Hermionie nie udało się zmrużyć oka choćby na krótką chwilę.
Ginny dość szybko się rozkleiła, a Hermiona po prostu kołysała nią w przód i w tył, gładząc po rudych włosach, aż dziewczyna stała się zbyt wyczerpana, by utrzymać się w stanie przytomności. Hermiona wiedziała, że Molly pocieszała córkę w podobny sposób, więc spędziła większość nocy rozmyślając o własnych rodzicach i o tym, jak bardzo za nimi tęskniła. Jej znużony mózg w naturalny sposób zawędrował do myśli o Harrym i Ronie, by końcu dotrzeć do Malfoya.
Na swoją obronę miała to, że nie sposób było nie myśleć o tym chłodnym w obejściu gościu w jej dormitorium, kiedy zawsze tam był, chociaż ostatnio wydawał się nieco łagodniejszy w jej napiętych myślach. Pomimo swojej arogancji, uprzedzeń i całej reszty skomplikowanych wad, Malfoy był z pewnością bardziej znośny niż wcześniej. Przyłapała się nawet na tym, że ostatnio – oczywiście przypadkowo – wychodziła do biblioteki nieco później niż zwykle, tylko po to, żeby móc spędzić więcej czasu w jego towarzystwie. Wszystko to oczywiście służyło celowi pilnej obserwacji; McGonagall poprosiła Hermionę, by ta miała na niego oko, więc uznała za nieco fascynujące, że ma okazję być świadkiem tych wszystkich subtelnych zmian.
Poza tym dobrze było znów mieć wokół siebie jakąś stałą męską obecność, nawet jeśli wymuszoną, a wspomniany samiec był palantem.
Mimo to obserwowanie, jak chłopak przystosowuje się do otoczenia i do niej, było tak intrygujące, że potajemnie rzuciła sobie wyzwanie, by wpłynąć na niego najlepiej, jak tylko potrafiła. Hermiona była prawie pewna, że gdyby zdołała przełamać jego kolosalne uprzedzenia, życie z nim może nie byłoby aż tak złe.
Ale mogłoby być też totalnie na odwrót. Jej gryfoński optymizm mógł czasami dawać w kość, ale i tak by spróbowała; choćby po to, by wymazać słowo szlama z jego słownika.
Niedobór snu wyraźnie zaczynał mieszać jej w głowie, a rzut oka na zegar pozwolił odkryć, że jest już wpół do szóstej rano. Sprawdziła, czy Ginny jest całkowicie pogrążona we śnie, po czym ostrożnie odsunęła ją na bok, sięgając brzegiem rękawa, by otrzepać kilka zabłąkanych łez z twarzy przyjaciółki. Hermiona w milczeniu podeszła do biurka rudowłosej i nabazgrała krótką notatkę, przepraszając za odejście i wyjaśniając, że potrzebowała odpoczynku.
Z ostatnim, smutnym, pożegnalnym spojrzeniem rzuconym w stronę Ginny, Hermiona cicho wymknęła się ze swoich dawnych dormitoriów i powędrowała opustoszałymi korytarzami z powrotem do swojego obecnego lokum. Oba miejsca dzielił raczej krótki dystans, ale jej kroki były powolne i zamyślone, gdy po raz kolejny zauważyła, jak martwy wydaje się obecnie Hogwart. Korytarze wciąż wydawały się szare i ponure od bladego zimowego światła i było za wcześnie, aby ktokolwiek już wstał, szczególnie w sobotę, ale zawsze uwielbiała Hogwart za to jego ciepło i pełne życia poruszenie. Teraz każda cegła wydawała się ciemniejsza, pokoje zimniejsze, a cały Zamek wypełniała atmosfera rodem z cmentarza.
To było przerażające porównanie… takie, które nieustannie przypominało jej o tym, jak ponure było wszystko dookoła. W poniedziałek miał być pierwszy listopada. Tego dnia minie kolejny miesiąc od śmierci Dumbledore'a. Pół roku, a mimo to jej sercem wciąż targał gorzki żal.
Z niespokojnym westchnieniem wymamrotała hasło do dormitorium, ale drzwi nie otworzyły się do końca. Zmarszczyła brwi i naparła na nie, czując opór z drugiej strony. Wślizgnęła się bokiem i natychmiast potknęła się o coś; coś dużego, co sprawiło, że upadła na podłogę z zaskoczonym westchnieniem. Prychając z frustracji, odrzuciła włosy z twarzy i zerknęła przez ramię, a jej oczy rozszerzyły się, gdy zauważyła, co, lub raczej kto, stanowił dla niej przeszkodę.
— O Boże — wyszeptała, obracając się na kolanach i czołgając ku niemu. — Malfoy? Draco!
Wyglądał na martwego. Po prostu.
Jego skóra przybrała upiorny odcień szarości, a usta były lodowatą, niebieską linią. Widząc zamknięte oczy i wyraz jego twarzy pogrążony w pozornym spokoju, Hermiona poczuła intensywną panikę, a strach zatkał jej gardło. Z roztrzęsionymi i niezdarnymi ruchami dłoni, sięgnęła do nadgarstka chłopaka, krzywiąc się, gdy zauważyła, że jego dłoń jest opuchnięta i pokryta krwią oraz warstwą spalonej skóry.
