Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Nick Cave - O Children
_____
Hermiona ponownie przeczytała te przerażające akapity, odpędzając łzy, które zamazywały słowa i paliły jej oczy. Skupiła się na jednym ze zdjęć, rozpoznając małżeństwo Finch-Fletchleyów, rodziców Justina, z czasów, gdy widziała ich na King's Cross kilka lat temu.
Uniosła brodę i spojrzała na McGonagall błagalnie.
— Czy Justin...
— Żyje — wyjaśniła szybko dyrektorka. — Był u swoich dziadków, kiedy to się stało.
— Biedny Justin — wyszeptała ze smutkiem, przełykając szloch. — Musi być zdruzgotany.
Jej zamglone oczy przeniosły się na pozostałe trzy fotografie; każda z nich przedstawiała małżeństwo mugoli z promiennymi uśmiechami, co miało przypominać o tym, jacy byli kiedyś. W tygodniu między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem zamordowano osiem dorosłych osób. Wszyscy nosili na sobie ślady tortur, zanim użyto Klątwy Zabijającej do uciszenia ich krzyków. Nie znała nazwisk, ale dobrze znała ich historie.
— Oni wszyscy byli rodzicami mugolaków, prawda? — zapytała ze smutkiem, już i tak dobrze znając odpowiedź.
— Tak — przytaknęła McGonagall, a Hermiona nigdy nie widziała, żeby kobieta była czymś tak wstrząśnięta. — Włamano się również do domu Creeveyów, ale na szczęście wyjechali na święta z kraju.
Oczy Hermiony padły na ostatnie dwa zdjęcia; dwóch chłopców, nie starszych niż piętnaście lat, którzy uczęszczali do szkoły czarodziejów Bryn Glas w Walii. Samotna łza spłynęła jej po policzku, gdy przyglądała się ich młodym twarzom i poczuła, jak smutek ogarnia jej serce. Torturowani i zabici, tak jak ich rodzice.
— Byli tacy młodzi — wymamrotała. — Zbyt młodzi.
— Wiem — westchnęła McGonagall, kładąc dłoń na plecach swojej uczennicy. — Śmierciożercy stają się coraz bardziej aktywni…
— W takim razie my też powinniśmy być bardziej aktywni — odparła Hermiona, wymuszając determinację w swoim głosie. — Powinniśmy planować…
— Jest tylko jeden plan, który chciałabym z tobą w tej chwili omówić — przerwała jej kobieta, trochę nieswoim tonem. — Plan, o którym wspomniałaś mi, kiedy wróciłaś do Hogwartu…
— Masz na myśli rzucenie Obliviate na moich rodziców i zmuszenie ich do opuszczenia kraju — wyjaśniła zwodniczo równym tonem, ocierając łzy drżącą ręką. — Tak pamiętam.
McGonagall skrzywiła się.
— Hermiono…
— Zawsze chcieli pojechać do Australii — odparła odległym głosem. — Myślę, że tam byliby bezpieczni.
— Wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe — szepnęła McGonagall, marszcząc brwi. — Ale obawiam się, że sprawy pogarszają się z dnia na dzień…
— Miałam nadzieję, że do tego nie dojdzie — wyznała z przygnębieniem Hermiona, poddając się łzom wypływającym spod jej powiek. — To znaczy… wiem, że to najrozsądniejsza i najbezpieczniejsza opcja dla wszystkich, ale… to… to po prostu…
— Wiem — powiedziała łagodnie dyrektorka, ściskając ramię Hermiony, gdy ją obejmowała. — Być może byłoby najlepiej, gdybym to ja to zrobiła…
— Nie — upierała się stanowczo. — Nie, to ja powinnam to zrobić. To moi rodzice. — Zawahała się i przygryzła wargę. — Moja mama i mój tata.
— Zatem zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ci pomóc — obiecała McGonagall, uwalniając dziewczynę z uścisku i rzucając jej przepraszające spojrzenie. — Tak bardzo mi przykro, Hermiono, ale mądrze byłoby zrobić to jak najszybciej.
Hermiona przełknęła gulę tkwiącą w jej gardle i zmusiła się do wyprostowania swojej postawy.
— Jak szybko?
— Jutro — powiedziała napiętym głosem kobieta. — Wcześnie rano, zanim wzejdzie słońce. Myślałam o tym, żeby iść dziś wieczorem, ale sądzę, że najlepiej będzie, gdybyś miała trochę czasu na przygotowanie się do rzucenia zaklęcia… i przygotowanie do tego samej siebie.
— Tak — skinęła głową z roztargnieniem. — Przekonam ich, żeby przeprowadzili się do Australii, nadam im fałszywe imiona i… i sprawię, że o mnie zapomną. Dam radę to zrobić. Dam radę.
