Obudził się nagle.
Znowu śniła mu się Wieża Astronomiczna. Widoki, dźwięki i zapachy dręczyły go bezlitośnie; tak realistyczne i żywe. Nawet jego własna podświadomość chętnie kpiła z niego serwując mu te bogate wspomnienia; opanowywała jego mózg, gdy spał, tak że scena powtarzała się w jego głowie bez końca. Pojawiały się każdej nocy, niektóre bardziej zaciekłe niż pozostałe, ale nadal tak niesamowicie prawdziwe. Koszmary. Dręczące go. Przypominające o wszystkim.
Porażka.
Porażka.
Porażka.
Jęknął w zbyt miękką poduszkę i obrócił się, mrużąc oczy na widok nieustępliwych promieni jesiennego słońca. Światło drażniło i rozgrzewało jego twarz, co niezbyt mu się podobało. Zbyt jaskrawe i zwodnicze, nakłaniające beznadziejnych kretynów do uwierzenia, że na zewnątrz wcale nie jest zimno. Już czuł, jak fala chłodu sunie mu po skórze, gdy zsunął z ciała koce, by postawić stopy na surowych deskach podłogi.
Wzruszył ramionami, narzucając na ciało szaty i owijając je wokół bokserek i kamizelki, by stłumić chłodny dreszcz. O Merlinie, nie czuł się zaskoczony, że McGonagall nie dostarczyła mu prawdziwej piżamy, która mogłaby pomóc mu w walce z hipotermią. Wyjrzał przez okno, ale widział tylko dachówki, cegły i jasne niebo, zbyt ostre od słońca. Po co mieć okno bez żadnego widoku? Durni Gryfoni.
Wtedy zdał sobie sprawę z otaczającej go ciszy. Brzęczała mu w uszach, tylko nieznacznie przerywana przez odległy świergot ptaków. Uniósł zdezorientowaną brew, zdając sobie sprawę, że coś w głębi jego mózgu mówiło mu, że już raz się dzisiaj obudził. O ile to rzeczywiście było dzisiaj.
Tak, z pewnością wcześniej już się obudził. Wyczuwał szepty wspomnień drażniące subtelnie zakończenia nerwów. Szlama znów wyrwała go z objęć Morfeusza swoim głośnym prysznicem i niezdarnymi krokami. Pamiętał, jak mamrotał do materaca soczystą listę przekleństw, gdy słuchał jej nieokrzesanych ruchów. Zaledwie cztery wulgaryzmy dzieliły go od wkroczenia tam z groźnymi intencjami. Ale potem drzwi zamknęły się z głuchym kliknięciem, a wszelkie dźwięki ucichły.
Wyszła. Bogu, kurwa, dzięki.
Więc ciepło pościeli ponownie wciągnęło go w otchłań snu. Z powrotem do świata koszmarów.
Wyszedł z łóżka i wymknął się z pokoju w poszukiwaniu czegoś do roboty i jedzenia. Nalał sobie szklankę mleka i nasypał trochę płatków śniadaniowych, które Granger musiała tam zostawić. Chłopak przypomniał sobie, że naprawdę powinien nauczyć się gotować bez różdżki, jeśli kiedykolwiek chciałby zjeść tutaj ciepły posiłek. Poproszenie Granger o pomoc było oczywiście wykluczone.
Przygotował sobie drugą porcję śniadania. Spoglądając na zegar, wypuścił z ust wzburzony oddech. To nie był nawet poranek; nie pora śniadaniowa. Była prawie trzecia po południu; oficjalny znak, że wraz ze swoją różdżką stracił on jakąkolwiek normalność rytmu dobowego. I swoją dumę.
Jego oczy powędrowały do głównych drzwi i chociaż wiedział, że to kompletnie bezcelowe, odstawił na bok miskę płatków i zdecydował, że przetestuje swoje przypuszczenia. W sekundzie w której jego palce musnęły klamkę, wystrzeliły spod nich iskry gorąca, sunące w górę ramienia; trzeszczące w żyłach jak buchające płomienie.
— Cholera — przeklął, wpatrując się w czerwone plamki na koniuszkach palców. Z westchnieniem rezygnacji wrócił do aneksu kuchennego i odkręcił kran, by ukoić piekącą skórę zimną wodą.
Potem jego wzrok padł na kafelki pokrywające podłogę części aneksu. I zaczął liczyć.
Musiał coś robić... Musiał mieć zajęcie...
***
— Jesteś dziś bardzo cicha. — Neville zmarszczył brwi, posyłając jej długie spojrzenie. — Czy wszystko w porządku, Hermiono?
Jej usta w jakiś sposób zdołały ułożyć się w zbyt śmiały uśmiech.
— Nic mi nie jest –— zapewniła go gładko, przesuwając dłońmi po strategicznie rozłożonym przed sobą podręczniku. — Mam na głowie napisanie eseju z numerologii i próbuję nad nim pomyśleć.
