Hermiona została obudzona ciężkimi oddechami muskającymi wrażliwą skórę między jej łopatkami i mrugnęła, by odegnać spod powiek cienie czegoś, co wydawało się naprawdę przyjemnym snem.
Wpatrywała się w przestrzeń, gdy jej powolne myśli złożyły się w całość, a oczy rozszerzyły się, gdy zdała sobie sprawę, co oznaczały oddechy na jej skórze. Ostrożnie obróciła swoje ciało, a jej wzrok padł na śpiącego obok Ślizgona, podążając za linią jego bezwładnej ręki, przerzuconej przez jej talię.
Został. Został z nią w łóżku aż do rana.
Uśmiechnęła się wbrew sobie i ostrożnie musnęła palcami jego knykcie, dostrzegając swój zegar i zauważając, że pospali aż do jedenastej. Był drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Nie pamiętała nawet, kiedy ostatni raz zdołała się położyć, gdy jej poprzednie napady bezsenności uparcie zbierały swoje żniwo, a fakt, że on nadal tu był, dawał jej to od dawna zapomniane uczucie spokoju.
Opadła z powrotem w pomiętą pościel i podziwiała jego zrelaksowane rysy; tak piękny, gdy był zagubiony w snach i całkowicie nieświadomy rzeczywistości. Mogło to być samolubne i nieco irracjonalne, ale prawie pozwoliła odepchnąć sobie mrok w najodleglejsze zakątki umysłu, by mogła w pełni docenić ten surrealistyczny moment.
Poruszył się, chwytając ją mocniej za biodro, a ona próbowała uspokoić swój oddech. Nie chciała, żeby się obudził; jeszcze nie teraz. Nie wiedziała, czy chłopak kiedykolwiek ponownie zaszczyci ją swoją poranną obecnością, a ona chciała zapamiętać, jak to jest czuć się tak… jakby byli czymś prawdziwym…
I rzeczywistym
Wiedziała, że to tylko chwilowe; święta miały paskudny zwyczaj zwodzenia ludzi i wzbudzania niebezpiecznego poziomu optymizmu, ale w tej chwili czuła ciepło i bliskość, której brakowało jej… od miesięcy. A wszystko dlatego, że chłopak śpiący u jej boku powinien być jej wrogiem. Uśmiech rozciągnął jej usta, gdy przypomniała sobie ich wieczór spędzony na zewnątrz.
Wybacz mi…
Szczegóły nie były konieczne, tak samo powody, dla których poprosił ją o przebaczenie, ale na Godryka, to był szok. Niesamowity szok. To był jej prezent gwiazdkowy; mała ofiara jego dumy i ego.
Naprawdę zmienił się w ciągu ostatnich trzech miesięcy.
Teraz to stawało się coraz bardziej oczywiste, zanikające kłamstwa i uprzedzenia, które zostały wyryte w jego umyśle, kiedy zaczął samodzielnie myśleć i dokonywać własnych osądów. Wszystko, co mogła zrobić, to podać mu fakty i mieć nadzieję, że w końcu dostrzeże w nich sens i przyzna, że czystość krwi jest nieistotna, tak jak kolor włosów czy odcień skóry. To był boleśnie powolny proces i znajdowali się dopiero na początku tej długiej drogi, ale Dumbledore wyraźnie uważał, że dusza Draco jest warta ocalenia i teraz rozumiała już dlaczego.
I ona go lubiła… Godryku dopomóż, naprawdę go lubiła.
— Często patrzysz, jak ludzie śpią, Granger? — Szorstki głos Draco sprawił, że westchnęła, a jego oczy powoli się otworzyły, by przeszyć ją wzburzonym spojrzeniem.
— Nienawidzę, kiedy to robisz — wymamrotała z rumieńcem zakłopotania, marszcząc brwi, gdy zsunął z niej rękę.
— Biedactwo — uśmiechnął się, podpierając głowę dłonią i pochylając się nad nią. — Kurwa, ale tu zimno.
— Czy te bluźnierstwa naprawdę są konieczne o tak wczesnej porze? — skrzywiła się.
— A twoje wielkie słowa, to co? — odpalił zadowolony z siebie. — I tak, wiem, co masz na myśli, ale serio, Granger. Mogłabyś przynajmniej poczekać do południa, zanim uderzysz mnie swoim wewnętrznym tezaurusem.
— Cóż — zachichotała, zachęcona jego nieoczekiwaną swobodnością. — Myślałam, że ze wszystkich ludzi akurat ty będziesz w stanie nadążyć.
