Był czwartek. A może piątek. Draco nie miał pewności.
Czas powoli zamieniał się w nieistotny i zagmatwany bałagan zapomnianych godzin i wątpliwych dni, a nieobliczalne schematy działań Granger prawie nie pomagały. Nie miał pojęcia, dokąd wymykała się wieczorami, ale był gotów się założyć, że była to albo biblioteka, albo Pokój Wspólny Gryffindoru. Bo dokąd indziej miałaby się udać? Pomijając przywileje Prefekt Naczelnej, wątpił, czy byłaby na tyle głupia, by włóczyć się bez celu po terenie szkoły.
Gdziekolwiek wędrowała, zawsze wracała przed trzecią nad ranem, a on szybko przestał próbować to przesypiać. Jej ruchy w sąsiednim pokoju zawsze go rozbudzały, więc poddał się i po prostu zaczął co wieczór oczekiwać, aż dziewczyna wróci do dormitorium, by po wszystkim mógł chociaż spróbować zasnąć.
Wciąż jednak budził się na dźwięk jej prysznica.
Starał się tego ranka oprzeć pokusie, wiedząc, że jego ostatnie działania były całkowicie szalone i nieco niepokojące, ale ból głowy stawał się coraz gorszy. Odgłosy prysznica i jęki były jak narkotyk, a do tego bardzo skuteczny. Wystarczyło kilka wilgotnych dźwięków, a ból w skroni ustępował.
W końcu uległ pragnieniu i właśnie tam zastał go teraz poranek; kiedy osunął się na swoje zwykłe miejsce i poświęcał całą swoją godność na rzecz łazienkowych jęków. Merlin wiedział, że próbował się powstrzymać, ale nic na to nie mógł poradzić.
Był uzależniony i całkowicie tym gardził.
Zerwał się na równe nogi, gdy usłyszał, jak prysznic się wyłącza. Nagle poczuł nagłą ochotę wrzeszczenia na tę szlamę, dopóki nie zaczęłaby płakać lub go torturować. Granger była jedyną osobą w tym więzieniu, która miała charakter; która mogła się zmieniać, oddychać i mieć puls. Przez ostatnie kilka dni kontynuowała z nim tę zabawę w kotka i myszkę, a on tęsknił za krwią gwałtownie napływającą mu do głowy i koniuszków palców. Tęsknił za tym ogniem, który poruszał jego dowcipny temperament. Pragnął zobaczyć ją zarumienioną i rozważającą ostrą ripostę. Musiał wiedzieć, że nadal może doprowadzić tę Szlamo-sukę do szału i sprawić, że Salazar byłby dumny.
Rozumiał wzburzoną Granger. Taka była dla niego normalna. Stawał się zbyt przyzwyczajony do jej porannych pryszniców i towarzyszącego im nucenia.
Narzucił na siebie czarny sweter i wymknął się ze swojego pokoju tak cicho, jak tylko mógł, przystając przy drzwiach łazienki i zbyt uważnie przyglądając się klamce. Słyszał, jak jej bose stopy stąpają po kafelkowej podłodze, i próbował wymyślić nowy temat dla ich kłótni.
Pieprzyć to, będę improwizował.
Mosiężna klamka łazienki zagrzechotała, a Draco poczuł, jak ekscytacja zaczyna drażnić jego zmysły, a adrenalina łaskocze go w brzuchu obietnicą dobrej kłótni. Drzwi się otworzyły i wpadł do pomieszczenia, zanim zdążyła stamtąd wyjść, celowo ją tam zatrzymując. Szok wypisany na jej twarzy był niemal dziki, gdy odsunęła się od niego, ślizgając się po wilgotnej ceramice i tracąc równowagę. Instynktownie wyciągnął rękę i próbował ją podtrzymać. Tylko odruch. Nic więcej. Ale jego własna równowaga również została zachwiana i w mgnieniu oka oboje rozciągnęli się na śliskiej podłodze łazienki w płytkiej kałuży wody, ślizgając w przeciwnych kierunkach; on uderzając głową o framugę, a ona zatrzymując się tuż przy wannie.
— Co ty wyprawiasz, Malfoy? — Hermiona dyszała, łapiąc zdumiony oddech. — Przestraszyłeś mnie na śmierć…
— Cholera jasna — wymamrotał, ostro wciągając powietrze przez zęby, gdy dotknął tyłu głowy. — Ty niezdarna suko…
— To ty mnie złapałeś! — zaprotestowała, upewniając się, że na pewno jest cała okryta puszystym szlafrokiem. — Co, na Merlina…
— Obudziłaś mnie! — skłamał, wzdrygnął się, gdy zauważył plamy krwi na koniuszkach palców. — Do diabła, Granger. Coś ty taka strachliwa?
— Cóż, zwykle nie jestem atakowana, kiedy wychodzę spod prysznica — sapnęła ze złością, bezskutecznie próbując oprzeć się na piętach. — Jaki masz problem?
Ty…
Nagle uświadomił sobie, jak silny roznosił się tu jej zapach; świeży i wciąż gęsty wśród utrzymującej się dookoła pary. Nie mógł się powstrzymać przed wzięciem głębokiego oddechu, mając nadzieję, że wyglądało to bardziej na próbę opanowania gniewu. Ale, kurwa, to było tak odurzające. Woń owinęła się wokół jego języka i rzeczywiście niemal mógł jej posmakować, jednak wiśniowa nuta natychmiast przypomniała mu, do kogo należała.
Warknął.
— Nie mam problemu…
— Więc po co, u diabła, mnie złapałeś? — zapytała ostro. — Merlinie, jesteś takim chujem…
— To twoja wina! — kłócił się, chociaż zaczął rozważać na jak groźnego może brzmieć rozłożony i mokry na podłodze łazienki. — To ty jesteś tą, który upadła…
— Bo mnie przestraszyłeś! — powtórzyła, poddając się swojej dziecięcej żądzy i chlapiąc wodą, żeby go zmoczyć. Jakoś udało jej się trafić w jego twarz i nie mogła powstrzymać chichotu, gdy kropla wody spłynęła z jego łukowatej brwi.
