— Nieźle się podszkoliła — skomentował Snape, przyglądając się w zamyśleniu zatrzaśniętym drzwiom.

— Nawet nie masz pojęcia — westchnęła McGonagall, marszcząc brwi, gdy protesty Hermiony stały się jeszcze głośniejsze, odbijając się echem wokół jej biura i sprawiając, że kobieta aż się wzdrygnęła. — Dużo ćwiczyła ze mną i z Horacym.

— Widzę. — Mężczyzna skinął głową, zerkając na Draco. — Być może będzie w stanie dać sobie z nim radę.

— Myślę, że jest do tego zdolna — zapewniła go dyrektorka. — Severusie, zaklęcia antyaportacyjne wkrótce znów się uruchomią i myślę, że łatwiej będzie jej to wyjaśnić, jeśli ciebie już tutaj nie będzie…

— I tak jestem tu za długo — zgodził się, robiąc kilka długich kroków w stronę młodego czarodzieja, wciąż zgarbionego na swoim miejscu. — Pamiętaj, o czym rozmawialiśmy, Draco…

— Naprawdę mnie tutaj zostawiasz? — zapytał blondyn, sycząc słowa przez zęby. — Z tymi ludźmi? Kurwa, dzię…

— Postaraj się pamiętać, że grozi ci niebezpieczeństwo — poradził jego dawny profesor grubym i protekcjonalnym głosem. — A ci ludzie są jedynymi, którzy są gotowi zapewnić ci…

— Kolejna banda głupców. — Draco wzruszył lekceważąco ramionami, posyłając McGonagall długie i znudzone spojrzenie. — Spodziewałaś się, że będę ci dziękował?

— Nie mam wobec pana żadnych oczekiwań, panie Malfoy — powiedziała z prawdziwym rozczarowaniem. — Twoja wieczna nieumiejętność robienia czegokolwiek wartościowego zniszczyła wszelkie nadzieje, jakie w tobie pokładałam.

Jego zarozumiała twarz wzdrygnęła się na jej słowa. Nie dlatego, że przejmował się denerwowaniem tego pomarszczonego babsztyla; gówno go to obchodziło. Chodziło o to, że nazwała go porażką. A prawda boli. W ciągu ostatnich siedmiu lat nie mógł sobie przypomnieć ani jednej rzeczy, którą udało mu się z sukcesem osiągnąć. Ani jednej. A jego ostatnia wpadka okazała się fatalna w skutkach; na tyle fatalna, by gwarantować mu pewną śmierć, jeśli nie pozostanie w tej zasranej dziurze na czas nieokreślony.

Porażka.

— Chcesz, żebym udawał, że mi zależy? — wymamrotał od niechcenia, spoglądając z powrotem na Snape'a. — Miałeś chyba wychodzić.

Blondyn warknął, kiedy otrzymał od mężczyzny kolejny ostry cios w tył czaszki. 

— Powinieneś nauczyć się panować nad słowami, Draco — skarcił go ostro Snape. — Przepraszam za to, Minerwo.

— Nie ma takiej potrzeby — upierała się kobieta. — Już ja sobie z nim poradzę. Masz moje słowo, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby zapewnić mu bezpieczeństwo. Naprawdę powinieneś już iść, Severusie. Niedługo zrobi się jasno.

— Racja — wymamrotał, posyłając czarownicy ponure skinienie głową. — Nie jestem pewien, czy w najbliższym czasie będę mógł się z tobą skontaktować.

— Jeśli będziesz czegoś potrzebował, dobrze wiesz, gdzie nas znaleźć — powiedziała łagodniejszym głosem, graniczącym z posępnością. — Powodzenia, Severusie.

Draco prychnął z niesmakiem, który został zagłuszony głośnym trzaskiem aportacji. Poczuł, jak drga mu szczęka i próbował walczyć z żarem lęku, który osiadł w jego wnętrznościach. Snape może mógł być zdrajcą krwi, ale ten przerażający facet był przynajmniej związany przysięgą, że będzie go chronił, podczas gdy ci zdrajcy krwi prawdopodobnie uduszą go we śnie. Kolejne przeraźliwe wycie Granger za ścianą zaczęło rozrywać mu bębenki w uszach, więc odwrócił się do McGonagall ze znużonym spojrzeniem.

— Zapowiada się świetna zabawa — mruknął sucho, zakładając ręce na piersi.

— Nie powiesz nic, żeby to utrudnić — rozkazała czarownica, wskazując wzburzonym palcem w jego kierunku. — I na pewno nie użyjesz już więcej tego okropnego słowa.

