11 lutego 1999

Budzi się o wpół do drugiej w nocy, zlana zimnym potem.

We śnie widziała, jak Pansy Parkinson znika pod podłogą sali Wizengamotu z pustym wyrazem twarzy, zamknięta w klatce, gdy od ścian sali odbijają się słowa „niniejszym skazana na śmierć”.

Ale w prawdziwym życiu?

Nie, to się nie może tak skończyć.

Hermiona zrzuca z siebie kołdrę i opuszcza dormitorium, otulając się szlafrokiem i schodząc do ciemnego, pustego Pokoju Wspólnego. Jednym machnięciem różdżki za kratą kominka ożywa ogień, w który wrzuca każdą notatkę, jaką kiedykolwiek zrobiła, przygotowując się do procesów. Wszystkie te historie i dokumenty, na których przeglądaniu spędziła niezliczoną ilość godzin.

Nic z tego nie działało. Ani dla Blaise’a, ani dla Adriana. Te rodowody i słowa dobrej wiary znaczyły na sali sądowej mniej niż nic. Nie miały żadnego wpływu na ostateczne werdykty Wizengamotu. Liczyły się tylko zimne, twarde dowody, i coś, co – jak powoli Hermiona zdaje sobie sprawę – znaczy więcej niż cokolwiek innego.

Intencje.

Dla Blaise’a i Adriana był to ich wyraźny brak. Bierność – przekonanie Wizengamotu, że pozornie zostali wciągnięci przez prąd do ciemnych wód. Że ich działania nie sięgały głębiej niż owczy pęd.

Dla Pansy to nie jest takie proste. Pansy była aktywna. Podobnie jak Draco, ona była wysyłana na misje.

I w przeciwieństwie do niego, ona swoje ukończyła.

Ręce Hermiony drżą, gdy rozkłada pusty arkusz pergaminu i unosi nad nim pióro, czekając na coś. Cokolwiek. Jakiś genialny pomysł, pozwalający okazać, że Pansy zrobiła to wszystko nie bez powodu. Nie musi nawet tego udowadniać, po prostu musi umieć to uargumentować. Ona potrzebuje…

— Miona?

Dziewczyna podskakuje, a pióro wypada z jej drżącej dłoni.

Harry stoi u stóp schodów do dormitorium, w przekrzywionych okularach i rozczochranych włosach, z Mapą Huncwotów zaciśniętą w dłoni. 

— Przepraszam, ehm… — mówi chłopak, unosząc pergamin — Czasami patrzenie na to pomaga mi zasnąć. Widziałem, jak chodzisz, a potem, cóż… Jakbyś się zatrzymała i stała, a ja trochę się zmartwiłem…

— Nic mi nie jest, Harry — odpowiada Hermiona, patrząc na niego. Prawdziwie patrząc na niego, co wydaje się być pierwszym razem od dłuższego czasu. Chłopak jest szczupły. Chudszy nawet, niż gdy prowadził ich do wojny. Wygląda na zmęczonego, a Hermiona zastanawia się, jak wyczerpujące musi być dla niego codzienne przywoływanie uśmiechu.

— Och.... Tak, racja. W porządku. — Chłopak odwraca się. Cofa o kilka kroków. Jakiś wewnętrzny instynkt ostrzega ją, że w jakiś niewypowiedziany sposób to jej ostatnia szansa.

— Boję się — wydusza z desperacją.

Harry nieruchomieje. Mały zegar nad kominkiem tyka bez końca.

— Boję się… — powtarza i przełyka gulę w gardle. — Boję się i jestem tak bardzo samotna.

To, co wydaje się być wiecznością, przemija, zanim chłopak cokolwiek odpowie, a ona przez cały czas czuje, jak robi się czerwona na twarzy – czuje łzy kłujące ją w oczy – ponieważ wie, że brzmi słabo, śmiesznie i żałośnie i…

— Jest jedna, jedyna rzecz, której nigdy nie byłaś w stanie zrobić, wiesz — mówi Harry, jeszcze się nie odwracając.

