Obudziła się zdecydowanie za szybko.
Jej oczy otworzyły się i rozszerzyły, błądząc nerwowo po pokoju. Wciągnęła głęboko powietrze i zakryła twarz dłońmi; zamrugała przez sen i przełknęła suchość w gardle. Czuła się zdezorientowana i otumaniona, jakby psotny chochlik przeskakiwał przez wnęki jej umysłu, majstrując przy myślach. Otarła zimny pot z czoła i usiadła, rozglądając się po sypialni i upewniając się, że wszystko jest na swoim miejscu.
Jej koszmary stały się ostatnio tak realistyczne.
Mogłaby przysiąc na swoje życie, że nie potrafiła zdecydować, czy ostatnia noc była sztuczką jej podświadomości, czy może wszystko było jednak prawdziwe. Może nie było żadnego Snape'a. Ani żadnego Malfoya. Żadnego sekretu. Może nadal była jedyną mieszkanką swojego dormitorium. Może. Zmęczone spojrzenie Hermiony padło na otarcia od lin na jej ramionach, przez co westchnęła z rozczarowaniem. Tak bardzo chciała, żeby to był tylko zły sen; tak bardzo chciała się mylić. Nazwać to mechanizmami obronnymi swojego mózgu lub nadzieją. Do diabła, nazwać to jakkolwiek tylko zechce; sedno sprawy stanowił fakt, że nie był to koszmar.
Zrobiło jej się niedobrze. Tak właściwie mogła poczuć tylko, jak jej żołądek skręca się, gdy pomyślała, jak blisko niej był. Dzieliła ich jedynie jej mała łazienka. Tylko dwie ściany.
Spojrzała na zegar i miała ochotę wrzeszczeć, kiedy zdała sobie sprawę, że przespała tylko trzy godziny. Szczerze wierzyła, że może zdoła odpocząć trochę dłużej, biorąc pod uwagę, jak bardzo była wyczerpana. Ale nie. Najwyraźniej bezsenność nie odpuszczała. Cudownie.
Nadchodziła godzina dziewiąta i tak nieszczęśliwego już ranka, a ona właśnie zaczęła słyszeć to typowe tempo kropli deszczu stukających o jej okno. Wiedziała, że nie ma sensu próbować więcej spać, więc powoli wyszła z łóżka, chwyciła za szlafrok i różdżkę i poszła pod prysznic. Zachowując się tak cicho, jak tylko mogła, ostrożnie wyjrzała ze swojej sypialni, dostrzegając porzucone na podłodze, schodzone buty Malfoya.
Resztki jej optymizmu rozpłynęły się wraz z tym ostatnim, cholernym odkryciem, więc szybko wślizgnęła się do łazienki.
Zrzuciwszy z siebie wczorajsze ubrania, wymamrotała szybkie zaklęcie, by przywołać strumień gorącej wody ze swojego prysznica. Odwróciła się, by spojrzeć na swoje odbicie w lustrze, odgarniając napuszone loki z twarzy i dotykając sinych półksiężyców znaczących skórę pod oczami. Na jej twarzy malowało się zbyt wiele zmęczenia, wciśniętego głęboko w zmarszczki od stale towarzyszącego jej marszczenia brwi. Wyglądała jak wersja siebie z kalki technicznej; bledsza i prawie półprzezroczysta. Niczym matowe szkło.
Skupiła się na swoich oczach i podziękowała Merlinowi, kiedy zobaczyła w nich znajomy błysk, iskierkę ognia i determinacji, która zawsze się tam kryła; przynajmniej jeszcze ona nie została pokonana.
Nie było aż tak źle. Po prostu czuła się zmęczona i zaaferowana tym, jak miała współistnieć w jednej przestrzeni z Malfoyem.
Lustro zaczęło powoli parować, więc odwróciła się od swojego niepokojącego odbicia i jęknęła z zadowoleniem, gdy strumień parującej wody ukoił jej zmęczone ciało. Zamknęła oczy i wmasowała mydło w skórę, uspokajająco wdychając woń wanilii. Najpierw namydliła ręce, potem kształtną klatkę piersiową i płaski brzuch, aż w końcu pochyliła się, by obmyć i nogi.
To było tak przyjemne. Normalność, a ona pławiła się w jej doznaniach. Czuła, jak jej mięśnie się rozluźniają i było to tak cudowne oraz na tyle relaksujące, że pozwoliła swojemu wiecznie zatłoczonemu umysłowi przestać myśleć, choćby po to, by choć na chwilę odciąć się od wspomnienia zeszłej nocy. By choć na sekundę zapomnieć, że ktoś, kim całkowicie gardziła, współdzielił z nią dormitorium. Śmierciożerca.
Zużyła trochę więcej mydła niż zwykle, ale pozwoliła sobie na tę chwilę ucieczki, ponieważ wiedziała, że od teraz będzie tylko trudniej.
Merlinie, wybacz jej, że przez kilka skradzionych światu minut udawała, że problem nie istnieje.
***
Draco uniósł jedną ze swoich ciężkich powiek, kiedy za ścianą pokoju zabrzmiał kobiecy jęk. Szum płynącej wody zaczął niepokoić jego uszy zaledwie kilka chwil temu, ale te dziwne westchnienia i mruknięcia całkowicie go rozbudziły. Zmarszczył brwi, kiedy w pierwszej chwili nie rozpoznał swojego otoczenia, i podniósł głowę, by podejrzliwie przyjrzeć się całemu pomieszczeniu.
Wtedy wszystko sobie przypomniał. Był w Hogwarcie. Dzielił dormitorium ze szlamą. Kurwa mać.
