2 lutego 1999

Jest druga w nocy.

Hermiona siedzi w biurze McGonagall od ponad czterech godzin, sącząc zimną herbatę z filiżanki, która brzęczy, gdy drżącymi dłońmi odkłada ją z powrotem na spodek.

Była z nią szczera na temat Draco i Teo, jeśli chodzi o możliwość wiarygodności tego, co zostało stwierdzone w Proroku. Logicznie rzecz biorąc, Hermiona nie wątpiła, że może się to stać.

Ale zdała sobie sprawę, że ta logiczna Hermiona i cała jej reszta jest zdezorientowana. Poza rytmem. Oddzielnie.

A jej pozostała część nigdy tego nie przewidziała.

— Co mogę zrobić? — pyta po raz setny, głuchym chrypnięciem.

McGonagall siedzi zmęczona w starym krześle Dumbledore’a, wciąż omawiając niezliczone akty oskarżenia, które dostała od Dawlisha na krótko przed uwięzieniem jednej czwartej jej uczniów. 

— Możesz trochę odpocząć — mówi McGonagall surowym i współczującym głosem z nutą wyczerpania.

— Nie mogę…

— Panno Granger…

— Po prostu tam stałam, pani dyrektor. — Hermiona odstawia filiżankę na skraj biurka. Rozciąga ręce. — Po prostu tam stałam. Patrzyłam. Nie mogłam…

— Wiem, jak bardzo ci zależy na panu Malfoy…

— Na nich wszystkich. — Martwi się, nie mogąc nad sobą zapanować. Przyznaje się do tego głośno i po raz pierwszy. — Zależy mi na nich wszystkich.

McGonagall unosi siwą brew.

— Muszę wiedzieć, co mogę zrobić.

— Jak już powiedziałam, panno Granger, może pani odpocząć, to bardzo potrzebne…

— Pani dyrektor…

Bardzo potrzebne — przerywa jej McGonagall, podnosząc głos, gdy wstaje — żebyś miała się na baczności, kiedy jutro pójdziemy do Ministerstwa.

Hermiona mruga. Mruga dwukrotnie.

— My?

— Tak — mówi krótko kobieta, dematerializując zaklęciem obie filiżanki. Wyraźna oznaka końca spotkania. — Jako ich dyrektor nie mogę pełnić funkcji świadka. Za to ty…

— Tak — wypala natychmiast. — Tak, absolutnie. Zrobię to.

— Przemyśl to dokładnie, panno Granger. Pomyśl o konsekwencjach i ich cenie, zanim w pełni się zaangażujesz.

— Wiem…

— To będzie wyczerpujące. Bolesne. Zrażające. Cyrk medialny, a twoja osoba zostanie zakwestionowana…

— Pani dyrektor, chcę to zrobić.

McGonagall delikatnie chwyta ją za ramię. 

Przemyśl to — mówi. — Nalegam. Spotkaj się ze mną tutaj o dziewiątej, jeśli naprawdę tego chcesz.

Hermiona przygryza język na wszystko, co planowała powiedzieć. Kiwa głową. Wstaje. Jej nogi są zdrętwiałe od tylu godzin spędzonych na krześle, a u podstawy czaszki narósł już stały ból.

— Dziękuję, pani dyrektor — mruczy, kierując się do drzwi. — Do zobaczenia rano.

— Przemyśl to.

***

W sypialni jest cicho, ale Ginny nie śpi. Oczywiście, że nie śpi.

— Co robisz? — pyta przez rozchylone, szkarłatne zasłony swojego baldachimu, patrząc, jak Hermiona rozkłada na łóżku swoją najlepszą garsonkę i najładniejszą spódnicę.

— Za kilka godzin jadę do Ministerstwa — mówi cicho. Przynajmniej jej może powiedzieć prawdę.

— Miona, nie ma nic, co możesz…

— Nie wiesz tego.

Ginny wzdycha. Odsuwa zasłony i podchodzi, by usiąść w rogu łóżka przyjaciółki. Hermiona strzepuje nieistniejące kłaczki z ołówkowej spódnicy, ostentacyjnie unikając spojrzenia rudowłosej.

— Myślałam, że podjęłaś decyzję — mówi Ginny.

Hermiona głośno przełyka. Rozkłada i składa spódnicę.

