcy”. — Prycham na nią, jakby była brudna.

Na jej policzkach znów pojawiają się rumieńce, oddycha płytko i mówi: 

— Nigdy nie zgłaszałam się na ochotnika, by być twoim „obrońcą”

Podchodzę bliżej i czuję, jakbym rzucał się z klifu. 

— Więc po co to zrobiłaś?

Jej dekolt rumieni się, a oczy wędrują do moich ust, zanim zająkuje się i mruga. Jej klatka piersiowa faluje, naciągając materiał bluzki i zastanawiam się, co dokładnie dzieje się za tą maską Złotej Dziewczyny.

— A więc mam Dług Życia? — pytam.

Mruży oczy. 

— Dług życia?

— Uratowałaś mnie przed gniciem w Azkabanie do końca moich dni, więc teraz jestem ci coś winien, Granger? Czyż nie tak to działa?

Ale potem widzę jej zakłopotanie i wiem, że wcale nie chodzi o Dług Życia. Patrzy na swoje stopy i próbuje wyjaśnić, a ja czuję, jak przebiega mnie dreszcz, kiedy coś sobie uświadamiam.

To nie była litość. To nie były interesy. Walczyła o mnie z dobroci serca. Ona we mnie wierzy. A potem spogląda spod rzęs i mówi: 

— A nawet jeśli, Malfoy, Dług został już spłacony.

I zdaję sobie sprawę, że uważa, że byłem wart tego wysiłku.

Byłem wyjątkiem.

I czuję żółć w gardle na to, jaka ona jest głupia. Najbystrzejsza Czarownica Naszych Czasów.

— Mówiłam na poważnie to, co zeznałam na twoim procesie. Gdybyś zidentyfikował nas wtedy w Dworze…

Słyszę jej krzyk. Słyszę głos mojego ojca – masz wobec niej słabość.

— Przestań! Przestań gloryfikować tę noc.

Granger podskakuje, a potem przygląda mi się, jakby czekała, aż przeproszę lub wrócę do normalności.

— Nie obchodziło mnie ratowanie świata, czy powstrzymanie Czarnego Pana… Ani ciebie i twoich idiotycznych przyjaciół, jeśli o to chodzi! — Odgarniam włosy z czoła i próbuję równo oddychać, aby uspokoić umysł.

— Wiem, że mnie rozpoznałeś — mówi. — Wiem, że mnie widziałeś, tak samo jak Rona, i mogłeś z łatwością…

O tak. Ron.

— Wydać was Śmierciożercom? — kończę za nią. — Podobałoby ci się to Granger? Czy to by wyjaśniło wszystkie wątpliwości w twoim nader logicznym mózgu?

Nadal uważa, że ​​jest we mnie coś, co warto ocalić. Najwyższa pora, żeby wybić jej ten pomysł z głowy.

— Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, do czego oni są zdolni? — Podchodzę bliżej i widzę, jak przylega plecami do ściany, nie mając dokąd uciec. — Dołohow? Śmierciożercy? — Przewraca na mnie oczami i zakrywa dłonią swoje przedramię. — Nie Bella — kontynuuję. — Prawdziwi Śmierciożercy.

Jej oczy błyszczą na mnie pełne ciekawości i tak kuszące jest powstrzymanie się od brnięcia o to dalej. Chcę po prostu sięgnąć po jej loki i powiedzieć, ale nie pozwoliłbym im jej tknąć.

Ale jestem tylko wyjątkiem. Więc uśmiecham się do niej, jakbym miał jakiś plan.

— Niektórzy z nich są całkowicie zdrowi na umyśle, ze sprawnymi mózgami i zdolnością wyobrażania sobie przyszłości, w której Harry Potter i Zakon zostają pokonani, a Lord Voldemort panuje nad światem. A jak myślisz, co w takim świecie może dziać się z ludźmi takimi jak ty, co? Granger?

— Rozumiem, Malfoy. Wszyscy jesteśmy torturowani. Wszyscy umieramy. Wszyscy mugolacy dostają „szlamę” wyrytą na…

— Tak, wszyscy mugolacy. Ale nie „Złota Dziewczyna” Pottera. Albo ta jego Weasleyówna, jeśli o to chodzi.

W jej oczach jest strach i tym razem taki prawdziwy. Tak, tak powinno to wyglądać. Tacy powinniśmy być. I przyszpilam ją do ściany, jak od zawsze chciałem, zmuszając jej oczy do zwrócenia się ku mnie, kiedy traci dech w piersi.

I mówię jej o Aukcji. Coś, czego przysięgałem, że nigdy nie zrobię.

