Piątek, 27 Sierpnia 1999
Znowu szepczą. Próbują ściszyć głos, aby więzień ich nie słyszał. Ale więzień jest piętnaście stóp dalej, a im słabo idzie mówienie cicho.
Wolałbym, żeby mnie stąd zabrali, jeśli będą musieli coś przedyskutować. Odprowadzili z powrotem do tego małego pokoju, w którym byłem dziś rano. Ale oczywiście kazali mi stanąć w tej klatce pośrodku nich. Na widoku.
Wybieram punkt jakieś cztery stopy przed sobą i nie spuszczam z niego wzroku. Nie chcę na nich patrzeć i nie chcę też zasnąć. Ziewam.
— Panie Malfoy. Twój następny świadek jest już obecny. Czy jesteś gotowy, aby kontynuować?
Prawie się uśmiecham. Czy mam jakiś wybór?
Kiwam głową, ciekawi mnie, jakich mam „świadków”.
I do sali wchodzi Harry Pieprzony Potter. Spogląda na mnie i ma czelność się skrzywić, jakby było mu mnie żal. Co za żart.
Pytają go o noc śmierci Dumbledore'a. Nikt mi nigdy nie powiedział, że Potter był tam przez cały ten czas. Wspomina coś o jaskini, powrocie, a potem mnie pojawiającym się na Wieży Astronomicznej.
Znam już tę historię, więc zamykam oczy.
— A potem zobaczyłem, jak opuszcza różdżkę.
Otwieram oczy. Potter już na mnie patrzy, a ja powstrzymuję prychnięcie, ponieważ zapewne nie pomogłoby to w mojej sprawie. Jego oczy błyszczą. Czy on będzie, kurwa, płakał?
— Widziałem, jak Draco Malfoy opuszcza różdżkę, kiedy Albus Dumbledore zaoferował mu ochronę. Wierzę, że przyjąłby ofertę, gdyby Śmierciożercy nie wkroczyli w tamtym momencie do Wieży Astronomicznej.
— Panie Potter, noc, kiedy zamordowano Albusa Dumbledore'a, jest już w aktach z zeznań, które złożyłeś na rzecz sprawy Severusa Snape'a. Nie możemy ponownie otworzyć tej nocy.
— A jeśli mam nowe informacje? Informacje pomocne oskarżonemu.
— Już nam powiedziałeś, że Draco Malfoy nie zabił Albusa Dumbledore'a — krzywię się — i mamy to w swoich aktach.
I znowu ta Ruda.
— Czy ma pan dla nas więcej informacji, panie Potter?
Obserwuję, jak Potter duka, próbując znaleźć drogę powrotną do swoich szlachetnych intencji. Zaczyna mówić o nocy, kiedy złapali go szmalcownicy. Spogląda na mnie raz, szybko, i z radością zauważam, że już czuję w sobie zmieszania.
Co mógłby powiedzieć o tamtej nocy? Myślę o jego opuchniętej skórze, obrzękniętej bliźnie ze zniekształconymi liniami. Mój ojciec sprowadził mnie na dół, żebym na niego zerknął. I jego niepokojące zielone oczy spoglądające na mnie.
Oczywiście, to był Harry Potter. Każdy, kto ma choćby pół mózgu, wiedziałby.
— …I odmówił identyfikacji mnie — mówi Potter.
Śmiech wyrywa mi się z gardła. Szyderstwo. Myślę, że to jeden ze sposobów spojrzenia na to wszystko.
Potter odwraca się, żeby na mnie spojrzeć. A lekkie przerażenie na jego twarzy jest tego warte. Uśmiecham się do niego. Jakbym właśnie złapał znicz.
— Panie Potter — pyta Ruda. — Mam kilka pytań dotyczących Dolores Umbridge i działań pana Malfoya pod jej rządami w Hogwarcie.
I westchnienie. Siadam w mojej klatce. Opieram się o kraty, krzyżuję nogi w kostkach, a ramiona na piersi i pozwalam, by mnie potępili.
