11 stycznia 1999
Najdrożsi, bezduszni biurokraci,
Jeśli kiedykolwiek czekaliście na moment, by porzucić swoje wzniosłe i potężne zasady, okazać duszę i wysłać te zasrane prochy, to jest to właśnie teraz.
Bo on właśnie wszedł do dormitorium i poprosił mnie, żebym go skopał do nieprzytomności.
I to jest…
To jest…
Jeśli to nie dowodzi, że spieprzyliście, to kurwa nie wiem co.
Nie wiem, co się stało. On raczej mi nie powie.
Ale mogę was zapewnić, że potrzebuje tych leków.
Wyślijcie je albo przeklnę ten dziennik tak, że wasze palce pozostaną zielone do końca waszych żałosnych, pieprzonych żyć.
I tak, możecie to zanotować jako oficjalną „groźbę przemocy”.
Idźcie do cholery.
Teo
***
22 stycznia 1999
Przypomina jej opróżniający się balon.
Powoli. Żałośnie. Przechodzi od pełnego, kolorowego i gładkiego do małego, ciemnego i pomarszczonego. Bez żadnego ostrzeżenia.
Tak jest go oglądać. I to wszystko, co może zrobić.
Patrzeć.
W ciągu kilku dni Malfoy stał się praktycznie swoim własnym cieniem. Schudł. Około pięć funtów, jeśli zgadywać. Jego policzki są wychudzone, a skóra pod oczami ma ostry i wyraźny odcień fioletu. Usta chłopaka są wciąż sine – teraz Hermiona już wie, dlaczego. Ale wszystko inne jest nowe. Jego postawa, jego zachowanie. Nawet mruga wolniej, a Hermiona jest wściekła na siebie, że ma pojęcie, w jakim tempie powinien mrugać.
O ile może stwierdzić, od tamtej nocy w Wieży Astronomicznej nie uczestniczył w żadnej lekcji – co oznacza, że prawdopodobnie oblał już większość swoich przedmiotów. Nawet nie zawraca sobie głowy szatami. W kółko przechodzi przez te same trzy swetry – czarny, grafitowy, leśny, czarny, grafitowy, leśny.
I to jedynie to, co zdążyła zaobserwować podczas posiłków.
Usiadła obok Ginny, z powrotem przy stole Gryffindoru.
Tego pierwszego ranka musiała zebrać całą swoją odwagę, żeby jej nogi podążyły w tym kierunku.
Ale kiedy Hermiona już usiadła, Ginny natychmiast ujęła pod stołem jej dłoń. Ścisnęła ją. I nawet bez ustnego potwierdzenia przez kogokolwiek chyba ogólnie przyjęto, że znów wolno jej tam siedzieć.
W końcu nigdy tak naprawdę nie zmusili jej do odejścia.
Większość tego leżała w jej gestii. Jednak głęboko ukryty strach i niepewność mnożyły się i rozprzestrzeniały jak wirus w jej umyśle za każdym razem, gdy otrzymywała od nich nieprzyjemne spojrzenia.
Doskonale wie, że porozumienie się z Ronem zajmie trochę czasu. Ale Harry’emu udało się wymusić dzisiaj do niej przynajmniej to krótkie „dzień dobry”, a Ginny stopniowo zaczęła wciągać ją w rozmowy.
Są nieśmiałe. Chłodne.
Ale to daje Hermionie większe poczucie pewności niż przez ostatnie kilka tygodni. Ale nie chce na nic naciskać. Niezależnie od tego, jak dziecinne jest to wszystko.
Z drugiej strony sytuacja Malfoya wydaje się szybko wymykać spod kontroli. Jeśli jego wygląd nie mówi sam za siebie, to zachowanie innych Ślizgonów z pewnością działa niczym jasna, rozwiana czerwona flaga.
Obserwują go, jakby czekali, aż wybuchnie.
I Hermiona zdaje sobie sprawę, że ona robi dokładnie to samo.
Zdaje sobie sprawę, że w każdej chwili cała ta trauma, wściekłość i ohydnie złe wybory, z których składa się Draco Malfoy, mogą w końcu doprowadzić do czegoś wybuchowego. W końcu mogą go pokonać. Złamać jego pęknięty, chwiejący się kamienny słup stoicyzmu – jedyną rzecz, która jeszcze trzyma go w pionie. Wszyscy tylko czekają, aż się to stanie.
To coś więcej niż Wieża Astronomiczna. To musi być coś więcej.
Ale nie powinno jej to obchodzić. Nie powinna się martwić ani nawet interesować. To, co zrobił, było podłe. Zawsze będzie.
