Piątek, 5 Czerwca 1998
Dziś na śniadanie jest to, co najbardziej lubię. Ciastka z dyni, zamawiane specjalnie skądś, gdzie jest na nie sezon. Najlepsze dżemy i bułeczki. Jajka, fasola, kiełbaski.
I to wszystko smakuje jak popiół.
Ojciec czyta gazetę z nieruchomymi oczami. Matka wstaje, by przejść się po pokoju, trzymając w dłoni filiżankę i spodek. Wpatruję się w ciasteczka na moim talerzu.
Nottowie zostali zabrani wczoraj. I Goyle. Ojciec Pansy. Pansy prawdopodobnie została wzięta na przesłuchanie, ale wiem, że podczas inspekcji jej różdżki nie znajdą żadnych Niewybaczalnych. Zostanie szybko zwolniona.
— Dlaczego czekali? — szepcze matka. — Dlaczego jeszcze nas nie zabrali?
— Żeby zobaczyć, czy uciekniemy — odpowiada ojciec i przewraca stronę.
Szkoda, że tego nie zrobiliśmy. Lata temu. Żałuję, że nie zostałem wysłany do Durmstrangu, tak jak chciał tego ojciec.
— Pamiętaj — mówi — możecie poprosić o obecność jednego z członków Wizengamotu podczas waszego przesłuchania. — Unosi filiżankę. — Biuro Aurorów musi spełnić taką prośbę. Gorąco polecam…
— Dziękuję, Lucjuszu — mówi matka, wytrzeszczając oczy kiedy spogląda za okno. — Ale już mam dość twoich rekomendacji.
Trzask.
Hix, jeden ze skrzatów ogrodowych wpada do pokoju.
— Mistrzu Malfoy — piszczy, otwierając szeroko oczy. — Oni tutaj są.
Ojciec zamyka gazetę. Matka kończy herbatę i chwyta serwetkę, przyciskając ją do ust.
Wpatruję się w swoje śniadanie i zastanawiam, czy jeszcze kiedyś zobaczę przed sobą tyle jedzenia.
Ojciec wstaje, a my wychodzimy za nim z jadalni, kierując się do holu wejściowego. Stoimy w linii prostej, twarzą do drzwi. Czuję, że ojciec zwraca się w moją stronę.
— Bądź silny, Draco. To nie będzie trwało wiecznie.
— Nie wiesz tego — mówię.
— Nie musisz odpowiadać na żadne pytania, dopóki członek Wizengamotu nie będzie dla ciebie dostępny. Pamiętaj o tym — mówi, prostując rękawy. — Jeśli będziesz mnie potrzebował, musisz do mnie napisać…
— Czego mógłbym od ciebie potrzebować? — syczę do niego.
Czuję na sobie jego wzrok, gdy kieruję swoje oczy ku frontowym drzwiom. Matka ściska mnie za rękę, gdy te się otwierają z eksplozją i około dwudziestu Aurorów wpada przez nie do środka. Nasze różdżki wylatują z kieszeni – nie moja, ale używam tej od mamy – i zaklęcie uderza w moje nogi, więc upadam na kolana. Unoszę ręce w górę, tak jak robią to moi rodzice.
Wszyscy krzyczą różne rzeczy, a ja staram się podążać za wskazówkami. Widzę, że najpierw zajęto się moim ojcem. Nałożyli na niego kajdany, po czym wyprowadzili na zewnątrz. Potem przyszła kolej na matkę. Na to patrzy się o wiele trudniej.
Potem przychodzi i moja kolej, a młody, zaledwie dwudziestopięcioletni Auror skuwa moje nadgarstki. Być może pamiętam go z Hogwartu. Kiedy podnosi mnie na nogi, jego pięść wbija mi się w brzuch tak szybko, że nawet nie wiem, co się stało. Powietrze znika z moich płuc i zginam się w pół, widząc migające pod powiekami plamy światła.
Ciągnie mnie do przodu i przysuwa moją głowę do swojej twarzy, z pięścią we włosach i kwaśnym oddechem na moim nosie.
— Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Malfoy.
***
Piątek, 27 sierpnia 1999 – później
Ktoś musiał poinformować moją matkę, że wychodzę. Miała się ze mną spotkać na lunchu przed ponownym wznowieniem procesu po południu, ale kiedy strażnicy eskortują mnie do miejsca przetrzymywania, ona już tam jest, uśmiechając się szeroko jak wariatka.
