Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Blue October - Ugly Side, Muse - Butterflies and Hurricanes, Stateless - Bloodstream
_____
Dni i godziny mijają o wiele szybciej, kiedy ktoś sprawia, że uśmiechasz się bez powodu.
Czas staje się nieistotny.
Upłynęło kilka dobrych dni od załamania nerwowego Hermiony pod prysznicem, a w dormitorium wszystko na powrót stało się łatwe i prawie spokojne; tylko senne poranki i spokojne popołudnia spędzane na wygrzewaniu się w ciszy i promieniach zimowego słońca. Lekkie i proste, z kilkoma okazjonalnymi minutami na sarkastyczne kłótnie, które wynikały bardziej z rozrywki niż złośliwości, i przyjemnym milczeniem, jakby żadne z nich nie miało odwagi tego przerwać.
W tych chwilach milczenia Draco często odkrywał, że jego spojrzenie zatrzymuje się na jej czarujących rysach; z roztargnieniem licząc piegi rozsiane na nosie, albo potajemnie uśmiechając się, kiedy pochłonięta książką mamrotała pod nosem coś niezrozumiałego. Zawsze jednak się na tym łapał, zanim cokolwiek zauważyła i zbeształa go za to, ale jego oczy zawsze po chwili wracały do niej, poznając kolejne szczegóły jej twarzy.
Język świerzbił go, by zadać kilka pytań dotyczących jej rodziców, na które wciąż nie znał odpowiedzi. Nie wspomniała o nich ponownie, a on powstrzymał się od poruszania tego tematu, starając się zachować spokojną atmosferę. Ale musiał wiedzieć. Instynkt podpowiadał mu, że ma to coś wspólnego z wojną, a po miesiącach ukrywania się i nieświadomości świata zewnętrznego, miał dość pozostawania w kompletnej niewiedzy.
Działy się różne rzeczy. Istotne rzeczy. Czuł, jak ciekawość drapie go w żołądku.
Hermiona też to wyczuwała; upiorne uczucie unoszące się w powietrzu, mające woń czarnej magii. Śnieżna pokrywa zaczynała stawać się coraz cieńsza, a wkrótce miał nadejść deszcz, który zmyje piękny, biały krajobraz, który tak kochała, torując drogę ponurym burzom i nawałnicom.
Niech ją Godryk przeklnie za tą samolubność i naiwność, ale przez ostatnie kilka dni odepchnęła wojnę w głąb swojego umysłu, by cieszyć się tymi kruchymi chwilami spędzanymi z Draco. Otoczona jego bliskością czuła w sobie coś szalenie bliskiego zadowoleniu; używając wszelkich wymówek, by móc go dotknąć i zapamiętać teksturę jego skóry pod palcami. Niezależnie od tego, czy szukała niebieskich plamek w jego szarych oczach, czy też przyglądała się stopniowo rozluźniającym mięśniom twarzy przed zaśnięciem, rozkoszowała się nim i przypominała sobie, jak się uśmiechać.
Ponieważ wiedziała, że to tylko tymczasowe.
Cisza przed burzą.
***
Wiercenie się Hermiony powoli wyrwało Draco ze snu i zacisnął ramię wokół jej talii, by utrzymać ją nieruchomo. Zrezygnował z prób dystansowania się od niej w łóżku; jego ciało i tak zawsze podświadomie szukało jej ciepła, a budzenie się w plątaninie kończyn ich ciał było instynktownie przyjemne.
Czuł, jak jej włosy łaskoczą go w czubek nosa i przycisnął twarz bliżej, jednak zawahał się, kiedy zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Jej zwykle jedwabiste loki wydawały się teraz szorstkie na jego policzku, a kiedy powoli otworzył jedno oko, zamiast kasztanowej grzywy, do której przywykł, ujrzał rude futro.
— Co do... — wymamrotał, cofając się, by z niesmakiem spojrzeć na kota swojej kochanki. Zmarszczył nos, kiedy zwierzak miał czelność przysunąć się do niego jeszcze bliżej. Blondyn więc sięgnął, by szturchnąć Hermionę w ramię. — Granger. Granger obudź się do diabła.
Jęcząc w poduszkę, zaspana brunetka odwróciła się twarzą do niego i zmrużyła oczy drażnione pierwszymi promieniami poranka.
— Co się dzieje?
— Twój wstrętny kot się do mnie łasi — warknął. — Zabierz go ode mnie.
— Nie nazywaj go wstrętnym — powiedziała, tłumiąc chichot, gdy zdała sobie sprawę, że Krzywołap rzeczywiście próbował zdobyć trochę sympatii ze strony Draco. — Po prostu cię lubi.
— Cóż, ja go nie — burknął, podnosząc kota i rzucając go na kolana Hermiony. — Paskudny, cholerny…
— Och, przymknij się… — Hermiona próbowała się nie śmiać. — On z reguły nie przepada za ludźmi, więc powinieneś czuć się zaszczycony…
— Tak, jestem cholernie zaszczycony — wycedził, przewracając oczami. — Budzenie mnie w niedzielny poranek zdecydowanie nie działa na jego korzyść…
— Jest niedziela? — zapytała i zmarszczyła brwi, zerkając na swój zaczarowany kalendarz, a potem na zegar. — Cholera, powinnam za chwilę spotkać się z McGonagall.