— To dość dwuznaczny komplement — powiedział z subtelnym rozbawieniem. — Czy mogę zapytać, dlaczego wstałaś tak wcześnie? To jakaś kolejna dziwna mugolska tradycja?
— Już prawie jedenasta.
— Nie żartuj — zakpił Draco, ale kiedy spojrzał na zegar, zmarszczył ze zdziwienia brwi.
Jego oczy przesunęły się na fotografię obok; zdjęcie, które dostała wczoraj od Pottera, przedstawiające ją i tych nieudolnych kretynów, z którymi się przyjaźniła. Cała trójka uśmiechała się i chichotała z czegoś, o czym nie mógł mieć najmniejszego pojęcia, a obaj chłopcy przerzucali ochronnie ramiona przez jej barki, jakby chcieli mu pokazać, że ona należy do nich, a nie do niego. Dziwne poczucie spokoju, które osiedliło się między nimi tego ranka, szybko zniknęło, a kiedy zdjęcie zakpiło z niego kolejnym prywatnym chichotem między Granger i tym rudym skurwielem, Draco poczuł, że jego instynkt obronny wraca do normy.
— Powinienem się zbierać — burknął, podchodząc do krawędzi łóżka i wsuwając bokserki na nogi. — Jest późno…
— Nie rób tego, Draco — uspokoiła jego działania stanowczym tonem. — Nie zamykaj się przede mną w ten sposób. Po prostu rozmawialiśmy…
— Więc co chcesz, żebym zrobił? — zapytał przez zaciśnięte zęby. — Udawał, że to całkowicie normalne?
— Chciałabym, abyś najpierw zdefiniował czym jest „normalność” — odpowiedziała. — Wracaj do łóżka…
— Zawsze byłaś fanką twardych faktów, Granger — powiedział powoli, odwracając się do niej plecami. — A więc oto fakty; jesteśmy wrogami…
— Draco…
— Żeby było jasne — kontynuował, wpatrując się w Mroczny Znak na swoim przedramieniu z żółcią podchodzącą do gardła. — Jestem Śmierciożercą-
— Nie, nie jesteś…
— I to dość gównianym, trzeba przyznać — mruknął cicho. — Wystarczająco gównianym, że w ciągu niecałego roku udało mi się wkurzyć Voldemorta, ale mimo wszystko nadal jestem Śmierciożercą, Granger. A ty jesteś członkiem Zakonu…
— Tak naprawdę nigdy nie byłeś jednym z nich — argumentowała stanowczo. — I dobrze o tym wiesz…
— Walczysz po stronie Światła — kontynuował niemal przygnębionym tonem. — A ja jestem częścią Ciemności i taka jest prawda.
Hermiona westchnęła i próbowała położyć dłoń na jego plecach, ale ją odepchnął.
— To nie jest takie proste, Draco — spróbowała.
— To właśnie jest takie proste — warknął. — Możesz wypatrywać wyjątków, ile tylko chcesz, Granger, ale takie są fakty. Większość rzeczy jest po prostu czarno-biała.
— Więc dlaczego jest tak wiele odcieni szarości? — wyszeptała, poruszając się ostrożnie za nim i owijając ramiona wokół jego brzucha. Oparła policzek na napiętych mięśniach jego pleców, obsypując rozmarzonymi pocałunkami długość jego kręgosłupa. — Lubię szary.
Zamknął oczy i starał się nie poddać dotykowi jej ust i kuszących słów.
— Jesteś zbyt uparta, Granger.
— Ty też…
— Bardzo łatwo jest udawać, że nasze… wybryki są tutaj normalne, Granger — skrzywił się. — Ale nie będziemy tkwić tu wiecznie…
— Możemy przejść przez ten most, kiedy już do niego dotrzemy — powiedziała cichym głosem.
— Mądrzej byłoby zakończyć to teraz — powiedział ze stoickim spokojem, a Hermiona poczuła ucisk w klatce piersiowej. — Zanim cię zranię.
— Jeśli nie dbasz o moje uczucia, to dlaczego miałoby to mieć jakiekolwiek znaczenie?
Wzdrygnął się i westchnął, ofiarując jej kolejny strzęp swojej poszarpanej godności.
— Nigdy nie powiedziałem, że nie dbam o twoje uczucia.
Hermiona poczuła, że optymizm rozgrzewa jej krew, ale optymizm to niebezpieczna rzecz.
— Więc co wobec mnie czujesz? — zapytała nerwowo, gładząc go po torsie. Już kilka razy pojawiało się między nimi to pytanie, a kiedy rozważyła wszystkie poprzednie odpowiedzi, których sobie udzielili, zrozumiała, jak bardzo się teraz różnili względem swoich wersji z przeszłości.