Obejmuje mnie ramionami, a ja wstydzę się swojego wyglądu. Zaniedbany i z przetłuszczonymi włosami. Szepcze do mnie pełne miłości słowa, a moje spojrzenie dryfuje, by dostrzec tam również Ritę Skeeter.
— Och, jaki jesteś przystojny, Draco! — Jej oczy tańczą wpatrzone we mnie. — Ale najpierw będziemy musieli cię trochę ogarnąć.
W głębi korytarza jest prysznic, a mama wciska mi w dłoń mydło i szampon. Te, których użyłbym w domu. Jestem ciekaw, skąd wiedziała, że powinna je przynieść. Prysznice Ministerstwa są ładniejsze niż te w Azkabanie i kończę w niecałe pięć minut, wciąż nieprzyzwyczajony do idei posiadania niekończącego się czasu. Czasu, który znowu do mnie należy.
Kiedy wracam do pokoju w świeżym zestawie szat – nowych szat, kupionych specjalnie dla mnie – w końcu pytam Ritę, co tu robi.
— Jestem tu dla Proroka, kochanie! — Rita chwyta mnie za łokieć i prowadzi do bocznego pokoju, w którym siedzi już fotograf. — Nie mogliśmy pozwolić, żebyś został ujrzany jak opuszczasz Ministerstwo cały pokryty tym azkabańskim brudem. Nie, będziemy musieli zrobić kilka zdjęć tutaj, a potem kilka tobie i twojej matce, jak będziecie wychodzić z budynku.
Marszczę na nią brwi.
— Czy jesteś moją agentką prasową?
Kobieta chichocze i uderza mnie w ramię, zakładam, że to będzie jej jedyna odpowiedź. Osusza mi włosy różdżką, a ja pozwalam, żeby je ułożyła, czując się niezręcznie, że mam na sobie czyjeś ręce.
Wydaje mi się, że moja matka była jedyną osobą, która dotykała mnie przez piętnaście ostatnich miesięcy. Po prostu przytulając się do mnie podczas swoich comiesięcznych wizyt. Albo też strażnicy trzymający mnie za łokcie podczas wyprowadzania.
Skeeter każe mi spojrzeć w kamerę, a błysk lampy oślepia mnie, gdy jej fotograf podskakuje.
Po krótkim obiedzie wracam do sali sądowej i stawiają przede mną fiolki. Dostaję różdżkę i prawie jej nie rozpoznaję. Zastanawiam się, czy w ogóle będzie na mnie reagować. Czy nie należy teraz do Pottera?
Gdy drewno wsuwa się do mojej dłoni, drży, więc przynajmniej mnie rozpoznaje.
Resztę popołudnia spędzam przekopując się przez własny umysł i wyrywając z niego wspomnienia niczym chwasty. Muszę oznaczyć każdą wiązkę srebra, która wpadnie do fiolki, i przedyskutować znaczenie każdego wspomnienia z Wizengamotem. To trwa godzinami.
Moja mama czeka, aż skończę. Zostaję zabrany do Azkabanu, aby opróżnić celę, a następnie trafiam pod opiekę matki. Robią nam zdjęcia jak wychodzimy.
Opuszczając to miejsce, myślę o moim ojcu siedzącym gdzieś w tym gmachu. Podczas gdy moja matka od czasu jej uwolnienia odwiedzała mnie raz w miesiącu, ani razu nie pozwolono mi zobaczyć się z ojcem, a ponieważ zostawiam za sobą fortecę, mam nadzieję, że jego również mogę zostawić.
Mama i ja wracamy do domu. Takim, jak go zostawiliśmy. Tym razem w drzwiach wita nas tylko Łzawka. I zastanawiam się, co mam zrobić z całą tą przestrzenią. Rozmyślam, jak matka może to znieść.
Jesteśmy w holu przy kominkach, a mama pyta, co chciałbym zrobić.
— Chyba iść spać.
— Czy jesteś głodny?
Już mam jej odpowiedzieć, kiedy dostrzegam, że drzwi do salonu są zamknięte. Podąża za moimi oczami, gdy przełykam.
— Nie przepadam już za tym pokojem — mówi. – Ani za jadalnią. Teraz jadam posiłki we wschodnim skrzydle.
Mrugam, próbując wypchnąć z umysłu obraz ciała profesor Burbage uderzającego w stół.
— Wyremontujmy je. Oba.