Ale robię złe rzeczy. Mówię złe słowa. Sugeruję, że bym ją sprzedał i podążam za tym pomysłem. Ona oskarża mnie, że planowałem trzymać ją w lochach Dworu Malfoyów, a ja pozwalam jej w to uwierzyć. Rzuca kwotą, a ja ją poprawiam. Ona drży, a ja napieram coraz bardziej, szukając w tej czystości jakichś informacji, błagając ją, by w końcu uciekła z płaczem i nigdy więcej się do mnie nie odezwała.

Unoszę się ponad nią, kiedy ona próbuje mnie odepchnąć, nasze usta są tak blisko i nie wiem, jak tu wylądowałem, prawie przyciśnięty do niej. To wszystko jest tak sprzeczne ze słowami wypływającymi z moich ust i wiem, że to był bardzo niesłuszny wybór. Więc kończę.

— Zatem powiedz mi, Granger. Bo jestem ciekaw. Gdyby zeszłej wiosny losy wojny potoczyły się kompletnie inaczej, czy mógłbym stać się bogatszy o trzydzieści pięć tysięcy galeonów?

Uderzenie jej dłoni o mój policzek w końcu mnie powstrzymuje, tak samo mocne jak przed laty. I zastanawiam się, czy osiągnąłem swój cel. Czy w końcu przestała we mnie wierzyć. Wpatruje się we mnie ze sztyletami w oczach, ale dyszy mi w usta i wydaje mi się, że prawie się nad nią pochylam, kiedy słyszę:

— Panie Malfoy. Czekają na pana.

Uwalnia mnie od swojego uroku i cofam się. Odchodzi, prawie biegnąc.

Dobrze.

Mrugam, by pozbyć się tego ciepła ze swoich oczu.

Pozwalam korpulentnemu mężczyźnie zabrać moją różdżkę. Odgarniam włosy do tyłu, wchodzę do sali sądowej i staram się wyglądać na zreformowanego. Nie pozwalam, aby moje spojrzenie powędrowało w stronę klatki. Wyjaśniam przekazane przeze mnie wspomnienia i pozwalam im zadawać pytania o usposobienie Dołohowa. Dołohow pluje mi pod nogi i syczy:

— Tchórz.

— Dziękuję, panie Malfoy — mówi Ruda. — Byłeś dzisiaj bardzo pomocny.

Prawie się śmieję. Odbieram różdżkę. Kamienny korytarz jest martwy jak cmentarz, kiedy przez niego przechodzę.

Wkraczam do windy i przypominam sobie, że było to konieczne. Nie będę niczyim wyjątkiem.

Nie sądzę, żeby Severus to zaaprobował.

Tchórz.

Winda zatrzymuje się w Atrium, żeby inni mogli wsiąść, a ja przepycham się łokciami i wychodzę, kierując się w stronę kominków. Nogi mi się trzęsą, a w uszach szumi głuchy wiatr.

Matka właśnie wychodzi, kiedy wyskakuję z kominka w naszym przedpokoju. Czuję, że świerzbią mnie palce, żeby coś rozwalić.

— Jak poszła dzisiejsza rozprawa?

— W porządku.

Mijam ją, a serce dusi mnie, gdy rośnie mi w gardle. Już mam iść do swojego pokoju, żeby go zdemolować, kiedy widzę zamknięte drzwi na końcu holu.

— Czy już rozpoczęto prace remontowe? — pytam, a mój głos jest napięty.

— W niedzielę…

Otwieram drzwi i syczą na mnie duchy przeszłości. Słyszę jej krzyk. Cały pokój został opróżniony z mebli. Żyrandol jest naprawiony, lśni i wisi. Zamachuję się różdżką, a czar rozcina posadzkę.

Widzę, jak Bella przeciąga nóż po jej bladej skórze i celuję różdżką w to konkretne miejsce na podłodze. Wybucha.

Gruz pryska na wszystkie strony i widzę obrzydzenie na jej twarzy, kiedy każe mi się zatrzymać, próbuje odwrócić się ode mnie, a ja jeszcze bardziej przyszpilam ją do kamiennej ściany w korytarzu Ministerstwa.

Tchórz.

Zasłony stają w ogniu.

Czuję jej dłoń na moim policzku, z początku miękką, jakby nie chciała niczego innego na świecie, jak tylko mnie dotknąć, a potem odczuwam już tylko ból.

Znów słyszę krzyki, gdy szyby w oknach pękają, szkło wystrzela do ogrodu, a cegły z kominka, przy którym stałem jak posąg, lecą jak magnesy w kierunku wyrwy w podłodze. Boli mnie gardło i zdaję sobie sprawę, że to ja krzyczę. I upadam na kolana.