Uniósł brew.
— Po co?
— Michael dziś wraca — wyjaśniła, nie zauważając zazdrości, która zniekształciła wyraz wyraz twarzy blondyna, gdy wstała z łóżka. — Wszyscy zaczną wkrótce wracać do szkoły i musimy omówić przygotowania…
— A jak długo to potrwa? — zapytał ostro, uświadamiając sobie z irytacją, że Prefekt Naczelny właśnie zrujnował jego szanse na poranny szybki numerek. — Pieprzony Corner…
— Nie zaczynaj — powiedziała, narzucając na siebie jakieś ciuchy i rzucając na nie zaklęcie prasujące, by wyglądać trochę bardziej reprezentacyjnie. — To nie powinno zająć zbyt wiele czasu, może około godziny. Czy mógłbyś nakarmić Krzywołapa, kiedy mnie nie będzie?
— Czy nie byłoby korzystniejsze dla społeczeństwa, by pozwolić mu głodować? — wymamrotał, wzdrygnął się, kiedy odwróciła się, by uderzyć go w ramię.
— Nie bądź taki…
— W porządku — burknął niechętnie, zanim jego usta ułożyły się w porozumiewawczy uśmieszek. — Oczywiście liczę na coś w zamian.
Jej usta same się rozciągnęły, a na jej policzkach pojawił się figlarny rumieniec.
— Czy mogę zapytać, co dokładnie masz na myśli?
— Jestem pewien, że coś wymyślę, zanim wrócisz — Draco wzruszył ramionami, ale jego oczy rozszerzyły się, gdy Hermiona nagle pochyliła się, by zamknąć jego usta szybkim pocałunkiem. Przyglądając się jej z ciekawością i subtelnie oblizując wargi, gdy się odsuwała, powoli uniósł brew, gdy błysnęła swoim idealnym uśmiechem. — Za co to było?
— Czy musi być jakiś powód? — zapytała, obracając się i wychodząc z sypialni. — Niedługo wrócę.
Wpatrywał się w jej oddalające się plecy zamyślonym wzrokiem. Po chwili jednak kliknięcie drzwi wejściowych przywróciło go do teraźniejszości i potrząsnął głową, przeczesując palcami włosy. Bycie przy niej stało się dla niego tak naturalne; jego nerwy stawały się uśpione, a umysł spokojny w jej obecności, ale w chwili, gdy zostawał sam ze sobą, beształ się za bycie tak blisko.
Stał się do niej zbyt przywiązany.
Ale teraz niewiele można było z tym zrobić. Zainteresowanie nią było już głęboko zakorzenione w jego organizmie i pulsowało w jego żyłach, sprawiając, że serce biło szybciej, kiedy była na tyle blisko, by mógł poczuć jej woń. Kiedyś przypominało to infekcję, ale teraz było niczym dobry koniak; rozgrzewające i przyjemne.
A wojna była kacem. Bólem głowy, chorobą, rzeczywistością.
Burzą.
***
Kiedy Hermiona przekroczyła próg dormitorium i wyszła na korytarz, wiedziała, że coś jest nie tak.
Powietrze było gęste i wilgotne, więc zawahała się, zatrzymując za drzwiami, kiedy zauważyła, że wszystkie magiczne portrety były wyjątkowo poruszone lub nieobecne w swoich ramach. Cichy szum odległych dźwięków wibrował w korytarzach, zbyt niski, by je rozpoznać, ale złowrogo spójny. Stopy zaczęły prowadzić ją w kierunku źródła. Kiedy coś, co było niesamowicie podobne do stłumionego krzyku, dotarło do jej uszu, przyspieszyła kroku i wyciągnęła różdżkę.
Zanim jeszcze rozpoznała w szumie wyraźne krzyki i panikę, zdała sobie sprawę, że biegnie w stronę Skrzydła Szpitalnego. Metaliczny posmak krwi zagłuszał jej zmysły, szczypał w oczy i wrzał na języku.
Wpadła do pomieszczenia, zatrzymała się gwałtownie i sapnęła na widok otaczającego ją chaosu. W niewielkiej przestrzeni tłoczyło się około trzydziestu osób, rozrzuceni na wąskich łóżkach i podłodze. Wili się z bólu. Jej wzrok zamazał się, gdy próbowała to wszystko zrozumieć; skupiła się na starszym mężczyźnie z krwią sączącą się ze skroni, zanim przeniosła wzrok na młodą kobietą, której ramię było wygięte w bardzo nienaturalny sposób. A potem do kolejnej osoby z jeszcze innym urazem. A potem do następnej. I jeszcze jednej…
Ktoś wołał ją po imieniu…
Spojrzała w górę i spojrzała w oczy McGonagall, po czym z roztargnieniem zrozumiała, że dyrektorka, pani Pomfrey, profesor Sprout i kilka magomedyków krążyło między rannymi, starając się pomóc im najlepiej jak tylko potrafili, ale potrzebujących było tak wiele…
— Hermiono! — zawołała ponownie McGonagall. — Idź do sąsiedniej klasy! Horacy potrzebuje pomocy…
— C-co się dzieje? — wydusiła Hermiona między ciężkimi oddechami. — Co…
— Szpital Świętego Munga został zaatakowany! — krzyknęła kobieta. — Potrzebuję, żebyś pomogła Horacemu! Idź! Szybko!