Hermiona czuje pierwszą łzę, która ma odwagę wymknąć się spod jej powiek, ale szybko ją otrzepuje. 

— Co? — Jest całkiem pewna, że nie chce poznać odpowiedzi.

— Zapytać o pomoc.

Mięsień na jej czole drga. Wpatruje się w plecy Harry’ego, aż ten odwraca się lekko i napotyka jednym okiem jej spojrzenie.

Zapada kolejna, długa chwila ciszy.

Potem chłopak unosi jedną brew, a ona zdaje sobie sprawę, że na nią czeka. Daje jej szansę – ostatnią szansę. On… się oferuje.

By jej pomóc.

I Hermiona zdaje sobie sprawę – choć świadomość jest jak kula armatnia wbijająca się w jej brzuch – że Harry ma rację. Nigdy nie pytała. Nigdy nie wiedziała jak.

Zegar tyka przez kolejne trzydzieści sekund, a potem Harry zaczyna się cofać. Jeszcze jeden krok w górę…

— Pomocy — szepcze słabo. Odchrząkuje. — P-pomocy… pomóż mi. — Dwie kolejne łzy spływają długimi, mokrymi smugami po jej twarzy. — Proszę.

Kolejna chwila ciszy.

Ale wtedy Harry w pełni odwraca się twarzą do niej, a na jego ustach pojawia się cień uśmiechu.

***

— Czy miała jakieś skrzaty domowe?

— Nie wiem. Możliwie. Prawdopodobnie. Żadnego, który byłby dobrze traktowany, tego jestem pewna. Nie zeznawałyby na jej korzyść. — Hermiona jest w tym momencie do góry nogami, dosłownie. Leży bezwładnie na poręczy sofy, a burza jej loków muska dywan, gdy dziewczyna wpatruje się w sufit. Rozpaczliwa nadzieja, że zmiana perspektywy pomoże jej jaśniej myśleć.

To, albo ma nadzieję, że cała krew gromadząca się w jej czaszce w jakiś sposób rozwiąże ten problem.

Harry pochyla się nad stosem notatek, które stworzyli w ciągu ostatnich kilku godzin, a wczesne poranne światło niczym groźba, powoli wpada przez okna z kryształowymi szybami.

Na początku marnowali czas, rozmawiając o tym dlaczego. Przypuszcza, że było to dla niej istotne, ponieważ potrzebowała, żeby Harry to zrozumiał. By zasługiwał na zrozumienie.

To nie znaczy, że wykonała świetną robotę, tłumacząc się.

— Jest trochę okropna…

— Wiem.

— Kiedyś naśmiewała się z twoich zębów…

— Wiem.

— I z twoich włosów…

Wiem, po prostu... Widzę w niej coś więcej, Harry. Jestem... jestem logiczna i muszę pomyśleć o okolicznościach, a kiedy ty myślisz o okolicznościach, ty... po prostu… cóż, ona ma więcej sensu. Ten świat, w którym dorastała…

— A co z twoim pobytem w Slytherinie? — Harry skrzywił się, kiedy to powiedział. — Czy wtedy była dla ciebie miła?

— Nie.

Harry otworzył usta. Dobiła go z przytupem.

— Ale pozwoliła mi zostać.

I to był tego cały zakres. Potem Harry odpuścił. Nie zadawał już więcej pytań dlaczego, a zamiast tego oboje skupili się na zawsze nieuchwytnym jak.

Cztery długie godziny szukania informacji na temat Pansy Parkinson, które mogłyby nadać jej wygląd odkupienia.

Cztery długie godziny niczego.

Hermiona próbuje ukryć, jak bardzo panikuje, co jest prawdopodobnie trzecim powodem, dla którego leży do góry nogami. Oczy Harry’ego są przekrwione z wyczerpania.

— Okej, okej. — Harry nagle wstaje, mówiąc tonem nieco głośniejszym niż wcześniej i klaszcząc w dłonie. — W porządku. Nowy plan. Czy mogę ponownie zobaczyć jej dziennik?