Dźwięk głosu Pottera wtapia się w tło. I czekam na jakąś zmianę w powietrzu. Po mniej więcej dziesięciu minutach słyszę, jak zostaje on odprawiony.
— Panie Malfoy. — Siwowłosy mężczyzna. — To twoja okazja do skomentowania złożonych właśnie zeznań. Czy masz coś do dodania?
Unoszę brew.
Siwowłosy mężczyzna pociera grzbiet nosa. Zirytowałem go. Dziesięć punktów dla mnie.
— Panie Malfoy, czy mogę panu przypomnieć, że czeka pana osiemdziesiąt lat w Azkabanie, jeśli nie ma pan żadnych uwag lub wyjaśnień wartych złożenia po zeznaniach świadka? Zachęcamy do zabrania głosu, jeśli uważa pan, że pomoże to w pańskiej sprawie.
Nic nie zdoła utrzymać mnie z dala od Azkabanu, wy głupki. Już zdecydowaliście. Jeśli zeznania samego Harry'ego Pottera mi nie pomogą, będziecie musieli odkopać truchło samego Dumbledore'a.
— Rozumiem. — Mój głos jest chrapliwy, ale przynajmniej bezczelność jest na swoim miejscu. Kilka gości w fioletowych szatach przewraca oczami.
— Czy możemy zatem kontynuować, panie Malfoy?
— Śmiało.
Blondynka wzdycha i patrzy na mnie z politowaniem. Nienawidzę jej za to.
Siwowłosy mężczyzna prosi niskiego, korpulentnego czarodzieja przy drzwiach o wprowadzenie kolejnego świadka.
Ktoś jeszcze? Naprawdę? Trzymam nogi skrzyżowane w kostkach, a ręce założone na piersi i odchylam głowę, opierając ją o pręty, zamykam oczy.
— Proszę się przedstawić.
— Hermiona Jean Granger.
Otwieram oczy. Moja lewa stopa dotyka twardej ziemi; nie krzyżuję już kostek na wypadek, gdybym się przewrócił.
Patrzę na nią. Ciemnobrązowe szaty, brzydkie, szare buty. Wszędzie neutralne tony. Wygląda na to, że próbuje zagrać przed nimi jakąś ministerialną biurwę. Którą, jak ostatnio słyszałem, podobno jest.
— Hermiono Jean Granger. Jesteś tu z własnej woli. Nie zostałaś wezwana w celu obrony oskarżonego. Czy to prawda?
Wstrzymuję oddech. Czekam na to, co odpowie.
— Tak, zgadza się.
Trzyma się poręczy przy platformie świadków i patrzy prosto przed siebie. Wygłasza przemówienie – o wiele bardziej wyćwiczone niż to Pottera – o pewnej nocy zeszłego marca i dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że to ta noc.
I nadal na mnie nie spojrzała.
Jak zwykle.
Jak zawsze.
Odrywam od niej oczy i zerkam na tych w fioletowych szatach. Blondynka, która się nade mną litowała, przykuwa mój wzrok. Odwracam się i znów przyjmuję swoją uprzednią pozycję. Skrzyżowane kostki, ręce założone na piersi. Nie pamiętam, żebym opuścił ramiona.
Koncentruję się na budowaniu murów, których nie potrzebowałem od miesięcy. Czuję się lekko zardzewiały. Jedyną oklumencją, jakiej potrzebowałem w Azkabanie, było ukrywanie myśli przed samym sobą.
Melodia jej głosu przebija się przeze mnie i staram się nie słuchać. Wyłapuję tylko fragmenty „zyskaliśmy czas na ucieczkę” i „odmówił dokonania identyfikacji Harry'ego Pottera”.
Zaczynam od podstaw.
Stos cegieł przede mną. Czerwone i pospolite. Układam z nich prostą linię przed moimi stopami. Narzędzie porusza się szybko, aby wypełnić otwory lepką zaprawą.