Głośne i gwałtowne dudnienie w jej klatce piersiowej zelżało, gdy poczuła stały puls Draco na swoich palcach. Wypuściła drżący oddech i przez sekundę rozkoszowała się uczuciem bicia jego serca, pozwalając, by jej przerażenie ustąpiło. Wystarczyło jeszcze raz zerknąć na jego okaleczoną rękę i pozycję upadku przy drzwiach, by wywnioskować, co się stało.
Próbował uciec.
Malfoy, ty cholerny idioto…
Klęcząc u jego boku, zmusiła się do zebrania myśli; zaskoczona, kiedy zdała sobie sprawę, że jej policzki są wilgotne. Płakała? Cóż… w końcu panika potrafi wywoływać takie coś u ludzi, ale pomyśli o tym później, tuż po tym, jak wygłosi chłopakowi porządną litanię na cześć jego głupoty.
— Wingardium leviosa — szepnęła cicho, wstając, wyciągając różdżkę i kierując ciało nieprzytomnego czarodzieja na jedną z kanap.
Przykucnęła obok blondyna, trzymając różdżkę na jego klatce piersiowej, gotowa go obudzić, jednak zawahała się.
Jej miodowe oczy powoli przesunęły się ku jego twarzy i zdała sobie sprawę, że nigdy nie miała okazji zobaczyć go z takiej perspektywy. Z tak bliska. Wyglądał tak normalnie, jakby po prostu spał. Nie widziała najmniejszego śladu gniewu i zmieszania, które zawsze wydawały się plamić jego rysy; nic wskazującego na to, jak pogmatwane było jego życie. Wyglądał na zrelaksowanego, a ona była przez to całkowicie sparaliżowana. Wyciągnęła zaciekawioną dłoń, by odgarnąć jego niemal białą grzywkę z czoła, i wtedy jej palce same się poruszyły; przesuwając się po jego czole i sunąc po zarysach kości policzkowych, badając ich zagięcia.
Coś zacisnęło się w jej klatce piersiowej, gdy przyglądała mu się dokładniej i uznała, że to musiał być żal. Był przystojny i mądry, ale czystokrwiste wychowanie go zrujnowało i wywołało to w niej smutek... Taka strata…
Część koloru wróciła na twarz blondyna, gdy musnęła palcami jego do tej pory poszarzałą skórę i nie mogła się powstrzymać, gdy musnęła kciukiem jego dolną wargę. Był... cieplejszy niż się spodziewała…
Oderwała rękę i spojrzała na niego z przerażeniem. To właśnie zrobiła z nią bezsenność; mieszała jej w umyśle i zachęcał do robienia głupich i niedorzecznych rzeczy. Kręcąc głową i besztając się w myślach, przyłożyła różdżkę do jego klatki piersiowej i przygotowała się na nieuniknioną dawkę temperamentu Malfoya, który zaraz się obudzi i ujrzy ją pochyloną nad nim.
— Enervate!
Draco zerwał się z głośnym westchnieniem, a jego oczy otworzyły się, ukazując szerokie i burzliwe tęczówki. Pierś chłopaka zafalowała od nagłych parsknięć. Nawet nie zauważył dziewczyny klęczącej u jego boku, gdy patrzył prosto przed siebie, mrugając dziko i próbując się opanować.
— Malfoy! — krzyknęła Hermiona, kładąc dłoń na jego ramieniu. — Draco, uspokój się. Już w porządku.
Gorączkowe spojrzenie Draco rzuciło się na nią i niemal westchnęła, gdy zobaczyła, że chłopak się rozluźnia, a jego oddech zwalnia do normalnego tempa. Już miała się odezwać, kiedy szybko wyciągnął zranioną rękę, a jej jakimś cudem udało się powstrzymać chęć cofnięcia się ze zdziwienia. Wszystko zdarzyło się zbyt szybko, by mogła to zrozumieć, ale jego lepka dłoń nagle znalazła się na jej policzku, intymnie naznaczając skórę swoją krwią. Jej usta rozchyliły się w szoku, gdy próbowała zrozumieć ten gest, a on drżał tak bardzo, że wyraźnie czuła to na swojej twarzy.
A potem, jakby kompletnie nic się nie stało, jego ręka opadła, a on po prostu patrzył na nią z pustym wyrazem twarzy. Wyrywając się z kolejnego transu, Hermiona przyglądała się nerwowo drżącemu ciału chłopaka, słuchając jego szczękania zębami, gdy dreszcze stawały się coraz gwałtowniejsze.
— Malfoy — odetchnęła tak spokojnie, jak tylko mogła. — Twoje ciało musi się zregenerować, dobrze? — Nawet nie próbował odpowiedzieć przez rytmiczne szczękanie zębów, po prostu nadal obserwował ją zupełnie pustym wzrokiem. — Przyniosę ci Eliksir Bezsennego Snu, dobrze? Wrócę za sekundę.