— Hermiono, wiesz, że nie możesz nikomu powiedzieć, dokąd dokładnie planujesz ich wysłać, chyba że będzie to absolutnie konieczne.
— Wiem.
— Hermiono — odetchnęła dyrektorka ze znużeniem, patrząc w oczy Gryfonki. — Gdyby była jakaś inna opcja gwarantująca bezpieczeństwo zarówno im jak i tobie…
— Ale nie ma — dokończyła. — W porządku. Wiedziałam, jakie jest ryzyko, kiedy wspomniałam ci o tym pomyśle. Wiem, co robię.
McGonagall skinęła głową w akceptacji.
— Dobrze — powiedziała. — Jeśli udasz się tam tuż przed szóstą, powinno być wystarczająco ciemno, żebyś pozostała niezauważona.
— W porządku — wymamrotała Hermiona, niepewna, co jeszcze mogłaby powiedzieć. — Powinnam już iść…
— Zechciałbyś zostać na chwilę? — zaproponowała McGonagall, z niepokojem ociekającym w jej głosie. — Być może trochę herbaty i ciastek mogłoby…
— Pomóc? — odparła z powątpiewaniem. — Nie sądzę, pani profesor.
— Cóż, to może chciałabyś coś przekąsić…
— Nie, w porządku — odmówiła Hermiona, pospiesznie odwracając się do wyjścia, nagle czując się klaustrofobicznie w gabinecie dyrektorki. — Powinnam wstać jak najwcześniej i przejrzeć moje książki o zaklęciach zapomnienia…
— Hermiono — zawołała McGonagall, zanim dziewczyna zdążyła dotrzeć do drzwi. — Będzie dobrze.
Wzdrygnęła się, słysząc zapewnienia profesorki i zastanawiała się, dlaczego w czasie wojny ludzie byli skłonni tak szybko składać wszystkim kruche obietnice. Była zbyt logicznie myślącą osobą, by zachować w tej sprawie optymizm, kiedy wiedziała, że prawdopodobieństwo odwrócenia czaru Obliviate wynosiła pięćdziesiąt procent. I to nie biorąc pod uwagę faktu, czy wygrają wojnę, albo czy Hermiona zdoła ich jeszcze kiedyś odnaleźć.
Faktem było z pewnością jedno; gdyby zginęła w tej wojnie, jej rodzice ani by się o tym nie dowiedzieli, ani by się tym nie przejęli – bo w końcu nie wiedzieliby, kim ona w ogóle dla nich jest.
— Do zobaczenia rano, pani profesor — mruknęła. — Dobranoc.
Hermiona wybiegła z pokoju, zanim McGonagall zdążyła bezskutecznie spróbować ponownie ją pocieszyć. Dziewczyna na drżących nogach ruszyła desperackim sprintem, by jak najszybciej wrócić do swojego dormitorium. Pędziła pustymi i cichymi korytarzami; gorące łzy spływały jej z oczu, gdy wypadła zza rogu i wymówiła hasło. Zamykając za sobą drzwi, szybko przeszukała wzrokiem przestrzeń, aby upewnić się, że Draco wciąż jest w swojej sypialni, po czym odchyliła się do tyłu i wzięła głęboki wdech, by znaleźć choć trochę spokoju.
Przetarła oczy wierzchem dłoni i wbiła paznokcie w skórę głowy, zmuszając się do powstrzymania płaczu. Była na siebie taka zła; to wszystko było jej pomysłem i powinna była być emocjonalnie o wiele lepiej na to przygotowana, ale strach oplatał każdy z jej napiętych mięśni, a smutek owijał się boleśnie wokół serca.
Wszyscy, których kochała, powoli znikali; najpierw Harry i Ron, a teraz jej rodzice. Kto będzie następny?
— Granger? — Głos Draco ją zaskoczył. — Co ty, do cholery, robisz?
Szybko wyprostowała się i spróbowała dyskretnie zatrzeć wilgotne ślady łez na policzkach, zanim jej przekrwione spojrzenie odszukało jego sylwestkę. Stał tuż przed wejściem do swojej sypialni, przyglądając się jej tymi ciekawskimi oczami, co sprawiało, że czuła się zbyt podatna na zranienie; niczym otwarta księga, z której mógł swobodnie wszystko odczytać.
— Nic — wymamrotała, odchrząkując, gdy zabrzmiało to zbyt szorstko. — Nic…
— To nie wygląda mi na nic — skomentował sucho Draco, marszcząc brwi, gdy zauważył lśniące resztki łez uwięzione między jej rzęsami. — Płakałaś?