Wizengamot zaczyna zadawać jej pytania. Tego nie przećwiczyła. Nie słucham jej słów, ale tonu i tempa. Brzmi tak samo jak wtedy, gdy Severus maglował ją, dopóki się nie zacinała.
Druga warstwa czerwonych cegieł na wierzchu tej pierwszej. I powoli tworzy się ściana, budowana z niczego. Trzecia warstwa, zaprawa wciska się między cegły.
— Czy łączyły panią bliskie relacje z panem Malfoyem w czasie nauki w Hogwarcie?
Zgrzytam zębami i koncentruję się na nicości, którą czuję.
— Byliśmy kolegami z klasy.
Układam czwartą warstwę cegieł, coraz bardziej niechlujnie, spiesząc do piątego i szóstego rzędu.
Wyobrażam sobie ją w myślach i nagle ściana sięga aż do jej pępka. Wpatruje się we mnie w mojej wyobraźni, pytając, co robię.
Cegły już są na wysokości jej szyi.
Z jej ust słyszę imię mojej matki i to mnie zatrzymuje. Odwracam się, by spojrzeć na nią, teraz w prawdziwym życiu. Chwyta się poręczy, zalewając rumieńcem.
— …z powodu jej „pomocy w Bitwie o Hogwart”. Myślę, że właśnie przedstawiłam sytuację dowodzącą, że jego pomoc również była niezbędna. Myślę, że mogłabym podać jeszcze kilka innych momentów, w których jego czyny nie mówiły o byciu Śmierciożercą, ale o byciu synem i dzieckiem. Uważam, że zbrodnie pana Malfoya powinny zostać wykreślone, a on sam powinien otrzymać pełne ułaskawienie.
I śmieję się, kiedy zdaję sobie sprawę, że w tym przypadku to ja jestem „panem Malfoyem”, a Hermiona Granger przybyła mi na ratunek.
Pełne ułaskawienie. Jak dla skrzatów domowych. Jestem dla niej kolejnym projektem ratunkowym.
Odwraca się, żeby na mnie spojrzeć, a jej oczy są szeroko otwarte i przerażone. I słyszę, jak cegły kruszą się i opadają na ziemię.
Przerażona. Mną?
Albo o mnie. Wyobrażam sobie życie w Azkabanie. Przerażające. I jest jej mnie żal.
Odwraca się do tych staruchów ubranych na fioletowo, a ja przyglądam się, jak o mnie walczy. Bez żadnego powodu poza tym, że czuje do mnie litość.
— … Co mnie jednak kwalifikuje, to to, że jestem człowiekiem i widzę powody do przebaczenia…
I jeszcze wybaczyła.
Cóż, kto ją o to prosił?
Patrzę, jak ciepło narasta w niej, gdy odpowiada. Jej twarz staje się coraz bardziej różowa, a dłonie zaciskają na poręczy, jakby chciały znaleźć się na czyjejś szyi. I jest imponująca i przedstawia im wszystko, o czym wolałbym zapomnieć. Wygląda dokładnie tak, jak ją zapamiętałem. A wszystkie cegły leżą rozsypane u moich stóp.
— Draco Malfoy nie zabił Albusa Dumbledore'a. Nie zabił nikogo. Więc nie rozumiem, dlaczego jest sądzony przez pełen skład Wizengamotu, jakby był mordercą i zagorzałym zwolennikiem Czarnego Pana. To, że nazywa się Malfoy, nie oznacza, że można bezprawnie próbować zrzucić grzechy wojny na jego barki.
I zapada cisza. Wizengamot zamiera nieruchomo.
A ona myśli, że mnie rozgryzła.
Przez ponad rok powstrzymywałem się od myślenia o niej. Anulowałem moją prenumeratę Proroka już kilka miesięcy temu. Trzymałem ją bezpiecznie w jej pudełku, ale musiała tu wpaść jak burza, znów wychodząc ze środka. Spodziewałem się, że zgniję w jakiejś celi i w świętym spokoju, ale musiała zrujnować moje plany.
