4 kwietnia 2001

Otruła się już co najmniej sto razy i wie, czego może się spodziewać.

Jeśli jest źle – a zawsze jest źle – to w ciągu pierwszej minuty ściany jej żołądka zaczną piec i palić, a wkrótce potem pojawią się ostre przeszywające bóle. Ręce zaczną się trząść, a krew napłynie jej do głowy i jeśli się nie pospieszy, zemdleje.

Spożyła więcej bezoarów, niż jest w stanie zliczyć. Niektóre próby były tak katastrofalne, że potrzebowała więcej niż jednego, aby kamienie mogły wchłonąć toksyny.

Ale dzisiaj…

Powoli wypuszcza powietrze, spoglądając na swoje dłonie. Żadnego drżenia ani widocznych wstrząsów. Delikatnie przyciska jedną z nich do brzucha, czekając na nieuniknioną falę bólu. Skurcze, nawet podwójne. Powinny się już zacząć.

A kiedy jej ręce drżą, dobre pięć minut później, wie, że to nie od trucizny.

Efekt jest stopniowy. Blaknięcie cieni i kolorów przed oczami – smugi przypominające dym zaklęcia Patronusa rzucanego na pokój. Wkrótce potem nabierają kształtu. Znajomy, skórzany fotel. Zasłony rozciągnięte w poprzek okna. I Teodor Nott, śpiący na swojej sofie.

Kubek, z którego się napiła, wyślizguje się jej z ręki i rozbija na podłodze, a resztki eliksiru ciekną wzdłuż fugi pomiędzy płytkami.

Obraz jest czysty niczym w dzień – tylko lekko przezroczysty. Widzi, jak klatka piersiowa chłopaka unosi się i opada, powoli i równo. Dostrzega czystą linię bladego ramienia, które zostało zarzucone na jego oczy. Dziennik pozostawiony otwarty na piersi.

Serce dziewczyny zaczyna walić i przez dłuższą chwilę po prostu tam stoi. Zmrożona. Gapi się.

W pewnym momencie zaczyna jej się to wydawać niemożliwe. Cholerny wysiłek, daremny nawyk. Tak daremny, że prawie nie chce tego testować. Ale coś jej mówi, że ma to duże znaczenie. Musi się do tego zmusić.

Wypuszcza jeszcze jeden, nerwowy oddech i drżącymi palcami sięga w stronę pasm obrazu. W kierunku widma Teo, wciąż spokojnego i niezakłóconego żadnym ruchem. Jeśli w jakiś cudowny sposób udało jej się to uzyskać, efekt nie potrwa zbyt długo.

Wyczarowany dym jest zimny w dotyku – niczym drażniący szept na jej skórze – a kiedy zwija palce i zaciska je w pięść, świat wokół niej wyparowuje. Z cichym krzykiem i podmuchem powietrza leży twarzą zatopioną w dywanie w gabinecie Teo.

Chłopak natychmiast wstaje z jękiem, a jego dziennik spada na podłogę. Chwyta się za pierś i wpatruje się w nią szeroko otwartymi i zaczerwienionymi oczami.

— T-Teo… — wzdycha dziewczyna, unosząc się na czworakach z podłogi.

— Hermiono… Co… co się stało?

— Teo. — Teraz prawie dyszy, zdumione podniecenie ją dopada. — Teo, to działa. To działa.

Następuje przerwa – pauza dezorientacji, gdy brunet w pełni się budzi i pojmuje jej słowa, a ich oczy się spotykają. A potem wstaje z sofy, próbując podnieść dziewczynę z podłogi. Przyciąga ją do siebie, ciepłą, znajomą i pachnącą, jak zawsze. Podbródek opiera na czubku jej głowy i Hermiona czuje, jak jego klatka piersiowa opada, gdy wypuszcza oddech, który wspólnie wstrzymywali przez ostatnie dwa lata.

— Bogu, kurwa, dzięki.

***

Aportują się z powrotem do jej mieszkania w Londynie.

Bałagan panuje tu już od dłuższego czasu. Porozrzucane butelki i zwiędłe zioła, książki piętrzące się i ułożone na każdej wolnej powierzchni. Tylko kocioł stoi we względnej czystości, z dala od całego rozgardiaszu. Nie mogła ryzykować skażenia go.

— Co to było? — pyta Teo, wpatrując się we wciąż bulgoczący, mleczny eliksir. Nie zawracał sobie głowy ubieraniem się ani czesaniem włosów i nadal jest boso.

Hermiona zbiera swoje loki z powrotem w kok, krążąc wokół kociołka. 

— Kwiaty. Wszystkie podstawowe składniki były prawidłowe. Brugmansja i czerniec do wykrywania śladów. Rdest ptasi z Wielosokowego i taumatagoria z Mikstury Wszelkiego Potencjału. Ale róża i biała orchidea były zbyt bezosobowe.

Oczy Teodora błyszczą na tę wieść. Dodawanie kwiatów było jego pomysłem – i miał rację, z wyjątkiem małego szczegółu.

— Myślę, że warzący musi pokazać, czego od tego chce. Musi nadać temu osobisty charakter.

Dziewczyna podchodzi do stołu w jadalni, który zamieniła w jedną, dużą deskę do krojenia.

— Czego użyłaś?

Staje u jego boku, wskazując na wszystko po kolei. 

— Walerianę, na zapomnienie. Cyklamen do separacji. Dereń, za stałość i… nieokiełznaną miłość — wymawia ostatnie cichym głosem. — Używałam tych trzech od tygodni. Ale wydawały się zbyt oczywiste. Zbyt proste. — Porusza dłonią, by ta spoczęła na miękkich białych płatkach czwartego kwiatu w linii składników. — Więc dodałam przebiśnieg, żeby mieć nadzieję. I wrotycz za…

— Nienawiść — kończy Teo nieczytelnym tonem. — Wypowiedzenie wojny. — Kiwa głową w milczeniu, przygryzając dolną wargę. — Obawiałbym się, że efekt będzie zbyt silny.

Hermiona znowu kiwa głową. 

— Tak było. Ale potem pomyślałam o tym i zdałam sobie sprawę, że… — urywa, szczypiąc miękką, żółtą wiązkę płatków kwiatu i rozcierając je palcami w pył. — Cóż, nienawidzę go przez połowę czasu, kiedy o nim myślę. Część mnie zawsze jest wściekła.

Teo mruczy w głębi gardła.

— To znakomicie.

Prawdopodobnie jest jedynym, który tak uważa.

Od samego początku przez cały ten czas był u jej boku. Od chwili, gdy ujęła jego dłoń wtedy na klifie, drżącą tak gwałtownie, że nie mógł puścić popiołu ściskanego w pięści.

— Spójrz na wiatr — powiedziała, odwracając wzrok, żeby dać mu namiastkę prywatności. Nikt nie lubi być obserwowany, gdy płacze. — Zaciekły i zawzięty, zupełnie jak ona. — Większość ludzi nazwałaby to złą pogodą, zwłaszcza na pogrzeb. Gwałtowne podmuchy uderzały w nich, odpędzając czarne parasole. Nadciągały gniewne chmury. W tej chwili właśnie to otoczenie wydawało się idealne. — Chciałaby, żeby to wyglądało w ten sposób.

Teo zakrztusił się szlochem, szarpiąc ramionami – ale pozwolił jej palcom pracować nad swoimi, rozluźniając uścisk, aż prochy Pansy zaczęły opadać między szczeliny klifu, unoszone przez niewidzialny prąd wiatru w jednej, krótkiej chwili.

