29 stycznia 1999

Musi być tu jakieś dwadzieścia stopni poniżej zera. Co najmniej.

Kiedy Hermiona przechodzi przez ścianę, ma wrażenie, że przez jej skórę przebijają się odłamki lodu. Każdy mięsień napina się, a stawy zastygają. Jej oczy instynktownie zamykają się, jakby chciała się przed tym chronić, po czym wsuwa ręce do zimnych już kieszeni szlafroka.

Ale w jakiś sposób zmusza swoje powieki do otwarcia. Patrzy, jak chmura pary z oddechu unosi się w powietrzu, gdy jej wzrok spoczywa na nim.

Siedzi na sofie tak, jakby czytał poranną gazetę. Swobodnie. Luźno. Ze zgiętym jednym kolanem na którym wsparł łokieć. Jakby jego palce nie były ciemnoniebieskie. Jakby nie przymarzł do skóry sofy. Hermiona widzi, gdzie lód pokrył już jego ubranie. Jego skórę.

Draco patrzy na nią z ukosa, a oczy ma puste.

— Granger. — Kiwa głową. Brzmi na znudzonego.

A ona chce go znowu spoliczkować. Okrutny, nieczuły drań.

— Co robisz? — pyta głosem drżącym z zimna. Już straciła czucie w palcach u nóg.

— Cieszę się wieczorem z samym sobą — odpowiada Draco, a cała ostrożność Hermiony po prostu wylatuje przez okno, wysysana z niej jak ciepło.

— Wcale, że nie — wypluwa z siebie. — Jesteś samolubny. Obrzydliwie samolubny.

Jego spojrzenie się nie zmienia, ale postawa się dostosowuje. Opiera się trochę bardziej o sofę. Patrzy na Hermionę, sunie po niej spojrzeniem od góry do dołu. Nic nie mówi.

— Twoi przyjaciele są tam. — Dziewczyna wskazuje za siebie ze złością, biorąc urywane oddechy. — Bardzo zmartwieni. Wyciągnąłeś ich wszystkich z łóżek, aby stanęli wokół tego twojego śmiesznego, cholernego igloo, a oni rzucają bezużyteczne zaklęcia, jedno za drugim, próbując uratować ci życie.

Mruga do niej.

Ona wybucha coraz bardziej. 

— Pansy musiała iść do Gryffindoru, żeby mnie tu ściągnąć. Musiała siłą wywalczyć sobie wejście. Zmusiłeś ją do tego. Ty.

Draco prycha. Ogląda swoje paznokcie. 

— Pansy w Gryffindorze. Niezły obraz.

— Dlaczego nie bierzesz niczego na poważnie?! — krzyczy Hermiona, a jej głos odbija się echem od lodowych ścian.

I tylko ułamek dziwnej, obojętnej mgły spowija jego oczy. Chłopak patrzy na nią. 

— Dlaczego zawsze zakładasz, że próbuję umrzeć?

Hermiona splata ramiona na piersi – w dwojakim celu, aby ochronić się przed zimnem i przed nim.

— Może dlatego, że zawsze stawiasz się w śmiertelnych sytuacjach. Popraw mnie, jeśli się mylę.

— Po drugiej stronie lodu brzmiałaś znacznie grzeczniej — mówi.

— Cóż, teraz, kiedy widzę, jak bardzo dziecinny jesteś… — Nie może się powstrzymać. Nie może zahamować złości, która narastała w niej od tamtej nocy, mimo iż wie, że musi być bardziej ostrożna. Wie, że to niepewne. Ale nie może się powstrzymać. To jest zbyt kompulsywne.

Malfoy rozciąga sobie knykcie. Wraca do znudzonej miny. 

— Czyż to nie to, co zawsze o mnie myślałaś?

Prycha z wściekłością. 

— Nie lituj się nad sobą.

Chłopak opuszcza łokcie na kolana. Pociera jedno oko. 

— Dlaczego tu jesteś, Granger?

Ona bełkocze – gestykuluje bez celu, próbując bezskutecznie uformować jakąś odpowiedź na jego pytanie.

— To nie ma nic wspólnego z tobą — dodaje chłopak.