Kiwa głową i uśmiecha się. Pozwala mi iść do łóżka. Wchodzę po schodach, prawie gubiąc się po drodze. W końcu odnajduję swoją sypialnię, przechodząc obok drzwi sąsiedniego pokoju. Szybko go mijam, żeby nie zajrzeć do środka.
***
Poniedziałek, 23 grudnia 1991
— I po prostu przyjęli go do drużyny! — Uderzam rękami w stół. — Wytyczne Hogwartu jasno mówią, że pierwszoroczni nie mogą nawet posiadać mioteł, ale McGonagall po prostu wręczyła mu jedną, wyraźnie go faworyzując, ojcze.
— Tak, Draco, pisałeś mi o tym w swoich listach. — Popija poranną herbatę.
— A czy nie jest to ściśle sprzeczne z zasadami, żeby w drużynie był pierwszoroczniak? — mówię. — Sprawdzałem w bibliotece, ale nie widziałem o tym żadnej wzmianki.
— Sądzę — mówi mama — że pierwszoroczni mogą próbować, ale używając tylko mioteł szkolnych. — Poklepuje kącik ust serwetką.
— I jak to ma być sprawiedliwe! Ojcze, naprawdę musisz coś z tym zrobić.
— Nie martw się, Draco. Dołączysz do drużyny w przyszłym roku i będziesz w stanie pokonać Pottera bez uciekania się do łamania zasad. — Przewraca strony Proroka. — Jak twoje zajęcia? Spodziewasz się dobrych ocen?
— Tak, ojcze. — Chwytam w dłoń tosta. — Jestem najlepszy w eliksirach i mam bardzo wysokie oceny na wszystkich innych przedmiotach.
— Jak wysokie? — Jego oczy odrywają się teraz od gazety i po raz pierwszy spogląda na mnie z zainteresowaniem.
— Drugi na roku, jak sądzę — mówię, unosząc wyniośle brew, tak jak sam mnie nauczył.
— Świetnie, Draco — mówi matka.
— A kto jest pierwszy? — pyta ojciec, wykrzywiając usta.
Mrużę oczy patrząc na stół i szarpiąc serwetkę rozłożoną na kolanach. Warczę:
— Hermiona Granger.
— Granger — mówi matka, patrząc na ojca zmrużonymi oczami. — Nie znamy żadnych Grangerów, prawda?
— Czy jest spokrewniona z Hectorem Dagworth-Grangerem, Mistrzem Eliksirów? — pyta ojciec.
Prycham i mówię:
— Merlinie, nie. Jest szlamą.
— Draco — grucha mama. — Nie wolno ci używać tego słowa w szkole.
— Cóż, nie jestem w szkole, prawda? — Wpatruję się w nią.
— Uważaj na swój ton — mówi ojciec. Dąsam się i szturcham widelcem resztki śniadania. — Dziewczyna mugolskiego pochodzenia najlepsza w roczniku? Czy jest Krukonką?
— Gryfonką — szydzę. — Najlepsza przyjaciółka Harry’ego Pottera.
— Ach. — Ojciec kręci głową. — To wiele wyjaśnia. Wszyscy w tej cholernej szkole tak bardzo zmiękli dla Pottera i Dumbledore'a. Jestem pewien, że tak naprawdę nie otrzymuje lepszych ocen niż ty, Draco. Podnoszą jej stopnie.
Patrzę na mamę, a ona unosi brew na ojca, po czym upija łyk ze swojej filiżanki.
— Naprawdę tak uważasz? — pytam chciwie. — To nie w porządku! Ona jest taka irytująca! Podskakuje, jakby musiała korzystać z toalety za każdym razem, gdy profesor zadaje pytanie. Ciągle wszystko notuje – a jej pismo jest po prostu okropne – i przez cały czas wyrzuca z siebie całkowicie bezużyteczne informacje, nawet jeśli nikt jej o to nie prosił. — Podnoszę szklankę z sokiem, ale zanim zdążę wypić łyk, dodaję: — I ciągle zalega w bibliotece przy moim ulubionym stole! Za każdym razem, gdy tam wchodzę, siedzi tam i czyta Historią Hogwartu lub inną nudną książkę, a ja po prostu mam jej dość!
Krzyżuję ramiona i marszczę brwi patrząc na swój talerz. Ojciec przewraca stronę w gazecie, ale mama mnie obserwuje.
— Jak wygląda panna Granger? Czy jest ładna? — pyta, podnosząc filiżankę do ust. Spoglądam na nią gniewnie i widzę, jak ojciec zniża swoją gazetę, żeby się jej przyjrzeć.