Hermiona wysuwa ramię w bok i popycha pamiętnik w kolorze brzoskwini w kierunku jego stóp. Znowu opuszcza głowę. Pansy nie tylko uznała za stosowne wyryć słowa „JEBANY PIERDOLNIK” na okładce, ale także poświęciła czas na zastrzeżenie jego zawartości tak, aby każdy, kto go otworzy, znalazł w środku tylko puste strony.

Ponieważ nie może być trudniej bronić tej dziewczyny.

— Nie będziesz w stanie ich złamać, już próbowałam — mówi, w końcu siadając i akceptując swoją porażkę dekady.

Harry opuszcza różdżkę i wzdycha. 

— Rozumiem, że chciała prywatności, ale wydaje mi się to trochę przesadne.

Hermiona bierze poduszkę w ramiona i wciska w nią swoją twarz. 

— Trochę tak — mamrocze w materiał. — Prawdopodobnie nie chciała, żeby Teo to przeczytał.

— Kto?

Hermiona puszcza poduszkę i opiera się o podłokietnik. Masuje swoje skronie. 

— Teo. Teodor Nott. Jest na naszym roku…

— Nie o to chodzi. Wiem, kim on jest. Miona, ja tylko… to znaczy, dlaczego on? Co by się stało, jeśli by to zobaczył?

— Och, ehm… — Dziewczyna zdaje sobie sprawę, że strzeliła gafę. Przysięgała nikomu nie mówić. — Cóż, to jest tak jakby... prywatne.

Harry przechyla głowę w jej stronę z bardzo znajomym wyrazem twarzy. Z takim samym spojrzeniem, jakim zawsze ją obdarzał, kiedy myślał, że jest nierozsądna lub niedorzeczna. 

— Hermiono…

— Harry, obiecałam jej…

— Naprawdę nie sądzę, żeby się tym przejmowała…

— To nie jest nawet ważne, po prostu…

— Hermiono, powiedz mi.

Dziewczyna wzdycha i przeciera oczy okrężnymi ruchami, czując w piersi ostre ukłucie winy. Harry ma rację. Musi przyznać, że on ma rację.

— W porządku. W porządku. Po prostu... Pansy jest w nim zakochana. Więc prawdopodobnie dlatego nie chciała, żeby to przeczytał. Domyślam się, że wspominała o tym więcej niż raz w swoich wpisach. Rozumiesz? Bezużyte…

Miona, to jest to! — wykrzykuje Harry, tak gwałtownie i głośno, że dziewczyna prawie spada z sofy. Ktoś przewraca się na łóżku w dormitorium nad nimi, a podłoga sypialni lekko skrzypi.

Hermiona patrzy na przyjaciela, jakby wyrosła mu druga głowa.

— Nie widzisz tego? — Chłopak macha dziennikiem tuż przed jej nosem. — To właśnie im powiesz, Hermiono! Tak to rozwiążesz. — Harry triumfalnie, z głuchym plaśnięciem upuszcza notes na stolik. — To historia miłosna.

— Harry, ja nie…

— Teodor Nott był Śmierciożercą, tak?

Hermiona waha się, marszcząc brwi. 

— Tak. Nieoznaczonym, ale tak.

— I czy nie robimy wszystkiego, co w naszej mocy, aby pozostać blisko tych, których kochamy? Aby ich chronić?

Hermiona siada prosto z rozchylonymi ustami.

— Więc to jest to. — Jeszcze raz stuka w okładkę dziennika, podkreślając swoje słowa i lądując palcem dokładnie przy słowie „PIERDOLNIK”. — Wszystko, co robiła, było dla niego. Bezinteresownie.

Gdyby jego słowa nie rozwarły jej oczu tak szeroko, rozśmieszyłyby ją – jak coś z naprawdę okropnej powieści romantycznej. Ale zamiast tego Hermiona milczy. Oniemiała.

Aż do…

— O mój Boże — wzdycha.

Prawdziwy uśmiech rozświetla twarz Harry’ego.

— O mój Boże! — Dziewczyna zrywa się z sofy i chwyta twarz przyjaciela w dłonie, całując go prosto w nos. — Jesteś genialny, Harry Potterze. Wspaniały i naprawdę genialny.

