Codziennie wracała do swojego dormitorium, a on cały czas tam był. Zawsze gotowy by natychmiast zacząć wwiercać się w jej mózg seriami obelg i narzekań, co powoli zaczynało wysysać z niej wszelkie chęci do życia. Kończyła lekcje i wracała do swojego dormitorium Prefekt Naczelnej, żeby odrobić pracę domową, wiedząc, że biblioteka będzie zbyt przepełniona przynajmniej do około ósmej wieczorem, a on zawsze tam był. Tylko czekał; język aż go świerzbił, żeby rozpocząć kłótnie, które mogły trwać minuty lub całe godziny, w zależności od tego, jak uparci byli.

Za każdym razem były to te same, pełne pogardy słowa.

Paskudna.

Suka.

Szlama.

Szlama…

Czasami bolały, a czasami nawet nie tak bardzo. Powoli rozwijała w sobie odporność na jego słowa, ale od czasu do czasu rzucał w nią czymś nowym i to całkowicie nią wstrząsało. Z drugiej strony sama dawała z siebie tyle, ile tylko mogła. Dochodziła do wniosku, że po każdej kłótni byli całkiem kwita, ale po tygodniu pulsujących bólów głowy i jego głosu grzmiącego w jej uszach zaczęła mieć już tego serdecznie dość.

Ósmego dnia jego pobytu – w piątek – podczas lekcji Numerologii Hermiona doznała objawienia, które przyszło do niej wraz z głosem jej matki.

Nic nie denerwuje łobuzów bardziej niż brak reakcji. Albo jeszcze lepiej, bądź dla nich miła.

Nigdy tak naprawdę nie zwracała uwagi na te głupie, małe rady, których udzielali jej rodzice, ponieważ najczęściej nie przynosiły one żadnego pożytku, ale z tej akurat była skłonna skorzystać. Malfoy wyraźnie drażnił się z nią dlatego, że się nudził, a jeśli przestałaby reagować, albo zaczęła odpowiadać na wszystko miło, mógłby wpaść w prawdziwy szał. A gdyby zaczął się zbytnio denerwować, zawsze mogła po prostu zamknąć go w jego pokoju do czasu, aż chłopak się uspokoi.

Nigdy tak bardzo nie doceniała faktu posiadania swojej różdżki.

Jeszcze tylko dwie lekcje i koniec zajęć na ten dzień. I on tam będzie. Czekając na nią. A ona go zignoruje. Bez względu na to, jak bardzo ją zrani, ona mu nie odpowie.

Nie zareaguje tak, jakby tego chciał.

Jeszcze tylko Eliksiry i Zielarstwo, a potem będzie mogła przetestować swoją małą teorię na tym oślizgłym gadzie.

***

Między aneksem kuchennym a łazienką było czterysta pięć płytek. Wszystkie białe, a pięćdziesiąt sześć posiadało pęknięcia. Potwierdzenie tego faktu zajęło mu trzy dni, biorąc pod uwagę cholerne przerywanie mu tego przez Granger i jego potrzebę ponownego sprawdzenia.

Wtedy wrócił do liczenia desek podłogowych. Było ich razem dziewięćdziesiąt siedem, trzydzieści osiem w jego pokoju, a potem dodał do nich wszystkie pozostałe z innych pomieszczeń w dormitorium. Oczywiście nie licząc pokoju Granger. Próbował włamać się do niego dwa dni temu, ale odczuł na skórze to samo pieczenie, co w przypadku dotknięcia drzwi wejściowych.

Przypalone opuszki palców. Cudnie.

Obudził się dzisiaj o drugiej po bardzo burzliwej nocy. Jeszcze więcej koszmarów, które z każdym dniem stawały się coraz gorsze. Oczy blondyna automatycznie powędrowały do ​​wezgłowia łóżka, by przyjrzeć się jego dziełu, tak jak robiły to każdego z poprzednich poranków. Obecnie on sam miał sześć punktów, a Granger pięć. Zgodnie z jego wspomnieniami i przypomnieniem faktu, że w niektóre dni kłócili się więcej niż raz, domyślił się, że dziś jest już piątek.

Przyjechał w piątek, więc to będzie jego ósmy dzień w piekle.

Przynajmniej udało mu się utrzymać jakąś rachubę czasu. Względnie…

Naprawdę rozsądniej byłoby zaznaczać na tym wezgłowiu mijające dni, zamiast zapisywać przegrane czy wygrane kłótnie. Ale chrzanić to. Na teraz wygrywał, więc niech tak zostanie.

Wyszedł z łóżka, przebrał się i poszedł szukać czegoś do roboty. Do policzenia. Tylko dopóki Granger nie wróci i będą mogli stoczyć swoją zwykłą potyczkę słowną.

Granger…

Jej zapach był wszędzie; mącił atmosferę niczym letni smog. To mydło z drzewa herbacianego, którego używała, z nutą letniego deszczu i tym, co jak w końcu ustalił, było wiśnią. Słodkość z odrobiną pikanterii. Nie do końca nieprzyjemna; po prostu cholernie dusząca, kiedy musiał wdychać ją przez cały dzień, od rana do nocy. Jej zapach przedostał się nawet do jego pokoju i czyhał teraz na stałe zaklinowany gdzieś pomiędzy jego zatokami a czołowym płatem mózgu.

Nie mógł od tego uciec. Od niej. A to tylko trochę szybciej wpędzało jego umysł w szaleństwo.