— Nie! Jest ohydna! Ma tę wielką grzywę brzydkich, brązowych włosów – dziwię się, że cokolwiek przez nią widzi – i nigdy nie jest odpowiednio ubrana. A już nawet nie każcie mi mówić o jej zębach…!
— Och, biedactwo — mówi mama, wygładzając dłonią obrus. — Więc nie ma w sobie żadnych zbawiennych cech? — Podnosi na mnie swoje spojrzenie i czuję, że ojciec przesuwa się na krześle obok mnie.
— Ani jednej! — drwię.
— Narcyzo — mówi ojciec i brzmi to jak ostrzeżenie, choć nie usłyszałem przyczyny. — On ma jedenaście lat.
— I? — mówi matka. — Ja sama miałam jedenaście lat, kiedy po raz pierwszy ktoś nazwał mnie „ohydną parodią Blacka” w Wielkiej Sali.
— Tak, ale ja miałem ich trzynaście — mówi ojciec, marszcząc brwi.
— Drań. — Matka mruga do niego.
— O czym mówisz, matko? — Patrzę między nimi. — Mamo, jesteś ładniejsza niż obie twoje siostry razem wzięte.
— Tak, twój ojciec wie o tym teraz i wiedział o tym także wtedy. — Matka przerzuca włosy przez ramię, uśmiechając się do męża. Zaraz zaczynam drżeć z niesmakiem, kiedy odzywa się ojciec.
— Draco, czy poznałeś pannę Parkinson? A może tę dziewczynę Greengrassów?
Wzruszam ramionami i ponownie podnoszę widelec.
— Tak, są w porządku. Ale są strasznie głupie.
— Szkoda, że wszystkie dziewczyny nie mogą być tak bystre jak Hermiona Granger — mówi matka. Popija herbatę z filiżanki i bacznie mnie obserwuje.
— Tak, chyba… — urywam i marszczę brwi, spoglądając na jajecznicę.
***
Sobota, 28 sierpnia 1999
Budzenie się we własnym łóżku jest dziwne. Przez pierwszą noc nie mogę spać na materacu – za miękki, za dużo poduszek – więc zrzucam kołdrę na podłogę i śpię obok łóżka. Łzawka znajduje mnie tam następnego ranka, robiąc wielką scenę.
Schodów też długo nie mogę znaleźć. Zejście na poranne śniadanie z mamą jest psychicznie męczące.
Trochę czasu spędzam na lataniu. Odnajduję stare miotły i przez pierwsze dni próbuję latać po kilka godzin. Moje mięśnie prawie zanikły w Azkabanie.
Łzawka jest urażona moim nędznym apetytem. Ta mała istotka jest tak podekscytowana gotowaniem dla dwojga, że w pierwszym tygodniu całkowicie wariuje. Robi pięć rodzajów dań na każde śniadanie, obiad i kolację. Matka jest w stanie spróbować każdego z nich i podziękować skrzatce, ale ja nie mogę przełknąć więcej niż zupę i chleb. Słodycze i przyprawy przyprawiają mnie o mdłości.
Skeeter odwiedza Dwór w poniedziałek. Moja mama przyjmuje ją w bibliotece, nachylając się nad wózkiem z herbatą. Kobieta chce porozmawiać o moim życiu towarzyskim. Śmieję się. Nie mam przecież żadnego.
— A Blaise? — mówi matka. — Czy on wie, że zostałeś zwolniony? Może mogłabym skontaktować się z jego matką?
— I umówić nas na spotkanie jak dzieci? — prycham. Ona wpatruje się we mnie i wraca do przygotowywania herbaty dla Skeeter. — Nadal siedzi we Włoszech.
Skeeter przesuwa się do przodu, prawie spadając z siedzenia.
— Zobaczenie cię ze starymi kumplami z Hogwartu – zwłaszcza tymi, którzy nie byli tak mocno zaangażowani w Ostateczną Bitwę jak pozostali – poczyni dla twojego wizerunku cuda, kochanie. — Stuka się w podbródek. — A co z panną Parkinson?
Patrzę, jak oczy mojej matki zwracają się ku mnie, uległe. Myślę o stosie listów, pocztówek, zdjęć, które Pansy przysłała mi w ciągu ostatniego roku. Zostały wyrzucone po wyjściu z mojej celi, bez odpowiedzi.
— Nie jestem pewien, na czym obecnie stoimy z Pansy.