— Nie wiem — mruknął cicho. — Tego… nie da się zdefiniować.
— Nadal mnie nienawidzisz? — drążyła.
Wypuścił stłumiony oddech i podniósł rękę, żeby pomasować skroń.
— Nie — odpowiedział po długiej przerwie. — Z pewnością byłoby to wygodne, ale wiesz, że nie, Hermiono. — Zawahał się, czy wziąć otrzeźwiający oddech. — A ty, co wobec mnie czujesz?
Pocałowała go w kark.
— Lubię cię, Draco — przyznała cicho, a wyznanie było tak niewinne i szczere, że ścisnęło go za serce. — Myślałam… myślałam, że to oczywiste…
— Zranię cię — powtórzył, tym razem głośniej. — W tym pokoju łatwo jest żyć jak w bajce, ale to nie potrwa wiecznie…
— W takim razie z pewnością najbardziej sensowne byłoby wykorzystanie tego na tyle, na ile możemy — rozumowała spokojnie, z lekką ulgą, gdy poczuła, jak jego mięśnie rozluźniają się pod jej policzkiem. — Draco, mam dość przekonywania cię, żebyś przestał to wszystko kwestionować.
Napiął szczękę.
— Więc dlaczego to robisz?
Hermiona oblizała usta z nadzieją, że jej głos nie zacznie drżeć.
— Bo bałam się, że ta wojna sprawiła, że straciłam nadzieję — wydyszała. — Ale przypomniałeś mi, jak to jest się uśmiechać.
Merlinie, jej szczerość miażdżyła jego postanowienia, ale czy naprawdę chciał, żeby to się skończyło? To było po prostu instynktowne, by wszystko kwestionować i opierać ze względu na nieustannie słabnącą dumę. Powoli położył swoją dłoń na jej własnej i pochylił głowę w geście poddania, muskając opuszkami jej palce.
— Nigdy nie mów, że nie próbowałem cię ostrzec — powiedział stanowczo. — To wszystko skończy się łzami.
— Może — zgodziła się ze smutkiem. — Ale na razie nie mamy żadnych mostów…
— Przez które możnaby przejść — dokończył za nią, odwracając się lekko, by spojrzeć na nią przez ramię. — Czy zawsze musisz wszystko opisywać zagadkami?
— To raczej analogie — poprawiła, wyciągając szyję, żeby cmoknąć go w policzek. — Skończyliśmy się kłócić?
— My nigdy nie skończymy się kłócić, Granger.
***
Hermiona podążyła za wyciśniętymi w śniegu śladami stóp i przeciągnęła ręką po gałęzi, aby uspokoić swoje kroki.
Czuła się winna tego pomysłu, biorąc pod uwagę brak możliwości Draco do wyjścia z nią, ale musiała wymknąć się ze swojego dormitorium i zasięgnąć trochę świeżego powietrza. On sam wyszedł, by wziąć prysznic, a potem, jak można było przewidzieć, zniknął w swoim pokoju; być może by znów pogardzać sobą z powodu ich skomplikowanego związku, a może by po prostu nadrobić braki snu. Nie miała pojęcia i wiedziała, że lepiej nie pytać, kiedy zobaczyła to lekko udręczone spojrzenie w jego oczach, zanim ją opuścił.
Rzuciła na siebie szybki czar ogrzewający, by stłumić chłód i usiadła na potężnym kamieniu pod kruchym i obciążonym srebrzystym puchem dębem, by przyjrzeć się znajomemu otoczeniu. Śnieg przestał prószyć w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, a ona tęskniła za tą nieskończoną dziecięcą ekscytacją, którą zawsze czuła, gdy padał, ale szare chmury na niebie obiecywały coś więcej i miała nadzieję, że nadejdzie to wkrótce.
— Panno Granger. — Mądry głos wyrwał ją z zadumy. — Tak właśnie myślałam, że to ty.
— Dzień dobry, pani profesor — Hermiona powitała dyrektorkę. — Czyżbym nie tylko ja potrzebowała spaceru?
— W tej chwili nie mam zbyt wielu obowiązków — powiedziała z rozczarowaniem kobieta. — Wyglądałaś na dość zamyśloną. Czy coś cię niepokoi?
— Łatwiej byłoby zapytać, co mnie nie niepokoi — odparła Hermiona, wzruszając ramionami.
