26 lutego 1999

Na powiekach Hermiony rozbłyska światło – zamglone i szare. To pierwsza rzecz, której jest świadoma, a reszta przychodzi bardzo powoli.

Jest ból. Ale to stary rodzaj bólu. Utrzymujące się fale i pulsacje, niektóre prawdopodobnie już częściowo wyleczone. To nieistotne i łatwe do zepchnięcia na bok. Wyczerpanie jest znacznie bardziej naglące. Wydaje się, że zebranie siły, by unieść powieki, zajmuje jej całą wieczność.

Poznaje szpitalny sufit, kiedy już go widzi.

Nie hogwarcki. Natychmiast rozpoznałaby ten zwietrzały kamień. Nie, ten jest dużo bardziej kliniczny. Biały i sterylny.

Szpital Świętego Munga.

Przełykając ślinę przez suche gardło, porusza się na tyle, na ile tylko jej ołowiane kończyny potrafią, gorączkowo próbując odszukać wspomnienia – nawet fragmenty tego, jak się tu dostała. Ale po…

— Hermiono?

Ciepła, szorstka dłoń obejmuje jej własną, a kolor rozmywa się na tle bieli, gdy ktoś pochyla się nad nią. Hermiona mruga powoli, zmuszając wzrok do skupienia.

— Ron?

Zmarszczki na całej jego twarzy spłaszczają się pod wpływem nierównego tonu jej głosu, a on mówi ze zdyszanym uśmiechem i sapnięciem:

— Jasna cholera, tak się martwiliśmy! — Ręka, która jej nie trzyma, zaczyna odgarniać włosy z twarzy. — Jak się masz? Jak się czujesz? Czy coś cię boli? Mogę zawołać…

— Ron. — Teraz jej głos jest już mniej zachrypnięty. Bardziej treściwy. Ponownie mruga, aby całkowicie usunąć mgłę z granic pola widzenia. — Proszę. Co się stało?

— Eee... tak, uch… Jedna rzecz na raz, Hermiono, dobrze? Myślę, że najpierw powinnaś porozmawiać z Uzdrowicielem. Wsunąć w siebie trochę jedzenia lub…

Hermiona chwyta mocno jego dłoń i mówi. 

— Ron, jak się tu dostałam?

Sposób, w jaki uśmiech znika z twarzy chłopaka, przyprawia ją o ból brzucha. Rudzielec ponownie przełyka ślinę, oddychając równo.

— Co pamiętasz? — pyta. Nawet w najlepszych momentach Ron zwykle nie jest taki delikatny. W pewnym sensie jest to prawie przerażające.

Stara się, aby strach nie był wyczuwalny w jej głosie.

— Pansy… — mruczy.

Brwi Rona spotykają się na środku jego czoła, a Hermiona patrzy, jak chłopak szuka odpowiednich słów. Właściwej chwili.

— Tak mi przykro. Wiem, że jest... no cóż, jakby twoją przyjaciółką.

Klatka piersiowa Hermiony pulsuje, a wzrok odrywa się od Rona, gdy obraz wydarzeń do niej wraca. Pansy i zakrwawione usta, blada twarz i badawcze oczy.

Była moją przyjaciółką — powtarza cicho, zarówno korygując go, jak i potwierdzając.

Ron ma rację, odchodząc od tematu tak szybko, jak tylko może.

— To ostatnia rzecz? Nic po tym?

Hermiona kręci głową, starając się również, aby strach zniknął z jej oczu.

— Jaki mamy dzień?

W odpowiedzi na to pytanie, w jej umyśle pojawia się najdziwniejsze wspomnienie. O Teo, sprzed wielu miesięcy – kpiącym z niej, gdy zapytała go o coś podobnego. Nazwał ją dramatyzującą.

Chryste, Teo…

Ron bierze głęboki oddech.

— Jest dwudziesty szósty. Byłaś nieprzytomna przez trzy dni.

Hermiona wciąga ostry oddech.

— Trzy… trzy dni?

Chłopak kiwa głową z powagą i odchrząkuje. 

— Harry… On dostał twojego Patronusa — mówi, poprawiając się na krześle przy łóżku. — On jakby eksplodował na naszych oczach podczas śniadania. Nieźle go wystraszył. Mnie również. — Jego palce wyginają się, a potem próbują ponownie ścisnąć jej dłoń, co jest ruchem zarówno desperackim, jak i nieoczekiwanym. — Hermiono, musisz mi uwierzyć. Harry… Będzie się winił przez wieki i przysięgam, przysięgam, nie tracił ani chwili.