Szybko kiwając głową i obracając się na pięcie, Hermiona pobiegła do sąsiedniego pokoju i ujrzała podobnie niepokojącą scenerię; może piętnaścioro osób porozrzucanych na biurkach, krzesłach i podłodze, umazanych krwią i wyjących w agonii. Profesor Slughorn i jedna magomedyczka błądzili między rannymi, gorączkowo mamrocząc zaklęcia lecznicze i podając eliksiry potrzebującym.
Hermiona na chwilę zamarła w miejscu, gdy jej mózg chłonął to wszystko.
Było po prostu… tyle krwi…
Deski podłogi pokrywały szkarłatne kałuże, poprzecinane odciskami stóp i rąk ludzi kręcących się wokół i szukających pomocy. Niektóre ofiary krztusiły się skrzepami i kaszlały nimi na kolana lub w złożone dłonie, razem z wodnistymi wymiocinami i żółcią. Niektóre ich kończyny były powykręcane i powyginane na najbardziej nienaturalne sposoby, ciała znaczyły głębokie nacięcia i rany, a każdy centymetr skóry, jaki dostrzegała Hermiona, pokrywały ciemnoniebieskie siniaki.
To było to.
Rzeczywistość wojny.
To była burza.
Hermiona wciągnęła głęboki oddech i rzuciła się do działania.
Jej oczy zaczęły błądzić, by dokonać szybkiej oceny i ustalić, kto wymagał jak najszybszej uwagi, zanim podbiegła do leżącego na podłodze czarodzieja z makabrycznymi ranami brzucha i który wydawał się mieć problemy z oddychaniem. Padając na kolana i ignorując chlupotanie, gdy wylądowała w kałuży krwi, którą w kilka sekund nasiąkły jej ubrania, uważnie przyjrzała się lepkiemu i szkarłatnemu horrorowi jego zmasakrowanego ciała, wypychając z umysłu wszystko inne, by skoncentrować się na nieznajomym.
Używając różdżki, by zdjąć z niego ubranie, wzdrygnęła się, gdy zauważyła, jak poważne były jego rany; połamane żebra wystające z torsu i szerokie cięcia znaczące brzuch. Zacisnęła jednak zęby, ignorując odruch wymiotny, kiedy zaczęła mamrotać odpowiednie zaklęcia uzdrawiające. Spojrzała w górę i zauważyła, że słaby wzrok mężczyzny był w niej utkwiony, i z roztargnieniem użyła wolnej ręki, by kojąco dotknąć jego twarzy.
— Wszystko będzie dobrze — szepnęła do niego uspokajająco. — Będzie dobrze.
Żałowała, że nie potrafiła uwierzyć we własne słowa.
***
Draco spojrzał na zegar po raz szósty w ciągu ostatnich czterdziestu minut.
Kiedy Granger nie wróciła po godzinie, tak jak obiecała, zazgrzytał zębami i poddał się zazdrosnym wyobrażeniom o intencjach Cornera wobec niej. Ale kiedy minęła piąta godzina i poranek przeszedł w popołudnie, Draco zaczął czuć się nieswojo. Kot Granger również był lekko roztrzęsiony i chociaż chłopak nie zwracał zbytniej uwagi na przekonania Hermiony co do niewiarygodnej intuicji Krzywołapa, coś dręczyło go z tyłu głowy i ostrzegało, by lepiej miał się na baczności.
Wypuszczając sfrustrowany oddech, blondyn udał się do sypialni Hermiony po książkę, by rozproszyć czymś swoją uwagę. Z roztargnieniem szperając w jej ogromnej kolekcji, przypadkowo trącił jeden ze stosów, zrzucając na podłogę kilka tomów. Mruknął parę przekleństw pod nosem, gdy pochylił się, by je podnieść, ale jego oczy zwęziły się na widok jednej konkretnej pozycji.
Okładka była naznaczona upływem czasu i wiekowością, zbyt wytarta i powyginana, by z łatwością odczytać tytuł, ale kiedy dostrzegł litery H, K i S, a jego czoło zmarszczyło się z niepokoju. Z pewnością nie mogła czytać o…
Sięgnął po książkę i uniósł brwi, gdy spomiędzy kartek wypadło kilka arkuszy pergaminu, wypełnionych pospiesznymi bazgrołami, podpisane przez „H i R”. Nie mógł się powstrzymać od przewrócenia oczami. Na Salazara, Potter i Weasley z pewnością gówno wiedzieli o tworzeniu dobrych i wiarygodnych przykrywek, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ szybki rzut oka na pierwszą stronę książki potwierdził to, co podejrzewał.
