Hermiona nie widziała go od trzech dni.
Nie usłyszała z jego pokoju nawet najmniejszego szmeru i gdyby nie fakt, że gotowane przez nią posiłki zawsze znikały, zanim jeszcze zdążyła wrócić z biblioteki, mogłaby zakwestionować, że chłopak w ogóle z nią mieszkał. Zastanawiała się, czy nie wtargnąć ponownie do jego pokoju, żeby przeprosić, ale doszła do wniosku, że prawdopodobnie byłoby to dość nierozważne posunięcie. Wyraźnie chciał trochę prywatności, a ona była mu winna przynajmniej tyle po tym wszystkim, co zrobiła.
Wciąż czuła się upokorzona.
Nigdy w życiu nie zrobiła czegoś tak okropnego; tak bardzo złego. Co najmniej cztery razy zamykała się w swoim pokoju, by wybuchnąć niepohamowanym szlochem, zwijając się w drżącą kulkę. Śmierć Charity Burbage wciąż zaćmiewała jej umysł, ale w tych ciężkich chwilach zawsze wpatrywała się w swoją dłoń, szukając blizny lub choćby małego po niej śladu.
Potarła czoło, gdy jej palce przerzuciły kolejną stronę. Ostre podmuchy wiatru ryczące na zewnątrz zamku wygnały ją do części wypoczynkowej dormitorium, gdzie zdecydowała się poszukać pocieszenia w jednej z książek. Wiatr był jej słabością. Mogła radośnie spędzać czas podczas dzikiej burzy lub słuchać bębniącego w okna deszczu, ale kiedy wiatr dął na zewnątrz, brzmiąc jak duszony człowiek, czuła się przerażona.
Próbowała zaklęć wyciszających, tak jak przez wszystkie poprzednie lata spędzone w Hogwarcie, ale te zawsze słabły w swojej mocy, gdy jej koncentrację zaćmiewał nadchodzący sen. Ostre ryki podmuchów powietrza wyrywały ją z objęć Morfeusza, przez co wracała do punktu wyjścia.
Hermiona szybko porzuciła pomysł, by spać dziś zbyt blisko okna, więc teraz siedziała skulona się na kanapie w salonie, który jako jedyny nie miał okien; czytała wiersze Lorda Byrona, co było jedną z jej grzesznych przyjemności. Otuliła się nieco kocem, kiedy przeszła do „Idzie w piękności”, rzucając szybkie spojrzenie na zegar i krzywiąc się, gdy zauważyła, że jest już wpół do trzeciej.
A ten zasrany wiatr nie zwiastował, że w najbliższym czasie ustanie.
Wciągnęła głośny oddech, kiedy powietrze rozdarło ciche kliknięcie, a jej ciężkie spojrzenie powędrowało w stronę Malfoya, który powoli wymykał się ze swojego pokoju. Wyglądał na zirytowanego, kiedy na nią spojrzał, wypuszczając z ust wzburzone parsknięcie, kierując się w stronę kuchni, najwyraźniej decydując się na całkowite zignorowanie jej obecności.
Zastanowiła się dwa razy, zanim się odezwała, ale słowa wypłynęły z jej ust, zanim zdążyła się nad tym dobrze zastanowić.
— Obudziłam cię? — szepnęła, niepewna, czy ją usłyszał, czy po prostu postanowił nie odpowiadać na pytanie. Merlin tylko wiedział, dlaczego uznała, że powtórzenia pytania to mądry pomysł. — Czy ja…
— Nie — warknął, nalewając sobie szklankę wody i odwracając się do niej plecami.
— Och, więc dlaczego ty…
— Zachciało mi się pić — odparł, obracając się na pięcie i kierując z powrotem do swojego pokoju.
— Malfoy, czekaj — dodała szybko Hermiona, prostując plecy i zastanawiając się, co dokładnie zamierzała powiedzieć. Nie miała pojęcia, dlaczego zatrzymał się przed drzwiami, ale nie śmiała tego kwestionować, żeby nie przypomniał sobie o swoim ciągłym pragnieniu, by jak najszybciej od niej uciec. — Czy mogę zadać ci pytanie?
Westchnął, jakby właśnie ingerowała w jego nieistniejący harmonogram.
— Byle szybko.
Zawahała się i oblizała usta.
— Czy nadal jesteś zły o… cóż… o tamten dzień…
— Kiedy rozcięłaś moją cholerną rękę? — wyjaśnił stoickim tonem, odwracając się do niej. — Czy ma to jakiekolwiek znaczenie?
Hermiona obserwowała swoimi miodowymi oczami, jak podniósł szklankę do ust, a wilgoć lśniła na jego wargach.
— Chyba tak — wyznała nieśmiało, opuszczając wzrok na swoje kolana.
Podejrzliwość i szok prawie sprawiły, że zakrztusił się swoim napojem, jednak się powstrzymał.
— Dlaczego? — warknął gorzko. — Czy robi to jakąkolwiek różnicę?
— Nie jestem do końca pewna — mruknęła, ostrożnie wstając z sofy.
Szczęka Draco drgnęła, gdy koc zsunął się z jej nóg, ukazując ją w prostej koszulce i workowatych spodniach od piżamy. Zauważył, że wstrzymała oddech, gdy zrobiła pierwszy krok, jednak po prostu skierowała się w stronę kuchni i przez chwilę zastanawiał się, co by dokładnie zrobił, gdyby ruszyła w jego kierunku. Przy słabych płomieniach świec wyglądała inaczej; spokojniej i nieco surrealistycznie. To ciemność manipulowała jego wzrokiem i spostrzeżeniami, które sprawiły, że wciąż stał nieruchomo, przyglądając się jej uważnie, gdy wyciągała z szafki z naczyniami dwa kubki.