— Czy wolałabyś zostać sam na sam ze swoimi myślami? — zapytała McGonagall, drżąc, gdy ostry wiatr przeszył powietrze. — A może wolałabyś mieć jakieś towarzystwo, nawet takiej starowinki jak ja?
Hermiona parsknęła śmiechem i poklepała miejsce obok siebie na głazie.
— Proszę, usiądź.
— Chwileczkę — mruknęła McGonagall, wyjmując różdżkę i rzucając zaklęcie, by zmiękczyć skałę, zanim usadowiła się obok swojej uczennicy. — Moje plecy nie są już tak wyrozumiałe jak kiedyś. O czym tak rozmyślasz, Hermiono?
— Zastanawiałam się, co teraz robią Harry i Ron — wyznała powoli. — I mam nadzieję, że w jakimś stopniu mogą cieszyć się tymi świętami.
— Jestem pewna, że panu Weasleyowi udało się stworzyć jakąś formę rozrywki — odparła dyrektorka z porozumiewawczym uśmiechem. — Nie powinnaś się aż tak bardzo o nich martwić. Gdyby mieli kłopoty lub naprawdę potrzebowali pomocy jednego z nas, są sposoby, by mogli szybko dać o tym znać; patronusy, sowy i tak dalej.
— Wiem — przytaknęła się z roztargnieniem. — Żałuję tylko, że nie mogłam pojechać z nimi.
— Mam nadzieję, że nie masz do mnie pretensji, że poprosiłam cię byś została tutaj ze mną — westchnęła McGonagall. — Jedynym powodem, dla którego Remus zgodził się ich puścić było to, że zapewnili go, że nie będzie ich tylko tydzień. Gdyby ktokolwiek z nas wiedział, że zamierzali wyjechać na tyle miesięcy, nikt by na to nie pozwolił.
— Wiedziałam, że nie wrócą po tygodniu — wymamrotała Hermiona. — Harry był zbyt zdeterminowany, by znaleźć horkruksy.
— Cóż, muszę przyznać, że radzą sobie lepiej, niż przewidywałam — powiedziała zamyślonym tonem. — Miej w nich troszkę więcej wiary, Hermiono. Być może w tej chwili ja potrzebuję cię bardziej niż oni.
Brunetka przechyliła głowę na bok i z wahaniem spojrzała na swoją mentorkę.
— Pani profesor, czy może mi pani wybaczyć, jeśli zadam dość osobiste pytanie?
— Zależy, co to za pytanie.
— Cóż — zaczęła niezręcznie Hermiona. — Oczywiście lubisz dzieci, inaczej nie byłabyś nauczycielką i jesteś bardzo dobra w udzielaniu rad, więc zastanawiałam się, dlaczego nigdy nie zdecydowałaś się mieć własnych dzieci?
— Ależ mam wiele dzieci — odpowiedziała, a brwi Hermiony uniosły się ze zdziwienia. — Nawet tysiące. Niektóre dobre, a niektóre złe, ale każde z nich ma swoje osobne miejsce w mojej pamięci.
— Twoi uczniowie.
— Dokładnie — przytaknęła McGonagall, posyłając Hermionie znaczące spojrzenie. — A od czasu do czasu pojawia się ktoś wyjątkowy, kto sprawia, że czuję się dumna jak prawdziwa matka.
Hermiona uśmiechnęła się, czując ciepły przypływ wdzięczności i szacunku dla swojej mentorki.
— Dziękuję — westchnęła. — Za wszystko.
— Nie ma za co — powiedziała dyrektorka, wstając z miejsca z pewnymi trudnościami spowodowanymi wiekiem. — A teraz, jeśli mi wybaczysz, zgodziłam się udać z Filiusem i Horacym na lunch, ale czy przed odejściem mogę zadać ci jeszcze jedno pytanie?
— Oczywiście.
— Ta ostatnia aranżacja dla pana Malfoya — zaczęła miarowym głosem, a Hermiona starała się nie zarumienić. — Widzę, że sprawy się między wami… zmieniły, i zastanawiam się, czy powinnam się tym martwić?
Hermiona zamyśliła się na chwilę nad tym, że jej usta były lekko spuchnięte od pocałunków albo czy przypadkiem nie zapomniała ukryć siniaka na szyi, który miał podejrzany kształt ust Draco. Miała nadzieję, że napięcie jej ramion nie było zbyt widoczne i że cień winy w jej oczach został skutecznie ukryty pod rzęsami.
— Nie — wymamrotała w końcu, udając pewność. — Wszystko w porządku.