— Wy, Gryfoni, jesteście tacy niedojrzali — wycedził z wypielęgnowanym sarkazmem. — To naprawdę żałosne…
— Och, zamknij się — burknęła, wstając z niewielkim trudem. Stając na drżących nogach posłała mu ostry grymas i próbowała się wydostać, ale para długich palców zaczepiła ją o kostkę. Znów upadła na podłogę, lądując w kolejnej niezręcznej pozycji, od której aż zabrzęczała jej kość ogonowa.
Jęknęła z bólu i zwinęła w kulkę, otwierając oczy tylko po to, by dostrzec zadowolony z siebie uśmieszek Malfoya.
— A to niby jest dojrzałe? — syknęła, zawodząc kolejnym jękiem.
— Gówno mnie to obchodzi — prychnął, ale jego arogancki wyraz twarzy rozpłynął się, gdy ochlapała go wodą.
Uśmiechnęła się do niego, zbyt zagubiona w tej surrealistycznej sytuacji, by móc się temu oprzeć. Hermiona nie pamiętała dokładnie, jak zaczęła się ta prawie dziecięca bitwa wodna, ale wiedziała, że będzie to dziwaczny spektakl. Draco zmarszczył brwi, widząc rozbawiony uśmiech Granger i chociaż ten nowy kąt nachylenia ust całkiem dobrze jej pasował, był raczej denerwujący. Czuł się tak, jakby natknęła się na jeden z jego sekretów i czekała na odpowiedni moment, by rzucić mu nim w twarz. Przywrócił rysy swojej twarzy do ich zwykłej postaci, uznając, że pozwalał jej na drwienie z niego zbyt długo.
— Przestań być taką…
— Krwawisz — przerwała, a jego grymas stwardniał, gdy przysunęła się trochę bliżej. — Tutaj, przy uchu…
— I? — warknął, obserwując każdy jej ruch, gdy przysuwała się bliżej. — Za kogo ty się masz…
— Pozwól mi tylko rzucić na to okiem — mruknęła, zaliczając ostatni niegodny upadek na pośladki, by w końcu uklęknąć u jego boku. Oddech dziewczyny był ciepły przy jego uchu, Draco próbował się cofnąć. — Nie ruszaj się — zażądała stanowczo, sięgając do kieszeni szaty, by wyciągnąć różdżkę. — Pozwól mi to wyleczyć. Nie chcę, żebyś zakrwawił mi całe dormitorium.
Zesztywniał, ale pozostał nieruchomy, gdy poczuł, jak kłujące ciepło magii zasklepia małe nacięcie; a może to znowu jej oddech, nie miał pojęcia. Tak czy inaczej, uczucie było przyjemne i wydawało mu się, że minęły całe wieki, odkąd poczuł na swojej skórze kojący dotyk czarów. Ale o wiele więcej czasu minęło odkąd poczuł na szyi coś w rodzaju dotyku palców; delikatnego i zupełnie niewinnego. Jego powieki opadły nieco i ponownie zaciągnął się powietrzem, by skraść sobie jeszcze odrobinę narkotycznego aromatu. Wystarczyłby jeden odgłos jęku spod prysznica, a jego zmysły zaczęłyby wariować.
— Już — westchnęła Hermiona, odsuwając się od niego, by spojrzeć na swoją pracę. — Tak lepiej. Czy wszystko w porządku?
Ślizgońskie instynkty zalały jego umysł niczym mechanizm obronny, ostrzegając, że dziewczyna jest zbyt blisko. Znowu to robiła; mieszała mu w głowie swoimi gestami pełnymi życzliwości i nie chciał uwierzyć, że nie miała w tym ukrytego motywu. W obecnych warunkach nikt nie może być tak niewinny; i to nie jest paranoja, gdy znajdujesz się przecież na terytorium wroga.
— Odsuń się ode mnie — warknął, odpychając ją. — Mówiłem ci, żebyś mnie nie dotykała
— Kiedy ja właśnie…
— Powiedziałem ci, żebyś się odpieprzyła! Nie dotykaj mnie! — wrzasnął, wstając tak szybko, że aż zakręciło mu się w głowie.
Rzucił w jej stronę ostre spojrzenie, gotów wypluć z siebie to, co wcześniej planował powiedzieć, ale jego głos się załamał. Szlafrok dziewczyny podwinął się wysoko na jej udach, przy okazji odsłaniając też jedno blade ramię nakrapiane piegami, które wyglądało niczym starta czekolada. Przemoczone loki przylgnęły do jej szyi, a krawędzie twarzy przypominały ciągnące się toffi, podczas gdy każdy cal jej odsłoniętej skóry był zabarwiony różowym piżmem. Była zupełnie inna w poświacie bijącej od prysznica; bardziej ożywiona, a jednak wciąż absurdalnie niewinna w swoim wielkim szlafroku. To było… pociągające.
— Pieprzyć to — mruknął do siebie, odwracając się na pięcie i wychodząc z łazienki, by zostawić siedzącą tam na podłodze bardzo zdezorientowaną czarownicę.
Hermiona zamrugała, gdy resztki jego cienia porzuciły ją na zimnej podłodze, pozostawiając jej mózgowi rozmyślanie nad tym, co dokładnie się tu wydarzyło. Z każdym mijającym dniem zachowanie Malfoya stawało się coraz mniej agresywne, co było jasnym dowodem na to, że posłuchanie rady jej matki było warte zachodu. Uprzejme podejście okazało się najwyraźniej właściwą drogą. Teraz był po prostu zgryźliwy i zgorzkniały, ale nie mogła zdecydować, czy to po prostu przez to, że tracił wolę walki, czy dostosowywał się do swojego nieuniknionego położenia. Dostosowywał się do niej.
Miała nadzieję, że to to drugie.
