Wtorek, 14 września 1999
Nigdy nie był Mrocznym Czarodziejem.
Nagłówek krzyczy do mnie z cienkich stronic Proroka i czuję, jak papier mnie się pod moimi palcami.
Nigdy nie był Mrocznym Czarodziejem
~Hermiona Granger, Najbystrzejsza Czarownica Naszych Czasów
Zapytana o swoje przemyślenia na temat swojego dawnego kolegi z klasy, Hermiona Granger zapewniła nas, że pan Malfoy jest w pełni kompetentny. Z błyskiem zauroczenia w swoich oczach opowiedziała nam naprawdę wszystko o tym, za jak ambitnego i inteligentnego uważa ona pana Malfoya i z jaką pewnością sądzi, że dobrze się on wpasuje.
I kto mógłby ją za to winić! Pan Malfoy rozpoczął swój pierwszy dzień w Ministerstwie w dobrze skrojonych szarych szatach…
Zerkam na strony, próbując dowiedzieć się, gdzie konkretnie Skeeter upiększyła wywiad, jak zawsze.
Nigdy nie był Mrocznym Czarodziejem
Za bardzo we mnie wierzy, to z pewnością.
Mrugam i uśmiecham się na widok zdjęcia mojego uścisku dłoni z Potterem, licząc ludzi, którzy doznają ataku serca, widząc to ujęcie. Ale mój wzrok wraca do mojej dłoni na jej plecach i jej oczu wpatrujących się we mnie, gdy wprowadzam ją do windy.
Przełykam. Nasze pierwsze wspólne zdjęcie. Kręcę głową. Nasze jedyne wspólne zdjęcie, jestem tego pewien.
— Rita wykonała świetną robotę, prawda?
Podnoszę wzrok. Moja mama czyta tę samą gazetę przy porannej herbacie.
— Tak — mówię.
— Powinieneś wysłać jej wiadomość, aby wiedziała, jak bardzo jesteś za to wdzięczny.
Patrzę na nią, a ona patrzy na mnie.
— Oczywiście. Świetny pomysł, mamo.
Spoglądam z powrotem na gazetę, gdzie znów kładę dłoń na jej plecach.
— Remont rozpocznie się w ten weekend — mówi matka. Spoglądam na nią ponownie, ale jej oczy są skupione na gazecie. — Zatrudniłam skrzaty.
— Wspaniale.
Nagle słyszę trzask i Łzawka pojawia się obok, trzymając list.
— To przybyło do pana.
Nadal próbuję przyzwyczaić się do tego, że Łzawka nazywa mnie „panem”. Dziękuję jej i dostrzegam na kopercie znajomą pieczęć. Moje usta drgają i uśmiecham się, kiedy wyciągam krótką notatkę i wycinek przedstawiający zdjęcie Pottera i mnie ściskających dłonie.
Merlinie, Draco. Nie wiedziałem, że na aż tak wielki niedobór przyjaciół cierpisz. Już jadę.
BZ
Uśmiecham się do pergaminu. Blaise dorysował kilka dość nieodpowiednich rzeczy na twarzy Pottera.
***
Wtorek, 27 grudnia 1994
— Jestem ci winien podziękowania, Draco.
Podnoszę swój zmęczony wzrok znad książki i widzę Blaise'a opadającego na fotel naprzeciwko mnie. Ogień w kominku w Pokoju Wspólnym prawie dogasa.
— Och, naprawdę?
— Mm-hmm — mruczy. — Wygląda na to, że Dafne i Pansy zaczęły rywalizować – to chyba jakaś „dziewczyńska sprawa” — macha ręką, jakby odganiał muchę. — W każdym razie powiedzmy, że Pansy lubi się przechwalać, a Dafne nie chce być gorsza.
Uśmiecha się do mnie tajemniczo.
Mrugam na niego.
— Okej…
— Ty i Pansy pieprzyliście się po Balu Bożonarodzeniowym, tak? — mówi to na głos. Czuję falę ciepła na swojej szyi.
— Och, ee… — Rozglądam się i nie widzę, żeby ktoś nas słuchał. — Tak.
— Dafne powiedziała mi o tym wczoraj. Tuż przed tym, jak wciągnęła mnie do schowka na miotły. — Uśmiecha się.
— Och — mówię, w końcu rozumiejąc. — Dobrze dla ciebie, mordo. — Marszczę brwi. — Schowek na miotły?
Kiwa głową, po czym pochyla się na krześle z łokciami na kolanach.
— Tak, musisz spróbować — mówi. — To było dzikie.
Po chwili kontynuuje. Mówi o przewracaniu sprzętu, dopóki nie znajdą gołej ściany, wyciszeniu wnęki, znalezieniu najlepszej pozycji. Ciągle zerkam na resztę Pokoju Wspólnego, upewniając się, że nikt nas nie podsłuchuje.
— Co z tobą? — pyta. — Jestem pewien, że z twoją „malfoyowską wrażliwością”, wziąłeś ją w swoim łóżku, wśród świec, z płatkami róż na pościeli… — Uśmiecha się do mnie, kręcąc głową.
— Żadnych świec ani róż, ale tak. — Przewracam oczami i zastanawiam się, jak on może tak swobodnie rozmawiać o tym publicznie. Od kilku dni staram się nie myśleć o tej nocy i zastanawiam się, czy skoro Blaise jest w stanie mówić o tym tak swobodnie… może istnieje jakiś konserwatywny pogląd, który jest we mnie tak głęboko zakorzeniony, że sprawia, że się waham. — Ale następnym razem będę musiał spróbować schowka na miotły — próbuję.
— Tam się nie umawia — mówi. — Choć raz będziesz musiał spróbować być spontaniczny.
— Jestem spontaniczny — wzdycham. Myślę o rozmowach, które podsłuchałem na treningu Quidditcha między Marcusem a innymi chłopcami. Zdaję sobie sprawę, że dołączyłem do ich „klubu”. Teraz wiem już jakieś rzeczy i mam coś do wniesienia.
— Jak długo wytrzymałeś? — pyta.
Wpatruję się w niego, wiedząc, co insynuuje.
— Godziny — mówię sucho.
— Tak, ja też nie. — Uśmiecha się. — Próbowałem najpierw pomóc jej, ale trwało to zbyt długo. — Opiera się z powrotem na swoim krześle, a ja staram się zapomnieć, że mówimy o Dafne. — A ty?
Staram się naśladować jego nonszalancję. Uśmiecham się.
— Tak, kiedy już zaczęliśmy, nie myślałem o niej zbyt wiele.