— Chyba sobie żartujesz, Malfoy. — Hermiona zaczyna chodzić. Czuje, że krew zamarza w jej żyłach, a ona stara się nie blokować kolan. — Ty... spójrz na siebie, to autodestrukcja! To wołanie o pomoc…

Draco odrywa się od kanapy, a lód, który utworzył się wokół niego, pęka głośno, gdy chłopak wstaje. Podciąga zamarznięty rękaw, a Hermiona czuje, że zaraz przewróci oczami. Już ma zamiar go okrzyczeć za ponowne użycie tego cholernego Znaku jako wymówki dla jego całego nikczemnego zachowania.

Ale…

Czuje to. Wyczuwa ten zapach, jeszcze zanim zobaczy jego źródło.

Płonące mięso.

Coś, czego nie czuła, odkąd po bitwie skremowano niezidentyfikowane ciała.

Natychmiast odskakuje, cofając się, ale jej oczy już się na tym zatrzymały. Nie może się ruszyć. Nie jest w stanie nawet mrugnąć.

Co… — wzdycha, ale jej głos zostaje pochłonięty przez lodowate powietrze. Wraca do ściany. Syczy na ukłucie zimna.

To, co kiedyś było ropiejącą, zakażoną raną, przekształciło się w gnijącą, zwęgloną, nierozpoznawalną masę rozkładającego się mięsa. Górne warstwy skóry na jego przedramieniu są zżarte – i przez chwilę jej oczy nie mogą pojąć tego jasnego, białego błysku.

Jasna biel kości.

Jego ramię się rozkłada.

— Wołanie o pomoc — powtarza Draco, a Hermiona czuje niewielką ulgę, że choć na sekundę może odwrócić od tego wzrok. Mieć pretekst, żeby spojrzeć na cokolwiek innego niż tę krwawą masakrę.

Ale spotkanie jego oczu zaraz potem daje nieoczekiwany efekt. Sprawia, że dziewczyna nagle docenia ich piękno – co jest idiotyczne i rozpraszające i to ostatnia rzecz, o której powinna teraz myśleć.

Powinna starać się nie zwymiotować.

— Znowu byłaś w błędzie, Granger — mówi Draco, a potem śmieje się bez humoru i opuszcza rękę. Jest mu za to wdzięczna. — Wiesz, myślę, że jedyną rzeczą stojącą między tobą a inteligencją na poziomie geniuszu jest to, ile myślisz, że już wiesz. Myślisz, że rozumiesz wszystko.

Hermiona próbuje potrząsnąć głową, ale zimno usztywniło jej stawy – trzyma szyję prosto. Nie czuje palców.

Za to on porusza się tak płynnie. Jego głos nawet nie drży.

— Dlaczego… dlaczego nikomu nie powiedziałeś? — W końcu udaje jej się wydusić, a wnętrze ust szczypie ją natychmiast, gdy uderza w nie lodowate powietrze.

— Wszyscy mamy swoje problemy.

Nerwowy śmiech wydobywa się z niej jak konwulsja – być może to ostatnia próba utrzymania w sobie ciepła. 

— R-racja… — mówi wokół szczękających zębów. — P-ponieważ stanie się ż-żywym trupem to tylko... tylko jedna z tych… rzeczy…

Malfoy przechyla głowę na bok, przyglądając się jej biernie. 

— Zamarzasz.

Ona obejmuje się ramionami, wbija paznokcie w skórę. 

— A ty umierasz.

Draco mruga. Powoli. Jego ciało jest chyba w każdym odcieniu błękitu.

— Ś-ściągnij zaklęcie. Żebym mogła... mogła ci pomóc.

Dłoń jego zdrowego ramienia wygina się przy boku. Jej są za to zaciśnięte w pięści przy piersi. Zdrętwiałe.

— Myślałem, że mnie nienawidzisz. Dlaczego miałabyś mi pomagać?

Wciąga przez nos lodowaty, wściekły oddech. Powietrze wbija się w ściany jej gardła i sunie w dół. 

Ściągnij zaklęcie.

Kamienna twarz Dracona pęka. Hermiona odnosi wrażenie, że widzi wrażliwość wypływającą na powierzchnię jego oblicza, jak ostatnie krople wody wydobyte z wysychającej studni. 

— Nie chcę, żeby wszyscy to widzieli — mówi, po czym wskazuje głową za jej ramię, patrząc przez ścianę lodu.

— T-to nie zobaczą… nie zobaczą. Ja… my, znajdziemy sposób, żeby to naprawić. Na osobności. Po p-prostu ściągnij zaklęcie.

Patrzy, jak jego gardło się zaciska, gdy przełyka. Wszystkie grube żyły są widoczne i ciemniejsze niż kiedykolwiek.

