1 lutego 1999
hamować
ha-mo-wać
czasownik
zrezygnować, anulować, wycofać się, nie honorować, nie uznawać, zmienić zdanie, cofnąć, ponownie rozważyć, usunąć, porzucić
To definicja, którą Hermiona widzi w jego oczach, kiedy się odwraca.
Ślepa panika. Bezdenna luka.
Ale widzi tylko błysk, bo Draco natychmiast odwraca wzrok i nie patrzy na nią. Wydaje się, że nie może. Zapina spodnie i drżącymi palcami wsuwa w nie koszulę, wpatrując się intensywnie w posadzkę między swoimi stopami.
— Powinnaś iść na obiad — mówi beznamiętnie. — Będą cię szukać.
Dopiero kiedy Hermiona czuje posmak krwi, zdaje sobie sprawę, że gryzie się w język. Jej puls wraca do normy, a rumieniec na policzkach i szyi jest gorący – oblewający ciało potem.
Ponad wszystko chce otworzyć usta i wyzwać go, by to powtórzył. By ośmielił się do tego przyznać. By zajął się konsekwencjami. Zaakceptował to.
Ale od drugiego roku – od kiedy rozbił miotłę, goniąc Harry’ego oraz znicza i spojrzał w górę na swojego ojca na trybunach, posiniaczony i poobijany – nie widziała go tak bezbronnego.
Bo Malfoy jest jak dziecko.
I to sprawia, że Hermiona wgryza się w swój język jeszcze mocniej.
Tylko ten jeden raz, Malfoy – myśli, kiedy chłopak wygładza swoje potargane włosy i zatacza się w niezgrabnych okręgach, bez wątpienia przygotowując się na jej reakcję.
Na walkę.
Tylko ta ostatnia przysługa. Ten jeden raz.
Hermiona odchrząkuje. Widzi, jak Draco spina się na ten dźwięk. Ale ona po prostu prostuje spódnicę i idzie po odrzuconą różdżkę.
Chłopak wreszcie podnosi wzrok, kiedy dziewczyna zarzuca torbę na ramię.
I wszystko, co udaje jej się wydusić, to prawie niesłyszalne:
— No dobrze.
On mruga.
Ona wychodzi.
***
Przez cały wieczór Hermiona czuje się tak, jakby spadła z dziesięciu metrów na głowę.
Nie potrafi stworzyć spójnych myśli. Szczerze mówiąc, nawet nie chce. Wydaje jej się, że jakakolwiek próba byłaby fizycznie bolesna.
Po prostu wciąż słyszy jego głos. Ten niski, znajomy, bez tchu.
Wypowiadający słowa, których nie rozumie.
Wypowiadający słowa, które nie powinny być wypowiedziane.
Jak on śmiał? Jak miał czelność pozwolić, by takie beztroskie, gwałtowne zdanie wyszło z jego ust? Zdanie z tak strasznymi konsekwencjami.
Z drugiej strony, Malfoy nigdy nie radził sobie z konsekwencjami.
Hermiona nie może nawet pozwolić sobie na usłyszenie tych słów w swojej głowie. Naprawdę, prawie wierzy, że jeśli uda jej się o tym nie myśleć, będzie tak, jakby to się nigdy nie wydarzyło. Jakby Draco nigdy tego nie powiedział.
Na kolacji Hermiona jest praktycznie duchem. Nie je. Nie mówi. Ginny najwyraźniej widzi, że coś jest nie tak, ale jest na tyle mądra i miła, że nie zwraca na to większej uwagi.
Ale to nie znaczy, że nikt inny tego nie zauważa. Harry i Ron przy różnych okazjach unoszą ostrożnie brwi, ale jej udaje się sprawiać wrażenie, że jest zakłopotana. Upokorzona z powodu wyproszenia z porannych zajęć.
Zastanawia się, czy kiedykolwiek przestanie ich okłamywać.
Logiczna część jej mózgu ostrzega ją, by nie udawała, że nie ma wyboru.
Druga część zajmuje się odtwarzaniem każdej chwili spędzonej w tej opuszczonej klasie.
Bawi się myślą o łyku soku dyniowego, przypominając sobie ciepło jego oddechu na karku. Przysuwa kielich do ust, ale nie udaje jej się nic przełknąć.