Pobiegła do swojej sypialni, nie czekając na jego odpowiedź, i otworzyła skrzynię stojącą u podstawy łóżka, by jak najszybciej odszukać w niej fiolkę fioletowego płynu. Z eliksirem zaciśniętym w dłoni, złapała koc z łóżka i pobiegła z powrotem do blondyna, stwierdzając, że jego ciało zaczyna drżeć coraz mocniej i to w zastraszającym tempie. Upuściła koc i upadła z powrotem u jego boku, desperacko wyciągając korek z fiolki i podnosząc ją do jego ust.
— D-Draco — wymamrotała z lekkim niepokojem. — Możesz się uspokoić, żebym mogła ci to dać?
Brak odpowiedzi. Tylko jeszcze większe drżenie…
Zatrzymując się w powietrzu tylko na sekundę, jej wolna ręka ponownie powędrowała do jego twarzy, obejmując policzek i używając kciuka, by rozchylić zaciśnięte usta.
— W porządku — mruknęła, nieświadoma tego, jak czuły był jej dotyk. Zignorowała ból, kiedy wsunęła kciuk między wibrujące zęby Draco, żeby wlać eliksir do jego gardła.
Kiedy fiolka była już pusta, rzuciła ją sobie przez ramię i położyła dłoń na ustach blondyna, z roztargnieniem pocierając palcami jego twarz i czekając, aż chłopak przełknie. Niemniej niż dwadzieścia sekund później jego ciało całkowicie zwiotczało, chociaż wciąż lekko drżał. Naciągnęła na niego koc i upewniła się, że jest dokładnie przykryty, zanim opadła z powrotem na kolana z głębokim westchnieniem ulgi.
Drogi Merlinie, była przerażona... przerażona z jego powodu... Ale zrobiła wszystko, co mogła.
Rzucając mu ostatnie szybkie spojrzenie tylko po to, by upewnić się, że spał bezgłośnie, wstała z niepokojem i poczuła ostre zmęczenie duszące ją jak lodowata fala. Sunąc na zesztywniałych kończynach w stronę łazienki, pochyliła się nad umywalką i próbowała zebrać myśli, ale spojrzenie na swoje odbicie w lustrze sprawiło, że oddech zamarł jej w piersi.
I oto był. Szkarłatny odcisk jego dłoni; wyraźny i w jakiś dziwny sposób nawet piękny na jej policzku, jak jakiś znak znaczący terytorium, jednak wciąż błogo ciepły. Wpatrywała się w to przez dłuższą chwilę, nim odkręciła wodę i spłukała jego krew z towarzyszącym temu dziwnym trzepotaniem w piersi. Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na swoje odbicie, weszła do pokoju i zaczęła zrzucać z siebie ubrania. Pospiesznie przebrała się w koszulkę i spodnie od piżamy, chowając różdżkę do kieszeni na udzie.
Mogłaby dumać nad tym, na jak wygodne wyglądało jej łóżko. Więc Godryk wiedział, dlaczego zdecydowała się chwycić za kolejny ze swoich koców i wrócić do salonu.
Usadowiła się na przeciwległej sofie i szczelnie otuliła swoje ciało, skupiając ociężałe spojrzenie wyłącznie na czarodzieju drzemiącym po drugiej stronie dzielącego ich stolika. Znowu wyglądał tak inaczej niż zwykle, ale odniosła wrażenie, że tym razem nie miało to nic wspólnego z jego spokojnymi rysami.
To mogło wszystko zmienić, ale nie miała pojęcia jak.
***
Hermiona obudziła się, kiedy usłyszała kroki grupki uczniów przemierzających korytarz za drzwiami jej dormitorium.
Zerknęła na zegar, odkrywając, że jest prawie południe, co oznaczało, że jakimś cudem udało jej się przespać pięć godzin; jeden z jej najdłuższych odpoczynków od niemal wieków. Oznaczało to również, że Malfoy wkrótce się obudzi, o ile prawidłowo odmierzyła podany mu eliksir, a jej zaspane spojrzenie przeniosło się na niego.
Całe zdarzenie wydawało się wyblakłym szeptem w jej pamięci, majaczącym gdzieś na granicy rzeczywistości i zapomnianego snu. Mogła obserwować go przez minuty lub godziny, kiedy oznaki życia zaczęły powoli wpływać na jego ciało; tylko lekkie drgania i westchnienia, zanim jego oczy otworzyły się z ospałym mrugnięciem.
Na wpół liczyła, że jej nie zauważy, ponieważ wiedziała, że doprowadzi to do jednego z najbardziej niezręcznych momentów w jej życiu. Kiedy zastanawiała się nad zamknięciem oczu i udawaniem, że śpi, przechylił głowę i ich oczy się spotkały.
Nie spodziewała się niczego poza wściekłością i zakłopotaniem, ale ujrzała tylko bladą irytację i nuty wstydu wirujące w jego pochmurnych, deszczowych tęczówkach. Cisza wydawała się iskrzyć między nimi, gdy kontakt wzrokowy nie chciał się zerwać, a głos Hermiony wypłynął z jej ust, zanim zdążyła go powstrzymać.