Podwójny podtekst uderza we mnie tak mocno, że czuję, jak uśmieszek spływa mi z twarzy. Widzę pod sobą szerokie źrenice zamiast blisko osadzonej pary oczu Pansy, moją twarz ukrytą w bujnych lokach zamiast nagiej szyi Pansy. Mrugam, biorę głęboki oddech i patrzę na niego.
On mnie obserwuje. Jego oczy są zaciśnięte. Bierze oddech i mówi:
— Czy znasz kogoś, kto ma hasło do łazienki prefektów? Chciałbym spróbować tego w wodzie. — I czuję, że zmienił temat. Celowo.
Rozmawiamy trochę o tym i o tamtym, a ja relaksuję się w tym nagłym przypływie jego braterstwa. Wspomina o kilku parach szóstoklasistów, które zerwały na Balu Bożonarodzeniowym, i żartuje, że miałem znacznie lepszy wieczór niż oni.
Uśmiecham się.
— Granger szlochała tamtego wieczoru gdzie popadnie.
Moje oczy opadają na niego.
— Dlaczego? — Żałuję tego słowa tak szybko, jak tylko opuszcza moje usta.
Wzrusza ramionami.
— Nie wiem. Niektórzy mówią, że pokłóciła się z Weasleyem. — Jego spojrzenie wraca do mnie. — A może Kruma lekko poniosło.
Przełykam ślinę i czuję, jak zaciska mi się szczęka. Uśmiecham się lekko.
— Jest idiotą, wybierając sobie szlamę i sądząc, że dałaby mu cokolwiek w zamian.
— Tak. — Wpatruje się we mnie. — Co za głupota. Zakochać się w szlamie. Zwłaszcza w niej.
Jego oczy są czarne i skierowane prosto na mnie. Szkoda, że znów nie rozmawiamy o seksie w schowku na miotły.
— Nic dodać, nic ująć — mówię.
***
Piątek, 17 września 1999
— Na jaja Merlina, to był długi tydzień.
Unoszę wzrok znad herbaty i widzę, jak Anthony Goldstein wyciąga filiżankę z szafki. Solidarnie kiwam głową.
— Widziałeś notatkę o rodzinach z Durmstrangu? — pyta Goldstein.
— Nie, jeszcze nie. Byłem w sali konferencyjnej.
— Potwierdzono, że to Borisov i Dimov. — Podaje mi filiżankę. — Miałeś rację. Dobry strzał, Malfoy.
Powstrzymuję uśmieszek i poprzestaję na tym, że znów kiwam na niego głową.
— Malfoy. — Brzmi nowy głos przy wejściu do aneksu kuchennego. Odwracam się i widzę, że to Potter. — Czy masz te raporty o rodzinach Borisova i Dimova? Okazuje się, że miałeś rację.
Przystawiam dłoń do ucha.
— Przepraszam, niedosłyszałem tej ostatniej części, Potter?
Marszczy brwi i wkłada ręce do kieszeni.
— Nigdy nie mówiłem, że to nie oni, po prostu wspominałem, że powinniśmy sporządzić raporty dla wszystkich możliwych bułgarskich rodzin…
— Hmm? — Nachylam się w jego stronę, jakbym był słabo słyszący.
On wzdycha.
— Powiedziałem: „miałeś rację”.
— Och, wspaniale. — Wracam do swojej herbaty, dodając do niej resztki miodu. — Tak, raporty dla Borisova i Dimova są gotowe. Leżą w sali konferencyjnej.
— Chyba nie sądzisz, że Robards każe nam zostać po piątej, prawda? — skomle Goldstein. — Naprawdę potrzebuję się dziś napić.
— Nie, to nie jest aż tak naglące. Raczej może poczekać do poniedziałku. — Potter staje w drzwiach, zerkam na niego. Patrzy, jak przyrządzam herbatę, ma ten dziwny wyraz twarzy.
— Świetnie — mruczy Goldstein. — Ten sam pub na końcu ulicy?
— Eee, tak. — Potter patrzy na mnie. — Czy chciałbyś do nas dołączyć, Malfoy?
Mrugam. Nie usłyszałem praktycznie ani jednego słowa, które powiedzieli.
— Gdzie?
— Eee… Po pracy mała grupka od nas idzie do pubu na rogu. Tylko kilka osób z biura.
Otwieram usta, żeby odmówić. Żeby wymyślić jakąś wymówkę, mając o wiele ciekawsze plany na piątkowy wieczór. Być może odgryźć się, że nie chcę spędzać z nimi więcej czasu niż to konieczne.
— Stawiam pierwszą kolejkę? — mówi Potter. Ręce wciąż trzyma w kieszeniach jak jakiś pięciolatek. Unosi brwi. I znowu myślę o Madame Malkin i mojej wyciągniętej do niego dłoni w pociągu do Hogwartu, kiedy mówię tak.
Idziemy razem, jak jakaś grupa ziomków albo paczka przyjaciół. Katie Bell też jest z nami i nawet ona wypytuje mnie o mój pierwszy tydzień, o moją matkę.
Cholerni Gryfoni.
Potter, dotrzymując swojego słowa, nie pozwala mi zbliżyć się do baru, żebym mógł zapłacić za własnego drinka, więc zostaję z Goldsteinem i Bell na kilka minut.
Są całkiem mili. Zajmują wysoki stolik pod ścianą, kiedy czekamy na Pottera, i rozmawiają o naszej ostatniej sprawie w pracy, co jest dziwne, ponieważ myślałem, że celem spotkania poza biurem jest nierozmawianie o biurze, ale jak sądzę, muszę się jeszcze wiele nauczyć o dynamice ich współpracy.
Kiedy Potter wraca, siada naprzeciwko mnie. Po mniej więcej piętnastu minutach Bell nagle macha do kogoś i znika szybciej, niż mogę mrugnąć. Robi się tu trochę tłoczno i zastanawiam się, czy będzie tu tym więcej ludzi, im dłużej będzie trwała noc. Biorę głęboki oddech.
Bell wraca z tą dziewczyną Weasleyów, która zajmuje krzesło obok Pottera, posyłając mi dziwny uśmiech na powitanie. Nigdy wcześniej się do mnie nie uśmiechała.
I zanim jestem w stanie zrobić coś mdłego, jak pomachanie, Granger pojawia się nad jej ramieniem, witając się z Potterem i jakby lekko się kuląc. Znowu zrobiła coś z włosami. Widzę, jak Goldstein podnosi rękę, żeby do niej pomachać, kontynuując opowiadanie o rodzinach Borisova i Dimova, a ona podnosi wzrok i szybko się uśmiecha. Opiera się o ścianę obok krzesła Weasleyówny.