Zamiast tego wypluwa sok na pusty talerz.
O nie…
— Miona? — Wydaje jej się, że wszyscy jednocześnie chrząkają.
Jej ręka drży, gdy spieszy się, by usunąć bałagan różdżką.
— Przepraszam, przepraszam — bełkocze. — Zakrztusiłam się. Po prostu się zakrztusiłam. Ja… ech. Myślę, że najlepiej byłoby... najlepiej iść do łóżka. Tak. Łóżko. Ekhm. Dobranoc.
Kłamstwo. Zawsze kłamie.
Ale nie może iść do łóżka. Nie, kiedy była taka głupia.
Po raz setny odwraca się plecami do zmieszanych twarzy przyjaciół i wybiega z Wielkiej Sali.
— Idiota — mamrocze do siebie, pędząc w stronę lochów. — Cholerny, cholerny idiota.
Przechodzi tuż obok Slytherinu.
To ostatnia rzecz, jakiej w tej chwili potrzebuje.
Nie, ona zmierza do klasy eliksirów.
Slughorn nadal je obiad, siedząc po łokcie w gulaszu i kiełbaskach. Nie będzie mądrzejszy. Poświęca chwilę, by przekonać samą siebie, że mężczyzna nie będzie miał nic przeciwko – biorąc pod uwagę, że to nagły wypadek.
Ale, och, wyobraźmy sobie, co by pomyślała Hermiona z pierwszego roku, gdyby mogła się teraz zobaczyć.
— Alohomora.
Cicho zamyka za sobą ciężkie drzwi i rzuca zaklęcie, aby zapalić dookoła rzędy świec.
Gdyby miała czas, żeby się zatrzymać i pomyśleć o tym, mogłaby dojść do wniosku, że – przynajmniej – posłuży jej to jako odwrócenie uwagi od innych, bardziej… niepewnych myśli.
Ale teraz musi skupić się na eliksirze, którego nawet nie jest pewna, czy pamięta, jak uwarzyć.
Inne dziewczyny z Gryffindoru zawsze nazywały to „likierem ostatniej szansy”.
Zarówno ze względu na mdlący słodki smak, jak i jego konotacje.
— Absolutny kretyn — syczy, gdy zbiera, jak ma nadzieję, właściwe składniki.
Złożyła sobie obietnicę wiele lat temu – wieki przed aktywnością seksualną – że nigdy nie zapomni o zastosowaniu zaklęcia antykoncepcyjnego.
Najwyraźniej dwunastoletnia Hermiona nie miała pojęcia, jak to jest zostać złapanym w takiej chwili.
Złapanym z… Malfoyem.
Dreszcz zmieszany z najmniejszym ukłuciem rozpaczy przebiega po jej kręgosłupie. Potrząsa głową, by uwolnić się od myśli o nim i próbuje skoncentrować umysł na warzeniu.
Jedna gałązka niecierpka czy dwie? Pół łyżeczki wody miodowej?
Czy to w ogóle ma być woda miodowa?
Rozpala ogień pod kociołkiem i zaczyna dodawać składniki według swojej najlepszej wiedzy. Ma nadzieję, że oprze swoje działania na jego zapachu – musi zbliżyć miksturę jak najbliżej tego, co pamięta z tych kilku próbnych naparów.
W głębi umysłu wyobraża sobie przenikliwe spojrzenie pani Pomfrey. Wraca myślami do wykładu kobiety.
Wykładu, który teraz wydaje się tak niezwykle uzasadniony.
Cholerny Malfoy…
To też jego wina. Może nie do końca, ale przynajmniej częściowo. Ale nie, myślenie o nim nie jest mądre.
Loki Hermiony zaczynają się skręcać i puszyć, jak zawsze, kiedy gorąca para unosi się przy jej twarzy. Klasę zaczyna wypełniać silny zapach przypominający melasę.
Zastanawia się, co najgorszego może się stać, jeśli źle go uwarzy?
Nudności? Gorączka? Zmiana koloru włosów?