Horkruksy.
Najwyraźniej Potter i Weasley ich szukali.
I nie miał cholernego pojęcia, jak powinien czuć się z tą wiedzą.
Gardził Voldemortem; ten stwór chciał jego głowy za tę nieudaną próbę zabójstwa Dumbledore'a, zmusił go do ucieczki. To wszystko miało sens, kiedy był zafiksowany na swoich ideałach czystej krwi i chociaż zaakceptował, że krew Granger już mu nie przeszkadza, to dotyczyło to tylko Granger. Nie miał pojęcia, co powinien myśleć o innych mugolskich hybrydach.
Może chciał śmierci Voldemorta, ale pomysł, by walczyć po mugolskiej stronie Pottera, był bardzo odległy. I gdzie w tym wszystkim byli jego rodzice? Z pewnością nie mogli nadal popierać Voldemorta, skoro ten groził śmiercią ich jedynemu synowi?
Nie wiedział już, jak powinien się z tym czuć. Nie. Miał. Bladego. Pojęcia.
Włożył listy do książki i odłożył ją tam, gdzie leżała wcześniej, po czym potrząsnął głową i uszczypnął grzbiet nosa. Merlinie, wszystko było tak cholernie popieprzone.
***
Hermiona otarła pot z czoła.
Spośród pięćdziesięciu jeden ofiar i garstki personelu, którym udało się uciec ze Świętego Munga, cztery osoby zmarły i wątpliwe było, aby kilka innych dożyło jutra.
Zaklęcia lecznicze wyssały energię z organizmu rzucającego i przeniosły ją do ciała leczonego, więc kiedy skąpe zapasy Wyciągu z Dyptamu, Eliksiru Oczyszczającego Rany i każdej innej pomocnej mikstury zostały zużyte tuż po przybyciu Hermiony, wszystko, co im pozostało, to ich różdżki. Hermiona wypiła dwie fiolki Vitamixu tylko po to, by utrzymać się przy świadomości, i przez sześć godzin recytowała pod nosem wszystkie znane jej zaklęcia uzdrawiające, odmawiając zrobienie sobie jakiejkolwiek przerwy, dopóki wszyscy nie zostaną opatrzeni.
Mięśnie bolały ją z wyczerpania, a umysł był coraz powolniejszy od zawrotów głowy, ale nawet nie mrugnęła, dopóki kość udowa tej młodej dziewczyny nie została poskładana w jedną całość. Kuląc się na dźwięk odłamków kości wracających na swoje miejsce, Hermiona rozejrzała się dookoła, żeby zobaczyć, kto następny potrzebuje jej pomocy, ale wyglądało na to, że wszyscy inni zostali już opatrzeni.
W pomieszczeniu panowało na teraz coś z wzór pobieżnego porządku; krzesła i biurka przemieniono w łóżka, a rannych owinięto grubymi kocami; czarnymi, jeśli zostali już zbadani, oraz białymi, jeśli nie.
Oprócz młodej dziewczyny leżącej u jej boku i czarodzieja, którego właśnie leczyła jedna z magomedyczek, wszyscy byli przykryci czarnymi kocami, a Hermiona była gotowa zapłakać z ulgi. Wiedziała, że to jeszcze nie koniec i że ofiary będą wymagały stałego nadzoru do późnej nocy, ale najgorsze zostało zrobione i była za to niesamowicie wdzięczna. Machając różdżką, by zmienić kolor koca młodej dziewczyny na czerń, zamarła, gdy pocieszająca dłoń spoczęła na jej ramieniu.
— Dobra robota, panno Granger — oznajmił profesor Slughorn, kiwając ze zmęczeniem głową. — To już wszyscy. Może powinnaś odetchnąć…
— Nie — odmówiła Hermiona. — Musi być coś jeszcze, co mogę zrobić, aby pomóc.
— Najlepszą rzeczą, jaką wszyscy możemy zrobić, jest odpoczynek — powiedział jej łagodnie. — Niestety, skończył mi się Eliksir Bezsennego Snu, więc będę musiał uwarzyć więcej.
— Mam jeszcze trochę w swoim pokoju — wymamrotała, wstając. — Nie wiem jednak, czy to wystarczy. Pójdę po niego i pomogę uwarzyć więcej, kiedy wrócę...
— Może powinnaś się zdrzemnąć, kiedy już będziesz w swoim pokoju...
— Nic mi nie jest — zapewniła, odwracając się do wyjścia, zanim profesor zdążył zacząć się spierać. — Za chwilę wrócę.
