Poniedziałek, 13 września 1999

Skeeter mówi, że muszę być w Ministerstwie wcześniej, żeby zdążyć na sesję zdjęciową. Zaraz chyba się powieszę na moim starym krawacie z Hogwartu.

A kiedy wchodzę do Atrium, Potter już tam jest… cóż, wisienka na torcie.

Przygląda mi się, podczas gdy Skeeter podskakuje, strzelając palcami na swojego fotografa i dotykając naszych ramion i klatek piersiowych zdecydowanie za mocno.

Myślałem, że zrobi zdjęcie, jak wychodzę z kominka i zmierzam do wind. Nie miałem pojęcia, że zaplanowała, żebym został powitany przez Chłopca-Który-Przeżył-i-Umarł-i-Przeżył-Ponownie.

Chwytliwa ksywka, Skeeter.

Skeeter odchodzi, mówiąc, że poprosi kogoś o dostosowanie oświetlenia. Powodzenia. To Atrium jest jak podziemny grobowiec.

— Gotowy? — pyta Potter.

Zerkam na niego. Tak bardzo stara się być przyjazny, ale widzę go na wylot.

— Tak sądzę.

Odwracamy się twarzą do Atrium i patrzymy, jak Skeeter ciągnie za sobą jakiegoś pracownika technicznego, wskazując na lampy. Stoję z Potterem ramię w ramię.

— Gawain Robards jest bardzo podekscytowany spotkaniem z tobą — mówi. — To Szef Departamentu Aurorów. Miły facet. Docenia ciężką pracę.

Przytakuję.

— Pamiętasz Goldsteina? On też z nami pracuje. — Potter przenosi ciężar ciała z nogi na nogę. — Myślę, że powinienem ci wspomnieć, że Katie Bell też tam będzie.

Bell. Wspaniale. Czuję, jak skręca mi się żołądek. Dlaczego oni wszyscy muszą pracować dla pieprzonego Ministerstwa.

— Będziesz miał swój własny boks, ale prawdopodobnie szybko zostaniesz wciągnięty na spotkania zespołowe, sesje burzy mózgów i tym podobne. Aha, na tym poziomie jest kawiarnia, tuż za rogiem. Mają doskonałe rogaliki.

I ogarnia mnie pewność siebie. Nas dwoje, ramię w ramię. Równie dobrze moglibyśmy stać na podnóżkach, mierząc nowe szaty. Tylko tym razem Potter mówi nerwowo i zamiast się chwalić, jak ja, próbuje mnie uczyć, starając się sprawić, żebym poczuł się komfortowo.

Pamiętam, że widziałem Hagrida przez okno u Madame Malkin i myślałem, że pośmieję się z tego chłopaka. Już wtedy wiedziałem, że gnębienie słabszych to mój talent i być może zaprzyjaźnilibyśmy się, gdyby uznał, że jestem zabawny.

Mrugam, by oczyścić umysł, gdy Rita klaszcze w dłonie, krzycząc na fotografa.

— Dziękuję za zeznawanie na korzyść mojej matki, Potter. — Czuję, że chłopak odwraca się, by na mnie spojrzeć. — Jestem… bardzo wdzięczny, że nie musiała zbyt długo znosić Azkabanu.

— Oczywiście. Tak — mówi. — Uratowała mi życie. Pomyślałem, że najlepiej będzie oddać tę przysługę — odpowiada z uśmiechem.

Zanim przyjdzie mi do głowy, żeby mu podziękować za zeznawanie na moim własnym procesie, Skeeter wraca. Każe nam stanąć przed fontanną twarzą do siebie i uścisnąć sobie dłonie.

I może to wspomnienie od Madame Malkin, a może absurdalność tego wszystkiego, ale Rita ustawia nas i Potter wyciąga rękę, a ja mówię: 

— Merlinie, Potter. Zajęło ci osiem lat, by wreszcie uścisnąć mi dłoń.