Rozpala te znajome płomienie w moim wnętrzu, kiedy nie umiem stwierdzić, czy bardziej chciałbym ją pocałować, czy zabić. Jak płomień świecy miotany przez wiatr w obie strony.
Czuję zmianę nastawiania Wizengamotu. Dziękują jej za jej zeznania.
Odwraca się, żeby na mnie spojrzeć, i wiem, że przeszywam ją sztyletującym spojrzeniem. Miłosierna Hermiona Granger. Obrończyni uciśnionych.
I w jednej chwili traci całą pewność siebie. W sekundę wyparowuje z niej ciepło i pasja, mruga na mnie, jakbym to ja to wyciągnął. Spodziewam się, że odwzajemni ciężkie spojrzenie. Może rzuci w moją stronę ostrym „Proszę bardzo, Malfoy”.
Ale wygląda, jakby żałowała, że na mnie spojrzała. Wygląda na przerażoną.
Schodzi z podestu dla świadków i wychodzi, a jej brzydkie szare buty stukają o posadzkę.
To już ostatni raz, kiedy ją widzę? Przerażoną i ostrożną? I litującą się nade mną.
Wspomnienie jej uśmiechu, ściskania Pottera i trzymania się za ręce z Weasleyem. Zmęczona, szczęśliwa i zwycięska po Ostatecznej Bitwie, gdy patrzyłem na nią, siedząc u boku matki przy stole Slytherinu. To było wszystko, co miałem.
A teraz to.
— Panie Malfoy. Czy chciałby pan skomentować złożone właśnie zeznania?
Coś z nią jest nie tak. Coś tu nie ma sensu. A ja zaraz udam się do Azkabanu na dwadzieścia do osiemdziesięciu lat.
— To będzie twoja ostatnia okazja, by dziś przemówić przed sądem. Zadamy panu pytania po przerwie obiadowej, a następnie w poniedziałek spotkamy się ponownie, aby zebrać pańskie oświadczenia końcowe i ustalić werdykt.
Dlaczego tu przyszła? Czego chciała? Czy byłem dla niej tylko kolejnym skrzatem domowym?
Jeszcze raz słyszę, jak wołają moje imię, a kilka starych bab wierci się niecierpliwie.
Jedna myśl napiera na mnie, przeciska przez gardło i sunie w dół, do klatki piersiowej.
Muszę się stąd wydostać.
***
Piątek, 27 sierpnia 1999 – później
Przekonanie ich do mojej potencjalnej wartości dla Ministerstwa w toczących się śledztwach dotyczących czarnomagicznych obiektów i Śmierciożerców zajmuje godzinę. Proponuję okres próbny tak długo, jak tylko zechcą, ale nie są z tego zadowoleni. Wreszcie ta Ruda sugeruje, że w ramach swoich zeznań mogę ofiarować wspomnienia. Uwielbiają ten pomysł.
Staram się znaleźć sposób na obejście tego, gdy układam listę wszystkiego, czego nigdy nie chciałbym, aby zobaczyła jakakolwiek żywa dusza. Wszystkie wspomnienia, które leżą poukładane w innej części mojego umysłu. Wspomnienia, które dzięki praktykowanym od lat umiejętnościom i treningom udało mi się pogrzebać.
Wreszcie zgadzają się. Wspomnienia wszelkich wydarzeń istotnych dla nadchodzących spraw i śledztw, trzymiesięczny okres próbny w Ministerstwie – zakładam, że bezpośrednio u boku samego Pottera – i zeznawanie na rozprawach sądowych wszystkich Śmierciożerców, którzy wciąż oczekują na proces.
Patrzą na mnie, czekając na moją akceptację. Jakby to było łatwe. Już mam się zgodzić, gdy ta Ruda mówi:
— I oczywiście chciałabym, aby 30 marca 1998 roku znalazł się w dostarczonych przez pana wspomnieniach.