— Jak się czujesz?
I wtedy odwrócił wzrok, a ona naprawdę nie sądziła, że jej odpowie.
— Jak gówno — mruknął nieco ochrypłym głosem.
Obserwowała go uważnie, gdy z pewną trudnością i niechętnym grymasem podciągnął się do pozycji siedzącej, trzymając zranioną rękę pod kocem. Zgiął kolana i zacisnął powieki, pochylając głowę i masując skroń smukłymi palcami zdrowej dłoni. Przygryzła dolną wargę i bezgłośnie skarciła się za opuszczenie kanapy, zakładając koc na ramiona, gdy się do niego zbliżała.
Co ty, do cholery, robisz...?
Mogła kucnąć na podłodze obok jego sofy. Z pewnością byłby to o wiele bardziej racjonalny pomysł niż nerwowe siadanie na poduszce u jego stóp. Gdyby wtedy na nią krzyknął, nie obwiniałaby go, bo też nie miała pojęcia, dlaczego. Ale Draco ledwo się poruszył. To była jedna z najdziwniejszych sytuacji, w jakich się kiedykolwiek znalazła, a biorąc pod uwagę ostatnie sześć lat jej życia, to coś znaczyło.
— Co ty sobie myślałeś? — wypaliła, zanim zdołała zdusić chęć skarcenia go, marszcząc brwi, kiedy wciąż nie podniósł głowy. — Czy masz pojęcie, jak niebezpieczne mogą być te osłony? Mogłeś zginąć, Malfoy…
— Nie wróciłaś — przerwał jej, mamrocząc niskim tonem.
Co do…
— Co? — Hermiona odetchnęła, próbując przestudiować każdy szczegół jego twarzy, aby uzyskać jakąś wskazówkę. — Co ty…
— Nie wróciłaś — powtórzył, w końcu zerkając na nią spod rzęs. — Ostatniej nocy.
— Ja… ja nie rozumiem…
— Nikt inny nie wie, że tu jestem. — Znów jej przerwał, a jego słowa były napięte i ciche. — Jeśli coś ci się stanie, będę w czarnej dupie…
— McGonagall wie, że tu jesteś — zauważyła Hermiona. Jej głos był miękki i cierpliwy, jakby go pocieszała, a Draco był zbyt zdezorientowany, by czuć się tym zniesmaczony. Pomimo najlepszych prób zignorowania tego, w bliskości Granger było coś, co uspokajało resztki jego burzliwej duszy i na razie nie chciał, żeby odeszła. Jeszcze nie.
Jak mógł zapomnieć o McGonagall? W końcu to wina tej średniowiecznej krowy, że został tu uwięziony.
— A jeśli coś jej się stanie? — zapytał szorstko. — Po prostu zgniłbym tutaj, dopóki jakiś pieprzony trzecioroczniak nie zauważyłby smrodu?
— Draco — westchnęła, wzdrygając się na jego gorzkie słowa. — Jeśli coś się stanie McGonagall, jej osłony przestaną działać i będziesz mógł odejść.
Zamrugał.
Do diabła, nawet o tym nie pomyślał, a teraz czuł się jak cholerny kretyn po tej swojej dramatycznej próbie ucieczki. Oderwał od niej wzrok i zaczął gardzić sobą za to, że zniżył się do takiego poziomu. Jeśli myślał, że śledzący go w drodze do łazienki w zeszłym roku Potter był najbardziej poniżającą rzeczą, jaka mogła mu się przytrafić, to grubo się mylił.
Ale…
Ale ona różniła się od Pottera. Ten nie dający się zabić kutas wiecznie tylko węszył i próbował interweniować, do cholery, podczas gdy ona wyglądała na autentycznie zatroskaną o niego. Sama ta myśl powinna była go odpychać, a palce świerzbiły go z chęcią odepchnięcia jej jak najdalej, ale tego nie zrobił. Zamiast tego przyjrzał się twarzy dziewczyny, poszukując w jej wyrazie jakichkolwiek oznak oszustwa lub żartu, ale czarownica praktycznie promieniała szczerością.
— Dlaczego miałabyś mi pomagać? — zapytał ją, zwężając oczy w podejrzliwe szparki.
— Bo tego potrzebowałeś. — Hermiona wzruszyła ramionami, jakby nie było to nic wielkiego. — Zabezpieczenia są silne i naprawdę niebezpieczne, a ty mógłbyś...
— Nienawidzisz mnie — wysyczał, może bardziej do siebie niż do niej. — Nienawidzimy się z wzajemnością, Granger.
— Nie… nie sądzę, że rzeczywiście cię... nienawidzę — wyjąkała nieśmiało, a Draco zacisnął usta. — Nienawiść to mocne słowo. Nigdy nie życzyłabym ci śmierci…
— Czyżby? — warknął cynicznie.
— Tak — potwierdziła z tą znajomą determinacją. — I mam nadzieję, że ty też mi tego nie życzysz.