— Myślałam, że zdecydowałaś, że to koniec. Koniec. Dla własnego dobra…

— Powiedział, że mnie kocha.

Słowa te wychodzą z niej w pośpiechu. Bez tchu, prawie jak niespójny szept. Po raz pierwszy pozwoliła sobie to przyznać, a słyszenie tego z własnych ust jest jak ciężar spadający na jej żołądek.

Ginny nieruchomieje. Hermiona widzi, jak usta dziewczyny otwierają się i zamykają raz lub dwa, ale nie może znieść patrzenia na nią.

— Kiedy? — w końcu udaje jej się zapytać.

Hermiona odchrząkuje. Zamiast tego zaczyna składać marynarkę. 

— Kilka godzin temu.

Ginny spogląda na swoje dłonie. Na sufit. Wzdycha.

— Rany — mówi po chwili, a Hermiona w końcu spogląda na nią. Ginny wzrusza ramionami. — To znaczy… po prostu… to wszystko komplikuje.

Hermiona przytakuje. Czuje mały puls satysfakcji, słysząc, że jej własne myśli zostają przez kogoś potwierdzone.

— Jego wyczucie czasu jest do dupy. — Hermiona wymusza słaby uśmiech.

Wydaje się, że Ginny waha się przed zapytaniem, co zrobi dalej. 

— Czy to znaczy, że mu wybaczyłaś?

Hermiona odwraca wzrok. Dostrzega kryształowy wisiorek, leżący samotnie na szafce nocnej. 

— Nie… — mruczy. — Nie, nie wybaczyłam mu. — Przełyka kolejny supeł w gardle. — Nie sądzę, żebym kiedykolwiek naprawdę mu wybaczyła. Za cokolwiek.

— …Ale ty go kochasz.

Zmusza się do spojrzenia Ginny w oczy, nawet gdy jej słowa dźgają, wbijają się, odkrywają coś głęboko w środku jej duszy.

— Nie wiem, co czuję.

Wzrok Ginny jest trzeźwy. 

— Myślę, że wiesz.

Hermiona kręci głową. 

— Przestań, Gin.

— To prawda…

— Przestań.

Ginny zamyka usta. Posyła Hermionie słaby, niepewny uśmiech. 

— Okej — mówi i ześlizguje się z łóżka. Wraca do swojego.

Hermiona wypuszcza głęboki oddech, z którego wstrzymywania nie zdawała sobie nawet sprawy.

***

— Nazwisko rodowe?

Hermiona szarpie nerwowo rąbek swojej marynarki, stojąc nieco w tyle za McGonagall, kiedy ta wyciąga z szaty listę i podnosi okulary, po czym odchrząkuje.

— Accrington, Bainbridge, Berrow, Bulstrode, Carter, Cowley, Cram, Davis, Dedworth, Evercreech, Goyle, Greengrass – obie – Lofthouse, Malfoy, Meads, Montague, Nott, Parkinson, Phipps, Pucey, Rowland, Sykes, Thatcham, Whitehead i Zabini.

Mniej więcej w połowie listy Hermiona zaczyna panikować. Jest ich więcej, niż sądziła – a niektórych nazwisk nawet nie rozpoznaje.

Jak ma bronić kogoś, kogo nie zna?

Przemyśl to – mówiła McGonagall.

Zdenerwowany urzędnik stara się zapisać wszystkie nazwiska, a McGonagall próbuje czytać je tak szybko, jak to możliwe, być może po to, by podkreślić absurdalność sytuacji.

— Czego będziesz potrzebować? — prycha zirytowany mężczyzna, potrząsając dłonią, kiedy kończy.

— Daty przesłuchań, pełnej listy oskarżeń, a także przepustek dla gości.

Urzędnik spogląda na nią. 

— Przepustek dla gości, aby zobaczyć kogo?

— Wszystkich — mówi surowo McGonagall.

Jego usta wykrzywiają się z irytacji. 

— Jestem całkiem pewien, że to nie będzie…

— Podaj Ministrowi moje nazwisko — warczy. — On to zatwierdzi, zapewniam cię.

To prawdopodobnie jedyna rzecz, która działa na ich korzyść. Kingsley jako Minister. Mimo to niewiele może on zrobić, aby zmienić decyzję Wizengamotu – właściwie nic. Te procesy zadecydują o wszystkim.