Po spędzeniu poranka w pokoju pełnym zmasakrowanych i umierających ciał, chodzenie korytarzem wydawało się surrealistyczne, a powietrze w jej płucach tak niezwykle świeże. Wciągała je łapczywymi haustami i próbowała przeczesać palcami włosy, ale ta utknęły w splątanych lokach, a lepka krew zebrała się pod jej paznokciami. Z roztargnieniem spojrzała na swoje ciało, że jej dżinsy i biały sweter też były całe zaplamione krwią, ale nie dbała o to; w tych okolicznościach wydawało się to mało istotne.
Kroki Hermiony były powolne i znużone, gdy zbliżała się do swojego dormitorium, a kiedy uniosła słabą i drżącą dłoń, by otworzyć drzwi, po cichu modliła się, aby udało jej się wejść i wyjść, zanim Draco to zauważy. Podczas gdy jakaś część jej serca nie pragnęła niczego więcej, jak tylko wczołgać się na kolana blondyna i chłonąć ciepło jego ciała, wiedziała, że chłopak miałby setki nieuniknionych pytań. Jej umysł był zbyt jednak obciążony wydarzeniami całego dnia, by mogła dać mu jakieś sensowne odpowiedzi.
Prawie wpadając do pokoju, kiedy zachwiała się na progu, złapała równowagę i natychmiast spojrzała w szerokie i dzikie oczy Draco; jego źrenice migotały wypełnione mieszaniną troski i zmieszania, gdy badał stan, w jakim się znajdowała.
— Cholera — wydyszał chrapliwie, zrywając się z kanapy i podchodząc do niej. — Kurwa, Granger, jesteś..
— Nic mi nie jest — przerwała, podnosząc rękę, by go zatrzymać. — To nie moja krew…
— Jesteś w niej cała…
— Wiem — mruknęła, próbując przejść obok niego. — Draco, muszę…
— Jesteś ranna? — zażądał odpowiedzi, chwytając ją za łokcie i zatrzymując ją przed sobą. — Wyglądasz jakbyś przeszła przez piekło…
— Draco, puść mnie — powiedziała, walcząc z jego uściskiem. — Muszę wrócić i pomóc…
— Pomóc komu? — zapytał. — Co się, do cholery, stało?
Wzdychając pokonana, Hermiona położyła dłonie na jego klatce piersiowej i zamknęła oczy.
— Zaatakowano Szpital Świętego Munga — powiedziała mu zwodniczo spokojnym głosem. — Niektórym udało się uciec i są tutaj...
— Zaatakowano? — powtórzył. — Co to znaczy?
— To znaczy, że wojna się zaczęła — zmarszczyła brwi, wyrywając się z jego uścisku i tworząc między nimi lekki dystans. — To oznacza, że będziesz musiał podjąć pewne decyzje.
Brwi Draco opadły.
— A co to niby, kurwa, ma znaczyć?
— Voldemort staje się coraz potężniejszy, Draco — wyjaśniła. — Jeśli Hogwart okaże się następny, będziesz musiał zdecydować, po której dokładnie stronie jesteś…
— To niesprawiedliwe, Granger, i dobrze o tym wiesz…
— Nie waż się rozmawiać ze mną o sprawiedliwości! — wypaliła ostro. — Musiałam dziś patrzeć, jak pięćdziesiąt osób walczy o życie, więc nie waż się teraz robić z siebie ofiary!
— Czy zdajesz sobie sprawę, o co mnie prosisz, Granger? — wypalił. — To, że ten psychopata chce mojej śmierci, nie oznacza, że zamierzam lecieć za Potterem…
— Ta wojna jest czymś więcej niż twoje żałosne problemy z Harrym, Draco! — krzyknęła z frustracją. — Nie jesteśmy już dziećmi! Musisz zacząć myśleć samodzielnie i przestać być swoim ojcem…
— Nie wspominaj o moim ojcu! — ostrzegł głośno. — Taka właśnie jest moja rodzina, Granger! Nic nie mogę na to poradzić…
— Mógłbyś im się postawić! — Hermiona kłóciła się wytrwale, zaciskając materiał jego koszulki w pięściach i patrząc mu w oczy. — Może i masz armię Śmierciożerców w swojej rodzinie, ale jest w niej też dobro…
— O czym ty, do cholery, mówisz?
— Spójrz na Syriusza i Regulusa! — odparła szybko. — Oboje zdradzili twoją rodzinę, aby spróbować pokonać Voldemorta…
— I spójrz, jak skończyli! — splunął zimno, wyrywając się z jej uścisku. — Są, kurwa, martwi!
— Jest też Andromeda…
— Co do cholery chcesz, żebym zrobił, Granger? — warknął, wyrzucając ręce w górę. — Chcesz, żebym walczył przeciwko własnej rodzinie?
— Chciałabym, żebyś walczył o to, w co wierzysz!
— KIEDY JA JUŻ NAWET NIE WIEM, CO TO ZNACZY! — ryknął Draco z przyspieszonym oddechem, gdy chłodno patrzył na Hermionę. — Wszystko spieprzyłaś!
Hermiona potrząsnęła głową.