Ujmuję go za rękę, kamera błyska, a Potter prycha. Ukrywa śmiech, kiedy mówi: 

— Pomyśl o wszystkich nieprzyjemnościach, których mogliśmy uniknąć.

Chichoczę. Rita prosi nas, abyśmy spróbowali jeszcze raz, a potem słyszę: 

— Panna Granger!

Wiedziałem, że ją dzisiaj zobaczę. Ale nadal czuję się nieprzygotowany na możliwość spędzania większości dni z nią i Harrym Potterem.

Odwracam się, żeby ją zobaczyć. Coś jest nie tak z jej włosami.

Skeeter ciągnie ją do siebie, zmuszając do stanięcia u boku Pottera, podczas gdy ja i on ściskamy sobie ręce. Jej oczy są szeroko otwarte, a ramiona napięte, aż w końcu Skeeter odciąga ją na bok. Czuję, że znów mogę oddychać. Spoglądam na swoje buty ze smoczej skóry, zaskoczony, że ​​Potter ma identyczną parę. Hm. Dobrze dla niego. Wreszcie ubiera się jak przystało.

Patrzę na byłego Gryfona, a on mnie obserwuje. Powstrzymuję się przed prychnięciem, ale jest coś w tych jego głupich zielonych oczach. Jakby właśnie połączył ze sobą elementy jakiejś układanki. Odwracam wzrok. Koncentruję się na moim murze z cegieł.

— Bozo, wystarczy! — Skeeter krzyczy. A fotograf staje na baczność. — Pozwól, że zadam jeszcze kilka pytań panu Potterowi i zrobimy kilka ostatnich ujęć pana Malfoya idącego do wind! Panno Granger, może go odeskortujesz?

Wygląda tak, jak ja się teraz czuję. Zaczyna się kłócić, mówiąc, że nie pracuje na moim piętrze. Próbuję sobie przypomnieć, na jakim piętrze powinna pracować.

Ale Skeeter popycha ją w moją stronę i idziemy razem do wind. Jest bardzo sztywna. I zastanawiam się, czy nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Skoro tak bardzo nie chce być ze mną na zdjęciu.

Skeeter krzyczy do nas, żebyśmy spojrzeli na siebie, ale oboje ją ignorujemy. Otwieram dla niej kratę, a ona patrzy na mnie, jakby była tym gestem zaskoczona. Czy nikt nie otwiera dla niej drzwi? Przecież jest pieprzoną Hermioną Granger.

Pochyla głowę i przechodzi przez próg, a ja przeklinam moją rękę, która unosi się, by wprowadzić ją do środka, ocierając się o materiał jej bluzki. Granger drży.

Wchodzę za nią i słyszę, jak Skeeter krzyczy, żebyśmy wrócili i znowu przeszli się do windy. Jakbyśmy byli aktorami w jej małej sztuce. Wiem, że Granger tego nienawidzi i sam też mam już dość tej maskarady. Zamykam kratę, jakbym kompletnie nie słyszał nawoływań Skeeter.

Biegnie za nami, każe zrobić powtórkę, a ja udaję ignorancję, jakbym nie wiedział, jak wydostać się z windy.

— Przepraszam! To mój pierwszy dzień!

Nienawidzę siebie, gdy sprawdzam, czy ona się uśmiecha. Wypuszcza oddech, który wstrzymywała.

W środku jesteśmy tylko my, a winda odjeżdża do tyłu. Prawdopodobnie w pewnym momencie będę musiał wrócić na dół. Zastanawiam się, czy Skeeter pojedzie za mną.

Cisza. I żałuję tego, ponieważ znajoma woń powoli wypełnia windę. Uwięziony w tym pudle z nią. Opieram się o ścianę, z dala od niej. Zastanawiam się, jak w najbardziej naturalny sposób mógłbym na nią wpaść, gdy winda skręci, próbując odzyskać równowagę z rękami ułożonymi na jej biodrach, może wciskając ją w ścianę, ale potem przypominam sobie, że Malfoyowie się nie potykają.