Technicznie rzecz biorąc, nie było to kłamstwo, ale skończyła ten esej prawie cztery dni temu. Spodziewała się kilku niezręcznych chwil ciszy między nią a jej przyjaciółmi, kiedy zgodziła się wpaść na wspólną kolację w Wielkiej Sali, więc celowo przyniosła ze sobą coś, co mogłoby odwrócić jej uwagę. Kto zawracałby sobie głowę kwestionowaniem jej wiecznej potrzeby nauki?
Seamus, Dean, Ginny i Luna wyglądali na ewidentnie zaskoczonych, kiedy weszła z Nevillem do Wielkiej Sali, ale i tak ich próby wciągnięcia jej w towarzystwo były próżne. Mimo to czuła się wdzięczna za ich wysiłek. Naprawdę. Jednak rozmowa tocząca się między pozostałymi czterema Gryfonami i Krukonką już bez jej udziału była wystarczająco niezręczna. Wszyscy nieustannie maglowali temat wojny i Voldemorta, co ją tylko denerwowało. Ale tego ranka pragnęła towarzystwa; ludzi, których rozumiała i mogła nazywać przyjaciółmi. W końcu nie była to niczyja wina, że czasy nieustannego niepokoju nadwyrężały relacje wszystkich, ale siedzenie z nimi wydawało się tak normalne.
Dlatego Hermiona po prostu co kilka chwil kiwała głową i odpowiadała zdawkowo na ich pytania, od czasu do czasu zapisując sobie jakąś adnotację, dla sprawiania właściwego wrażenia.
— Nikt inny nie wkłada jakiegokolwiek wysiłku w swoje wypracowania – wymamrotał cicho Neville, podczas gdy pozostali nie przerywali rozmowy o Quidditchu, nawet jeśli go usłyszeli. — Sądzę, że wszyscy myślą, że w tej chwili to trochę bez sensu, ale wiem, jaki masz stosunek do nauki, więc chyba nie powinienem być zaskoczony.
Naprawdę uwielbiała Neville'a i jego niezdarną szczerość. Był tak ujmujący, że czasami aż bolało ją serce i dobrze wiedziała, że nie zgodziłaby się na spotkanie z resztą, gdyby go tu nie było.
— To pomaga mi się rozproszyć — powiedziała, potulnie wzruszając ramionami.
Neville skinął głową ze zrozumieniem, zanim Seamus wymienił jego imię, wciągając go z powrotem do ich dyskusji na temat… Och, do diabła, ona już nawet nie wiedziała, o czym teraz rozmawiali. Udawała, że ponownie skupia swoją uwagę na wypełnionych mapami stronach, ale po chwili zauważyła, że jej zaspane spojrzenie bezwolnie kieruje się ku stołowi Slytherinu.
Oczywiście był on kompletnie pusty.
Z dwustu pięćdziesięciu uczniów, którzy powrócili w tym roku do Hogwartu, tylko trzydziestu dwóch nosiło na szyi zielone krawaty. Wszyscy uczęszczali co najwyżej do czwartej klasy. Wszyscy szybko zdecydowali się spotykać w małych grupach z członkami innych domów i to właśnie z nimi spożywać posiłki. Żaden ze Ślizgonów nie chciał być kojarzony ze stereotypami swojego domu i robili oni wszystko, aby uniknąć powiązań z emblematem węża. O ile dobrze słyszała, nie sypiali już nawet w lochach, zajmując wiele z opuszczonych łóżek w dormitoriach innych domów.
To było naprawdę smutne.
Desperacko chcieli uniknąć przypuszczeń i sprawiania niewłaściwego wrażenia, mimo iż sama ich obecność w Hogwarcie wystarczająco dowodziła, że nie zgadzali się z poglądami Voldemorta. Byli tacy jak wszyscy inni; pełni nadziei na bezpieczeństwo i żeby to wszystko się wreszcie skończyło.
I za to nienawidziła Malfoya jeszcze bardziej. Był tak kapryśny, idealnie wpasowując się w stereotypy związane z dziedzictwem Salazara. Jej spojrzenie przemknęło po stole, by wylądować w miejscu, w którym dawniej przesiadywał.
Przypomniała sobie, jak okropnie wyglądał na szóstym roku i skarciła się za to, że była tak naiwna w stosunku do jawnych oznak tego, co miało nadejść. Pamiętała swoje komentarze rzucane Harry'emu na temat blondyna i to, jak brzmiała wtedy na niemal zaniepokojoną. Jak mogła być tak ślepa?
— Hermiono — miękki kobiecy głos przyciągnął ją z powrotem do teraźniejszości i odwróciła się, by ujrzeć obok Lunę. — Wszystko w porządku? Chyba troszkę nam odpłynęłaś.