— Wiem, że nie myślisz już tak, jak kiedyś — argumentowała stanowczo. — Wiem, że nie-
— Nie mów mi, co myślę, a co…
— Ale to prawda! — odparła. — I możesz po prostu stać tam i twierdzić, że zrobiłam ci pranie mózgu, ile tylko zechcesz, ale dobrze wiesz, że doszedłeś do własnych wniosków…
— Nie zaczynaj znowu tego swojego psychoanalitycznego gówna, Granger — skarcił ją mrocznym głosem. — Mogę przyznać, że moja nienawiść do ciebie minęła, ale to nie znaczy, że zmieniły się moje poglądy względem innych mugolaków…
— Ale to prawda — powiedziała gładko. — Możesz zaprzeczać, ale ja widzę, że jesteś inny.
Parsknął.
— Widzisz to, co chcesz zobaczyć…
— Nie jesteś tym, kim byłeś dawniej! — zakwestionowała, chwytając jego twarz w dłonie i zmuszając go, by spojrzał jej w oczy. — Teraz cię znam, Draco.
— Zbyt szybko szukasz w ludziach pozytywów, Granger — mruknął cicho, obserwując swoje odbicie w jej orzechowych tęczówkach. Uniósł rękę do jej policzka, muskając zaschniętą smugę krwi, by potem przeciągnąć palcem po jej dolnej wardze. — Dlaczego w ogóle musimy walczyć, Granger? Dlaczego po prostu… nie odejdziemy?
Hermiona zamrugała.
— Masz na myśli ucieczkę? — zapytała, krzywiąc się, kiedy skinął głową. — Wiesz, że nie mogę tego zrobić. Jeśli Voldemort wygra tę wojnę, to ja i pozostali mugolacy zginiemy. Muszę walczyć…
— Nie, nie musisz…
— Właśnie, że tak, Draco! — krzyknęła, odsuwając się od niego. — I umrę próbując! Nie ucieknę jak jakiś tchórz! Jeśli tego chcesz, to twój wybór, ale…
— Nie nazywaj mnie tchórzem — syknął. — Nigdy nie nazywaj mnie tchórzem!
— Więc walcz o swoje! — warknęła, biorąc głęboki oddech, by przygotować się na następne pytanie. Pytanie, które paliło jej mózg, odkąd zaczęła się w nim zakochiwać. — Gdyby Voldemort zgodził się przyjąć cię z powrotem jako Śmierciożercę, poszedłbyś za nim?
Zawahał się, a Hermiona poczuła, jak jej serce zaczyna boleć. Odwróciła wzrok i ruszyła w kierunku swojego pokoju, nie mogąc na niego spojrzeć i przypominając sobie, że wróciła do swojego dormitorium w pewnym jasno określonym celu.
— Nie odchodź ode mnie, Granger! — zawołał Draco, podążając za nią. — I nie patrz tak na mnie!
Nawet na niego nie zerknęła, gdy wyjęła ze swojego kufra trzy fiolki z eliksirem, obracając się i zderzając się z jego ciałem w drzwiach.
— Zejdź mi z drogi, Draco…
— Jeszcze nie skończyliśmy…
— Właśnie, że tak — przerwała bez tchu, nie odrywając oczu od jego klatki piersiowej. — Nie mogę… nie mogę uwierzyć, że w ogóle rozważasz ponowne wspieranie Voldemorta po tym, co wydarzyło się między nami…
— Nigdy nie powiedziałem, że będę go…
— Nie umiałeś udzielić mi tej jednej prostej odpowiedzi — przypomniała mu ze smutkiem. — Nie mogłeś…
— To nie takie proste, Granger. To skomplikowane…
— Nie, to wcale nie jest…
— Granger — mruknął cicho, próbując chwycić ją za ramiona, ale odepchnęła jego ręce. — Hermiono, chodź…
— Nie chcę, żebyś był teraz blisko mnie — wyszeptała drżącym tonem. — Nie mogę nawet na ciebie patrzeć.
Wyzywająca postawa Draco zachwiała się na jej słowa. Zacisnął pięści, gdy przepchnęła się obok niego.
— Gdzie do diabła idziesz? — zapytał, obracając się. — Hej! Nie ignoruj mnie!
— Idę pomóc tym ludziom…
— Ile ci to zajmie?
— Nie wiem, Draco! — krzyknęła przez ramię. — Tak długo, jak będzie to potrzebne!
Otworzył usta, by odpowiedzieć, ale przeraźliwe trzaśnięcie drzwi mu przerwało, a za jego zębami zawibrował ochrypły warkot. Wzburzone oddechy wypływały mu z ust, gdy trzymał głowę w dłoniach, wbijając paznokcie w skórę głowy. Tylko Merlin mógł wiedzieć dlaczego, ale stopy zaniosły go do łazienki i pochylił się nad umywalką; wypluwając żółć, która zebrała się w jego ustach.