Wchodząc do salonu, chwycił swoją zwykłą miskę płatków śniadaniowych i jabłko, po czym zaczął szukać czegoś do policzenia... Ale nie zostało już nic.

Więc po prostu wpatrywał się w zegar i obserwował, jak mijają kolejne minuty, dopóki nie wróciła do dormitorium równo za dwadzieścia czwarta, jak zawsze. Jak w zegarku. Jej drobna sylwetka wśliznęła się do pokoju, a on pozwolił sobie na okrutny uśmieszek.

Niech rozpocznie się gra.

— Cześć, Szlamo — przywitał się z brawurą, nie przejmując szczególnie tym, że nie reagowała. Zawsze zajmowało jej trochę czasu, zanim wpadła w złość równą poziomowi, który mu się podobał. — Jak się naszej ulubionej kujońskiej Gryfinudziarze podobały dzisiaj lekcje?

— Dobrze, dziękuję — odpowiedziała spokojnie, zajmując swoje zwykłe miejsce na sofie.

Zawahał się. Co, dziś nie będzie żadnego „odwal się, Malfoy”?

— Zadałem ci pytanie…

— A ja udzieliłam na nie odpowiedzi — odpowiedziała spokojnie. Zbyt spokojnie.

— To nie było wystarczająco dobre — skrytykował, podchodząc do niej.

Wzruszyła ramionami. Po prostu wzruszyła ramionami i wyjęła z torby zwój pergaminu, by zacząć odrabiać pracę domową. Ciche traktowanie, wyzwanie. Dobra, mógł się w to zabawić. W końcu zareaguje. Musiała zareagować. Czekał na iskrę w jej oczach i ostre riposty przez ponad godzinę. Pragnął ich. Praktycznie się nimi karmił.

— Co to ma być do cholery? — splunął, wyrywając pergamin z jej palców i przyglądając mu się krytycznie. — Nawet piszesz jak zdeformowany mugol. Czy szlamy nie potrafią opanować przyzwoitego charakteru pisma?

Nadal na niego nie patrzyła, tylko wyjęła z torby książkę i zaczęła ją czytać. Odrzucił jej pracę domową na bok i warknął.

— Nie oszukasz mnie, Granger — powiedział powoli, stając bezpośrednio przed nią i krzyżując ramiona na piersi. — Wiem, co robisz.

— Czytam — powiedziała cicho, gdy jej cynamonowe oczy przesuwały się po stronach zapisanych atramentem.

— Dobrze wiesz, że chcesz na mnie nakrzyczeć, Granger — wycedził, przekonany, że musi rozdrażnić jej cierpliwość, czy to drapiąc ją paznokciami czy obelgami. — A może mam przywołać tego gnojka, który nie potrafi zdechnąć i jego rudego przydupasa?

Jego kamienne spojrzenie przeniosło się do jej wydętych ust i czekało na ich zwyczajowe drgnięcie. Będąc odizolowanym od świata w pokoju, w którym przez cały czas przebywała tylko jedna osoba, zaczyna się zauważać pewne wymowne znaki, a Granger była dość fascynującym okazem do obserwacji. Wystarczyło krótkie, obraźliwe wyzwisko odnośnie jej dwóch przyjaciół „specjalnej troski”, a jej usta natychmiast się ściągały. Potem jej źrenice rozszerzały się, a wzburzony rumieniec barwił policzki, zanim dowcipne riposty wypłynęły z jej ust.

Ale dzisiaj nie było żadnego drgnięcia. Nie, jej zaróżowione usta nawet nie drgnęły. Złamała swoją rutynę. Rutynę, którą prawie zapamiętał. Jak ona mogła.

Chwycił i za jej książkę, po czym szybko rzucił ją za siebie.

— Kurwa, spójrz na mnie, Granger! — zażądał arogancko, a od tupnięcia nogą dzielił go zaledwie ton. — Ale już!

Powoli podniosła na niego swoje miodowe spojrzenie, ale było ono całkowicie puste. Nawet znudzone. Ignorowanie go było nawet łatwiejsze, niż się spodziewała, ale miała za sobą lata świetlne praktyki w ignorowaniu rozmów Harry’ego i Rona na temat Quidditcha. Poświęciła tę chwilę tylko na przyjrzenie się jego rysom, gdy znów paplał o tym, jak brudna jest jej krew; zwracając uwagę na jego porcelanową skórę, niczym u lalki. Dziwne. Normalnie bardzo mu ona pasowała, ale mogłaby przysiąc, że jej odcień zaczął stawać się prawie siny.

— ...Nie będę przez ciebie ignorowany! — kontynuował, ale ona praktycznie nie zwracała na to uwagi. — Granger, jestem cholernie…

Przesunęła wzrokiem po jego twarzy i zauważyła, na jak bardzo wyczerpanego wyglądał. Jednak nie było to spowodowane niedoborem snu. Dostrzegała raczej osłabione kończyny i szkliste oczy z zanikającą w nich energią. Odetchnęła, a on stał już na tyle blisko, że mogła go powąchać.

Jabłka i sen. Zawsze jabłka i sen.

Przez jej głowę przemknęła pewna myśl, a usta rozchyliły się z zainteresowaniem. Z łomoczącym sercem zerwała się na nogi, ocierając o niego i kierując do małej kuchni.

— Gdzie ty, do diabła, idziesz? — Niewyraźnie usłyszała jego żądanie. — ZAPYTAŁEM, gdzie idziesz, do cholery?