Ciężko walczyła, by nie zmrużyć oczu na ten przesiąknięty ironią komentarz.
— Nic mi nie jest, Luno — westchnęła, wskazując na swoją książkę. — Po prostu ciężko mi się na tutaj na tym skupić. Myślę, że powinnam przenieść się do biblioteki.
— Tak szybko? — Ginny zmarszczyła brwi, a Hermiona zauważyła, że jej troska była szczera. — Ledwo tknęłaś jedzenie.
Brunetka spojrzała na swoją na wpół skubniętą niedzielną pieczeń.
— Nie jestem aż tak głodna. — Wzruszyła ramionami, odsuwając od siebie talerz. — Zjadłam dziś całkiem duże śniadanie.
Widziała w oczach przyjaciół brak wiary w jej słowa, ale przecież nie mogła ich za to winić. Wiedziała, że straciła trochę na wadze, odkąd Harry i Ron odeszli, ale tu nie chodziło o to, czy się głodziła, albo jadła mniej; po prostu spożywała swoje posiłku o nietypowych porach. To wszystko przez bezsenność. Może powinna skorzystać z propozycji Slughorna co do Eliksiru Bezsennego Snu.
— Potrzebujesz może towarzystwa w bibliotece? — zaoferował szczerze Neville. — Myślę, że mógłbym popracować dziś nad moim esejem z Zielarstwa.
— Nie, w porządku — potrząsnęła głową, wstając od stołu. — Wiem, że nie przepadasz za biblioteką i jeszcze nie skończyłeś obiadu.
— To może wpadnę później — poszedł na kompromis, nabijając kolejny kęs na widelec. — Super, że do nas dołączyłaś, Hermiono.
— Naprawdę — przytaknęła Ginny, co potwierdził też pomruk zgody od strony Seamusa i Deana. — Przyjdziesz do nas jutro?
Nie.
— Spróbuję — odetchnęła cicho, posyłając Gryfonom i Krukonce miękki uśmiech. — Miło było was wszystkich dziś zobaczyć.
Zebrała ze stołu swoje rzeczy i odwróciła się ku drzwiom, by opuścić jadalnię, delikatnie machając dłonią w kierunku przyjaciół. Kiedy wychodziła, słyszała już ich przyciszone szepty odbijające się szumem od ścian w Wielkiej Sali. Bez wątpienia dyskutowali właśnie o tym, jak źle dzisiaj wyglądała. Rozmawiali o sińcach pod jej przekrwionymi oczami i o tym, że jej skóra stała się ostatnio nieco bledsza. Nie było to złośliwe ani nie czuła, jakby wbijali jej nóż w plecy. Tylko czysta prawda. Słowa zmartwienia.
Być może nawet poczułaby się winna, gdyby jej ciało było w stanie pomieścić w sobie jeszcze więcej negatywnych emocji.
Ale nie mogło. Myśli o Malfoyu wypełniały ją po brzegi drastycznymi wyobrażeniami, a w połączeniu z dużą ilością samotności i odrobiną rozpaczy nie zostało tam ani trochę miejsca na cokolwiek więcej.
Jednak nadzieja wciąż gdzieś tam istniała; tylko przebłysk optymizmu w głębi serca, który nie chciał zgasnąć. Czasami chwytała się go rozpaczliwie, a w następnej chwili przeklinała za to samą siebie. To właśnie utrzymywało ją na powierzchni i zachęcało do zarywania kolejnych nocy, by przeczytać wszystko o horkruksach albo by kontynuować szkolenia na członkinię Zakonu pod pilnym okiem McGonagall.
Tak, był tam. Ale czasami po prostu zanikał…
Dzisiaj, tak dla odmiany, biblioteka tętniła życiem. Kilku trzecioklasistów tłoczyło się wokół stołu, dyskutując o esejach na Eliksiry, a sąsiednie biurko było oblegane przez grupkę czwartoklasistów. Pani Pince siedziała schowana za ladą na swoim zwykłym miejscu, z nosem wciśniętym w książkę i wąskim spojrzeniem spoglądającym sponad strony, by zerkać na uczniów. Hermiona skinęła ponurej bibliotekarce na powitanie, co nie zostało jednak odwzajemnione, po czym niepewnie rozejrzała się po pomieszczeniu.
Zauważyła kolejną grupę uczniów tłoczącą się za regałem i uznała, że biblioteka jest zbyt zatłoczona jak na jej gust. Potrzebowała samotności. Skierowała się do Działu Ksiąg Zakazanych, wzięła z półki dwie książki, których potrzebowała, i zdecydowała, że nie może tu zostać, jeśli chce przeczytać cokolwiek w spokoju. Wsunęła opasłe tomy do torby, rozważając wyjście z nimi na zewnątrz, ale pogoda nie sprzyjała dziś czytaniu.