Chłopak schyla się w udawanym ukłonie, ale zastyga, gdy Hermiona chwyta go za ramię z poważnym spojrzeniem. Humor znika.

— Pójdziesz ze mną? — pyta go. Ściska mocniej. — Jeśli to nie jest zbyt wielka prośba…

Chłopak wypuszcza powietrze, a w następnej chwili przyciąga jej głowę do swojej piersi. Pachnie tak ciepło i znajomo. Jak Harry. 

— Wystarczy tylko poprosić, Miona.

Dopiero gdy Hermiona się odsuwa, zauważa, że jego koszula jest wilgotna. Zdaje sobie sprawę, że płacze.

***

„NIEZWYKLE ROZCZAROWUJĄCE, NIEDOPUSZCZALNE”

Założyciel K.D.S. reaguje na wyniki pierwszych procesów

Ten nagłówek widnieje dziś rano we wszystkich gazetach sprzedawanych w atrium Ministerstwa, ale Hermiona nie ma czasu, aby przeczytać artykuł. Jej skupienie jest ostre jak igła, a wszystko inne to tylko szum w tle.

Poza tym to nie jej robią dzisiaj zdjęcia. To nie ją bombardują pytaniami i jasnymi błyskami. Ale Harry’ego.

Chłopak jest kilka kroków za nią, idąc ramię w ramię z McGonagall. Trzyma rękę przed twarzą, aby ustrzec się przed atakiem, wielokrotnie powtarzając: “Przepraszam, nie udzielę komentarza”, gdy przechodzą tak szybko, jak to tylko możliwe.

McGonagall ostrym machnięciem różdżki zaczarowuje drzwi windy, by zamknęły się wcześniej. We trójkę wślizgują się do środka, a hałas znika, gdy zasuwy opadają.

— Przepraszam, Harry — mówi Hermiona, ale on tylko wzrusza ramionami. Po tylu latach już do tego przywykł. McGonagall zwolniła go z zajęć, aby mógł im towarzyszyć, i Hermiona jest jej za to wdzięczna na niezliczoną ilość sposobów.

Wsparcie moralne to tylko część. Przyznaje, że czuje się o wiele silniejsza, wchodząc na salę sądową z nim u swojego boku. Czuje się nie do zatrzymania, jak kiedyś, kiedy była tylko ich trójka przeciwko całemu światu.

— Pani dyrektor — mówi Hermiona, kiedy docierają do drzwi. Prawie zapomniała. — Czy byłaby pani w stanie ponownie poprosić o przepustkę dla gości i dostęp do cel? Na dzisiejsze popołudnie?

Drzwi się otwierają. McGonagall wydaje z siebie zdenerwowany pomruk, ale mimo to ściska Hermionę za ramię. 

— Zobaczę, co da się zrobić.

Aparaty migają. Fioletowe szaty szumią. Kingsley wzywa wszystkich do stawienia się, tak jak pierwszego dnia, a gdy Harry rusza, by usiąść wśród widzów (kilka czarownic i czarodziejów aktywnie wstaje i zbliża się do niego), Hermiona udaje się do pustej ławy świadków.

Faith Burbage wraca do swojej pozycji na podium – wita wszystkich tak, jak ostatnio – choć jeśli to możliwe, kąt jej szczęki jest dziś jeszcze ostrzejszy. Bez wątpienia również była rozczarowana wtorkowymi wynikami rozpraw.

Kątem oka Hermiona dostrzega w tłumie Dawlisha, wśród niektórych jego zwolenników, a jej żyły zalewa fala lodu. Zapewne poczuł potrzebę osobistego stawienia się w Ministerstwie po tych wstępnych werdyktach. Musiał założyć, że jego obecność w jakiś sposób coś zmieni.

Hermiona prostuje ramiona. Nie. Jego obecność nic nie zmieni. Tu i teraz dziewczyna decyduje, że tak się nie stanie.

— Wprowadzić oskarżoną — rozkazuje Burbage, a Hermiona przygryza wnętrze policzka, patrząc, jak Pansy podnosi się w klatce. Wraca do niej ten sen, powtarzający się w głowie – niczym niekończąca się pętla.