Hermiona nawet nie zdaje sobie sprawy, że obgryza paznokcie, dopóki naskórek nie pęka i nie zaczyna krwawić. Musi zmusić się do złożenia rąk za plecami.

Urzędnik niechętnie prowadzi je przez atrium, wręczając im przepustki dla gości, po czym obie pakują się do już zatłoczonej windy.

Ale nie jest przygotowana na…

— Panno Granger?

— To jest ona! To ona!

— Hermiono Granger, błogosław moją duszę! Co za zaszczyt!

Ze wszystkich stron czarownice i czarodzieje wyciągają ramiona, by uścisnąć jej dłoń, nawet gdy McGonagall robi wszystko, co w jej mocy, aby ich odeprzeć.

Kiedy wysiadają, Hermiona jest oszołomiona i wstrząśnięta. Spogląda przez ramię i wpatruje się z niedowierzaniem, jak winda odjeżdża w tył, a potem w dół.

— Nie zdawałam sobie sprawy… — mamrocze, ale McGonagall już prowadzi ją korytarzem.

— Spróbuj się rozluźnić.

Znajdują się na jednym z najniższych pięter Ministerstwa – pełnym cel tymczasowych. Jest to duża, strzeżona przez osłony przestrzeń pełna komórek o pojemności wystarczającej, aby pomieścić wszystkich oczekujących na procesy.

Jest tu ciemno i zimno – a całe miejsce aż za bardzo przypomina Hermionie Departament Tajemnic. Czarna posadzka, słaby blask. Dziewczyna drży, kiedy otrzymuje zaniepokojone spojrzenie McGonagall.

— Oto jesteśmy — burczy urzędnik, otwierając drzwi prowadzące do długiego korytarza pełnego cel.

— Które cele? — pyta McGonagall.

— Jestem pewien, że dacie sobie radę.

On i McGonagall wymieniają niepewne spojrzenia, gdy mężczyzna zamyka za nimi drzwi, a potem – na dłuższą chwilę – zapada cisza.

McGonagall prostuje ramiona. 

— Myślę, że najlepiej będzie, jeśli pomogę każdemu z nich poznać nasze intencje…

Hermiona już ruszyła korytarzem. Słyszy za sobą słabe westchnienie McGonagall. 

— Panna Accrington? — woła kobieta i zaczyna pracę, ale Hermiona jest już tak daleko w głębi korytarza, że ledwo ją słyszy.

Rzuca Lumos, wielokrotnie kołysząc różdżką z boku na bok. Od czasu do czasu spostrzega za kratami znajome twarze z przymrużonymi oczami – ale nie tę znajomą. Nie tę, którą musi zobaczyć.

Jej puls nabiera tempa, oddechy są krótkie, nerwowe, a światło różdżki migocze przez drżenie dłoni. Aż do teraz nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo musi…

— Granger?

To Zabini.

Hermiona wstrzymuje szybkie tempo swoich kroków tak nagle, że prawie się potyka, pędząc do krat, przez które leniwie zwisają ramiona Ślizgona.

— Wszystko w porządku? — wyrzuca z siebie instynktownie, przyciemniając światło, na którego widok krzywi się Blaise.

Chłopak unosi brew. 

— Tak dobrze, jak można się spodziewać. — Potem macha na nią bezwładnie. — Co ty tu, kurwa, robisz? A z… czy właśnie słyszałem McGonagall? — Kiwa głową w stronę drugiego końca korytarza, z którego dochodzi słaby głos kobiety.

— Ja… tak, ona… jesteśmy tutaj, aby… cóż…

— Pomóc? — pyta, a jego ton jest tak niedowierzający i sarkastyczny, że prawie tragiczny.

— Tak — mówi, patrząc, jak twarz chłopaka wykrzywia zmieszanie.

— McGonagall, rozumiem. Ale ty… — waha się, a chwilę później wyraz jego twarzy się zaciera. — O. No tak. Jesteś tu dla Malfoya.

Kręci głową. 

— Jestem tu dla was wszystkich.

— Nie musisz kłamać, żeby oszczędzić mi niepokoju, Granger, serio…

Nie kłamię — warczy, nagle zirytowana. Przytłoczona. — Jestem tu dla was wszystkich. Jako świadek.

Zabini patrzy na nią bez wyrazu przez dłuższą chwilę. Ciszę wypełnia odległy głos McGonagall wzywający kolejne nazwiska.