Ktoś szepcze „śmiało, śmiało!” i „to tylko ci pomoże, kochany”. Zaciskam szczękę i myślę o kominku i krzyku. Drapię się w skroń i pytam:
— Kto będzie miał dostęp do tych wspomnień? — Wyobrażam sobie Harry'ego Pottera podjadającego popcorn, gdy tuli się do swojej myślodsiewni wraz z tym swoim ptaszkiem Weasleyem u boku.
— Wizengamot.
— I Biuro Aurorów? — pytam.
— Wyłącznie Wizengamot — mówi blondynka. Przygląda mi się uważnie. Przeszywa mnie na wylot.
Przytakuję. Nienawidzę tego. Myślę o dwudziestu latach, które dostał mój ojciec. W chwili wyjścia miałbym trzydzieści dziewięć lat. Pamiętam plany, które tkałem podczas swoich pierwszych miesięcy w Azkabanie, jak marzyłem o założeniu firmy lub po prostu o ucieczce do Francji, aby prowadzić tam winnice.
A potem jej przerażone oczy, blade i zatęchłe, jak jej ubranie. Jak wszystko inne w niej. I muszę się dowiedzieć, co się stało.
— Akceptuję.
***
Czwartek, 7 grudnia 1995
Podwójne Eliksiry z Gryfonami były kiedyś moją absolutnie ulubioną rzeczą. Uwielbiałem patrzeć, jak Potter i Weasley brną przez najłatwiejsze przepisy, albo kiedy Severus kpił z nich czy ignorował jej rękę zastygłą w powietrzu – ach, to było złoto.
Teraz stało się to niegrzeczną torturą.
Śniłem o niej zeszłej nocy. Nie był to pierwszy raz i z pewnością nie ostatni, wiem, ale to sprawia, że te podwójne zajęcia stają się nie do zniesienia.
Snape obserwuje mnie uważnie przez całą lekcję, a ja robię wszystko, co w mojej mocy, by na nią nie patrzeć. Wzywa mnie raz, a ja szybko wracam do rzeczywistości i udzielam mu odpowiedzi. To może być niewłaściwe. Jego wzrok pozostaje na mnie, gdy jej ręka unosi się, by zadać pytanie, a ja mrugam – bardziej drgając – żeby nie spojrzeć na przód sali.
— Panno Granger.
— Ale czy ślaz nie zmiesza się zbyt szybko? Czy nie powinien być dodawany powoli?
Czuję, jak zaciskają się mięśnie mojej szczęki. Ona ma rację. I oddałbym wszystko, żeby ją poprzeć, ale nie mam pojęcia, o jakim eliksirze w ogóle mówimy. A potem myślę, jak bardzo chciałbym ją poprawić. Z jej rękami opartymi o biurko i podciągniętą spódnicą.
Kręcę głową.
I nagle wyobrażam sobie, że to ona mnie poprawia. Ucząc mnie, ze mną między swoimi udami i dłońmi na moich ramionach, podskakując, gdy mówi mi, jak prawidłowo wymieszać ślaz.
— Panno Granger. — Głos Snape'a przenosi mnie z powrotem do teraźniejszości. — Nie prosiłem o poprawki.
Słyszę lekki śmiech Crabbe'a po mojej prawej stronie. Wpatruję się w tablicę, wiercę lekko na krześle i ignoruję dyskomfort w spodniach.
Nie muszę na nią patrzeć, żeby wiedzieć, że ma zaróżowione policzki. I przy odrobinie szczęścia przygryza wargę, żeby nie odgryźć się Snape’owi. Nie muszę pozwalać, by moje oczy zawędrowały w jej kierunku, by wiedzieć, że notuje coś wściekle, niechlujnie i niekonsekwentnie. To nie ma znaczenia. Później ponownie przejrzy swoje notatki i przepisze całość, czyniąc je czytelniejszymi i bardziej szczegółowymi.
Przełykam i zaczynam robić własne notatki.
Dwadzieścia minut później i czuję, że lekcja chyba się skończyła.
— Możecie iść. Panie Malfoy, zostań, proszę.