Draco prychnął, ale musiałaby być głucha, żeby nie zauważyć w tym kompletnego braku przekonania. Wspomnienie Mistrzostw Świata w Quidditchu zawładnęło jego umysłem i przypomniał sobie, jak ostrzegał Pottera, by zabrał ją z tego chaosu. To był przypadkowy impuls, który bezlitośnie kwestionował przez kilka następnych tygodni, ale nie mógł uciec od tego, że zastanawiał się nad jej bezpieczeństwem, nadal nie mając pojęcia dlaczego.
— Pozwól, że sprawdzę co z twoją ręką. — Głos Granger sprowadził go z powrotem do rzeczywistości. — Dziś rano wyglądała bardzo źle…
— Wszystko z nią porządku…
— Nie, nie jest w porządku — przerwała mu z surowym spojrzeniem, wyciągając rękę. — Słuchaj, jeśli będziesz się upierać przy byciu trudnym, to cię spetryfikuję. Czy nie wolałbyś jednak, żebyśmy po prostu mieli to za sobą?
Draco skrzywił się i cmoknął językiem.
— Nikomu o tym nie powiesz, Granger.
— I tak nie mogłabym, nawet gdybym chciała, Malfoy — przypomniała mu. — Wszystko, co dzieje się w tym pokoju, pozostaje między nami.
Coś w słowach dziewczyny sprawiło, że zaschło mu w gardle i przełknął szorstko, niechętnie odsłaniając zranioną rękę. Kiedy położył ją w jej złożonych ze sobą dłoniach, skrzywił się, gdy zdał sobie sprawę, że było o wiele gorzej, niż się spodziewał. Przez środek biegła głęboka rana, pokryta na wpół zaschniętą krwią. wciąż sącząca się w niektórych miejscach. Jego skóra była pomarszczona i praktycznie zwęglona, niczym groteskowe płatki kwiatów, a małe czerwone linie rozgałęziały się od dużego nacięcia i rozciągały się na resztę jego dłoni jak korzenie; oplatając palce i nadgarstek.
Draco czuł, jak w głębi jego ciała skrzą się resztki magii, a podobny do szlochu bełkot tli w głębi gardła jak tortura. Jego przymglone oczy przesunęły się na Granger, na wpół spodziewając się, że dziewczyna zacznie krztusić się wymiocinami, ale ona po prostu przygryzała wargę. Jej oczy oceniały obrażenia, a on ze zbyt dużą uwagą obserwował, jak myśli kłębią się w jej umyśle. Zauważył, że po raz kolejny trzymali się za ręce, a zapach krwi unosił się między nimi, tak jak za pierwszym razem, wtedy na jego łóżku po incydencie w łazience.
— To zajmie kilka minut — mruknęła, wyciągając różdżkę i rozpoczynając pracę nad jego raną. — Czy bardzo boli?
— Nie — skłamał przez zaciśnięte zęby, wpatrując się w złoty blask migający na końcu jej różdżki. — Po prostu się streszczaj, Granger.
Zwilżyła usta pociągnięciem języka, gdy leczyła ten krwawy bałagan, zaczynając od jego palców i sunąc w dół do otwartego cięcia. Ignorując piekące doznania iskrzące się w jego nerwach, skupił się na jej delikatnych dotknięciach i uznał je za idealne odwrócenie uwagi. Siedzieli w ciszy, która dziwnie graniczyła z wygodą, a on był zbyt pochłonięty tą kojącą obserwacją, by cokolwiek zrobić, kiedy podciągnęła mu rękaw.
Ostry oddech Granger wyrwał chłopaka z transu, a jego głowa opadła w dół, by ujrzeć jej bursztynowe oczy rozszerzone i przepełnione szokiem. W tej chwili chciałby zapaść się pod ziemię; rozpaść w nicość. Podążył za jej spojrzeniem do swojego przedramienia, doskonale wiedząc, co nią wstrząsnęło. Jego Mroczny Znak.
O nie, nie, nie…
Nie chciał, żeby go zobaczyła... To po prostu nie wydawało się w porządku. Była na to zbyt czysta, jakby samo spojrzenie na tę paskudną bliznę mogło ją skazić. Na litość Salazara, nie chciał tego; nie chciał, żeby się do niej zbliżała... Próbował odsunąć rękę, ale jej uścisk zacieśnił się, utrzymując je w miejscu.
Hermiona uważnie przyglądała się ohydnemu piętnu, zdając sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie znajdowała się tak blisko Mrocznego Znaku. Przeczytała niezliczone teksty o Voldemorcie i jego charakterystycznych zaklęciach; szczególnie klątwie Morsmordre i atramentowych emblematach, który nosili Śmierciożercy, ale ze znakiem na ciele Malfoya było coś nie tak. Skóra otaczająca czaszkę i węża wciąż była napuchnięta i czerwona od podrażnienia, ale Dumbledore nie żył od niemal sześciu miesięcy, co oznaczało, że opuchlizna powinna już dawno zniknąć. Chyba że…
— Zaczekaj — wyszeptała z roztargnieniem, nachylając się trochę bliżej, nieświadoma, że jej oddech muskał teraz jego przedramię i sprawił, że chłopak zadrżał. Obserwował ją ostrożnie, gdy dość uderzający błysk zrozumienia zatańczył w jej oczach i wstrzymał oddech, gdy rozchyliła usta. — Nie chciałeś…
Praktycznie zakaszlał ze zdumienia.