— Czasami dobrze jest wypić przed snem gorącą czekoladę — powiedziała cicho, używając różdżki do zagotowania wody. — Czy chcesz może trochę?
Nie odpowiedział. Wyraźnie zdecydowała, że i tak robi jedną dla niego, a woń kakao w proszku cudownie mieszała się z naturalnym zapachem Granger. Bawił się rękawami swojego swetra, kiedy ona kończyła mieszać napoje, a kiedy były gotowe, zaniosła je ku kanapie i położyła na stoliku. Uniósł brew, kiedy owinęła się z powrotem kocem i usadowiła wygodnie między poduszkami; jego ostrożne spojrzenie przesuwało się między nią a parującym kubkiem, który z pewnością był przeznaczony dla niego.
— Zamierzasz usiąść? — zapytała, a on mógł zauważyć, że zmuszała się, żeby zabrzmieć obojętnie.
— Wypiję w swoim pokoju — powiedział z niskim pomrukiem, robiąc kilka kroków w jej stronę.
— Ja… — zaczęła niezręcznie. — Cóż, miałam nadzieję, że odpowiesz na moje pytanie... i może posiedzisz ze mną chwilę?
To kompletnie go zaskoczyło. Gdyby założył się o swojej dziedzictwo odnośnie słów, które nigdy nie wyjdą z jej ust w jego towarzystwie, teraz przegrałby wszystko. Z pewnością było to intrygujące rozwinięcie tej gównianej sytuacji i nie mógł powstrzymać się od rozważenia, dokąd ich to zaprowadzi.
— Co ci, do diabła, przyszło do głowy? — wycedził leniwie, kładąc dłonie na oparciu kanapy naprzeciwko. — I nie muszę odpowiadać na żadne twoje pytanie.
— Nie, nie musisz — zgodziła się. — To była po prostu prośba.
— Bardzo głupia prośba.
Zmarszczyła brwi i podniosła głowę, by przyjrzeć mu się ze znużeniem.
— Już nieważne…
— Nie — zatrzymał ją. — Jestem ciekaw, dlaczego w ogóle poprosiłaś mnie o dołączenie do ciebie…
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie — przypomniała mu dosadnie, wyciągając rękę, by musnąć nią brzeg kubka. — Więc dlaczego miałabym odpowiadać na twoje?
Draco nie miał dobrej wymówki, ale nie miało to większego znaczenia, ponieważ ciszę przeciął nagły jęk wiatru. Wtedy to zobaczył; błysk strachu, który przemknął po jej twarzy. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek widział ją przestraszoną. Może niepewną, a czasem nieufną, ale nigdy przestraszoną. Nawet jej obłąkany wybuch emocji w łazience zabarwił jej rysy tylko nutami wstydu i szoku. To małe spotkanie zamieniało się w prawdziwą skarbnicę niespodzianek.
— Co jest, Granger? — zapytał zarozumiale, z uśmieszkiem wpływającym na usta. — Nie mów mi, że jedna z nieustraszonych Gryfonek boi się małej burzy.
Spodziewał się zaprzeczenia i irytacji, ale ona po prostu owinęła się nieco ciaśniej kocem.
— Nie burzy — wymamrotała po chwili. — Po prostu… nie lubię szumu wiatru.
Jego twarz zmarszczyła się z zakłopotania. Czy naprawdę przyznawała się mu do swojego strachu? Takie wyznania nie były czymś, co robiono w jego kręgach, a już zwłaszcza przed wrogiem. Rozgłaszanie jakiejkolwiek formy słabości było po prostu głupie, a jednak zrobiła to tak łatwo.
Ufna i naiwna idiotka.
Ale nagle stała się też bardziej realna... bardziej ludzka i to go otrzeźwiło niczym zimowy podmuch wiatru. Była człowiekiem i mniej... Nie, zdecydowanie nadal była szlamą... Ale była szlamą z charakterem... W pewnym sensie. Możliwe.
Obserwował ją z większą uwagą, niż prawdopodobnie było to konieczne, ponieważ jej ramiona rozluźniły się, gdy wiatr ustał. I znowu wróciła Granger, która pozornie nie miała problemów z trudnymi warunkami pogodowymi, ale strach nadal majaczył za jej bursztynowym spojrzeniem. Podniosła swoją gorącą czekoladę ze stołu i przysunęła ją do swoich różowych ust, które uformowała w mały pierścień, aby ochłodzić ciecz lekkim dmuchnięciem. To nie powinno było przykuć jego uwagi. Ale i tak to dostrzegł.
— Twój napój zaraz wystygnie — mruknęła, przyglądając mu się cicho i biorąc łyk.
Wziął głęboki wdech, zanim wspiął się na oparcie kanapy i opadł na poduszki, przyglądając się jej niecierpliwie.
— Jak możesz bać się wiatru?
— Nie chodzi o sam wiatr — odpowiedziała spokojnie. — Po prostu nie lubię tego dźwięku.
— To strasznie głupie — zadrwił.
— Wszyscy się czegoś boją — stwierdziła ostrożnie. — Nieprawdaż? Taka jest ludzka natura.
Skrzywił się, jakby ta sugestia była absolutnie niedorzeczna, ale nie mógł się powstrzymać od rozważenia jej słów. Przyszedł mu do głowy strach przed rozczarowaniem swojej rodziny, a dokładniej ojca, ale domyślał się, że chodziło jej o coś bardziej konkretnego. Albo po prostu nie miał żadnej fobii, albo podświadomie postanowił to zignorować. Mimo wszystko nienawidził jej za zmuszanie go do myślenia.