— Masz na myśli szlamę? — zapytał, przeciągając obraźliwe określenie. — Wydajesz się strasznie pewna siebie, zakładając, że…

— Ostrzegam pana, panie Malfoy — upierała się kobieta. — Tylko utrudnisz sobie życie, nadal postępując w ten sposób…

— Po prostu weź to już zakończ — jęknął, przecierając oczy. Pisk szlamy sprawił, że bolesne bicie serca pulsowało w jego skroni, a ciepło kołysało powieki. Naprawdę chciał się przespać. — Jest prawie trzecia nad ranem i chciałbym choć trochę odpocząć…

— I jestem pewna, że ​​chciałbyś to zrobić w łóżku — powiedziała powoli, spoglądając na niego wyniośle. — Wiem, że od jakiegoś czasu nie miał pan łóżka, panie Malfoy…

— O co ci, do cholery, chodzi?

— Jeśli upierasz się, żeby jednak skomplikować sytuację jeszcze bardziej, to… — zaczęła, robiąc kilka kroków w kierunku wypełnionej wrzaskami szafy. — Wtedy mogę zdecydować, że nie będzie wolno ci spać w łóżku albo korzystać z prysznica, a może…

— Rozumiem — skrzywił się, rzucając jej groźne spojrzenie. — Po prostu się streszczaj…

— Dobrze byłoby też nauczyć się pewnych manier — poradziła, kończąc swój krótki spacer do drzwi szafy.

Ze spóźnionym, głębokim, uspokajającym oddechem dyrektorka otworzyła drzwi i zmarszczyła brwi, gdy zobaczyła panujący tam bałagan. Zmagania Hermiony zniszczyły niektóre półki, a młodsza czarownica zyskała kilka siniaków od spadających na nią książek. Przerwała rzucanie się, kiedy zauważyła obecność McGonagall, jej pierś falowała opięta linami. Siwiejąca kobieta skierowała różdżkę, by lewitować Hermionę na środek jej gabinetu i westchnęła, gdy jej uczennica wznowiła swoje nieudolne próby uwolnienia.

Draco oparł się szyderczym komentarzom, które drażniły jego język, ze względu na myśl o pierwszej od dawna komfortowej nocy. Granger wyglądała, jakby piekło przeżuło ją, a potem zamaszyście wypluło; jej chaotyczne włosy puszyły się wokół twarzy jak jesienne liście, a oczy były zaczerwienione od czegoś, co wyglądało na miesiąc bez snu. Dobrze. Cieszył się, że dziewczyna też cierpi. Cieszył się, że nie był w tym sam.

— Wypuść mnie! — krzyknęła, jej oczy nabrzmiały łzami, gdy unosiła się kilka cali nad ziemią.

— Potrzebuję, żebyś się uspokoiła, panno Granger…

— Nie uspokoję się! — odmówiła, jej głos drżał z przerażenia. — Co, do cholery…

— Obiecuję, że wszystko wyjaśnię. — Próbowała uspokoić ją profesorka. — Musisz się uspokoić, Hermiono. Proszę.

Skradła sześć długich oddechów i przełknęła udrękę, która utkwiła jej w gardle. Nadal go nie zauważyła. 

— Dobrze — mruknęła. — W porządku, po prostu ściągnij to ze mnie.

Z chwilą wahania McGonagall rzuciła zaklęcie i stopy Hermiony z lekkim uderzeniem wylądowały na deskach podłogi. Przesunęła dłońmi po surowych odciskach pozostawionych przez liny i przyglądała się starszej kobiecie jakby kompletnie jej nie znała. Odkaszlnęła, odpierając zdezorientowany szloch i zrobiła ostrożny krok w kierunku środka pokoju, nieświadoma, że ​​zbliżyła się również do Malfoya.

— Dlaczego Snape tu był? — zapytała w końcu, uznając, że cisza jest zbyt dokuczliwa.

— Zanim cokolwiek ci powiem — zaczęła McGonagall. — Musisz zrozumieć, że nie możesz tego nikomu ujawnić. Nawet panu Potterowi czy panu Weasleyowi.

Hermiona przeniosła ciężar ciała na drugą nogę i zacisnęła usta, analizując całą tę sytuację w swojej głowie. Słowa McGonagall nie wróżyły niczego dobrego; mówiła Harry'emu i Ronowi praktycznie wszystko, a dziwne zachowanie jej profesorki w ciągu ostatnich kilku minut całkowicie zbiło ją z tropu. Odwróciła swoje brązowe oczy, chcąc skupić je na czymś innym, i wtedy go zobaczyła.