— Co?
— Nie chciałeś tego — powtórzyła, unosząc podbródek, by rzucić mu długie spojrzenie. — W każdym razie nie do końca.
— O co ci, do cholery…
— Twoje ciało odrzuciło go, bo tego nie chciałeś — wyjaśniła, wskazując na stan zapalny skóry wokół symbolu przypominającego tatuaż. — Gdybyś był w pełni posłuszny i oddany, do tej pory wszystko powinno się już wygoić.
Draco nie miał pojęcia, jak powinien na to zareagować, ponieważ ta irytująca czarownica po raz kolejny miała rację. Podczas ceremonii miał zbyt wiele zastrzeżeń, by mógł je policzyć, i od tamtej pory nieustannie żałował tej pamiętnej nocy. Był pod zbyt mocnym wpływem lekkomyślnej chęci pomszczenia uwięzienia jego ojca, ale w chwili, gdy wszedł do Borgina i Burkesa, przypieczętował bolesną transakcję, która zaowocowała tą obrzydliwą blizną. A co z tego wynikło? Nic poza koszmarami, załamaniem w Łazience Prefektów i sześciomiesięcznym piekłem ukrywania się przed całym światem.
On to wszystko dobrze wiedział; od dawna akceptował, że był to fatalny błąd, który doprowadził do najbardziej poniżających i okropnych chwil w jego życiu, ale nie chciał, żeby o tym wiedziała.
— Skąd niby możesz wiedzieć? — zakwestionował z protekcjonalnym uśmieszkiem, wyrywając przedramię z jej uścisku i z powrotem zakrywając znak rękawem. — Niech zgadnę; pewnie z jednej z tych twoich cennych książek, co nie, Granger? Powinnaś być mądrzejsza, zamiast ślepo ufać wszystkiemu, co przeczytasz.
— Wiem, że to nie był twój wybór, Malfoy — argumentowała spokojnym tonem, który jeszcze bardziej go rozwścieczył. — I nie musiałam widzieć twojego Znaku, żeby dojść do tego wniosku…
— Oszczędź mi tego swojego filozoficznego gówna, Granger — splunął, ale nie mógł powstrzymać rysów twarzy wykrzywiających się w bolesnym grymasie, gdy uderzył go nagły atak mdłości.
— Czy wszystko w porządku? — zapytała szybko Hermiona, wyciągając rękę. — No weź, pozwól mi…
— Po prostu mnie zostaw! — warknął, próbując wstać z kanapy, ale nagłe zamglenie w jego głowie na to nie pozwoliło. — Do cholery…
— To magia — westchnęła, przesuwając się trochę bliżej niego po poduszkach. Może nawet za blisko. — Pozwól, że dokończę cię uzdrawiać…
— No nie sądzę…
— Nie dotknę Znaku — zaproponowała, potulnie wzruszając ramionami. — Przysięgam, że nigdy więcej nawet o tym nie wspomnę. Jak już powiedziałam, to, co się tutaj dzieje, pozostaje między nami.
Gdyby nie ostre kolce wciąż falujące pod jego skórą, jakaś cudowna zniewaga z pewnością wyleciałaby mu z ust. Zamiast tego ostrożnie podał jej ramię, uważając, by jego rysy pozostały niewzruszone, żeby nie pozwoliła sobie uwierzyć, że w ogóle mu się to podobało. Jej palce znów znalazły się na jego skórze; muskając ją delikatnie, co zdawało się iskrzyć przy jego delikatnych włoskach, niczym elektryczność. Zgodnie ze swoim słowem, nie zareagowała, gdy podciągnęła jego rękaw, uważając, by trzymać różdżkę i oczy z dala od czarnej plamy tuszu.
Przygryzając wargi robiła wszystko, co mogła, by zignorować Mroczny Znak, ale mogłaby przysiąc, że czuła, jak chłopak na nią patrzy; oceniając jej mugolskie pochodzenie i lojalność wobec Zakonu Feniksa. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, wyłapując z powietrza powiew woni Malfoya. Teraz było inaczej, nie czuła już słodkości diety jabłkowej, ale męskie i wyrafinowane tony. Była w nim nuta zapachu nowych książek, który zawsze uważała za pociągający, i odrobina jej miętowego mydła, która idealnie łączyła się z jego ziemistą, męską wonią. To było całkiem przyjemne…
— Okej — wymamrotała nieco bez tchu, odsuwając różdżkę i puszczając jego ramię. — Myślę, że tyle wystarczy.
— Dobrze — wydyszał, stwierdzając, że jego ramię nagle stało się raczej zimne bez jej dotyku.