To i tak może być nic w porównaniu z incydentem z kotem Millicenty Bulstrode…
Nie, najgorsze, co może zrobić, to nie działać. I na Boga, ona tego potrzebuje. Nie może… nie chce nawet próbować pojąć, co by to…
To by było po prostu…
To by tylko skomplikowało…
Że byłaby…
Do diabła, nie myśl o tym.
Zanim w ogóle się upewni, że eliksir jest skończony, a nawet zanim zdąży ostygnąć, odlewa z kolby kubek pełen ciemnofioletowego naparu i wypija go jednym haustem.
Wrzątek pali jej gardło, a słodycz swędzi na języku i ściska żołądek.
Krzywi się. Wmusza w siebie ostatni łyk i zaczyna kaszleć.
Lepsze to, niż…
Przestań o tym myśleć!
Ciepły puls ogarnia jej wnętrze. Spogląda w dół i dostrzega błysk fioletowej poświaty, zanim kolejny atak kaszlu przeszyje jej klatkę piersiową.
Dzięki Bogu.
Próbuje odetchnąć z ulgą, ale udaje jej się tylko jeszcze trochę zakaszleć. Kaszle, aż łzawią jej oczy, a twarz chowa w rękawie, machając różdżką trzymaną w drugiej ręce, usuwając dowody swojej obecności.
W pierwszej chwili myśli, że to butelki i słoiki powodują hałas. Myśli, że są odpowiedzialne za łomotanie i trzaski, które nagle słyszy, kiedy być może składniki uderzają o tyły szafek, do których wracają.
Dopiero gdy jej ręka z różdżką nieruchomieje i kaszel ustaje, zdaje sobie sprawę, że hałas dochodzi skądś indziej.
Z korytarza.
Słyszy to przez drzwi klasy eliksirów. Szybkie kroki – kilka par, wnioskując po ich brzmieniu, o różnym, nierównym tempie.
I krzyki.
Hermiona nieruchomieje. Wstrzymuje oddech, żeby słuchać.
Przez dłuższą chwilę jest zbyt zdezorientowana, by zrobić cokolwiek innego.
Potem powoli udaje jej się podejść do drzwi, przyciskając ucho do grubego, szorstkiego drewna.
— Nie! NIE! — Słyszy. To głos chłopca, chociaż nie może stwierdzić dokładnie kogo. Dźwięk odbija się echem od ścian i wydaje jej się, że słyszy szuranie stóp o podłogę. — Nie możecie! To nielegalne, nie możecie!
— Przestańcie! — Dochodzi skądinąd i prawie wbija sobie drzazgę w ucho, przesuwając twarzą po drewnie, by lepiej to słyszeć. — PRZESTAŃCIE! — Ten głos.
Zna ten głos.
Pansy.
— Przestańcie!
Otwórz drzwi, Hermiono – obcy głos rozkazuje w jej głowie.
Jak groźba. Jak ostrzeżenie.
Otwórz drzwi.
Wchodzi w chaos.
Aurorzy.
Aurorzy są wszędzie, pędzą przez korytarze lochów w swoich grubych, czarnych szatach w kierunku Pokoju Wspólnego Slytherinu – a ci, którzy wracają stamtąd, trzymają w uścisku uczniów.
Ponownie zamiera niczym zamrożona. Przylega z powrotem do drzwi sali eliksirów, żeby uniknąć zdeptania, wpatrując się w Pansy na drugim końcu korytarza, która walczy w uścisku krzepkiego, chrząkającego mężczyzny. Ślizgonka drapie, pluje i przeklina, i w sumie toczy całkiem godną podziwu walkę – ale Hermiona widzi różdżkę w dłoni mężczyzny, kiedy ostatecznie udaje mu się związać całe ciało dziewczyny.
— To jest absolutnie nie do przyjęcia, panie Dawlish! Nalegam, żebyście natychmiast wyszli! — Znajomy głos McGonagall rozbrzmiewa w korytarzu, a spojrzenie Hermiony przeskakuje w tamtą stronę.
Kobieta podąża za zdecydowanym mężczyzną, którego Hermiona niejasno rozpoznaje jako Dawlisha. Zastanawia się, dlaczego…
Dlaczego to imię…?
O Boże.
To się dzieje.
Tak jak powiedział Teo.