Hermiona mruży oczy, odwracając się lekko, by mimo bólu stawić mu czoła.

— Co masz na myśli?

— Posłał po Zakon, tak jak prosiłaś, a potem… Próbowaliśmy za tobą podążać. Bez wahania, przysięgam. Nie czekaliśmy. Ja, Harry, Ginny, Neville, Luna… My wszyscy. Poszliśmy za twoim Patronusem.

Dziewczyna nie potrafi zamaskować swojego zaskoczenia. 

Próbowałeś… przybyć?

Ron wydusza z siebie coś w rodzaju nerwowego kaszlnięcia.

— Tak, Miona. Oczywiście. Czasami mogę być dupkiem, ale nie w sprawach takich jak twoje życie.

Hermiona znowu ściska jego dłoń, instynktownie, ale nie mówi nic więcej. Potrzebuje, żeby kontynuował. Musi poskładać razem wszystkie kawałki.

— Myślę, że nam też by się udało. W każdym razie wystarczająco szybko, żeby uratować… twoją przyjaciółkę. Aby zatrzymać to, co ci się przydarzyło. — Mroczny cień przebiega przez jego twarz. Krótka, ale oślepiająca furia pojawia się w oczach, zanim chłopak zdąży ją stłumić. — To był świstoklik. Domyślam się, że Dawlish go zmanipulował. Oszołomił nas i porzucił. Merlin wie gdzie. — Pociera kark. — Harry myśli, że był on podobny do tego z czwartego roku. Z turnieju. Manipulacja za każdym razem. Ale zajęło nam całe wieki, zanim się zorientowaliśmy. Zanim do ciebie dotarliśmy, Parkinson była… — urywa.

Hermiona ściska mocno jego palce, w jakiś sposób pewna, że chłopak ma gorsze wieści. Część niej nie chce o to pytać, ale nie może się powstrzymać.

— A inni… — mówi, czekając, aż Ron spojrzy jej w oczy. — Gdzie jest Draco? Teo? Co się stało z…

— Żyją, Hermiono — mówi szybko, zanim dziewczyna zdąży się podnieść. — Po prostu…

— Co?

Chłopak krzywi się.

— Ron, powiedz mi.

Rudzielec wykręca się i sięga za siebie, by chwycić coś z bocznego stolika.

— Musisz jeść, dobrze? — Kiedy Ron się odwraca, w dłoni trzyma plastikowy kubek tapioki i łyżkę. W tej chwili jakoś najmniej pociągającą rzecz na świecie. — Pomogę ci to zjeść, a potem ci powiem.

— Ron…

— Proszę.

Dziewczyna gryzie się w język. Myśli o nim, ryzykującym własne życie po wszystkim, czemu poddała go w tym roku.

Niechętnie pozwala mu się karmić, w końcu dostrzegając eliksir, którym jest leczona, gdy siada, by móc ustawić się pod lepszym kątem. Wygląda on na Wywar Spokoju, wnikający do żył jej przedramienia z zaklętej kroplówki przypiętej po lewej stronie.

To prawdopodobnie jedyny powód, dla którego nie wpadła jeszcze w ślepą panikę.

Reszta opowieści dociera do niej między mdłymi łyżkami budyniu, które spożywa po każdym słowie Rona.

— Uzdrowiciele uważają, że to adrenalina utrzymywała cię przy świadomości. Kiedy do ciebie dotarliśmy... połknij cały kęs, Hermiono, daj spokój… dobrze. Kiedy do was dotarliśmy, tak naprawdę nie było was… wszystkich, jeśli wiesz, co mam na myśli. Parkinson leżała na podłodze, a grupa Ślizgonów, których szukałaś, była rozproszona po całym pokoju. Nie został nikt inny z kim można było walczyć. Wykonałaś dobrą robotę. Mówię poważnie. To byli wyszkoleni aurorzy. Otwórz usta, musisz zjeść całość.

Chłopak podaje jej kolejną łyżkę, a dwie trzecie kubka już zniknęło. Hermiona nie ma siły mu odmówić.

— Ale przez chwilę myślałem, że możemy cię też stracić. Malfoy i Zabini starali się uspokoić Notta... tak naprawdę nie wiedziałem wtedy o całej sytuacji. Wiedziałem, że on i Parkinson byli przyjaciółmi, ale... cóż, teraz wiem. W każdym razie ty też tam byłaś. Ale tak jakbyś patrzyła na nic. Siedziałaś na podłodze. Kiedy Malfoy próbował cię postawić na nogi, myślę, że to wszystko się skumulowało.