— Daj mi swoje słowo.

Hermiona prawie płacze, jest jej tak zimno. Ledwo może funkcjonować. 

Malfoy…

— Twoje słowo.

Wbija stopę w posadzkę, zdesperowana, by nie stracić przytomności. 

W porządku. T-tak. Tak. Masz moje słowo.

Mruga na nią ostatni raz. Zrezygnowany, senny.

Finite.

***

Topniejący lód zalewa Pokój Wspólny.

Woda przesiąka dywany i przygasza płomienie w kominkach, które nieustannie próbują powrócić do życia.

Po lewej i prawej stronie Ślizgoni wszystkich klas rzucają zaklęcia suszące, próbując zwalczyć pleśń i wilgoć oraz, cóż – uchronić się od utonięcia.

Hermiona ma ramię Malfoya przerzucone przez swoje barki.

Jak przewidziała, z chwilą, gdy zimno zaczęło ustępować, jego miejsce zajął ból, a kolana Dracona ugięły się. Jest prawie martwy od hipotermii i rozkładu. Hermiona nie ma czasu na wymyślne wyjaśnienia lub przyzwoitość.

Ale stara się dotrzymać słowa, gdy podchodzą do nich Pansy, Teo i Blaise.

Na chuja Merlina, stary, co ty sobie myślałeś?

— Draco! Draco? Czy on w ogóle jest przytomny?

— Stary…

— Ja… — Hermiona jest zmuszona do myślenia o swoich własnych nogach, gdy krew boleśnie wraca do jej kończyn. — Muszę go włożyć do ciepłej wody. Natychmiast. Gdzie jest jego dormitorium?

Pansy tym razem prowadzi ją bez żadnej kąśliwej uwagi. Bez najmniejszego pytania.

A Hermiona robi wszystko, co w jej mocy, by przyjąć najpiękniejszy ton głosu niczym Pani Pomfrey, gdy przechodzą do dormitoriów.

— Wyprowadź wszystkich.

— Czy nie powinnam…

— Wszyscy. Na zewnątrz. Teraz.

Chwilę później Pansy wyłapuje kilku chłopców, którym udało się przespać ten chaos i wyprowadza ich do Pokoju Wspólnego, rzucając na nich obelgi przez całą drogę – a potem drzwi się zamykają. Hermionie wydaje się, że nie wzięła jeszcze pełnego oddechu.

Malfoy oparł się o jej bok, milcząc. Ledwo utrzymując na nogach ciężar swojego ciała.

A dziwna część jej mózgu zastanawia się, czy częściej niż w jakimkolwiek innym stanie, widziała go właśnie bliskiego śmierci.

Próbuje się rozejrzeć. Dormitorium chłopców Slytherinu jest ciemne, a pomieszczenie oświetla jedynie senny blask Jeziora Czarnego falującego za oknami. Łóżka nie stoją w kręgu jak w Gryffindorze, ale raczej w prostych, równych rzędach prowadzących aż do kominka przy przeciwległej ścianie, którego płomienie dawno już zgasły.

Może tylko założyć, że drzwi po jej lewej stronie prowadzą do łazienki – ciągnie tam Malfoya, który staje się coraz cięższy i cięższy.

Łazienka wyłożona jest czarnymi kafelkami. Wężowa. Zimna, kiedy chłopak tak bardzo potrzebuje ciepła. Ale pod jednym ze migoczących okien znajduje się wanna z czarnego marmuru, a Hermiona uważa, że jej wymówka dotycząca ciepłej wody nie jest najlepszym pomysłem.

W tej chwili wyczerpują się jej opcje.

Malfoy jęczy, wtulając twarz w jej ramię. Nie może pozwolić mu zasnąć.

Szybko, choć trudno jest jej go podnieść i uwolnić ramię z różdżką, udaje jej się napełnić wannę letnią wodą. Cokolwiek gorętszego z pewnością zszokowałoby i zaczęło palić jego zmarznięte ciało.

Trzęsąc się i chwiejąc w kolanach, powoli pomaga mu usiąść na brzegu wanny, a potem nie może zrobić nic bardziej eleganckiego niż popchnąć go, żeby ześlizgnął się z krawędzi. Woda rozlewa się po całej podłodze przy wielkim plusku, a jej zimne palce bolą, gdy uderzają w nie lekko ciepłe krople.