— Nie — powiedziała szybko. Za szybko. Spuściła głowę i skierowała się do swojego pokoju. — Mam kilka rzeczy, które muszę zrobić…
— Zatrzymaj się — odparł, blokując jej przejście. — Coś ukrywasz…
— Zejdź mi z drogi…
— Nie — odmówił surowo. — Nie okłamuj mnie…
— Draco, przysięgam — ostrzegła, ale jej głos się załamał. — Jeśli się nie ruszysz…
— Po prostu powiedz mi, co się stało — nalegał, chwytając ją za nadgarstek i próbując zobaczyć jej twarz. –— Czy ktoś cię skrzywdził?
— Nie, Draco — potrząsnęła gwałtownie głową, próbując się odsunąć. — Po prostu zostaw mnie…
— Nie, dopóki nie powiesz mi, co jest nie tak…
— PUŚĆ MNIE! — Hermiona krzyknęła, cofając rękę z nagłym przypływem gniewu. — DLACZEGO MNIE NIE SŁUCHASZ?
— Jaki, do cholery, jest twój problem? — wypluł wściekle. — Zapytałem tylko…
— Cóż, to może tego nie rób! — odparła, przemykając obok niego i wpadając do swojego pokoju. — Chcę zostać sama...
— DOBRA! — wrzasnął Draco do jej pleców, a jego warknięcie podkreśliło tylko poczucie odrzucenia. — JEŚLI CHCESZ ZOSTAĆ SAMA, TO MOŻESZ, KURWA, ZOSTAĆ SAMA!
Hermiona zatrzasnęła za sobą drzwi sypialni, by stłumić jego krzyki, i wymamrotała pod nosem szybkie zaklęcie wyciszające, aby upewnić się, że on nie usłyszy jej, a ona jego. Jeśli miała dostać kolejnego ataku szlochu, nie chciała, żeby o tym wiedział. Nie mogła teraz użerać się z Draco; potrzebowała skupić całą swoją uwagę na rodzicach i nie mogła pozwolić mu mieszać jej w głowie, kiedy jej mama i tata wymagali każdego fragmentu jej wirującego umysłu.
Priorytety. Priorytety. Priorytety.
Wzięła drżący oddech, by uspokoić trzęsące się kończyny, po czym chwyciła książkę o zaklęciach zapomnienia i pochyliła się nad biurkiem. Przeczytała tekst niezliczoną ilość razy, aż zdania stały aż nazbyt znajome, i przez następne sześć godzin koncentrowała się na wyryciu ich w swojej czaszce i ćwiczeniu ruchów różdżki. Zrobiła wszystko, co w jej mocy, by pozostać w pełni opanowaną i skoncentrowaną, ale od czasu do czasu charakterystyczna łza opadała na pergamin, zdradzając jej udrękę.
Kiedy około północy powieki Hermiony zaczęły trzepotać, zdecydowała, że mądrze byłoby przynajmniej spróbować poświęcić choć kilka godzin na sen, jeśli chciałaby pozostać czujna i zdolna by o poranku podołać temu paraliżującemu serce zadaniu. Jej ruchy były powolne, gdy zrzucała z siebie ubranie i wczołgiwała się pod kołdrę, recytując w myślach fragmenty książki i starając się ignorować fakt, że rodzice zapomną o niej jeszcze przed śniadaniem.
Jej umysł niemal przypadkowo przemknął do kłótni z Draco i pożałowała, że nie rozegrała tego inaczej.
Mogłaby dziś wieczorem zasypiać w jego ramionach.
***
Draco ze wzburzeniem zabębnił paznokciami o biurko.
Po tym, jak Granger zostawiła go w tej frustracji, bezsensownie krążył po dormitorium, próbując spuścić z siebie trochę pary. Jednak w tym czasie krzyknął do jej zamkniętych drzwi jeszcze co najmniej pięć razy, nie otrzymując żadnej bez odpowiedzi. Nie wiedział, co go bardziej irytowało; to jak się zachowywała, czy fakt, że nie miał pojęcia, dlaczego nawrzeszczała na niego, żeby zostawił ją w spokoju, zanim w końcu odizolowała się w swoim pokoju.
Nienawidził braku swojej różdżki.
Wystarczyło krótkie zaklęcie i mógłby tam wtargnąć, żądając wyjawienia mu tego, co tak bardzo na nią wpłynęło. Okłamałby samego siebie, gdyby nie zdawał sobie sprawy, że istnieje w nim jakaś opiekuńczość, przez którą czuł, że musi znać powód jej łez. Koncepcja, że ktoś ją skrzywdził, czy to fizycznie, czy emocjonalnie, sprawiła, że jego głowa zaczęła pulsować, a krew zawrzała. Nie miał pojęcia, kiedy ten nowy i intensywny szacunek dla jej dobra zadomowił się w jego umyśle, mieszając ze wszystkimi innymi wyobrażeniami, których nie powinno tam być, ale doprowadzało go to do szaleństwa.