Zgrzytnął zębami, a jego oczy powędrowały do okna. Dobrze wiedział, że to nie zadziała, ale i tak spróbował; zerwał się z łóżka i spróbował je otworzyć. Zamek nawet nie drgnął. Chłopak zamachnął się pięścią i wbił ją w szybę najmocniej, jak tylko potrafił, ale szkło nawet nie drgnęło. Warknął, gdy mała strużka krwi spłynęła po jego knykciach. Bolało, a on poczuł się o wiele gorzej niż przed chwilą.
Tak, zdecydowanie znalazł się w pułapce. To bez wątpienia jego nowe więzienie.
Kolejny kobiecy pomruk zabrzmiał w powietrzu, chłopak instynktownie sięgnął po różdżkę, chcąc uciszyć te irytujące dźwięki. Ale nie miał swojej różdżki, prawda? Do cholery, nie miał przy sobie nic. Nawet kompletu czystych ubrań.
— Do kurwy nędzy — mruknął, wracając do łóżka.
Nie wyspał się; jego ruchy były powolne, a wzrok zamazany. W końcu miał do nadrobienia prawie pięć miesięcy niedoboru snu i mogłoby być to tak łatwe, gdyby nieustanne odgłosy prysznica nie zakłócały jego otoczenia. Chwycił w dłonie poduszkę i zakrył uszy, ale to jedynie lekko stłumiło irytujące go dźwięki.
Miał głębokie i drażniące wrażenie, że robiła to każdego ranka.
***
Zagłębienie się w nurt wyobraźni zdołało odwrócić uwagę Hermiony jedynie na niecałe piętnaście minut, zanim rzeczywistość wdarła się z powrotem do jej umysłu. Z przygnębionym westchnieniem wyłączyła wodę i wyszła spod prysznica, wracając do lustra i usuwając parę z jego szklanej powierzchni. Dała swojemu nowemu odbiciu cień uśmiechu, uznając, że wygląda znacznie lepiej. Ciepła woda wywołała na jej skórze zdrowy rumieniec, dzięki czemu poczuła się bardziej ludzka. Bardziej obecna.
Owinęła się puszystym i praktycznym szlafrokiem, oszczędzając swojemu wilgotnemu i zamazanemu odbiciu kolejnego spojrzenia. Złapała w dłoń różdżkę z brzegu zlewu, by wymamrotać zaklęcie szybkiego suszenia włosów, po czym wyszła z łazienki. Jej pięść właśnie zacisnęła się na klamce prowadzącej do jej sypialni, kiedy usłyszała ciche pukanie do głównych drzwi kwatery. Skuliła się lekko w sobie, ale opanowała natrętne myśli i przeszła przez salon, aby otworzyć, szczery uśmiech ozdobił jej twarz, gdy spojrzała na odwiedzającego ją gościa.
— Witaj, Zgredku. — Uśmiechnęła się, zauważając duży kufer stojący za nim.
— Dzień dobry, panienko — skinął potulnie głową, jak zwykle dość nerwowo. — Pani dyrektor kazała Zgredkowi to przynieść.
— Dziękuję — powiedziała, wiedząc, że prawdopodobnie były to rzeczy dla Malfoya. — Czy mógłbyś mi wyświadczyć przysługę, Zgredku?
— Tak, panienko! — Skrzat domowy zaćwierkał wesoło. — Co pani chce, żeby Zgredek zrobił?
— Czy mógłbyś przygotować dla mnie dodatkową porcję jedzenia? — poprosiła. — I czy mogę później ją odebrać?
— Zgredek może ją tu przynieść.
— Nie ma takiej potrzeby — odpowiedziała mu delikatnym machnięciem ręki. — Idę później na mały spacer, więc podskocze po nią. Nie ma z tym najmniejszego problemu.
— Tak, panienko — wymamrotał, najwyraźniej lekko rozczarowany. — Zgredek musi już iść. Pomaga sprzątać po śniadaniu.
Chciała mu powiedzieć, żeby został, czując się zasadniczo... bezpieczniej w towarzystwie kogoś, kogo znała, ale skrzat zniknął z szybkim pstryknięciem palców. Przeszacowała w głowie kilka szybkich obliczeń i zdała sobie sprawę, że od pięciu dni nie widziała żadnego ze swoich przyjaciół, bo cały swój wolny czas spędzała w bibliotece, robiąc, co tylko mogła, by pomóc Zakonowi. Spojrzała za siebie wprost na drzwi pokoju Malfoya i doszła do wniosku, że wkrótce będzie musiała się z nimi spotkać.
Przyjaciele byli kolejną dawką normalności. Kolejną ucieczką.
Hermiona owinęła się nieco ciaśniej szlafrokiem, gdy chłodny wiatr przemknął przez korytarz i wdarł się do wnętrza jej dormitorium. Szarpnęła różdżką, by przelewitować kufer przez salon, i pozwoliła mu runąć na podłogę z głośnym łomotem tuż pod drzwiami do pokoju Malfoya. Zastanawiała się, czy nie krzyknąć do niego z wyjaśnieniem, że posiada on już jakieś rzeczy, ale ze zdrowym rozsądkiem uznała, że motto Hogwartu nie bez powodu brzmiało tak, jak brzmiało. Chyba mimo wszystko najlepiej było pozwalać śpiącym smokom drzemać dalej, zwłaszcza takim psychotycznym i uprzedzonym, na dodatek zamkniętym w klatce wbrew własnej woli.
Podskoczyła, gdy jesienna bryza z przeszywającym klaśnięciem trzasnęła drzwiami na korytarz.