Chciała tylko wrócić do swojego pokoju i zwinąć się na kanapie z kubkiem pełnym gorącej czekolady w dłoni i świeżą literaturą dla dotrzymania towarzystwa.
Ale on tam był.
Zmarszczyła brwi z determinacją. Cóż, nie zamierzała zostać wygnana z własnego pokoju przez tego drania. Nie ma mowy. Dlaczego miałaby zmieniać swoją zwykłą rutynę z powodu Malfoya? Gdyby ten oślizgły palant zaczął podskakiwać, mogłaby po prostu zamknąć go w jego sypialni. Wychodząc z biblioteki rzuciła na książki szybkie zaklęcie maskujące, bo intuicja ostrzegała ją, że nie byłoby mądrze, gdyby chłopak znał obecne tematy jej zainteresowań. Gdyby ten mały gnojek o czymkolwiek się dowiedział i jakimś cudem zdołał uciec, bez wątpienia zwróciłby się do Voldemorta, oczekując poklepania po główce za pokrzyżowanie planów Harry'ego i Rona.
Jej kroki powrotne do dormitorium były śmiałe i pewne, a adrenalina zaczęła wypełniać jej ciało, przygotowując ją do konfrontacji. Mamrocząc hasło do głównych drzwi – Ad lucem – pchnęła je troszkę mocniej niż było to konieczne, a jej wzrok natychmiast go odnalazł. I z pewnością nie spodziewała się, że zastanie go w takiej sytuacji.
Siedział na blacie, oddzielającym salon od aneksu kuchennego, z rękami opartymi po bokach. Jego ramiona były rozluźnione, a głowa lekko przechylona na bok, gdy z roztargnieniem stukał jednym palcem w mahoniową powierzchnię płyty. Nie zauważył jej, nawet po tym, jak cicho zamknęła drzwi i zrobiła kilka małych kroków w głąb pomieszczenia.
Wyciągnęła wyżej szyję, żeby złapać spojrzeniem prawą stronę twarzy chłopaka, zdając sobie sprawę, że jego znajomy grymas wciąż jest na swoim miejscu, zaciemniając wszelkie rysy. Zastanawiała się przez chwilę, jakim cudem ta jego wzburzona mina mogła być tak trwała, ale potem zdała sobie sprawę, że jej własne usta przez kilka ostatnich tygodni same ledwo unosiły się w kącikach. Jego grymas niekoniecznie wyrażał złość, równie dobrze mogło to być skupienie.
Hermiona przyjrzała się mu trochę dokładniej, jakby był rzadkim i niebezpiecznym ptakiem, na którego przypadkiem się natknęła. Podążyła za jego niezłomnym spojrzeniem do pustej ściany wyłożonej białymi płytkami. Jej usta rozchyliły się w wyrazie zirytowanego zmieszania.
Co do cholery…
— Co ty, do jasnej cholery, robisz? — zapytała ostro, obserwując, jak chłopak wzdryga się ze zdziwienia i odwraca głowę, żeby na nią spojrzeć. Ach, był tam i gniew. Najwyraźniej w czymś mu przeszkodziła i był z tego powodu wściekły. Jej bursztynowe oczy ponownie przesunęły się po kafelkach, by sprawdzić, czy czegoś nie przeoczyła, ale na kawałkach ceramiki w kolorze kości słoniowej nie było nawet najmniejszej skazy.
— Do diabła, Granger! — ryknął, płynnymi ruchami zeskakując z drewnianego blatu. — Straciłem rachubę, ty głupia…
— Rachubę? — powtórzyła, instynktownie kładąc dłoń na różdżce ukrytej w swojej kieszeni. Nie zbliżył się do niej, jak się spodziewała; po prostu niecierpliwie przenosił ciężar ciała z nogi na nogę i przyglądał się jej niecierpliwie, stojąc jakieś piętnaście stóp dalej. Mimo to wciąż czuła, że stał zbyt blisko. — Co ty…
— Co ty tu, do cholery, robisz? — warknął szybko.
— Mieszkam — syknęła, podchodząc do sofy i upuszczając na nią swoją ciężką torbę. — I mam trochę rzeczy do roboty, więc zostaw mnie w spokoju…
— A gdzie konkretnie chciałabyś, żebym poszedł? — odpowiedział, zakładając ręce na piersi. Poruszył ramionami, jakby przygotowywał się do bójki, a Hermiona widziała, jak jego mięśnie rytmicznie drgają pod szarą koszulką polo.
— Mam to gdzieś — odpowiedziała szorstko. — Idź do swojego pokoju…
— Niby dlaczego? — warknął Draco, spoglądając na nią z wyrachowaniem. — Możesz przychodzić i wychodzić stąd, kiedy tylko zechcesz, więc powinnaś iść gdzie indziej…
— To moje dormitorium, Malfoy! — wrzasnęła, zaciskając wyzywająco pięści. — Jesteś tu tylko dlatego, że Zakonowi zrobiło się ciebie żal!