— Jak się czujesz? — zapytała, zakładając zabłąkany kosmyk włosów za ucho. — Jakieś zawroty głowy lub…
— Nie — skłamał gorzko, opierając się na skromnych strzępach swojej godności, by opuścić kanapę. Włożył całą swoją wolę w to, aby jego ruchy były jak najbardziej płynne i już niemal bezpiecznie znalazł się w swoim pokoju, gdy głos Granger go zatrzymał. Merlinie, nie pozwolisz, żeby zostawiła go w spokoju.
— Malfoy — zawołała go z nerwowością w głosie. — Czy mogę... czy mogę cię o coś zapytać, zanim pójdziesz?
Przeklął swoją ciekawość aż na księżyc i z powrotem, gdy oparł ramię o ścianę i rzucił jej groźne spojrzenie.
— Byle szybko, Granger.
— Cóż — mruknęła z oczywistymi zastrzeżeniami. — Pamiętasz, kiedy pierwszy raz tu przyjechałeś i zapytałeś, co względem ciebie czuję?
— A ty wygłosiłaś mi tyradę o tym, jak bardzo mną gardzisz — dokończył niecierpliwie, przewracając oczami. — Tak, i co?
— Ale ja… właśnie teraz powiedziałam, że cię nie nienawidzę — kontynuowała Hermiona, wiercąc się z niepokojem. — Że nienawiść byłaby zbyt mocnym słowem....
— Cholera jasna — warknął przez zaciśnięte zęby. — Lepiej, żeby to bezsensowne ćwiczenie pamięci miało sens. Przejdź do rzeczy, Granger!
— Co teraz wobec mnie czujesz? — zapytała pospiesznie, nie potrafiąc na niego spojrzeć. — To znaczy... czy nadal mnie nienawidzisz?
Jego oczy były burzliwą mieszanką rozjuszenia i zmieszania, co sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej idiotycznie. Pytanie wydawało się dzwonić mu w uszach i przywoływać wspomnienia jego obsesji na punkcie jej pryszniców i prawie cywilizowanych rozmów, które ostatnio im się przytrafiały. Czy jej nienawidził? Tak, ale nie w ten sam sposób. Nienawidził jej teraz za to, że dezorientowała go i drażniła się z jego wcześniej ustalonym postrzeganiem jej osoby. Nienawidził jej, ponieważ stała się w jakiś sposób znośna, choć nadal balansując na granicy, ale najbardziej nienawidził jej za to, że skłaniała go do myślenia; sprawiała, że sam kwestionował swoje działania.
— Czy cię nienawidzę?— powtórzył z bezbłędnym, protekcjonalnym warknięciem. — Z każdym dniem coraz bardziej.
Nie czekał na jej reakcję i wpadł do swojego pokoju, po prostu brnąc do łóżka, zanim upadł na materac z wciąż drżącymi mięśniami. Podniósł rękę do oczu i obejrzał ją, po raz kolejny przyznając, że Granger wykonała przyzwoitą robotę, lecząc jego ranę. Skóra znów miała nieskazitelny odcień kości słoniowej; ale mógłby przysiąc, że wciąż czuł nienaturalną elektryczność na nadgarstku i dłoni.
To nie było jak mrowiące ukłucie od ataku osłon McGonagall, ale bardziej... bardziej jak przyjemne pozostałości kojącego dotyku palców Granger…
To był absurdalny i bardzo niebezpieczny pomysł, więc zacisnął dłonie pięści i zaczął uderzać nimi w materac ze zbuntowanym pomrukiem.
Mylił się; właśnie tego nienawidził w niej najbardziej. Zatruwała go jak błogi wirus, zarażając go cal po calu; zmysł po zmyśle. Przeszedł przez to wszystko w swojej głowie, wymieniając jej kolejne ingerencje w jego zmysły. Najpierw był to jej zapach, a zaraz po nim odgłosy prysznica. A potem jego oczy zaczęły dostrzegać, że nie była brzydkim, mugolskim pomiotem, jakim powinna być. A teraz mógł ją poczuć; jej dotyk na jego skórze i esencję wciąż krążąca w jego żyłach od dnia spędzonego na podłodze w łazience.
To byłyby cztery; zapach, dźwięk, wzrok i dotyk. Jaki był piąty?
O tak. Smak.
Eh Malfoy, Malfoy, możesz mówić, że jej nienawidzisz, ale tu się kroi coś większego. Sam siebie oszukujesz chłopie, bo sam się przyznałeś, że bez jej dotyku na skórze jest dziwnie. Że przywykł do jej pryszniców i stało się to jego poranną rutyną, żeby tego słuchać, oprócz tego nie postrzega jej tak, jak kiedyś wszystko się zmienia. Dosłownie wszystko. Ona już nie czuję względem niego nienawiści (czy kiedyś faktycznie czuła, ciężko powiedzieć). Im szybciej Draco ją dostrzeże i zobaczą, że niczym się nie różnią, obydwoje są tacy sami. Serio niczym się nie różnią. A ona uratowała mu życie. Mogłaby go zostawić, wylewitować do jego pokoju i albo by się obudził lub nie. A ona się przejęła. Pomogła mu, bo inaczej nie wiadomo, co by się stało. Eh państwo moi, weźcie się w końcu ogarnijcie, bo ile można chodzić wokół siebie na paluszkach.