Czuję, że zaraz coś powiem… ale ona odzywa się pierwsza.

— Jeśli Skeeter znów stanie się zbyt wielkim „szkodnikiem”, sądzę, że słoik z Zaklęciem Nietłukącym powinien załatwić sprawę.

Uderza mnie waga tej sugestii. Uśmiecham się do Granger, gdy ogarnia mnie duma. Ona patrzy, jak zaczarowane samolociki wylatują z windy.

Spójrz na mnie.

— Jak ślizgońsko z twojej strony.

Odwraca się, żeby na mnie spojrzeć, i widzę, jak jej oczy ledwo błądzą po moim ciele, gdy opieram się niedbale o ścianę. Czekam, aż udowodni swoją prawowitą gryfońskość i zgani mnie za ten ślizgoński komentarz. Drzwi się zamykają, a ona odwraca wzrok. Patrzę, jak zaciska usta.

— Po prostu jej… nie znoszę. — Śmieje się nerwowo. A dźwięk skręca się wokół moich żeber, jedno po drugim.

— No proszę — mówię. — Myślałem, że Hermiona Granger zostawiła całą swoją nienawiść w Hogwarcie.

Uśmiecha się do swoich stóp, kiedy mówi: 

— Nie, jest jeszcze specjalna rezerwa. Tylko dla Rity Skeeter i tych, którzy nie potrafią docenić Lance’a Gainswortha.

Spogląda na mnie, a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu. Powinienem wyjaśnić tę całą sytuację z Gainsworthem i powiedzieć jej, że on też jest moim ulubionym pisarzem – może znów zacznie trajkotać o książkach, jej oczy rozszerzą się i zabłyszczą, a na policzki wpłynie świeży rumieniec – ale potem drzwi windy otwierają się i jakiś buc woła ją po imieniu.

Ona się napina.

— Potrzebuję cię — mówi z uśmiechem ten gość. Skrzywiła się, ale w tym gościu jest coś znajomego.

— Aiden. Dzień dobry. Zapewne pamiętasz Draco Malfoya — mówi, nie patrząc na żadnego z nas.

Stoję tak prosto, jak tylko mogę, bez najmniejszej myśli w głowie. Jest ode mnie co najmniej dwa cale wyższy. Ściska mi dłoń i uśmiecha się, wyjaśniając, że chodził z nami do Hogwartu.

Ale to nie dlatego jest dla mnie znajomy.

— A co ty tutaj robisz, Aiden?

— Razem z Granger pracujemy na Poziomie 4 w Wydziale Bestii. — Trąca ją łokciem. Przyjaźnie. Uśmiechając się do niej. Nawet Potter jej tak nie dotyka.

I ten fakt ściąga mnie na ziemię.

Weasley. To Weasley jest tak wysoki, szeroki i głupi. To on mówi zbyt głośno w ciasnych przestrzeniach. To on ją rozśmiesza i sprawia, że ​​płacze. To jemu wolno ją dotykać.

Moje oczy przesuwają się na nią, a ona energicznie podskakuje. Wygląda niezręcznie i sztywno. Chłopak stoi nieruchomo blisko niej i spogląda na nią, kiedy mówi: 

— Zrobiłaś coś z włosami?

To dla Weasleya poprawiła swój wygląd. Dla niego odciągnęła loki z twarzy.

— Och, um, tak. — Dotyka swoich włosów. — To znaczy nie. Po prostu są zaplecione.

Słucham, jak on mówi jej, że to ładnie wygląda. Ona mu dziękuje. A ja stoję w środku ich prywatnej rozmowy.

W gazetach nie było nic o Aidenie O’Connorze. Ale byłaby zbyt mądra, żeby pozwolić, aby cokolwiek o ich dwójce gdzieś się wymknęło.

Winda zwalnia na Poziomie 4. Wyobrażam sobie jej pudełko. Otwieram wieko i wpycham ich oboje do środka, dając im trochę prywatności. Daję sobie trochę przestrzeni.