Chłopak warknął.
— Jestem tutaj, ponieważ wy, cholerni kretyni, nie potraficie pilnować własnego jebanego nosa! — krzyknął. — Zawsze wpieprzacie się tam, gdzie nie trzeba i myślicie, że pomagacie…
— Bo ci pomagamy!
— Cóż, nie CHCĘ waszej zasranej pomocy! — Draco wrzasnął, jego ton był tak głośny, że rozbrzmiał echem wśród antycznej akustyki dormitorium. — NIGDY nie chciałem waszej pomocy…
— No cóż, i tak ją otrzymałeś — przerwała spokojnie, nie mogąc powstrzymać wyniosłości, która wkradła się do jej głosu. — Więc przestań na wszystko narzekać jak rozpieszczony bachor, którym jesteś i…
— Spieprzaj…
— Jak widać, właśnie czekam, aż sam stąd spieprzysz — odparła. — Muszę popracować…
— To dlaczego nie pójdziesz do swojego pokoju? — zapytał złośliwie, robiąc szybki krok w jej stronę. — Albo jeszcze lepiej, czemu nie spierdolisz do tej waszej Wieży, do reszty swoich durnych przyjaciół…
— Ponieważ nie powinnam…
— Dlaczego wy, Gryfoni, zawsze wszystko utrudniacie? — zapytał całkowicie poważnie. — Zawsze gonicie za kłopotami, co jest tak cholernie głupie, a potem zastanawiacie się, dlaczego ludzie zawsze próbują was zabić…
— Rozumiem, że trudno byłoby ci to zrozumieć — powiedziała powoli Hermiona, unosząc wysoko podbródek. — Że jesteśmy wystarczająco odważni, by stanąć w obronie tego, w co…
— Nie traktuj mnie protekcjonalnie, Granger — przewrócił oczami. — Odwaga, kurwa, po moim trupie. Ty i ta banda nieudolnych idiotów! Już dawno przekroczyliście granice wszelkiej głupoty…
— Nie waż się nazywać mnie głupią — skrzywiła się, wyjmując rękę z kieszeni, by cisnąć palcem w jego stronę. — Nie jestem…
— Dobrze — wymamrotał, na sekundę zbijając ją z tropu. — Może i masz kilka szarych komórek, ale Sierota i Nędzarz są cholernie bezużyteczni…
— Nie nazywaj ich…
— A można naprawdę dużo powiedzieć o tej twojej tandetnej grupce — kontynuował, robiąc kolejny krok w jej stronę. — Kiedy to tylko pieprzona szlama ma tam rozum!
Mugolski instynkt buzujący we krwi Hermiony skłonił ją do sięgnięcia po kubek stojący na stole i rzucenia go w kierunku chłopaka. A zamachnęła się naprawdę mocno; mocniej niż prawdopodobnie kiedykolwiek wcześniej w swoim życiu. Ale blondyn zrobił szybki unik. Drań. Patrzyła, jak porcelana rozbija się o ścianę za nim. Śliczny, biały kubek rozpadł się na dziesiątki kawałków, które rozsypały się po drewnianej podłodze. Spojrzała z powrotem na niego swoimi ognistozłotymi oczami, drżąc od niepohamowanego gniewu, i dostrzegła, jak rozbawienie wykrzywia jego twarz.
— Nie będę się powtarzać, Malfoy — splunęła, powstrzymując burzliwe impulsy kuszące ją, by przekląć go choćby tu i teraz. — Idź do swojego pokoju i pozwól mi kontynuować pracę…
— Czyżbym trafił w czuły punkt, Granger? — wycedził zadowolony z siebie. — Czy była to szlama, czy może mój komentarz odnośnie tych cioto-bliźniaków?
— Przestań nazywać ich…
— Dlaczego do nich nie pójdziesz, żeby to właśnie ich irytować swoją obecnością? – zapytał, nonszalancko machając dłonią.
— Zamknij się, Malfoy!
— Mówię cholernie poważnie — upierał się, trochę zaintrygowany, gdy zauważył, że kącik jej ust drży. — Dlaczego, do diabła, nie zaczniesz zawracać dupy Potterowi i Weasleyowi zamiast mnie…
— Bo ich tutaj, kurwa, nie ma! — wypaliła Hermiona, wiedząc, że prawdopodobnie nie była to najmądrzejsza rzecz, jaką mogła mu powiedzieć. Od razu zauważyła, że jego uśmieszek się rozciąga i poczuła się jeszcze bardziej urażona tym, że chłopcy ją tutaj zostawili. Z nim. — Nie ma ich tutaj — powtórzyła spokojniejszym tonem, chcąc zachować resztki rozsądku.