— Wszystko? — dopytuje.

— Miałaś złamane trzy żebra, Hermiono. Merlinie. Do tego Cruciatus… — Ron z trudem wypowiada to słowo, odwracając wzrok na ułamek sekundy, ale potem mówi dalej. — Pękło ci wiele naczyń krwionośnych… Przeżyłaś co najmniej dwa ataki w czasie krótszym niż dziesięć minut. I jedno z twoich żeber przebiło płuco. Uzdrowiciele powiedzieli, że do czasu, kiedy cię tu sprowadziliśmy, powinnaś już dawno nie żyć. A siniaki na twoim ciele… cholera.

Hermiona podąża za kątem jego spojrzenia, bezwładnie unosząc ramię, by móc przesunąć palcami po gardle. Wrażliwe. Obolałe. To wyjaśnia bolesność. Trud, gdy próbuje mówić.

Głos Rona załamuje się przy kolejnych słowach. 

— Ja… nie mogę uwierzyć, że on ci to zrobił.

To prawie ulga – ale i szybki wzrost gniewu, który czuje. 

— Nie zrobił tego.

— Hermiono, nie broń…

— Co jeszcze? — przerywa mu ostro. — Wiem, że coś ukrywasz. Co to jest? Co w tym najgorszego?

Ron przełyka wszystko, co chciał powiedzieć, patrząc na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

— Oni… oni im nie wierzą, prawda? — jąka się Hermiona. — Szaty Śmierciożerców… Ciała. Uważają, że manipulacja Dawlisha jest prawdziwa. — Słowa pojawiają się coraz szybciej. — Znowu ich aresztują. Boże, oni już to zrobili, czy nie…

Hermiono. — Ron przesuwa swoje krzesło do przodu z głośnym, metalicznym piskiem, wstając i przyciskając ją plecami do poduszek, kiedy dziewczyna próbuje usiąść i rozlać resztki tapioki na prześcieradło. — Oddychaj. Po prostu oddychaj. — Bierze jej dłoń w swoje, a po chwili jego kciuk masuje na niej kojące kręgi. — Oni wiedzą wszystko. Użyli myślodsiewni. Nikt nie zostanie aresztowany.

— Obudziła się?

Spanikowane oczy Hermiony przemykają do drzwi, gdzie widzi Harry’ego. Brunet wygląda na nieumytego i pozbawionego snu – i z tego, co widzi, jest tam też Ginny, ukryta do połowy za jego szerokim ramieniem, wyglądająca prawie tak samo źle.

Chce wypowiedzieć ich imiona. Powiedzieć „dziękuję”. Ale wszystko, co wychodzi z jej ust, to:

— Proszę.

Oczy Harry’ego wypełniają się troską, gdy Ron zaczyna im wyjaśniać.

— Niewiele pamięta. Powiedziałem jej o świstokliku. Dotarłem aż do…

Proszę — przerywa mu ponownie. — Gdzie oni są?

Harry wchodzi do pokoju, a Hermionie nie podoba się ułożenie jego ramion. Niezręczny sposób, w jaki chłopak się porusza. Przysuwa krzesło po jej drugiej stronie, a Ginny staje za nim i kładzie dłoń na jego barku.

— Większość z nich wróciła do Hogwartu — mówi. — Ci, których umieścili w lochach Malfoyów, byli nietknięci. Po prostu wstrząśnięci. Wygląda na to, że Dawlish czekał na… cóż, głównie na ciebie. Najwidoczniej chciał, żebyś tam była, zanim zainscenizuje coś bardziej drastycznego.

Hermiona otwiera usta, ale on kładzie dłoń na jej kolanie przez prześcieradło, żeby ją zatrzymać. Kontynuuje.

— Narcyza Malfoy została mocno pobita. Jest na końcu korytarza i dochodzi do siebie. Sprawdziłem jej stan dziś rano. Zabini jest tutaj. Nie cierpi na nic gorszego niż podbite oko, ale on nie jest pacjentem. Jest tu dla Notta.

— Jak on się ma? — wyrywa się Hermiona, przysuwając bliżej. Wciąż próbuje usiąść, pomimo wysiłków Rona. — Co z Teo?