Wpatruję się w moją książkę do eliksirów, czując na sobie oczy moich kolegów z klasy, gdy pakują się wokół mnie. Siedzę. Spokojny i cierpliwy. Ruch z kąta przyciąga moje oczy i oczywiście jest to ona. Bez żadnego powodu.
Odwraca wzrok, kiedy tylko nasze spojrzenia się spotykają, i dalej pakuje swoje rzeczy, jako przedostatnia osoba przy drzwiach.
— Draco. — Użył mojego imienia, więc wiem, że cokolwiek Severus ma do powiedzenia, nie będzie dotyczyło to szkoły. — Dlaczego jesteś dziś tak rozproszony?
Gryzę się w język i patrzę na niego. Patrzy na mnie ponad swoim wielkim nosem.
— Nadchodzą SUMY — mówię. — Mam mnóstwo rzeczy na głowie. A dodatkowo jestem teraz Prefektem. Mnóstwo obowiązków.
Bada mnie. Postanawiam milczeć, aż sam do mnie przemówi.
— Sugerowałbym — mówi — uporządkowanie tych… obowiązków prędzej niż później, Draco. — Jego oczy kierują się ku drzwiom. Macha ręką, co je zamyka. Znowu macha ręką i czuję dookoła szum zaklęcia wyciszającego. Powoli wypuszczam oddech, a on mówi: — Nie wolno ci się rozpraszać. Takie czasy wymagają koncentracji.
Mrugam i zastanawiam się, dlaczego ta chwila wymagała zaklęcia wyciszającego. Patrzy mi prosto w oczy, jakbym miał coś zrozumieć. Wygląda na to, że nie zamierza powiedzieć nic więcej, więc wstaję i zbieram swoje książki.
— Oczywiście, Severusie.
— W tym roku wracasz do domu na Boże Narodzenie, tak?
Spoglądam na niego z książką do eliksirów uniesioną w połowie drogi do torby.
— Tak, taki jest plan.
— Jestem pewien, że zdajesz sobie sprawę, że możesz spodziewać się… odwiedzin w czasie ferii. — Jego głos dźwięczy przy ostatnich słowach i teraz już wiem, dlaczego wyciszył pokój. — Możliwe, że nawet gości.
Drżę na myśl, że Lord Voldemort mógłby prześlizgiwać się po Dworze.
— Nie sądzę, bym był tego świadom... — Przełykam. — Dziękuję, że mi powiedziałeś. — Stoję nieruchomo, niepewny, czy już skończyliśmy.
— Możesz nawet mieć okazję poznać kilku krewnych. Od strony swojej matki. Jeśli nie przed Bożym Narodzeniem, to jestem pewien, że wkrótce potem. — Jego oczy są czarne i zanurzają się w moich.
Ciocia Bellatriks? Ale jest w Azkabanie. Ucieczka?
Zdradza mi ściśle tajne plany. Patrzy na mnie, wlewa informacje do mojego umysłu i nie wiem, czego ode mnie chce.
— To będzie radosne spotkanie, jestem tego pewien — próbuję. Może mnie testuje.
— Zachęcam do koncentracji. Kiedy będziesz poznawać nowych ludzi, Draco.
Koncentracja.
— Oczywiście. Dziękuję, Severusie.
— Twoje rozproszenie uwagi… może być bardzo niebezpieczne — mówi. Podchodzi do mnie. — Dla ciebie i dla panny Granger.
Fala chłodu ogarnia moją pierś. Czuję, jak skóra na mojej twarzy drży, napina się. Moje oczy są otwarte i skierowane wprost na niego.
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
On wzdycha. Przeciąga wzrokiem po mojej twarzy, szyi i ramionach, po czym wraca do moich oczu.
— To na niego nigdy nie zadziała, Draco. Ani na twoją ciotkę. Czy nawet na twego ojca…
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz…
— Czy jesteś z nią w jakimś związku, czy tylko to sobie wyobrażasz?
Podchodzę do niego, a moja twarz płonie.