On.

Uchwyciła jego lodowate spojrzenie i poczuła, jak coś nagle pęka w jej duszy.

Nie pamiętała swojego sprintu do niego, wszystko było zbyt rozmazane i szybkie. Kiedy znalazła się wystarczająco blisko, cofnęła zaciśniętą pięść i wbiła mu ją w twarz, wystarczająco mocno, by otrzeć sobie kostki. Poczuła dziki warkot wibrujący w swoim gardle i ponownie cofnęła pięść. Krew spływała mu po brodzie i jej palcach, co wciąż nie było wystarczająco satysfakcjonujące. Chciała walić go w twarz, aż stanie się ona nie do poznania. Aż przestanie on przypominać jej o tym, co zrobił.

Ale zaklęcie McGonagall odciągnęło ją na drugą stronę pokoju. I znowu zaczęłą wrzeszczeć.

Walczyła z magią tak mocno, że jej kończyny płonęły od wysiłku, ale nie dawała za wygraną. 

— Co tu się, do cholery jasnej, dzieje! Ten drań…

— Przestań! — krzyknęła McGonagall, trzymając różdżkę wycelowaną prosto w wijące się ciało Hermiony. Nie było już łez, ale czysta wściekłość, która wrzała i miotała dziewczyną na wszystkie strony. — Hermiono, musisz mnie posłuchać…

— Ty cholerna cioto bez krzty kręgosłupa moralnego! — warknęła, ignorując McGonagall i wykrzywiając usta, wpatrzona w Malfoya. Chłopak ścierał strużkę krwi, która wyciekała z kącika jego ust ze zbyt powściągliwym wyrazem twarzy, by mogła to znieść. Znowu pochwycił jej spojrzenie, a nienawiść dziewczyny stała się wręcz oślepiająca. Był szczuplejszy niż dawniej i wyglądał na trochę zmęczonego, ale wszystko inne w nim było dokładnie takie, jak zapamiętała. Kremowe włosy, porcelanowa skóra, szare oczy. To było okropne. Ryknęła z oburzenia.

— Panuj nad sobą. — Spróbowała ponownie McGonagall, stając w polu widzenia Hermiony. — Próbuję ci wyjaśnić…

— Jak mogłaś? — Hermiona syknęła na starzejącą się wiedźmę, a świeże łzy napłynęły do ​​jej ognistego spojrzenia. — Oni zabili Dumbledore'a! Jak, do cholery, mogłaś to zrobić…

— Wystarczy! — odpowiedziała kobieta tym znajomym, surowym tonem. — Próbuję ci powiedzieć…

— Nic, co mógłbyś powiedzieć, nie wyjaśni…

— Severus Snape jest szpiegiem Zakonu — powiedziała bez ogródek kobieta, zadowolona, ​​gdy Hermiona otrząsnęła się z szoku i wydała z siebie tępe westchnienie. — Jest po naszej stronie…

— T-to niemożliwe — wyjąkała brunetka, zaprzestając zmagać się z zaklęciem, by spojrzeć z niedowierzaniem na swoją profesorkę. — Nie. Nie, nie ma mowy, że…

— To prawda…

— Kłamiesz! — wypaliła Hermiona, a jej policzki zarumieniły się jak dojrzałe brzoskwinie. Wykręciła szyję, żeby znów móc spojrzeć na Malfoya, i poczuła, jak żółć pali tył jej języka. Chciało jej się wymiotować. — Zabili go… Zabili Dumbledore’a…

— W porządku, Hermiono. — McGonagall próbowała pocieszyć dziewczynę, zanim spojrzała przez ramię na milczącego czarodzieja; nadal siedział na krześle i próbował opanować krwawienie z rany na wardze. — Panie Malfoy, muszę porozmawiać z panną Granger sam na sam.

— Powodzenia — mruknął, wzdrygając się, gdy poruszanie ustami zabolało.

— Panie Malfoy — westchnęła kobieta, nagle uświadamiając sobie, jak bardzo była zmęczona. — Musimy omówić kilka rzeczy na osobności…

— Dlaczego? — wypalił szybko. — Snape sam powiedział mi, że jest szpiegiem, więc już i tak wiem to wszystko…

— Nie wiesz wszystkiego — powiedziała ostro McGonagall. — I nie masz najmniejszego prawa do wszystkich informacji…

— Cóż, tutaj mi wygodnie…

— Nie zmuszaj mnie, żebym przeniosła cię siłą — ostrzegła, wskazując wolną ręką na drzwi po drugiej stronie biura. — Tam jest kuchnia. Poczęstuj się jedzeniem, a ja wezwę cię, kiedy skończymy.