A potem Hermiona usłyszała szmery ruchów dochodzące z jego pokoju, którym towarzyszyło ożywione i męskie mamrotanie, brzmiące na jadowite; nawet jeśli była to tylko bezsensowna gadanina stłumiona drzwiami. Rozważała ucieczkę do swojego pokoju, aby uniknąć kłopotów, jednak uparta lwica w jej sercu na to nie pozwoliła. Wyprostowała wyzywająco ramiona i zmrużyła oczy, przygotowując się do nieuniknionego dramatu.
Drzwi jego sypialni otworzyły się gwałtownie, na tyle mocno, że uderzyły o ścianę, ale Hermiona pokonała chęć, by się przez to wzdrygnąć. Sfrustrowany Ślizgon pojawił się w zasięgu jej wzroku, a jego wysokie ciało wypełniło framugę, niezgrabnie odziane w parę znoszonych spodni i rozpiętą czarną koszulę. Jednak dziewczyna tego nie zauważyła. Nie pozwoliła swoim oczom zjechać niżej niż jego dolne rzęsy, wiedząc, że kontakt wzrokowy to siła. Kontrola.
— Rozpierdalasz mi łeb! — ryknął z podwiniętą górną wargą i napiętymi z irytacji policzkami. — Pewnie, wydawaj z siebie jeszcze więcej pierdolonych dźwięków, ty…
— Chcesz, żebym robiła więcej hałasu? — zapytała, niewinnie przechylając głowę na bok. I z jednym machnięciem różdżki wszystkie drzwi dookoła otworzyły się, a potem gwałtownie zatrzasnęły, a ona nawet nie mrugnęła w reakcji na te głośne trzaski. — Teraz lepiej, Malfoy?
— Bardzo dojrzałe z twojej strony, Granger — zadrwił, a ona mogła poczuć intensywność jego spojrzenia przeszywającego ją z drugiego końca pokoju. — Wydaje ci się, że jesteś taka cwana…
— Myślę, że oboje możemy się zgodzić, że jestem zajebiście cwana — wtrąciła, lekko zakłopotana swoim przekleństwem, jednak dobrze to ukryła. — Skoro tak elokwentnie to ująłeś…
— PRZESTAŃ robić tyle hałasu — warknął, a jego głos był przerażającym pomrukiem, który zadrżał między nimi. — Przestań walić rzeczami, przestań mówić, przestań się ruszać…
— Jestem u siebie, więc mogę robić, co tylko zechcę — argumentowała Hermiona, wahając się, kiedy chłopak ominął kufer i ruszył w jej stronę. Cofnęła się pod ścianę i uniosła wysoko różdżkę, ale on się nie zatrzymywał. — Nie zbliżaj się do mnie!
— Jakbym jeszcze miał cię, kurwa, dotknąć — warknął, zatrzymując się dopiero wtedy, gdy koniec jej różdżki szturchnął jego pierś. — Prędzej zdechnę…
— Nie krępuj się — odparła szybko. — To z pewnością byłoby warte…
— Ostrzegam cię, Granger — warknął. — Nie będę tego znosił! To tak, jakby w pokoju obok mieszkał olbrzym z dyspraksją!
— Pogódź się z tym — warknęła, zwiększając nacisk swojej różdżki na jego klatkę piersiową, chociaż mogłaby przysiąc, że to tylko popchnęło ją mocniej w ścianę. Szybko owinęła się nieco ciaśniej szlafrokiem, ale nawet jeśli chłopak zauważył jej strój po prysznicu, nie dał tego po sobie znać. Dzięki Merlinowi.
— Naprawdę, Granger — skrzywił się. — Przestań hałasować lub rzucaj zaklęcie wyciszające na mój pokój…
— Jakbym jeszcze chciała marnować swoją magię, żeby przystosowywać ci…
— Więc się, kurwa, zamknij! — wrzasnął, uderzając pięścią w ścianę obok jej głowy. Magia zamku chroniła ściany przed zniszczeniami, więc po tym ciosie mogło zostać zaledwie płytkie wgniecenie, ale wibracje uderzenia przemknęły po małżowinie jej ucha i wywołały nieprzyjemny dreszcz. — Potrzebuję snu! Ale nie mogę go dostać, jeśli nie zamkniesz tych swoich jebanych, szlamowatych ust!
Cofnęła wolną rękę z zamiarem wbicia jej prosto w jego bladą twarz, ale może zaczęła stawać się zbyt przewidywalna. Jej gniewne oczy przesunęły się wprost ku długim palcom zaciśniętym wokół jej nadgarstka i poczuła, jak jej krew wrze niczym ogrzewany słońcem kwas.
— Puść mnie…
— Na razie osiągnęłaś swój limit ciosów — powiedział cicho. Zbyt cicho. - Będziesz musiała odczekać kolejne cztery lata…
— Puść moją rękę — poradziła, przegryzając uważnie każdą wypowiadaną sylabę. — Albo przysięgam, że…
— Co zrobisz? — zakwestionował, zacieśniając uścisk i przyciskając jej rękę do ściany, tuż obok wgniecenia, które zostawiła tam przed chwilą jego pięść.
Następny ruch Hermiony był instynktowny i szybki, a jej różdżka znalazła się na gardle chłopaka, dźgając przestrzeń między jabłkiem Adama a żyłą, która pulsowała od jego wściekłości. Jej oczy wpatrywały się w niego wyzywająco, prowokując, by dalej ją podburzał. Hermiona nie wątpiła ani przez sekundę, że przeklnie go jak stąd do Hogsmeade i z powrotem, jeśli nadal będzie drażnił jej kruchy temperament. Jednak jego stalowoszare oczy ledwo zamigotały, a uścisk na jej nadgarstku pozostał tak silny, jak poprzednio.