Oboje pozostali na skale aż do późnego wieczora, gdy rodzina Parkinsonów i towarzyszące im małe zgromadzenie – niektórzy przyjaciele, inni, którzy nawet nie byli przyjaciółmi – już dawno zniknęli. Trzymała go za rękę, aż ta stała się odrętwiała, a on płakał, aż jego oczy praktycznie się zamknęły.

Odtąd byli prawie nierozłączni. Nikt inny tego nie rozumiał. Nie w taki sposób, jak on. Nie w sposób, jak ona.

Wszyscy inni próbowali ją od tego odwieść.

Przez tygodnie, a potem miesiące, które nadeszły po tym liście, próbowała sobie radzić tak, jak robi to większość ludzi. Niszczyła wiele rzeczy. Upijała się do nieprzytomności. Oblała dwa ze swoich Owutemów i nie podeszła do egzaminu z mugoloznawstwa. Teo zawsze czekał z Ognistą Whisky, trzymając ją za włosy, gdy wymiotowała na podłogę w Pokoju Wspólnym Slytherinu, a następnie wsadzał ją do swojego własnego łóżka. Podczas tego ostatniego semestru stała się czymś żałosnym. Dni były kaleczące i ciągnęły się bez końca, powiązane ze sobą jedynie kacem.

Czuła się winna, jeśli chodziło o Teo. On poniósł większą stratę. Teo miał lepsze wymówki żeby się napić niż ktokolwiek inny, a jednak zamiast tego zamknął się w sobie. Wpadał w stany otępienia i ataki zapomnienia. Nieraz znajdowała go stojącego w pustym korytarzu, wpatrującego się we własne stopy. Zagubionego. Powiedziano jej, że oblałby wszystkie swoje testy, gdyby nie dobre słowo McGonagall.

Harry, Ron i Ginny zrobili, co mogli. Zawsze będzie ich szanować za przestrzeń, którą jej dali w tym czasie. Wiedziała, że jest tonącym statkiem, a Teo wrakiem na skałach. Co dobrego byłoby z ciągnięcia kogokolwiek za sobą?

Ale to było nie do przyjęcia. Niemożliwy do utrzymania styl życia. Prawie brak jakiegokolwiek życia. Coś musiało się zepsuć i na Boga, tak się stało.

Ostatniej nocy semestru, unikając uczty, błogo samotna Hermiona przekonała Teo, by dzielił z nią butelkę.

Trzy czwarte do dna i oboje rozmawiali o stracie, bólu i pieprzonym, głupim, nieznośnym świecie, w którym żyli, Teo odwrócił się i spojrzał na nią. Hermiona nigdy nie zapomni tego spojrzenia – ponurego i zniszczonego amalgamatu zaufania, nadziei, przerażenia i ukrytej za tym wszystkim niewypowiedzianej prośby.

Mrugnął, ona też zamrugała, usuwając spod powiek mgłę Ognistej Whisky, a potem jego usta znalazły się na jej własnych.

Lepsza osoba mogłaby skłamać. Mogłaby powiedzieć, że od razu wydawało się to niewłaściwe i nie na miejscu. Jak całowanie brata lub najlepszego przyjaciela. Wrażenie, jakie wywoływało w niej całowanie Rona.

Starała się już nie kłamać, nawet jeśli prawda ją odstraszała.

Przez chwilę czuła się cholernie niewiarygodnie – odmawiała sobie porównywania tego z czymkolwiek. Teo całował delikatnie i z wielką starannością, nieskrępowany dzięki wpływowi alkoholu. Czuły tam, gdzie inni mogą być niechlujni. Jego dłonie, sposób, w jaki obejmowały jej szczękę, kiedy pieścił jej usta – sprawiały, że czuła się jak coś cennego. Kruchego.

Byłoby również kłamstwem powiedzieć, że pierwsza to zatrzymała.

Pozwoliła mu odchylić swoją głowę do tyłu i podążyć ustami równą ścieżką wzdłuż kolumny szyi, jęcząc, gdy to robił i wplatając palce w jego włosy, które były grubsze i bardziej szorstkie, niż się spodziewała. Pozwoliła mu nieść się przez całą drogę do dormitorium, pijana czymś innym niż tylko Ognistą Whisky. Pozwoliła mu rozebrać się prawie do zera i położyć. Pozwoliła mu rzucić to pieprzone zaklęcie antykoncepcyjne i ustawić się – byli tak cholernie blisko.

Dopiero w momencie, w którym się załamał, zdała sobie sprawę, że tylko na to czekała.

Jego łokcie ugięły się, po czym upadł na nią, nagle zajęty niekontrolowanym szlochem. Z szeroko otwartymi oczami, ulgą i przerażeniem, objęła go ramionami i przytuliła do siebie, a on trząsł się i płakał w zgięcie jej szyi, sapiąc w kółko: 

— Nie jestem nim. Nie jestem nim. Nie jestem nim.

Hermiona przechyliła głowę na bok, pozwalając łzom spływać po policzkach. Pocałowała jego skroń, nagle pewna, choć nie do końca świadoma czego.

Szepnęła mu do ucha: 

— A ja nie jestem nią.

Na to Teo zaskomlał i rozluźnił mięśnie.

To się nigdy więcej nie powtórzyło.

Spali w ten sposób – nadzy i splątani, mokrzy od łez – i już następnego ranka wiedziała, co musi zrobić. Pomógł jej się ubrać, nieśmiały i zawstydzony, dopóki nie ujęła jego twarzy w dłonie, potrząsnęła nim lekko i szepnęła: „Dziękuję”. Za pocałunki, których rozpaczliwie potrzebowała. Za to, aby ktoś spał obok – za przytulanie – choć raz.

A potem zebrała się na odwagę, by poprosić go o pomoc.

Hermiono, myślę, że to nielegalne.

Nie rób sobie tego.

To ślepy zaułek.

Musisz pozwolić mu odejść.

Wszyscy jej tak mówili – bo tyle razy w ciągu ostatnich dwóch lat zgubiła trop – ale nie Teo. Nigdy on.

Tego ranka, kiedy po raz ostatni wsiedli do Hogwart Expressu, powiedziała mu, co zamierza zrobić, a on oznajmił jej, że kociołek, którego zamierzała użyć, będzie za mały. Teo – genialny i wytrwały. Nie bez powodu drugi najlepszy w jej roczniku przez te wszystkie lata.

Długo myślała, że poświęcił jej ten cały czas i energię jako swego rodzaju przysługę.

Pewnego dnia, po roku i wielu niepowodzeniach powiedział jej, że potrzebował celu. Czegoś, co warto było zrobić.

Każda przeczytana przez nich książka mówiła, że taki eliksir nie istnieje i nie ma prawa istnieć, ale Teo powiedział tylko: „Wszystko co nie może istnieć i nie istnieje, jest takim dopóki się nie pojawi”.

Więc zgodzili się wymusić jego istnienie. Ich własny sekret, zabronione dzieło, ostrożnie nazwane jako eliksir Szukaj i Znajdź. Eliksir, który po wypiciu pozwala warzącemu coś zlokalizować, a ponadto aportować się do tego, co chce znaleźć. Albo w tym przypadku, kogoś.

Zmarnowała tyle tygodni, świeżo po wyjściu ze Świętego Munga, szukając go na oślep, pieszo. Wiedząc przez cały czas, że nigdy go nie znajdzie. Wszyscy jej to mówili.