Aiden uśmiecha się i żegna. Odwraca się i mówi: 

— Udanego pierwszego dnia, Malfoy.

Ona się rumieni.

Czy jest zawstydzona, że ich odkryłem?

On wyprowadza ją z windy z ręką na jej plecach, a ona podskakuje. Drzwi zamykają się, gdy ich dwójka się oddala. Przede mną jeszcze dwa piętra, żeby móc rozmyślać nad jej zaplecionymi w warkocz włosami i jego tępym uśmiechem, zanim dotrę do Departamentu Przestrzegania Prawa i ruszę przeprosić Katie Bell.

***

Niedziela, 25 grudnia 1994

Suka nawet na mnie nie spojrzy.

Spłynęła po schodach, jakby była właścicielką tego przeklętego zamku i chichotała jak dziecko, kiedy Krum eskortował ją do Wielkiej Sali.

Musiałem zapytać Blaise'a, kim była partnerka Kruma. Śmiał się ze mnie.

Tańczy z tym Bułgarem od godziny, myląc kroki, uśmiechając się i popijając poncz.

I nie poświęciła mi nawet spojrzenia. Jakbym nie był tego godzien. I nie mogę zrozumieć, co ona ze sobą zrobiła.

— To musi być jakiś urok, prawda? — Patrzę, jak ona znów śmieje się z czegoś, co mówi Krum. — Musiała coś rzucić…

— Draco, wszyscy mamy na sobie uroki! — Pansy śmieje się. Patrzę na nią; w końcu siedzi obok mnie przy tym samym stole.

— Co?

— Mam na sobie teraz zaklęcie rozświetlające skórę i kolejne utrzymujące na miejscu wszystkie włosy. Jestem pewna, że każda dziewczyna tutaj ma na sobie zaklęcia upiększające…

— Nie, nie. — Macham na nią dłonią. — To jest coś innego. Wyglądasz tak ładnie, jak zawsze. Ale Granger… — prycham, gdy ona zaczyna kołysać się w takt muzyki. – Zrobiła ze sobą coś drastycznego. — Granger znów uśmiecha się i dotyka ramienia Kruma.

— Chcesz powiedzieć, że uważasz Hermionę Granger za ładną? — pyta Pansy.

Przechylam głowę w jej stronę, a ona się ze mną droczy.

— Nie bądź głupia. Oczywiście, że nie — mówię. — Mówię, że jest brudną, zwodniczą szlamą i nie ma prawa kręcić się tutaj, jakby była jedną z nas.

Krum nią obraca.

Wpatruję się w nią, gdy chichocze. Mam nadzieję, że poczuje na sobie mój wzrok, ale oczywiście nadal nawet na mnie nie spojrzała.

Później wraz z Pansy wracamy do tańca i staram się skupić na krokach, ale Granger znów jest na środku parkietu i wszystko myli. Muszę sobie nieustannie przypominać, że przecież nie uczęszczała na żaden kurs. Jest szlamą i nie nie ma prawa rozpoznawać walca, nawet gdyby cisnąć jej nim w twarz.

Zerkam na Pottera i Weasleya, garbiących się i dąsających przy stoliku. Wygląda na to, że ona pali dziś mosty na prawo i lewo. Ta noc jest dla mistrzów.

— Coś się stało z jej zębami. To musi być to. — Okręcam Pansy.

— Naprawiła je kilka miesięcy temu.

— Co? — Spoglądam na nią. Przewraca na mnie oczami.

— Kiedy trafiłeś ją tym zaklęciem bobra, czy cokolwiek to było, zmniejszyła je z pomocą Pomfrey.

— I jak to ma być sprawiedliwe! — Wpatruję się w nią, kiedy tańczy po drugiej stronie sali. — Nie można tak po prostu zmieniać swojego wyglądu!

— Draco, czy możemy porozmawiać o czymś innym niż ta szlama?