— Śmiało, Granger.
I to właśnie ta jego pewność siebie wstrząsnęła nią najbardziej; pobudziła jej magię do wypłynięcia z końcówki różdżki i przypalenia jego skóry.
— Ty pieprzona suko! — krzyknął, cofając się i ściskając dłonią świeże oparzenie na swojej szyi. — Zapłacisz mi za to…
— Mam cię dość — powiedziała, wciąż celując różdżką w blondyna. - Wróć do swojego pokoju i prześpij się…
— Nawet, kurwa, nie próbuj mną rządzić, szla…
— Wychodzę — wyjaśniła spokojnie Hermiona, nawet jeśli drżąca w niej złość próbowała przeskoczyć do jej słów. — Więc będziesz miał okazję do kilku godzin nieprzerwanego snu. Sugeruję, abyś je jak najlepiej…
— Weź się wreszcie odpieprz — mruknął, odwracając się do niej plecami i kierując do swojego pokoju.
Kiedy zatrzasnął za sobą drzwi, Hermiona pozwoliła sobie na lekki grymas.
Musiała stąd wyjść. Salon był skażony zbyt wieloma nowymi i nieproszonymi zapachami, a ona czuła się jak borsuk, wypłoszony ze swojej nory. Oderwała wzrok od drzwi do jego pokoju i pobiegła do swojej sypialni, przebierając się tak szybko, jak tylko mogła. Ubrana w dżinsy i wygodny sweter, by walczyć z zamkowym zimnem, szybko opuściła dormitorium Prefekt Naczelnej i ruszyła do biblioteki.
Spacer wydawał się być o wiele dłuższy, niż pamiętała, a uczniowie, skąpo rozrzuceni na korytarzach, bacznie ją obserwowali. Mogłaby przysiąc, że tak. Ale nie mogli przecież wiedzieć o jej nikczemnym gościu... prawda? Ich ociągające się spojrzenia mówiły jednak inaczej, a ona co rusz przyspieszała swoje paranoiczne kroki, aż uda zaczęły ją palić, a stopy pulsować od szybkich i ciężkich tąpnięć. A potem uderzyła prosto w wysoką ścianę czyjegoś ciała, która była przynajmniej na tyle uprzejma, by złapać ją, zanim upadła.
— Neville — sapnęła, odzyskując równowagę na jego wyciągniętych ramionach. — Dzięki bogu…
— Hermiono — wydyszał z wyraźnym zaniepokojeniem. — Czy wszystko w porządku? Ty....
— Nic mi nie jest — pospieszyła, drżącymi palcami odgarniając z twarzy zabłąkany lok. — Przepraszam, nie patrzyłam, gdzie idę…
— Wyglądasz naprawdę blado — skomentował Neville. — Jesteś chora czy coś?
— Nie, nie jestem chora — potrząsnęła głową, posyłając mu wymuszony uśmiech. — Po prostu nie jadłam jeszcze śniadania.
— Nie widzieliśmy cię od wieków — powiedział chłopak, a ona zdała sobie sprawę, jak bardzo dojrzał. — Ginny i Luna mówiły wczoraj, że za tobą tęsknią i…
— Wiem, że ostatnio bywam do niczego — westchnęła, spuszczając wzrok. — Przepraszam, po prostu próbowałam pomóc Harry'emu i Ronowi…
— Potrzebujesz przerwy, Hermiono — powiedział jej. — To nie jest dla ciebie dobre i naprawdę wyglądasz nie najzdrowiej. Może po prostu spotkaj się z nami później na obiedzie?
Była zbyt zmęczona, by zaprotestować.
— W porządku — wymamrotała, zyskując w odpowiedzi zadowolony uśmiech od swojego przyjaciela. — Spotkamy się później w Wielkiej Sali.
Prześlizgnęła się obok niego, nie czekając na odpowiedź, i kontynuowała swój rajd do biblioteki, drżąc, gdy wygłodniałe burknięcie jej żołądka odbiło się od ścian korytarza. Ale było w porządku; już teraz widziała swój cel. Rzuciła się ku drzwiom i odetchnęła głęboko, by uspokoić roztrzęsioną klatkę piersiową.
Jej zabarwione cydrową nutą tęczówki przemknęły po pustych krzesłach i porzuconych biurkach, instynktownie wiedząc, że ta ogromna przestrzeń znów należy do niej. Nawet pani Pince coraz rzadziej przesiadywała wśród swoich cennych książek i tomów, zamiast tego spędzając większość czasu z profesorami.
Towarzystwo innych ludzi potrafiło pomagać; odwracać uwagę od strachu i żalu.
Przypuszczała, że większość ludzi uznawała za bardziej odpowiednie, by w tych niepewnych czasach cieszyć się towarzystwem bliskich zamiast użalać nad rzeczywistością lub przygotowywać do egzaminów, do których mogą nigdy nie podejść. Być może nawet i ona zlekceważyłaby swoje ulubione hobby, gdyby rzeczywiście mogła zobaczyć się z kimś bliskim. Ale nie mogła…
Podeszła wprost do swojego zwykle zajmowanego stolika w głębi biblioteki, w Dziale Ksiąg Zakazanych. Jej biurko było ukryte pośród rzadko odwiedzanych regałów, na tyle odosobnione od reszty, by mogła swobodnie odrzucić od siebie wszelkie niepokojące myśli i odpłynąć wraz z pochłanianymi akapitami. To było jej sanktuarium.
Zagubiona w uwodzicielskich, naznaczonych atramentem stronach, mogła zapomnieć prawie o wszystkim.