Cięta riposta czaiła się za jego zębami, ale skurcz żołądka przypomniał chłopakowi, że nie jadł nic od ponad dwudziestu czterech godzin. Jego ciekawość była głośna, ale pomruki głodu okazały się mimo wszystko o wiele głośniejsze. Powoli wstał z fotela i rzucił obu czarownicom znudzone spojrzenie, zanim udał się do kuchni, mrucząc pod nosem długą listę przekleństw.

McGonagall odwróciła się do Hermiony, gdy zostały same i przechyliła głowę w zamyśleniu. 

— Wysłuchasz, co mam do powiedzenia, jeśli poluzuję zaklęcie?

— Snape naprawdę jest szpiegiem? — zapytała dziewczyna potulnym tonem.

— Przysięgam na moje życie — odparła wyraźnie kobieta. — Wysłuchasz mnie?

Ze zmieszanym i żałosnym szlochem Hermiona skinęła głową i poczuła, jak powoli zaczyna odzyskiwać kontrolę nad swoimi rękami i nogami. Otarła dłoń rękawem, usuwając ślady swojej słabości i obserwowała czarownicę, która patrzyła na nią dzikimi i pełnymi desperacji oczami. 

— Snape — mruknęła z wahaniem. — On nie może być szpiegiem. Zabił…

— Przed śmiercią Albus zostawił mi jedno ze swoich wspomnień — zaczęła dyrektorka, a jej głos drżał lekko z emocji. — I była to rozmowa między nim a Severusem…

— Ale…

— Albus wiedział o misji Draco Malfoya — kontynuowała. — I poprosił Severusa o wykonanie… zadania, gdyby pan Malfoy tego nie zrobił. Chciał go uratować…

— On nie jest wart ratowania. — Zmarszczyła brwi, rzucając wzburzone spojrzenie w stronę kuchennych drzwi. — On jest…

— Musisz zrozumieć, że pan Malfoy został zmuszony do wykonania swojej misji, Hermiono — oznajmiła wiedząc, że ten argument był słaby. Trudno obronić kogoś, kto przed swoimi siedemnastymi urodzinami naraził na niebezpieczeństwo tak wiele istnień. — Albus wiedział, że Severus zgodził się na Wieczystą Przysięgę, że będzie chronił Draco, więc poprosił Severusa, aby sam to zrobił…

— Czy Malfoy to wszystko wie? — zapytała, wypluwając jego imię jak truciznę.

— Nie sądzę. — Potrząsnęła głową McGonagall. — Wie, że Severus jest szpiegiem Zakonu, a to sprawia, że ​​jesteś czwartą osobą, świadomą tego faktu. Nikt inny o tym nie wie, a ja zamierzam utrzymać ten stan rzeczy…

— Więc dlaczego Snape tu był? Z pewnością przybycie tutaj było dla niego niebezpieczne, prawda?

Kobieta westchnęła.

— Poprosił mnie, żebym od teraz chroniła pana Malfoya…

— Co? — Hermiona warknęła, marszcząc brwi z niesmakiem. — Dlaczego, do diabła, w ogóle mielibyśmy to robić?

— Bo jeśli nie — odpowiedziała ostrożnie, upewniając się, że uczennica dobrze zrozumie znaczenie jej słów. — Wtedy Voldemort mógłby znaleźć pana Malfoya i go zabić…

— Och, cóż za strata…

— A wtedy Przysięga zabije Severusa — kontynuowała, ignorując ostre słowa dziewczyny. — Poza tym, jeśli pan Malfoy by stąd odszedł, mógłby ujawnić sekret Severusa, przez co zostałby on zabity.

Hermiona zachwiała się.

Snape jest szpiegiem. Jednym z nas…

— Ale ponad wszystko inne, musisz pamiętać. — McGonagall sprowadziła ją z powrotem do przeklętej teraźniejszości. — Jeśli nie ochronimy Draco Malfoya przed śmiercią, to poświęcenie Albusa pójdzie na marne.

Żeńska frakcja Złotego Tria poczuła, jak coś ciężkiego opada w jej klatce piersiowej. Nic z tego nie miało sensu, ale jednak wszystko wydawało się powoli układać w jej głowie we względną całość. Mogłaby przysiąc na grób Merlina, że ​​każda sekunda tej cholernej nocy wysysała z niej całą energię. Po prostu było tego za wiele; zbyt dużo do ogarnięcia. Snape. Szpieg. Dumbledore wiedział... I wtedy w jej głowie pojawiła się kolejna niepokojąca myśl.