Pansy wygląda mizernie.

To pierwsza rzecz, którą zauważa Hermiona. Ślizgonka jest niedożywiona, a jej smukłe ramiona i kości policzkowe są jeszcze wyraźniejsze. Jednak w jakiś sposób udało jej się bezbłędnie związać włosy – eleganckie upięcie. Wygląda na to, że nawet przy drzwiach do śmierci Pansy nie zamierza wyglądać na wymiętą.

— Panno Parkinson, zostałaś oskarżona o współudział w sprawie Śmierciożerców. Czy rozumiesz te zarzuty?

Nos Pansy marszczy się, ale jej głos jest spokojny i stabilny. 

— Rozumiem.

— Czy chcesz coś zadeklarować przed rozpoczęciem postępowania?

Dziewczyna ostrożnie opiera się o jedną z kolczastych ścian klatki, unosząc rękę, by przyjrzeć się swoim paznokciom. 

— Tylko tyle, że pomieszczenia mieszkalne, które nam zapewniliście, są brudne i zapuszczone.

Szmery tłumu rozchodzą się po całej sali, a Hermiona zaciska zęby. Łapie spojrzenie Pansy i lekko potrząsa głową.

Nie czyń tego trudniejszym, niż już jest.

Pansy wydaje się być zaskoczona jej widokiem. Jedna z cienkich, ciemnych brwi dziewczyny unosi się aż do linii włosów, ale w swoim spojrzeniu nie zdradza nic więcej, zanim odwróci się twarzą do Burbage.

— Czy to wszystko? — pyta kobieta z podium.

— Tak — mówi Pansy.

— Bardzo dobrze. Zaczynajmy.

***

Oskarżenia, które Wizengamot wysuwa przeciwko Pansy, są – delikatnie mówiąc – dość agresywne.

Przez pierwsze kilka godzin Hermiona nie jest nawet wzywana do mówienia, ponieważ sądzący są zbyt zajęci wypominaniem kolejnych incydentów jako dowodów. Nazwisko Pansy było wpisane do księgi spotkań Azkabanu. Mają jej zdjęcie z Greybackiem i Dołohowem. Wszyscy słyszeli jej słowa w noc bitwy.

Pansy przez cały czas zachowuje surową, pokerową minę, wyglądając na prawie znudzoną – ale Hermiona widzi delikatne drżenie jej dłoni ściskających pręty.

A potem Burbage woła: 

— Czy jest tu ktoś, kto chciałby przemawiać w imieniu oskarżonego?

I Hermiona decyduje, że musi być jeszcze bardziej agresywna.

Wstaje, tak jak ostatnimi razy, tyle że teraz jej ramiona nie są przepełnione notatkami. Teraz może zejść na dół i wyjść ze stanowiska dla świadków, aby stanąć na podłodze sali rozpraw, tuż obok Pansy.

— Tak — mówi, napotykając spojrzenie Burbage i wkładając w swój głos każdą uncję siły.

— Panno Granger, czy to stanie się rutyną? — wycedza przez zęby Burbage, mrużąc oczy.

— Dopóki nie zostanie nikt, za kogo mogłabym mówić, tak, proszę pani — odpowiada.

Hermiona słyszy ciężkie westchnienie z podium. Obie wiedzą, że Burbage nie może nic zrobić, aby ją powstrzymać. Może pełnić funkcję w charakterze świadka dla tylu oskarżonych, dla ilu zechce. Jest to całkowicie legalne, pod warunkiem, że spotkała ich wszystkich osobiście.

Hermiona dwukrotnie sprawdziła to tego ranka.

— Kontynuuj  — odpowiada Burbage.

— Dziękuję pani. — Hermiona odwraca się do niej plecami, zataczając powolny krąg, by objąć wzrokiem całość Wizengamotu. — Panie i panowie, nie jestem tutaj, aby negować udział panny Parkinson w tych zbrodniach.

Słyszy syk dochodzący z klatki obok niej – prawdopodobnie Pansy uważa, że Gryfonka raczej przypieczętuje jej los, niż go odwróci.