— Mam rozkazy z Ministerstwa, pani dyrektor. W twoim najlepszym interesie jest nie wchodzić nam w drogę — warczy Dawlish, przesuwając brzegiem szaty o łydki Hermiony, gdy szturmem przechodzi obok.
Po drugiej stronie Millicenta Bulstrode jest przeciągana przez ukrytą barierę Pokoju Wspólnego Slytherinu, wrzeszcząc jakby była mordowana.
— Nie! NIE! Co ja zrobiłam? Powiedz mi, co zrobiłam! Co ja zrobiłam!?
Hermiona w kółko słyszy, jak różni aurorzy wykrzykują to samo zdanie.
— … Adrianie Pucey, jesteś niniejszym oskarżony o pomoc w sprawie Śmierciożerców…
— … jako wspólnik sprawy Śmierciożerców…
— … jako świadek sprawy Śmierciożerców…
— … twój wyrok ma zostać ponownie oceniony…
— … w oczekiwaniu na nowe dowody…
— … zawiadomiono prawników.
— … oddaj swoją różdżkę…
— Pansy Parkinson, zostajesz oskarżona o…
— Blaise’ie Zabini, zostajesz oskarżony o…
— Millicento Bulstrode…
— Teodorze Nott…
— Draconie Malfoyu…
Oddech więźnie Hermionie w gardle, a nogi zastygają. Wysycha jej w ustach.
— … Zostajesz oskarżony jako wspólnik i uzbrojony agent w sprawie Śmierciożerców. Twój wyrok ma zostać ponownie oceniony, w oczekiwaniu na nowe dowody. Twój prawnik został powiadomiony. Oddaj swoją różdżkę.
Hermiono o czym ty myślałaś... No tak o Draco hahah Wcale ci się nie dziwie. Co do aurorów jak można w taki sposób aresztować uczniów. To nie powinno mieć miejsca. Mam tylko nadzieje, że wszystko dobrze się skończy 🙈
OdpowiedzUsuńNie nie nie stało się przyszli po nich 🙄
OdpowiedzUsuń😣
UsuńO. Moj. Dobry. Boze! Dlaczego teraz? Nie ma juz kogo sądzic? I nie mozna bylo tego zrobic jakos kulturalniej, normalniej? Boze, az mnie zatkalo! Dzikusy, to jedyne okreslenie, jakie mi przychodzi do glowy...
OdpowiedzUsuńOch, i brawo Hermiona, lepiej pozno niz wcale? ;)
Mała
O kurwa! Nawet podwójnie. Jedno kurwa za to, o czym myślałam już wcześniej, że na siebie nie rzuciła zaklęcia antykoncepcyjnego i zastanawiałam się, czy się zorientuje co się stało, czy nie. Na szczęście się ogarnęła i uświadomiła sobie co się stało. Malfoy za to standardowo najpierw zrobił, potem pomyślał a na końcu nawet tego w żaden sposób nie skomentował. Ale CHOLERA! To wejście Aurorów?! To jest szkoła do jasnej cholery! Są uczniami przecież! Powinni być tu bezpieczni... A tu sobie wpada Dawlish i sieje popłoch wśród uczniów i aresztuje każdego Ślizgona, który wpadnie mu w ręce. Chryste Panie tam są dzieci przecież!
OdpowiedzUsuńJuż myślałam że ja coś pominęłam... ale dobrze zauważyłam że żadne z nich nie rzuciło zaklęcia i tylko Hermiona się ogarnęła i połączyła kropki... lepiej późno nic wcale. I dosyć odważnie tak na oko zrobić eliksir, z pamięci i wypić od tak. A ta akcja na końcu? To szkoła! To uczniowie, dzieci! Czy są w tym ministerstwie tak zdesperowani? Chcą się nimi posłużyć żeby pokazać że coś robią?
OdpowiedzUsuńO nie nie nie. O kurwa! Wiedziałam po prostu wiedziałam, że to będzie miało miejsce. Zaczynam wątpić w szczęśliwe zakończenie.... O nie, nie, nie. Ja pierdole, kiedy wszystko już prawie było dobrze... cholera jasna! Nic nie jest dobrze.
OdpowiedzUsuń