Patrzę na Pansy, która unosi na mnie brew. Jest znudzona.

— Oczywiście — mówię. — Po prostu mnie irytuje, to wszystko.

— To chyba jasne. Jest wstrętna. — Przewraca oczami. — Nawet zrobiona na bóstwo, wciąż jest tylko szlamą w sukience.

Spoglądam na wspomnianą szlamę i widzę, że rumieni się na coś, co Krum do niej wyszeptał. Widzę na jej ustach słowa „dziękuję”, kiedy uśmiecha się do niego spod rzęs. Mój umysł wiruje od wszystkich możliwych rzeczy, które mogłyby wywołać u niej uśmiech, i znowu spoglądam na Pansy.

— Pięknie dziś wyglądasz, Pans.

Pansy podnosi wzrok, otwiera szeroko oczy. 

— Dziękuję — mówi i patrzy na nasze stopy, rumieniąc się.

Znowu spoglądam na Kruma. Obraca ją. On śmieje się, gdy ona się potyka. Nie obchodzi jej, że wygląda jak idiotka, ani że jej partner jest wyraźnie lepiej wyszkolony niż ona.

Spoglądam na Pansy. Ona zawsze świetnie by sobie poradziła. Wróciłaby z powrotem w moje ramiona i uśmiechnęła szeroko, gdybym sięgnął ręką, by okręcić ją pod spodem. Jej kroki byłyby pewne i płynne. Nie wpadałaby na sąsiednie pary, bez przeprosin i śmiechu.

Znów słyszę śmiech szlamy i skupiam się na twarzy Pansy, koncentrując na tym, by nie odwracać się, by popatrzeć.

Utwór się kończy i zabieram Pansy do wazy z ponczem, spotykając tam Blaise'a i Teo. Odwracam się plecami do sali, gdy Pansy rozmawia z Dafne, a Blaise proponuje mi papierosa na balkonie. Znaleźli jakieś miejsce, którego Filch nie ma na swoim oku. Podążam za Blaise'em i Teo do zasłon i znów dostrzegam w tłumie tę niebieską sukienkę. Odwracam się.

Marcus Flint stoi już na balkonie z trzema chłopcami z Durmstrangu. Podaje mi papierosa, a ja zaciągam się głęboko. W środku jest chyba jakieś ziele, coś ze szklarni.

— Znacie partnerkę Wiktora? — pyta Flinta jeden z Bułgarów.

— Czy to nie szlama Pottera? — Flint odwraca się do mnie, kiedy oddaję mu papierosa. — Granger, prawda? — Przytakuję. — Dlaczego nie przyszła tu dzisiaj z Potterem?

Podnoszę wzrok i widzę, że to do mnie kieruje pytanie.

— Skąd mam wiedzieć? — warczę na niego. On unosi brew.

— Ona jest szlamą? — pyta kolejny Bułgar. — Musi być bardzo dobra w łóżku!

Bułgarzy się śmieją. Marcus się śmieje. Blaise i Teo też się śmieją.

Patrzę w dym unoszący się z czubka papierosa.

— Nie, nie — mówi Marcus i odsuwa krawędź zasłony, ukazując tylko tyle parkietu, żebyśmy dostrzegli jej niebieską sukienkę wirującą w kółko. — Jest cnotką. Krum nawet nie zbliży się do tych majtek.

Ona znowu pojawia się w polu widzenia, a sukienka faluje, odsłaniając jej łydki. Mrugam.

— Ale nie zaszkodzi spróbować — mówi Marcus. Słyszę śmiech Bułgarów.

— Zupełnie nie!

Odrywam wzrok od jej ciała wpadającego na Kruma, gdy znów się śmieje. Odwracam się i widzę balkon, na którym chłopcy palą i patrzę, jak jej klatka piersiowa unosi się i opada, a oczy błyszczą, kiedy uśmiechy rozciągają ich usta.