A Hermiona jest bardzo świadoma tego, jak bardzo Ślizgonka będzie ją nienawidzić po kolejnych słowach.

— Dostarczono dowody imponującej objętości i nie zamierzam im zaprzeczać. Ale myślę, że to bardzo ważne, abyście wszyscy byli świadomi powodu tego wszystkiego. Jej powodu. — Czuje ciężki wzrok Pansy na karku. Znajduje w tłumie oczy Harry’ego, zachęcającego ją do kontynuacji skinieniem głowy. — Wszystko, co uczyniła panna Parkinson, było w imieniu kogoś, kogo kochała. Aby go chronić.

Rozlegają się rozproszone westchnienia.

Granger — słyszy. Twarde, beznamiętne ostrzeżenie ze strony Pansy.

— Dobrze, by było, gdybyś milczała, panno Parkinson — warczy Burbage.

Ostrożnie, unikając spojrzenia Pansy, Hermiona obiera wzrokiem miejsce na przeciwległej ścianie i mówi do niego. 

— Pansy Parkinson dołączyła do Śmierciożerców, ponieważ w jej oczach był to jedyny sposób na zapewnienie bezpieczeństwa dla Teodora Notta, w którym była zakochana…

Fala westchnień zostaje zagłuszona przez chrapliwy okrzyk Pansy: 

— Zaraz WYRWĘ CI WSZYSTKIE KŁAKI! — Ślizgonka szarpie za kraty, jakby chciała rzucić się na Hermionę z obnażonymi zębami, ale Burbage dyga różdżką i porażenie prądem rozprasza się po klatce, odrzucając Pansy w tył z obrzydliwym trzaskiem.

Dziewczyna opada na drugą stronę klatki, przytomna, choć ledwo, a z jej skóry parują blade smużki dymu.

Usta Hermiony są lekko rozchylone.

— Jaki masz dowód? — pyta Burbage znudzonym głosem, jakby ostatnie dziesięć sekund wcale się nie wydarzyło.

Hermiona potrzebuje chwili, by się skupić. Spojrzeć kobiecie w oczy. 

— Ja… cóż… — Wskazuje bezwładnie na Pansy siedzącą w klatce. — Myślę, że to dowód sam w sobie. — Potem obraca się powoli, przeszukując wiele oczu członków Wizengamotu, błagając: — Ona się boi. Nie widzicie tego? Zawsze się bała. O niego. O siebie samą. Bo co by się stało z którymkolwiek z nich, gdyby nie postąpiła zgodnie z życzeniem Czarnego Pana?

Ostra cisza. Hermiona znów znajduje w tłumie Harry’ego, a on kolejny raz odpowiada jej zdecydowanym skinieniem głowy.

— Nic, co zrobiła, nie było w jej własnym interesie — dodaje. Ostatnia próba zasiania tego ziarna wątpliwości. To wszystko, czego potrzebuje. Tylko ukłucia wątpliwości.

Burbage odchyla się do tyłu, unosząc brew. Mruczy zamyślona. 

— A gdybyśmy podali jej Veritaserum…

— To nielegalne — warczy Hermiona, jeszcze zanim zdąży się powstrzymać.

— Nie, jeśli się zgodzi.

Tym razem cisza jest ogłuszająca.

Usta Hermiony poruszają się bezdźwięcznie, a wzrok przemyka tam i z powrotem pomiędzy nieruchomą Pansy, a resztą sali.

— I co? — drąży Burbage. — Czy ona się zgadza?

Hermiona musi przełknąć całą ślinę gromadzącą się w ustach. Zaciska dłonie w pięści, żeby ukryć ich drżenie. 

— C-chwilę, dobrze?

Burbage wzdycha przesadnie, ale macha ręką. 

— Dobrze.

Hermiona biegnie do klatki, rzucając wokół nich szybkie Muffliato i sięgając przez pręty, by chwycić Pansy za nadgarstek i nim potrząsnąć. 

— Pansy? Pansy, czy ty słuchasz? — chrypi.