OdpowiedzUsuńUfff uratowany, dobrze że się dał i coraz więcej czasu "lubią" ze sobą spędzać 😌
OdpowiedzUsuńOch, Malfoy. Nawet nie wiesz, jakie masz szczescie, maly gnojku, ze trafiles wlasnie na Hermione. Gdyby McGonagall zostawila go z kimkolwiek innym mialby tak bardzo przerabane, ze wolalby juz chyba siedziec w tej gluszy i wiecznie ogladac sie za siebie. A trafil mu sie aniol w ludzkiej skorze. Nadal chlopak drazni mnie jak nie wiem co, ale mam nadzieje, ze niedlugo i on wykaze sie czyms dobrym!
OdpowiedzUsuńCiekawość wygrała ze snem, nobel dla człowieka, który wymyślił energetyki 🤣
OdpowiedzUsuńI właśnie tego momentu nie lubię, zaprzeczenia. Wie co czuje. Wszystkie zmysły to czują. Ale u niego następuje wyparcie. Znaczy, nie, że nie lubię, wiem, że jakby w jego przypadku to naturalna kolej rzeczy. Jednak, Draco zawsze był dla mnie mega inteligentny i to, że ma takie wyparcie mnie strasznie boli. Wtedy zaczynam sobie przypominać co przeżył, jak został wychowany, jakim człowiekiem zrobił go jego ojciec. Ostatnio czytałam retrospekcje u Venetii z perspektywy Draco i właśnie je sobie przypomniałam. Tyle przeżył, że normalnemu człowiekowi nie mieści się to w głowie. Zawsze żyje nienawiścią, nienawidził Hermiony bo szlama, teraz nienawidzi, bo powoli zmienia na nią spojrzenie, smutne życie nienawistnego człowieka, oby Hermiony okazała się iskierka w jego życiu.
Moment przyłożenia dłoni do twarzy Hermiony, jak dla mnie kolejny przełomowy moment i taki piękny, czułam się tak jakbym nie wiem Hyla tam z nimi i to widziała, jakbym im w czymś przeszkadzała (nie potrafię oddać tej emocji w słowach, nie do opisania). Leczenie - Hermiona zdolna bestia. Mroczny znak - zawsze twierdziłam, że Draco nie przyjął go dobrowolnie, jego ojciec został zamknięty, on dostał zadanie, które musiał wypełnić aby chronić siebie i rodzinę, oczywiście były na to lepsze sposoby, ale wychowanie i bycie nastolatkiem, który musiał dorosnąć tak szybko nie ułatwiło mu tej drogi. Dobrze, że gdzieś w obwodzie pojawił się Severus. Właściwie ciekawe co hy się stało gdyby Snape nie złożył tej wieczystej przysięgi, gdyby Narcyza do niego nie poszła... Ciekawe jak to by się rozwinęło.
Zachodziłam w głowę jak to się rozwinie, zaczęłam czytać w pracy i między kolejnymi rozdziałami miałam przerwy i na prawdę uwielbiam opowiadania, które dają do myślenia, a to opowiadanie takie jest. Teraz widzę, powoli kruszą się mury, opadają maski na drobne momenty, mechanizm obronny zaczyna odpuszczać. Z każdym dniem izolacji drobne momenty będą ich do siebie przybliżać - oby♥️
Jeżeli chodzi o zapomnienie o McGonagall, przerażenie. Jest zamknięty w czterech ścianach, przyzwyczajony do rutyny, zawsze na coś czeka, nagle rutyna jego dnia zostaje zaburzona, on zostaje sam, a na dodatek czuje się samotny. Człowiek potrzebuje społeczności, nawet ludzie aspołeczni (znam), może nie lgna do ludzi, ale jednak od czasu do czasu potrzebują bliskości i rozmowy, fakt, że nowe znajomości zawierają bardzo trudno, ale jednak mimo wszystko dążą do jakiś relacji, korelacji. Draco przecież nie jest aspołeczny, miał przyjaciół, rodzinę (jaka była taka była, ale była), dziewczyny, wystawne życie. Życie go zweryfikowało, musi się nauczyć żyć na nowo, a jak to zrobić kiedy ciąży nad nim piętno śmierci, zamknięcia. Ta izolacja nie mogła się inaczej skończyć jak nawiązaniem nici porozumienia między nimi. Właściwie od samego początku jakby się przyjrzeć to tylko czekał nawet na kłótnie aby tylko się czymś zająć, ale też nawiązywać rozmowę.
Ale Się rozpisałam, ten rozdział jakoś wzbudził we mnie lekka nostalgię i zastanowienie. Rozkminy to lubię. Już teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że genialny dobór opowiadania do tłumaczenia. Jak Vera czytasz komentarze, to przepraszam za moje wypociny, cóż powinnam napisać na początku, bo nie wiem czy dotrwasz do końca tych moich wymysłów 😅