Tak samo jak powtarzali, że ten eliksir nigdy nie zadziała.

A jednak jest tutaj. Patrzy na niego. 

Kompletny. Funkcjonalny. Realny.

Zaprojektowali go tak, aby wykorzystywał coś, co stworzył poszukiwany. Od prawie dwóch lat Teo wykonuje do każdej próby swoje zaklęte papierowe żurawie, łabędzie i gwiazdy. Nawet teraz na podłodze w jej kuchni stoi ich pełne pudełko. Po użyciu obiekt ulega zniszczeniu. Węzeł, którego nigdy nie zdołali rozwiązać.

Dlatego Teo pyta: „Czy na pewno?” później tego samego popołudnia, obserwując, jak Hermiona odpina z szyi wisiorek z ułamanym kawałkiem żyrandola. Chłopak siedzi w nogach jej łóżka i znowu pisze w swoim dzienniku – ale już nie w tym zielonym sprzed tak dawna. Coś osobistego. Tylko dla niego. Raz zapytała, co tam pisze – „Po prostu bzdury” – a potem już nigdy więcej o tym nie wspominała.

Jest prawie gotowa. Trochę szamotała się przed lustrem, czując niezręczność, kiedy się „upiększała”, jak nazwał to Teo. Nadal istnieje szansa, że nic nie zadziała. Ale minęły dwa lata, w czasie których nie dbała o to, czy jej włosy są splątane, a ubrania czyste.

A myśl o ujrzeniu jej przez Draco – w tym stanie, żałosnej i pokonanej – jest nie do zniesienia.

Część niej przyznaje, że potrzebowała też wymówki. Czegoś dla zabicia czasu. Teraz, gdy nadeszła chwila – po dwóch latach i miesiącu przygotowań – czuje się kompletnie nie gotowa.

— Tak — mówi mimo wszystko, wpatrując się w kryształowy odłamek trzymany w dłoni. Nigdy więcej go nie zobaczy, kiedy już zatopi go w kotle. Jeśli to się nie powiedzie, straci jedną z niewielu jego części, które jej pozostały.

— Boisz się? — pyta cicho Teo kilka minut później, stojąc obok niej, gdy dziewczyna patrzy, jak jej odbicie faluje na białej powierzchni eliksiru. Trzyma ponad nim wisiorek, dyndający jak ostatnia lina ratunkowa.

— Jestem przerażona — mruczy.

Teo musi dostrzegać, jak drży jej ręka. Podchodzi do przodu i owija swoją dłoń wokół jej własnej, przez chwilę trzymając ją mocno w uścisku i mówi:

— Myślę, że chciałby, żeby to stało się w ten sposób.

Tak jak ona, na tym klifie.

To ważne potwierdzenie – do tej pory niewypowiedziane. Ale od pierwszego nieudanego naparu część niej zastanawiała się, czy to, co robi, jest złe. Okrutne. Jeśli jakimś cudem go znajdzie, a on ją odrzuci.

To jest najlepsze.

Hermiona mruga wściekle, walcząc ze łzami, które napływają jej do oczu.

Ale Teo po prostu mówi:

— Śmiało, Gryfonko. — I rozsuwa jej palce. Ten pęknięty kryształ błyszczy po raz ostatni, gdy uderza w powierzchnię eliksiru, a mlecznobiały kolor nabiera niebieskiego odcienia, kiedy przedmiot w nim tonie.

Chce go opłakiwać.

Ale nie ma na to czasu.

Teo znajduje filiżankę balansującą przypadkowo na rogu stosu książek. Wylewa starą, zimną herbatę do flakonu jednej ze sztucznych roślin, po czym wraca i wsuwa naczynie do ręki dziewczyny.

— Czy… chcesz, żebym poszedł z tobą? — pyta.

Hermiona w milczeniu potrząsa głową, wciąż hamując łzy. Ale ściska jego dłoń, gdy przyjmuje filiżankę.

— W takim razie do dna.

Eliksir jest tak gorzki, jak zwykle – zawsze uważała, że smakuje jak trucizna. I przez chwilę oszukuje się, myśląc, że coś poszło nie tak, ściskając się za brzuch, kiedy jej wnętrze niebezpiecznie trzepocze.

Okazuje się, że to tylko motyle. Prawdopodobnie nie czuła ich od lat.

Ale rozpościerają skrzydła i sieją w niej spustoszenie i zemstę na widok tych pasm zbierających się w blade kształty na tle zagraconego pokoju.

Hermiona natychmiast sięga po Teo, zaciskając dłoń na jego nadgarstku i wstrzymując oddech, nie mogąc oderwać oczu, gdy dym zaczyna opadać. Wydaje z siebie dźwięk, którego nie potrafi zdefiniować, bo od pierwszego dnia też zastanawiała się nad czymś innym. Czymś, co groziło jej kalectwem więcej niż raz na przestrzeni lat. Szansa, że może go nie ma. Naprawdę nie ma.

Że mógł zrobić coś niewybaczalnego. Nie do naprawienia.

A jednak – oto on.

Jej kolana chwieją się i tylko Teo powstrzymuje ją przed spotkaniem z twardą podłogą.

Jego zacieniona postać – tak surowa, tak znajoma, tak trwale odciśnięta w jej oczach – klęka nad czymś, co nie jest do końca ostre, a jego ręce pracują nad tym. Pod tym kątem nie widzi jego twarzy. Nie, dopóki on nie wstanie i nie otrze dłoni o boki czegoś, co może być dżinsami – nie jest pewna.

Cętkowany dym staje się jeszcze wyraźniejszy, zanim on odwraca się tam, skąd ona go widzi. Odwraca się od – ogrodu, tak, to ogród. Hermiona wypuszcza zduszony, niedowierzający oddech, tracąc kontrolę nad płucami chwilę później, kiedy przed jej oczami w końcu pojawia się jego twarz.

To wszystko szybko wysuwa się na pierwszy plan. Każda wyparta, pogrzebana rzecz. Odbiera jej dech.

I nie może zapanować nad czymkolwiek – ani ruchem, ani dźwiękiem. Może tylko patrzeć, jak blondyn niedbale odrzuca łopatę i zaczyna odchodzić. Miraż podąża za nim, sunąc, gdy chłopak otwiera drzwi do tego, co musi być jego domem. Masuje kark i wzdycha, przechodząc przez pokoje, aż dociera do małej kuchni. Dziewczyna patrzy, jak napełnia czajnik wodą, kiedy Teo w końcu się odzywa.

— Śmiało.

Odrywając wzrok od wizji, napotyka jego spojrzenie – i on musi z pewnością widzieć cały szok, ulgę i niepokój na jej twarzy.

Trąca ją łokciem, a jego ton jest swobodny. To ją motywuje.

— Zobaczymy się, kiedy się zobaczymy.

Te słowa są tym, czego potrzeba, aby wyciągnęła przed siebie rękę i zacisnęła ją pięść.

Trzask aportacji jest prawie ogłuszający dla jej uszu i musi zmusić się całą siłą woli, aby nie przewrócić tak, jak zrobiła to tego ranka – choć tym razem z powodu wiatru. Sól i chłodna mgła smagają jej skórę, a kiedy udaje jej się otworzyć oczy, odkrywa, że stoi zwrócona w stronę morza. Loki wirują wokół jej twarzy, gdy patrzy na faliste żółto-zielone wzgórza prowadzące od brzegu, falujące i płynące pod ostrymi kątami aż do klifu, na którym znajduje się skromny domek.