— Nie — stwierdził prosto, pochylając się, by chwycić kubek.
— Może po prostu jeszcze sobie tego nie uświadomiłeś — zaproponowała Hermiona, niezobowiązująco wzruszając ramionami. — Odpowiesz na moje pytanie? Odnośnie tamtego dnia? Kiedy ja... no wiesz.
Draco zwęził oczy.
— Wątpię, żebym nienawidził cię bardziej niż teraz — odpowiedział spokojnie Draco, drgając wargami. Wyglądała na nieco zaniepokojoną jego słowami, a chęć, by powiedzieć coś jeszcze, drażniła koniuszek jego języka. Zacisnął powieki i gardził sobą za to, co dodał dalej. — Uznajmy, że to temat zamknięty, dobra, Granger?
Fascynująca mieszanka ulgi i zaskoczenia wpłynęła na twarz Hermiony.
— Naprawdę?
— Dobrze by ci zrobiło, gdybyś więcej o tym nie wspominała — powiedział wprost, już od jakiegoś czasu uważając, że najlepiej będzie puścić ten incydent w niepamięć. — Chyba, że chcesz, żebym sam to poruszył…
— Nie — potrząsnęła pospiesznie głową. — Nie, ja też chciałbym o tym zapomnieć.
Krótko skinął jej głową i przełknął kojący łyk gorącej czekolady, a Hermiona oparła się pokusie podziękowania mu za zgodność co do zapomnienia o tym wypadku. Jeśli dobrze pamiętała, tego okropnego dnia przeprosiła i powiedziała „proszę” o wiele więcej niż powinna. Gdyby zaczęła rzucać w tego dupka słowami wdzięczności, zaszłoby to o krok za daleko.
Ale to, jaki był teraz – siedzący po drugiej stronie stolika i wyglądający na spokojniejszego, niż kiedykolwiek pamiętała – sprawiło, że jej instynkt gardzenia nim się zachwiał. Zawsze wierzyła i była świadkiem sposobu, w jaki osobowość człowieka może wpływać na to, jak ludzie postrzegają jego wygląd. Gdyby ktoś był brzydki w środku, jej mózg przekonałby ją, że brzydota odbija się czymś na zewnątrz. Teraz, gdy jej nienawiść do Malfoya została nieco nadszarpnięta przez dziwny spokój, który zagościł ostatnio między nimi, zaakceptowała, że był raczej efektownie wyglądającym czarodziejem.
Przyćmione światło pochodni dobrze uchwyciło jego blade rysy, a pomarańczowy blask przetoczył się przez srebrne tęczówki. Zarys i linie jego twarzy były ostre i wyraźne, jakby każdy szczegół domagał się uwagi, ale to sprawiało, że oczy błyszczały i bardzo jej się to podobało. Mogła argumentować, że był zbyt blady, prawie tak, jakby został wyrzeźbiony w bryle lodu, ale szybko zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie nie czuł na sobie promieni słońca od Merlin wiedział jak długiego czasu.
— Czytałeś książki? — zapytała ostrożnie, uznając, że tak długa cisza naruszała granice dyskomfortu. — Te, które tu zostawiłam.
Widziała jego wahanie, czy powinien jej odpowiedzieć.
— Tak — przyznał ostrożnie.
— Którą teraz czytasz? — drążyła temat.
— Dlaczego chcesz wiedzieć?
— Po prostu jestem ciekawa. – Szczerze wzruszyła ramionami, pragnąc, aby jego podejrzliwość wobec niej opadła.
Draco głośno odetchnął.
— Tytus Andronikus.
— To dobra trage…
— Jest w porządku — poprawił ją szybko, trzymając kubek w dłoniach. — Niektóre części są trochę rozlazłe.
— Zgadzam się — pokiwała w zamyśleniu głową. — To była jedna z wczesnych sztuk Szekspira.
— Dałaś mi dużo jego książek — wymamrotał powoli, posyłając jej surowe spojrzenie. — Zakładam, że to mugolskim autor.
Jej oczy rozszerzyły się. Nie spodziewała się niczego poza wybuchem oślepiającej wściekłości, kiedy jej mały eksperyment zwróci jego uwagę, jednak chłopak wydawał się tym co najwyżej lekko poirytowany.
— Wiedziałeś, że dałam ci mugolskie książki?
— To dość oczywiste, Granger — przewrócił oczami. — Nie rozpoznałem żadnego z nazwisk autorów i w sumie to zagranie wyglądało na coś bardzo w twoim stylu.
— Ale nadal je czytasz? — naciskała niedowierzającym tonem. — Dlaczego?
Jego grymas stwardniał nieco. Prawdę mówiąc, przez pierwsze dwa dni nawet nie tknął palcem tej jej mugolskiej literatury, po prostu przyglądając się książkom z prawdziwym obrzydzeniem. Ale nuda była zbyt silna i wysysała z niego resztki zdrowia psychicznego, więc trzeciego dnia w końcu się złamał, usprawiedliwiając się tym, że czeka go albo czytanie, albo załamanie nerwowe. Chciał, by książki podsyciły jego odrazę do mugoli, dając mu dowód na to, że naprawdę byli niekulturalnymi i niecywilizowanymi istotami, którym trudno byłoby napisać porządny akapit.