Czy ona nie chce usiąść? A może nie zostaje na długo? Jest najbystrzejszą czarownicą naszych czasów, dlaczego nikt nie zwolnił dla niej miejsca?
Biorę długi łyk ze szklanki, zaczynają mrowić mnie palce.
Odwaliłem kawał świetnej roboty, unikając jej przez ostatni tydzień. W środę wyszliśmy z kominków dokładnie o tej samej porze, ale udało mi się dojść do wind w idealnie dobranym tempie, żeby ona dotarła tam pierwsza i zupełnie się ze mną minęła. Przez cały tydzień musiałem opuszczać swoje mentalne mury, poznawać nowych ludzi, przepraszać starych. Interakcja z nią bez tych wszystkich barier byłaby… wysoce niewskazana.
Granger uważnie obserwuje Goldsteina, gdy on coś do niej mówi. I zastanawiam się, czy odrywanie ode mnie wzroku jest jej świadomym wyborem, czy naprawdę nie zasługuję na powitanie.
— Czy na pewno Skandynawski Minister Magii się nimi zajmie? — pyta Bell.
— Nie sądzę — mówię, wtrącając się po raz pierwszy, odkąd usiadła obok. Czuję, że wszystkie oczy zwracają się na mnie. Wszystkie oprócz jednej pary. — Siostra Ministra została wydana za starszego brata Dymitra Borisova. Ich rodziny są bardzo blisko.
Słyszę, jak Bell jęczy, kręcąc głową.
— Więc jeśli zostaną oddani w ręce własnego rządu, to nie zostaną ukarani? — pyta Goldstein.
Kiwam głową i kątem oka widzę Granger odgarniającą włosy przez ramię. Moja ręka drga wokół szklanki.
Staram się skoncentrować na tym, co mówi Potter. Po kolejnych dziesięciu minutach – ona wciąż stoi przy stole, jakby nawet nie chciała zająć miejsca – widzę, jak Weasleyówna pochyla się i szepcze jej coś do ucha. Ona podskakuje, a potem rumieni się lekko. Odwracam wzrok, gdy kolor wpływa na jej szyję i ponownie skupiam się na Potterze. Ona wymyka się i znika. Czuję, że znów mogę oddychać.
— …omówić to w poniedziałek z Robardsem…
— Więc to tak musiało wyglądać wylegiwanie się się w Pokoju Wspólnym Gryffindoru — przerywam Potterowi. — Usiądźmy wszyscy i porozmawiajmy o tym, jak wyglądało nasze ostatnie osiem godzin.
Potter uśmiecha się, a Bell i Goldstein chichoczą.
— Nie wszyscy spędzaliśmy wieczory na układaniu włosów, Malfoy — mówi Weasley z uśmieszkiem, który może konkurować z moim.
Gdy cały stół zanosi się chichotem, uśmiecham się do niej.
— Najwyraźniej. A już przede wszystkim patrząc na to, jak rozczochrany jest zawsze Potter.
Potter sięga do góry, żeby ułożyć włosy.
— Jest trochę lepiej, prawda?
— Oczywiście, że tak, kochanie — mówi Weasleyówna. Wykrzywia twarz, a cały stół znów się śmieje.
Wciąż się uśmiecham, kiedy pełna szklanka Ognistej Whisky wślizguje się do mojej dłoni. Podnoszę wzrok i widzę, że to Granger przyniosła wszystkim nową kolejkę. Włączając w to mnie. Jakbym był jednym z jej przyjaciół. Zbiera puste kieliszki, stojąc obok Bell u szczytu stołu i jest tuż obok mnie.
I jak zawsze unika mojego wzroku.
Więc robię coś głupiego.
— Kiedy już wyzwolisz wszystkie smoki i centaury, Granger, powinnaś rozważyć pracę jako kelnerka.
A ona patrzy na mnie. I zdaję sobie sprawę, że w moim komentarzu brakowało zarówno komplementu, jak i zniewagi. To po prostu puste słowa. Ale ona czegoś we mnie szuka.
I Ruda wtrąca się, z jakimś komentarzem na temat niezdarności Granger – cechy, o której nigdy nie widziałem – i to tak, jakby Weasleyówna właśnie uratowała nas oboje przed nie wiem nawet czym.
Granger wciąż stoi blisko mnie, kiedy Bell ogłasza, że będzie miała dziecko. I staram się nie patrzeć, jak Granger na to reaguje. Na szczęście moja uwaga skupia się na czymś nowym, gdy Bell wspomina o Quidditchu.
— W Ministerstwie jest teraz Międzywydziałowa Liga Quidditcha? — pytam. I zapada cisza. I zdaję sobie sprawę, że nie zostałem do niej zaproszony.
Potter odchrząkuje, by przekazać mi jakąś wiadomość, skłamać lub próbować mnie łatwo zawieść, i mówi:
— Tak, stworzyliśmy ją zaledwie kilka miesięcy temu. Grasz, Malfoy?
Powinienem prychnąć, zadrzeć nosa i powiedzieć im, że mam lepsze rzeczy do roboty niż amatorskie rozgrywki Quidditcha.
A zamiast tego pytam, czy mają Szukającego.
Granger cofa się na swoje miejsce pod ścianą i wydaje mi się, że to dlatego, że tematem jest Quidditch, ale wciąż czuję na sobie jej wzrok, gdy Potter oferuje mi pozycję trzeciego Ścigającego.
— …Skoro Katie odpadła to brakuje nam trzeciego do kompletu ze mną i Ginny.
Odwracam głowę do Weasleyówny, ale mój wzrok jest o wiele bliższy wylądowaniu na Granger opierającej się o ścianę i trzymającej przed sobą Piwo Kremowe jak jakąś broń.
— Ciekawe, jak to się stało, że należysz do ministerialnej drużyny, skoro nie jesteś nawet pracownikiem Ministerstwa? — pytam. Zastanawiam się, czy to lekkie przekomarzanie się z Weasleyówną nie przekroczy jakiejś granicy.
Ale ona po prostu znów się do mnie uśmiecha i mówi:
— Umawianie się z Harrym Potterem ma swoje plusy.
W Hogwarcie też była niepoprawną flirciarą. I oto ona, uwieszona na ramieniu najsłynniejszego chłopca w czarodziejskim świecie, uśmiecha się, jakby mnie testowała.
I czuję na sobie wzrok Granger i zastanawiam się, czy zdołam go tam utrzymać.