— Dlaczego mnie tutaj wezwałaś?

— Ponieważ chłopak zostanie z tobą — powiedziała spokojnie McGonagall. — Jesteś moją najbardziej godną zaufania uczennicą, a twoje umiejętności jako czarownicy są…

— Jak możesz mi to robić? — jęknęła, marszcząc twarz ze stresu. — Nienawidzę go. Jest zły…

— Wiem, że proszę o wiele — powiedziała kobieta ze szczerym współczuciem. — Ale nikomu innemu nie mogę co do tego zaufać. Masz wolny pokój…

— Przecież my się nawzajem pozabijamy…

— Nie, nie pozabijacie — sprzeciwiła się McGonagall, robiąc kilka kroków w stronę Hermiony, by pocieszająco ułożyć dłoń na jej ramieniu. — Zatrzymam jego różdżkę i zabezpieczę twoje dormitorium, żeby nie mógł stamtąd wyjść. Twoja sypialnia chroniona jest osobnym hasłem…

— Musi być ktoś jeszcze — błagała Hermiona. — Ktoś inny. Jeden z profesorów…

— Jesteś jedyną osobą, której na tyle ufam i wierzę, że dasz radę — szepnęła ze smutkiem McGonagall. — Inni profesorowie mają za dużo na głowach. Musisz to zrobić…

— Jak długo?

— Tak długo, jak będzie to potrzebne — odpowiedziała tajemniczo, oferując dziewczynie kolejne przepraszające zmarszczenie brwi. — Naprawdę przepraszam za to wszystko, panno Granger. Jeśli sprawy będą miały się naprawdę tak źle, zrobię co w mojej mocy, aby dokonać innych ustaleń, ale szczerze wierzę, że zdołasz temu podołać.

Chciała zaprotestować; powiedzieć McGonagall, żeby pozwoliła Malfoyowi zgnić w grobie, który sam sobie wykopał. Chciała wytknąć kobiecie, że chłopak prawdopodobnie spróbuje zabić ją we śnie, albo że nie przetrwa dnia bez przeklęcia tej fretkowatej cioty, dopóki blondyn nie stanie się jednym, wielkim bałaganem rozsmarowanym na jej ścianie. Ale obrazy Dumbledore'a trzepotały w jej mózgu.

Jeśli nie ochronimy Draco Malfoya przed śmiercią, to poświęcenie Albusa pójdzie na marne…

— Okej — stwierdziła, mamrocząc z roztargnieniem. — Dobrze, spróbuję.

Spięta dotychczas twarz McGonagall natychmiast się rozluźniła. 

— Dziękuję. — Posłała Hermionie wymuszony uśmiech, oddając jej różdżkę. — Wiem, że będzie to dla ciebie trudne i obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, aby ci to ułatwić.

Hermiona wypuściła z ust głośny i ciężki oddech. 

— Jestem zmęczona — wyszeptała, jej ciało i umysł były przepracowane, zapalczywie pragnąc snu.

— Myślę, że wszyscy potrzebujemy odpoczynku — zgodziła się dyrektorka. — Odprowadzę was oboje z powrotem do dormitorium i ustawię wszystkie zabezpieczenia.

— W porządku — wzruszyła ramionami Hermiona, zbyt wyczerpana, by dalej się kłócić. — Miejmy to za sobą.

McGonagall poklepała ją pocieszająco po ramieniu, po czym udała się do kuchni i pchnęła drzwi. 

— No już, panie Malfoy — zawołała, przyglądając się uważnie czarodziejowi. Chłopak wrócił do gabinetu, z rękami arogancko wepchniętymi do kieszeni, rzucając Hermionie gorzkie i bezczelne spojrzenie.

— Udało ci się przekonać tę małą sukę? — zadrwił, celowo zachowując dystans.

Hermionę zalała wrząca chęć, by na niego krzyczeć, dopóki jego uszy nie wypełnią się krwią, ale szybko odepchnęła ją na bok. Coś drgnęło jej w umyśle i wtedy zdała sobie sprawę, że posiada nad nim ogromną przewagę. Miała swoją różdżkę. Miała kontrolę.

— Nadal masz trochę krwi na brodzie — powiedziała, a jej słowa były przeciągłe i ostre.