Kiedy McGonagall posłała jej pożegnalne skinienie głową i odwróciła się by odejść, Hermiona splotła razem palce i wydała z siebie wygodne westchnienie, gdy śnieg znów zaczął padać.
***
Draco trzymał w dłoniach swoją własnoręcznie przygotowaną kawę i wdychał esencjonalną parę unoszącą się z napoju.
Nie była tak dobra jak ta zrobiona przez Granger, ale musiała mu wystarczyć i choć brzmiało to dziwnie, naprawdę czuł, że udało mu się coś osiągnąć. Pomimo tego, że zrobił to na mugolski sposób, nie czuł się ani zdegradowany, ani głupi, ale zalała go fala ulgi, że jednak jest zdolny do wykonania tak przyziemnego zadania. A jeśli jemu się udało, to może mugole nie różnili się od czarodziejów aż tak bardzo, jak przypuszczał…
Poderwał głowę w górę, kiedy Granger weszła do pokoju; oszroniona i wyglądająca na zdecydowanie przemarzniętą, ale nadal tak urocza. Niemal niepokoiło go to, jak bardzo była dla niego pociągająca, nawet w swoim workowatym, mugolskim ubraniu i lekko rozczochranym wyglądzie. Jednak na jej ustach pojawił się smutek, który go zaciekawił.
— Coś się stało? — zapytał, może trochę za ostro.
— Nic — odetchnęła Hermiona ze znużeniem. — Jestem tylko trochę zmęczona.
— Kłamczucha — prychnął, a jego popielate oczy śledziły ją, gdy przeszła obok niego prosto do aneksu kuchennego. — Czasami jesteś niczym otwarta księga, Granger.
— To nic takiego — upierała się. — Zawsze staję się trochę przygnębiona po świętach. Styczeń jest taki ponury.
— Jeszcze nie ma stycznia — zauważył, opuszczając swoje miejsce i podążając za nią. — Boże Narodzenie było ledwo wczoraj.
— Wiem — mruknęła i skinęła głową. — Ale wiem też, że przyszły rok będzie okropny i ja… chciałbym, żeby było inaczej.
— Inaczej — powtórzył, sięgając, by owinąć jeden z jej loków wokół swojego palca. — Masz na myśli, że chciałbyś znów być z Potterem i Weasleyem.
Mięśnie jej pleców zesztywniały pod jego dotykiem.
— Tęsknię za nimi — wyznała ze smutkiem. — I jestem pewna, że ty też tęsknisz za swoją rodziną. Ale ja… — urwała, a Draco mógł sobie wyobrazić rumieniec zdobiący jej policzki. — Nigdy... nie zdecydowałbym się wymazać tego, co między nami zaszło. Nawet jeśli oznaczałoby to spotkanie Harry'ego i Rona.
Przerażający i niebezpieczny atak czegoś bliskiego uczuciom uderzył go w brzuch, kiedy dalej bawił się kosmykiem jej włosów.
— A co by zrobili, gdyby o nas wiedzieli?
— Nie wiem — mruknęła, zamykając oczy i nachylając się pod jego dotykiem. — Myślę, że mogliby zacząć krzyczeć i wrzeszczeć, ale mam nadzieję, że kochają mnie na tyle, by w końcu to zrozumieć… choć skłamałbym, gdybym powiedziała, że tobą nie gardzą.
— Ja też nimi gardzę.
— Kiedyś gardziłeś też i mną — przypomniała mu, odwracając się i poświęcając chwilę, by podziwiać jego szare jak burza oczy. — A co zrobiliby twoi przyjaciele, gdyby się o nas dowiedzieli?
— Oboje wiemy, że moi przyjaciele nie byliby problemem — powiedział Draco ze znaczącym spojrzeniem, przesuwając dłoń niżej, by zacząć bawić się rąbkiem jej swetra. — Rodzice by się mnie wyrzekli, a ja nie ujrzałbym ani knuta z mojego spadku. Ale dobrze to wiesz, Granger. Jestem pewien, że słyszałaś, co stało się z Andromedą.
— Słyszałam — powiedziała, unosząc dłoń i przesuwając palcami po jego szczęce. — Są ważniejsze rzeczy niż pieniądze i reputacja.
Jego usta drgnęły ze sceptycyzmem.
— Może w twoim świecie, Granger.
***
Kilka nocy później Hermiona zdała sobie sprawę, że straciła poczucie czasu. Draco był wyraźnie spokojniejszy i mniej zdenerwowany od czasu ich świątecznego spaceru po błoniach, a ona nie mogła się powstrzymać przed wykorzystywaniem tego. Kilka razy leżał w jej łóżku do białego rana, chociaż nie mogła zdecydować, czy to po prostu przypadek, czy też świadomie zdecydował się on pogrążyć w ich cieple i spędzić w jej towarzystwie te wczesne godziny dnia.