I ona nie należy do osób, które łatwo wybaczają – jeśli w ogóle.
Zresztą.
Draco Malfoy nie wie, jak się przeprasza.
— Flint został właśnie aresztowany — mówi nagle Dean nad swoim sokiem dyniowym. Hermiona odrywa oczy od bladej, pozbawionej wyrazu twarzy Malfoya i odwraca się, by nasłuchiwać, uważając, aby nie pochylić się zbytnio do przodu. Stara się nie nadużywać tej niewielkiej dozy gościnności. Dean czyta Proroka. — Złapali go w Marsylii.
— Marcusa? — pyta Harry, podnosząc głowę znad śniadania. — Za co?
— Przestępstwa wojenne. Pomoc i podżeganie do śmierciożerstwa.
— Już go o to sądzono — mówi Ginny.
Dean kiwa głową, mówiąc przy brzegu swojego kubka.
— Ponowna rozprawa. Piszą, że mają podstawy do powtórnego otwarcia sprawy.
— To się dzieje — wzdycha głośno Hermiona. Nie robi tego intencjonalnie. Większość z osób przy stole odwraca się, by na nią spojrzeć, z wyjątkiem Seamusa, który być może nigdy jej nie wybaczy, i Rona, ale… cóż, to ma więcej sensu.
— Co się dzieje? — pyta Harry.
Próbuje obmyślić wyjście. Nie jest pewna, jak by zareagowali na to, czego dowiedziała się w lochach.
— Nic. Ja… po prostu założyłam, że pierwsze procesy to wcale nie koniec.
— Dobrze im tak — warczy Seamus, chociaż jest jasne, że to nie z nią rozmawia. — Jeśli o mnie chodzi, za pierwszym razem poszło im za łatwo. — Potem jednak się odwraca. Po raz pierwszy od wielu dni napotyka wzrok Hermiony i rzuca jej najbardziej ostre spojrzenie, na jakie może sobie pozwolić. — Szczególnie tym, których wpuścili do Hogwartu.
Dziewczyna wgryza się mocno w swój język, ale dłoń Ginny w ciągu milisekundy znajduje pod stołem jej przedramię.
— Och, zamknij się, Seamus — prycha, zachowując swobodny ton. — Czy jest szansa, że choć raz nie wywołasz pożaru?
Seamus czerwienieje i nadyma policzki, ale Neville szybko zmienia temat, opowiadając o tym, jak jego kaktus urósł w tym miesiącu o ponad stopę.
Hermiona trąca łokciem w ramię Ginny – ciche podziękowanie.
— A więc... — mruczy Ruda, kiedy rozmowa urywa się i rozchodzi w kilku różnych kierunkach. — Jak idzie ci ten projekt z Jacksona Pollocka?
Hermiona próbuje przełknąć kawałek tosta. Ledwo daje sobie z tym radę, a potem szybko popija odrobiną wody. Zapomniała. Czuje się tak, jakby wymyśliły to wieki temu. I nawet nie myślała, że jest w tym jeszcze jakiś sens.
Ale Ginny nie może jej ot tak od razu wesprzeć. Jeszcze nie. Ona o tym wie.
To najlepsze, co może zrobić.
— Ja… — mówi w końcu. — Chyba zrezygnowałam z tego. — I niechętnie spogląda w bok, napotykając wzrok Ginny, której ognista brew jest wysoko uniesiona.
— Dlaczego?
Jest trochę zaskoczona tym pytaniem. Próbuje poprawnie sformułować odpowiedź.
— Ponieważ… Chyba nie lubię o nim pisać. Jego sztuka jest zbyt niechlujna. Zbyt chaotyczna.
Ginny mruga.
— Myślałam, że to właśnie lubisz w nim najbardziej.
Jej oczy uciekają w bok, ponownie znajdując Malfoya na jego stałym miejscu.
— Ja też.
Fioletowy dziennik leży na stole, ale on nic w nim nie pisze. Z roztargnieniem przesuwa palcami po okładce. Jego kostki są posiniaczone. Pokryte strupami.
Hermiona bierze powolny, głęboki wdech.
— Ale dotarłam do punktu, w którym musiałam zapoznać się z tymi częściami jego życia, które mi się nie podobają. I… i nie wiem, czy jestem właściwą osobą, żeby o nich pisać. Nie mogę. — Nie może sobie z tym poradzić. Nie może ulec autodestrukcji u jego boku.
Kiedy spogląda na Ginny, emocje, które widzi wirujące w głębokim brązie jej oczu, są niepokojące. Odnosi wrażenie, że Ruda coś wie. Coś, czego Hermiona nie jest świadoma.