Dla jej umysłu stał się nagle odległą plamą, gdy zaczęła otwierać wszystkie drzwi szafek i badać ich zawartość, próbując również przypomnieć sobie, co jadła w ciągu ostatnich kilku dni. Merlinie, jak mogła tego wcześniej nie zauważyć?

— Hej! — zawołał, maszerując za nią. — Szlamo-dziwko! Zadałem ci pyta…

— Co jadłeś? — zapytała ostro Hermiona, odwracając się, by ujrzeć go trochę bliżej siebie, niż by tego chciała.

Zamrugał z rozgorączkowanym zmieszaniem. 

— Co…

— Co jadłeś? — powtórzyła, tym razem ostrzej. — O ile dobrze widzę, nie tknąłeś żadnego jedzenia poza kilkoma jabłkami i mlekiem…

— A jaki jest w tym twój pieprzony interes?

— Czy to wszystko, co jadłeś? — zapytała, z jakiegoś powodu nagle przerażona. — Jabłka i mleko?

Zamknął oczy, by ukryć zdziwienie, krzywiąc się na jej dziwne zachowanie. Dlaczego właściwie była tak urażona jego nawykami żywieniowymi? 

— I płatki — wymamrotał, niepewny, co jeszcze powinien powiedzieć, jednak czując potrzebę obrony samego siebie.

— I to wszystko? — Zmarszczyła brwi, wypuszczając smutne westchnienie, którym naprawdę pogardzał. — Malfoy, nie możesz przeżyć na takiej diecie…

— Dlaczego miałbym…

— Wpadasz w anemię — ciągnęła, a on nagle się cofnął, jakby właśnie przypomniał sobie, że jej szlamowata krew może być zaraźliwa. — I prawdopodobnie rozwijasz u siebie niedobór białka…

— Czy ten nudny wykład z anatomii ma jakąś puentę? — warknął niecierpliwie, udając, że bada paznokcie.

— Musisz jeść więcej — powiedziała Hermiona, zdając sobie sprawę, że w jej tonie znów pojawiła się niepokojąca nuta troski. Niech szlag trafi ten przeklęty gen czynienia dobra w jej umyśle. — Dlaczego nie…

Urwała, gdy rzeczywistość dotarła do niej jak ostra fala przypływu i zaczęła analizować ją, gdy jego rysy zmarszczyły się z nagłym ostrzeżeniem, by nawet nie ważyła się wypowiadać komentarza drażniącego czubek jej języka. Ale pomijając gryfońską odwagę i cały ten jazz, była w końcu dość upartą czarownicą.

— Nie wiesz, jak gotować bez magii — domyśliła się, a jej oczy zaokrągliły się, gdy głos stał się nieco cichszy. — Prawda?

— Odpierdol się, Granger.

To oznaczało, że tak. Osiem dni z nim, a ona miała już wbudowany prototyp tłumacza Malfoya ukryty w jej mózgu. Codziennie pojawiały się nowe dodatki, ale „odpierdol się, Granger” zdecydowanie oznaczało „tak i nie przyznam się do tego”.

— Dlaczego nic nie powiedziałeś? — zapytała ostrożnie, przechylając głowę na bok w sposób, który sprawił, że Draco chciał jej przywalić. — Mogłam…

— Co mogłaś, Granger? — zadrwił, robiąc krok w przód, by znów znaleźć się przy niej. — Posłać mi to głupie, współczujące spojrzenie, co teraz? Użalać się nad…

— Nie użalałabym…

— Nie chcę twojej pomocy — powiedział okrutnym szeptem. — Po prostu się odczep…

— Nie mogę — wymamrotała, a w jej tonie zabrzmiało coś na wzór lekkich przeprosin. — Musisz jeść....

— Myślę, że to w pełni służyłoby twojemu celowi, gdybym zgnił w kącie! — Draco warknął, górując nad nią tak, że jego owocowy oddech prześlizgnął się po jej policzkach. — Dlaczego w ogóle obchodzi cię…

— Po prostu tak mam! — wybełkotała, nadrabiając brak wzrostu głośnością. — Taka po prostu jestem…

— Cholerni Gryfoni — mruknął, odsuwając się od niej szybko, rzucając tylko zniesmaczonym spojrzeniem. Przyglądała mu się uważnie, gdy znikał za drzwiami, po czym nagle dopadł ją październikowy chłód.

***

Będąc już w swoim pokoju, z dala od jej zasranej troski, zsunął się po drzwiach i ukrył twarz w spoconych dłoniach. Udało mu się osiągnąć nowy poziom dna; współczuła mu. A dzisiaj wszystko było inaczej, pojawił się przeskok w rutynie, w którą oboje zdążyli już wpaść. Ściany pokoju znów przysunęły się nieco bliżej siebie.

Nawet nie zawracał sobie głowy wstawaniem, żeby wydrapać kolejny znak na wezgłowiu łóżka. O ile mógł stwierdzić, tego sporu nie wygrało żadne z nich.

Pozostał w tej pokonanej pozycji przez godzinę albo może cztery, słuchając ruchów Granger i wdychając jej wszędobylski zapach. W pewnym momencie usłyszał, jak zamykają się główne drzwi dormitorium, prawdopodobnie wraz z jej wyjściem, i chwiejnie wstał, nagle zdając sobie sprawę z letargu jego mięśni. Wrócił do salonu, gdzie teraz coś innego wypełniło powietrze.

Jedzenie. I pachniało cholernie cudownie.