***
Hermiona stłumiła chichot, gdy obraz wiecznie pełnego wdzięku Malfoya osuwającego się na podłogę przemknął przez jej umysł. Chociaż szanowała profesora Flitwicka, to już kilka miesięcy temu opanowała zaklęcie Engorgio, więc jej skupienie na obecnych zajęciach w naturalny sposób zaczęło się rozpraszać. Dzisiejszy poranek uświadomił jej, że ten jasnowłosy gość wcale nie był tak groźny jak początkowo sądziła, i nie mogła nic poradzić na to, że to odkrycie było dla niej intrygujące.
Wciąż był dupkiem o wręcz epickich proporcjach, ale jego temperament został zduszony. Było to ledwo zauważalne, ale jednak; wyryte w jego bladych rysach i zmiękczające postawę. Wściekłość i ogień, które zawsze były tak obecne, gdy na nią krzyczał, zniknęły, a ona zaczęła odnosić wrażenie, że teraz po prostu wszczynał z nią bójki dla zasady i może troszkę z rutyny. Z drugiej strony, to mogła być tylko jej wewnętrzna optymistka, ale nie potrafiła powstrzymać się od myśli, że jego wcześniejszy uśmieszek był dobrym znakiem.
— Wyglądasz dzisiaj na nieco bardziej zrelaksowaną — skomentował Neville, sprawiając, że podskoczyła. — Jakieś dobre wieści?
— Nie — potrząsnęła głową, czując się trochę winna. — Po prostu w końcu się wyspałam, ale Harry powinien niedługo wysłać mi sowę. Dam ci znać, kiedy coś się dowiem.
— Dzięki — chłopak uśmiechnął się, ponownie próbując powiększyć figurkę, którą otrzymał.
Spojrzała na niego z odległym sentymentem, gdy kolejne minuty zajęć mijały. To była ostatnia lekcja tego dnia, a wzmianka o Harrym i Ronie obudziła w niej determinację, by wsadzić nos do książki i pomóc im w ich misji. Kiedy Flitwick zakończył zajęcia, szybko skinęła głową Neville'owi, po czym rzuciła się do drzwi, gotowa zagłębić się w książkach. Ale znajoma twarz na korytarzu wstrzymała jej kroki. Poczuła strach, który chwycił ją za pierś, gdy przyjrzała się złowrogiemu wyrazowi twarzy dyrektorki.
— Panno Granger…
— Chłopcy — wypaliła Hermiona, a jej oczy rozszerzyły się. — Czy Harry i Ron…
— Z panem Potterem i panem Weasleyem wszystko w porządku — zapewniła ją profesorka, a Hermiona wypuściła z ust drżący oddech. — Mam jednak złe wieści.
Hermiona zauważyła, że twarz kobiety niepokojąco przypominała tą, którą pamiętała z pogrzebu Dumbledore'a, i nerwowo przysunęła się bliżej kobiety, tłumiąc odgłosy uczniów wracających do swoich dormitoriów.
— Co się stało? — zapytała cicho. — Czy wszystko w porządku?
— Myślę, że najlepiej będzie, jeśli porozmawiamy w moim gabinecie.
***
Znowu siedział na kuchennym blacie, rytmicznie stukając w niego palcem wskazującym.
Wskazówka minutowa właśnie drgnęła, wskazując trzy minuty po szóstej, kiedy Draco spojrzał podejrzliwie na zegar. Z pewnością to nieszczęsne urządzenie musiało się zepsuć, chociaż w przypadku magicznych zegarów było to prawie niemożliwe. Jednak perspektywa spóźniania się przez Granger była o wiele bardziej niezrozumiała. Już dobrą godzinę temu, przewidując jej rychły powrót, skończył jeść ten warzywny rosół, który mu zostawiła, ponieważ planował rozwikłać to poranne nieporozumienie.
Wciąż nie mógł uwierzyć, jak się zachował. Niczym jakieś idiotyczne dziecko, które tapla się w kałużach po deszczu. Czy można się dziwić, że zaczynała się rozluźniać w jego obecności, kiedy zachowywał się tak durnie? Cóż, trzeba było to naprawić. Znając Gryfonów i ich fetysz do zawierania przyjaźni, to tylko zachęciłoby Granger do bycia bardziej uprzejmą wobec niego. Była szlamą, a on uwięziony czy nie, nadal był od niej lepszy. Musiała o tym pamiętać.
Musiała pamiętać, że była niżej niż on. Oczywiście w przenośni.
Cóż, taki był plan, ale spóźniała się już ponad godzinę. Gdyby mógł wskazać jedną pozytywną cechę, którą mógłby skojarzyć z Granger, poza jej nieznośnym intelektem, byłaby to jej zdolność do zachowania wiecznej punktualności. Nienawidził ludzi spóźnialskich i niezorganizowanych.
Więc gdzie ona, do cholery, była?
Dormitorium zaczynało wydawać się… dziwne z powodu jej nieobecności i ponownie zaczął rozważać, czy nie stanowiło to dowodu na jego paranoję. Powietrze było wilgotne i mógłby przysiąc, że jej zapach zaczął zanikać. Z powodów, których za nic w świecie nie chciał poruszać, nie podobała mu się ta wizja. Zastanawiał się nad pójściem pod prysznic, by odgonić swój nagły niepokój, kiedy drzwi wejściowe w końcu się otworzyły.
— Gdzie ty, do cholery, byłaś? — zażądał, zeskakując z blatu jak rzucający się do ataku wilk. Nawet na niego nie spojrzała. — Hej, Granger! Mówię do ciebie!
Wciąż nic. Wzburzone warczenie zadudniło w głębi jego gardła, gdy zbliżał się do niej, unosząc brew, po czym zauważył na jak pokonaną wyglądała. Kąt nachylenia ciała i posklejane ze sobą loki uniemożliwiały ujrzenie mu większości jej twarzy, więc próbował manewrować, by lepiej się jej przyjrzeć, zdając sobie wtedy sprawę, że dziewczyna drży. Podświadomie zwolnił kroku, gdy usłyszał ciężki oddech wydobywający się z jej ust; niezupełnie jak szloch, ale blisko.