— Cóż, tym lepszy powód, aby się dowiedzieć! — Skeeter uśmiecha się, a jej pióro zapisuje notatki za głową. Marszczę brwi i wpatruję się w nie. — A jak już mówimy o pięknych, samotnych kobietach — grucha Skeeter — kiedy możemy spodziewać zobaczenia cię na mieście? — Obserwuje mnie zachłannymi oczami.
— Na mieście?
— Zalecając się, kochanie! — Chichocze, a dźwięk ten jest nieznośny. — Masz już ile? Dwadzieścia pięć lat?
— Dziewiętnaście.
— Nawet lepiej! — Jej oczy błyszczą. — Świat chce wiedzieć, co dziedzic Malfoyów robi w wolnym czasie! Z kim się widuje, jak często, z iloma osobami. — Tajemniczo kiwa na mnie głową. — Ty, Draco Malfoy, jesteś niezłym kąskiem. I właśnie takiego musimy przedstawić cię światu.
— Jestem byłym Śmierciożercą, bez przyjaciół i bez celu — syczę do niej.
— Tylko jeśli pozwolisz sobie takim być. — Mruga do mnie.
Następnego dnia Skeeter publikuje artykuł z moim kalendarzem. Piękna rozpiska stworzona przez nią samą, opisująca moje codzienne życie. Właściwie, trochę staram się za tym podążać. Ktokolwiek posiadający taki harmonogram brzmi na bardzo interesującą personę.
Tego dnia po raz pierwszy opuszczam Dwór. Idę do fryzjera. Harmonogram Skeeter mówi, że codziennie jadam lunch w Fortescue, więc postanawiam wpaść tam na kanapkę.
Wejście na Ulicę Pokątną tego dnia to duży błąd. Jest trzydziesty pierwszy sierpnia. Ostatni dzień zakupów przed odjazdem Ekspresu Hogwart pierwszego września. Ulice są przepełnione, witryny sklepowe obładowane towarami, a ja jestem zbyt rozpoznawalny.
Moja klatka piersiowa zaciska się i nie pozwala mi swobodnie oddychać, gdy rodzice odciągają ode mnie swoje dzieci, a jakiś Ślizgon z czwartego roku próbuje mi pomachać, zanim przyjaciele pociągną go za ramiona.
Aportuję się do domu. Nieudana misja.
Ale przynajmniej Skeeter drukuje w środę wzmiankę, że byłem na Ulicy Pokątnej, pomagając młodym Ślizgonom wybrać szaty.
Kiedy mama prosi mnie, żebym w sobotę wrócił na Pokątną, odmawiam.
— Draco, ta książka czeka zarezerwowana od prawie tygodnia. Naprawdę muszę ją już odebrać.
— Więc ją odbierz. Dlaczego ja muszę iść?
— Mam straszną migrenę, Draco — mówi, przyciskając knykcie do czoła jak jakaś dama w opresji. To powinna być moja pierwsza wskazówka. — Poza tym to Cornerstone. Wiem, że Morty z pewnością chciałby cię zobaczyć. — Odwraca się, a jej głos dryfuje. — Może mógłbyś zacząć spędzać tam czas tak jak kiedyś?
Przewracam oczami i ruszam w drogę na jej życzenie. Ulica Pokątna jest znacznie mniej zatłoczona, ale nadal jest to weekend, więc muszę unikać zwykłych spacerowiczów i przedzierać się przez jednodniowych wypadowiczów. Ponowne zobaczenie Cornerstone po kilku latach jest jak haust świeżego powietrza. Sklep na rogu z drzwiami ustawionymi pod dziwnym kątem.
Przez chwilę wpadam w panikę, zastanawiając się, co pomyśli o mnie Morty, ale zdaję sobie sprawę, że mężczyzna nadal prowadzi interesy z moją matką, więc nie może być zbyt mocno uprzedzony względem Malfoyów. A przynajmniej Malfoyowów, którzy pochodzą od Blacków.
Otwieram drzwi i czuję ulgę, że nie widzę w środku tłumów. Tu nigdy nie ma tłumów. Wspaniale było oglądać tutaj ludzi i śnić na jawie, gdy byłem młodszy. Czasami obserwowałem z żerdzi, na którą Morty pozwalał mi się wspinać, wędrujących między regałami kolegów z klasy. Czasem chowałem się w zakamarkach przed rodzicami, kiedy przyszli mnie odebrać. Albo czekałem, aż ona też tu przyjdzie, żeby poprzeglądać…
Oczyszczam umysł, wchodząc po dwóch stopniach w stronę lady, próbując pozbyć się wspomnień tego, jak dawniej wybierała tu książki.