Chciał tylko wiedzieć, co lub kto ją zdenerwował; musiał wiedzieć.
Jego szare jak burza oczy przyglądały się z goryczą pustemu łóżku.
Spędzał coraz mniej nocy w swoim pokoju, a kiedy już to robił, była to dobrowolna decyzja w dniach, kiedy przypomniał sobie, że nie powinien interesować się swoją mugolską kochanką. Te protesty w jego głowie ostatnio mocno ucichły, a myśl o spaniu tutaj samotnie sprawiała, że ogarnął go chłód i niepokój.
Oparł czoło na knykciach i wypuścił ciężki oddech.
Miał przeczucie, że koszmary powrócą i będą go dziś prześladować.
***
Poranne niebo miało ten ciemny odcień zimowego indygo, kiedy McGonagall aportowała je na ulicy przy której stał dom rodziców Hermiony. Gryfonka usłyszała odległy szum furgonetki mleczarza, ale to był na razie jedyny znak, że życie ludzi powoli zaczyna się budzić. Chodniki były zupełnie puste, z wyjątkiem lekkiego szronu i kilku wędrujących w oddali kotów. Dziewczyna spojrzała na swój dom i zmarszczyła brwi, widząc przyćmione światło dochodzące z salonu; wiedziała, że jej rodzice dość wcześnie wstają, ale miała nadzieję, że da radę to zrobić, kiedy jeszcze będą spali.
— Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym zrobiła to za ciebie? — zapytała stojąca obok niej dyrektorka.
— Jestem pewna — szepnęła Hermiona i skinęła ze zmęczeniem głową.
McGonagall westchnęła i poklepała Hermionę pocieszająco po ramieniu.
— Dobrze — powiedziała. — Poczekam tu na ciebie, aż skończysz. Jeśli będziesz potrzebować pomocy lub zmienisz zdanie…
— Dam sobie radę — odparła sztywno Hermiona, robiąc kilka kroków do przodu. — Nie zajmie mi to długo.
Wciągnęła do płuc porcję rześkiego powietrza, zanim aportowała się do swojej sypialni z głośnym trzaskiem. Wszystko było takie, jak zostawiła; łóżko pościelone, a półki puste, z wyjątkiem kilku drobiazgów, których nie zabrała do Hogwartu. Zwilżyła lekko usta i przyjrzała się plakatom, które przykleiła niegdyś do ścian, oraz upartej plamie na dywanie – pamiątce po tym. jak upuściła sok pomarańczowy po odkryciu, że jest czarownicą. Pokój był pełen wspomnień i szeptów z przeszłości, ale bolesny wzrost emocji w jej klatce piersiowej został przerwany przez coś, co wtuliło się w jej łydki.
— Krzywku — wyszeptała czule, klękając, by wziąć w ramiona swojego ukochanego zwierzaka. — Tęskniłam za tobą, przystojniaku. — Jej rudy kot potarł łebkiem o jej policzek i zamruczał z uznaniem, gdy przytuliła go do piersi.
— Znowu ze mną zamieszkasz — powiedziała cicho, marszcząc brwi, gdy usłyszała ruchy rodziców na dole. — Ale najpierw muszę coś zrobić, więc musisz być grzecznym chłopcem i być cichutko, dobrze? Możesz poczekać na mnie przy drzwiach wejściowych, Krzywku?
Wypuszczając z rąk Krzywołapa, Hermiona patrzyła, jak zwierzę odsuwa się od niej, zanim jeszcze raz przeszukała wzrokiem swój pokój i pogodziła się z czekającym ją zadaniem. Rzuciła szybkie zaklęcie, by uciszyć swoje kroki i powoli zeszła po schodach; z roztargnieniem przesuwając opuszkami palców po portretach rodzinnych, które wisiały na korytarzu.
Znajomy dźwięk telewizora dotarł do jej oczu, a ona skręciła do salonu i zobaczyła swoich rodziców siedzących na kanapie. Byli zwróceni do niej plecami, kiedy popijali poranną herbatę i oglądali wiadomości. Zapach przypalonych tostów wypełnił jej nozdrza, przypominając o tym, jak ujmująco niezdarny potrafił być jej tata i o tym, że jej mama i tak by wszystko zjadła, bo za bardzo kochała swojego męża, by narzekać.