Szybkim zaklęciem Accio przywołała do siebie najnowszy tekst o horkruksach i zaczęła czytać, modląc się, by szydercze rysy Malfoya w końcu zostały wymazane z jej umysłu. Przynajmniej na chwilę.
***
Draco wciągnął kufer do swojego pokoju i krytycznym okiem szybko przyjrzał się jego zawartości. Cóż, mogło być znacznie gorzej. Choć zbiór ubrań stanowiły głównie rzeczy, których sam nigdy by nie wybrał, przynajmniej nie było wśród nich żadnych przerażających śladów czerwieni czy złota. Było kilka par czarnych spodni oraz białych i czarnych koszul, a do tego trzy lub cztery swetry polo w różnych odcieniach czerni i szarości. Na dnie skrzyni znajdowały się proste kamizelki i zestaw standardowych szat czarodziejów, wraz z kilkoma parami czarnych butów, skarpetek i dodatkowej bielizny.
To było więcej, niż się spodziewał, ale mniej, niż oczekiwał.
Z gorzkim pomrukiem zaczął w mugolski sposób rozkładać wszystko w szafie. Merlinie, tęsknił za swoją różdżką. McGonagall równie dobrze mogła oderwać jedną z jego kończyn, przeklęta krowa.
Różdżka dawała mu zajęcie, kiedy ukrywał się ze Snape’em w tej ciasnej szopie; bez względu na to, czy po prostu rozszerzał zakres swoich umiejętności transmutacji, czy też ćwiczył nowe zaklęcia, zawsze odnosił wrażenie, że czas płynie choć troszkę szybciej. A teraz ta postrzępiona, stara wiedźma skonfiskowała jedyną rzecz, której mógł użyć, by oderwać się od pustych godzin pełnych nicości.
Przebrał się i po prostu usiadł na łóżku, trwając w bezruchu, Merlin tylko wie jak długo, i próbując wymyślić sobie jakieś zajęcie.
Nie był idiotą; wiedział, że bezczynność i uwięzienie wyrządzą mu krzywdę. Jego rytm dobowy został już kompletnie rozregulowany i było tylko kwestią czasu, zanim jego umysł zacznie zamykać się w sobie. Czytał niezliczone historie o głupich czarodziejach, którzy zamykali się w szafach, by w końcu wpaść w szaleństwo, wpatrując się w te same cztery ściany i nie mając nic do roboty.
Potrzebował zajęcia; czegoś, na czym mógłby się skoncentrować i co zapewniłoby mu cel, bez względu na to, jak nieistotny by się on wydawał.
Draco skierował się do głównej części dormitorium i ruszył w stronę małego aneksu kuchennego, bezcelowo otwierając wszystkie szafki. Były pełne dość oczywistych produktów, ale nie miał pojęcia, jak przygotować z nich cokolwiek bez magii.
Chwycił za dwa zielone jabłka i powoli skanował wzrokiem otoczenie. Jego burzliwe oczy spoczęły na rzędzie półek, które praktycznie uginały się pod ciężarem różnorodnych książek. Wpatrywał się w nie przez dłuższą chwilę, dochodząc do wniosku, że czytanie byłoby idealnym sposobem na zajęcie czasu.
Ale nie. One wszystkie należały do szlamy. Pod żadnym pozorem nie chciał dotykać jej rzeczy.
Kontynuował badanie pokoju, przegryzając dojrzałe owoce i z roztargnieniem odliczając upływający czas.
***
Nie spotkała się ze swoimi przyjaciół na obiedzie.
To była świadoma decyzja, której kilka godzin później pożałowała, ale w tamtej chwili szczerze myślała, że w końcu znalazła coś interesującego. Zapomniała jednak, że francuskie i łacińskie tłumaczenia słowa crux to dwie zupełnie różne rzeczy.
Odbyła krótką wycieczkę do kuchni, by odebrać dodatkową porcję jedzenia, o którą prosiła, i złapała w dłoń prostą kanapkę z szynką, ale poza tym właściwie nie opuszczała biblioteki. Kiedy dzień w końcu zaczął przemieniać się w wieczór, ledwo to zauważyła. Czas był nieistotnym chaosem wśród skrzypiących regałów, ale kiedy noc pochłonęła niebo i zaklęcie Lumos zaczęło chwiać się wraz z jej słabnącą koncentracją, zdecydowała, że najlepiej będzie wrócić do swojego pokoju.
Smutne spojrzenie na zegarek pozwoliło jej odkryć, że wybiła północ, więc spędziła w bibliotece kolejny rozczarowujący dzień bez poczynienia żadnych postępów. Za niemożność pełnego zaangażowania się w swoje zadanie winiła echa swojej kłótni z Malfoyem, choć zaakceptowała też fakt, że jej bezsenność zdecydowanie w niczym nie pomogła.
Powłóczając obolałymi kończynami z powrotem do swojego pokoju, pozwoliła sobie na westchnienie ulgi, gdy weszła do dormitorium skąpanego w ciemności i bez najmniejszego śladu tego ślizgońskiego drania, który od dawna powinien gnić w azkabańskiej celi.
Mamrocząc pod nosem zaklęcie, by oświetlić pomieszczenie, zabrała się do układania jedzenia w odpowiednich szafkach i niezdarnie zrobiła sobie filiżankę herbaty. I wtedy poczuła na sobie czyjś wzrok, wbijający gniewne sztylety w tył jej głowy.
Sapnęła ze zdumienia, gdy odwróciła się i przewróciła gorący napój, ponownie widząc chłopaka opartego o framugę drzwi, obserwującego ją z nową porcją irytacji w oczach. Przyglądał się jej uważnie, jak wilk, który opuścił dwa posiłki. Czekał na jej powrót od chwili, w której nieunikniona nuda podsunęła mu pomysł, by wszcząć z nią kłótnię, kiedy tylko dziewczyna przejdzie przez drzwi.