Obraca się w powolnym oszołomieniu, nie znajdując niczego poza kolejnymi wzgórzami. Jeszcze więcej trawy. Całkowite odludzie.

Zanim dąży zatoczyć pełne koło, znowu zwracając się twarzą do domku, frontowe drzwi są otwarte, a on tam stoi.

Musiał usłyszeć, jak się aportowała.

I wtedy zdaje sobie sprawę – dwa lata. Dwa lata i nigdy nie pomyślała o tym, co powinna powiedzieć. To dowód na to, jak duża część niej nie wierzyła, że kiedykolwiek odniesie sukces.

Patrzy na nią, stojąc w progu, a ona odwzajemnia spojrzenie. Między nimi świszczy tylko wiatr.

Widok chłopaka jest szokiem dla jej zmysłów. Wysoki i kanciasty jak zawsze, a jednak – tak jakby po raz pierwszy był w kolorze. Zdrowe zabarwienie na policzkach i naturalna opalenizna rozlały się po nim. Musi zawdzięczać to godzinom spędzonymi na słońcu. Subtelne zarysy mięśni przebijające się zza rękawów i kołnierzyka jego koszuli mówią o sile. Jego włosy są dłuższe, wijące się wokół uszu. Wpadające do oczu. Teraz już nie białe, a w odcieniu ciepłego blondu.

Wygląda na żywego.

A połowa z niej chce zniknąć. Aportować się. Właśnie tam i wtedy. Zanim coś zniszczy.

Ale potem on mówi: 

— Hermiono? — A jego głos jest głęboki, ciepły i zagubiony. Nieobecny w jej życiu przez tak cholernie długi czas.

Bez namysłu sięga po różdżkę, kierując ją prosto między jego oczy.

— Powinnam cię przekląć do utraty zmysłów.

To. To są jej pierwsze słowa, jasna cholera.

Draco nie porusza się ani o cal, a jego szare oczy powoli przesuwają się ku czubkowi jej różdżki i z powrotem.

Nic nie mówi.

A teraz wydaje się, że ona nie może przestać.

Ty... ty dokonałeś wyboru, którego nie powinieneś był dokonywać. Kiedy nie miałam nic do powiedzenia. Kiedy nie mogłam mówić za siebie. Zabrałeś mi to i…

On otwiera usta.

— Nie mów. Nie. Pozwól mi to z siebie wyrzucić. — Macha do niego różdżką, a jej głos staje się coraz głośniejszy i wyższy. — Ja... czekałam na ciebie. Przez dwa lata. Dwa pieprzone lata. Zostałam w Londynie, gdzie mogłeś mnie znaleźć, i czekałam, aż zdasz sobie sprawę, jaki kolosalny błąd popełniłeś. Że wrócisz i... i stawisz temu czoła. Naprawisz to.

— Hermiono…

— Teo musi stawiać temu czoła. Musi się z tym mierzyć. Blaise, Harry, Ginny, Neville i Ron. Każdego dnia wszyscy musimy stawiać temu czoła. Ale ty? Nie. A potem ja znajduję… Znajduję cię tu, wyglądającego… — Jej głos się łamie. — Wyglądającego tak, jak ty. Mającego cholerną czelność wyglądać tak... tak zdrowo i żywo i… 

— Hermiono…

— Zamknij się — warczy, znów łamiącym się głosem. To nie miało wyglądać w ten sposób. — Nie mogę… Nie mogę uwierzyć, że…

— Czy chcesz wejść do środka?

— Nie…

Jego ton jest łagodniejszy, niż się spodziewała, nawet w ostrym sposobie, w jaki jej przerywa. 

— Wejdź do domu, Hermiono. — I odsuwa się w drzwiach.

— Ja… nie chcę — jąka się, nawet gdy jej ramię z różdżką słabnie. Robi krok w jego stronę.

On po prostu robi jej miejsce, przytrzymując otwarte drzwi.

Jej serce wyrywa się w dwóch kierunkach. Jest przytłoczona możliwością, że w jakiś sposób – przez cały ten czas – wyrządziła tylko krzywdę i że przekraczając ten próg, może zniszczyć to kruche szczęście, które udało mu się stworzyć.

Ale patrzenie na niego – to działa prawie jak maść na wściekłe oparzenie. Takie, który jątrzyło się zbyt długo. To pierwsza ulga, jaką poczuła od wieków.

To nawet nie jest wybór.

Ostrożnie opuszcza różdżkę i chowa ją, poruszając się nieśmiało i niepewnie, gdy idzie za nim do domu i zamyka za sobą drzwi.

Wewnątrz budynek jest jeszcze skromniejszy. Bardziej praktyczny i minimalny, niż mogłaby się kiedykolwiek spodziewać. Mała, wiejska chata, stosunkowo czysta – w niektórych miejscach dostrzega zużycie sufitu i podłogi.

W milczeniu idzie za nim do kuchni.

— Właśnie miałem nastawić czajnik — mówi płaskim głosem, odwracając się do niej plecami.

— Okej.

— Jeśli chcesz…

— Okej.

— Okej.

Patrzy, jak chłopak kończy napełniać czajnik, w jakiś sposób oczarowana nim wykonującym tak podrzędną czynność. Jego dłonie – te pieprzone dłonie – są zabarwione na brązowo ziemią, a brud pod paznokciami wydaje się tak nie na miejscu, choć równocześnie jest tak ludzki.

Próbuje ukryć sposób, w jaki wciąga powietrze, kiedy on odpala zapałkę o brzeg kuchenki, a jej oczy wędrują do jego ust, kiedy ją zdmuchuje.

Po chwili ponownie zwraca się do niej twarzą, a ona odwraca wzrok.

— Wydajesz się… — Pociąga nosem i szybko go ociera, obejmując się ramionami. — Wydajesz się być absurdalnie spokojny w tym wszystkim.

Draco zmienia pozycję. Ostrożnie opiera się o stół kuchenny i sapie cicho, prawie do siebie. 

— Nie jestem spokojny. Ostatnią rzeczą, jaką czuję, jest spokój.

Ma niewielką pociechę z tych słów.

— Cóż, wydajesz się…

— Nie jestem.

Hermiona unosi wzrok i napotyka jego własny. Trudno jej zapanować nad pragnieniem, by go dotknąć. Zrobić krok do przodu i przesunąć dłońmi po opalonych policzkach i poczuć ich ciepło. Przemknąć opuszkami palców po jego ustach, żeby zobaczyć, czy są tak miękkie jak kiedyś.

Jej twarz ciemnieje od napływającej krwi, czuje to.

— Jak mnie znalazłaś? — pyta w końcu z opanowanym wyrazem twarzy.

Ona kręci głową.

— To nie ma znaczenia. — W pełnej napięcia ciszy dodaje: — Ale z pewnością niczego mi nie ułatwiłeś, jeśli o to pytasz.

— Wiem.

Nie wiesz.

Unosi brew, to jedyna część wyrazu jego twarzy, którą potrafi odczytać.

— Czy chciałabyś wrócić do grożenia mi? Wiem, że to zawsze sprawia, że czujesz się lepiej…

— Nie kpij sobie ze mnie, do kurwy nędzy — wypluwa, sztywnieje i zwęża oczy.

Od tego momentu, sytuacja rozwija się dynamicznie.

— Język, Granger.

— Och, wróciłam do bycia Granger, prawda, Malfoy?