— On jest… — Harry szuka właściwego słowa, poprawiając okulary — …stabilny. Na oddziale psychiatrycznym czuwa nad nim Uzdrowiciel Żałobny. — Jego oczy są łagodne i ostrożne. — Nie będę kłamać i mówić, że czuje się dobrze.

Hermionie w końcu udaje się uwolnić z uścisku Rona i usiąść. Ignoruje, jak jej ciało pulsuje pod wpływem tego ruchu. 

— Powinnam go zobaczyć. Zaraz po…

Widać wśród nich zbiorowe wzdrygnięcie, tak zsynchronizowane, że jest prawie przerażające. Irytujące i oczywiste.

Jej puls zaczyna łomotać w skroniach.

— Draco — podpowiada ledwie szeptem. — Gdzie on jest?

Ginny się porusza – wychodzi zza Harry’ego i siada na łóżku tuż przy biodrze Hermiony, przemawiając po raz pierwszy. 

— My… nie wiemy — mruczy głosem tak miękkim i delikatnym, że ledwo przerywa ciszę. — Przepraszam, Hermiono, ale nikt tego nie wie.

Potrzeba dobrych pięciu lub sześciu sekund, zanim słowa zagłębią się w umyśle Hermiony. A potem próbuje wyrwać się z prześcieradła. Próbuje odepchnąć nogi na bok i wstać.

Trzy pary rąk przyciskają ją z powrotem do łóżka, a ona cały czas prycha: 

— Co... co masz na myśli, mówiąc, że nikt nie wie? Co... co ty mówisz? Gdzie on jest? Co się stało?

— Hermiono! Hermiono, przestań. Posłuchaj mnie. — Ginny przyciska zimną dłoń płasko do jej obojczyka, praktycznie zmuszając ją do uspokojenia się. — Posłuchaj mnie. Wiem. Wiem, że jesteś zdenerwowana. Ale nie wiemy nic więcej niż ty. — Naciska mocniej, agresywnie uspokajająco, nawet gdy puls Hermiony zaczyna przeskakiwać co drugie uderzenie. — Oddychaj. Oddychaj. Najpierw musisz się uspokoić. Uspokój się, a zabierzemy cię na spotkanie z Narcyzą.

Zmieszanie chwilowo blokuje panikę.

— Narcyza? — powtarza jak echo, wciąż słabo walcząc o uwolnienie nadgarstków, gdy jej wzrok przemyka między ich trójką. — D-dlaczego Narcyza? Czy ona wie, gdzie on…

— Nie — mówi Harry krótko i delikatnie. — Nie, ona nie wie, gdzie on jest. Już próbowałem. Ale była ostatnią osobą, z którą rozmawiał. — Jego ręka przestaje ją powstrzymywać. Po prostu ją obejmuje, próbując uspokoić to, czego nie można ukoić.

Hermiona potrząsa głową, patrząc na niego, z szeroko otwartymi i zdezorientowanymi oczami. 

— Nie rozumiem…

— Ona też nie wie gdzie jest... ja tylko… myślę, że ona wie dlaczego.

***

Uzdrowiciele starają się nalegać na zaklęcia lewitacji, aby chronić jej żebra i płuca przed dalszym rozdrażnieniem. Ale Hermiona chce chodzić na własnych nogach – nawet jeśli wygląda żałośnie, kuśtykając przez próg sali Narcyzy Malfoy. Harry i Ron zostają w drzwiach i po części dziewczyna zastanawia się, czy w jakiś sposób nadal sądzą, że Narcyza może stanowić jakieś zagrożenie.

Widok kobiety jest wstrząsający.

Nie wyglądała tak źle nawet wtedy w Dworze – ale z drugiej strony, może to też było spowodowane adrenaliną. A może Hermiona po prostu nie widziała wyraźnie.

Narcyza obserwuje ją z łóżka oczami jastrzębia – całkowicie przytomnymi, pomimo bladej skóry. Czarno-niebieskie siniaki są rozsiane po całej jej twarzy. A jednak nawet tak krucha, wygląda elegancko. Na dobrze urodzoną.

Tylko ktoś, kto znał ją dobrze, wiedziałby, że płakała.

Hermiona jest tak zajęta gapieniem się na Narcyzę, że prawie nie zauważa aurora stojącego w kącie na straży.

— Czy to całkowicie konieczne? — warczy na niego bez namysłu.

Auror jest jednym z ludzi Shacklebolta. Nie należał do wewnętrznego kręgu Dawlisha. Inaczej by go rozpoznała. Mimo to mężczyzna mówi: 

— Ona nadal pozostaje w areszcie domowym.