Dobrze. Musi się skupić.

— Malfoy, nie zasypiaj — warczy, szturchając lodowate ramię Dracona, gdy ten siedzi w wannie, a jego koszula staje się rozpraszająco przezroczysta. Chłopak otwiera jedno przekrwione oko, chociaż Hermiona nie może być pewna, czy on naprawdę ją widzi. — Bardzo ważne jest, abyś nie zasnął — powtarza, mówiąc bardziej do siebie i rzucając urok, który stopniowo podgrzewa wodę.

Ramię Malfoya ześlizguje się z krawędzi i rozpryskuje wodę w wannie. Jego oczy natychmiast się otwierają, a ciało sztywnieje. Krzyk wyrywający się mu z gardła sprawia, że Hermiona spieszy do drugiego końca wanny, by je wyciągnąć. Krew i kawałki spalonej, martwej skóry zaczynają brudzić wodę.

Jej żołądek faluje, gdy trzyma go za ramię – jest o wiele lżejsze niż powinno, tak wiele brakuje tam już mięsa. Nie może pojąć, co robić. Wie już, że Pomfrey by je amputowała.

Ale ona – nie może. Nie może.

Malfoy — warczy ponownie, nie patrząc na niego. Ucichł. Zanurzone części jego ciała stopniowo zaczynają zmieniać swój odcień z niebieskiego na biały, ale dziewczyna szybko zdaje sobie sprawę, że im cieplej się robi, tym szybciej jego Mroczny Znak gnije.

To czarna magia. Może klątwa. Nigdy nie czytała o czymś takim. Dlaczego on? Dlaczego właśnie jego Znak, a nie inne?

Ale kiedy traci czas na myślenie, patrzy, jak rozpada się jedno z ostatnich ścięgien przed odsłoniętą kością przedramienia. Przełyka żółć. Musi podjąć decyzję.

A Klątwa Imperius nie jest lekarstwem na wszystko.

Drżącymi palcami szybko wyczarowuje czyste bandaże, dyptam i jedyne, co przychodzi jej do głowy – płyn do balsamowania.

Malfoy jest nieprzytomny. Nie ma na to rady. Nie będzie pytać go o pozwolenie.

Uspokaja się, zaciska dłoń na jego nadgarstku i zabiera się do pracy.

***

— Co… co robisz?

Głos chłopaka zaskakuje Hermionę, a różdżka wysuwa się z jej zakrwawionej dłoni.

Minęły dwie godziny, a para z gorącej kąpieli sprawiła, że dziewczyna aż się spociła.

Draco jest przytomny.

Patrzy na jej dzieło z szeroko otwartymi, zmęczonymi oczami, a ona stara się nie pozwolić sobie na przerażenie, że chłopak ją za to znienawidzi.

Odchrząkuje głosem surowym od długiego milczenia. 

— Ja… zrobiłam, co musiałam.

Nie wini go za przerażenie w spojrzeniu. Ponieważ Malfoy patrzy na pozostałości swojego przedramienia, nad którym spędziła ostatnie godziny, oczyszczając wszystkie mięśnie, tłuszcz, krew i żywą tkankę. Od nadgarstka do łokcia pozostaje tylko kość, a ona opłukuje luźną skórę wokół niej płynem balsamującym.

Sądząc po wyrazie jego oczu i zmarszczce w nosie, widać wyraźnie, że chłopak czuje zapach cieczy. On wie, co to oznacza.

Hermiona siada z powrotem na wilgotnej posadzce z bolącymi stawami i pulsującą głową. 

— Ehm… Znak był przeklęty. Zżarłby wszystko, gdybym nie usunęła całej infekcji. Myślę, że to musi mieć coś wspólnego z tym, że próbowałeś przy nim majstrować. Znak musiał mieć w sobie jakąś czarną magię, żeby temu zapobiec. Nie wiem. Taka jest moja teoria. I ja... wiem, że to musi być szok i przepraszam, naprawdę... nie wiedziałam, co innego mogłabym zrobić. Ja... napcham je bawełną owiniętą drutem i naprawię skórę wokół i... i jest kilka zaklęć, które mogę rzucić, aby twoje palce działały, ale... czucie... Ja… przepraszam. Przepraszam.

Przestaje się jąkać. Bierze głęboki oddech, patrząc wszędzie poza jego oczami.