— Kiedy zachowujesz się w ten sposób, tak.

— Nie możesz mi mówić, jak mam się zachowywać po tym, do czego mnie doprowadziłeś…

— Czy ty w ogóle przeczytałaś ten list? Nie chodziło tylko o ciebie…

— Nie. Właśnie, że chodzi o mnie! Nie mów, że nie chodzi o mnie. Chodzi o nas oboje! Chodzi o to, że odebrałeś mi kontrolę!

Ich głosy wznoszą się – odbijają się od małych kamiennych ścian.

— Chcesz porozmawiać o kontroli? Nigdy nie miałem nad niczym kontroli. Ani jednego dnia w całym moim pieprzonym życiu! — Robi krok w jej stronę, a wyraz jego twarzy pęka. Oddycha złością i życiem.

— Więc tak ją odzyskujesz? — Hermiona podchodzi, żeby się do niego dopasować, krzycząc mu w twarz. Przypomina sobie nagle, jak to jest gdy on nad nią góruje. — Karząc mnie?

— To nie była pieprzona kara!

— To jak byś to nazwał? Pozostawieniem mnie? Opuszczeniem na dwa pieprzone lata? Pozwoleniem mi obudzić się samej w szpitalnym łóżku…

— Nie byłaś sama!

— Byłam w sposób, który miał znaczenie!

Są zbyt blisko siebie. Zwala na to poczucie winy, kiedy daje ponieść się chwili – tak znajomej i łatwej konfrontacji z nim – tak potrzebnej. Robi ten stary błąd i wyciąga obie dłonie, odpychając chłopaka w tył.

To pierwszy raz, kiedy go dotyka. Jej skóra szczypie przy tym kontakcie i przez chwilę zamiera zaskoczona – nieprzygotowana na jego odwet.

Ręce Dracona wyskakują do przodu i splatają jej nadgarstki, szarpiąc je, aby ułożyć ramiona po obu stronach jej twarzy. Chłopa serwuje zaskakujący wstrząs, wytrącając ją z równowagi.

— Wracamy do tego? — warczy, a gorący oddech uderza o jej skórę. — Już? Po pięciu pieprzonych minutach?

— Idź do diabła — wypluwa. Instynktownie, wysuwając brodę do przodu, by spojrzeć mu w twarz.

Ich spojrzenia spotykają się w tej samej chwili, a oboje zamierają w ostrej ciszy. Ich oczy przemykają między sobą, zauważając odstęp szerokości włosa między ich ustami. Jej powieki stają się nagle ciężkie, a oddech urywa się, gdy chłopak robi drżący wydech.

Mięta pieprzowa.

I nagle jego siniaczący ucisk na jej nadgarstkach wydaje się jedyną rzeczą, która przytwierdza ją do rzeczywistości. Mruży oczy, zaledwie na moment, wpatrując się w niego, nawet gdy grzbiet jej nosa ociera się o jego własny.

— Zrób to albo ja to zrobię — syczy.

Ktoś inny może nie wiedzieć, o co prosi – dla większości uszu może to brzmieć jak groźba. I jest to groźba. Oj tak.

Widzi w jego oczach, że on też o tym wie. Na ten ułamek sekundy zanim jego usta wylądują na jej własnych, a reszta świata przestaje istnieć.

Z zaskoczonym i stłumionym okrzykiem zostaje odrzucona przez jego siłę – i przez chwilę nie może dorównać jego zapałowi. Może tylko myśleć. Czuć. Nagle przypomina sobie, jak to jest oddychać. Naprawdę oddychać. To sprawia, że serce pulsuje jej w piersi. A potem traci wszelką kontrolę.

Jej ręce próbują się skupić, ślizgając po ciepłych zboczach jego ramion, teraz szerszych niż kiedykolwiek wcześniej. Zaciska pięści w materiale koszuli chłopaka i przyciąga go bliżej, sapiąc w jego usta, kiedy on przygryza jej wargę.

Jęczy – jakby był wściekły i sfrustrowany – i jego ręce też są zdesperowane, a tępe paznokcie wbijają się w skórę jej bioder, gdy przyciąga ją do siebie.

— Do diabła. — Mruczy, kiedy jej język dotyka jego języka, a odtąd wszystko narasta zbyt szybko, by można było to śledzić.

W jednej chwili całuje ją – mokro, bezwstydnie i zdesperowanie, a palce u jej stóp zakręcają się w butach – a potem…

Hermiona dławi się kolejnym zszokowanym westchnieniem, kiedy Draco nagle obraca nimi, zmieniając ich pozycje i opierając ją plecami o krawędź kuchennego stołu. Ciągnie za jej dolną wargę, mocno ssąc i sunąc po niej zębami, a chwilę później szarpie ją za biodra – wykręcając ją w drugą stronę.

Teraz jest odwrócona do niego plecami, a on naciska mocno na jej łopatki, zmuszając ją, żeby pochyliła się nad stołem. Jej nadgarstek ślizga się po talerzu, gdy próbuje się oprzeć. Strąca go z krawędzi. Porcelana roztrzaskuje się na podłodze.

Czuje, jak trzęsą mu się dłonie, gdy podciąga rąbek jej sukienki – słyszy brzęk klamry paska, gdy chłopak za niego szarpie, a jedna szorstka dłoń przesuwa się w górę jej uda w kierunku…

Czajnik piszczy, a rzeczywistość wokół nich zaczyna się rozpadać.

Słyszy, jak jego stopy szurają o podłogę, kiedy zatacza się do tyłu – słyszy mamrotane „kurwa”, które wypuszcza pod nosem.

Piskliwy gwizd czajnika gaśnie, gdy ten zostaje ściągnięty z palnika, a ona nadal pochyla się nad stołem. Dysząc. Chwilowo zamroczona.

Kiedy już może sobie z tym poradzić, unosi się na drżących łokciach, a sukienka trzepocze na jej udach. A gdy się odwraca, zauważa, że on na nią patrzy.

Blondyn unosi ręce, jakby był na celowniku, jego oczy są szeroko otwarte i wypełnione zaskoczeniem, a z ust wydobywa się niedowierzające sapnięcie. Potrząsa głową. Zaciska dłonie w pięści i z jękiem przyciska je do oczu, odwracając się twarzą od niej i opierając dłonie o blat.

— Ja tylko… — wymusza. — Nie wiem, co to za cholerny instynkt, ja... do cholery, sprawiasz, że zachowuję się, kurwa, jakbym był szalony.

Tego, co czuje, nie spodziewa się poczuć. Nagły i przytłaczający spokój. Postanowienie.

Wygładzając sukienkę, odgarnia włosy z twarzy i powoli, miarowym krokiem idzie w jego stronę.

— Spójrz na mnie — mówi cichym głosem, kiedy staje tuż za nim, patrząc, jak jego ramiona napinają się, a kłykcie bledną.

— Daj mi chwilę na…

— Nie — podnosi swój ton tylko odrobinę. — Spójrz na mnie.

Chłopak odwraca się z wahaniem – z napiętą szczęką, sztywnym ciałem.

Ale jej pewność siebie nagle wraca. Zakorzeniona głęboko, niezachwiana. Prawdopodobnie wszystkim, czego potrzebowała, to posmakować go po tak długim czasie.

— Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie — mówi, zmniejszając odległość między nimi, by móc wyciągnąć rękę i położyć dłoń na jego piersi. Na kołnierzu koszuli rozchylonym na kształt litery V. Widzi trzy guziki, które nie zrobią wiele poza poszerzeniem widocznej przestrzeni jego klatki piersiowej, ale i tak je odpina – mile zaskoczona zręcznością swoich palców, kiedy słyszy, jak chłopak wstrzymuje oddech.

— Co ty…

— Mam dość tego, że podejmujesz decyzje za nas oboje — przerywa, wciąż nie patrząc mu w oczy. Jej uwagę rozprasza widok jego klatki piersiowej, a jej spojrzenie jest nieco rozmyte, gdy przesuwa palcami po pozostałej części jego koszuli w kierunku otwartej klamry paska. — Nikt nie dokonuje moich wyborów za mnie. Powinieneś to już wiedzieć. Nikt. — Przeciąga w dół zamek błyskawiczny, jedyny dźwięk, który rozbrzmiewa w tej ciężkiej ciszy. — Rozumiesz?

Kieruje swoje oczy ku niemu, unosząc brew. Teraz ma kontrolę – i, kurwa, jakie to świetne uczucie.

Głęboki rumieniec pojawia się na jego twarzy, a usta rozchylają się, gdy na nią patrzy.

— Czy naprawdę myślisz, że tego nie chcę? — pyta dziewczyna łagodnym tonem, gdy wsuwa dłoń pod pasek jego bielizny, czując bogate ciepło skóry.

Uścisk blondyna zacieśnia się na blacie, powieki na moment zamykają się, a szczęka drga, kiedy ona owija wokół niego swoje palce. Jest ciepły i gładki jak aksamit, dokładnie tak, jak pamięta, i twardszy, niż się spodziewała. Czuje, jak stale puchnie w jej miękkim uchwycie.

— C-chcesz… — udaje mu się wydusić po chwili, zmuszając oczy do otwarcia, choć wydaje się to wymagać wielkiego wysiłku. — Chcesz czego?

— Ciebie — odpowiada, powoli przeciągając dłonią w górę i w dół jego długości. Raz. Dwa razy. — Czy myślisz, że pozwoliłabym ci robić to, co robisz? Rzeczy, które zrobiłeś? — Zatrzymuje się, by go ścisnąć, rozkoszując się tym, jak drży całe jego ciało. — Czy naprawdę myślisz, że pozwoliłabym ci oprzeć mnie o ten stół, gdybym nie chciała tego tak bardzo jak ty? Za kogo mnie masz?

Jęk, który próbował powstrzymać, wymyka się z jego ust, gdy przeciąga ona kciukiem po spuchniętej główce, zbierając wilgoć stale wyciekającą z czubka.

— To twój błąd. Twoja jedyna wada — mówi, znów zaczynając poruszać dłonią w górę i w dół. — Ty bez pytania decydujesz, czego nie możesz mieć.

Chłopak przyciąga ją do siebie tak nagle, że jej uścisk na nim drży, a dłoń zostaje uwięziona między ciałami, gdy jego język zagłębia się w jej usta.

— Nie przestawaj — dyszy wokół dolnej wargi dziewczyny, kiedy jej dotyk słabnie, a on nią obraca – przekręca, by przyszpilić ją do blatu, jakby nie mógł się powstrzymać.

Dziewczyna rozkwita pod jego dotykiem, po raz pierwszy od tak dawna otwiera się i rozluźnia. Jej głowa odchyla się do tyłu, gdy chłopak tworzy płonącą ścieżkę od kącika jej ust do zagłębienia nad obojczykiem, jęcząc przy niej przez cały czas, jakby gasił rozpaczliwe pragnienie. Poddawał się brudnemu nawykowi.

Nie ma nic przeciwko temu, aby być jego nawykiem. Nie, jeśli tak się czuje.

— Dlaczego to zrobiłeś? — pyta bez namysłu, z zamkniętymi oczami i otwartymi ustami, kiedy chłopak szarpie za rękaw jej sukienki, odsłaniając ramię. Jego zęby drapią skórę, a ona drży, lekko się przy nim szarpiąc. — D-dlaczego... dlaczego odszedłeś?

Na początku nie odpowiada. Tylko przeciąga językiem tam i z powrotem wzdłuż przestrzeni między jej ramieniem a gardłem. Jej nogi zaczynają się trząść.

— Dlaczego… kiedy to takie okropne uczucie?

Bo właśnie takie to jest — przyznaje blondyn nieoczekiwanie, szczypiąc zębami jej puls. — Tak się czuję i wiem, że na to nie zasługuję.

Kpi z tego, sfrustrowana skromnością jego dłoni spoczywających na jej biodrach. Szarpie za jedną i przyciska ją do swojej piersi przez cienki materiał sukienki, czując, jak oddech chłopaka zatrzymuje się na jej szyi. 

— Cóż, to kurewsko niedorzeczne — mówi.

— Myślę, że teraz klniesz więcej niż ja.

Sarkazm w jego głosie zadziwia ją i rozchodzi się pulsującym ciepłem wzdłuż kręgosłupa.

Unosi głowę i przykłada usta do jego ucha. 

— Przeproś mnie — żąda.

— Za co? — Och, teraz on gra w tę grę. To oczywiste wyzwanie.

Wsuwając palce w jego włosy – rozpraszając się ich nową długością, tak łatwą by się w nie zaplątać – bierze płatek jego ucha do ust i ssie go, a jej biodra instynktownie wysuwają się do przodu, gdy jęczy.

— Za podjęcie tak złej decyzji — wzdycha, przesuwając językiem po brzegu płatka. — Za zmarnowanie dwóch lat mojego… i twojego życia. Przeproś mnie.

Jego usta zatrzymują się tuż pod jej szczęką, a ciepły oddech wywołuje gęsią skórkę. Po prostu stoi tam przez dłuższą chwilę, przyciśnięty do niej, z ramionami unoszącymi się i opadającymi jednostajnie przy każdym wydechu. Niespodziewany wybuch gniewu wzbiera w niej z powodu wahania.

Ton Hermiony jest trochę złośliwy. 

— Chyba, że jesteś zbyt dumny.

Draco zupełnie nieruchomieje. Chwilę później cofa się, odsuwa.

Hermiona stoi na swoim miejscu – nie mówi ani słowa, nawet gdy jego oczy przeszukują jej własne, a wyraz twarzy przepływający w nich staje się nieczytelny.

— Dumny — powtarza, cicho i powoli. — Nie jestem dumny.

Jej oddech zatrzymuje się w następnych sekundach, bo on nagle opada na kolana.

Dziewczyna patrzy na niego z góry, a on spogląda na nią i powoli – tak wolno – jego czujność znika, a ona widzi, co kryje się za jego oczami. Przez te wszystkie lata, kiedy go znała, nigdy nie widziała go tak bezbronnego. Wyraz całkowitego poddania się. Klęczy przed nią, z rękami na udach i błagalnymi, zdesperowanymi oczami.

— Nie jestem dumny — mówi ponownie, niemal ledwo słyszalnie. A potem unosi jedną rękę, dotykając delikatnie jej nagiej łydki, gdy szorstkie opuszki jego palców przesuwają się w górę do tyłu jej uda. Pochyla się do przodu, nie odrywając oczu od niej, kiedy opiera czoło tuż nad jej kolanem. — Czuję tylko wstyd.

Hermiona nie może się powstrzymać. Przesuwa dłonią po jego policzku, a jej oddech znowu się zacina, kiedy chłopak przytula się tak chciwy dotyku, zamykając oczy.