— Dlaczego? — pyta po chwili, która wydaje się być dłuższa niż pełna minuta.

Hermiona poprawia uchwyt na różdżce. 

— Bo tak — odpowiada słabo.

— Dlaczego bo tak?

— Bo tak.

A potem ona opuszcza różdżkę, a on ponownie zanika w cieniu.

— Usiądź spokojnie — mówi Hermiona, a potem wraca do swoich poszukiwań. Powraca do wściekłej, nerwowej wędrówki w głąb korytarza, machając różdżką w lewo i w prawo.

Chce go zawołać, ale jest zbyt przerażona, że jej głos może się załamać. Przerażona pokazaniem mu, jak bardzo jest zaniepokojona tym wszystkim.

Musi trzymać się w pionie. Musi pozostać silna.

Ze względu na nich i na nią samą.

Mija cele innych więźniów – starszych czarownic i czarodziejów, którzy wyglądają, jakby byli tam od dawna. Pomija to, co według niej może być samym ciałem. Wiele cel z powodu przeludnienia jest wypełnionych więcej niż jedną osobą.

Jej różdżka waha się na parze skulonej głęboko w rogu i dopiero po chwili zdaje sobie sprawę, że to Pansy.

Pansy z…

To Teo. Jego głowa leży na kolanach Ślizgonki – jest nieprzytomny, a przynajmniej wnioskuje to z krwawiącej rany na jego skroni. A Pansy po prostu… głaszcze jego włosy. Mamrocze do niego.

Nawet nie wydaje się zauważać obecności Hermiony.

Odwrócenie wzroku jest prawie trudne.

Ale Gryfonka zmusza się do pójścia dalej.

Wkrótce wydaje się, że prawie nie ma już więcej cel – i zaczyna panikować. Nabiera tempa, tak przyzwyczajona do tego, że każda cela jest pusta lub wypełniona kimś innym, że kiedy w końcu jej Lumos odbija się od oślepiającej platyny, prawie ją mija.

Przystaje. Zamiera.

— Draco…?

Jego głowa unosi się z miejsca, w którym chłopak siedzi pod ścianą. Patrzy na nią podbitym okiem.

— Granger… — Widząc, jak Draco zrywa się na równe nogi, prawie niweczy swoje postanowienie. — Merlinie, co tu robisz? Czy twoja obecność tutaj jest w ogóle bezpieczna?

Jego ręce – posiniaczone kostki – owijają się wokół prętów, a ona instynktownie sięga do nich, obejmując je swoimi własnymi dłońmi.

— Kto ci to zrobił? — wzdycha, unosząc jeden palec, by wskazać na jego oko.

— Pieprzony Dawlish… Czy to, kurwa, ma znaczenie? Odpowiedz na moje pytanie, Granger.

— Jakie pytanie?

— Czy przebywanie tutaj jest dla ciebie bezpieczne?

Jej klatka piersiowa pulsuje boleśnie, bo myśli, że to co widzi w jego oczach może być zmartwieniem, a to nie jest... to nie może…

Boże.

— To bezpieczne — mruczy. — Jestem tutaj w twoim imieniu.

Draco natychmiast potrząsa głową. 

— Nie. Wiem już, o czym myślisz, i nie rób tego. Nie rób tego.

Jej brwi ściągają się razem. 

— Co masz na myśli mówiąc nie?

— To znaczy nie, Granger. Na chuja Merlina, nie bądź głupia.

Jeśli istniała jakaś reakcja, której się spodziewała, to nie jest nią to. 

— Jestem jedyną opcją na sprawiedliwy proces…

— To nie będzie sprawiedliwy proces. Z tobą czy bez ciebie. Nieważne co. — Jego głos jest szorstki i napięty. Pęd słów, które nie mają sensu. — Ostrzegam cię, Granger, nie zadzieraj z tymi ludźmi. Nie stawaj po stronie, która w ich oczach jest zła…

— O czym mówisz? — żąda. — Kto? KDS? Oni są tylko…

— To nie jest byle kto, Granger.

— O czym ty…

— Marcus Flint nie żyje. — Jego głos odbija się echem od ścian. Echo przechodzi w ciszę.

Jej wilgotne od potu palce zaciskają się na prętach.

— Co? — wzdycha.