I przez długi czas ciszę wypełnia tylko cichy szum wody wokół jego ciała, gdy chłopak oddycha. Wody, którą wymieniła i odświeżyła dwukrotnie, aby usunąć całą pływającą w niej zastygłą krew i tkankę.

— A więc… — mówi w końcu, a Hermiona odczuwa tylko niewielką ulgę, słysząc w jego tonie to znajome warknięcie. — Zrobiłaś mi taksydermię.

Dziewczyna przygryza dolną wargę. 

— Głównie. Tylko na kawałku ciebie.

Draco prycha. Choć równie dobrze mógłby to być śmiech.

— Jak to jest? — pyta Hermiona.

— Nic nie czuję.

Hermiona się krzywi. Z pewnością to nie jest jej najlepsza praca i ona o tym wie. Jednak była zbyt spanikowana w obliczu jego pewnej śmierci. I tak naprawdę nie chce myśleć, co to znaczy. 

— Przepraszam.

Ich oczy spotykają się w tym samym czasie.

— Ale nie czuję też bólu — mówi, patrząc na nią. Bezkompromisowo. Trzeźwo. Od tygodni nie widziała u niego takiego wyrazu oczu. — To już nie pali.

Hermiona szybko odwraca wzrok, gdy ich wymiana spojrzeń trwa zbyt długo. 

— To… to dobrze — mówi i na chwilę puszcza jego nadgarstek. Dziewczyna rozprostowuje nogi, aby usiąść wygodniej, a jej kolana są sztywne i obolałe od pozycji, w której zostały wciśnięte w posadzkę. Jej szlafrok jest zniszczony.

Malfoy obserwuje w ciszy, jak Hermiona wyczarowuje bawełnianą klatkę z drutu, którą chwilę wcześniej mu obiecała. Chłopak leniwie zdaje sobie sprawę, że nie może być wybredny. Wydaje się być zupełnie spokojny, wpatrując we własną kość.

Ale może jest w szoku.

Hermiona jest jednak zadowolona, że ma zajęte ręce, ponieważ on zaczyna mówić i wie, że nie miałaby przy tym nic lepszego do roboty niż wiercenie się.

— Jestem zaskoczony, że przyszłaś — mruczy Draco, a woda kapie na boki, gdy wyciąga drugą rękę, by odgarnąć do tyłu mokre od potu włosy. Ciepło kąpieli nadało kolor jego policzkom. To niezwykły widok, a Hermiona stara się jedynie rzucić na niego okiem, zanim znów zaczyna działać przy drutach.

— Pansy powiedziała, że to pilne.

— I od teraz ufasz Pansy?

Hermiona pociąga nosem, a skok zwykłej irytacji w jej umyśle jest prawie pocieszający. 

— Czy to jakaś różnica?

Czuje, jak Draco wzrusza ramionami – jego ręka szarpie się w jej uścisku. 

— Przypuśćmy, że nie.

Hermiona podnosi wzrok, by porównać rozmiar jego drugiego przedramienia z kształtem drucianej konstrukcji, przypadkowo łapiąc spojrzenie chłopaka.

— Ale zastanawiam się, dlaczego zadałaś sobie tyle trudu. Na pewno nie ze względu na moralność. Myślę, że ten statek już dawno odpłynął.

Jej powieki się zaciskają. 

— Czy nikt nigdy nie nauczył cię, jak powiedzieć „dziękuję”?

Jego odpowiedź jest natychmiastowa i bezwstydna. 

— Nie.

Hermiona sapie, odwracając wzrok i zaczynając ze złością szarpać za druty. Ale kiedy jego wolna ręka chwyta ją za nadgarstek – ona przypadkowo wbija swoje obolałe kolano w twardą ścianę wanny, gdy chłopak siada prosto.

— Nie wiem też jak powiedzieć, że przepraszam… — mruczy. — Nikt mi nie powiedział, jak to zrobić.

Hermiona przełyka grubą gulę, która utknęła w jej gardle. Nie chce na niego patrzeć.

Ale to jest jak magnes, który próbuje uniknąć metalu.

Ich oczy ponownie się spotykają. Spojrzenie, które odnajduje w tych niebieskoszarych głębinach, sprawia, że oddech wydobywa się przez jej zęby. Woda kapie z brody chłopaka, jego klatka piersiowa unosi się i opada głęboko, gładko, a biała koszula przylepiona jest do niej jak bibułka. Para unosi się dookoła w wirujących pasmach, a on nagle się pochyla i ona też. Jest za gorąco i jej palce się trzęsą, kiedy usilnie próbuje odpędzić ten skradający się strach, tę pełzającą wątpliwość, ale…

— Nie — dyszy, odsuwając się, zanim jego usta zdołają znaleźć jej własne. Zaciska powieki. — Nie.