I jak na zawołania wyłania się zza regału po prawej. Zatrzymuję się, stojąc na jednej nodze, podczas gdy druga zamiera w połowie kroku. Podbiega do lady, a moje oczy rozszerzają się, kiedy staje za nią, nagle wyciągając księgę rachunkową z szuflady, jakby tu pracowała. Jak to było jej miejsce.
— Myślałem, że pracujesz w Ministerstwie.
Okręca się. Jej oczy rozszerzają się na mój widok i widzę, że oddech zamiera jej w gardle.
Przerażona. Mną.
Marszczę brwi. Jej oczy błądzą po mnie i czuję ciepło jej spojrzenia, gdy mnie bada. Unoszę brew, czekając na odpowiedź.
— Nie – mówi. — Znaczy… znaczy się tak, ale nie w weekendy. — Wpatruje się we mnie. — W weekendy pracuję tutaj.
Jej głos jest napięty, zaskoczony i ostrożny. Jej oczy błyszczą i oddycha dość płytko. Odwracam wzrok, zanim skoncentruję się na wznoszeniu i opadaniu jej klatki piersiowej.
— Właśnie widzę — próbuję protekcjonalnie. — Ale dlaczego?
Otwiera usta, żeby odpowiedzieć, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Jej język jest różowy, a oczy tańczą po mojej twarzy i chcę, żeby się na mnie skrzywiła. Chcę, żeby nazwała mnie Śmierciożercą i kazała mi się wynosić. Chcę, żeby wydała się mi znajoma.
I nagle:
— To księgarnia. Lubię książki.
Czuję, jak powietrze opuszcza moje usta, zanim mogę zdecydować, czy to śmiech, prychnięcie, czy chichot.
— Tak, pamiętam. — Odwracam od niej wzrok, próbując ją zignorować. — Chciałbym odebrać książkę.
Podskakuje. Jakby była tym faktem zszokowana.
— Tak, oczywiście! — Dźwięk jest nagły i wypycha mnie z transu, w który mnie wprowadziła. — Czy była zarezerwowana?
Widzę, jak natychmiast kieruje się do półki oznaczonej literą M i mówię:
— Będzie pod Black. — Spogląda na mnie szybko i ogarnia mnie wstyd, uczucie, które kojarzy mi się z byciem Malfoyem. — To dla mojej matki.
Obserwuję, jak kalkuluje tę informację. Wyciąga książkę i uśmiecha się. Zaczyna mówić, coś o goblinach, ale patrzę na jej zęby, usta i błysk w oczach i czuję, że robię się zazdrosny o książkę w jej rękach, tę, do której się uśmiecha. Czuję zawroty głowy i tuż przed tym, jak na mnie patrzy, cień uśmiechu na jej policzkach przypomina, czego mi brakuje. Barykady. Buduję mur, pospiesznie układając szare kamienie. Coś, co powinienem był mieć gotowe od chwili, gdy wyszła zza regału, ale mnie zaskoczyła. Jej oczy spoglądają na mnie, a ja kryję się za kamieniami.
— Twoja matka ma doskonały gust w kwestii wyboru książek.
— Przekażę. — Czuję, że moja twarz się rozluźnia.
Wręcza mi torbę i gotowe. Transakcja dobiegła końca. Ale chcę zostać.
— Dlaczego Cornerstone? — Biorę od niej torbę.
Znowu otwiera usta i nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. A ja rozkoszuję się tym, że po raz drugi dzisiaj odebrałem jej mowę.
— Wydaje mi się, że to ze względu na lokalizację. Znajduje się na rogu Pokątnej i Hor…
— Wiem, dlaczego nazywa się Cornerstone — przerywam jej. Uderzyła się w głowę? — Dlaczego pracujesz akurat tutaj, a nie w Esach i Floresach? Sądziłem, że wolałabyś pomagać pierwszoroczniakom w doborze podręczników i kupnie pergaminów. Albo w organizacji comiesięcznych spotkań fanklubu Gilderoya Lockharta.
Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, jakbym właśnie powiedział coś cudownego, a ja nie mogę sobie przypomnieć, o czym rozmawiamy.
— Chyba wybrałam Cornerstone dlatego, że jest bardziej na uboczu. Mniejsze prawdopodobieństwo, że zostanę tu rozpoznana. — Odwraca wzrok, rumieniąc się. I nie mogę nawet pojąć, jak to jest być nią, teraz, kiedy wojna się skończyła, a ona stała się powszechnie znana. Ona wie, jak to może wyglądać w moim przypadku.