Ale…
Ale tak naprawdę okazały się całkiem w porządku... Na tyle dobre, że dalej przewracał ich strony i podświadomie był nawet pod wrażeniem. To było tak denerwujące i obrzydliwe, że sprawiło, że zaczął kwestionować… różne rzeczy. Tylko przez krótką chwilę, ale jednak. Nie, nigdy nie wierzył w to całe propagandowe gówno, że mugole są zdziczali, ale był do pewnego stopnia przekonany, że będą mniej sprawni w sztuce, ale ten Shakecośtam był… zadowalający. Jednak za nic w świecie nie mógł powiedzieć tego Granger.
— Nie mam nic innego do przeczytania — warknął, zdając sobie sprawę, że odpowiedź zajęła mu zbyt dużo czasu.
Hermiona westchnęła, obserwując go spod rzęs, gdy wzięła kolejny łyk. Jej serce łomotało, napędzane dociekliwą naturą, i chciała wiedzieć, jak daleko mogła przesunąć jego granice.
— A co na teraz myślisz o tej sztuce?
Parsknął.
— Jest brutalna — powiedział, jakby było to oczywiste. — Co jest… zabawne, ale dowodzi, jak barbarzyńscy są mugole.
— Barbarzyńscy? — powtórzyła Hermiona, powstrzymując chęć, by na niego krzyknąć. — Jak to?
— Cóż, to tylko bezmyślny rozlew krwi…
— W przeciwieństwie do wszystkich wojen czarodziejów? — zauważyła szybko. — Przemoc jest obecna między wszystkimi rasami i gatunkami, Malfoy, a już zwłaszcza u ludzi. Magiczni czy nie…
— Gość zabił własnego syna — zauważył Draco, dumnie przechylając głowę na bok, jakby to był zwycięski cios. — To wskazuje na to, jak niecywilizowani są mugole.
Hermiona natychmiast rzuciła własnym argumentem.
— Ale Voldemort zabił swoją rodzinę.
Wyniosły wyraz twarzy blondyna zachwiał się i nienawidził faktu, że ona była tego świadkiem.
— To co innego — wymamrotał defensywnie. — To było…
— A Crouch zabił swojego ojca…
— To jest inne! — powtórzył stanowczo, ale wiedział, że jego własne argumenty są dość słabe.
Granger nie wyglądała ani na zadowoloną, ani arogancką, kiedy uniosła głowę, by napotkać jego zirytowane spojrzenie. Po chwili po prostu zwilżyła usta szybkim machnięciem języka.
— A niby czym to się różni, Malfoy?
Przetrząsnął swój mózg, szukając zadowalającego argumentu lub toku rozumowania, które przywróciłoby ją na miejsce. Czuł się wzburzony i zaniepokojony, ale do jego świadomości prześlizgnęła się odrobina szacunku dla Granger, co jeszcze bardziej go wkurzyło. To z pewnością oznaczało kolejny punkt pod literą G na jego wezgłowiu. Cholera.
— Po prostu tak jest — mruknął, biorąc kolejny łyk jej idealnej, gorącej czekolady.
***
Sztywność jego szyi była jego pierwszą wskazówką na to, że nie spał w łóżku.
Na czymkolwiek spoczywała jego głowa, było to zbyt twarde, by być poduszką, a gdy jego oczy powoli się otworzyły, dostrzegł nad sobą sufit inny niż ten, do którego zdążył się już przyzwyczaić. Draco niezgrabnie przechylił się, zauważając, że leży wyciągnięty na jednej z sof, opierając głowę na podłokietniku. Pomieszczenie wciąż spowijała ciemność, ale tutaj nie było okien, a krótkie zerknięcie na zegar wykazało, że jest prawie siódma rano.
Jęknął i potarł dłonią twarz, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej, co powodowało, że jego kręgosłup zaczął strzelać jak trzaskający żar. Jego rozmazany przez sen wzrok skupiał się na otoczeniu, gdy próbował sobie przypomnieć, jak i kiedy zasnął na kanapie, a jego szare oczy przeniosły się na drugą stronę stolika do kawy.
Zesztywniał.
Od szyi do stóp była owinięta kocem niczym w kokonie, z jej niezgrabne loki rozsypały się po poduszce. Z zamkniętymi oczami i tak niezwykle rozluźnionymi rysami, wyglądała na ucieleśnienie komfortu i spokoju. Zniknęły napięte mięśnie, które stale rozciągały się pod skórą Granger i nie mógł sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek widział osobę, która wyglądała na tak owładniętą snem. Jej powolne oddechy szumiały mu w uszach i wyrywały go z transu. Po cichu skarcił się za to, że pozwolił temu porankowi zamotać w jego mózgu.
Odwrócił od niej wzrok, przyglądając się jej niedopitemu kubkowi zimnej już czekolady. I jej różdżce. Po prostu leżącej tam i drwiącej z niego.
Podniósł swoje ciało z sofy i obszedł stół tak cicho, jak tylko mógł, przez cały czas wiedząc, że to prawdopodobnie nic przez to nie osiągnie. W końcu sama mu powiedziała, że została ona zaczarowana tak, by go odstraszyć, ale równie dobrze dziewczyna mogła też blefować. Przysunął się bliżej jej różdżki, przykucnął i znalazł się tuż przed śpiącą czarownicą.
Jej oddech muskał wrażliwą skórę jego gardła, a on walczył z dreszczem, który przemknął przez jego kręgosłup. Wyciągając rękę, cała jego nadzieja na szansę ucieczki zgasła, gdy ostrzegawcza magia zabłysła przy opuszkach jego palców, jeszcze zanim zdążył jej dotknąć. Spodziewał się tego. Z westchnieniem porażki przysiadł na podłodze; Rozmarzone westchnienia Granger wciąż muskały delikatne włoski na jego skórze.