Chłopak ukrył irytację rozbawionym prychnięciem, gdy powoli otarł usta grzbietem dłoni, nie odrywając od niej wzroku. Zdał sobie wtedy sprawę, że jej oczy nie są brązowe; bardziej przypominały złoto. Jak wstrętnie gryfońsko. Więc ta mała szlama myślała, że ​​to ona teraz rządzi, prawda? Jego uśmieszek nieco się rozciągnął. Dobrze, niech w to wierzy; przynajmniej będzie miał trochę rozrywki, będąc zamkniętym w jej pokoju.

— Nie cieszysz się, że mnie widzisz, Granger? — prowokował. — Wyglądasz na trochę spiętą…

— A ty wyglądasz jak gówno — odparła, śledząc spojrzeniem jego podarte szaty. — Ostrzegam cię, Malfoy. Nie wkurwiaj mnie…

— Albo co? — warknął, zbliżając swoją twarz zdecydowanie zbyt blisko jej własnej. Stała prosto i skrzywiła się, kiedy zdała sobie sprawę, że jego oddech pachniał krwią, którą wycisnęła z niego własną pięścią.

— Nie rozumiesz, prawda? — szepnęła, mrużąc oczy. — Nie masz nic. Jesteś niczym. A teraz utknąłeś tutaj, zmuszony do przyjęcia naszej pomocy jak żałosne dziecko.

Coś mignęło w jego oczach; blada iskra, gdzieś pomiędzy wstydem a złośliwością. To spojrzenie rozpaliło w jej żołądku mały płomień, który sprawił, że poczuła się silna; zarozumiała. Nie trwało to długo, ale wystarczyło, by dodać jej postawie trochę więcej śmiałości.

— Mam nadzieję, że to cię zabija — wyszeptała z surową szczerością. — Mam nadzieję, że to cię rozdziera…

— Pieprz się, szla…

— Wystarczy — przerwała McGonagall, a Draco uniósł brew, kiedy kobieta wycelowała w niego różdżkę. — Chodźmy, panie Malfoy. Już późno.

Jego oczy zamigotały na widok tej starej jędzy i jej różdżki. Mógł szczerze przyznać, że nawet nie planował próbować zbiec w drodze do dormitorium Granger. Nie miało to sensu, bo dwie uzbrojone czarownice bacznie go obserwowały, jakby był przepełnionym kotłem; pełnym łatwopalnych i niebezpiecznych substancji. Przewrócił na nią oczami i zaczął podążać za Granger wychodzącą z pokoju. McGonagall ruszyła za chłopakiem, trzymając różdżkę wycelowaną w jego kark.

Spacer korytarzami Hogwartu był cichy. Obie czarownice rozglądały się nerwowo dookoła, aby upewnić się, że korytarze są wolne od niepożądanych, wędrujących dusz. Oczywiście, tak właśnie było, a trzy zestawy kroków mieszały się z chrzęszczącym echem padającego na zewnątrz deszczu. Draco przyglądał się tyłowi głowy Granger, gdy szli, zauważając napięte mięśnie jej ramion i zbyt mocny uścisk dłoni wokół różdżki. Przynajmniej nie wtykała mu jej w twarz, w przeciwieństwie do pewnej dyrektorki, która uważała za absolutnie konieczne, by co kilka kroków szturchać tym patykiem jego kręgosłup.

Młodsza czarownica przyspieszyła nieco kroku, by odsunąć ciężkie zasłony i odsłonić obraz pełen dumnych lwów, mruczących i wygrzewających się w malowanym słońcu. Nie słyszał hasła, które wymamrotała Granger, ale prawdopodobnie i tak nie powinien.

Zniknęła w środku, a on wpadł za nią, jakby już był właścicielem pokoju. Powoli i buntowniczo rozejrzał się po salonie, a Hermiona przyglądała mu się uważnie, gdy ściągał buty i kierował się do łazienki, przepychając się obok niej z o wiele większą siłą niż było to konieczne. Już miała za nim krzyknąć, ale on po prostu zatrzasnął za sobą drzwi toalety z drżącym plaśnięciem, które sprawiło, że się wzdrygnęła.

— Palant — syknęła pod nosem, wykręcając szyję, by posłać McGonagall znużone spojrzenie. — Czy zakładanie osłon zajmie dużo czasu? Chciałbym iść już do łóżka.

— Tylko kilka minut — zapewniła ją profesorka, szarpiąc nadgarstkiem i sunąc różdżką wokół drzwi.