— Trochę podenerwowana, co, Granger? — zauważył cicho, krzyżując ramiona na piersi. — Czyżbym sprawiał, że czujesz się niekomfortowo?
— Sprawiasz, że chce mi się rzygać — odpowiedziała, a jej słowa były ostre i szczere.
— Uwierz mi, kiedy mówię, że to uczucie jest w pełni odwzajemnione — warknął. - Znowu hałasujesz…
— Zamknij ryj i idź do łóżka…
— Nałóż kilka zaklęć wyciszających na mój pokój…
— NIE! — wrzasnęła, wypinając pierś, gdy wzięła ostry oddech. — Bardzo jasno dałam ci do zrozumienia, że NIE MAM NAJMNIEJSZEGO ZAMIARU marnować na ciebie mojej magii!
— Oj nie, zrobisz to — odpowiedział spokojnie, robiąc kilka kroków i skutecznie ją okrążając. — To nie ja powinienem cię słuchać...
— Co za pech — warknęła, uderzając dłońmi o blat stołu między nimi. — To jest MOJE dormitorium. Nie powinnam cię słuchać ani nawet na ciebie patrzeć!
— Co za pech — powtórzył Draco, z niecierpliwością rozcinając zmarszczkę na czole. — Porozmawiaj z tą starą suką i wyświadcz nam obojgu przysługę…
— Zamknij się! - krzyknęła, mrużąc oczy i drżąc ze złości. — Po prostu nie wchodź mi w drogę, Malfoy…
— A jak, do cholery, mam to zrobić? — wypalił. — Tak na wypadek, gdybyś nie zauważyła, nie mogę opuścić twojego małego, zasranego dormitorium, a nie jest to najbardziej przestronny pokój.
Jej spojrzenie zamigotało pod falą napływających łez, ale zwalczyła je, zanim chłopak zdążył cokolwiek zauważyć.
— Więc po prostu siedź w swoim pokoju…
— Nie – przerwał arogancko, kładąc ręce na blacie i zniżając swoją twarz do jej poziomu. — Patrzenie na to, jak się miotasz jest zbyt zabawne, szlamo…
— Czy naprawdę uważasz, że to głupie słowo jakkolwiek mnie rusza? — zapytała ze zmarszczonymi brwiami. — Naprawdę sądzisz, że obchodzi mnie, co myślisz?
— Myślę, że bardzo zależy ci na tym, jak ludzie cię postrzegają…
— Ty nie jesteś ‘ludźmi’! - warknęła, ponownie uderzając dłońmi o blat. — Jesteś po prostu... jesteś tylko...
— No dalej, Granger — zachęcał ją zwodniczym głosem. — Kim dla ciebie jestem? Ciekawi mnie to.
Zamilkła i wydyszała przez usta kilka gorących oddechów, gdy jej spojrzenie wędrowało po ostrych rysach wyczekującej twarzy chłopaka. Jego stalowoszare oczy były twarde jak kwarc; zimne i nieczytelne. Nie wahały się, uparcie czekając na jej odpowiedź. Chciał wiedzieć? Świetnie, odpowiedź gotowała się pod jej skórą dłużej, niż on mógł sądzić, a ona mogła znieść.
— Jesteś najbardziej zepsutą i samolubną osobą, jaką kiedykolwiek poznałam — powiedziała cicho, wypowiadając wyraźnie każdą, cierpką sylabę. — Przez całe swoje życie nie robiłeś nic poza tyranizowaniem ludzi. Nie poznałbyś prawdziwego przyjaciela, nawet gdyby rzucili ci nim w twarz, bo jesteś zbyt zajęty patrzeniem na wszystkich z góry, by zobaczyć cokolwiek poza czubkiem własnego…
Parsknął.
— Dam ci znać…
— Nie skończyłam! — prychnęła, celując w niego różdżką dla podkreślenia swojej furii. — Przez lata udawało ci się zaledwie o włos unikać stania się dokładnie takim jak twój ojciec…
— Nie będziesz mówić o moim ojcu! — krzyknął, zbyt wściekły, by spojrzeć na jej różdżkę wycelowaną we własną pierś. — Nie masz, KURWA, prawa…
— Chciałeś mojej opinii! — odparła. — Od zawsze wiedziałam, że jesteś podłym, małym draniem, ale nigdy nie sądziłam, że staniesz się aż tak popieprzony i skończysz jako Śmierciożerca! Harry wiedział! Próbowałam nam powiedzieć, ale ja tego nie widziałam! Z jakiegoś durnego powodu myślałam, że może pozostała w tobie choć niewielka dawka przyzwoitości i tak bardzo się myliłam...
— Po raz pierwszy…
— I zmieniłeś się w to, czego wszyscy się spodziewali — zignorowała go, odsuwając się i robiąc kilka gniewnych kroków w bok. — Zwolennik Voldemorta i żałosna imitacja człowieka, bo nawet tego nie potrafiłeś zrobić jak należy!
Warknął. Oto ona, znów rzucona mu prosto w twarz; jego porażka.
— Już skończyłaś?
Posłała mu groźne spojrzenie i zauważył, że było to o wiele bardziej intensywne niż jakiekolwiek wcześniejsze, które odważyła się mu rzucić. Dobrze. Wkurzanie jej było cholernie zabawne.
— Jesteś obrzydliwy i mściwy — wysyczała, czując, jak jej magia trzeszczy między nimi, gdy próbowała uspokoić swoje budzące się emocje. — I zawsze taki będziesz, i uważam to za bardzo smutne. Chcesz wiedzieć, co względem ciebie czuję? Litość. Że pozwoliłeś sobie na stanie się tym, kim jesteś.