Podpalam cegły, które łączą się w płonący wir przede mną i wydaje mi się, że wciąż widzę jej krew plamiącą posadzkę pod moimi kolanami.

Skończyłem. Oddycham powoli. Słyszę ruch przy drzwiach, gdzie, jak wiem, przez cały czas stoi moja matka, obserwując to wszystko.

— Jest zaręczona?

Śmieję się. Co za przyziemne pytanie.

Otwieram oczy i widzę przed sobą płonące magicznym ogniem cegły.

Płonące cegły ustawione w linii u moich stóp, trzymane ze sobą elektrycznością, kiedy tworzą mur.

Biorę głęboki oddech i wstaję. Mur z płonących cegieł uformował się dookoła niej, jak wieża z bajki.

— To nie ma znaczenia.

Odwracam się i wychodzę, mijając matkę w drzwiach.


5 komentarzy:

  1. Już wiem co miałaś na myśli, kiedy rozmawiałyśmy na temat Draco. Hermiona bardzo przeżyła tę konfrontację, ale Draco jeszcze bardziej. A to zrobił to tylko po to, żeby ją od siebie odepchnąć, bo myślał, że tak będzie lepiej. Ale niby dla kogo? Bo na pewno dla żadnego z nich. Hermiona miała mętlik w głowie i nie rozumiała o co chodzi z Aukcją, a Draco wyraźnie czuł się winny tego, że powiedział jej te wszystkie rzeczy. Bo przecież wiemy, że wcale tak nie myślał i że to wszystko nie jest prawdą. To wszystko okropnie go męczy, nawet na Pottera naskoczył, choć tamten go bronił przed Antonym. Za dużo emocji się w nim kumuluje i nie potrafi sobie z nimi poradzić. Nie potrafi jej wepchnąć z powrotem do jej pudełka. Wie, że jego uczucia wobec niej się nie zmienią, a nie wie, co ona do niego czuje. Do tego ten artykuł z nią i Ronem w roli głównej. Skąd ma wiedzieć, że między nimi faktycznie już jest wszystko skończone. Przecież cały czas zakładał, że się kochają. A jej serce od dawna należy do kogoś innego. Gdyby tylko wiedział, że chodzi właśnie o niego. Uniknęliby tych wszystkich nieporozumień.

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże, dlaczego faceci są tak beznadziejni. Wściekłość, zazdrość, niezrozumienie i brak zrozumienia doprowadziły do tego, że sobie wbił do łba, że "nie będzie niczyim wyjątkiem" i wystraszy ją dobrze i skutecznie? Jego celem było sprawienie jej bólu, serio Oj, Malfoy. Narcyza powinna cię co najmniej przekląć czymś paskudnym, słowo daję. Spaliłaby się ze wstydu, gdyby wiedziała, co narobiłeś. A ona biedna myśli, że rozpieprzył cały pokój z rozpaczy straconej miłości. O losie. Jestem taka zła, że aż brakuje mi słów. A Dolohow i reszta powinna smażyć się w najgłębszych otchłaniach piekła! Razem z tym zrąbem, Voldemortem. Ach, no i z tego miejsca duże gratulacje i pochwały dla Severusa, jedynego przytomnego w całej sytuacji i na tyle konsekwentnie brutalnego, żeby uświadomić Draco, co go czeka. I co by go czekało, gdyby Czarny Pan faktycznie wygrał.

    OdpowiedzUsuń
  3. To opowiadania jest świetne a ta perspektywa Draco robi wrażenie. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mocny rozdział, wiedziałam, że Hermiona przeżyła ich konfrontację, ale teraz wiem, że Draco również. Powróciły do niego okropne demony przeszłości. Chcę ją trzymać z daleka od siebie, ale dla niego ani dla niej to nie jest rozsądne wyjście... W głowie też jest perspektywa Wesleya i Aidena jako obiekty westchnień Panny Granger, gdyby tylko znał prawdę... Ze tak na prawdę ona do niego pała uczuciem.
    Severus, od razu przypominają mi się te lekcje z Harrym, Draco już jest bardziej pojętym uczniem potrafiącym chociaż przez chwilę o niczym nie myśleć. Dobrze, że ma takiego wuja, który jest dobrym obserwatorem i dodatkowo przygotowuje go do tego co ma się wydarzyć, aby ochronić jego, ale też ja. Swoją drogą ciekawe czy sprzedał się z tą informacją Dumbledorowi, podejrzewam, że nie, bo jak nic starzec by to wykorzystał, oczywiście dla większego dobra.

    OdpowiedzUsuń