Ostrożnie przyjrzał się pełnemu, parującemu garnkowi, który położyła na blacie. Bezczelnie go tu dla niego zostawiła, a jego wielka duma próbowała stłumić burczenie w żołądku. Ale Merlinie, to pachniało tak niesamowicie, że pokusa była zbyt silna.

Cały garnek wystarczyłby na obiad dla trzech osób, ale on sam zjadł wszystko. I było przepyszne.

A potem poczuł się niezwykle zdezorientowany. Nastąpiło dziś zbyt wiele zmian, co doprowadzało go do szału. Nie krzyczeli na siebie bezmyślnie, jak mieli w zwyczaju, a potem ta całą sytuacja z jedzeniem…

Ona pieprzy ci w głowie.

I nie było już co liczyć! Kurwa, kurwa, kurwa!

Musiał się czymś zająć, inaczej oszaleje. Oczy Draco przeniosły się na jej książki i zdecydował, że to jego jedyna opcja. Do diabła, zjadł jedzenie, które przygotowała mu szlama, o ile bardziej mógł się czymś zarazić, gdyby przeczytał jedną z jej książek?

Draco wybrał sobie prostą książkę do eliksirów, którą prawdopodobnie już kiedyś przeglądał, po czym zaczął czytać.

***

— Dobrze, panno Granger! — pochwaliła ją McGonagall, rzucając w Hermionę kolejną klątwą. — Trzymaj tarczę w górze!

Hermiona czuła, jak kropelki potu spływają jej po czole i wzdłuż kręgosłupa. Biceps ramienia z różdżką bolał jak po torturach, ale bacznie utrzymywała pozycję obronną. To był zdecydowanie jej rekord czasowy w utrzymywaniu zaklęcia tarczy, które ku jej frustracji, właśnie zaczynało się chwiać.

Jeszcze tylko trochę…

Dyrektorka rzuciła kolejne zaklęcie, które przebiło bańkę ochronną Hermiony. Czar trafił ją w ramię, po czym uderzyła o podłogę z pełnym rozczarowania chrząknięciem. Zajęło jej tylko chwilę, by złapać oddech, zanim zerwała się na równe nogi. 

— Jeszcze raz — wydyszała, wracając z powrotem do swojej pozycji

— Wystarczy na dzisiaj — powiedziała jej Minerwa, opuszczając różdżkę. — Robi się późno…

— Jutro jest sobota — zakwestionowała. — Proszę, jeszcze tylko jeden…

— Musisz nauczyć się odpuszczać, póki prowadzisz, panno Granger — poradziła siwiejąca kobieta. — Tak czy inaczej, mam jeszcze kilka pytań, które chciałbym ci zadać.

— Odnośnie?

— Pana Malfoya — odpowiedziała, jakby było to oczywiste. — Myślałam, że będziesz miała co do niego wiele do powiedzenia, ale dziś ani razu o nim nie wspomniałaś. Czy wszystko w porządku? Spodziewałam się, że do tej pory poprosisz mnie o usunięcie go z twojego dormitorium.

— Myślę, że radzę sobie z nim nawet lepiej, niż sądziłam — wyjaśniła Hermiona ze zmęczonym wzruszeniem ramion. — Wydaje mi się, że sześć lat znoszenia jego obelg całkiem nieźle mnie na to przygotowało.

— Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz. — Profesorka obdarzyła ją dość rzadkim i czułym uśmiechem. — Więc nauczył się nad sobą panować?

Hermiona nie mogła powstrzymać parsknięcia. 

— Myślę, że to trochę za wiele powiedziane — odparła. — Ale między zajęciami a treningami z tobą, praktycznie go nie widuję. Dużo się kłócimy, ale nie jest to nic, czego wcześniej bym nie słyszała i potrafię sobie z tym poradzić.

Starsza kobieta przyglądała się jej przez chwilę. 

— A czy wasze kłótnie kiedykolwiek były brutalne?

— Kilka razy próbował mnie złapać — przypomniała sobie, mrużąc oczy. — Ale mam swoją różdżkę, więc z łatwością umiem sobie z tym poradzić.

— Dobrze. — Starsza czarownica skinęła głową, wyciągając rękę. — Podaj mi swoją różdżkę, panno Granger. Wymyśliłam zaklęcie, które może pomóc. To zmodyfikowany rodzaj czaru odstraszającego mugole, które poparzy rękę każdego, kto spróbuje jej dotknąć.

— Ale Malfoy nie jest mugolem...

— Jestem tego świadoma. — McGonagall zmarszczyła brwi, wypowiadając ciche zaklęcie, a Hermiona przez chwilę obserwowała, jak jej różdżka błyszczy na zielono. — Ale on nie ma przy sobie własnej różdżki, więc czar powinien działać równie dobrze. Będę musiała odnawiać zaklęcie co dziewięć lub dziesięć dni.

— Dziękuję — wymamrotała Hermiona, gdy różdżka wróciła do jej dłoni.

— A co z zachowaniem pana Malfoya? — kontynuowała dyrektorka. — Czy przybiera ono jakieś dziwne zwroty?

Wilgotne czoło Hermiony zmarszczyło się od zamyślenia. 

— Ja… ja naprawdę nie wiem — wymamrotała w końcu. — Jak powiedziałam, niespecjalnie…

— Cóż, chciałabym, żebyś od teraz zwracała na niego trochę więcej uwagi — powiedziała profesorka swoim znajomym, poważnym tonem.

Hermiona zbladła. 