Ta skomplikowana inkantacja brzmiała dla Hermiony bardziej jak kołysanka, a jej powieki z każdą sekundą stawały się coraz cięższe. Usłyszała, że chłopak włączył ​​prysznic, a bieżąca woda szumiała wraz z szeptanymi słowami McGonagall. Hermiona była wyczerpana, a noc wyrządziła jej wiele szkód. Chciała po prostu położyć się w ciemnym pokoju i zaakceptować wszystkie nadchodzące sny; koszmary. Wyrwała się z transu, kiedy dyrektorka weszła w jej pole widzenia, jej usta poruszały się w niesłyszanych przez dziewczynę słowach.

— Słucham?

— Skończyłam — powiedziała cicho McGonagall z ponurą miną. — Muszę pani jeszcze raz przypomnieć, panno Granger, że to wszystko ma pozostać między nami.

— Wiem — odpowiedziała.

I naprawdę wiedziała. W ciągu ostatnich sześciu lat zbyt zaznajomiła się z wieloma tajemnicami i większość zebrała swoje żniwo, ale od razu wiedziała, że ​​ta będzie ją prześladować najbardziej. I to jedyna, której nie mogła wyjawić Harry'emu i Ronowi; ten sekret miał rozciągnąć granice jej tolerancji. Przeanalizowała w głowie słowo „sekret” i zauważyła, że ​​brzmiało ono dość szorstko; jak syk węża.

— Czy muszę ci przypominać, żebyś zawsze miała na oku swoją różdżkę?

— Zawsze jej pilnuję — westchnęła brunetka, a druga kobieta odzwierciedlała jej niepokój.

— Wiem, że to będzie dla ciebie trudne — przyznała McGonagall. — Ale nie możesz mnie rozczarować, Hermiono.

Dziewczyna patrzyła, jak starsza kobieta opuszcza jej pokój i nagle poczuła się absurdalnie klaustrofobicznie. Odwróciła głowę, żeby spojrzeć na drzwi łazienki i nerwowo przygryzła wargę. Przeczesując palcami rozczochrane włosy, skierowała swoje stopy prosto do sypialni, nie spuszczając niespokojnego wzroku z drzwi łazienki, aż wymamrotała hasło: „Lutra Lutra” i wskoczyła do środka.

Nie zawracała sobie głowy zrzucaniem ubrań, po prostu opadając na łóżko i zawijając się w ciasny kokon z prześcieradeł i koców. Wyjrzała przez okno, niebo wciąż było czarne, ale zima wpływała powoli na kolory i nastroje poranka. Odległe nawoływania ptaków były zdradliwe, a szybkie spojrzenie na jej zegar potwierdziło, że była prawie czwarta rano.

Była wdzięczna Merlinowi, że to piątek i jutro nie miała żadnych zajęć, chociaż zastanawiała się, czy naprawdę powinna komukolwiek dziękować, biorąc pod uwagę wydarzenia dzisiejszej nocy.

Krople prysznica Malfoya rozbrzmiewały głośno i wyraźnie w jej pokoju, stanowiąc szydercze przypomnienie o istnieniu jej nowego i niepożądanego współlokatora. Jej skroń pulsowała od wywołanego stresem bólu głowy i wiedziała, że ​​pomimo zmęczenia będzie miała trudności z pogrążeniem się w śnie.

Minęło pół godziny, zanim woda w końcu przestała szumieć za ścianą, a Hermiona mogła usłyszeć prymitywne ruchy Malfoya, gdy ten szedł do swojego pokoju. Jęknęła w poduszkę, kiedy pozostałe dźwięki również zaczęły być słyszalne w jej pokoju; plaśnięcia stóp ślizgających się po kafelkach przenikające przez cienkie ściany. Chwyciła różdżkę, by pospiesznie wymamrotać zaklęcie wyciszające na sypialnię, mając nadzieję, że utrzyma się do rana.

***

Draco przeczesał palcami wilgotne włosy i bawił się brzegiem ręcznika. Nawet nie potrafił opisać, jak dobrze było wreszcie móc wziąć porządny prysznic; znów czuć się czystym. Jego oczy wędrowały po sypialni i zauważyły dominującą we wnętrzu kolorystykę Gryffindoru. Mruknął cicho pod nosem. I właśnie tu miał teraz mieszkać; wśród tego paskudnego czerwono-złotego bałaganu.

Dobiegł go ciężki do identyfikacji, odległy dźwięk i zdał sobie sprawę, że musiała być to Granger poruszona we śnie. Słyszał to? Wspaniale.

Przynajmniej łóżko było wygodne.