Hermiona zawahała się w drzwiach, gdy poczuła, że agonia w każdej chwili może ją przytłoczyć, ale odepchnęła ból na bok, wiedząc, że jej umysł musi być czysty, aby zdołała to zrobić. Chciała to zrobić teraz, zanim zorientują się, że tam jest i będzie musiała poradzić sobie ze złamanym sercem napotkania ich zdezorientowanych oczu. Tłumiąc skowyt kiełkujący w tchawicy, drżącą ręką uniosła różdżkę i mentalnie przygotowała się na zaklęcie, które miała rzucić.
— Tak bardzo was kocham — wydyszała, ale jej głos został zagłuszony przez telewizor. Samotna łza spłynęła jej po policzku, gdy zamknęła oczy i całą sobą skoncentrowała się na zaklęciu. — Obliviate.
Niechętnie rozchyliła powieki, by zobaczyć, jak jej twarz znika z fotografii, i mogła przysiąc, że w swoim sercu również poczuła się wymazana z umysłów własnych rodziców. Wiedząc, że miała ledwie kilka minut, zanim ich umysły połapią się w tych wszystkich nowych i fałszywych informacjach, zrobiła krok w ich stronę, trzymając ręce sztywno po bokach. Pokusa, by wyciągnąć dłoń i po prostu uściskać ich na pożegnanie, była druzgocąca i Hermiona potrzebowała każdego skrawka samokontroli, by się powstrzymać.
Zamiast tego podniosła palce do ust i posłała im pocałunek.
— Obiecuję, że was znajdę, kiedy to wszystko się skończy — szepnęła za nimi, po czym skłoniła głowę i odwróciła się do wyjścia.
A więc to koniec.
Brak rodziny. Brak Harry'ego i Rona. Wojna.
Pozwoliła sobie na sekundę opłakiwać swoje dzieciństwo i rodzinę, która nie wiedziała o jej istnieniu.
Krzywołap czekał lojalnie przy drzwiach, z głową przechyloną na bok w wyrazie czegoś, co przypominało zmartwienie. Chwytając kota z powrotem w swoje dłonie, przytuliła się do niego, by nie stracić nad sobą panowania, gdy rzuciła domowi ostatnie, pełne żalu spojrzenie, zanim zostawiła go za sobą. Gdy zauważyła za drzwiami McGonagall, wyprostowała plecy, starając się wyglądać na silną.
— To nie trwało długo — skomentowała profesorka, wyciągając rękę, by szybko poklepać po łebku kota. — Jak poszło?
— Dobrze — odpowiedziała niejasno Hermiona. — Poszło zgodnie z oczekiwaniami.
— Jak się czujesz?
— Jest w porządku — skłamała, unosząc podbródek, by pokazać swoją twarz. — Powinnyśmy wrócić, zanim ktoś nas zobaczy.
***
Hermiona pożegnała się z dyrektorką i pobiegła do swojego pokoju, rozpaczliwie pragnąc samotności i ucieczki od współczującego spojrzenia, którym obdarzała ją McGonagall, odkąd dziewczyna opuściła dom rodzinny. Zamierzała zamknąć się w swoim pokoju i krzyczeć, aż poczuje się normalnie, ale jej nogi zmiękły w chwili, gdy weszła do dormitorium.
Krzywołap wysunął się z jej uścisku, gdy opadła na podłogę. Nie miała w sobie siły, by choć spróbować wstać. Objęła ramionami swoje nogi i oparła czoło na kolanach, poddając się nieuniknionemu i pozwoliła, by złamany szloch przeszył jej gardło. Wierny zwierzak szturchnął ją łebkiem, miaucząc z troską o swoją zmartwioną właścicielkę, ale Hermiona nawet tego nie zauważyła; po prostu płakała w swoje dżinsy, błagając Merlina, by ten paraliżujący ból w jej klatce piersiowej w końcu ustąpił.
Taką właśnie znalazł ją Draco; załamaną i drżącą. Ten widok sprawił, że chłopak zamarł. Jego nieustannie malejące uprzedzenia walczyły z nowo odkrytymi uczuciami do niej, ale kiedy wydała z siebie kolejny chrapliwy jęk, szybko podbiegł do jej boku, by to zrozumieć lub zakwestionować. Przykucnął obok Hermiony i uważnie się jej przyglądał, szukając jakichkolwiek wskazówek dotyczących powodu jej nieszczęścia, ale jedyną rzeczą, która wydawała się nie na miejscu, był zmartwiony kot łaszący się u jej stóp.
— Jesteś ranna? — wymamrotał z powątpiewaniem, ale nie dała żadnego znaku, że była świadoma jego obecności. — Granger, co się dzieje?