— Odwiedzałem to miejsce latem z tych samych powodów. — Moje oczy wędrują na żerdź, na której Morty pozwalał mi siadać. Skąd mógłbym ją obserwować…
— Nigdy cię tutaj nie widziałam.
Spoglądam na nią i wygląda na to, że chyba by tego chciała.
— W pewnym sensie o to właśnie chodziło, czyż nie?
Kiwa głową i myślę, że to pożegnanie. Po raz ostatni przyglądam się jej twarzy, na wypadek, gdybym nie miał na to kolejnej szansy, i kiwam lekko głową.
Jak idiotycznie. Powinienem był się pożegnać lub pomachać. Kręcę głową i wzdycham, gdy wychodzę, zastanawiając się, czy już zniknęła za regałem.
Idę południową stroną Ulicy Pokątnej i wpadam do głównego biura Proroka Codziennego. Proszę kobietę z frontu o kopię wszystkich gazet wydanych od czerwca zeszłego roku. Jej oczy wychodzą z orbit, a ja mówię jej, żeby jak najszybciej dostarczyła je do Dworu Malfoyów.
Wracam do domu i rzucam książkę obok mamy siedzącej na kanapie w bibliotece.
— Widziałeś Morty’ego?
— Nie, nie było go tam.
— Och. Czy spotkałeś może kogoś innego, równie interesującego?
Zatrzymuję się w drodze do drzwi i odwracam się, by zobaczyć jej uniesioną brew ponad brzegiem książki.
— Hermiona Granger tam pracuje — mówię, obserwując ją.
— Ach tak? — Jest nieruchoma.
— Ale ty już to zapewne wiesz.
Opuszcza książkę i mruga patrząc na mnie.
— Tak?
Kręcę na nią głową i idę na górę. Łzawka pojawia się godzinę później, niosąc naręcza Proroków Codziennych z czerwca 1998 roku. Mówię jej, że będzie ich więcej, a ona tylko piszczy i znika.
Zaczynam od piątego czerwca. Jest krótka wzmianka o moich urodzinach, ale przebija ją wiadomość o aresztowaniu Notta, Goyle'a i Parkinsona dzień wcześniej. Odrzucam to na bok. Tego samego dnia ukazało się wieczorne wydanie, w którym szczegółowo opisano aresztowanie rodziny Malfoyów kilka godzin wcześniej. Przerzucam strony, próbując ponownie zaaklimatyzować się w społeczeństwie. Kontynuuję przeglądanie każdego dnia, aż w końcu dwunastego czerwca zdjęcie ich trójki zdobi całą okładkę. Tego dnia rozpoczęli składać swoje zeznania odnośnie tej wspaniałej, kilkumiesięcznej wycieczki z namiotem po całym kraju. W ciągu następnego tygodnia moja matka zostaje wypuszczona z więzienia i przypuszczam, że powinienem być za to wdzięczny Potterowi.
Egzemplarz z dwunastego czerwca odkładam na bok. Kolejne zdjęcie Złotego Trio znajduję na okładce Proroka z dwudziestego szóstego czerwca. Pamiętam ten dzień. Weasley powiedział, że chciałby zostać gwiazdą Quidditcha, jak pijawka, którą jest, a Potter oznajmił, że będzie pracował dla Ministerstwa.
Chciała wrócić do Hogwartu. Tak jak podejrzewałem, że zrobi, ale i tak mnie to frustrowało. Przychodzi mi do głowy ta sama myśl, co wtedy, gdy czytałem tę gazetę w Azkabanie nieco ponad rok temu: jak była w stanie wrócić do tego miejsca po tym wszystkim? Dlaczego nie wolała po prostu iść do przodu? Nie potrzebowała Owutemów ani zaliczenia ostatniego roku. W czarodziejskim świecie nie ma osoby, która by jej czegokolwiek odmówiła.
Ten numer również odkładam na bok. Zagłębiam się w resztę wydań z czerwca, odnotowując rzeczy, które mnie obecnie interesują, takie jak zbliżająca się emerytura Cuthberta Mockridge'a. Rok temu przeglądałem te same strony w poszukiwaniu jakiejkolwiek wzmianki o terminie mojego procesu. Śmieję się teraz z tego, jakim byłem optymistą.