— Jest martwy. Został oczyszczony z zarzutów, a następnego dnia był martwy. Samobójstwo. Brzmi sensownie?

— Co ty…

— Jego prawnik też nie żyje.

— Stop…

Martwy. Katastrofalny wypadek sieci Fiuu. Ponownie, czy brzmi to sensownie?

— Przestań, Draco. Skąd ty w ogóle…

— Mój prawnik przyszedł wcześnie rano. Powiedział mi, że odchodzi. Musiał. Boi się o swoje życie. Ostrzegam cię, Granger. Każdy, kto się w to zaangażuje, będzie martwy.

— Jak to…

To nie ma znaczenia! — Jego nagły krzyk i sposób, w jaki szarpie za kraty, sprawia, że dziewczyna cofa się o krok. — To nie ma, kurwa, znaczenia. Musisz iść. Weź tego, kto przyszedł z tobą i odejdź. Teraz.

— Nie pójdę…

Jego ręka wystrzela spomiędzy prętów i chwyta jej ramię jak imadło. 

Hermiono, ja cię, kurwa, błagam. — Jego niespuchnięte oko jest szkliste w bladym świetle jej różdżki. Nabiegłe krwią. Szalone. — Błagam cię. Proszę. — Ściska jej ramię i przez krótką chwilę kciukiem gładzi skórę, pieszcząc ją. — Proszę. Idź.

Jej oddech się zacina.

— Idź.


5 komentarzy:

  1. Jak to idź nie Herm musi Cię uratować, wszystkich uratować 🥺

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tu się kuźwa odwala?!Flint jest martwy. Jego prawnik jest martwy. Prawnik Malfoya zrezygnował, bo boi się o własne życie... Tu nie jest bezpiecznie.. Malfoy wygląda jakby ktoś spuścił mu niezły łomot, a Theo jest nieprzytomny. Szlag! Byli Śmierciożercy, czy nie, ale do cholery to są jednak ludzie! W dodatku tacy, którzy zgodzili się na jakiś proces resocjalizacji i innym idzie to lepiej a niektórym gorzej, ale się starają! To jak są traktowani to jest przegięcie. Nie wiem, jak się potoczy tu rola Hermiony, ale o nią zaczynam się też bać. Malfoy nie wywalałby jej, gdyby też się o nią nie bał, bo wie, że to jest niebezpieczne. No ale ona go kocha. I Ginny ma rację. Gdyby go nie kochała nie robiłaby tego. Ryzyjkuje dla niego własne życie i może się to różnie skończyć, dlatego niech nie mówi, że nie wie, co czuje, bo dobrze wie, co czuje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu, az sie cala trzese! Co za rozdzial! Mam nadzieje, ze jednak uda sie jakos te sytuacje wyprostowac? Uwolnic te dzieciaki? Troche mam serce rozdarte, bo pewnie wiekszosc z nich nie ma za wielu dobrych uczynkow na swoim koncie, ale czy to zli ludzie? Choc domyslam sie, ze w odwrotnej sytuacji oni nie byliby wcale łaskawi... Ech! Najbardziej przejmujace jest jednak zachowanie Draco i jego blaganie, zeby Hermiona odpuscila i odeszla. Znajac nasza Gryfonke to i tak nie odpusci, ale oby sie to dla niej zle nie skonczylo...

    Mała

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakie to jest k........ niesprawiedliwe. Przecież oni poddali się jakiejś resocjalizacji, coś zaczęło się zmieniać, w Hogwarcie siedzieli grzecznie! A tu nagle Flint nie żyje.. Nott nieprzytomny a Malfoy z podbitym okiem ... i to jego błaganie by Hermiona odpuściła i natychmiast wyszła, ten wyczuwalny strach i niepokój o nią. Choc znając Gryfonke za nic nie odpuści nie patrzac na konsekwencje i to jak ona sama może skończyć

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wierzę... Co tu się odpierdala?! Czy w ministerstwie się pozamieniali z chuja i na mózgi? Minister nie widzi co się dzieje?
    Draco nie ma nie, ona was uratuje, wiem to na pewno.
    Jakie to niesprawiedliwe, no tak jak życie, ale przecież jakby wrócił ido szkoły, piszą te dzienniki, dramat. Mam nadzieję, a ona umiera ostatnia, że to na prawdę dobrze się skończy 😔

    OdpowiedzUsuń