Zamknął oczy... rozkoszował się uczuciem... jej zapachem tak blisko... wystarczająco blisko, by dotknąć…
I jak za pomocą armii płomieni został odrzucony z powrotem do rzeczywistości. Odsunął się od niej tak gwałtownie, jakby była zatruta trucizną, klnąc pod nosem na grób Salazara.
To właśnie zrobił z nim ten jej pieprzony eksperyment z krwią.
Przemknęła przez jego organizm wprost do głowy, otumaniając zmysły. To nie była jej brudna krew, ale coś głębszego; coś rzeźbiącego jego kości i topiącego komórki. To była ona. Granger. Jej istota, jej niewinność; po prostu płynąca przez niego i łamiąca psychikę. Czując odrazę wobec swojego zachowania, uciekł z jej otoczenia na lekko drżących nogach; utrzymanie pewnej odległości oczyści go z niej.
Hermiona obudziła się zaskoczona gniewnym trzaśnięciem jego drzwi.
Szkoda; to była jej najlepiej przespana noc od tygodni. Nawet jeśli trwała tylko kilka godzin.
***
Wiatr uspokoił się na następne cztery dni, a Draco sukcesywnie udało się jej unikać, podczas gdy coraz bardziej przekonywał się, że jątrzy się ona pod jego skórą. W piątek, dokładnie tydzień po incydencie z krwią w łazience, ściany znów zaczęły się do siebie zbliżać. Pragnienie interakcji z innym człowiekiem osiadło w nim i oczywiście to Granger była jedyną opcją. Musiał usłyszeć bicie serca innego człowieka, ponieważ jego własne stawało się zbyt głośne w tej samotności.
Ze wszystkich popieprzonych rzeczy, które nękały jego mózg, potrzeba czyjejś obecności była zdecydowanie tym, co dawało mu do zrozumienia, że powoli wariuje. Chciał kłótni, albo po prostu czegoś, co by mu przypomniało, że za drzwiami jego sypialni istnieje jakieś życie. Próbował to racjonalizować i zrzucać wszystko na siłę przypadku... Jeśli istniał ktoś, ktokolwiek inny niż ona, kto mógłby przepędzić jego demony, to nie byłoby takiej potrzeby.
Każdy oprócz Weasleya. Czystokrwisty czy nie, gdyby ta suka McGonagall wepchnęła go do pokoju z tym ryżym pomiotem, w mniej niż dwie godziny doszłoby do krwawej jatki.
To wyobrażenie trochę go pocieszyło.
Słyszał, jak dziewczyna krząta się po aneksie kuchennym, tłukąc różnymi naczyniami i zapewne wywołując więcej hałasu, niż było to konieczne. Przeczesując dłońmi swoje blond włosy i wypuszczając znużony oddech, wyszedł z czterościennej, więziennej sypialni, by ujrzeć Granger, otoczoną kilkoma patelniami i warzywami.
Hermiona wyczuła jego obecność, jeszcze zanim go zobaczyła, i odwróciła się, by rzucić mu zaciekawione spojrzenie.
— Niech zgadnę — powiedziała spokojnie. — Znowu robiłam za dużo hałasu?
— Tak — mruknął, robiąc kilka kroków w jej stronę. — Co ty, do cholery robisz, Granger?
— Po prostu przyrządzam trochę jedzenia na jutro — wyjaśniła, delikatnie wzruszając ramionami. — Prawdopodobnie powinnam była zapytać cię o to wcześniej, ale czy jesteś może na coś uczulony?
— Nie — potrząsnął głową, podnosząc się, by usiąść na blacie. — Tylko na ciebie.
Chciał, żeby ten komentarz zabrzmiał chłodno i ostro, ale brakowało w nim tej drwiącej nuty, na której doskonalenie poświęcił całe lata. Zamiast tego brzmiało to bardziej... dokuczliwie? Cóż, Granger z pewnością wydawała się uważać to za nieszkodliwe, sądząc po jej rozbawionym parsknięciu i lekkim wykrzywieniu ust. Rozważał nazwanie jej szlamą tylko ze względu na poufałość, ale coś w jego raczej spaczonym umyśle mówiło mu, żeby tego nie robił, a ona odezwała się, zanim zdołał to zakwestionować.
— Skończyłeś czytać Tytusa? — spytała, najwyraźniej nieco niepewna, jak powinna zachowywać się w jego towarzystwie. Przynajmniej jeszcze to mieli ze sobą wspólnego.
Prychnął.
— Więcej wiary, Granger — wymamrotał Draco, opierając łokcie na kolanach i patrząc na jej plecy. — Jak ostatnio rozmawialiśmy, to praktycznie go kończyłem. Oczywiście, że przeczytałem.
— Okej — skinęła głową, używając różdżki, by dokończyć gotowanie. — A jakie były twoje przemyślenia na temat zakończenia?
— Zbyt pospieszne — stwierdził krytycznym i szorstkim tonem. — To było dość amatorskie zakończenie.
Zanuciła pod nosem, odwracając się do niego i krzyżując ręce na piersi.
— Zgadzam się z tym.
— Co?
— Zgadzam się z tym – powtórzyła Hermiona, z niepewnym rumieńcem łapiąc kątem oka jego spojrzenie. — To wszystko potoczyło się za szybko. Myślałeś o przeczytaniu innej?
Był już w połowie kolejnej z jej mugolskich książek. Postanowił odejść od tego Shakekogośtam, pewien, że natknie się na jakiś poziom analfabetyzmu wśród oferowanych przez nią mugolskich tekstów. Jego wybór padł na tom o przerażająco wyglądającej okładce autorstwa kogoś o nazwisku Wilkie Collins, a on sam ku swemu wewnętrznemu obrzydzeniu został pochłonięty przez strony pierwszego rozdziału.