Zatrzymał się kilka kroków przed nią, sparaliżowany, gdy w świetle błysnęły dwie małe kropelki, które spadły z jej loków. Łzy. Nie tego się spodziewał.
Zamrugał i skarcił się w myślach. Znowu zamurowany; chwiejący się na nogach jak jakiś nieudolny kretyn. Przypomniał sobie czasy, w których widok płaczącej szlamy Granger sprawiłby mu tylko przyjemność i chciał móc przeżyć to na nowo. Ale musiał przez to przebrnąć zanim całkowicie straci równowagę.
— Zadałem ci pytanie, Granger — kontynuował ostro, wykrzywiając usta, gdy dziewczyna wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu. — Dlaczego, do cholery, się spóźniłaś…
— Nie teraz — wymamrotała Hermiona, ukrywając twarz. — Właśnie…
— Nie obchodzi mnie, jaki czas jest dla ciebie odpowiedni — odparował szybko Draco, blokując jej drogę, gdy próbowała go ominąć. — Zadałem ci pytanie…
— Malfoy, przestań — powiedziała, odwracając się od niego, zanim zdążył spojrzeć jej w twarz. — Daj mi przejść…
— Dlaczego ryczysz, Granger? — zapytał, uznając, że tylko jakaś drwina może wywołać u niej względnie satysfakcjonującą reakcję. — Weasley znowu pieprzy się z Brown?
— Zostaw mnie w spokoju — wydusiła z siebie głosem ciężkim od uwięzionego w gardle szlochu. — Proszę, Malfoy, zostaw mnie…
— Nie — warknął, chociaż jej prośba zabrzmiała trochę zaskakująco. — Czemu ryczysz? Wyglądasz cholernie żałośnie…
— Malfoy…
— Odpowiedz mi!
— NIE! — krzyknęła, podnosząc głowę. — Zostaw mnie w spokoju!
Usta Draco drgnęły, gdy przyglądał się jej rysom; jej policzki były zalane łzami, a oczy spuchnięte i przekrwione. Wilgotne od łez spojrzenie dziewczyny było odległe i błagalne, a jego uwaga opadła na jej drżące usta; lekko rozchylone, odsłaniające linię przygryzień, które zapewne pochodziły od żucia dolnej wargi do krwi. Dziwnie było na nią patrzeć w takim stanie. Była znana jako członkini Zasranego Trio, ale nagle stała się tak krucha. Wrażliwa.
Powinien się tym rozkoszować. Powinien czuć się jak zwycięzca, mając idealną okazję, by móc ją ośmieszyć. Ale tak się nie działo. Zamiast tego uznał tę scenę za dość... niepokojącą.
Wykorzystała jego zmieszanie i przemknęła obok, najwyraźniej próbując zamknąć się w swoim pokoju i wylać swoje smutki w samotności. Ale on nie chciał tego przerywać. Nie miał pojęcia, czy zamierzał kontynuować swoje bezcelowe drwiny, czy też podsycać swoją niezaspokojoną ciekawość, ale z całą pewnością jeszcze z nią nie skończył.
— Jeszcze z tobą nia skończyłem! — krzyknął Draco, wskakując przed nią, by zablokować jej drzwi. — Powiedziałem, że nie…
— Cóż, ja skończyłam! — cofnęła się, krztusząc zduszonym krzykiem. — Dlaczego, do diabła, nie możesz po prostu zostawić mnie w spokoju?
— Lubię patrzeć, jak błagasz — powiedział do niej cicho. Mrocznie. — Odpowiedz na moje pytanie…
— Nic ci nie powiem, Malfoy – ostrzegła, chociaż jej obecny stan nie powodował, że groźba brzmiała aż tak ogniście jak zwykle. — Przesuń się, albo cię do tego zmuszę…
— Śmiało — zakwestionował, chwytając ją za nadgarstek, zanim zdążyła sięgnąć do kieszeni. — Już nie jesteś tak pyskata bez swojej różdżki, co?
— P-pozwól mi odejść — wybełkotała, bezskutecznie próbując sięgnąć po różdżkę drugą ręką. — I tak nie możesz użyć mojej różdżki.
— Domyśliłem się tego — uciszył ją, wykręcając jej ramię pod dziwnym kątem, aż jęknęła z bólu. — A teraz powiedz mi! Dlaczego, do diabła, ryczysz?
Zapomniał o jej drugim ramieniu. Głupi błąd, naprawdę, a już szczególnie biorąc pod uwagę zamierzchłą historię między jego twarzą a jej pięścią. Szybko obróciła swoja drobne ciało i zdołała trafić go w szczękę; nie jakoś szczególnie mocno, ale wystarczająco, by zatoczył się do tyłu i ją puścił. Szybko sięgając do szat wyciągnęła różdżkę i wystrzeliła zaklęcie, które odrzuciło go w tył. Wylądował w łazience, a głośne uderzenie jego ciała odbijało się echem od wyłożonych kafelkami ścian. Jego dech ucichł, a żebra bolały od siły uderzenia, ale chłopak powoli uniósł swoją obolałą głowę, żeby się jej przyjrzeć.
Popielate oczy Draco błysnęły, kiedy zobaczył jak dziewczyna patrzy na niego, stojąc przy framudze; jej gniew był teraz tylko nieznacznie przyćmiony mgłą łez. Ciało Hermiony drżało jeszcze gwałtowniej, a jej mięśnie napinały się, gdy nieregularne oddechy opuszczały usta w głośnych wybuchach. Był nadal lekko oszołomiony zaklęciem, którym oberwał, obwiniając tym przypadkową myśl, która przemknęła mu przez głowę; ta dziewczyna nigdy wcześniej nie wyglądała na bardziej żywą.
— Mówiłam ci, żebyś zostawił mnie w spokoju! — krzyknęła, a on już widział, że przestała nad sobą panować. — Ty oślizgły draniu!