— Jestem tchórzem, Hermiono — mruczy przy jej skórze. — Uciekam od rzeczy. Ja… Ja jestem słaby i zawsze taki byłem.

Ten gniew znowu w niej wybucha, ostrzejszy niż wcześniej. Gestem dalekim od delikatności ujmuje jego podbródek w dłoń, wymuszając, by spojrzał jej w oczy. 

— Nie jesteś słaby — warczy, obnażając zęby. Wściekła. — I nie chcę nigdy więcej słyszeć, jak to mówisz.

Jego oczy błyszczą, a przez twarz w ciągu kilku sekund przemyka tak wiele emocji. Wyczerpanie, rozpalenie, krwawienie, rozpadanie się.

A potem wydaje się, że coś przejmuje kontrolę, a on podnosi głowę – unosząc się z miejsca, w którym opiera się o kostki dłoni. Obie ręce chłopaka znajdują przód jej ud, sunąc po nich powoli i celowo i zabierając ze sobą rąbek sukienki.

Oczy Dracona są utkwione w jej własnych, ciemne i pełne skupienia teraz, gdy unosi sukienkę do jej talii, przyciskając jedną dłoń do materiału. Drugą znów znajduje tył jej kolana, po czym rozsuwa jej nogi.

Dziewczyna mocno przygryza wargę, ostry puls rozchodzi się nisko w jej podbrzuszu.

— Ładne — mruczy, wtykając palec w cienki pas czarnej koronki, którą wybrała dziś rano.

— Pobożne życzenie — przyznaje szeptem. Nie zamierzała powiedzieć tego na głos.

W tym momencie na jego twarzy pojawia się najkrótszy uśmiech, który znika chwilę później, gdy całuje ją po wewnętrznej stronie uda, kiedy ściąga wspomnianą koronkową bieliznę.

— Przepraszam — wydycha tuż przy jej skórze, zaciskając zęby blisko, za blisko. Albo nie wystarczająco. Ręce Hermiony wspinają się, by mocno chwycić kontuar, kiedy on odrzuca gdzieś za siebie skrawek koronki. Jej myśli szaleją. Nie sądziła, że tak się to potoczy. Nie odważyła się marzyć. To było po prostu pobożne…

Jego usta przyciągają ją bezlitośnie, a jej biodra drgają gdy zduszony, zaskoczony mały wrzask wydostaje się z jej gardła. Chłopak jęczy i przysuwa się bliżej, chowając twarz między jej udami, gdy muska językiem skórę od łechtaczki aż po wejście.

Kurwa, smakujesz tak samo — mówi przy niej i w jednej chwili staje się wygłodniały. Jego szczęka wykręca się w przód i w tył, jakby chciał posmakować każdego centymetra, odsuwając się tylko, by złapać oddech. Ucisk, ciepło i gładki ślizg języka, draśnięcia jego zębów, gdzie jest zbyt wrażliwa.

Dziewczyna trzęsie się i wije, a nawet rzuca na boki raz czy dwa, a on cały czas to powtarza. Delikatnie i pełną czcią, jak modlitwę.

— Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.

— W porządku — wzdycha za każdym razem w odpowiedzi. — W porządku. Boże, już w porządku.

Raz nawet szepcze: 

— Wybacz mi. — Kiedy przerzuca jej nogę przez swoje ramię, rozkładając szeroko. Otwierając. Hermiona dochodzi szybko i mocno, prawie natychmiast, gdy on wsuwa w nią palec, a ona zaciska się wokół niego, wyciągając dłonie przed siebie. Wplatając palce w jego włosy.

— P-pewnego… Pewnego dnia — wyjąkuje, drżąc i walcząc z chłopakiem, kiedy on nie przestaje. Nie odrywa się od niej. — Pewnego dnia to zrobię.

***

W tym wszystkim jest niezdarność. Desperacja.

Prawie jakby znowu skończyli piętnaście lat. Jakby nie dzielili między sobą wojny. Jakby świat był inny.

— Nie mam prezerwatywy.

— W porządku. W porządku.

Potykanie się po schodach, rozrzucone i pozostawione buty, ubrania i zahamowania. Pytania i rozmowy rozciągnięte między zapierającą dech w piersiach twardością jego ciała.

— Gdzie jesteśmy? — Chce wiedzieć, kiedy on przyciska jej nadgarstki do poduszki ponad głową.

— W Walii. 

Dziewczyna siada na nim okrakiem, a jego ręce prowadzą jej biodra w górę i w dół, w przód i w tył.

— Jak… Jak długo mnie szukałaś?

— Za długo.

Z prześcieradłem zaciśniętym w jej pięściach i jego wilgotną klatką piersiową przy plecach – z jego zapachem wszędzie – nie może powstrzymać się przed zapytaniem.

— Czy był ktoś? Ktokol… Chryste, ktoś? Ktoś jeszcze?

— Nie.

Nie pyta jej o to samo, dopóki nie doprowadzi jej do orgazmu po raz drugi – dopóki nie leży bezwładny i dyszący, wtulony w zagłębienie jej szyi.

Ona płacze, kiedy mówi mu o Teo. Oczekuje, że wszystko straci. Oczekuje, że po raz ostatni jego oczy znikną za zatrzaskiwanymi drzwiami.

Nie spodziewa się, że będzie ją tak mocno całował, ze ściągniętymi brwiami, pięścią wplątaną we włosy prawie je wyrywając. Nie spodziewa się, że wślizgnie się z powrotem do jej wnętrza, surowego i obolałego, i poprosi ją, by obiecała mu – „przysięgnij mi” – nigdy więcej o tym nie mówić.

Spocona i rozłożona na jego klatce piersiowej, gdy owija on swoje ramię wokół jej talii – nigdy nie trzymał jej w ten sposób – nie może powstrzymać się od ponownego zapytania.

— Dlaczego odszedłeś?

Chłopak przez zbyt wiele sekund wpatruje się w ciszy w sufit, a ona po prostu na niego czeka. Przesuwa palcami wzdłuż linii jego szczęki.

— Przeczytałaś list. — Głos Dracona jest szorstki. Wyczerpany. Jego usta są spuchnięte.

— Tak. — Opiera brodę na jego klatce piersiowej, aby mogła spojrzeć mu w oczy. — A potem spaliłam ten list i spędziłam następne dwa lata życia, próbując cofnąć każde jego słowo. — Wyciska pocałunek na jego mostku, aby złagodzić ten słowny cios. — Wystarczy więc stwierdzić, że twoja odpowiedź nie była wystarczająco dobra.

Mruga powoli – senny i pijany orgazmem. 

— Chcesz prawdy?

Kiwa głową.

— Zimnej, twardej prawdy?

Ponownie kiwa głową.

— Nienawidzę idei nas razem. Nienawidzę.

Hermiona stara się zachować obojętność, czekając, aż chłopak skończy. Zasługuje na to. Potrafi jeszcze trochę dłużej wstrzymać oddech.

Draco szarpie za zabłąkany lok, odgarniając go z jej twarzy. 

— To podstawowe prawo rzeczy. Dobre powinno mieć dobro. Zło nie powinno mieć nic. Światło potrzebuje więcej światła. Ciemność myśli tylko o sobie.

Hermiona nie może sobie wyobrazić wyrazu swojej twarzy, ale jakkolwiek teraz wygląda, sprawia, że on unosi brew.

— Myślisz, że jestem światłem? — prycha.

Nie odpowiada. Również potrafi wstrzymać oddech.