Kolejny gardłowy pomruk zadrżał z tyłu jego gardła.
— Jak zawsze niezwykle przewidywalna, Granger — parsknął. — Zawsze przekonana, że w każdym drzemie dobro…
— Nie w każdym — uciszyła go i brzmiała prawie na bezradną. — Nie w tobie. Już nie.
— Cóż, przynajmniej uczysz się nie narażać więcej na rozczarowanie — wzruszył ze znudzeniem ramionami, unosząc brew, kiedy odeszła od niego o kilka kroków. — Gdzie ty idziesz?
— Do łóżka — mruknęła, oszczędzając mu jakiegokolwiek spojrzenia. — Skończyłam już z tym…
— Czekaj, czekaj — zaprotestował, maszerując, by zablokować jej wyjście. — Teraz moja kolej…
— Myślałam, że wyraziłam się całkiem jasno — wymamrotała przez napięte usta. — Nie obchodzi mnie twoje zdanie na mój…
— A mnie nie obchodzi twoje zdanie na mój temat — powiedział powoli, prostując plecy, by unieść się ponad nią.
— Ale spytałeś....
— Bo myślałem, że to będzie zabawne — oznajmił, posyłając jej okrutny uśmieszek. — I miałem rację…
— Wiem, co o mnie myślisz — argumentowała, starając się z całych sił zachowywać jak najbardziej obojętnie. — Szlama to, kujonka tamto. Sam jesteś raczej dość przewidywalny, Malfoy…
— Jeszcze mógłbym cię zaskoczyć.
Niech Merlin po raz kolejny przeklnie jej ciekawość i całkowity brak zdrowego rozsądku.
— W porządku — mruknęła, przyglądając mu się ostrożnie i zaciskając palce wokół podstawy różdżki. — Co o mnie myślisz, Malfoy?
— Jesteś odpychająca — zadrwił z nagłą wrogością. — Fakt, że musimy oddychać tym samym powietrzem, sprawia, że mam ochotę się zrzygać. Jesteś obrzydliwa; zjełczała skaza Czarodziejskiego Świata.
— Zawsze ten sam nonsens — zmusiła się do przewrócenia oczami. — Idę do łóżka. Rusz się, albo sprawię, że…
— Dopiero się rozgrzewam — obiecał ponuro, a za jego kamiennymi oczami pojawiło się coś nieokiełznanego i surowego. Przesunęła się lekko w bok, ale nie odwróciła wzroku. Potrzebowała utrzymać z nim kontakt wzrokowy. Kontrolę.
— Ja nie…
— Dobrze wiesz, że nie zasługujesz na swoją magię — kontynuował, obnażając zęby w oskarżycielskim grymasie. — I dlatego tak ciężko pracujesz, prawda? Dlatego spędzasz cały swój żałosny czas na nauce…
— Tak się składa, że po prostu lubię czytać…
— Ale czujesz potrzebę wykazania się. — Draco uciszył ją pewnym siebie, protekcjonalnym tonem. — Bo wiesz, że twoja magia nie należy do ciebie. — Niepewność nabrała dziwnie gorzkiego smaku, podczas gdy on rozkoszował się wygraną, prezentując jej zwycięski uśmiech. — Bo wiesz, że jesteś gorsza.
Warga Hermiony drgnęła. Usta Draco rozciągnął drwiący uśmieszek.
— I dlatego to wciąż zżera cię od środka, kiedy nazywam cię szlamą — zakończył z rozkosznym samozadowoleniem, kiwając głową z dumnym skinieniem głowy. Widział, że Gryfonka właśnie walczy o zapanowanie nad swoim językiem, więc odsunął się na bok i skierował ku drzwiom sypialni, usatysfakcjonowany, że udało mu się nią odpowiednio wstrząsnąć. Cóż, przynajmniej ten zbuntowany, mugolski pomiot zdołał zapewnić mu choć trochę rozrywki w ten ponury dzień.
Jego palce właśnie musnęły mosiężną klamkę, kiedy poczuł gorący nacisk na swoim kręgosłupie, pchający go do przodu. Uderzył głową o sąsiednią ścianę i wydał z siebie pomruk dyskomfortu, ześlizgując po chłodnej, kamiennej powierzchni. Uderzenie wciąż objawiało się drżeniem na jego skórze, ale wiedział, że za ułamek sekundy zastąpi je ból.
Podniósł głowę z zamiarem zaatakowania Granger i uderzenia nią w ścianę, ale kątem oka ledwo dojrzał jej rozmazaną sylwetkę znikającą za drzwiami do pokoju, które natychmiast zamknęły się z ogłuszającym trzaskiem. Po kilku sekundach fala bólu opadła; poczuł guza na swojej głowie i gorące pulsowanie na plecach. Szybko stanął na nogi, jego oczy powoli przeskanowały pokój, a rozszerzone źrenice ponownie skupiły się na półkach z książkami.
Ach tak, jego poprzednie próby zajęcia sobie czasu w oczekiwaniu na powrót szlamy.
Zawsze był dobry w liczbach i zdecydował, że to właśnie liczenie będzie tym, co utrzyma go przy zdrowych zmysłach.
Granger miała w swoim salonie sto książek; pięćdziesiąt sześć było czarnych, czterdzieści czerwonych, trzy niebieskie i dwie zielone. Na wszystkich grzbietach widniało w sumie czterysta sześćdziesiąt słów, nie licząc nazwisk autorów. Sprawdził to dwukrotnie i skrupulatnie zanotował te informacje w swojej głowie. Spojrzenie Draco powróciło do błądzenia po pokoju; szukając na jutro kolejnego projektu obliczeniowego. Jego następnego zadania mającego na celu zachowanie resztek zdrowia psychicznego.