— Musze tego kiedyś spróbować.
Uśmiecham się. Weasleyówna odwzajemnia ten gest. Cały stół chichocze i prycha, a jej oczy wciąż są na mnie, tam gdzie ich miejsce. Ale nie śmiem na nią patrzeć. Bo złamię jakikolwiek urok, pod którego wpływem teraz jest.
Potter zaczyna podawać mi szczegóły dotyczące ligi Quidditcha. Jest kapitanem drużyny – oczywiście – i rzuca mi kilkoma przykładami rozgrywek, którymi szczyci się ich Departament. Granger wciąż stoi obok Weasleyówny i nadal nikt nie podstawił jej tego pieprzonego krzesła, ale słyszę, jak Goldstein pyta ją o pracę i prosi o polecenie jakiejś książki dla swojej matki.
I nie mogę się powstrzymać.
— Powinna spróbować serii Niepożądanych.
Zerkam na nią, a ona patrzy na mnie. Rzucam jej lekki uśmieszek pod nosem.
— Jest dość ciekawie złożona. To siedem powieści, każda z innej perspektywy, ale wszystkie opisujące te same momenty. Niektórzy powiedzieliby, że to nudne, ale Gainsworth potrafi utrzymać ciekawość czytelnika, ujawniając nowe fakty za każdym razem, kiedy powtarza opis danej sceny.
Gdy mówię, jej oczy się rozpalają, a na policzki wpływa rumieniec. Właśnie wtedy zauważam, że ma na oczach jakiś makijaż.
— Okej, dzięki — mówi Goldstein. — Jeszcze raz, kto to napisał?
Otwieram usta, ale ona mnie wyprzedza.
— Lance Gainsworth.
Pociągam łyk ze swojej szklanki, żeby się nie uśmiechnąć. Widzę, że jej kufel jest już prawie pusty.
— I ty się z tym zgadzasz, Hermiono? — mówi do niej Anthony.
— O tak. — Rzuca mi znaczące spojrzenie, a ja wpatruję się w nią uważnie. — Można nawet powiedzieć, że mam na ich temat takie samo zdanie.
To sprawia, że się uśmiecham i odsuwam od stołu, zanim zacznę śmiać się na głos. Dopijam to, co zostało w mojej szklance i idę do baru, myśląc o jej pustym kuflu po Piwie Kremowym. Barman jest zawalony. Bar zrobił się znacznie bardziej zatłoczony niż wcześniej. Jestem prawie na początku kolejki, kiedy zerkam na stół i widzę, że w końcu zajęła jakieś pieprzone krzesło, ale teraz z nikim nie rozmawia, patrzy w dół na stół i próbuje zainteresować się tym, o czym dyskutuje Potter z Goldsteinem.
Zamawiam dla siebie Ognistą Whisky i Piwo Kremowe dla niej, zanim zdołam się powstrzymać. Odwracam się, a kiedy tłum się rozstępuje, a ktoś zajmuje stołek obok niej. Ona odwraca się do niego z małym uśmiechem.
To O’Connor. A ja zgrzytam zębami.
Wygląda jednak na mocno zakłopotaną. Może O’Connor nie powinien podchodzić do niej publicznie.
Idę do nich. Nadal muszę odpłacić jej się za tamtego drinka. Nie chcę być jej cokolwiek winien.
Wyczucie czasu zawsze było moją mocną stroną i teraz nie jest to wyjątkiem, gdy ona próbuje upić łyk z pustej szklanki, a O’Connor mówi:
— Pozwól, że postawię ci następne piwo.
Przesuwam między nimi jej Piwo Kremowe. Stoję tak prosto, jak tylko mogę, ale wciąż widzę przed sobą głupkowatą twarz O’Connora.
— O’Connor, tak?
— Tak. Malfoy, miło cię widzieć — mówi i wygląda na to, że powiedział to naprawdę szczerze. Ściska moją dłoń. — Jak minął pierwszy tydzień?
— Wspaniale, dziękuję.
Czekam, aż zaprosi mnie, bym do nich dołączył. Ale zamiast tego wstaje, przeprasza. Być może… oni nie byli…
Delikatnie dotyka jej ramienia, kiedy odchodzi, a ja muszę oderwać wzrok od tego miejsca, obserwując jego oddalające się w tłumie plecy, gdy idzie do baru. Wita się z kimś dość wylewnie i głośno.
Małe „dziękuję” sprowadza mnie z powrotem do niej, kiedy kiwa głową na Piwo Kremowe. Z całą pewnością siebie, na jaką mnie stać, siadam obok, twarzą do niej.
— Przypomina mi Weasleya. — Słowa wypadają z moich ust, zanim mogę je powstrzymać. I winię za to Ognistą Whisky.
To przynajmniej sprowadza ku mnie jej spojrzenie. Upija łyk piwa. Jej oczy są szerokie i okrągłe, kiedy opuszcza kufel.
— Rona?
— Nie, jego matkę — żartuję. — Tak, Rona. — To imię w moich ustach jest wręcz obrzydliwe.
Patrzę, jak Granger odwraca się, by spojrzeć na Aidena, jakby spodziewała się ujrzeć go dzisiaj z rudymi włosami.
— Po sposobie, w jaki się uśmiechnął i uścisnął twoją dłoń, przypomniał ci Rona? — Odwraca się do mnie i posyła mi mały uśmiech. Jakby był to nasz własny, sytuacyjny żart.
— Tak, to musiało być to.
— Wydaje mi się, że dosyć łatwo wpasowałeś się w towarzystwo Gryfonów – mówi, wyrażając tym jednym zdaniem wszystkie moje obawy.
— Cóż, Goldstein jest Krukonem, więc trzymamy się razem, ilekroć ktoś próbuje wbiec do płonącego budynku, by ratować małe kotki.
Patrzę, jak ona uśmiecha się do swojego Piwa Kremowego. Prawdziwym uśmiechem. I zapominam, dlaczego trzymałem się od niej z daleka przez cały tydzień.
— Sądziłem, że prędzej będziesz ratować skrzaty domowe, niż zajmować się smokami.
Ach, dlatego. Ściskam szklankę, czując, jak mój pierścionek drapie po szkle, podczas gdy ona wpatruje się we mnie, jej oczy błądzą po mojej twarzy. To zbyt intymne, aby poznać te szczegóły.
Na ustach ma piankę z Piwa Kremowego, a kiedy to zauważam, jej różowy język wysuwa się spomiędzy warg, żeby je oblizać, po czym znika z powrotem w środku. To prawie nieprzyzwoite. Gdyby tylko miała pojęcie, co to ze mną robi.