— To gdzie są…
— Jakbym mogła ci powiedzieć — zakpiła. — Po prostu zostaw mnie w spokoju, Malfoy, zanim…
— Klasyka – zachichotał, oblizując usta, jakby rzeczywiście mógł posmakować jej frustracji. Najwyraźniej była pyszna. — To z pewnością wiele wyjaśnia.
Opuściła brew.
— O czym ty mówisz?
— Dlaczego twoja twarz cały czas wygląda jak zbite dupsko — powiedział, zbliżając się do niej ze zwycięską dumą. — Dlaczego wyglądasz na gotową, by podciąć sobie nadgarstki…
To zaszło za daleko.
— Nie bądź śmieszny…
— Złote Trio się rozdzieliło — zadumał się, pomrukując. — To musi boleć, Granger. Ta wiedza, że jedyne dwie osoby, które rzeczywiście potrafiły z tobą wytrzymać, wstały i odeszły…
— Przynajmniej mam przyjaciół…
— Ale ich tu nie ma, prawda? — przypomniał jej wymownym kliknięciem języka. — Musi być ci ciężko, nie móc już przełożyć swoich nóg przez kolana Weasleya.
Jęknęła, ale szybko wciągnęła z powrotem swoje upokorzenie. Ron był... Ron był jej przyjacielem. Tylko przyjacielem. Miała nadzieję na więcej i oddała mu swoją niewinność, zanim chłopak odszedł wraz z Harrym. Czuła się wtedy dość... nieswojo, a on nie radził sobie z tym szczególnie dobrze, a do Hermiony dotarło, że ich związek raczej nie był zapisany w gwiazdach, chociaż niektóre z tych nieznośnych, romantycznych uczuć, które do niego żywiła, wydawały się wciąż utrzymywać. Ale może po tym wszystkim, kiedy już dramat wojny ustanie…
— Ron i ja to nie twoja sprawa — mruknęła wyzywająco, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie zbyt długo milczała. — Przestań być takim…
— Czyli wolisz Pottera? — oskarżył ją ze zniesmaczonym parsknięciem. — Merlinie, wy troje jesteście strasznie żałośni.
Chciała jeszcze raz rzucić w niego kubkiem. Ale nie. Bardziej od tego pragnęła przewagi, która nie opierałaby się na jej magicznych umiejętnościach.
Był teraz bliżej i w ułamek sekundy przemknęło jej przez myśl, że chłopak pachnie jak owocowe sady i sen. Jego ruchy były zbyt zgrabne i płynne, jakby wszystko skrupulatnie zaplanował, a upokorzenie jej było jego najwyższym celem. Zacisnęła dłonie, pragnąc owinąć palce wokół różdżki, ale chciała rozprawić się z nim bez magii. Nie mogła go przeklinać za każdym razem, gdy się pokłócą; nawet jeśli to niezwykle kusząca perspektywa. Była mądrą i bystrą dziewczyną z ciętym językiem; mogła sobie z nim poradzić. Potrafiła.
Potrzebowała podejść do tego inaczej, więc położyła ręce na biodrach i spróbowała odzwierciedlić w swojej postawie jego zarozumiałość. W porządku, wiedział, co rozpalało w niej furię, ale on też miał też swoje słabości…
— To musi być dla ciebie trudne, Malfoy — powiedziała gładko, zadowolona, gdy chłopak z ciekawością uniósł brew. — Obserwowanie ludzi, których uważasz za gorszych, robiących wszystko o wiele lepiej niż ty…
— Za kogo ty się…
— Harry ze swoim Quidditchem — wymieniła z dumą, wyciągając różdżkę i bawiąc się nią między swoimi zwinnymi palcami. — Ja z moimi ocenami…
— Sugerujesz, że jestem zazdrosny, Granger? — zapytał ostro, a jego głos brzmiał niemal odpychająco. — Ponieważ wolałbym…
— To by z pewnością wiele wyjaśniało — stwierdziła od niechcenia, jakby dyskutowała o swojej pracy domowej z przyjaciółką. Chłodno stuknęła różdżką w dłoń; nic obraźliwego, tylko mały gest, by przypomnieć mu, że ma po swojej stronie magię. — Wszelka nienawiść wynika z czegoś. To znaczy, udało nam się sporo osiągnąć w ciągu tych ostatnich sześciu lat…
— Kurwa, brawo…
— I o ile pamiętam — kontynuowała, z łatwością ignorując jego sarkastyczny syk. — Do tej pory jeszcze nie zrobiłeś nic szczególnie… interesującego w swoim życiu, Malfoy…
— Zamknij się, Granger…
— A wszystko, co próbowałeś zrobić — naciskała Hermiona, nie mogąc się powstrzymać teraz, gdy zbliżające się zwycięstwo przyjemnie rozgrzewało jej kości. — Zawsze kończyło się sromotną porażką…
— Zamknij tę swoją…
— Pamiętam nasz drugi rok — ciągnęła, pocierając podbródek w niemal zamyślony sposób. — Kiedy spadłeś z miotły i przegrałeś mecz Quidditcha z Harrym. Czyż nie było tam twojego ojca?