Odrzucił ręcznik na bok, decydując się spać nago, bo uznał, że okrycie świeżo wyczyszczonej skóry jakimiś niechlujnymi ubraniami tylko go zirytuje. Jego oczy padły na Mroczny Znak naznaczający jego poszarzałe ciało i czubkiem palca prześledził jego kontur; skrzywił się lekko, zanim opadł na miękkie tkaniny łóżka i spojrzał w sufit.

Niebo przybierało właśnie paskudny odcień indygo, kiedy w końcu udało mu się skraść ten nieuchwytny sen, którego pragnął od tygodni.


5 komentarzy:

  1. McGonagall serio wierzy w to, że oni się nie pozabijają? Wow, jej wiara w ludzi przechodzi jakiekolwiek pojęcie xD Przecież nawet powiedzenie “żyć jak pies z kotem” nie oddaje realizmu nienawiści między tą dwójką! Chociaż tyle, że McGonagall nałożyła osłony, bo w sumie nigdy nie wiadomo, co by któremuś z nich przyszło do głowy. Ten wybuch furii u Hermiony choć zaskakujący, to jednak w pełni zrozumiały. Kto dobrowolnie zgodziłby się na mieszkanie z kimś, kto otwarcie przez tyle lat nią gardził, upokarzał, i wyzywał… Jak to los jest przewrotny, że czasem okazuje się, że pomoc największego wroga może być jedyną szansą na przeżycie. Draco może i okazywać swój bunt i niezadowolenie z obecnej sytuacji, ale powinien trzymać język za zębami, a nie jeszcze narzekać i pieklić się, że wróg zdecydował się mu pomóc. Trochę wdzięczności Draco! Jakby nie Zakon i nowa pani dyrektor wraz z twoim wrogiem nr 1, to Voldemort pewnie by Cię zabił… Już nie mogę się doczekać na więcej interakcji między nimi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaczyna się z pazurem i mam nadzieję że tak będzie 😈😈😈

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju, jak ja gardzę tym Malfoyem to jest dramat :D Nie mogę sobie wyobrazić, że mogłabym go w tym opowiadaniu polubić, bo póki co, to mam ogromną ochotę poprawić po Hermionie i palnąć go w pysk, a chciałabym zaznaczyć, że robi mi się słabo na widok krwi! Tak bardzo mnie gościu irytuje. Jak można być TAK roszczeniowym mając tak ograniczone możliwości to ja tego nie pojmuję. Z dwojga złego wolałabym tych "naiwnych, dobrych i frajerskich" i siedziałabym potulnie jak cielę, a nie takie... Boże. McGonagall powinna go jakoś zaczarować, ze jak użyje słowa "szlama" to mu się język sklei z podniebieniem czy coś XD To by miał dopiero nauczkę...

    OdpowiedzUsuń
  4. Było grubo, już czuję jak to wygląda dalej 😃

    OdpowiedzUsuń
  5. Ależ ten rozdział był emocjonujący! Muszę zacząć od dwóch cytatów, które wręcz zrobiły mi dzień <3

    "Granger wyglądała, jakby piekło przeżuło ją, a potem zamaszyście wypluło" - już wiem, że nacodzień to zdanie znajdzie swoje zastosowanie, bo autentycznie tak się również dziś czuję :P

    "Ty cholerna cioto bez krzty kręgosłupa moralnego!" - zapragnęłam kiedyś, do kogoś tego użyć, przysięgam - knuję coś niedobrego xD

    Wracam do opowiadania. Spodziewałam się wiórów i są! Te interakcje i sarkazm, nawet zwykłe przewrócenie oczami tworzy nerwową atmosferę. Mam ochotę mu dać w pysk, dobrze, że Hermiona to zrobiła. Chociaż nie byłabym sobą, gdybym go troszkę nie pobroniła. No bo! W końcu został przymuszony do zabicia Dumbledora, gdyby tego nie zrobił, śmierć - jego, rodziców, ale nadal śmierć. Nie zwróciłam uwagi jaki czas już ucieka, ale przyzwyczajony do luksusu, nagle nie ma łóżka, jedzenia, żyje w ukryciu i na dodatek zależny jest od Snape'a, który no poniekąd go oszukiwał. Z pięknem ceny za swoją głowę. Zawsze był arogancki i wyniosły, a teraz ma przyjąć pomoc od "wrogów", przecież z HErmioną nienawidzili się od dzieciństwa. Myślę, że włączył się u niego system obronny.

    Czuję, że to opowiadanie jest do rozkminiania właśnie zachowań, gestów, interakcji. Idealne <3

    OdpowiedzUsuń