Czuję ciepło w swojej piersi i przełykam ślinę, gdy patrzy przeze mnie, mówiąc do jakiegoś punktu ponad moim ramieniem. Opowiada jakieś bzdury, że kiedyś w końcu chciałaby pracować ze skrzatami domowymi, a ja mówię:
— Czy w Ministerstwie nie powinni stawać na głowie, żeby dać ci takie stanowisko, jakie ci się wymarzy? Zapomniałaś dopisać Złote Trio do swojego życiorysu?
Spogląda na swoje dłonie.
— Tak właściwie, to aplikowałam tam pod fałszywym nazwiskiem.
Zerkam na nią.
— A to dlaczego?
Jej oczy są szkliste, kiedy na mnie patrzy, i zastanawiam się, ile z tej rozmowy wynika z jej rozluźnionego przez alkohol języka. Dostrzegam, jak wpatruje się w moją twarz, a potem bierze głęboki wdech, jakby nie mogła oddychać.
— Nie potrzebowałam po wojnie specjalnego traktowania — mówi. Odwraca wzrok ode mnie i zastanawiam się, na co patrzy tuż za moim ramieniem. — Chciałam zasłużyć na swoje stanowisko w oparciu o merytoryczne argumenty, a nie na podstawie tego, z kim zaprzyjaźniłam się na pierwszym roku.
Uśmiecha się do swojej szklanki. Nieśmiało. Jakby zrobiła coś złego. Jakby nie chciała być przez kogokolwiek oglądana. Marszczę brwi.
Myślę o dziewczynie, która wyprowadziła Umbridge z gabinetu wprost do lasu pełnego rozwścieczonych centaurów, dziewczynie, która wciągnęła Goyle'a na miotłę, gdy Szatańska Pożoga lizała jej pięty, dziewczynie, która prowadziła kampanię na rzecz wyzwolenia skrzatów domowych, która odkryła tożsamość potwora z Komnaty Tajemnic, która spoliczkował mnie z rozpalonymi furią oczami i syknęła prosto w moją twarz – i która wirowała w tej niebieskiej sukience.
Patrzy na mnie ostrożnie, jakby zapomniała, kim jest.
— Myślisz, że to właśnie dlatego nazywają cię Złotą Dziewczyną? Bo Potter i Wiewiór pozwolili dołączyć ci do swojego klubu?
Jej oczy są głębokie, gdy mnie obserwuje. Oddycha płytko. Czy naprawdę ze wszystkich ludzi tego świata to ja muszę jej to wyjaśniać?
I nagle jej oczy prześlizgują się do moich ust. I czuję, jak powietrze powoli opuszcza moje płuca.
— Hej, Granger!
I tracę uwagę Granger, gdy O’Connor próbuje ją do siebie przywołać. Widzę, jak mruga i krzyczy do niego w stronę baru. Patrzę, jak odrzuca jego propozycję, a jej policzki znów się różowią. Myślę o jej włosach ściągniętych do tyłu i makijażu na oczach, kiedy O’Connor krzyczy do niej coś o „następnym razie”.
Czy to wszystko dla niego? Włosy, makijaż? Tak jak było to w przypadku Weasleya i Kruma, a nawet McLaggena?
Granger patrzy, jak O’Connor wychodzi, po czym znów przykłada szklankę do ust. Moja szyja jest gorąca i pytam bez zastanowienia.
— Od jak dawna się widujecie?
Wzdryga się i unosi głowę, żeby na mnie spojrzeć.
— Słucham?
Czuję, jak alkohol przelewa się przez szczeliny w moim ceglanym murze.
— Z O’Connorem — wyjaśniam. — Jesteście razem? — I popijam jeszcze więcej, żeby zapomnieć, że jestem przecież pijany.
Rozszerza oczy, jakby została na czymś przyłapana. Otwiera usta i prawie coś z siebie wydusza, ale głos Pottera jej przerywa.
— Hej, Ginny i ja zmywamy się do domu. Hermiono, zostajesz czy zabierasz się z nami? — pyta Potter.
Przez chwilę spogląda w tę i z powrotem między nami dwojgiem. Nie można mi ufać, kiedy zostanę z nią sam na sam.
— Ja też uciekam — mówię. Zerkam na jej szeroko otwarte oczy, rozwarte usta i mówię: — Powinna zabrać się z tobą, Potter. Nie powinna sama nigdzie się teleportować w tym stanie.
Marszczy brwi i próbuje udowodnić swoją trzeźwość, spadając ze stołka. Jest urocza. Chwytam ją za łokieć, zanim upadnie, i dopiero gdy sobie to uświadamia, puszczam. Muszę się od niej oddalić, zanim zrobię coś okropnego. Na przykład sięgnę do jej loków.
Potter potwierdza ze mną jutrzejszy trening Quidditcha, a ona rumieni się na czerwono. Wygląda na lekko zagubioną, i zastanawiam się, dlaczego nie poszła z O’Connorem.
— Nie mogę się doczekać, Potter — mówię. A ona patrzy na mnie swoimi ciemnymi oczami.
— Dobranoc, Draco — szepcze.
I w jej ustach brzmi to lepiej niż kiedykolwiek w mojej wyobraźni; czy to w mojej celi w Azkabanie, gdy odpływałem, albo w moim łóżku z baldachimem, gdy muskałem ręką brzuch.
Mruga i odwraca się, by pozwolić Potterowi się wyprowadzić. On odmachuje mi na pożegnanie, a ja kiwam głową. Kiedy drzwi się za nimi zamykają, biorę głęboki wdech.
Kiedy dźwięk jej głosu wypowiadający moje imię odbija się echem w mojej głowie, rozmyślam, co by się stało, gdybym nie ustawił swoich ścian z powrotem.
***
Sobota, 18 września 1999
Powrót do sportowych rozgrywek był jak sen. Nawet z Potterem na czele. Nawet z lekkim bólem głowy od wypitej wczoraj Ognistej Whisky.
Cały ranek starałem się być dobrym „graczem zespołowym”, słuchając wskazówek Pottera i asystując Weasleyównie w zdobywaniu goli, zamiast samemu przyjmować na siebie kafla. Zaprosili mnie nawet na drinka po treningu, ale musiałem odmówić.
Dziś idę do Azkabanu, żeby zobaczyć się z ojcem.
Odgarniam włosy z czoła, przylizując je, jak od zawsze mnie uczył. Dziwnie patrzeć na siebie w lustrze, kiedy nosiło się je luźno przez ostatnie kilka tygodni. Znów widzę swoje czoło.