— Kobieta w bieli — odparł z przyspieszonym oddechem, zauważając, że jej uśmiech lekko się rozciągnął.
— To jedna z moich ulubionych — powiedziała mu. — I jak…
— Nie bądź tak cholernie entuzjastyczna — ostrzegł ją niskim tonem. — Poziom tekstu jest poniżej poziomu magicznych autorów.
Jej uśmiech opadł i odwróciła się do niego plecami, by dokończyć przygotowanie czegoś, co wyglądało na gulasz.
— Naprawdę uważasz, że czystokrwiści są lepsi od mugolaków, Malfoy?
Na te słowa uniósł brew. Jego kamienne oczy wędrowały po jej ramionach i kręgosłupie, szukając jakiejkolwiek wskazówki, dlaczego zadała tak głupie pytanie.
— Wiesz, że tak, Granger — odpowiedział z dumą, ale gdy mówił, poczuł dziwne pulsowanie w piersi. — Nie zadawaj głupich pytań, jeśli masz choć trochę rozumu.
Prawie rozczarowane westchnienie opuściło jej usta.
— Więc czy mogę coś zasugerować, proszę? — mruknęła cicho, bawiąc się rąbkiem zbyt dużego, czerwonego swetra.
Znowu to jej pieprzone proszenie; niemile widziane i tylko przypominające o tym, jak żałośnie niewinna była. Gdzieś w głębi jego mózgu tkwiło wspomnienie, że zamierzał się z nią kłócić, ale znowu rozmawiał z nią w sposób, który powinien wywołać u niego wymioty. Ale teraz przynajmniej czuł się choć trochę bardziej normalny. Bardziej ludzki. Tak jak jej westchnienia pod prysznicem, te… prawie uprzejme chwile zdawały się leczyć jego pulsujące bóle głowy.
— Możesz czynić wszystkie sugestie, jakie tylko zechcesz — wzruszył nonszalancko ramionami, z grymasem na ustach wpatrując się w jej plecy. — Ale prawdopodobieństwo, że zgodzę się z którymikolwiek z nich, jest oczywiście bliskie zeru.
Odwróciła się z powrotem. Jej rysy były spokojne i ukojone, ale widział nawałnicę myśli wirujących za jej oczami. Naprawdę była interesującym obiektem do obserwowania w takich chwilach; jak tajemnicza łamigłówka bez wyraźnego rozwiązania. Wszystko, co brzęczało w jej sercu, tak chętnie odbijało się w jej jesiennym spojrzeniu – coś, czego po prostu nie mógł pojąć. Byłoby mądrze z jej strony, gdyby trzymała to jak najbardziej w ukryciu; zwłaszcza przed kimś, kim gardziła. Kimś takim jak on.
— Po skończeniu tej książki — powiedziała powoli. — Chciałabym, żebyś przeczytał autobiografię Martina Luthera Kinga.
Ostrożnie zmarszczył brwi.
— Dlaczego?
— Myślę, że niektóre z tych spostrzeżeń byłyby dla ciebie interesujące — zaproponowała Hermiona, przesuwając wzrokiem po jego ciele od stóp do głów. — To tylko sugestia.
Po tym zeszła Draco z oczu i zniknęła w swoim pokoju, pozostawiając go niechętnie zaintrygowanego jej przypadkową prośbą. Oczywiście nie przeczytałby tego, choćby jej na złość.
***
Hermiona nie miała czasu, by zastanawiać się nad swoją rozmową z Malfoyem, ponieważ została natychmiast przywitana przez bardzo znajomą sowę bezlitośnie stukającą dziobem w szybę jej okna. Podbiegła do niego na niespokojnych nogach, otwierając zasuwę, by wpuścić pięknego ptaka do środka.
— Hedwiga — dziewczyna zagruchała czule, gdy wierny pupil Harry'ego upuścił list na jej dłoń i delikatnie otarł głową o knykcie. — Przekaż chłopcom dużo miłości.
Sowa Śnieżna nigdy nie czekała na odpowiedź, ponieważ marnowanie cennego czasu było zbyt ryzykowne, ale Hermiona zawsze czuła się zniechęcona, gdy ptak pospiesznie wracał w przestworza. Dałaby wszystko, żeby móc napisać odpowiedź, ale ustalili, że wymiana większej ilości listów, niż to konieczne, byłaby zbyt niebezpieczna. Gdyby kiedykolwiek odkryła coś, co mogłoby być przydatne dla chłopców, musiała przekazać to McGonagall i znaleźć sposób, by dostarczyć to Harry'emu i Ronowi. Zasady te były surowe i naturalnie ich przestrzegała; choć niechętnie.
Merlinie, ależ ona za nimi tęskniła…
List był szorstki w jej dłoni i chociaż nie pragnęła niczego więcej, jak tylko natychmiast go rozerwać, nie mogła. Na początku semestru obiecała Ginny, że przeczytają wszystkie wiadomości razem. Jeśli była jedna osoba, która radziła sobie z całą sytuacją nieco gorzej niż Hermiona, to była to siostra Rona. W końcu byli to jej chłopak i brat, więc dziewczyna miała pełne prawo czuć się totalnie zagubiona.
Hermiona narzuciła na siebie szaty i ostrożnie wsunęła list oraz różdżkę do kieszeni, po czym wyszła z pokoju. Szybkie przeszukanie kuchni i części wypoczynkowej dało jej do zrozumienia, że Draco zdecydował udać się do swojego pokoju, by tam spędzić resztę wieczoru, więc szybko opuściła dormitorium, kierując się do Wieży Gryffindoru.