Och, Pansy absolutnie słucha. Ostre, ciężkie oczy Ślizgonki wpatrują się w Hermionę spod opuszczonych powiek, całkowicie sprzeczne w porównaniu ze zgarbioną postawą oskarżonej. 

— Niewierna, szlamowata suka — wzdycha ledwie słyszalnie, odchylając się do tyłu i zamykając oczy.

— Nie rusza mnie, jak mnie nazywasz. — Hermiona znowu potrząsa Pansy, chwyta ją mocniej. Nagląco. — Ty i ja wiemy, że to jedyny sposób. I wiem, że to prawda. W tym momencie Veritaserum może nam tylko pomóc…

— Właśnie mnie potępiłaś — mruczy, nie otwierając oczu. — Wiesz o tym, prawda?

Hermiona czuje się, jakby połknęła kamień.

Powieki Pansy powoli się rozwierają, a dziewczyna pochyla się do przodu, sycząc jadowicie. 

— Naprawdę myślisz, że tylko o to będą mnie pytać? „Kochałaś chłopca? Och, słodka Pansy, czy miałaś serce? Czy to było to?”. — Jej wargi się unoszą. — Nie. Głupia dziewczyno. Zapytają mnie, kogo zamordowałam. Zapytają, kogo torturowałam. Jakie informacje im przekazałam. Właśnie mnie zabiłaś.

Hermiona wbija paznokcie w dłonie. 

— Nie, jeśli ja zadam pytania.

Wyraz twarzy Pansy nie zmienia się.

— Posłuchaj mnie. — Hermiona znowu potrząsa Ślizgonką, z każdą sekundą martwiąc się coraz bardziej, że ta może wyrwać się i ją ugryźć. — Taki będzie twój warunek. Możesz przedstawić własne warunki. Wiem, jak sformułować właściwe pytania.

Wzrok Pansy migocze, ale jej szczęka pozostaje twarda. Zaciśnięta.

— Pansy, zaufaj mi. — Hermiona puszcza nadgarstek dziewczyny i wciska palce w jej sztywną dłoń, splatając ją ze swoją. — Widzę cię — mówi desperackim szeptem. — Za tym wszystkim, ja widzę ciebie. Wiem, że nie jesteś tym... — Pansy ściska mocno jej dłoń, dopóki nie będzie pewna, że to boli. — Zaufaj mi. Jestem gotowa cię wesprzeć…

Dziewczyna prycha. 

— Nikt nigdy nie…

— Ja to zrobię. — Hermiona szarpie ją za rękę. — Jestem gotowa cię wesprzeć.

Wzrok Pansy jest ostry jak brzytwa. Ale Hermiona widzi słaby, drżący oddech wypływający z piersi Ślizgonki.

— Zaufaj mi.

Gryfonka czuje drżenie palców Pansy. Widzi coś, co może prawdopodobnie być lśniącymi łzami w jej oczach. Ale dziewczyna je zamyka, zanim Hermiona się upewni. Po chwili Pansy się prostuje. Przyjmuje twardą, sztywną i wyćwiczoną postawę prawdziwej czarownicy czystej krwi.

— W porządku.

Hermiona pozwala, by zaklęcie wygłuszające opadło, napotykając po chwili niecierpliwe spojrzenie Burbage. 

— Jesteśmy gotowe.

— Panno Parkinson, czy wyrażasz zgodę?

Pansy krzyżuje ramiona na piersi i patrzy na Burbage, jakby wyobrażała sobie, że kobieta zaraz spłonie żywcem. 

— Granger zadaje pytania — warczy. — Zgadzam się, jeśli Granger zada pytania.

— Madame Burbage, nie możesz pozwolić, żeby… — To Dawlish wyrywa się z tłumu, ale kobieta mu przerywa.

— Widzowie będą milczeć.

Zapada długa chwila ciszy.

Powieka Burbage drga. Kobieta patrzy ze swojego podium, ale nie na Pansy, lecz na Hermionę.

— Przynieście serum — warczy.

I Hermiona już wie, że właśnie wygrały.