— Dlaczego miałabym…

— Ten chłopak był więziony w odizolowanym od świata szałasie przez ponad pięć miesięcy — wyjaśniła powoli McGonagall. — A teraz został zmuszony do pozostania w małym pokoju sąsiadującym z twoją sypialnią. Zamknięcie może wyrządzić szkody na umyśle, panno Granger, i wyobrażam sobie, że do tej pory był raczej… niespokojny…

— Cóż, to jego problem…

— Wątpię, czy użeranie się z niestabilnym emocjonalnie Draco Malfoyem będzie dla ciebie korzystne — stwierdziła mądrze kobieta, wskazując Hermionie, by ta poszła za nią do drzwi. — I kiedy masz z nim do czynienia, dobrze by było, gdybyś pamiętała, że został on zmuszony do podjęcia swojej misji.

Młoda czarownica w zamyśleniu przygryzła wargę. Wiedziała, że ​​zabicie Dumbledore'a nigdy nie było pomysłem Malfoya i że grożono mu śmiercią w przypadku porażki. Harry nieco niechętnie powiedział jej to wszystko po tym, jak zapytała go o to, co słyszał tamtej nocy, ale nawet ten fakt nigdy nie przyćmił jej nienawiści do Ślizgonów. Opłakiwanie Albusa i przygotowania do wojny stanęły na drodze do zrozumienia tego… Próby zrozumienia jego…

Wtedy uświadomiła sobie, że pomimo pewności co do gniewu Voldemorta, chłopakowi przecież nie udało się zamordować Dumbledore'a i to ją całkowicie otrzeźwiło. Nie zrobił tego, chociaż jego życie byłoby zagrożone, gdyby zawiódł.

Potrząsnęła głową i prychnęła, gdy McGonagall poprowadziła ją korytarzem w kierunku wyjścia, a jej uparty oddech odbijał się echem od kamiennych ścian.

Nie. To było nieistotne. Więc nie był zabójcą; to nie osłabiało wyrazistości jego innych podłych cech. Nadal był mściwym tyranem i bardzo złym człowiekiem.

Ale…

Niemniej jednak coś drgnęło jej w głowie. Coś bliskiego sedna intrygi i zaczęła zastanawiać się, czy właśnie dlatego zadała sobie trud przygotowania mu ciepłego posiłku. Nie wiedziała jeszcze, skąd wziął się u niej ten akt dobroci.

— Pani profesor — zaczęła niechętnie, gdy szły. — Jak sądzisz, dlaczego to zrobił?

Hermiona nie mogła sobie przypomnieć, żeby dyrektorka kiedykolwiek wyglądała na tak niezdecydowaną lub niepewną, jak w tym momencie. 

— Chyba tylko pan Malfoy to wie — powiedziała w końcu, gdy dotarly do drzwi i przystanęły. — Ale może powód nie jest aż tak ważny.

— Co masz na myśli?

— Może jedyną ważną rzeczą jest fakt, że tego nie zrobił — zaproponowała McGonagall, a jej ciężki akcent był bogaty w mądrość i wiek, które Hermiona zawsze uważała za pouczające. — I sugerowałbym, żebyś właśnie na tym skupiła się do końca jego pobytu.

Zęby Hermiony trochę mocniej wbiły się w jej dolną wargę. 

— W porządku — zgodziła się. — Zrobię co w mojej mocy.

— I to wszystko, o co cię proszę — powiedziała McGonagall. — Czy chciałabyś, żebym odprowadziła cię do twojego dormitorium?

— Nic mi nie będzie –— odparła, robiąc kilka kroków, by zostawić dyrektorkę w tyle. — Dobranoc, pani profesor.

Nie spieszyła się, wracając do swojego pokoju, biorąc pod uwagę to, w jaki sposób powinna mieć teraz oko na Malfoya. Jednak jedyne, co chciała zrobić, to zamknąć jego drzwi na klucz i nigdy więcej go nie widzieć... Tak jakby... Jej wcześniejsze przemyślenia na temat Dumbledore'a zaczęły budzić w niej zwątpienie, czy poziom jej wstrętu do niego jest uzasadniony. Musiała o tym pomyśleć.

Hermiona spodziewała się, że Malfoy będzie na nią czekał; gotowy wylać jej na głowę cały garnek z gulaszem za znieważanie go w ten sposób. Wiedziała, że ​​uzna to za obrazę swojej dumy i czystej krwi, ale gość musiał coś jeść. Koniec kropka.

Jeśli zostanie oblana gulaszem za swoją naiwną próbę okazania mu uprzejmości, niech tak będzie.

Ale go tam nie było.

A garnek był pusty.

Czy on rzeczywiście to zjadł...?

Kolejny niechętny uśmiech wywołany przez Malfoya wypłynął na jej usta i poczuła, jak intryga rozkwita w jej piersi. Możliwe, że ten ogrom nienawiści do niego nie był do końca uzasadniony. Z drugiej strony, może był po prostu niesamowicie głodny, a ona zawsze zbyt szybko szukała dobra w ludziach.

***

Do jasnej cholery…

Obudził się ze słonymi smugami zaschniętymi na twarzy i naprawdę nie miał pojęcia, czy to pot, czy łzy.

Pieprzone koszmary.

Weekend minął dość szybko, wypełniony kolejnymi ciepłymi posiłkami od szlamy i fragmentami dwóch nudnych książek. Zostało mu ich tylko dziewięćdziesiąt dziewięć. Opuścił swój pokój tylko po to, by skorzystać z łazienki i zebrać jedzenie. Jeśli nie wpadł na Granger, mógłby udawać, że wcale nie wie, że to ona zostawiła mu to jedzenie.