Będziesz musiał podjąć pewne decyzje…
Pierś Draco zafalowała, gdy słowa dziewczyny zagrzechotały w jego czaszce, pulsując w skroni i powodując, że nagle poczuł się oszołomiony. Wściekły wrzątek krążył w jego żyłach i pulsował pod skórą, a on tracił rozum, ignorując poczucie déjà vu, gdy zaciskał dłonie się na brzegach umywalki. Jego knykcie zbladły, a pot zalał czoło, po czym spływał po twarzy i spadał na porcelanę.
Może były z nim zmieszane też łzy. Może nie.
Musisz zacząć myśleć samodzielnie…
Przymknął powieki i zacisnął je mocno, przygryzając język i przyglądając się różowawej wstążce śliny spływającej po porcelanie. Odkręcił kran, spryskał twarz zimną wodą i ostrożnie podniósł burzliwe spojrzenie ku swemu odbiciu. Osoba, która spoglądała na niego z lustra, sprawiła, że jego gniew tylko wzrósł.
Chciałabym, żebyś walczył o to, w co wierzysz!
Draco wzdrygnął się. Dlaczego nie mogła zrozumieć, że nie wiedział, w co powinien wierzyć? Dlaczego nie mogła pojąć, że wszystko w jego świecie zostało wywrócone do góry nogami i nie potrafił tego ogarnąć? Dlaczego, do cholery, nie mogła zrozumieć, że po prostu chciał zatopić się w jej pocałunkach i zapomnieć o świecie za tymi ścianami?
I możesz po prostu stać tam i twierdzić, że zrobiłam ci pranie mózgu, ile tylko zechcesz, ale dobrze wiesz, że doszedłeś do własnych wniosków…
— Zamknij się — burknął pod nosem.
Przyjrzał się swojemu pseudo-ja w lustrze i wszędzie widział Hermionę. Cienie jej pocałunków plamiły jego usta, nocne pomruki wciąż łaskotały go w uszy, resztki odcisków jej palców znaczyły jego tors; to wszystko tam było. Wtopiła się w niego. Wewnątrz i na zewnątrz. Fizycznie i mentalnie.
Wiem, że nie myślisz już tak, jak kiedyś…
— Zamknij się — warknął, tym razem głośniej.
Szukał w swoim odbiciu choćby skrawka dowodu, że wcale nie był już takim zimnym draniem, jak dawniej, ale ciągle wyglądał tak samo. Tak samo, ale jednocześnie tak różnie, że go to prześladowało. Ktoś obcy z jego twarzą. Jego myśli wróciły do Hermiony i tego, jak bardzo był poruszony, gdy zobaczył ją całą we krwi. To wstrząsnęło jego duszą. Nie chciał, żeby cokolwiek jej się stało… Nie chciał mieć nic wspólnego z jej bólem i ranami. Może to właśnie była odpowiedź? Może to była jego decyzja?
Nie jesteś tym, kim byłeś dawniej!
Więc kim właściwie był?
— ZAMKNIJ SIĘ! — wrzasnął, uderzając pięścią w lustro i natychmiast czując, jak napięcie opuszcza jego mięśnie, gdy odbicie rozpadło się na kawałki. Tak było lepiej. Był teraz zniekształcony; pęknięty i potłuczony. Z roztargnieniem strzepnął szkło z dłoni, gdy ciepła krew spływała mu po palcach.
Gdyby Voldemort zgodził się przyjąć cię z powrotem jako Śmierciożercę, poszedłbyś za nim?
— Nie — wyznał, wpatrzony w biel kafelków. Tym razem bez wahania. — Nie.
I była jego odpowiedź.
Spuścił głowę z rezygnacją i opadł na podłogę, pozostając całkowicie nieruchomy, gdy kolejne minuty mijały bez większego sensu. Był tak zagubiony w swoim transie, że nie usłyszał odgłosu powrotu Hermiony, gdy czas powoli płynął, coraz bliżej jutra. Nie zauważył też, jak weszła do łazienki i delikatnie szepnęła jego imię.
Dopiero kiedy przykucnęła przed nim i wsunęła dłoń w jego, Draco rozpoznał jej obecność i desperacko sięgnął, przyciągając ją tak blisko, jak tylko mógł. Wciąż była pokryta zaschniętą krwią i pachniała zmęczeniem i śmiercią, ale kompletnie go to nie obchodziło. Przycisnął swoją twarz do jej własnej i rozkoszował się smakiem jej oddechu na swych spierzchniętych ustach. Przetarła kciukami wilgotne ślady na jego policzkach i obsypała jego szczękę półpocałunkami, gdy on wbił palce w jej biodra, nie chcąc pozwolić jej odejść.
— Przepraszam — usłyszał jej mamrotanie. — Wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe, ale musisz zdecydować, co zamierzasz zrobić, Draco. Nie możemy… to nie może być tak, że mamy ze sobą walczyć.
Obserwował ją spod rzęs i poczuł, jak fala ciepła rośnie mu w piersi.
— Nie chcę z tobą walczyć — kontynuowała, przełykając szloch. — Chcę tylko, żeby było z nami… w porządku. Chcę, żebyśmy byli czymś więcej niż tylko odległym wspomnieniem uwięzionym w tych ścianach.