5 komentarzy:

  1. Kocham to opowiadanie. Będę dziękować za to tłumaczenie i możliwość zapoznania się z tak wspaniałymi opowiadaniami chyba do końca życia.
    Pod koniec zdałam sobie sprawę że czytam z otwarta buzią, zapartym tchem. Nic wtedy wokół się nie liczy.
    Harry ma racje. Jedyna rzecz której Hermiona nie potrafiła.... poprosić. Wcale nie musi być z tym sama i dzięki ci Merlinie za Pottera i jego problemy ze snem i mapę. To ze jej nie zostawił, dał wskazówkę i pokazał drogę jak uzyskać pomoc. I mógł jej wręcz podwójnie. Raczej wymyślili linie obrony Pansy. Nawet poszedł z nią do Ministerstwa. Co ciekawe czy to tez jakoś zostanie zauważone że sam Harry Potter na procesie Pansy Parkinson.
    Dobrze, że reszta zrozumiała ze Hermiona będzie broniła ich wszystkich. I że Pansy jej zaufała.
    Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału i mega się cieszę, że będzie maraton 😁

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze, teraz mam wydarzenia z Gloriany przed oczami jak wymyśliły, żeby to Hermiona zadawała pytania. Ale to chyba jedyny sposób, żeby uchronić Pansy przed Azkabanem. Jeśli by się na to nie zgodziły, to ta suka Burbage już by ją wpakowała na statek w szeroką podróż do więzienia. Ale jest w tym co się dzieje z Pansy prawdziwego. Ona się boi. Boi się przyznać do swoich uczuć tak jak wtedy w pokoju wspólnym Ślizgonów. Ale faktycznie, jeśli wzięliby pod uwagę, że ona robiła to jedynie z miłości, nie z własnej woli tylko bała się o to, co może się stać z Theo jeśli ktoś odkryje jej słaby punkt... To ma sens. Naprawdę jestem mega wdzięczna Harry'emu, że jednak wsparł Hermionę w tych przygotowaniach do obrony. Sama nie dałaby sobie w życiu rady. To za wiele jak dla jednego człowieka. A Dawlish skurwysyn niech się smaży w piekle za to wszystko co zrobił

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze że Pansy daje sobie pomóc mimo że nie lubi Herm 🥺

    OdpowiedzUsuń
  4. Coz za wspanialy rozdzial! Jeden z lepszych w calym opowiadaniu, w moim odczuciu 😊 Ta scena z Harrym, tak emocjonujaca i - och - wiedzialam, ze Potter jest prawdziwym przyjacielem! Nawet, jesli nie rozumie, to przynajmniej jest i pomaga, bardzo duzy plus za to! Nie lubie tych, w ktorych Harry zadziera nosa albo jest zawziety i idiotycznie zaparty, to dla mnie nie on 😊 A tu? Prosze, prosze! Tak sie ogromnie ciesze, ze ja wspiera i ze wspolnie wymyslili, jak ją obronic! Nawet nie wpadlabym, zeby uzyc milosci do Teo jako obrony, brawo panie Potter! Pansy, co bylo do przewidzenia, musiala sie wsciec, a jeszcze to Veritaserum...! O matko 😯 Trzymam kciuki za Hermione!

    Mała

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeny cofam swoje słowa z pierwszych rozdziałów o Potterze, w koncu(!) pozytywnie mnie zaskoczył. W końcu jest przyjacielem na jakiego zasługuje Hermiona.
    Sprawa Pansy, wygrana, myślę że Hermiona właśnie zdobywa przyjaciółkę. Gdyby wcześniej ktoś był w stanie walczyć o te dzieciaki, zaufał im, dał pomocna dłoń, skoczyliby inaczej, byliby innymi ludźmi i zawsze będę żałować ze nauczyciele z Hogwarty nie zrobili nic. Snape ich wspierał, był stronniczym opiekunem, mogli na niego liczyć i to wszystko... Gdzie reszta? Przecież przychodząc do szkoły jako 11 letnie dzieci, które spędzały tam większość roku można było jakoś starać się chociaż "naprawić", wskazać inna drogę, pokazać możliwości,dac opcje.

    OdpowiedzUsuń