Warknął i ruszył do przodu, chcąc ją złapać, ale kiedy machnęła mu przed nosem różdżką, zatrzymał się.
— Ostrzegałem, żebyś nie mówiła o moim ojcu…
— I założę się, że nie był zbyt zadowolony, kiedy dowiedział się, że twoje stopnie są gorsze od stopni jakiejś szlamy — powiedziała, zauważając, że jego grymas stwardniał, gdy użyła wobec samej siebie tego obraźliwego określenia.
— Nie waż się mówić o moim ojcu — powtórzył niskim tonem.
Ale zawahała się, kiedy zauważyła, że jego słowa nie wydawały się szczególnie groźnie; brzmiał raczej na zirytowanego, a może nawet trochę… zranionego? To było niepokojące.
— W takim razie nie mów o moich przyjaciołach — mruknęła w końcu, obserwując, jak chłopak zaciska szczękę, gdy zawarli między sobą tę bezgłośną umowę. Wyglądał wtedy trochę bardziej ludzko, a ona znów chciała dać mu z pięści w twarz. — Zamierzasz zostawić mnie w spokoju, czy będę zmuszona osobiście odesłać się do twojego pokoju?
Warknął, ale ku jej całkowitemu zaskoczeniu i konsternacji, odsunął się od niej, robiąc kilka kroków w tył. Jego stalowe spojrzenie jednak jej nie opuściło, po prostu przeszywając jej ciało, jakby próbował stopić je samą swoją wolą.
— Kiedy już wydostanę się z tego gówna — zaczął mrucząc, tuż przed dotarciem do drzwi — i odzyskam swoją różdżkę, przyjdę prosto do ciebie, Granger.
— Nie wątpię — skinęła głową z wyćwiczoną obojętnością.
Jego oczy przesunęły się po niej w górę i w dół z szybkim ruchem tych smolistych źrenic. A potem, prawie w mgnieniu oka, zniknął jej z oczu, a tylko spodziewany głośny trzask drzwi obił się o jej uszy. Wpatrywała się w nie lekko rozszerzonymi oczami i przygryzła dolną wargę z dumnym uśmiechem wykrzywiającym kąciki jej ust.
Zrobiła to. Udało jej się bez użycia magii nakłonić go, by zostawił ją w spokoju. Opadła z powrotem na kanapę i poczuła pełen zadowolenia z siebie chichot sunący w górę jej tchawicy. Pokonała Malfoya, mimo wcześniejszych kłopotów, kiedy postanowił wciągnąć temat chłopców do ich kłótni. To ona miała ostatnie słowo. Dostała to, czego chciała.
I chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy, pozwoliła sobie na uśmiech, który po raz pierwszy odkąd machała na pożegnanie Harry'emu i Ronowi, nie był wymuszony. A miało to miejsce prawie cztery tygodnie temu.
***
Suka…
Przysiągłby, że kiedy znalazł się z powrotem w tej małej przestrzeni, otaczające go cztery ściany nieznacznie się do siebie przysunęły. Pomieszczenie wydawało się mniejsze i sprawiło to, że fala zimnego potu przepłynęła po jego czole. Już był w pół kroku, gotów by wrócić do salonu i zacząć na nią krzyczeć, ale co by to dało? Dziewczyna pewnie nadużyłaby trochę swojej magii, a on wróciłby tam, gdzie właśnie stał, choć prawdopodobnie z odrobiną bólu, co jeszcze bardziej zepsułoby mu dzień.
Zakrył twarz dłońmi i przeciągnął paznokciami po skórze głowy.
Przez ostatnie siedemnaście lat nigdy jeszcze nie czuł się aż tak poniżony. Kiedy jego życie zdążyło się aż tak pogorszyć, że wylądował właśnie tutaj? Nadzorowany, jakby był jakimś bachorem, na dodatek przez szumowinę jakiegoś mugolskiego pomiotu. Próbując uniknąć stania się jednym z tych wyprutych ze zdrowych zmysłów dziwaków, mamroczących do siebie bzdury, gdy ściany przysuną się do niego zbyt blisko.
Ale mogło być gorzej - pomyślał. To mógł być Łasic. Do tej pory taka sytuacja z pewnością skończyłaby się rozlewem krwi. Przynajmniej Granger nie była bezmózgim kutasem i faktycznie potrafiła poprzeć swoje argumenty.
Poszedł do łóżka i zatopił się w pościeli, opierając łokcie na kolanach i wpatrując w wyschnięte deski podłogi. Jego wzrok przeniósł się na stolik nocny, po czym chłopak otworzył szufladę, zaglądając do środka, by znaleźć tam jedynie porzucone pióro i gryfoński krawat.