Wiedział, że posunął się za daleko, co było to tak rażąco oczywiste w jej rozwścieczonej postawie i niekontrolowanym ogniu czającym się w spojrzeniu. Była zaledwie o jedną drażliwą uwagę od wybuchu, a jego instynkt krzyczał, by zważał na złowieszczy kąt ustawienia jej różdżki. Jednak wewnętrzny Ślizgon przypomniał mu też o jego żałosnym i niedorzecznym zachowaniu wobec Granger w ciągu ostatnich kilku dni, a znajoma zniewaga tak łatwo wymknęła się z jego ust.
— Pieprzona, jebana szlama.
Coś w niej pękło. I rzeczywiście to dostrzegł; błysk czegoś ciemnego w jej oczach, niemal zdziczałego. Próbował się obrócić, ale kolejna fala mdłości po ataku Granger zalała jego mózg i zmrużył oczy, by spróbować się choć trochę skupić.
— Szlama — powtórzyła ochryple, lekko unosząc różdżkę.
Wypluł z siebie pełne zaskoczenia chrząknięcie, gdy dźgnęła swoją dłoń czubkiem różdżki, przecinając skórę i tworząc cienką, czerwoną linię. Weszła do łazienki, zbliżając się do niego i pokazując świeżo krwawiącą ranę. Patrzył z chorobliwą fascynacją, jak strużka krwi spływa po jej środkowym palcu, a dwie rubinowe perły opadają na białe płytki podłogi u jego stóp.
— Uważasz, że to jest brudne? — zapytała Hermiona drżącym tonem, przykucając, by znaleźć się na jego poziomie. — Czy uważasz, że moja krew jest brudna?
— Granger…
— TAK, CZY NIE? — wrzasnęła, pochylając się, by chwycić go za rękę.
— Co ty, do cholery, robisz? — zapytał, odkrywając, że zaczyna panikować w reakcji na jej wątpliwe ruchy. — Granger, co do cholery?!
Szybko nacięła podobną linię na jego własnej ręce, a mieszanka szoku i wciąż ospałego refleksu nie pozwoliła mu przerwać, gdy z mokrym klaśnięciem złączyła ich dłonie ze sobą.
— Proszę bardzo — wypluła Hermiona, przytrzymując mocno ich wykręcony i lepki uścisk dłoni, gdy mówiła. — Teraz twoja krew też jest brudna!
Fala siły napłynęła do jego mięśni z nagłym ciepłem i trafiła prosto do ramion, wyrywając krwawiącą rękę z jej uścisku i odrzucając ją na bok. Dziewczyna pisnęła, siedząc na podłodze, podobnie jak o poranku, ale tym razem Draco był zbyt zajęty gapieniem się na swoją zaplamioną na czerwono skórą, by dostrzec ironię.
Najgorsze było to, że nie mógł odróżnić jej krwi od swojej. Wszystko miało ten sam odcień… i nie miał pojęcia, co to znaczy.
Jego szerokie i zaniepokojone spojrzenie powoli powędrowało ku Hermionie, by znaleźć ją wpatrującą się w niego z przerażoną i oszołomioną miną. Złowieszcza nuta, która szpeciła jej rysy, zniknęła, a znajoma niewinność wróciła na swoje miejsce. Oboje ciężko dyszeli, a dźwięki te rozbrzmiewały między nimi, gdy próbowali dojść do siebie. Zbyt wiele emocji wrzało pod jego skórą; złość, zmartwienie, zmieszanie... to go przytłaczało. Więc po prostu siedział tam, zamrożony w miejscu z nieruchomym wzrokiem i falującą piersią.
Scena zaskakująco przypominała ich dzisiejszy dziwny poranek, jednak różnice były znaczące. Nie było żartobliwych uśmieszków ani dziecinnych pluśnięć wodą; tylko oni i krew. Poczuł, jak surowa metaliczna nuta wdziera się w jego nozdrza i nagle zatęsknił za naturalną wonią Granger.
— O mój Boże — sapnęła, jej ciało drżało, gdy oparła się na kolanach. — O mój Boże, Malfoy, tak bardzo cię przepraszam…
— Nie zbliżaj się do mnie — warknął, mocno przylegając plecami do ściany, gdy ona czołgała się w jego kierunku. — Nie dotykaj mnie, kurwa! Ty popieprzona suko…
— N-nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam — wyjąkała smutno, a świeże łzy zalały jej policzki i usta. — Daj, pozwól mi zobaczyć…
— Co ty zrobiłaś? — wymamrotał, spoglądając przez chwilę na swoją ranę, zanim ostro podniósł się na nogi. — CO TY, KURWA, ZROBIŁAŚ?
— Nie wiem! — Hermiona jęknęła głośno, odsuwając się od niego, gdy mijał ją szybko jak burza. — Gdzie idziesz?
— Jak najdalej od ciebie! — warknął, gdy wyszedł z pokoju, zatrzymując się przed drzwiami, by rzucić jej ostatnie pogardliwe spojrzenie. — Nie zbliżaj się do mnie nawet o cal…
— Malfoy, proszę! — wypaliła, ale on już zniknął. — Pozwól mi wyjaśnić!
Dostała w twarz tylko gorzkim plaskiem zatrzaskiwanych drzwi. Jej ciało trzęsło się gwałtownie, granicząc z konwulsjami, gdy zakaszlała płaczem. Zwijając się w ciasny kłębek i ukrywając twarz w ramionach, jej szloch i bolesny jęk były ledwo stłumione. Pozwoliła, by to wszystko z niej wypłynęło; płakała, aż jej brzuch zaczął fizycznie boleć. A potem jeszcze bardziej.
Po drugiej stronie ściany Draco siedział na swoim łóżku i uważnie słuchał jej żalu. Słodki Merlinie, tęsknił za tymi uspokajającymi westchnieniami pod prysznicem. Spojrzał na swoją umorusaną rękę z lekkim grymasem, ponownie szukając w plamie czerwieni wszelkich możliwych oznak, że ich krew mogła się różnić. Ale nie znalazł nic; to był ten sam kolor, ta sama faktura... po prostu identyczna.