Jak ona to zrobiła? To jest absolutne szaleństwo. Zaczarowała pokój albo dolała jakąś miksturę do wszystkich naszych soków dyniowych przy śniadaniu.

Zostaje wciągnięta w kolejny taniec z Krumem, a ja opłakuję utratę resztek mojego szacunku dla tego gościa.

Bułgarzy i Marcus rozmawiają o czymś innym. Nie słucham. Podnoszę głowę, żeby przemknąć z powrotem do środka, a Blaise mnie obserwuje.

Kiedy wchodzę do sali, słyszę początek melodii granej przez smyczki, a kilka francuskich dziewczyn grucha i rusza po swoich partnerów. Fleur Delacour przechodzi przede mną, ciągnąc Rogera Daviesa na parkiet. Kiedy moje oczy prześlizgują się po jej ciele – jak to zawsze robią, gdy w pobliżu znajduje się pół-wila – zastanawiam się, czy z Granger dzieje się coś podobnego. Jakiś gen wili, ukryty przez pokolenia charłaków. To by wszystko wyjaśniło.

Odnajduję ją w tłumie, kiedy zajmuje swoje miejsce z Krumem w wielkim kręgu. Smyczki brzęczą. Walc francuski.

Rozgląda się przez chwilę po sali, szukając Merlin-wie-kogo, ale jej wzrok prześlizguje się po mnie. Nigdy na mnie nie patrzy.

Uśmiecha się do Kruma tymi idealnie równymi zębami. On się jej kłania.

Kłania się szlamie. Żółć wzbiera mi się w gardle.

Dyga i wygląda, jakby miała się przewrócić. Chodzę między parami, szukając Pansy, nie spuszczając wzroku z Granger.

Obracają się wokół siebie i widzę twarz Kruma. Zakochany. Myślę o oczach Marcusa na jej ciele. Bułgarzy śmiejący się z wizji bycia z nią w łóżku.

To nie ma sensu.

Dwie pary od nich jakaś ładna Krukonka tańczy z chłopakiem z Durmstrangu. Klepię go w ramię. 

— Spieprzaj.

Musi wiedzieć, kim jestem, bo się odsuwa. Krukonka uśmiecha się do mnie. Wydaje mi się, że odwzajemniam uśmiech.

Prowadzę ją przez kolejne kroki tańca. Dziewczyna próbuje ze mną porozmawiać, ale ja czekam.

I w końcu się rozstajemy. I szlama podchodzi do mnie z uśmiechem wciąż przyklejonym do ust. I patrzy na mnie. I wzdycha. Jakby się bała.

Powinnaś się mnie bać, Granger. Odkryję wszystkie twoje sekrety.

Szukam tego. Wypatruję uroków, czy genów wili. Kłaniam się jej, nawet gdy mnie to odpycha, i patrzę, jak zaciska usta i dyga przede mną.

Znów staje prosto, a ja wciąż nie mogę nic znaleźć. Podnoszę rękę i zdaję sobie sprawę, że będzie musiała mnie dotknąć.

Podnosi dłoń do mojej, a ja czekam. Nic. Jej ręka unosi się o cal dalej. Myślę, że chyba mi ulżyło.

Odwracam się do niej. I myślę o Krumie, który obracał ją w kółko, a jej twarz rozciągał uśmiech. Teraz jest jednak zimna jak kamień. Jej oddechy są krótkie i następują szybko jeden po drugim, a ja nie pozwalam, by moje oczy wędrowały do ​​jej falującej klatki piersiowej.

Wracamy na nasze pierwotne miejsca, a ja odwracam się, by ponownie ujrzeć przed sobą dziewczynę z Ravenclawu, zanim zdaję sobie sprawę, że niczego nie znalazłem, poza rytmem jej oddechu i rumieńcem na szyi.

Kończę taniec i wracam do Pansy. Jakby nic się nie stało. Jakbym właśnie poszedł tylko na papierosa z innymi chłopcami.