— Nawet w takim stanie?

Auror poprawia swoją postawę, niezgrabnie, a jednocześnie niezłomnie.

— Nawet wtedy.

Hermiona nie może powstrzymać prychnięcia z niesmakiem, szurając przez ostatnie kilka kroków, aż dochodzi do krawędzi łóżka. Krzywi się, siadając na krześle obok.

— Panno Granger — wita ją spokojnie Narcyza.

Hermiona kiwa krótko głową.

— Pani Malfoy.

Uprzejma dziewczyna mogłaby zapytać, jak kobieta sobie radzi. Czy coś ją boli. Mogłaby pogadać lub oderwać myśli od złych rzeczy. Ale ona nie jest uprzejmą dziewczyną. Nigdy więcej. Przecina się przez nadmiar myśli, jakby miała ze sobą ostry nóż.

— Gdzie on jest?

Trzeba przyznać, że Narcyza nie gra w żadne zbędne gierki. Nie udaje zamieszania ani ignorancji. Zamiast tego delikatnie obraca się na poduszkach, a cienkie palce sięgają do stolika nocnego po złożony na pół kawałek z pergaminu.

Żołądek Hermiony szarpie się, a umysł pędzi na myśl o możliwościach – list? Dokument prawny? Coś – coś gorszego?

Ale Narcyza waha się przed podaniem jej go.

— Powinnaś wiedzieć — mówi nieczytelnym tonem. — Tak będzie najlepiej.

Hermiona czuje, jak jej kończyny blokują się, a serce wali. 

Co jest?

Niemal rwie pergamin, wyciągając go z ręki Narcyzy, a potem próbując go rozłożyć. Pismo Dracona – w tym momencie tak nie do pomylenia – sprawia, że oddech więźnie jej w gardle.

Nie chce tego czytać. Ryzykuje zerknięcie w górę na Narcyzę, zanim pozwoli sobie na rozpoczęcie, a spojrzenie, które znajduje w oczach kobiety, jest pierwszym, które może naprawdę odczytać.

Litość.

Och, jak ona nienawidzi litości.

Prostując szczękę, znowu spuszcza oczy i szarpie za pergamin.


Hermiono,

Nie chciałem, żeby to była pierwsza rzecz, którą zobaczysz, kiedy się obudzisz. Mam nadzieję, że Weasley kazał ci coś zjeść. Mam też nadzieję, że bierzesz lekarstwa tak, jak powinnaś. Ale z drugiej strony to ty.

Jeśli znam Cię tak dobrze, jak myślę, czytasz to prawdopodobnie wcześniej, niż powinnaś. Nie mogę na to nic poradzić.

Więc zanim dowiesz się cokolwiek więcej, wiedz, że nie możesz zmienić mojego zdania. Podjąłem decyzję. To jest to, co muszę zrobić. Już się udało i tak będzie najlepiej. Dla nas obojga.

Rozmawiałem z Ministrem i McGonagall i dzisiejszego ranka oddałem różdżkę Ministerstwu. Podpisałem wiążący kontrakt, który stanowi, że nigdy nie będę angażować się w magię bezróżdżkową, warzenie mikstur ani próby aportacji. W zamian nie będę musiał wracać do Hogwartu i nie stanę przed sądem za moje wczorajsze czyny.

Od tego momentu nie jestem już Malfoyem. I nie jestem już czarodziejem.

Jestem mugolem.

Mam nadzieję, na Merlina – cóż, Boga, teraz – że ty spośród wszystkich ludzi zrozumiesz. Dotarłem do punktu, w którym wiem, że terapia już nie zadziała. Pewne rany się nie zagoją. Ty, Hermiono – nie możesz być wygojona.

Jeśli tego nie zrobię, nigdy nie spędzę w spokoju ani sekundy mojego życia. Nigdy nie będzie takiej chwili, w której nie będę widzieć cię leżącej – cholernie bezkrwawej – z moimi rękami na Twojej szyi. Z tym spojrzeniem w Twoich oczach. Nie mogę tak żyć. Proszę, nie proś mnie, abym tak żył.

Warunki tego – cóż, myślę, że to trochę jak ugoda. Jeśli pozwolę tej części mojego życia odejść, muszę też odpuścić wszystko inne. Shacklebolt mówi, że mugole nazywają to Ochroną Świadków.