Mógłby udawać, że nie akceptuje jej dobroczynnych gestów.

Ponieważ sama perspektywa tego sprawiała, że ​​chciał walić głową w ścianę, aż do utraty przytomności. A może wymiotować, choć chyba powinien oszczędzać płyny. Zwłaszcza, gdy codziennie budził się spocony.

Nie wiedział, co było gorsze; to, że poświęcała swój czas i wysiłek, aby przygotować dla niego jedzenie, czy to, że zawsze pamiętała, aby upewnić się, żeby nie było dla niego za gorące – co zakładał, że zawdzięczał jakiemuś rodzajowi uroku regulującego ciepło. Dlaczego po prostu nie zostawiała mu tego, by wystygło? Po co marnowała swoją magię na upewnianie się, że posiłek mu zasmakuje? To było cholernie upokarzające.

Był poniedziałek, a Granger znowu brała prysznic, co oznaczało, że obudził się o wiele za wcześnie, a ona sama jeszcze nie poszła na lekcje. Kojący szum wody niósł się po jego pokoju jak wilgotny sen. Desperacko nie chciał wracać do koszmarów. Były teraz niemal agresywne, a on zaczynał na nie fizycznie reagować. Bolały; pulsowały w jego skroni przez wiele godzin i nie mógł powstrzymać drżenia, które wstrząsało jego ciałem.

Łamały go…

Kiedy jeden z jej rozkosznych jęków spod prysznica zabrzmiał w jego pokoju, Draco mógłby przysiąc, że jego ból głowy nieco zelżał. Oblizał usta i czekał na następny, tylko po to, żeby móc sprawdzić swoją teorię.

Chwilę później do jego uszu dobiegł kolejny kobiecy pomruk.

Tak, to zdecydowanie koiło jego mózg i odpędzało pulsowanie w czaszce. Chciał to zakwestionować, ale się nie odważył.

Zamiast tego wstał z łóżka, ciągnąc za sobą koc, by walczyć z chłodem jesiennego poranka. Otulił się grubą tkaniną i oparł się o ścianę oddzielającą jego pokój od łazienki. Później zdąży się jeszcze za to znienawidzić, ale, na grób Merlina, teraz był gotów zrobić wszystko, by odpędzić te bolesne następstwa swoich koszmarów.

Z jękiem pokonania oparł ucho o ścianę i rozkoszował się mokrymi dźwiękami i jej gardłowymi jękami. Jedno szczególnie przyjemne miauknięcie wywołało u niego dreszcz, który przebiegł po kręgosłupie. Czuł się teraz chyba najbardziej zrelaksowany, od tamtej nocy w Wieży Astronomicznej.

Woda i czarownica ponownie go usypiały i chociaż wiedział, że dźwięki są przyjemne i kojące dla jego uszu i psychiki, nigdy nie nienawidził siebie aż tak bardzo.

***

Kiedy Draco ponownie się obudził, szybko ocenił godzinę na podstawie kąta padania promieni słońca, teraz lekko otulonego chmurami. Uznał, że było wczesne popołudnie, więc założył na siebie zwykłe czarne spodnie i czarny sweter, zdając sobie sprawę, że jego zbiór ubrań będzie wkrótce wymagał prania. Świetnie. Kolejna przysługa.

Wizja tego gryfońskiego krawata zaciśniętego na jego gardle z każdą kolejną minutą stawała się coraz bardziej kusząca. I nie chodziło tu o kwestię mody. Jakby zniżył się do założenia na siebie coś w odcieniu czerwieni i tego zasranego złota.

Wszedł do salonu i ujrzał zapiekankę już czekającą na niego na blacie przy piecu. Kolejny fragment jego dumy zniknął, gdy podszedł do szafki, by wyjąć z niej widelec. Musiał otworzyć niewłaściwą szufladę, ponieważ w środku zamiast sztućców zobaczył trzy fiolki z przezroczystym płynem i kilka transparentnych, cylindrycznych rurek z igłą na końcu.

Co to było, do cholery?

Przez kilka chwil przyglądał się obcym obiektom, zanim doszedł do wniosku, że muszą to być jakieś dziwne, mugolskie rzeczy.

Spojrzał na zegar i jęknął, kiedy zdał sobie sprawę, że wcześniej mocno przeszacował godzinę. Gdy ta myśl wyryła się w jego mózgu, główne drzwi dormitorium otworzyły się, a do środka wpadła Granger, najwyraźniej mając trochę kłopotów ze swoją torbą.

Wyglądała inaczej…

I naprawdę tak było. Nie miał pojęcia, co dokładnie, ale coś zdecydowanie się w niej zmieniło.

Była jedyną osobą, którą widywał przez ostatnie dziesięć dni i mógł przyznać, że przez ten czas dość dobrze poznał jej rysy, ale dziś były one zdecydowanie inne. Nie zauważyła jeszcze jego obecności, więc przesunął wzrokiem po jej twarzy, by znaleźć zmianę.

Te same zaróżowione usta.

Te same miodowo-złote oczy.

Ta sama opalona słońcem skóra.

Ten sam rozprysk ledwo widocznych piegów na grzbiecie nosa.

Z pewnością to samo katastrofalne sowie gniazdo, które nazywała włosami.