Nic. Ani wzdrygnięcia.
Zebrał w sobie każdy skrawek cierpliwości i odgarnął kilka z tych chaotycznych loków, by móc zobaczyć jej twarz. Coś w udręce szpecącej jej rysy wywołało u niego skurcze w żołądku w sposób, który był dla niego zupełnie obcy.
— Granger — spróbował ponownie Draco. — Co się stało?
Wciąż nic.
Wzdychając z frustracją, jego palce podświadomie zaczęły pocierać jej kark, wykonując kojące kręgi.
— Hermiono — westchnął. — Powiedz mi, co chcesz, żebym zrobił.
Wreszcie coś zobaczył; tylko subtelny błysk w jej złamanym spojrzeniu, który dał mu do zrozumienia, że go usłyszała. Zauważył, że wstrzymał oddech, gdy odwróciła nieco głowę, by na niego spojrzeć. Usiłowała uspokoić swoje nieregularne fale szlochu.
— Mój… mój pokój — wykrztusiła cicho.
— W porządku — mruknął Draco, delikatnie ujmując jej za ramię i zarzucając je na swoje barki, zanim ułożył jedną rękę na jej plecach, a drugą wsunął pod jej kolana. Wstał i podniósł ją ze sobą, trzymając mocno przy piersi, gdy kierował się do drzwi pokoju. Każdy z dreszczy i jęków dziewczyny wibrował na jego ciele, gdy zaniósł ją do sypialni i położył na łóżku, siadając na krawędzi, kiedy zwinęła się na boku, plecami do niego.
— Ja… chcę zostać sama — wyjąkała, gdy Krzywołap wskoczył na łóżko i usiadł u jego stóp.
Draco zacisnął usta.
— Granger, nie sądzę…
— Proszę, Draco — jęknęła.
Surowa desperacja w jej głosie sprawiła, że się wzdrygnął i wypuścił nierówny oddech na znak zgody, zanim zsunął się z łóżka i ruszył do wyjścia. Zatrzymał się na chwilę w progu i spojrzał przez ramię na załamaną dziewczynę, uświadamiając sobie z przerażeniem, że nigdy nie był tak... bezsilny wobec kogoś. Salazarze, przeklnij go, ale nic na to nie mógł poradzić.
Potrząsając głową ze znużeniem, zamknął za sobą drzwi i zmarszczył brwi, gdy jej szloch zabrzmiał z wnętrza pokoju. Ten dźwięk prześladował go przez resztę dnia.
***
Była już trzecia nad ranem, kiedy Draco uznał, że ma już tego dość. Po całym dniu odkładania tej decyzji i rozważania wszelkich możliwych wyjaśnień dla jej żalu, rozbolała go głowa, a cierpliwość wyczerpała.
Wiedział, że musi być taktyczny i delikatny w swoim podejściu, jeśli chce odkryć przyczynę zachowania Granger, i w tym dziwnym momencie namysłu zrobił jej filiżankę herbaty. Zajęło mu to kilka prób, zanim poczuł się w pełni usatysfakcjonowany finalnym efektem, i z parującym kubkiem w dłoni pchnął jej drzwi. Niepokojący dreszcz przemknął po jego kręgosłupie, gdy zobaczył ją na łóżku.
Hermiona podciągnęła swoje ciało do pozycji siedzącej i owinęła się jednym ze swoich grubych koców. Jej usta drżały i były sine, bez wątpienia z powodu nieustannego nawyku ich przygryzania, kiedy czuła się niespokojna. Była przygarbiona, ale to spojrzenie w jej oczach sprawiło, że wątpliwa dusza Draco zadrżała. Jej szlochy ucichły, ale policzki pokryte były wielogodzinnymi łzami, a odległe spojrzenie było nawiedzające; złamane i puste jak u trupa. Zebrał w sobie wszelkie siły i zbliżył się do niej, kładąc herbatę na nocnym stoliku i zatapiając się w materacu naprzeciwko niej. Patrzyła tępo w przestrzeń.
— No już, Granger — zaczął, jego ton był bardziej ostry, niż zamierzał. — Wyrzuć to z siebie. Jesteś silniejsza niż sądzisz.
Hermiona nawet nie mrugnęła.
— Co się stało? — spróbował innego podejścia. — Czy to… Czy to Potter i Weasley?
Cisza i to samo szkliste, puste spojrzenie.
— Do diabła, Hermiono — wysyczał, chwytając ją za twarz i zmuszając, by naprawdę na niego spojrzała. — Przestań. Powiedz mi, co się do cholery stało.