Może mógłby go użyć, żeby się na nim powiesić, kiedy w końcu straci w tym miejscu wszelkie zmysły. Kiedy ściany…
Chwycił za pióro i przesunął palcami po jedwabistej chorągiewce. Spojrzał z powrotem na szufladę, by sprawdzić, czy jest tam atrament lub pergamin, ale nic więcej tam nie było. Położył się więc na łóżku i przyłożył stalówkę do mahoniowego wezgłowia.
Naciął metalową końcówką ciemną strukturę drewna, rzeźbiąc w nim litery M i G, a następnie rozdzielił je od siebie wyraźną linią.
M jak Malfoy. G jak Granger.
Umieściłby tam M jak mudblood*, gdyby jego nazwisko nie zaczynało się na tę samą literę.
W porządku, musiał przyznać, że wygrała dzisiejszą kłótnię, ale z pewnością to on wygrał tę wczorajszą. Przyznawanie punktów wydawało się całkiem racjonalne i mogło karmić jego maniakalny nawyk liczenia. Pod każdę z liter nabazgrał krótką linię, aby zanotować ich punktację, i przysiągł sobie w duchu, że podczas jego pobytu tutaj, ona nie dostanie ani punkta więcej.
Potem jego oczy wróciły na podłogę i zaczął liczyć. Najpierw deski, potem szpary pomiędzy nimi.
_____
* mudblood - szlama
Inteligencja i cięta riposta to najlepsze, czym można pokonać kogoś, kto do Ciebie podskakuję. Po co używać magii, można załatwić to słowem, a nie od dziś wiadomo, że słowa ranią bardziej niż czyny. Malfoy się o ratunek nie prosił, ale jednak z niego skorzystał. Może niech wreszcie doceni fakt, że ktoś uratował mu dupe i niech przestanie na to narzekać. Jak mu tak źle, niech powie Hermionie, żeby skontaktowała się z McGonagall, bo chce zrezygnować z tej pomocy. Serio, musi jak najszybciej ogarnąć, że muszą zacząć się dogadywać, jeśli mają przetrwać ten czas do pokonania Voldemorta. I jakby nie było, jest skazany na łaskę albo nie łaskę Hermiony, która może go albo zamknąć na dobre w pokoju, albo pozwoli z niego wychodzić. Za to Hermiona na kolacji z przyjaciółmi przypomniała mi mema z tym zombie z podpisem "O, a kto to do nas wyszedł ze swojej jaskini" xD Musi zacząć spędzać więcej czasu z ludźmi, bo inaczej oszaleje. Jej przyjaciele przecież nie chcą dla niej źle, martwią się o nią i mają do tego prawo. W końcu odcięła się od nich i unika jak ognia.
OdpowiedzUsuńKłótnia za kłótnią 😂 ale dobrze przynajmniej coś się dzieje między nimi, ale każdy z nich mówi prawdę 🙄
OdpowiedzUsuńNiby dorosli, bo niby wojna, a ciagle sie zachowuja jak dzieciaki. Ech! Dobrze, ze chociaz Hermiona ma przyjaciol, z ktorymi moze potencjalnie spedzac posilki i, szczerze mowiac, powinna to robic czesciej! Za to nie ma sie co dziwic malym Slizgonom... Zapewne cale zlo swiata by im przypieli...
OdpowiedzUsuńPrzez urlop zaniedbałam się z komentarzami 😢
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa jak dalej się to u nich potoczy bo narazie to niby dorośli świadomi niebezpieczeństw a kłócą się jak dzieci ...
Jestem pod ogromnym wrażeniem tych kłótni. Znaczy bardziej pod wrażeniem autorki, wymyśliła sirczyste riposty i argumenty, na prawdę jest to na bardzo wysokim poziomie, w życiu bym nie wpadła! Oczywiście tu podziękowania należą się też Tobie Vera za ich przetłumaczenie, to na pewno nie należało łatwych zadań, aby zachować ten klimat. Na prawdę - ukłony!
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie to odcięcie się Hermiony od przyjaciół. Bezsenność. Zły wygląd. Małe spożywanie. Szczupła. Z czego to wynika - wojny, braku Harrego i Rona? Oni mają prawo się o nią martwić, ale nie będą zabiegać na pewno o jej atencję w nieskończoność...
Na miejscu Draco również bym oszalała, ale jednak chwyciłabym książkę, nienawidzę liczyć i zniżyłabym się do tego żeby po tą książkę sięgnąć aby nie oszaleć.
Mam również nadzieję, że oboje przełamią te swoje reakcje obronne i zaczną się zachowywać bardziej dorośle. Bo na razie zioną nienawiścią, wyzwiskami i zadawaniem ciosów. Jestem na prawdę ciekawa jak autorka to rozwiąże.