Pansy ujmuje moje ramię i kontynuuje rozmowę z Dafne. Obserwuję Granger, jak Krum całuje jej knykcie, trzymając ją przy sobie. Ona uśmiecha się do niego. I widzę jej oczy przeszukujące salę balową.

Odwracam wzrok.

— Draco — mówi Pansy, a jej głos jest tak miękki przy moim uchu. — Chcesz wrócić do lochów?

Nie. Ale nie wiem też, dlaczego chcę zostać.

— Wszyscy wciąż będą na balu. Będziemy mieli całe dormitorium dla siebie — mówi.

Odwracam się, by spojrzeć na Pansy. Jej oczy są ciemne i obiecują mi wiele rzeczy.

— W porządku. — Moje gardło jest suche.

Wymykamy się i schodzimy do lochów. Pansy podąża za mną do dormitorium chłopców, a jej ręce są pewne, kiedy zsuwa z siebie suknię, i zastanawiam się, gdzie są te uroki, które podobno na siebie rzuciła. Nie widzę w niej żadnej różnicy. Nie tak jak u Granger.

Ręce Pansy rozpinają guziki moich szat, usta całują moją szyję, a ja wsuwam palce w jej włosy, nie znajdując w nich żadnej magii, która mogłaby je ujarzmiać.

Podskakuję, kiedy sięga do moich spodni, a gdy je rozpina, odsuwam się, żeby na nią spojrzeć.

— Czy ty… chcesz?

Uśmiecha się do mnie, a ja ją całuję. Zastanawiam się, jak nauczyła się niektórych z tych rzeczy, które robi, ale nie obchodzi mnie to więcej, kiedy zdejmuje bieliznę i kładzie się na moim łóżku. Zrzucam z siebie resztę ubrania, a kiedy do niej dołączam, ona dyszy ciężko, a ja wpatruję się w jej twarz, szukając tam zaklęcia rozświetlającego skórę. Nie widzę go.

Kiedy zaczynamy, odnoszę wrażenie, jakbym wsuwał się do nieba i staram się jej dotknąć, żeby było jej tak dobrze jak mi, ale wiem, że to nie potrwa długo.

Próbuję wytrzymać dłużej, zamykam oczy i próbuję myśleć o drużynach Quidditcha i liczeniu butelek eliksirów w moim kufrze, kiedy jej palce przeczesują moje włosy. Jest mi tak dobrze, więc próbuję sprawić, żeby jej też tak było.

Wciskam twarz w jej szyję i przeczesuję palcami włosy, które są o wiele za krótkie. Próbuję ponownie i jedwabiste pasma prześlizgują się przez moje palce. Nie ma w nich nic, czego mógłbym się trzymać.

Wyobrażam sobie, jak by to było mieć w dłoni garść gęstych, dziewczęcych włosów, kiedy odchylam jej szyję i czuję, jak moje biodra poruszają się coraz szybciej.

Pansy piszczy, a jej ton jest za wysoki. Jej oddech jest zbyt ciężki, a nie szybki i krótki. Staram się pomyśleć, jak by to było z kimś, kto szepcze mi do ucha niskim tonem i chichocze, dając mi znać, że robię to dobrze, uśmiechając się do mnie idealnie równymi zębami.

Jak by to było zacząć od początku i poświęcić swoją uwagę jej ciału, próbując najpierw dotknąć go całego, zamiast od razu przeskoczyć do głównego celu. Moja ręka sunie w dół, a jej biodra są chudsze, niż zapamiętałem, i wyobrażam sobie szczupłą talię z szerszymi biodrami, a moje palce zaciskają się na skórze.

Moje biodra poruszają się zbyt szybko i słyszę, jak ona piszczy pode mną, i już prawie dochodzę, ale myślę o zmuszeniu jej do jęku, by może zacisnęła się wokół mnie, dopóki nie pęknę, gdy zatopię moją twarz w jej lokach…

I dochodzę z okrzykiem, a jej palce wbijają się w moje ramiona. Paznokcie są za długie. Oddycham zbyt ciężko. A kiedy dochodzę do siebie, odsuwam się, żeby na nią spojrzeć.