Zamknęła oczy, a Draco zacisnął szczękę z rosnącym wzburzeniem. Zetknął ze sobą ich czoła, a jego kciuki muskały wilgotne ślady jej rozpaczy i pozwolił, by zabijająca dumę prawda wyszła z jego ust.
— Wróć do mnie, Granger — poprosił ledwie słyszalnym głosem. — Ja… — Salazarze, wybacz mi. — Potrzebuję cię.
Ogarnęła go oszałamiająca fala ulgi, kiedy dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała na niego; naprawdę. Jej ciężkie od łez rzęsy zatrzepotały, gdy oblizała usta, a on nie odważył się odezwać z obawy, że w każdej chwili mogłaby powrócić do stanu katatonii.
— Moja mama i tata nie wiedzą, kim jestem — mruknęła w końcu, a jego brwi zmarszczyły się w zmieszaniu. — Mugole… byli mordowani, a ja musiałam się upewnić, że będą bezpieczni…
Draco nie wydusił ani słowa, ponieważ nie miał bladego pojęcia, co mógłby powiedzieć. Miał wiele pytań, ale instynkt podpowiadał mu, żeby poczekał, aż dziewczyna się uspokoi, zanim będzie miał jakąkolwiek nadzieję na wyciągnięcie z niej szczegółów. Poruszył się niezgrabnie na łóżku; pocieszanie ludzi nie było jego mocną stroną i uznał, że być może jego czyny złagodzą jej ból bardziej niż niepewne słowa.
Przycisnął swoją twarz trochę mocniej do jej własnej tak, że ich nosy się zetknęły, po czym pociągnął ją na swoje kolana, być może trochę zbyt brutalnie, i oplótł wokół niej swoje kończyny. Hermiona chwyciła go za ramiona i tors, jakby próbowała wtopić się w jego ciało lub chłonąć bijące od niego ciepło. Pochylając się do przodu, Draco chwycił filiżankę herbaty ze stołu i wsunął ją do jej dłoni.
— Wypij to — powiedział jej. — Nic dziś nie jadłaś, ani nie piłaś. — Przyglądał się jej uważnie, kiedy unosiła napój do ust, żeby wziąć niepewny łyk, i zanuciła w zamyśleniu, zanim spojrzała na niego zdezorientowana. — Co? — zapytał.
— Robisz dobrą herbatę — wymamrotała w zamyśleniu i poczuła, jak jego ironiczne prychnięcie rozbawienia muska jej włosy.
— Uwierzę ci na słowo — powiedział, rozluźniając uścisk swoich ramion wokół niej. — Granger, ja…
— Wiesz, co jest najgorsze? — przerwała mu, a jej głos był teraz mieszanką rozpaczy i urazy. — Nigdy… nigdy nie sądziłam, że kogoś znienawidzę; mam na myśli, że naprawdę kogoś znienawidzę… do tego stopnia, że zacznę żałować, że ten ktoś żyje.
Draco wzdrygnął się, słysząc jej łamiący się ton, ale zdecydował, że najlepiej będzie pozwolić jej mówić i zrzucić z siebie cały ten ciężar. Jego palce bawiły się czubkami jej loków, kiedy słuchał, jak opróżnia ona przed nim swoją duszę z otrzeźwiającym poziomem zaufania.
— V-Voldemort zniszczył tak wiele żyć, tyle dzieciństw — kontynuowała, unosząc podbródek i patrząc mu w oczy. — Harry'ego, Neville'a — wymieniła, sięgając po jego dłoń i chwytając ją mocno. — Nawet twoje.
Draco wypuścił powietrze i spojrzał na ich splecione ze sobą palce z dziwnym, łaskoczącym uczuciem w brzuchu.
— Granger…
— Nienawidzę go — splunęła ze złością, a świeże łzy popłynęły z jej orzechowych oczu. — Naprawdę go nienawidzę…
— Granger, oddychaj — polecił spokojnie, czując jednocześnie lekką ulgę, słysząc ponownie ogień w jej głosie. — Wypij jeszcze trochę herbaty…
— Dziękuję — wypaliła nagle, a głowa Draco poderwała się ze zdziwienia. — Za wysłuchanie mnie. Ja… czuję się trochę lepiej.
Niepewnie skinął głową i zmarszczył brwi, patrząc, jak zdradzająca jej emocje łza rozpryskuje się na jego knykciach. Słuchając zsynchronizowanego łomotu ich serc, przechylił głowę, by obdarzyć jej usta krótkim, ale uspokajającym pocałunkiem. Najwyraźniej jej melancholia jeszcze się nie skończyła, ale wiedział, że poradzi sobie z nią w swoim czasie, bo była zbyt silna, by zatracić się w tej rozpaczającej otchłani.
— Co teraz? — zapytał cicho.