Mija chwila głuchej ciszy.

Potem Hermiona słyszy uderzenie wody, gdy Draco siada z powrotem w wannie. Dopiero wtedy decyduje, że może bezpiecznie ponownie otworzyć oczy.

Bawełna i druty są na miejscu.

Szybko i bez wstępu – bez patrzenia na niego – rzuca zaklęcia, które ćwiczyła wcześniej, aby odświeżyć jego skórę i ożywić palce.

Słyszy jak chłopak wstrzymuje oddech, ponieważ Znak zniknął. Zadbała o to.

— Wycięłam go z ciebie — mówi, wpatrując się w kafelki. — Pomyślałam, że zasłużyłeś chociaż na to. — A potem wstaje na sztywnych nogach i owija się mocno wilgotnym, zakrwawionym szlafrokiem. — Jestem pewna, że twoi przyjaciele będą chcieli wiedzieć, czy wszystko w porządku.

I wychodzi, zanim Draco zdąży wypowiedzieć jakiekolwiek słowo.


6 komentarzy:

  1. Za każdym razem jak pomyślę o tym rozdziale robi mi się niedobrze. Scena w Manacled, kiedy Hermiona odcinała Draco rękę to przy tym pikuś. Tutaj, czytając o tym gnijącym mięsie… No kuźwa, no niedobrze mi się robi i koniec. Właśnie dlatego to opowiadanie wywołuje we mnie dużo więcej emocji. Onyx naprawdę umie w opisy. Ale trzeba Hermionie przyznać, że współpraca z panią Pomfrey nie poszła na marne. Zatrzyma rękę i nie trzeba będzie jej amputować, co przecież byłoby tak wygodnym wyjściem. Nie potrafię sobie wyobrazić Draco bez ręki. W Manacled niby Hermiona mu zrobiła tą porcelanową protezę, ale to nie to samo. Nikt nie będzie się temu aż tak przyglądał i nie będzie się aż tak rzucało w oczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. To się pochłania a nie czyta, tak świetnie jest napisane i oczywiście przetłumaczone ❤️ te opisy to tak rzeczywiste jakbym film oglądała. I ta akcja z ręką i to że Hermiona przyszła i pomogła i zdołała się jednak uchronić od pocałunku. Już się nie mogę doczekać kolejnego!

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne tłumaczenie, zresztą jak każde na twoim blog. Czyta się z zapartym tchem, wszystko płynnie i z polotem przetłumaczone. Masz talent, a wiem, że to nie jest łatwe. Pozdrawiam i czekam na kolejne części tłumaczonych historii

    OdpowiedzUsuń
  4. Przynajmniej już nie będzie cierpiał z powodu tego znaku tylko teraz nich jakoś przeprosi Herm 🥺

    OdpowiedzUsuń
  5. O rany, czytanie tego rodzialu przed spaniem to chyba nie byl najlepszy pomysl... Normalnie wszystko mi sie przewraca w zoladku i jestem pelna podziwu, ze Hermiona mimo wszystko wykazala sie trzezwoscia umyslu, chociaz sama chwile wczesniej byla na skraju totalnego wyziebienia. Chociaz, jakby o tym pomyslec szerzej, to w sumie troche przeszkolenia juz miala wczesniej i moglaby wydawac poradniki ;) Brawo ona, w kazdym razie, i mam nadzieje, ze pojdzie Malfoyowi w piety!

    Mala

    OdpowiedzUsuń
  6. Manacled i odcinanie ręki Draco było przeżyciem, które zapamiętam, ale to co przeczytałam tu, chyba brak mi słów. Jest mi słabo i niedobrze. Opis, tak szczegółowy i obrazowy. Miałam iść zaraz spać, ale chyba nie pójdę za szybko, czuję jak już zakorzenił się ten obraz w mojej głowie. Hoc nie jestem w swojej subiektywnej opinii osoba wrażliwą, to zrobiło to na mnie niemałe wrażenie. Przepraszam, że nie wykrzesze nic więcej w swoim komentarzu, ale chyba nie dam rady. Idę do kolejnego rozdziału...

    OdpowiedzUsuń