Dziesięć minut później siedziała u boku Ginny na jej łóżku, nerwowo dotykając końcówek jej ognistych loków. Jedyna inna mieszkanka pokoju, Parvati Patil, był na ich szczęście nieobecna, prawdopodobnie przeżywając swoje świeże zerwanie z Deanem Thomasem po ich niedawnej próbie związku. Prywatność była mile widziana przez obie czarownice, ponieważ listy miały tendencję do wywoływania pewnych skrajnie emocjonalnych reakcji, a tylko nieliczni wiedzieli, że były z chłopcami w kontakcie.
— Gotowa? — Hermiona westchnęła, nie czekając na odpowiedź, zanim rozerwała kopertę i rozwinęła pergamin, zerkając na krótką wiadomość.
Dziewczyny,
Wszystko dobrze. Niewiele nowego.
Pracujemy nad czymś, ale to może być nic.
Jak zawsze, nie macie się o co martwić.
Kochamy was mocno i tęsknimy.
H&R
Jak zawsze notka była krótka i rzeczowa, pozbawiona szczegółów na wypadek ewentualnego przechwycenia. Tym razem słowa zostały nabazgrane ręką Harry'ego, a Hermiona obserwowała, jak Ginny przesuwa palcami po dosadnych zdaniach, a między jej rudymi rzęsami spływają łzy. Brązowowłosa poczuła, jak jej własne oczy pieką od nieuniknionej fali tęsknoty i to nie z powodu tego, co zostało nabazgrane na pergaminie. Z powodu tego, czego tam nie było.
W normalnych warunkach chłopcy nigdy by tak nie mówili, a brak osobowości kryjący się za słowami był tym, czego najbardziej jej brakowało. Samo przeczytanie jednego z nudnych dowcipów Rona lub pocieszającego zdania od Harry'ego byłoby błogością. Do diabła, prawdopodobnie krzyczałaby z radości, gdyby napisali coś o Quidditchu. Chciała tylko znów odzyskać swoich chłopców…
— Możesz zostać dziś na noc? — wypaliła Ginny, szlochając. — P-Parvati nie ma tutaj, a ja nie chcę być sama.
Hermiona posłała przyjaciółce smutne skinienie głową i przyciągnęła ją do silnego uścisku.
— Oczywiście, że zostanę.
***
Gdzie ona jest, do cholery?
Jak Draco zauważył już wiele razy wcześniej, Granger była człowiekiem z przyzwyczajeniami; trzymała się swoich rygorystycznych procedur bez żadnych większych odchyleń. Słyszał, jak wyszła z dormitorium niedługo po ich spotkaniu przy aneksie kuchennym, tak jak każdego innego dnia; zostawiając go na wieczór z samym sobą. Przeczytał jeszcze kawałek tej mugolskiej powieści i wziął szybki prysznic, zanim przygotował się do snu, czekając na powrót Granger.
I pojawiło się odchylenie.
Wiedział już ze swojej izolacji, że zwyczajowe świergotanie ptaków zaczynało się zwykle o piątej rano, a ona zwykle wracała o trzeciej. Ze zdezorientowanym spojrzeniem w okno, opuścił łóżko i skierował się do salonu, sprawdzając zegar, by stwierdzić, że jest dokładnie dziesięć po piątej, a Granger zdecydowanie nie wróciła dziś do domu.
Dom...?
Mógł o tym pomyśleć później. Na razie jedyne, co czuł, to ciężki i gęsty ciężar pulsujący w jego klatce piersiowej, który odpędzał wszelkie inne wyobrażenia, jakie mógłby mieć. To było jak panika... Tak, to była panika. Pytania szybko przytłoczyły się przez jego mózg, uderzając boleśnie w skroń.
Gdzie ona była?
Gdyby coś jej się stało, czy on utknie tutaj na zawsze?
Zapomniany?
Sam?
Co to zrobi z jego umysłem?
Co on zrobi bez jej zapachu i pryszniców...?
Musiał się stąd wydostać.
Nie było najmniejszej, kurwa, mowy, żeby tu został; pozostawiony sam sobie, by zgnić jak żebrak bez wartości. Pomaszerował szybko do głównych drzwi, ignorując znajomą i irytującą statyczność na dłoni, ostrzegającą go, by nie chwytał za klamkę. Ale i tak to zrobił.
Jego pięść zacisnęła się na mosiężnej gałce, a ból był praktycznie natychmiastowy. Poparzył mu rękę i zaiskrzył w ramieniu; paląc ciało od środka i do czerwoności rozgrzewając kości. Jego zmysły krzyczały, żeby puścił, ale niepokój był zbyt silny. Zgrzytał zębami, starając się zignorować ból i spróbował pociągnąć za drzwi, ale wtedy ogień przeszył jego kręgosłup jak płonące sztylety. Jego plecy wygięły się w łuk i ryknął z bólu; ale nadal nie próbował nawet puścić.
Czuł, że słabnie; agoniczne płomienie wypalały jego energię i wstrząsały mięśniami. Wiedział, że wpada w niekontrolowane skurcze, a kolejny udręczony krzyk wyrwał mu się z gardła. Podejmując ostatnią, słabą próbę ucieczki, włożył ostatnie resztki swoich sił w otwarcie drzwi.
Fala ostrego ciepła przemknęła mu w górę kręgosłupa i zaatakowała głowę, rozpalając kark, zanim wszystko inne zdrętwiało. Nawet nie poczuł, że upadł na podłogę; drżąc dziko i wijąc się, gdy atak niebezpiecznie wstrząsał każdym calem jego ciała. A potem stracił przytomność.