— Jestem zmęczona — wyznała Hermiona, wiercąc się w jego ramionach i posyłając mu to spojrzenie, mówiące, że chciała zapytać go o coś, co raczej mu się nie spodoba. — Zostaniesz ze mną, dopóki nie zasnę?
Zawahał się, ale powoli skinął głową z uległością, zanim ostrożnie wsunął ich pod kołdrę i pozwolił jej oprzeć twarz o jego pierś i otrzeć kilka upartych łzy o jego sweter. Kiedy zarzucił leniwe ramię na jej talię, zdał sobie sprawę, że nigdy wcześniej tego nie robili; nie spali razem bez wyczerpania i utrzymującej się między nimi błogości po stosunku.
Gdyby ktokolwiek kiedyś go o to zapytał, powiedziałby, że w tym momencie odkrył, że jego uczucia do Granger osiągnęły potężny i praktycznie niebezpieczny poziom. Stały się tak silne, że mógł szczerze przyznać, że zaślepiły jego wszelkie poglądy na jej nieczystą krew.
I naprawdę już go to nie obchodziło.
Jeśli coś miało mnie przekonać do Draco jeszcze bardziej, to chyba właśnie ten rozdział. W końcu okazał jej uczucie. Zaopiekował się nią i martwił tak bardzo, że nie dawało mu to spokoju. Czuł się po prostu bezsilny, że nie tylko nie wiedział co się dzieje, ale kiedy już się dowiedział, to nie miał pojęcia jak może jej pomóc. Ale zachował się jak należy. Nie spodziewałam się, że weźmie ją na kolana i zwyczajnie do siebie przytuli. Że pocałuję ją tak czule, by dodać chociażby trochę otuchy. I w końcu się przyznał przed sobą, że się o nią martwi i że jest dla niego ważna. Lepiej późno niż wcale jak to mówią. Hermiona nie powinna była go odtrącać wtedy, kiedy się pytał co się stało. On po prostu się martwił, ale potrafię ją też zrozumieć. Nie chciała mu mówić o swoich problemach, bo możliwe że uważała, że jego to po prostu nie interesuje. No i McGonagall kazała jej uważać na to, komu i co mówi na temat jej rodziców. A jej samej mega współczuję. Bo też by mi chyba serce pękło, jakby musiała zrobić to co ona. Wiem, że w ten sposób ratuje im życie, ale ta świadomość, że mogą już jej nigdy nie rozpoznać, albo że ona ich nigdy nie znajdzie…
OdpowiedzUsuńAle świetny rozdział, to opowiadanie zaskakuje mnie na każdym kroku 🙂
OdpowiedzUsuńBiedn Hermiona, nie chce sobie wyobrazac, co czula! Dobrze, ze Draco udalo sie do niej dotrze i jakos podniesc na duchu... I przy okazji odkryl swoje uczucia wzgledem naszej Gryfonki 😊
OdpowiedzUsuńTrafiłam, nie chciałam trafić, na prawdę nie chciałam :( Troszkę zamazywał mi się obraz od łez, w pracy wezmą mnie kiedyś za wariatkę, najpierw łzy, potem delikatny uśmiech... Nie wyobrażam sobie co czuła Hermiona, a może wyobrażam... Chyba każdy stracił kogoś bliskiego, ale każdy przeżywa to inaczej, tu jest jedynie nadzieja, że wojnę wygrają i będzie mogła odnaleźć rodziców.
OdpowiedzUsuńDraco stanął w końcu na wysokości zadania! Nareszcie! Zajął się nią, chociaż nie jest niby dobry w pocieszaniu zrobił coś co było najważniejsze - dał bliskość, przytulenie, wsparcie, obecność. Słowa, czy idzie nimi pocieszyć, co powiedzieć "będzie dobrze", "wszystko się ułoży, zobaczysz" - na mnie nie działa, zapewnienie tego poczucia bezpieczeństwa i obecności jest chyba dla mnie najważniejsze. Poczucie, że nie jestem sama w obliczu takiego cierpienia. Więc umie pocieszać, instynktownie. Hermiona jest dla niego ważna, uczucia przybrały niebezpieczny poziom? Już się ich nie pozbędzie. Wszystko obiera kierunek w którym ich widzę. Generalnie chwilę tak się zatrzymałam nad pisaniem tego komentarza i pomyślałam, jak widziałąbym zakończenie, chyba już wiem. Wojna przegrana, ale Dramione wygrane, być może ich izolacja od świata i życie razem - no zakończenie szczęśliwo-gorzkie :D ale jakoś tak bym to widziała, jestem ciekawa co dalej, więc się już nie zastanawiam i idę dalej czytać <3