Tak właśnie zastał ich świat dzisiejszego wieczoru; między nogami Draco, opierającą się o jego tors, z kilkoma kocami rzuconymi niedbale wokół nich i ciepłem ciał, przyspieszającym bicie ich serc. Zaczarowała swój parapet tak, by stanowił on teraz wnękę i tymczasowo nagięła zabezpieczenia, aby zimowy wiatr mógł wypędzić część stęchlizny z jej pokoju. Poza tym Draco wydawał się lubić wiatr wywołujący gęsią skórkę na ich nagiej skórze, a ona zbyt zrelaksowana, by to przerywać; z jego kończynami owiniętymi wokół niej i brodą na jej ramieniu, gdy oboje czytali książkę leżącą na jej kolanach.
— Skończyłeś już tę stronę? — zapytała.
— Granger — wymamrotał, chrapliwym głosem przy jej gardle. — Potrafisz być całkiem szczwana, kiedy ci się zechce.
Zdusiła chichot.
— A co skłania cię do takiego wniosku?
— Mówisz mi, że twój wybór książki wcale nie był zamierzony?
Pozwoliła sobie na skryty uśmiech.
— Być może podświadomie…
— Bzdury — zarzucił jej, ale jego ton był pełen rozbawienia. — Dwóch wrogów pieprzy się w tajemnicy? To naprawdę mało subtelne, Granger.
— Tak się składa, że to mugolski klasyk — powiedziała, wykręcając szyję, żeby cmoknąć go w kącik ust. — Czy mogę przewrócić stronę?
— Śmiało — skinął głową, odwzajemniając pocałunek i składając go w tym wrażliwym miejscu za jej uchem. — Chociaż czuję potrzebę podkreślenia, że ten Romeo to taki trochę debil.
— Jak to?
— Cóż, podobno miał obsesję na punkcie tej Rosaline — zaczął krytycznie. — A potem poślubia tę Julię, znając ją zaledwie kilka dni. Facet jest solidnie jebnięty.
— Zgadzam się, to wszystko jest trochę pospieszne — wymamrotała niechętnie Hermiona. — Ale romans był wtedy zupełnie inny…
— Chyba nierealny — powiedział. — Nie mogę się doczekać tej części, kiedy w końcu się zabije.
Hermiona opuściła brew w zmieszaniu.
— Skąd wiesz, że się zabija?
— Ten fragment na początku — wyjaśnił, jakby to było oczywiste. — Pod najstraszliwszą z gwiazd, kochanków dwoje; po pełnym przygód nieszczęśliwych bycie śmierć ich stłumiła rodzicielskie boje. To trochę zdradza fabułę, Granger.
— Pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy.
— Nie obwiniaj mnie — wychrypiał, ponownie przyciskając usta do jej szyi. — Obwiniaj autora.
— Ale…
Głośny huk, po którym nastąpił wybuch jasnego światła, odbił się echem w spokojnej nocy, sprawiając, że Hermiona wzdrygnęła się, zanim zdążyła odpowiedzieć. Przyłożyła dłoń do swojego łomoczącego serca, gdy poczuła, że uścisk Draco wokół jej ciała zacieśnia się, niemal obronnie. Sekundę później pojawił się kolejny trzask kolorów. Otworzyła okno szerzej, by dostrzec błyszczące szczątki lśniącego jednorożca galopującego między chmurami.
— Fajerwerki — westchnęła ze zrozumieniem. — Merlinie, ale się wystraszyłam.
— Zauważyłem — prychnął, uwalniając ją z mocnego uścisku. — Otwórz okno troszkę szerzej. Zobaczmy, co Flitwick przyszykował w tym roku.
Zgodziła się i dostosowała swoje ciało tak, aby oboje mogli oglądać pokaz animowanych stworzeń wirujących w powietrzu. Uwielbiała magiczne fajerwerki; tak różne od tych mugolskich, do których była przyzwyczajona, a Flitwick zawsze imponował swoją kreatywnością.
— Dziś musi być Sylwester — wyszeptała ze świadomością, pospiesznie zerkając na zegar.
Minuta do północy…
— Pocałuj mnie — wypaliła niezdarnie Hermiona.
Draco odwrócił się do niej, a jego oczy zwęziły się podejrzliwie na jej śmiałe słowa.