Jednak oczy blondyna automatycznie opadły na drzwi do jej pokoju i poczuł, jak wściekłość jeży się na jego delikatnych włoskach pokrywających ciało i wnika we wszystkie pory skóry. Zajmująca czas czy nie, dziewczyna sprawiła, że jego temperament kipiał. Jutro znajdzie sobie coś innego do policzenia.
***
Hermiona oparła się o drzwi i pospiesznie wyszeptała zaklęcia wyciszające, zanim wybuchła gorzkim szlochem. Drogi Merlinie, nienawidziła go. Nienawidziła go całym sercem! Z grubsza otarła zdradzieckie łzy i na drżących nogach ruszyła do łóżka.
Przez całą noc nie mogła zasnąć, a nienawiść do oślizgłego Ślizgona dręczyła ją, aż po blady świt, zwiastowany ptasim świergoleniem. Gardziła ptakami.
A to był dopiero pierwszy dzień.
Grafika do niniejszego rozdziału została stworzona przez dralamy.
Czy śniło Ci się kiedyś, że przez jakiś czas byłaś zmuszona przebywać prawie 24 godziny, 7 dni w tygodniu ze swoim wrogiem? Tak? Nie? Żadna odpowiedź nie jest dobra, bo nie doświadczyłaś tego na własnej skórze xD No przecież by mnie chyba pokręciło z tej złości i nienawiści. McGonagall, to jebnie! A jak już jebnie, to nie będzie tego słychać tylko w Hogsmeade, to będzie słychać w całej Szkocji, albo i nawet w całej Wielkiej Brytanii xD Ale trochę to już dziecinne jednak. Tyle lat nienawiści, ciągle ta sama śpiewka i wgl. Nie wiem, czy jest ktoś z ich dwójki mniej wrogo nastawiony. Chyba nie. Ale chyba Draco jednak dotknął czuły punkt. Hermiona może i nie czuje aż tak, że nie zasłużyła na tę magię, ale na pewno wie, że to było dla niej ogromne szczęście, by móc teraz tę magię zgłębiać. Draco z kolei też udaje niewzruszonego, ale jednak wspomnienie o swojej porażce nie było dla niego miłe. Może udawać, że spłynęło to po nim jak po kaczce, ale wszyscy wiemy, że wcale tak nie jest. No i mógłby serio przestać marudzić. Rozumiem, zamknięcie, brak różdżki, nie wolno mu nigdzie wyjść, jest skazany na łaskę osób trzecich, ale chociaż ma dach nad głową i namiastkę bezpieczeństwa.
OdpowiedzUsuńJa bym go traktowala zakleciami co chwile i uciszyla go na dluzszy czas jakims skutecznym Silencio! Co za niewdzieczny gnojek! Hermiona ma racje, on nawet nie jest czlowiekiem tylko imitacja, do tego jest rozpuszczonym bachorem swoich rodzicow, ktory uwaza, ze jest lepszy, bo jest "czystej krwii". Jakos mozgu mu to nie dodaje! Ani klasy, ani umiejetnosci! Zupelnie jak jego tatulek, mocny w gębie i na tym sie konczy. I naprawde, zycie mu niemile, a najgorsze, ze wciaz obowiazuje ta idiotyczna przysiega z Severusem, bo inaczej juz dawno bym rekomendowala wystawic malego sku.wiela na pozarcie 🤬 Biedna, biedna Hermiona, i jeszcze przez tego ch.jka nie mogla spac! Uhhh, na drugi dzien trzaskalabym wszystkim az do nocy!
OdpowiedzUsuńNo cóż mam nadzieję że niedługo te kłótnie się w coś przerodzą 😂
OdpowiedzUsuńTemperamentni są... ich kłótnie to coś epickiego 😃
OdpowiedzUsuńJak już wojna to nasi bohaterowie dają z siebie absolutnie 100%. Jedno co mnie zastanawia i jestem mega ciekawa, czy te słowa, które padły to zabieg oczyszczenia atmosfery ( w sensie wiecie, kłótnie, powiedzenie wszystkiego co nas boli, szczerość do bólu i jakoś tak się czujemy lepiej). Kolejne co mnie zastanawia jak po takich słowach, które padły tu miałoby narodzić się uczucie? Niby od nienawiści do miłości jest cienka linia, ale taka otwarta wrogość... Tym bardziej, że oboje wiedzą gdzie zadać cios, co jest ich słabością. Mogą udawać, że ich to nie rusza, ale doskonale wiemy, że tak nie jest. Chociaż w sumie tyle uczuć wkładają w te kłótnie, że faktycznie może to obudzić jakieś pozytywy. Kolejna sprawa, właściwie on jest skazany na Hermionę, oboje są uparci więc na pewno zajmie to dużo czasu, ale w jakiś sposób na pewno się do siebie przyzwyczają. Jestem arcyciekawa jak to się dolej potoczy, mam nadzieję, że nie jebnie... Minerwa, to może się nie udać... Właściwie wcale bym się nie zdziwiła, gdyby Hermiona chciała zrezygnować, w końcu pokazała mu ciosem po jego słowach, że ją to zabolało, okazała słabość. Moje myśli się bardzo kłębią, no jestem bardzo ciekawa :D
OdpowiedzUsuńCzemu mam wrażenie, że Draco niepokojąco dużo uwagi poświęca tym książkom i w końcu je zniszczy żeby tylko wkurzyć Hermionę?
OdpowiedzUsuń