Matka przez cały ranek wisi nade mną i chociaż doceniam jej herbatę, bułeczki i wygładzanie kołnierzyka, w końcu syczę na nią, żeby zostawiła mnie w spokoju.
Otwieram teczkę na umywalce w łazience. Wpatruję się w kartki i zerkam w lustro, ćwicząc mój wyraz twarzy.
— To rodzaj firmy konsultingowej, ojcze — szepczę. Krzywię się. Kręcę głową i patrzę w lustro prosto w swoje oczy. — Zakładam biznes. Potrzebuję mojego spadku. — Zerkam na siebie. Nie? Nie. Zagraj na jego słabości. — Chciałbym założyć firmę. Pod nazwiskiem Malfoyów. Ale potrzebuję twojej pomocy, ojcze.
Zamykam oczy i myślę o cegłach i kamieniach, zaprawie i cemencie. Otwieram je i widzę, że znów są puste. W prawym kącie swojego umysłu zamykam ciężkie wieko mosiężnej szkatułki na biżuterię.
Zabłąkany włos jest nie na swoim miejscu. Znów zanurzam grzebień w żelu.
Chodzę po bibliotece. Jest 15:42. Matka wpada przez drzwi.
— Potrzebujesz czegoś, Draco?
— Nie — warczę. — Dziękuję — dodaję łagodniej.
Kiwa głową i stoi.
— Pamiętaj, że te pieniądze są twoje, Draco. Negocjujesz tylko harmonogram.
— Wiem, mamo. — Wracam do krzeseł, potem odwracam się na pięcie i znów podchodzę do kominka. Harmonogram i klauzulę małżeńską.
— Skeeter zrobi ci zdjęcie, jak będziesz wychodzić. Mówiła, że chce z tego zrobić artykuł o twoim kawalerstwie.
Zatrzymuję się w pół kroku.
— Jak to?
— Twój spadek, wydany ci bez żony. Staniesz się całkiem pożądany.
Śmieję się.
— To najmniejsze z moich zmartwień.
Różdżka brzęczy mi w kieszeni, informując, że jest 15:45. Chwytam teczkę, a moje ręce ślizgają się po skórze. Kiwam matce głową i wrzucam proszek Fiuu do kominka.
Przechodzę, a w moje nozdrza uderza znajomy zapach. Azkaban.
Wita mnie strażnik, krzywiąc się. Nie poznaję go z moich czasów, ale jestem pewien, że on dokładnie wie, kim jestem. Jest trochę bardziej szorstki w stosunku do moich rzeczy, niż powinien, ale po dokładnym zbadaniu teczki prowadzi mnie znajomym korytarzem. Cele wizytacyjne.
Otwiera dla mnie drzwi, a ja biorę głęboki oddech, zanim wejdę do środka.
Jest odwrócony do mnie plecami. Stoi po drugiej stronie stołu, jakby oglądał coś za oknem, ale tu nie ma okien. To jego zagrywka. Pokaz siły.
Odwraca się, gdy drzwi zostają zamknięte. Spogląda na mnie i uśmiecha się szczerze.
— Witaj, Draco.
— Ojcze. — Mój głos jest silny. Zastanawiam się, czy się przytulimy. Albo uściśniemy dłonie. Zamiast tego nie robię nic.
— Usiądź, proszę. — Zawsze hojny gospodarz.
Ciągnę za metalowe krzesło i siadam, kładąc teczkę na stole. On patrzy na nią, ale nic nie mówi.
— Jak się miewasz? — Pytam.
— Och, bez zmian. Jak się czujesz? — pyta. — Na wolności?
— Przeważnie bez większej różnicy — odpowiadam szczerze. Jego twarz jest miła. I przypominam sobie, że nie widziałem go od półtora roku. Kompletnie się nie zmienił, ani jednej nowej zmarszczki. — Matka przesyła pozdrowienia.
— Tak, i nawzajem — mówi. — Cieszę się, że zdecydowałeś się odwiedzić mnie w tym miesiącu, Draco. Oczywiście tak bardzo, jak cenię sobie spotkania z twoją matką.
— Oczywiście. Zbyt długo się nie widzieliśmy — kłamię.
— Ale czuję, że masz inny cel? — Jego oczy ześlizgują się na teczkę.
— Można tak powiedzieć. — Uśmiecham się lekko. Opieram się na krześle. — Jak zapewne wiesz, w tym tygodniu rozpocząłem pracę w Ministerstwie. — Kiwa głową, a ja kontynuuję. — I chociaż jest to oczywiście praca na okres próbny, te kilka dni wystarczyło, żebym w pełni wiedział, że nie chcę pracować do końca życia jako ministerialny formalista. — Patrzę na niego. — Malfoyowie nie składają innym raportów. — On unosi brew w aprobacie. Odchrząkuję. — Kończę tę pracę dziesiątego grudnia i zastanawiałem się, co chciałbym zrobić później. Pobyt w Azkabanie dał mi sporą motywację do nowych osiągnięć. By zacząć do czegoś dążyć. — Patrzę mu w oczy z wyrazem twarzy, który tak pilnie ćwiczyłem. — Chciałbym założyć firmę. Pod nazwiskiem Malfoyów. Ale potrzebuję twojej pomocy, ojcze.
Jego oczy skupiają się na teczce i siada z powrotem na krześle.
— Firmę.
— Tak — mówię. — Firmę konsultingową. Malfoy Consulting Group. Chcę zrehabilitować wizerunek naszej rodziny i zacząć wyrabiać sobie markę znaną w czarodziejskim świecie. — Sięgam po skórzane etui, chwytam je w dłonie jak tarczę. — Mam tutaj deklaracje misji, modele biznesowe, analizy finansowe i inne dokumenty.
Zaczynam otwierać teczkę.
— I będziesz potrzebował do tego swojego spadku — mówi.
Patrzę na niego. Skupiam się na bezruchu, na moich cegłach.
— Tak, to część tego planu.
Zaciska usta. Składa ręce na stole.
— To wszystko jest bardzo dobrze przemyślane, Draco. Czuję się całkiem zaskoczony. — Uśmiecha się, ale uśmiech nie dociera do jego chłodnych oczu. — Musiałeś to planować od jakiegoś czasu.
Przytakuję.
— Jestem pewien, że nie muszę ci mówić, że w Azkabanie trzeba znaleźć sobie jakieś zajęcie. — Uśmiecham się.
Kiwa głową w stronę stołu. Obraca kciukami wokół siebie. Stoi sztywno.