I znów nie ma nic lepszego niż taki rozdział po dość ciężkim dniu. Podoba mi się że serio zaczynają się coraz lepiej dogadywać. Ta scena w salonie była kolejnym przełamaniem między nimi. Ten Malfoy sprzed kilku lat a nawet dni by ją wyśmiał i kazał spadać na drzewo, a on tymczasem został z nią i nawet zasnął w jej obecności. Mur między nimi coraz bardziej kruszeje i jest to zdecydowanie bardzo dobra wiadomość. Widać u Draco, że żywi coraz to lepsze uczucia wobec Hermiony. Panika, która się wkradła, że nie wróciła i że on sobie nie wyobraża jakby to miało być nie czuć jej zapachu i słyszeć prysznica… nie tylko Hermiona jest człowiekiem z przyzwyczajeniami, on też je ma. Ona jest jego przyzwyczajeniem. Owszem, na pewno go przeraziło to, że gdyby coś jej się stało, zostałby kompletnie sam i McGonagall albo by o nim pamiętała, albo nie i zostałby zapomniany na wieki. Ta determinacja jednak żeby się wydostać z "więzienia" nadal jest ogromna Ale zastanawiam się, czy na pewno do końca była spowodowana faktem, że nie chciał zostać całkiem sam w zapomnieniu, czy jednak chciał ją znaleźć i upewnić się, że wszystko jest ok. No i Draco znów musi przyznać przed samym sobą, że mugole i ich twórcy wcale nie są tacy źli. No i mają z Hermioną więcej wspólnego niż my się wydaje. Swoją drogą ciekawą polecajke od niej dostał co do kolejnej pozycji do przeczytania. Ciekawe czy da mi coś do myślenia 🤔
OdpowiedzUsuńOj Draco zaczyna się często o nią martwić jak nie przychodzi czy się spóźnia lecz no nie ma też nic innego do roboty jak jest zamknięty 🤷🏽♀️ oj chyba będzie Herm musiała go uzdrowić po takim zetknięciu z drzwiami
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że głupek nie puści tej klamki. I jeszcze przysporzy Hermionie problemu, znając życie :/ Zwłaszcza po tym, jak jakaś wątła nić porozumienia się między nimi wytworzyła. Ech, chłopy są naprawdę durne! A te jego teksty o magicznych tekstach, które niby mają być lepsze od mugolskich... Jakby człowiek czytał o dzieciakach w piaskownicy, naprawdę. Żenada! Śmieję się pod nosem, kiedy to czytam, i jestem jednocześnie nim zawstydzona. I nadal denerwuje mnie ta prosząco/przepraszająca Hermiona, chociaż wiem, że sposób zdecydowanie lepszy niż wszczynanie kłótni. Nie mniej za dużo tego w kontekście zachowania samego Malfoya, ale może uda jej się tym sposobem nieco ucywilizować Ślizgona ;)
OdpowiedzUsuńDom… ten wyraz przeraził trochę i mnie ale co się dziwić skoro Draco tak się zaczyna przyzwyczajać a raczej opierać swoją psychikę na Hermionie i jej dosyć uporządkowanemu życiu. Co prawda przełamuje się jakoś od środka, czyta jej książki jakoś z nią rozmawia nawet zasnęli razem w tym salonie … robi się coraz ciekawiej… zaczynam się bać ze on się po prostu od niej uzależni
OdpowiedzUsuńTak szczerze to nie jestem jakoś do końca przekonana do tego opowiadania. Trudno mi to opisać, ale nie lubię takiego Draco. Niby jest ślizgoński, złośliwy, ale wydaje mi się przy tym taki trochę sztuczny..
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że rozkręcająca się akcja zmieni mój pogląd.
Powodzenia w tłumaczeniu!
Annie
To opowiadanie należy jeszcze do 'starej szkoły' dramione - Bex pisała je ponad 10 lat temu - co momentami widać w budowie akcji i pewnych schematach. Mam nadzieję, ze mimo wszystko ci się spodoba :D Wiele osób uważa je za nowy kanon i dramionową wersję Insygniów Smierci ;)
UsuńNie skreślam go! Czekam z niecierpliwością na dalsze rozdziały, żeby móc ostatecznie ocenić ☺️
UsuńObudowane grube mury się burzą między tą dwójką. Powoli przebijają się do siebie. Następują przełomowe momenty, dla mnie takim momentem jest wspólne spędzenie czasu w salonie. Właściwie Draco przechodzi przeogromną przemianę, lubię takie, oczywiście ma niewyparzony i arogancki język jednak kiedyś miałby w dupie strach Hermiony, a jednak z nią został. Spali oboje, nic ich nie obudziło, stwierdzenie przez Hermione, że ta noc była pod względem spania bardzo dobra to świadczy, że podświadomie również Draco na nią działa.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się czy Draco chciał wyjść, bo bal się o Hermione, czy faktycznie przestraszył się, że o nim zapomną, no halo jest Minerwa, więc w mojej głowie zaroiła się myśl, że on po prostu się martwi♥️ spodobała mi się ta myśl, jednak nie spodobała mi się utrata przytomności, jak żyć skoro muszę iść spać, a jest przerwa w takim momencie 😭
Moja lista książek do przeczytania właśnie się poszerzyła, muszę zobaczyć co tam Draco wyczytał w tych książkach.
Właściwie oboje są oczytani i inteligentni, myślę, że tu też będzie to odgrywało duża rolę, ponieważ znalezienie wspólnego tematu dużo daje w budowaniu relacji.
Harry i Ron, pracują nad czymś... Oby to było coś dobrego, mówiłam już? Niech Merlin ma w swojej opiece czarodziejski świat.