Nie powinienem był jej prowokować…
Zamknął oczy, zastanawiając się, dlaczego nagle poczuł się winny. Powinien wrzeszczeć z wściekłości i snuć nowe intrygi, by móc sprawić jej ból w zamian za to, co zrobiła, ale jedyne, co mógł zrobić, to zastanawiać się, co sprawiło, że pękła. Chciał nią gardzić; pomiatać nią i wygrzewać się w jej nieszczęściu.
Ale nie potrafił.
Nie potrafił jej nienawidzić.
***
Hermiona nie miała pojęcia, ile czasu zajęło jej uspokojenie niekontrolowanego płaczu, ale mogła pobieżnie stwierdzić, że minęły co najmniej trzy godziny. Cały codzienny szum korytarzy Hogwartu rozbrzmiewający w tle wygasł, a w jej dormitorium zrobiło się zdecydowanie ciemniej. Jej oczy padły na zwykle nieskazitelnie białe kafelki, zmarszczyła brwi, gdy przyglądała się wymownym, czerwonym smugom, które ją otaczały. Karmazynowe odciski na moment przykuły jej uwagę, przypominając płatki maku ułożona na śniegu. Pochodziły od palców Draco.
Prawdopodobnie nigdy nie zrozumie dlaczego, ale desperacko chciała go przeprosić i spróbować zracjonalizować swoje działania. Była taka zła na siebie, że wyładowała się na nim i dała się ponieść emocjom. Miała być tą rozważną wśród swoich przyjaciół, głosem rozsądku. I proszę, co narobiła.
Jej podpuchnięte oczy opadły w dół, by zbadać nacięcie ciągnące się od palca serdecznego po kciuk i zauważyła, że krew już zdążyła skrzepnąć. Uświadomiła sobie, że nawet na moment rana, którą sama sobie zadała, nie sprawiła jej bólu. Nie mogła powstrzymać się od rozmyślań, czy Malfoya to bolało. Wbijając zęby w dolną wargę, zmusiła swoją dłoń, by ta pozostała stabilna, gdy leczyła rozcięcie.
Kilka szeptanych zaklęć później, łazienka wyglądała zupełnie normalnie, z wyjątkiem załamanej czarownicy siedzącej pośrodku. Zamarła nieruchomo przez kilka skradzionych minut, desperacko próbując przywołać roztrzaskane resztki swojej godności i odwagi.
Musiała się z nim zobaczyć. Musiała to wyjaśnić.
Używając zlewu by się podciągnąć, wstała z podłogi i niezdarnym krokiem przeszła po zimnych płytkach z ciągłym uczuciem kłucia w piersi. Przełknęła nerwową gulę, gdy stanęła twarzą w twarz z jego drzwiami, powoli unosząc rękę, by delikatnie zabębnić knykciami o drewno.
— Malfoy — zawołała. – Czy mogę wejść, proszę?
— Mówiłem ci, żebyś się do mnie nie zbliżała — zabrzmiała jego szorstka odpowiedź, ale Hermiona spodziewała się tego i nie dała się zniechęcić.
— Alohomora — wymamrotała, biorąc głęboki wdech, zanim pchnęła drzwi. Z niepokojem weszła do pokoju, a jej wilgotne spojrzenie znalazło chłopaka siedzącego prosto na łóżku i wyglądającego o wiele spokojniej, niż się spodziewała. — Malfoy…
— Myślałem, że dałem ci dość jasno do zrozumienia, że nie chcę cię tutaj — przerwał jej spokojnie, niebezpiecznie cicho i gładko.
— Wiem — mruknęła Hermiona, robiąc kilka kroków w jego stronę. — Ale muszę wyjaśnić…
— Wynoś się — zażądał, ani razu na nią nie patrząc. — Nie chcę, żebyś była blisko mnie…
— Draco, proszę — błagała, rzucając dumę na wiatr. Schrzaniła sprawę, a on miał pełne prawo wiedzieć dlaczego. — Moja krew nie zostanie w tobie… Twój organizm już…
— Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak działa moja anatomia, Granger — wycedził, a ona zobaczyła, jak napina szczękę. — Wyjdź.
Nawet Merlin nie wiedział, dlaczego uznała, że wczołganie się na jego łóżko może działać na jej korzyść, ale jakaś część niej zdawała się myśleć, że jeśli znajdzie się bliżej, to chętniej jej wysłucha. W końcu skierował w jej stronę swoje stalowo-srebrne oczy, ale nie znalazła w nich ani śladu pogardy, na którą się przygotowała. Po prostu patrzył na nią, jakby nigdy wcześniej jej nie widział, i z jakiegoś powodu ją to niepokoiło.
Draco nie miał pojęcia, jak się zachować w jej obecności. Każda komórka jego zmęczonego mózgu mówiła, żeby ją złapał i wyrzucił za próg, nawet kilka razy, aż dziewczyna zrozumie, o co chodzi. Jednak jego zmieszanie jakimś dziwnym trafem pokonało wściekłość i musiał się dowiedzieć, dlaczego to zrobiła. Wiedział wystarczająco dużo o biologii, by móc z łatwością stwierdzić, że jej mugolską krwią nie dało się zarazić, ale nie na tym polegał problem. To ona była problemem. Mógł przysiąc, że czuł ją teraz w swoim organizmie; buzującą w żyłach i wpływającą na umysł. Na tym polegał problem.
— Tak bardzo cię przepraszam, Draco — wykrztusiła, zwracając na siebie jego uwagę. — Naprawdę. Ja tylko... naprawdę przepraszam.
Były dwie rzeczy, które sprawiły, że się wzdrygnął; pierwszą było użycie przez nią jego imienia, a drugą to, że przeprosiny praktycznie z niej wypływały. Szybko przeanalizował swoim spojrzeniem jej rysy, znajdując w nich jedynie szczerość, która była dziwnie odświeżająca w porównaniu z jej wcześniejszymi emocjami. Emocjami, które do tego wszystkiego doprowadziły.