— To wszystko jest bardzo imponujące. — Przechadza się wokół swojego krzesła i spogląda na pustą ścianę. — I jestem skłonny ci pomóc. — Mój puls podskakuje. Lucjusz odwraca się i opiera ramiona na oparciu krzesła. — Ale będziesz musiał zdecydować, czego chcesz bardziej, Draco. — Wpatruje się we mnie i znów czuję się jak dziecko. — Ta firma albo twoja szlama.
Mruga na mnie spokojnie.
Pozostaję nieruchomy, oddycham równo – technika, której nauczyłem się od niego. Żółć podchodzi mi do gardła na myśl, że on o niej wie. I mimowolnie przełykam.
On to widzi. I uśmiecha się.
Nie ma sensu grać w tę gierkę, prosić go o wyjaśnienia i pytać go „jaka szlama”.
Mosiężne pudełko na biżuterię grzechocze.
— Nie obwiniaj swojej babki za jej długi język, Draco. Była bardzo zaniepokojona po waszym małym obiedzie. — Staje prosto i zaczyna powoli krążyć wokół stołu. — Przyszła do mnie, prosząc, abym zlitował się nad twoją sytuacją. Opowiadając mi o tym, jak trudno było jej stracić Andromedę — syczy mi przy uchu, wypowiadając to imię, gdy przechodzi za moimi plecami. — Byłem dość zdezorientowany — chichocze, a ja opieram się pokusie wykręcenia sobie karku. — Mój syn? Uciekający z mugolaczką? — Chodzi wokół moich pleców. Nie próbuję poprawiać jego słów. — Mój syn? Naraża na szwank swoje dziedzictwo, swoje środki do życia dla szlamy. — Pojawia się nad moim lewym ramieniem, zatrzymując się tam, jakby chciał, żebym na niego spojrzał. — A potem słyszę plotki o tej… Aukcji. Pojawiają się pewne liczby. — Przerywa, jakbym miał na to zareagować. — A kilka krótkich miesięcy później pojawia się ona, wijąc się na podłodze naszego salonu. A ty okazujesz wobec niej… swoją słabość.
Słyszę echo jej krzyku przy kominku. Moje oko drży, a on to dostrzega. Okrąża stół i znowu zajmuje swoje krzesło.
— Po całym tym czasie z Severusem działającym za moimi plecami byłem dość zaskoczony, widząc, jak emocje biorą nad tobą górę.
Spoglądam mu w oczy. Czuję, jak przylega do moich ścian, ale jestem całkowicie pewien swoich umiejętności. Widzę moment, w którym wie, że nie zdoła tam wejść. A potem uśmiecha się do mnie powoli, jak jakiś dziki kot.
— Szkoda, że Voldemort nie wygrał, wiesz? — Spogląda na mnie. — Chciałbym móc jej spróbować.
Moje oko drży, a kolano podskakuje.
— I widzę, że przygotowałeś się na możliwość, że byłaby nietknięta. — Kiwa głową, jakby dla aprobaty.. — Prawdopodobnie pozwoliłbym ci ją zatrzymać, Draco. Pod warunkiem, że najpierw dałbyś ją mnie.
Moje palce zaciskają się wokół teczki.
— Nie martw się, synu. W zamian oddałbym ci te pięć tysięcy galeonów.
Moje ramiona unoszą się gwałtownie i rzucam teczkę w jego głowę. Odpycha ją dłonią, zanim w niego uderzy, a ja wstaję, odwracając się do niego tyłem. Przyciskam nasady dłoni do oczu. Nie mógł przejść przez moje ściany, więc znalazł inny sposób.
— Wyszedłeś z wprawy, Draco! Kiedyś ciężej było cię złamać. — Chichocze, jakbyśmy grali w gierkę, której zasady powinienem znać. — Tak naprawdę miałem w zanadrzu jeszcze tylko jedno zdanie. Coś w stylu „Czy myślisz, że kiedykolwiek będzie dla ciebie jęczeć po tym, jak krzyczała dla mnie?”
— Wystarczy. — Potrząsam ramionami i odwracam się, by zobaczyć, jak on się do mnie uśmiecha. — Przyszedłem porozmawiać o mojej przyszłości, a nie przeszłości.
— Przyszła zeznawać na twoim procesie. Jak się wtedy czułeś? — Przechyla głowę na bok.
— W teczce znajdziesz alternatywne modele biznesowe, jeśli nie spodoba ci się pierwszy…
— A teraz pracujecie razem w Ministerstwie. Często ją widujesz?
— W tym spotkaniu nie chodzi o nią, chodzi o firmę…
— Nie, chodzi o spadek. Co ma z nią ścisły związek.
Biorę drżący oddech i patrzę w ziemię. Oczywista oznaka porażki. Pokrywka pudełka z biżuterią pękła.
— Skąd mam mieć pewność, że nie uciekniesz z nią, kiedy tylko pieniądze znajdą się na twoim koncie? Jak mam zagwarantować nienaruszalność linii mojego rodu, kiedy zrezygnuję z pieniędzy?
— To się nie wydarzy…
— Dlaczego nie? Prawie to porzuciłeś, zanim…
— Ponieważ odbudowa mojej reputacji – reputacji tej rodziny – jest ważniejsza. Ważniejsze jest dla mnie odcięcie od ciebie na tyle, na ile to możliwe.
Obserwuję, jak pozostaje nieruchomy. Jak grób, jak zwykł mówić.
— Potrzebuję czegoś więcej, Draco. — Otwiera usta, kłapie językiem, ale poza tym jest sztywny. — Coś, co ty również musisz usłyszeć. — Siada przodem do mnie, pouczając mnie jak sześciolatka. — Dlaczego nie możesz z nią po prostu uciec?
Jej szerokie oczy przemykają mi przez umysł. Patrzy na mnie ponad kuflem Piwa Kremowego, ponad księgą rachunkową. Pożerające mnie, błądzące po mojej twarzy, ustach, włosach. Jej wargi rozchylają się, bo nie może oddychać, kiedy na nią patrzę. Szept „dobranoc, Draco” pieści moje ucho.
To nie wystarcza, aby utrzymać marzenie.
— Bo ona mnie nie chce.
Sprawdza moje oczy, tam i z powrotem. Siada wygodnie, patrzy w bok i przykłada kciuk do ust, myśląc.
— Kiedy mają rozpocząć się operacje? — mówi. Moje serce bije.
— Pierwszego stycznia.
— A kiedy to ogłosisz?
— W listopadzie.