Nie wiem dlaczego, ale jestem zaskoczony, że ​​to Pansy leży pode mną.


4 komentarze:

  1. No to wiemy, że bal był przełomowy dla Draco. Że to właśnie wtedy zaczęła się jego cała "obsesja" na jej punkcie. Zaczął z Pansy a skończył myśląc o Hermionie. I choć nie wypowiedział tego głośno, lub nawet w myślach to było wiadome, że myślał o niej. Wyobrażał sobie jej loki, kształt jej bioder, to wszystko czego szukał nie znalazł w Pansy. Cóż, współczuję jej trochę, bo robiła sobie nadzieję, że między nimi faktycznie coś będzie, a ona była dla niego tylko zastępstwem. Możliwością spuszczenia trochę pary wtedy, kiedy tego potrzebował. No i się nie dziwię, że i Draco był zaskoczony wyglądem Hermiony wtedy na balu. Każdy był zaskoczony i nie mógł uwierzyć, że to była właśnie ona. Ale czy to jednak takie dziwne, że Viktorowi się podobała? Nie przeszkadzało mu jej pochodzenie, ani to czy umie tańczyć. Dostrzegł w niej coś innego. Coś co i Draco musiał potem dostrzec, skoro wryła mu się w umysł na tyle, że nie mógł przestać o niej myśleć. Sesja w Ministerstwie oczywiście była kolejną ustawką, no bo jakby inaczej… Dobry wizerunek Draco musi w końcu wrócić. Młody, przystojny i bogaty. Czego chcieć więcej. Ale ta jego nieśmiałość i niepewność przy niej… To jaki jest spięty. Gdyby tylko Hermiona wiedziała wtedy, co i on przechodził gdy byli sam na sam. Tak podobne emocje towarzyszyły im obojgu, a nawet nie mieli o tym pojęcia. No i zazdrość się pojawiła u Draco. Rona może nie być, ale to nie znaczy, że nie ma innej konkurencji i może spać spokojnie xD Ale serce tej kobiety już wybrało ❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam czytac te perspektywe! I jak niesamowite jest to, ze Draco potrafi trzymac nerwy na wodzy i nie daje po sobie poznac, co tak naprawde czuje wzgledem Hermiony. Dziwne wlosy? To Ginny sie tak starala...! 😛
    Coz, jakbym miala w ciemno strzelac, od kiedy zaczela sie fascynacja Draco Hermiona to obstawilabym dwa momenty - kiedy dala mu z twarz i wlasnie bal. I prosze! 😁

    OdpowiedzUsuń
  3. Perspektywa Draco sprawia, ze dużo silniej przeżywam tą historie.. scena balu i jej dalszy rozwój wprawił mnie w ogromny szok. Genialne 😍 nie mogę doczekać się kontynuacji 😍

    OdpowiedzUsuń
  4. Perspektywa Draco jest porywająca, jaka szkoda, że tak mało jest opowiadań z jego perspektywy. Wiemy od czego zaczęła się jego mała obcesja, balu. Faktycznie Hermiona była wtedy nieziemska ♥️ nie ma się co dziwić, że się zachwycił. Zrobiło mi się żal Pansy, od zawsze było wiadome, że liczy na coś więcej że strony Draco... Kochając się z nią myślał o innej, o wszystkim tym co miala Hermiona a nie miała Pansy, przykre... Jego fascynacja, to, że nie potrafił rozmawiać o niczym innym - urzekające ♥️
    Powrót do Ministerstwa musiał być dla niego trudny, w końcu miał przyszyta pewna łatkę od społeczeństwa, dobrze, że Harry wydoroślał i potrafił być przyjazny, na pewno wiele to ułatwiło, oh jak miło się robi na sercu kiedy zauważył, że coś stało się z włosami Hermiony, gdyby tylko wiedział dlaczego ♥️

    OdpowiedzUsuń