Nadal walczyła ze swoją torbą, gdy zamykała za sobą drzwi. Po kilku sekundach odkrył z czego wynikała ta „zmiana”. Przecież nie widział się z nią od dwóch dni. Izolacja od niej poprzez siedzenie w sypialni prawdopodobnie nie pomagała jego mózgowi i było wielce prawdopodobne, że umysł płatał mu figle. Nie byłby to pierwszy raz.

Podniosła głowę, a on znalazł się w jednym z tych irytujących konkursów na piorunujące spojrzenia, w których odmawiał brania udziału, gdy był dzieckiem.

Tak, zdecydowanie te same miodowo-złote oczy.

Minęło sześć uderzeń serca, zanim jej twarz naznaczyły zmarszczki zmęczenia i odwróciła się od niego, by wejść do środka.

— Nie jestem dziś w nastroju do kłótni, Malfoy — wymamrotała, opadając bez gracji na kanapę. — Więc jeśli…

— Odwal się, Granger — przerwał, zauważając, że jego głos stał się trochę zachrypnięty po dwóch dniach milczenia. — Mam lepsze rzeczy do roboty niż marnowanie na ciebie czasu.

Miała czelność się zaśmiać. 

— Och, naprawdę? — prychnęła. — A niby co takiego? Ukrywanie się w swoim pokoju…

— Ukrywanie się przed tobą? — Draco parsknął chłodno, na chwilę zapominając o jedzeniu. — Nie rozśmieszaj mnie, Granger. Wolałbym na zawsze zostać w swoim pokoju, niż ryzykować patrzenie na twoją twarz…

— A co dokładnie robisz w tym swoim pokoju, Malfoy? — zapytała, maskując swoją ciekawość kpiącym tonem. — Zauważyłam, że na regale brakuje kilku moich książek.

Kurwa…

Nie chciał, żeby odkryła, że podkrada jej książki. Teraz miała większą kartę przetargową, a jego duma była coraz bardziej miażdżona.

— Masz problem z tym, że czytam, Granger? — zakwestionował nonszalanckim tonem, uznając, że zaprzeczenie podbierania książek było kompletnie bezcelowe, skoro i tak był jedynym możliwym winowajcą.

Hermiona zamilkła, by to rozważyć, i przyznała, że ​​w rzeczywistości nie obchodziło jej, czy chciał czytać jej książki, czy nie. Dopóki ich nie potrzebowała, nie miało to na nią większego wpływu. Pokusa, by być małostkową i wywołać kolejną kłótnię, kiełkowała w głębi jej umysłu, ale co by to właściwie dało?

— Nie, w porządku — mruknęła w końcu, dostrzegając dreszcz szoku, który rozlał się po jego bladych rysach. — Wolałabym tylko, żebyś zapytał, zanim coś weźmiesz.

Nie miał pojęcia, co na to odpowiedzieć. Perspektywa poproszenia jej o coś była po prostu odrażająca i ściskała jego żołądek. Nie, nie było na to najmniejszych szans ani w tym życiu ani w następnym. Jeśli chciała się tu pysznić i upierać by robić mu jedzenie, czy cokolwiek innego, to mu to zwisało, ale proszenie o coś było tym, na co nie pozwalało ani jego pochodzenie, ani duma.

— Możesz mieć tego rudego gnojka i nieśmiertelną sierotę owiniętych wokół palca — syknął okrutnie, chociaż można zauważyć, że trochę brakowało w tym znajomej zaciekłości. — Ale mogę cię zapewnić, że ja nie będę cię o nic prosił.

Po prostu westchnęła na niego. 

— W porządku — odparła. — Tak myślałam. Jak smakuje ci moja kuchnia?

Tego się nie spodziewał, a jego brwi uniosły się wysoko na czole.

— Co?

— Moja kuchnia — powtórzyła, może trochę nieśmiało, ale dobrze to ukryła. — Czy jest w porządku?

Cichy gardłowy pomruk zadrżał w jego ustach, a potrzeba odpowiedzi dygnęła niepożądanym szturchnięciem w jego klatce piersiowej. 

— Jest... zadowalająca — zaoferował szybko, natychmiast tego żałując. Zwłaszcza, gdy mały uśmiech wpłynął na jej usta. To był pierwszy raz, kiedy go widział, odkąd został zmuszony z nią zamieszkać i było to niepokojące. Chociaż całkiem jej to pasowało.

— Dobrze — skinęła głową, a potrzeba zmiany tematu przemknęła przez jego umysł wraz z nową falą bólu głowy.

— Granger — zaczął ostrożnie, zerkając na szufladę z dziwnymi, mugolskimi przedmiotami, które odkrył wcześniej. — Co to za rzeczy w szufladzie?

— Jakie rzeczy? — zapytała, podnosząc się z miejsca i stając w pobliżu Malfoya. Zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie stała teraz bliżej niego niż kiedykolwiek wcześniej, i to w okolicznościach innych niż krzyczenie sobie w twarz. Poczuła się trochę nieswojo, kiedy przypadkowo się o niego otarła. Szybko się otrząsnęła i otworzyła szufladę, którą jej wskazał, a fala zrozumienia przemknęła przez jej twarz. — Och, to? To moje zastrzyki odczulające.

— Zastrzyki odczulające? — powtórzył, odsuwając się od niej o krok. Za blisko szlamy…

— Mam alergię na użądlenia pszczół — wyjaśniła cicho, unosząc jedną z przygotowanych strzykawek, aby zademonstrować. — Jeśli zostanę użądlona, muszę sobie trochę tego wstrzyknąć. Jest tu epinefryna. Muszę wbić igłę w bok…

— Czy nie ma na to jakiegoś zaklęcia czy coś? — zapytał.