— Co ty…
— Po prostu mnie pocałuj — powtórzyła, rozpaczliwie ujmując w dłonie jego twarz i przyciągając ją blisko, by złączyć ze sobą ich usta i ich los, jeśli wierzyć przesądom.
Początkowo był niezdecydowany, ale szybko się poddał i pociągnął ją na swoje kolana, chciwie sunąc dłońmi po jej talii, co wywołało cudowne dreszcze, które przeszyły jej kręgosłup. Przeczesała palcami jego włosy i westchnęła z uznaniem wprost w jego ustat, kiedy zęby Draco delikatnie zacisnęły się na jej dolnej wardze. Nigdy by się do tego nie przyznała, ale mogłaby z łatwością całować go przez długie i leniwe godziny.
Kiedy się odsunął, mruknęła z rozczarowaniem, ale jej oczy powędrowały z powrotem ku zegarowi, by odkryć, że rzeczywiście była północ. Odwróciła się do Draco i patrzyła, jak żywe kolory fajerwerków odbijają się w jego szarych oczach i na jego bladych rysach, i poczuła, jak coś głęboko w jej piersi płonie i nabrzmiewa.
— Po co to było? — zapytał niepewnym głosem, patrząc na nią wyczekująco.
— To mugolska tradycja — wyjaśniła automatycznie Hermiona, wiedząc, że nie było to coś, z czym społeczność czarodziejów była zaznajomiona. — To znaczy…
Że chcę spędzić z tobą ten rok…
To znaczy, że jesteś dla mnie ważny…
To znaczy, że chcę cię zatrzymać…
— To nic nie znaczy — skłamała. — Po prostu… to po prostu coś, co robią mugole.
Widziała, że niechętnie przyjął jej wyjaśnienie, ale po prostu przewrócił oczami z dezaprobatą i wzruszył ramionami.
— Mugole naprawdę są dziwaczni — zauważył, wskazując, by znów ułożyła się między jego udami. — Chodź, Granger. Właściwie jestem całkiem ciekaw, co stanie się z naszymi „kochankami pod najstraszliwszą z gwiazd”.
Hermionie ledwo udało się powstrzymać wzdrygnięcie.
— Dobrze wiesz, co się stanie – mruknęła. — Umrą.
***
Przesunęła palcami po rzędzie książek w Dziale Ksiąg Zakazanych, przyglądając się tytułom, które wskazywały, że mogą zawierać jakiekolwiek odniesienia do horkruksów. W końcu wybrała starodawny tekst, który uginał się w jej dłoni, zanim odwróciła się i skierowała z powrotem do swojego dormitorium. Obudziła się dziś rano sama i zdecydowała, że ma dobre kilka godzin na kontynuowanie badań, zanim Draco wyjdzie ze swojego pokoju.
W Nowy Rok korytarze Hogwartu były puste i ciche, a popołudnie powoli przechodziło w wieczór, co oznaczało, że pozostali mieszkańcy prawdopodobnie przebywali w swoich pokojach, więc Hermiona była trochę zaskoczona, gdy zauważyła jakąś postać pilnie pędzącą w jej kierunku.
— Panno Granger — odetchnęła McGonagall z wyraźną ulgą. — Muszę z tobą porozmawiać.
Strach zabulgotał Hermionie w żołądku, gdy dostrzegła sfrustrowane zachowanie starszej kobiety.
— Czy coś się stało?
— Obawiam się, że tak — przyznała dyrektorka poważnym tonem. — Chodźmy do mojego biura, żebym mogła ci to wyjaśnić.
Hermiona ledwie miała ułamek sekundy, by móc zaprotestować, zanim McGonagall odwróciła się na pięcie i zaczęła wracać tą samą drogą, którą przyszła.
— O co chodzi? — zapytała nerwowo, ale spotkała się tylko z ciszą, gdy próbowała nadążyć za kobietą. — Pani profesor…
— Muszę ci to pokazać — zawołała przez ramię.
Serce Hermiony dudniło niemiłosiernie, kiedy dotarły do biura. Weszła za McGonagall do środka z drżącymi nogami i tysiącem pytań wirujących w głowie.
— Usiądź…
— Wolałabym stać — odmówiła Hermiona, przyglądając się niecierpliwie nauczycielce. — Co się dzieje? Przerażasz mnie.