— Nie. Mam. Pojęcia. O. Czym. Mówisz. — Wypluwam słowa, sycząc mu prosto w twarz. Teraz jestem prawie tak wysoki jak on.
Severus marszczy brwi i patrzy w bok. Odsuwa się ode mnie, wracając z powrotem na przód pomieszczenia.
Wrzę, kiedy wkładam pióro i atrament do torby.
— Masz wszystkie zadatki na wielkiego Oklumena, Draco. Kiedy jesteś osaczony, twój umysł jest pusty. Masz tendencję do samozachowawczości. Większość zaczęłaby myśleć o konsekwencjach lub swoich bliskich, ale twój umysł skupia się na zadaniu. Jest odwrócony do mnie tyłem. Nauka będzie dla ciebie całkiem prosta.
— Nie potrzebuję oklumencji — syczę. — Nie mam nic do ukrycia przed Czarnym Panem. — Rzucam torbę na ramię. — Czy masz zwyczaj czytać w myślach swoich uczniów?
— Wcale nie musiałem się w ciebie zagłębiać, Draco. Praktycznie do mnie krzyczałeś — mówi. Parskam w odpowiedzi. — Będziesz musiał kontrolować swoje emocje i myśli. Mogę ci pomóc…
— Nie potrzebuję pomocy. Nie potrzebuję ciebie. — Idę do drzwi, wyciągam różdżkę, żeby je otworzyć.
— Jeśli Czarny Pan się dowie…
Odwracam się.
— On się nie dowie! — I czuję, jak tracę dech w piersi. Przyznałem to na głos. Nie wygląda, jakby był z tego zadowolony. Sprawia wrażenie zdruzgotanego. Zaciskam dłoń wokół różdżki. Staram się rozluźnić twarz i prychnąć. — To tylko seks. Fantazja. — Wzruszam ramionami. — Mam piętnaście lat.
Przeszywa mnie wzrokiem.
— W takim razie proponuję znaleźć bardziej… odpowiednie ujście.
Przełykam, on macha ręką i ściąga zaklęcia. Otwieram drzwi i wybiegam.
Przeraziła mnie ta początkowa nonszalancja i rezygnacja Draco. To jak bardzo był bierny, kiedy Harry i Hermiona zeznawali na jego korzyść i te wybuchy śmiechu, kiedy przytaczali argumenty, które miały ogromny wpływ na to, że mógł zostać dzięki nim oczyszczony z zarzutów… Jak bardzo musiał czuć się pokonany i pogodzony z tym, że może spędzić w Azkabanie połowę swojego życia… Swoją drogą to chore, że Lucjusz za tyle lat współpracy z Voldemortem i wszystko co zrobił dostał dwadzieścia lat, a dla Draco przewidywano tyle samo jak i nie więcej za to, że tak naprawdę nie zrobił nic i to jeszcze nie z własnej woli działo się to, w co był zaangażowany. Polskie prawo jest powalone ale tu wcale nie wygląda to lepiej. Cieszę się, że już na wstępie widzimy to, że Draco żywi do Hermiony dość głębokie uczucie, że to ona była jego zapalnikiem do tego, by jednak wydostać się z Azkabanu i móc dowiedzieć się, co się z nią stało. To pokazuje ogromną troskę, którą wobec niej czuje, co jeszcze bardziej potęguje uczucie. To nie jest zwykła ciekawość, a coś więcej. Sam fakt tego, że próbował się odgrodzić od niej murem oklumencji, nie myśleć o niej i zamknąć ją w pudełku. Jeśli bawiliśmy się dobrze na Słusznym Wyborze, tak tu myślę, że będzie nawet ciekawiej. Sam fakt, że historia jest opowiadana narracją pierwszoosobową wzmacnia wszystkie przeżycia, bo jesteśmy w umyśle Draco i znamy wszystkie jego myśli. No i nie spodziewałam się, że Snape'a będzie obchodziła Hermiona, że będzie prosił Draco, by również dla jej dobra uporządkował swoje myśli i zaczął stosować oklumencję. Teraz się zastanawiam co było trudniejsze dla niego, funkcjonować normalnie, kiedy chodził z nią do szkoły i powszechnie było wiadomo, że się nienawidzą, co w jakiś sposób ułatwiało to, że trzymał się od niej z daleka, ale i tak myślał o niej ciągle. Czy może jednak ciężej było współpracować z nią i mieć na wyciągnięcie ręki, ale i tak z tym nic nie zrobić, bo żył w przekonaniu, że ona i tak go nie chce…
OdpowiedzUsuńCo mam długo się rozpisywać… Uwielbiam Draco z tego opowiadania. Jego perspektywa będzie dla mnie wcześniejszym prezentem na gwiazdkę!