— Może być — wzruszyła ramionami. — Ale jestem przyzwyczajony do robienia tego w ten sposób.

Jego sceptyczne spojrzenie przesunęło się między nią a igłą. 

— To jest absolutnie obrzydliwe — wypalił w końcu, przepychając się obok niej i chwytając za zapiekankę i widelec, kierując prosto do swojego pokoju. — Głupi mugole.

Przewróciła oczami, słysząc jego pełen uprzedzeń komentarz, ale potajemnie poczuła ulgę, że jakimś cudem udało im się uniknąć płomiennej kłótni. To był z pewnością pierwszy taki raz, odkąd się tutaj wprowadził. Może wreszcie sprawy zaczynały się układać.

***

Następnego ranka Draco znów wstał zbyt wcześnie, po czym ponownie oparł się o ścianę, przyciskając do niej ucho.

Tym razem nawet nie próbował opierać się stonowanym pomrukom jej porannego rytuału. To nie było tak, że ona czy ktokolwiek inny mógł zobaczyć, jak on słucha jej uspokajającego chóru jęków z kąpieli. To było po prostu zbyt pociągające... zbyt kojące.

Najskuteczniejsze antidotum na jego koszmarne bóle głowy. Jej wszechobecny zapach wciąż tkwił w jego nozdrzach… ale to też nie było aż tak złe. Prawie jak jeden z tych ziołowych środków, o których mówili wszyscy Zielarze.

I przysiągłby, że zanim hałasy uśpiły go, ściany się cofnęły. Może tylko cal lub dwa... ale pokój zdecydowanie wydawał się być większy.


6 komentarzy:

  1. Jezus Maria, czyli jednak się da normalnie przeżyć ze sobą bez wszczynania kłótni stulecia i wyzywania się na wszelkich płaszczyznach xD Powtarzam to po raz kolejny! Muszą przyzwyczaić się do swojej obecności. Spędzą ze sobą jeszcze trochę czasu, dlatego lepiej zacząć żyć we względnej zgodzie, a nie się cały czas wyzywać. Hermiona zdecydowanie powinna słuchać w niektórych momentach rodziców. Swoim zachowaniem definitywnie zaskoczyła Draco tak, że aż go wcięło. Był przygotowany na kolejną utarczkę słowną, wręcz błagał w myślach, żeby to nastąpiło, a ona go zignorowała. I to serio wcale nie jest takie głupie jak widać. A tym bardziej go zaskoczyła tym, że mu ugotowała coś do jedzenia. Byłam przygotowana na to, że wyrzuci ten gulasz, że będzie się bał go zjeść podejrzewając, że go zatruła czy coś, a tu jednak nie...Mamy kolejny postęp. No i to dobre serduszko Hermiony, nawet największemu wrogowi pomoże i rzuci na bok uprzedzenia. McGonagall też może mieć sporo racji. Draco spędził mnóstwo czasu w zamknięciu i spędzi go jeszcze trochę. Każdy miałby prawo ześwirować, dlatego Hermiona tym bardziej musi mieć się na baczności. Ale jak się będzie miało normalne interakcje, to powinno być ok. Ten zastrzyk z epinefryny mnie zastanowił i teraz się zastanawiam, czy ten wątek się jeszcze pojawi i Draco będzie wybawcą, bo użyje tego zastrzyku na niej ratując jej życie 😏

    OdpowiedzUsuń
  2. Ok Draco Draco niestety ale jesteś zdany na Herm 🙄

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, biedna Hermiona z tym swoim uczuleniem! Jakze się z nią jednoczę w bólu, chociaż - na szczęście - u mnie zastrzyki nie są potrzebne. Swoją drogą to ciekawe, że nic magicznego nie próbuje szukać w tym zakresie, to by mogło jej sporo ułatwić życie. Hm. No nic, wracając do meritum to uważam, że to podejście Hermiony do sprawy Draco wydaje sie być mistrzowskim posunieciem :D I to gotowanie...! Fakt, przynieść obiadu mu nie może, ale dziwię się, że McGonagall nie wtajemniczyła chociaż jednego skrzata z kuchni, żeby dostarczał jedzenie do dormitorium Hermiony. Chociaż może nie ma co fatygować skrzatów dla tego dupka ;P

    OdpowiedzUsuń
  4. Hermiona zawsze jest za dobra 😅 ale ten sposób by być miła po prostu ideolo 🤣 i Malfoy dość szybko odpuścił jednak sięgając po jedzenie i jej książki. No i słuchanie jej kąpieli i nie tylko. Bardzo ciekawy wątek nie powiem 😯

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale Draco zatkało, ignorancja to najlepszy sposób żeby wkurzyć faceta - wiem, bo stosuję :D Mądrą mamę ma Hermiona xD
    Dobrze, że względnie dobrze teraz im idzie, znaczy... że jest jakby delikatna poprawa. Nasłuchiwanie "jęków" podczas kąpieli, skoro to go koi, to świadczy chyba, że jednak coś tam się budzi w Draco. Muszą do siebie przywyknąć, ale spędzą jeszcze troszkę czasu ze sobą więc na pewno będzie tylko lepiej.
    Nawet nie myślałam o tym co Draco je! A faktycznie w tekście było tylko o płatkach, nie zwróciłąm uwagi nawet na to. Żołądek będzie jedną z dróg do jego serca <3
    Mam nadzieję, że zastrzyki na użądlenie się nie przydadzą...

    OdpowiedzUsuń