Podsumowując, porzucam swoje nazwisko i tożsamość. Tracę swoje dziedzictwo, zachowując niewielką część, która zostanie zamieniona na mugolską walutę – na nowy początek. Mam opuścić kraj. Nigdy więcej nie zobaczę mojej matki ani ojca.

I już nigdy więcej nie zobaczę Ciebie.

Wiem – gdzieś – że część Ciebie może zrozumieć. Wiem, że potrafisz. Zrozumiesz. Bo to oznacza, że mogę się obudzić, nie chcąc się zabić. A to oznacza, że nigdy więcej nie będziesz narażona na ryzyko – nie z mojej strony.

Nie wiem, co zostało mi jeszcze do powiedzenia. Wiesz już, że Cię kocham. Obiecuję, że więcej tego nie powiem.

Ale mogę Ci podziękować.

Miałem Cię przez chwilę. Miałem na co czekać. Czego pragnąć. Za czym podążać. Owijałem te loki wokół palców, łapałem usta między zęby. Miałem o kogo się martwić, poza sobą. Miałem kogoś, kto dawał mi tyle dobra, ile w sobie miał. Kto mnie podtrzymywał. Chciał mnie mimo wszystko. Merlinie, to było cholernie dobre.

Dziękuję Ci. Cieszę się, że mogłem to mieć, nawet przez tę krótką chwilę.

Ale wydaje mi się, że teraz też mam rzeczy, na które czekam. Muszę się nauczyć jeździć. Jak przygotowywać jedzenie i gotować wodę. Mogę polecieć samolotem. Proszę, nie mów nikomu, ale zawsze potajemnie chciałem to zrobić. I jest też ta tania, gorąca czekolada. Nie mogę się doczekać.

A ty, Hermiono – masz cały świat u swych stóp.

To życie jest twoje, na wyciągnięcie ręki. Znajdź to, czego chcesz i weź to za nas oboje.

Będę Ci w tym kibicował.

Draco.


List wyślizguje się z jej zdrętwiałych palców i opada na szpitalną podłogę. 


6 komentarzy:

  1. Że co proszę?! Jak to kuźwa ją tak nagle zostawia?! Ja się na to nie godzę do cholery! Niech on bez magii żyje, ale nie sam! Nie bez Hermiony! Przecież ona by go zrozumiała, wspierała... Sama przez tyle lat wychowywała się bez magii... On nie może jej tak zostawić. Przecież ją kocha 😭

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest mega smutne i niesprawiedliwe! Pomnik mu powinni postawić, a nie zsyłać na wygnanie. Przełamał klątwę i nie zabił Hermiony, wspólnie uratowali resztę slizgonów... masakra co tutaj się stało;/;/.

    OdpowiedzUsuń
  3. 🥺 Draco Draco dlaczego tak nie może być 🥺 nie po tym co przeszli 🥺

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedzialam, ze po tym okropienstwie w poprzednich rozdzial czeka nas kolejny kopniak prosto w brzuch! Biedna Hermiona, przeszla naprawde za duzo, a na koniec jeszcze cios od Draco. Tak cholernie mi przykro, a jednoczesnie chyba troche rozumiem jego decyzje. Czy ktokolwiek z nas moglby zyc z czyms takim, co przezyl Malfoy? Nie sadze. I w sumie dobrze sie stalo, ze dostal prawdziwa nowa szanse, w swiecie, w ktorym nikt go nie zna i nikt go nie ocenia, i gdzie bedzie mogl przepracowac swoje demony. I oby to mu wyszlo na zdrowie. I, coz, nie wierze, ze Hermiona nie bedzie probowala go odszukac - zdziwie sie, jesli bedzie inaczej 🤔 Chociaz moze spotkaja sie kiedys znow, mniej lub bardziej przypadkiem? Trzymam za nich kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie skomentowałam od razu, chyba miałam nadzieje, ze jednak to nie prawda i jej nie zostawia. Wiem, że chciał jej dobra. Ale cholera takich decyzji nie podejmuje się za kogoś! Jedyne co mnie pociesza to happy end. Ale chusteczki tez mam przygotowane!

    OdpowiedzUsuń
  6. To już nie jest płacz tylko szloch. Jak to. Już nawet łzy rozmywają mi tekst. No to nie może się tak skończyć. Chcę przerwać bardzo bo serce mi się kroi, ale nie mogę... Muszę iść do końca. Błagam nie h kolejne rozdziały zakleja moje biedne serce...

    OdpowiedzUsuń