Kończę z Prorokami Codziennymi z czerwca 1998 roku. Wobec tych, które odłożyłem na bok, używam różdżki. Rzucam szybkie zaklęcie tnące i zanim zdążę zanegować swoje działania, wycinam artykuły.
Idę do garderoby, do komody z tyłu i kucam, żeby otworzyć dolną szufladę. Znajduję je tam, gdzie je zostawiłem. Pudełko po butach i dodatkowe koce. Otwieram pudełko i zauważam, że jej twarz wpatruje się we mnie z wycinków Proroka sprzed lat. Na górze leży artykuł Skeeter z naszego czwartego roku o tym, że spotyka się z Krumem i Potterem w tym samym czasie. Nie pamiętam, dlaczego był na wierchu. Przytula Pottera w namiocie, odwracając się, gdy kamera ich uchwyca, z szeroko otwartymi i przerażonymi oczami. Takimi, jak w zeszłym tygodniu na moim procesie.
Wkładam do pudełka nowe wycinki z czerwcowych gazet, zamykam je, zasuwam szufladę i gaszę światło w pomieszczeniu.
Łzawka przynosi lipcowe gazety.
Nie śpię.
Narcyza od samego początku kombinowała, jak tu zeswatać szczęśliwie swojego syna 😅 Jeszcze jak był małym gnojkiem już węszyła, czy między nim i Hermioną nic nie będzie xD Matki zawsze czują takie rzeczy 😁 No ale żeby w takim wieku? 😅 Oh Narcyzo. I teraz też się nic nie zmieniło. Że Draco się dał tak łatwo oszukać matce i poszedł do Cornerstone, a ona oczywiście sobie wszystko pięknie ukartowała i nie zamierza poprzestać w swoich działaniach pozyskania wymarzonej synowej xD Czytanie tego wszystkiego z perspektywy Draco wydaje się być jeszcze ciekawsze, niż z perspektywy Hermiony. Ale Ich uczucia są podobne. To samo zdziwienie, zaskoczenie, złość, że zachowują się jak idioci nie potrafiący nawet ze sobą normalnie wymienić słów. Trzeba przyznać, że pod tym względem się naprawdę świetnie dobrali. Za to Draco z tymi wycinkami artykułów wygląda trochę jak psychopata xD Aż mi się przypomniała piosenka The Police - Every breath you take xD Śledzi każdy jej krok i wgl. No ale wiemy czym to jest spowodowane. Jeśli dobrze zauważyłam, to powinniśmy zobaczyć ten kluczowy moment, kiedy jego uczucia do niej się zmieniły i zaczął postrzegać ją w inny sposób. No i coś czuję, że to była też zasługa Narcyzy. Te drobne wtrącenia na temat Hermiony i wgl. O moja Helgo Hufflepuff, ale to jest dobre. Nie mogę doczekać się tego co będzie dalej ❤️
OdpowiedzUsuńNo nie wierzę,od samego początku ☺️
OdpowiedzUsuńKocham to!!!
OdpowiedzUsuńKierowały nimi głębokie uczucia. Bardzo dobrze się to czyta 🙂
OdpowiedzUsuńCzy ktoś jeszcze się zastanawia czy widział w którymkolwiek opowiadaniu tak wspaniałą wersję Narcyzy? I tak wiarygodną przy okazji. Coś wspaniałego! Uwielbiam ją tutaj jeszcze bardziej, zwłaszcza, że od początku zachowywała się jak, cóż..., mama! :D Wprawdzie z manierami przekraczającymi wszystkie znane mi ramy, ale mimo wszystko to połączenie wydaje się być bardzo prawdziwe :) Zaciekawił mnie wątek jej związku z Lucjuszem, bo odniosłam wrażenie, że jednak nie połączyło ich jakieś wyrachowanie, ale chyba uczucie? Nie mogę ich rozgryźć :D
OdpowiedzUsuńŚwietne są te momenty przeplatania dzieciństwa Draco. Już w wieku 11 lat Hermiona robiła na nim wrażenie, tylko on próbował to wypierać 🙈 uwielbiam Narcuze - jest genialna! To jej zawdzięczamy pierwsza wizytę Draco w księgarni ♥️ myślałam, że Draco jakby sam chciał przyjść i zobaczyć obiekt swoich westchnień, ale ta wersja jest dużo lepsza! Brakuje mu Hermiony Lwicy to widać, szukał tego ognia i pasji w jej zachowaniu. Zwyczaj zostawiania gazet, skąd my to znamy 😍 oni są tak pasujący do siebie ♥️
OdpowiedzUsuń