— Dowiedziałam się, że profesor Burbage została dziś zamordowana — ujawniła ostrożnie, a on dostrzegł, że próbowała oprzeć się nowej porcji łez czającej się w kącikach jej oczu. — Przez Voldemorta.
Zamrugał. Jej wybuch miał teraz całkowity sens, jednak on sam nie słyszał tego imienia, odkąd Snape go tu porzucił. Po raz pierwszy uświadomił sobie wtedy, że nie powinien uważać jej za wroga; to przecież nie miało sensu, kiedy ta sama... istota chciała śmierci ich obojga. Nie, nie byli wrogami, ale na pewno nie byli sojusznikami. Może po prostu znajdowali się gdzieś pomiędzy.
— Była moją przyjaciółką — kontynuowała Hermiona, pociągając nosem. — A kiedy… powiedziałeś te wszystkie rzeczy, ja po prostu… wyżyłam się na tobie i to nie było sprawiedliwe.
Draco milczał, bo i tak nie miał bladego pojęcia, co innego mógłby zrobić. Pokusa, by na nią nakrzyczeć za to, że jest taka głupia. Chęć istniała, ale nie aż tak wielka, jakby można się tego spodziewać. To irytujące poczucie winy nawet nie drgnęło, a irytujący głosik w jego głowie powtarzał, że nigdy nie powinien był z niej drwić. Od kiedy Granger stała się czynnikiem wpływającym na jego wątłe sumienie? Gdyby miał zgadywać, zaryzykowałby, że mniej więcej wtedy, gdy zaczęła zostawiać mu ciepłe posiłki.
— Tak bardzo przepraszam — powtórzyła, a samotna, uparta łza spłynęła po jej rzęsach. — Obiecuję, że nigdy więcej nie zrobię czegoś takiego.
Przyglądał się jej, czując, jak szczerość tych słów obmywa go jak środek uspokajający. Wziął głęboki oddech i zignorował chęć westchnienia, gdy jej zapach powrócił do jego zmysłów. Był lekko słony od łez, ale niezaprzeczalnie należał do niej. Draco nie chciał na nią krzyczeć… nie czuł, że to może być właściwe, kiedy wciąż wyglądała na tak podatną na zranienie. Mógł przeanalizować tę decyzję później, bo teraz po prostu nie był w stanie.
— Proszę, powiedz coś — błagała Hermiona, nachylając się trochę bardziej. — Cokolwiek.
Chłopak przygryzł wnętrze policzka i uniósł brew.
— Jeśli jeszcze kiedyś zrobisz coś takiego — zaczął, zwięźle wyduszając każdą sylabę. — To gorzko tego pożałujesz.
Konkrety nie były konieczne, wiedział, że zrozumiała, że mówił poważnie.
— Okej. — Skinęła tępo głową.
— Nie będę siedział tu wiecznie, Granger — powiedział jej. — Ale będę pamiętał o wszystkim, co mi zrobiłaś. Czy wyraziłem się jasno?
— Tak — wyszeptała Hermiona, wyglądając na bardziej usatysfakcjonowaną, niż by sobie tego życzył. — Naprawdę przepraszam…
— Rozumiem — przerwał jej Draco, przewracając oczami. — A teraz zostaw mnie już w spokoju.
Nie poruszyła się.
— Czy to boli? — zapytała, nieśmiało wskazując na jego zranioną dłoń.
— Nie.
— Pozwól mi ją oczyścić — poprosiła, wyciągając rękę, by podać własną dłoń. — To zajmie tylko sekundę…
— Mogę ja wyczyścić sam…
— Proszę — przerwała mu, zyskując w odpowiedzi tylko sfrustrowane westchnienie bladego czarodzieja. — Najlepiej będzie, jeśli od razu to wyleczę i…
— Już dobrze, kurwa — warknął, wkładając rękę w jej dłoń i rozumując, że pozwolenie dziewczynie na działanie tylko przyspieszy jej odejście. — Tylko się streszczaj, Granger.
Hermiona z niepokojem oblizała usta, zanim wyciągnęła różdżkę, sunąc nią po ranie, którą sama mu zadała. Uświadomiła sobie, że proces leczenia zajmie kilka minut, a cisza była dla niej zbyt ciężka. Uniosła wzrok, by obserwować twarz chłopaka, ale jego ostre spojrzenie sprawiło, że jej oczy szybko zawędrowały do dość dużego stosu książek na jego stoliku nocnym.
— Już aż tyle ich przeczytałeś? — zapytała, marszcząc brwi z zainteresowaniem.
— Po prostu je przeglądam — ujawnił niechętnie, narzekając. — Czytałem je wszystkie już wcześniej.
— Nie jestem zaskoczona — powiedziała głosem wciąż niespokojnym i podszytym nerwami. — To nasze podręczniki…
— Z poprzednich lat — dokończył za nią. — Tak, zauważyłem.
— Więc dlaczego je czytasz?
— Nie mam tu zbyt wielu opcji rozrywki — skrzywił się Draco, uświadamiając sobie, że właśnie trzyma się za ręce z Granger, kiedy oboje siedzą na jego łóżku. Musiał ją stąd wygonić. Ale już. — Pospiesz się, do diabła.
— Prawie gotowe — mruknęła, gładząc czubkiem różdżki ostatnie plamki krwi. — No dobrze, czy teraz będzie w porządku?
Szybko wyrwał dłoń z jej delikatnych palców i sprawdził ją, zanim skinął głową w stronę drzwi.
— A teraz spadaj, Granger.
Jej miodowe spojrzenie ponownie przeniosło się na jego stosik książek, rozchyliła usta, żeby coś powiedzieć. Cokolwiek to było, jej gryfońska odwaga najwyraźniej zawiodła, więc niezdarnie opuściła jego łóżko i wyszła z pokoju. Dopiero kiedy drzwi zostały bezpiecznie zamknięte, pozwolił sobie na wydech, masując grzbiet nosa i odtwarzając w głowie dziwne wydarzenia z ostatnich kilku godzin.