Kiwa głową w stronę stołu.
— Nie zdołasz rozpocząć operacji pierwszego stycznia.
Mrugam, patrząc na niego.
— Dlaczego? To nowe tysiąclecie. Doskonała okazja marketingowa, rozpoznawalność.
— Przyjęcie sylwestrowe twojej matki. To powinna być twoja impreza inauguracyjna.
Otwieram usta, żeby się spierać. Zamykam je.
— Możesz otworzyć pierwszego stycznia — mówi — kontynuować ustawianie klientów w kolejce, dobieranie pracowników. Ale nie będziesz mógł realizować rzeczywistych operacji wcześniej niż w lutym.
Przytakuję. Jego oczy przesuwają się po mnie, badając mój wyraz twarzy, moje napięcie. Patrzy w bok.
— Przekażę ci część twojego spadku na start-up — mówi. Zaciskam szczękę, licząc błogosławieństwa. — Reszta ma zostać wydana pierwszego stycznia.
— W zależności od czego? — pytam. Zawsze jest jakiś haczyk.
— W zależności od niczego, Draco — śpiewa. — Chcę się tylko upewnić, że naprawdę poważnie podchodzisz do tego biznesu. — Odchyla się na krześle. — To strasznie dużo pieniędzy. Nie chciałbym, żeby się… zmarnowały.
Jak przedtem. Kiedy prawie zamieniłem spadek na nią.
Ta firma albo twoja szlama.
Przełykam. Widzi to. Odpowiadam.
— I co mam zrobić z tą ratą?
— Cóż, Draco — mówi. — Nie będziesz potrzebował całego spadku, żeby znaleźć sobie biuro, nająć radcę prawnego i rozpocząć rozmowy z potencjalnymi inwestorami, partnerami i pracownikami. — Jego oczy błyszczą i wiem, że wygrał. — I nie będę skąpił. Na ten start-up dam ci, och, powiedzmy… — Jego wzrok tańczy po suficie, jakby pilnie to kalkulował. Wtedy jego szare oczy przeszywają mnie na wskroś. — …trzydzieści pięć tysięcy galeonów.
Moje oko drży. Kącik jego ust się unosi.
— Tak, ojcze.
Myślałam, że nie mogę bardziej znienawidzić Lucjusza w tej serii po tym, co działo się w Słusznym Wyborze, ale tu pokazuje, że jednak może być gorszy. Naprawdę nie dziwię się Draco, że chciał się odciąć od tego chorego człowieka. I ten tekst, że da mu trzydzieści pięć tysięcy galeonów na początek… przecież wiadomo czego się to tyczy. Tak samo jak to gadanie, że chciałby Hermionę dla siebie… Co za typ! Jak można mówić takie rzeczy własnemu dziecku? Nie mógł się przedostać przez jego bariery umysłu, więc zdobył się na jeszcze bardziej odrażający krok. Współczuję nie tylko Draco, ale także Narcyzie, że musiała być żoną takiego śmiecia. Bo inaczej tego nazwać nie można. Toksyczny człowiek i mimo tego że w więzieniu, to i tak cały czas bruździ w życiu Draco. No i miło było również przeczytać o tym spotkaniu w pubie z perspektywy Draco. Myślałam jednak, że przejdzie mu przez myśl, żeby ustąpić jej miejsca. Przecież kultura tego wymaga, a on jest arystokratą. A nawet mu to przez myśl nie przeszło. Gdyby ustąpił miejsca nikt by się raczej nie zdziwił, w końcu zaczął przepraszać wszystkich dookoła, z Potterem się "przyjaźni", więc gdyby ustąpił jej miejsca przy stoliku, to raczej by to potraktowali jako dobre wychowanie. Ale ta bitwa myśli w jego głowie jest fascynująca. Ta świadomość, że nie potrafiłby przebywać z nią sam na sam, a przed nami jeszcze współpraca w Ministerstwie nad smokami 😅Co on wtedy czuł, jak byli w konferencyjnej tylko we dwójkę 😅 O znów powrót do przeszłości… Ta rozmowa z Blaisem. Ciekawe czy Diabełek już wtedy wiedział, że Draco czuje coś więcej do Hermiony, bo ten tekst o zakochaniu się w szlamie był dość wymowny
OdpowiedzUsuńCo za podly, wyrachowany... Och, kawal c.uja! Nie dziwie sie, ze w koncu sama Narcyza powiedziala "dosc", ile mozna znosic tak bezdusznego manipulatora! Uhh, a babka Draco powinna polknac swoj jezyk, jesli nie potrafi utrzymac go za zębami! Chcac-nie chcac dopuscila do tego, ze wielki pan senior rodu pastwi sie nad wlasnym dzieckiem. Kawal gnoja! Az sie nie moge otrzasnac z wrazenia, chociaz ta pierwsza czesc rozdzialu byla tak rozczulajaca. I ta jego irytacja na brak krzesla dla Hermiony 😂 Przysiegam, ze mi sie to udzielilo 😂 I Ginny ❤ Wspaniala Ginny 😁
OdpowiedzUsuńZacznę od uścisku dłoni Draco i Harrego, bo pominęłam to przy ostatnim komentarzu. Kiedyś w mojej głowie zrodził się problem, co by było gdyby podali sobie tece, gdyby Ron nie usiadł w przedziale Harrego, jak potoczyłaby się ta historia, co nowszy pomysł wpada do mojej głowy tym bardziej szalone to się staje.
OdpowiedzUsuńMyślałam, że nie mogę jeszcze bardziej znienawidzić Lucjusza w tej serii, myliłam się, mogę. To w jaki sposób rozmawia z synem, to jakie wywleka rzeczy o Aukcji, to jaka kwotę przekazuje na start-up. Jest wyrachowany, podły, okropny, wypruty z emocji, przerażający. Mogę tylko współczuć Draco ojca, a Narcyzie męża.
Tak się zdenerwowałam, że dopiero jak ze złością wcisnęłam opublikuj, przypomniała mi się reszta rozdziału 🤣
OdpowiedzUsuńDobrze, że Draco wrócił do życia, jest w drużynie, pracuje, wychodzi do ludzi, swoją drogą dobrze ze pojawił jest Blaise. Draco to w każdym calu dżentelmen, ale przed Hermiona się ukrywa, jeżeli nie chciałby się ukrywać, jestem przekonana, że w końcu oddałby nawet swoje miejsce, albo wziął ja na kolano, jego irytacja faktem, że nie stawia się na piedestał Złotej Dziewczyny jest nawet lekko zabawna 🙈