Wyciąga się do niego, przerzucając nogę przez jego biodro, aby położyć ręce po obu stronach blond głowy i podnieść się. 

— To może być trudne do zapamiętania.... bo było to dwa pieprzone lata temu, ale rzuciłam swoją porcję Niewybaczalnych. — Pochyla się. Pozwala swoim ustom unosić się nad jego. — Torturowałam mężczyznę i podobało mi się to. Już nie kwalifikuję się jako światło.

Całuje go, kiedy on rozchyla wargi, by coś powiedzieć, zwlekając chwilę za długo, kiedy jego język dotyka jej własnego.

— A ty uratowałeś mi życie. Więcej niż raz. Dlaczego nie możesz być zadowolony? — Wciąga jego wargę między zęby, spoglądając mu w oczy przez rzęsy, zanim ją uwolni. — My… jesteśmy szarą strefą. Niech to cię zadowoli.

Jego oddech się zatrzymuje. Chłopak wyciąga przed siebie dłoń, żeby prześledzić jej usta. 

— Jestem więcej niż zadowolony.

— W takim razie wróć ze mną.

Na jego twarzy pojawia się mnóstwo emocji – skonfliktowanych i rozdartych. 

— Nie mogę.

— Dlaczego nie? Ty... cóż, w pewnym sensie wygnałeś się, prawda? Przedwcześnie. Nie sądzę, że byłoby to aż takie trudne…

— Hermiono, nie zrobię tego.

Dziewczyna przełyka swoje słowa. Wpatruje się w niego, czując ucisk w piersi.

— Posłuchaj mnie. — Draco siada, unosząc ją ze sobą i trzymając na kolanach. — Słuchaj. Musisz zrozumieć. Potrzebuję tego. Lubię to. To jest… to dla mnie dobre. Choć raz czuję się silny. Przydatny. Zdolny. Pod kontrolą. — Znajduje jej dłoń, bezwładną u jej boku, unosząc ją i trzymając między nimi. — Poczuj to. — Drugą ręką przesuwa jej palcami po swojej dłoni. Zrogowaciała. Szorstka. — Czuję, że żyję.

Hermiona powoli wypuszcza powietrze. Wie, że on czuje, jak się teraz trzęsie.

W jego głosie słychać przeprosiny, kiedy znów się odzywa, pozwalając jej opaść na łóżko.

— Nie mogę wrócić.

Zmuszenie się do zapytania o coś więcej zajmuje jej niespotykaną ilość czasu. Odpowiedź przeraża ją bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej w całym życiu.

— A… a jeśli zamiast tego, to ja zostanę z tobą…?

Wyraz jego twarzy migocze. Brwi się marszczą. Odpowiedź zajmuje mu prawie tyle samo czasu, ile zajęło jej przyznanie się do tego.

— Nie sądziłem, że mogę mieć jedno i drugie.

Następuje przerwa, podczas której oboje biorą głęboki oddech. A potem jej usta opadają na jego – twarde i niedowierzające. 

— Niech cię cholera, wystarczyło zapytać. — Hermiona ujmuje jego twarz w dłonie, tylko co kilka sekund będąc w stanie oderwać się od jego ust, żeby wydobyć z siebie słowa. — Chcę... Ciebie przy sobie... i we mnie... i obok mnie, kiedy budzę się rano... każdego ranka. A jeśli to... to jest miejsce, w którym muszę być... aby to mieć... to to... to jest miejsce, w którym będę.

Chłopak wydaje z siebie jęk przy jej ustach – zraniony lub podniecony, nie jest pewna – i nagle szarpie ją z powrotem pod siebie. Jest powolny, mocny i mglisty. Bierze ją delikatnie, trzymając w uścisku jej udo, przytulając się do boku. Z jego ustami na jej własnych i zaciśniętymi powiekami.

— Po prostu… po prostu mnie kochaj — wzdycha i go całuje.

— Jestem. Kocham.

— Kochaj mnie.

— Ja... kurwa, Hermiono... kocham.

— Zostań ze mną.

— Zostanę.

***

5 kwietnia 2001

Pamiętniku,

Nie wiesz, jak to jest. Obudzić się i ją tam zobaczyć.

Ale ja tak.

Draco


5 komentarzy:

  1. Znowu płacze. To co Hermiona musiała czuć przez te dwa lata. Dobrze, że miała kogoś obok... tak samo zanurzonego w smutku i tęsknocie. Kogoś kto ją wspierał. I udało się. Dotarła do Draco. A on ją kocha. A ona kocha jego. Uwielbiam to opowiadanie. Narazie jest na 1 miejscu u mnie 🥰😭

    OdpowiedzUsuń
  2. Eh,no i znowu jestem poryczana 😭 Uwielbiam fakt, że Hermiona się nie poddała, że walczyła o to, by móc z nim być. Przez dwa lata szukała go, bo chciała z nim być i nie mogła się pogodzić z tym, że Draco dokonał wyboru za ich oboje. Powinien dać jej wybór, a to oszczędziłoby bólu im obojgu. Ona go kocha, tak bardzo jak on kocha ja, a przez swoją głupią decyzję po prostu ich skrzywdził. Uwielbiam fakt, że tak bardzo na siebie działają i mimo tego co się działo już między nimi wciąż nie mogą się sobą nasycić. To musiało się skończyć w ten sposób i ogromnie mnie to cieszy. Tego co się stało między Theo a Hermioną absolutnie nie krytykuje i nie mam za złe. Obydwoje po prostu potrzebowali zrozumienia i czułości od drugiej osoby. Obydwoje zdawali sobie sprawę z tego, że żadne z nich nie zastąpi tej drugiej osobie prawdziwej miłości. Dalej boli mnie serce na myśl o tym, jak bardzo Theo cierpi i jak bardzo niesprawiedliwe jest to co się stało. Theo naprawdę zasłużył na coś lepszego, na prawdziwą miłość, a nie życie w nieszczęściu do końca swoich dni. Cieszę się, że Hermiona była i jest dla niego wsparciem. Cieszę się, że i on był wsparciem dla niej. Na pewno choć w małym stopniu było im lepiej ze świadomością, że ktoś doskonale zna uczucia tego drugiego

    OdpowiedzUsuń
  3. Haa, wiedziałam, że Hermiona się nie podda :D Żaden z niej mięczak, o nie! I to w jakim stylu go odnalazła! Eliksir, kurczę. Tak mi się wydaje, że już wszystko jest dla mnie w tym świecie możliwe, po czym zapominam o czymś tak ważnym, jak... magia :) Brawo, zdolna Hermiono, wielkie brawo! I, do cholery, zdzieliłabym go po twarzy na Twoim miejscu, zupełnie jak w 3 klasie. Stuprocentowa racja, że zawsze decyduje tylko o sobie i nawet nie ma tej odwagi, żeby zapytać. Gnom! Pozbawił ich sam tego, czego nie mógł mieć Teo z Pansy, co naprawdę rozdziera mi serce na pół. Mam taką nadzieję, że i Nott odnajdzie jakiś spokój... Trzymam za niego kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Znalazła go znalazła 😭 jak cudownie 🥰

    OdpowiedzUsuń
  5. Już w pewnym momencie moje ciśnienie wzrosło bo już myślałam że Hermiona jest z Theo, że ciągle próbuje się zabić. Znalazła go. Jeżeli kolejna część epilogu nie niesie za sobą czegoś tragicznego w ich relacji, poskładam serce.

    OdpowiedzUsuń