Jego uścisk zacieśnił się, kiedy oblizał swoje szorstkie usta i przełknął suchość narastającą w gardle.
— Nie będę walczył po twojej stronie, Granger — wymamrotał ostrożnie, czując, jak dziewczyna sztywnieje w jego uścisku. — Ale ja też walczył przeciw niej.
Poruszyła się w jego ramionach, by spojrzeć na niego szeroko otwartymi i zaciekawionymi oczami, a on pochylił się, by złożyć na jej ustach pocałunek mający przypieczętować ich los.
— Nie będę walczył w tej wojnie, kiedy nie wiem, w co wierzyć — wyjaśnił wyczerpanym tonem. — Ale nie będę wspierać Voldemorta. Przysięgam.
Przygryzając dolną wargę i kiwając głową ze zrozumieniem, oparła głowę o jego obojczyk i odetchnęła z ulgą.
— Myślę, że to mi wystarczy.
Hermiona wtuliła się w jego silną sylwetkę, gdy na zewnątrz rozległ się przerażający grzmot, a tuż po nim zabrzmiał silny szum deszczu. Wiedząc, że burza zmyje ze świata cały piękny śnieg, ponownie odszukała dłoń Draco i splątała ze sobą ich palce.
Jeśli nadejdzie burza, chciała trzymać go za rękę.
Nie wiem czy Draco uda się zachować bierną postawę w trakcie wojny. No bo jak on sobie to wyobraża? Nie będzie popierał ani jednej ani drugiej strony, ale co to tak właściwie znaczy? Ok, może być teraz zagubiony i nie wiedzieć w co wierzy, ale w takim razie co zamierza? Ucieknie? Hermiona jasno skomentowała taką postawę, a jednak zaakceptowała to co jej powiedział. Pewnie dlatego, że uznała to za lepszą opcję niż popieranie Voldemorta, gdyby ten chciał jego powrotu. Ale czy to było słuszne? Draco sam już zaczął zauważać, że czuję do niej coś więcej. Obserwuję ją, troszczy się o nią i pragnie jej obecności. To już jest coś głębszego niż zwykły pociąg fizyczny, który między nimi był. Sam przyznał, że bardzo się przejął, gdy zobaczył ją całą we krwi. Że nie chciałby, by coś jej się stało. Czy to nie wystarczy, by walczyć po właściwej stronie? Czy naprawdę niesnaski z Potterem i nienawiść do Weasleya jest ważniejsza? Bo faktycznie może czuć się zagubiony, ale to też może być częściowo jakaś wymówka, bo się boi tego co będzie dalej. Czy przeżyję. Czułam, że ta sielanka nie potrwa długo, ale nie spodziewałam się aż takiego grzmotu w tej burzy. Tylu rannych, tylu zmarłych, tyle poważnych ran. Znów się przypomina klimat Manacled…
OdpowiedzUsuńAleż to jest przewspaniała historia i jakże zręczne tłumaczenie! Piękny kawałek prozy, bez dwóch zdań. Kilka dni temu natrafiłam na tego bloga i przeczytałam chyba wszystko. Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg tłumaczenia "Izolacji" - cudna, głęboka, przejmująca i bardzo emocjonalna historia, zbudowana z rozmysłem, perfekcyjnie dozująca napięcie (zarówno sytuacyjne, jak i erotyczne). Pozdrawiam gorąco!
OdpowiedzUsuńBlack Orchid
Jakbym na zawolanie dostala te przerwana sielanke. Coz, dobrze, ze w koncu Draco uswiadomil sobie, ze nie chce przynajmniej walczyc po stronie Voldemorta. Mam nadzieje, ze dotrzyma slowa ;)
OdpowiedzUsuńNo to zaczyna się robić gorąco. Ciekawe jakie kroki podejmie Draco... mam nadzieję, że będzie ją chronił jak tylko może, będzie walczył dla niej.
OdpowiedzUsuńNo, ale, że przepraszam jak to? Nie da rady nie walczyć w tej wojnie, nie da rady stanąć po środku, nie da rady patrzeć chyba na to, że ona jest w niebezpieczeństwie. Kiedy tylko to zobaczy od razu będzie jej bronić, widać to po tym jak się o nią martwi i odchodzi od zmysłów gdy jej nie ma. W ogóle te słowa o zagnieżdżeniu się jej na zewnątrz jak i wewnątrz, w tym jest taka intensywność i esencja całego tego uczucia. Obraz Draco w łazience wokół rozbitego szkła, to dla mnie taki symbol jego rozbitości na drobne kawałki, musi je poskładać w całość... Przechodzi zmiany, na pewno czuje się odkryty bez swojej tarczy, mechanizmów obronnych, muru itd. Ale w końcu zrozumiał, co czuje, chociaż tyle w tej całej beznadziejności. Robi się gorąco, adekwatna nazwa rozdziału, nadchodzi burza.
OdpowiedzUsuń