McGonagall spojrzała na nią przepraszającym wzrokiem, zanim sięgnęła po gazetę rozłożoną na biurku i podała ją dziewczynie. Oczy Hermiony przeskanowały stronę tytułową Proroka Codziennego, chcąc, by jej umysł przestał pędzić, aby mogła właściwie zrozumieć mieszające się ze sobą odcienie czerni, bieli i szarości, układające się w złowieszcze słowa i zmieniające się co kilka sekund fotografie. Przejrzała artykuł; ledwo rejestrując jego treść w swojej głowie, zanim poczuła, jak jej serce kurczy się i pęka.
Podniosła swoje załzawione oczy na McGonagall i próbowała wydusić z siebie cokolwiek.
— Wszyscy… wszyscy? Martwi?
— Tak — ponuro skinęła głową dyrektorka. — Przykro mi Hermiono, ale myślę, że nadeszła już pora.
Ok, końcówka jest bardzo, ale to bardzo zastawiająca. Kto umarł? Albo został zabity. Raczej to drugie, bo Hermiona wydaje się być tym faktem przerażona. Czyżby chodziło o jej rodziców? Nie, wtedy zareagowałaby histerią, no i McGonagall wspomniała, że nadszedł już czas by coś zrobić. Może to jednak dotyczy jej rodziców. Może Hermiona musi ich odesłać, żeby byli bezpieczni? Nie wiem co myśleć szczerze mówiąc. Ale ta relacja między Draco a Hermioną w końcu zaczyna mi się podobać. W końcu jakby przyznał się do tego, że lepiej byłoby to skończyć, bo nie widzi dla nich przyszłości, że to co jest tutaj, ma miejsce tylko tutaj i ma nie robić sobie nadziei na coś więcej. Ostrzegł ją, że to się skończy łzami. Ale przyznał też, że jej uczucia mają dla niego znaczenie. Nareszcie zaczyna mi się zaczyna podobać jego zachowanie. Wpadli niemal w rutynę, kiedy tak siedzą sobie wtuleni w siebie i czytają książki. No i ten poranek w jej łóżku. W końcu nie uciekł, został. To budzi wielkie nadzieję na to, że może mają szansę. No ale Draco jednak wciąż myśli o tym, jak ważne jest nazwisko i pieniądze które idą wraz z nimi w parze. Czy naprawdę to jest ważniejsze od bycia z kimś, kto sprawia, że jesteś szczęśliwy? Kto Cię kocha. Serio wolałabym zacząć wszystko od nowa, ale mieć przy sobie ukochaną osobę. Może i by się Lucjusz go wyrzekł i wydziedziczył, ale wciąż był Malfoyem. A wierzę, że Andromeda by mu pomogła. W końcu był jej siostrzeńcem…
OdpowiedzUsuńZaczyna się robić gorąco, ciekawe co przyniosą kolejne dni...
OdpowiedzUsuńCo za zakończenie rozdziału! Milion myśli w głowie, czy chodzi o uczniów czy o jakąś mugolską wioskę? Czy może Ministerstwo? Nawet nie chcę o tym myśleć... Dobrze, że chociaż pierwsza część rozdziału była słodka i dała jakieś pokrzepienie. Cieszę się, że w końcu Draco został na noc z Hermioną, dzięki czemu oboje się w końcu wyspali ;) I niewątpliwie ich więź staje się coraz mocniejsza. Moment z Romeem i Julią dosyć wymowny, ale chyba wszyscy tutaj mamy nadzieję, że to się nie skończy tak tragicznie w ich przypadku ;)
OdpowiedzUsuńKońcówka rozdziału mocna i mam mnóstwo myśli, ale najbardziej realna wydaje mi się ta, że nadszedł czas na wymazanie pamięci rodzicom Hermiony... Zapewne w Proroku ukazał się artykuł, że wymordowano wioskę mugoli, albo jakiś mugoli, którzy mieszkają blisko jej rodziców.
OdpowiedzUsuńDraco został na noc, został, albo po prostu zasnął, a od początku wiemy, że działają na siebie w taki sposób, że jakoś ta bezsenność odchodzi chociaż na chwilę. Nie wiem dlaczego, ale ta ręka przerzucona przez Hermionę, nie wiem ale wywołało to u mnie ciary. Autorka zdaje się budować takie nie wiem napięcie, coś na co usilnie oczekujemy, ale musimy poczekać i kiedy nagle się to wydarzy to przynajmniej ja mam takie "WOW".
I teraz mam takie WTF, czytanie Romea i Julii... No bo jakby nie czytałam nic o tym opowiadaniu, żeby przeczytać sama nic nie wiedząc, wyrobić sobie opinie itd. Ale nie sprawdziłam, czy będzie happy ending story... Mam nadzieję, że będzie, za bardzo podoba mi się to opowiadanie, więc nie może złamać mi serca...