OdpowiedzUsuńNarazie trudno coś skomentować. Na pewno rzuciło mi się w oczy jak bardzo zgubiony był.
Czekam na więcej! Kocham Twoją pracę 😍
Annie
Perspektywa Draco dużo nam przybliży jego postrzeganie tego wszystkiego. Bardzo dobrze że jest to też opowiedziane z jego strony 😌
OdpowiedzUsuńTak czytam, czytam... czytam i myślę sobie, że to znam. Po chwili dopiero uświadomiłam sobie, że to perspektywa Draco. Czekałam, aż skończysz publikować Słuszny Wybór, więc teraz na spokojnie mogę sobie usiąść i rzucić się na całość.
OdpowiedzUsuńOch, czekałam na to i się nie zawiodłam. Całe to opowiadanie jest wspaniale konsekwentne, a możliwość czytania go od strony Draco jest niesamowita. Chociaż przyznam szczerze, że przez chwilę myślałam, że będzie to jeszcze zupełnie inny punkt i jeszcze inna alternatywa historii, tak jak Aukcja i Słuszny Wybór, ale to wygląda, jak perspektywa Draco ze Słusznego Wyboru? Nie mniej czekam z prawdziwą niecierpliwością na kolejny rozdział (podobnie, jak na Aukcję :D). Zagubiony, poirytowany i zdezorientowany Draco jest jednocześnie wkurzający i ujmujący. I to "budowanie muru", bardzo plastyczne. Za to rozmowa Snape'a z Draco... Aż mnie zmroziło. I po raz kolejny uwielbiam takiego srogiego, surowego Severusa, który ma naprawdę oczy dookoła głowy i absolutnie sobie nie zasłużył na śmierć po takim życiu, jakie dane było prowadzić :(
OdpowiedzUsuńWidziałam, że ta perspektywa będzie mocniejszą, super, uwielbiam taki klimat!
OdpowiedzUsuńPostawa Draco mnie mega zaskoczyła, taka bierna i zrezygnowana... Przykro się mi się zrobiło,ze nie ma woli walki, choć na początku miał wielkie plany. Azkaban potrafi odebrać chęci do życia... Miał niewiele, ostatnie wspomnienia patrzenia na Hermionę, wiele i niewiele. Myślę, że cały czas wmawiał sobie, że to nie ma szans. Całe szczęście, że Hermiona się pojawiła i wpelzla znów do jego umysłu, uwalniając to zamknięte pudełko w jego podświadomości. Kiedy już doszło do niego, że musi się wydostać to poczułam taka ulge, chociaż wiem, że tak było w perspektywie Hermiony to to, że w jakiś sposób wróciła wola walki była mega pokrzepiająca.
OdpowiedzUsuńZawsze zastanawiała mnie relacja Draco i Severusa, żałuję, że tak rzadko jest rozbudowywana. Ojciec chrzestny i syn chrzestny. Oboje ograniczone zaufanie i oboje skrywane tajemnice. Chęć pomocy przy jednoczesnym odrzuceniu tego przez Draco. Zawsze był on indywidualista, inteligentna bestia, która myśli, że da radę sam - tak go widziałam, tu jest tylko tego potwierdzenie. Nienawidzący litości, żalu, ale w końcu odnajdujący wolę walki♥️