Jeśli kiedykolwiek miał pojawić się jakiś znak świadczący, że to miejsce zaczyna oddziaływać na jego psychikę, to był właśnie on.
Spojrzał w dół i przesunął palcami po świeżo zagojonej skórze, nie znajdując żadnego dowodu, że kiedykolwiek rozdarła swoją magią jego ciało.
Był pewien, że mógł ją poczuć; krążącą w jego krwiobiegu. I obwiniał niewidzialne płomienie jej esencji za to, że nie mógł zasnąć aż do świtu. Kiedy obudził się wczesnym popołudniem następnego dnia, zrobił to, co zawsze; zarzucił na ciało swoje zwykłe ubrania i udał się do aneksu kuchennego, aby zobaczyć, co Granger zostawiła mu dzisiaj do zjedzenia.
Placek pasterski. Jedno z jego ulubionych dań.
A obok parującego półmiska leżał osobliwy stos książek, których nigdy wcześniej nie widział.
Ilustracja użyta w niniejszym rozdziale została stworzona przez dralamy.
Przygotowanie na szkolenie praktycznie wyssało ze mnie resztki życia, ale rozdział mnie uratował przed kompletną zagładą xD Co tu się podziało?! Moja matko kochana! Hermiona nam wybuchła, no ale nie ma co się dziwić, Draco nie wie, kiedy odpuścić. Mógłby dać na wstrzymanie, jak widzi, że coś złego się dzieje. No ale nie byłby sobą, gdyby odpuścił. Musi wiercić dziurę w brzuchu, a potem wielkie zaskoczenie, że Hermiona wybuchła… Każdy by nie wytrzymał i zrobił coś dla odreagowania. Nie mówię, że każdy powinien teraz brać nóż do ręki i ciąć siebie i innych, żeby porównać krew, no ale… I to zaskoczenie Draco, że mają taką samą krew… A czego się spodziewał? Zielonej mazi wypływającej z jej żył? Mułu? Każdy ma taką samą krew i nie ma w tym nic zaskakującego i dziwnego. Niby ogarnia anatomię i kojarzy co nieco z biologi, ale zaskoczenie się odmalowało na twarzy, jak ogarnął, że się wgl niczym nie różnią… Kiedy McGonagall poprosiła Hermionę na rozmowę myślałam, że może coś z jej rodzicami się stało, ta reakcja, płacz i wgl… Nie mówię, że to dobrze, że niewinna nauczycielka zginęła, no ale jednak ulga xD No i mur się kruszy między nimi. Ona nazywa go Draco, on przyznaje się przed samym sobą, że jej nie nienawidzi. Ta scena w łazience… No cóż, tacy beztroscy, jakby serio nic się między nimi przez tych sześć lat nie wydarzyło, czysta beztroska i złośliwe uśmiechy, byle tylko dokuczyć temu drugiemu. Czekam na to, co będzie dalej.
OdpowiedzUsuńCoś tu się zaczyna dziać 🙄 Herm mocno zareagowała ale Draco również nie potrafi odpuścić więc wyszło co wyszło 🤷🏽♀️🤭
OdpowiedzUsuńJa też czuję we krwi,że zaczyna się akcja rozkręcać ☺️
OdpowiedzUsuńCo za palant z tego Malfoya, nie mogę nieść jego szczeniackiego zachowania w tym opowiadaniu, chociaż zdaję sobie sprawę, że jest to chyba najbardziej zbliżone do kanonu ze wszystkich, jakie czytałam. Nie mniej zdzierżyć go nie mogę i wcale się nie dziwię, że Hermiona w końcu wybuchnęła. Zwłaszcza, że została po chamsku sprowokowana. Ja bym pewnie nie przeprosiła, bo sam sobie drań zasłużył, i to on powinien przeprosić ją. Uhh, aż się zagotowałam przy tym czytaniu ;P
OdpowiedzUsuńWow ale się zaczyna dziać!
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro jak Hermiona zaczęła płakać ale dobrze mu pokazała z tą krwią. Tez bym nie wytrzymała! Ale i Draco się od niej uzależnia…
I ta końcówka ulubione danie i stosik książek
To była porywające, najlepszy rozdział jak do tej pory!
OdpowiedzUsuńCiekawość to pierwszy stopień do piekła i Draco się o tym przekonał na własnej skórze. Co tu się zadziało. Taka wersja Hermiony, wybuchająca z brakiem panowania nad sobą, mi się spodobała. Draco mógł sobie darować, na prawdę chłopak nie wie kiedy odpuścić.
OdpowiedzUsuńJego zdziwienie odnośnie kriw, no czego się spodziewał? Skoro zna się na anatomii i wie, że w jego krwioobiegu już nie ma jej krwi to nie wie, że każdy człowiek ma czerwona krew, no na prawdę, a taki oczytany 😜
W pierwszej chwili pomyślałam, że to rodzice Hermiony nie żyja lub Remus, ale no jakby poszło z kanonem i no nie chce powiedzieć, że dobrze, ale jakby postać tej kobiety nic raczej by nie wniosła do opowiadania.
Draco i jego zachowanie jest denerwujące, ale cieszę się, że powoli przechodzi przemianę, na prawdę chyba to mnie najbardziej interesuje, moment przełomowy i złożoność jego obecnego położenia. Jego wnioski na temat tego, że nie może nienawidzić Hermiony, że nie są wrogami, nie sojusznikami, ale czymś pomiędzy to napawa optymizmem na dalsze części.
Właściwie teraz jeszcze tak mi przyszło do głowy, przyjaciele Hermiony niby się o nią martwią, że nie spędza z nimi czasu, ale dziwi mnie, że nie odwiedzają jej w bibliotece po lekcjach, lub nie próbują jej wyciągnąć z dormitorium, bo oczywiście w nocy do biblioteki iść nie mogą, jest to troszkę dziwne.