To sprawia, że czuje się bezradna.
A potem Ginny mówi coś, czego Hermiona nigdy się nie spodziewała.
— Myślę, że powinnaś dopisać to do końca. — Odwraca się i zaczyna smarować masłem świeży kawałek tosta, ignorując szok w oczach Hermiony. — Tylko po to, żeby zobaczyć, czy może będzie inaczej.
***
29 stycznia 1999
Jest dwudziesta trzecia trzydzieści, gdy Gruba Dama wrzeszczy.
Hermiona prostuje się na łóżku, odsuwając zasłony wokół swojego baldachimu. Ginny już wstała, a Parvati spadła z materaca na podłogę.
— Co na Merlina… — krzyczy, miotając się na ziemi, zaplątana w szkarłatną pościel.
Wszystkie szarpią za szlafroki i pędzą po spiralnych schodach do Pokoju Wspólnego. Włosy Romildy wciąż zwinięte są na wałki, a Hermiona to rozczochrany, chaotyczny bałagan.
U stóp schodów wszystkie prawie zderzają się z dużą grupą chłopców wybiegających z ich własnych dormitoriów.
— Co się dzieje?
— Nie wiem…
— Kto jest…
— Co wy…
Neville krzyczy ponad chaosem, wyrywając różdżkę z kieszeni pasiastych spodni od piżamy.
— Zbadam sprawę! — oznajmia z całą odwagą, jaką wytworzył w sobie od czasu odcięcia głowy temu przeklętemu wężowi.
Harry i Ron też wyciągnęli różdżki, a kiedy podążają za Neville’em, Hermiona też sięga po swoją.
Powolnym krokiem dobre trzy czwarte Gryffindoru tłoczy się w czarnym jak smoła korytarzu prowadzącym do dziury za portretem. Krzyki Grubej Damy wzrosły niemal trzykrotnie, tak że teraz uczniowie mogą wyłapać spośród nich fragmenty słów.
— NIE ZBLIŻAJ SIĘ! HERETYCZKO! DO TYŁU! COFNIJ SIĘ! DUMBLEDORE ZŁAMIE ZA TO TWOJĄ RÓŻDŻKĘ, JUŻ JA SIĘ O TO ZATROSZCZĘ! GROZIĆ DAMIE! JAK ŚMIESZ!
— Otwieram na trzy! — krzyczy Neville. — Jeden! Dwa!
Odsuwa w bok tył portretu, a gdy światło z korytarza wpada przez wejście, krzyki Grubej Damy dochodzą do poziomu, który rani ich uszy.
— Kurwa, nareszcie — warczy zbyt znajomy głos.
Różdżka Neville’a jest wycelowana prosto w twarz Pansy Parkinson.
Hermiona wyciąga się na palcach, by spojrzeć ponad ramionami Harry’ego i Rona. Pansy wygląda na roztargnioną – choć to mało powiedziane. Jest tak potargana, jak tylko to możliwe. Zresztą jak wszyscy w przejściu. Wydaje się, że w pośpiechu narzuciła na siebie szlafrok. Jest boso, a jej kruczoczarne włosy są rozczochrane od snu. Ma wyciągniętą różdżkę i ten zwykły, zaniepokojony wyraz twarzy, ale w jej oczach widnieje odcień paniki, który Hermiona natychmiast rozpoznaje.
— Parkinson? Co się dzieje? — domaga się Neville.
— GROZIŁA MI! — krzyczy Gruba Dama, choć nikt jej nie widzi. Portret kobiety jest przyciśnięty do ściany, a krzyki są stłumione. — POWIEDZIAŁA, ŻE PRZEKLNIE MNIE NA CZARNO I BIAŁO, JEŚLI JEJ NIE WPUSZCZĘ. CO ZA BEZCZELNOŚĆ!
— Nie masz tu nic do załatwienia — mówi Neville, a Hermiona nawet nie patrząc może usłyszeć, jak bardzo chłopak ma nadętą pierś. — Dlaczego więc próbujesz wejść?
— Och, zejdź mi z oczu, Longbottom. Zmarnowałam wystarczająco dużo czasu, próbując ominąć tę grubą krowę…
— GRUBĄ KROWĘ?!?!
Hermiona niemal instynktownie rzuca na Grubą damę Silencio, przepychając się przez ciasny tłum, aż staje z przodu obok Neville’a.
— Co się dzieje? — pyta. Jej tętno przyspiesza, a żołądek zapada się. Odczuwa zmartwienie. Strach, którego nie potrafi opisać, jakby zimna dłoń ściskała jej brzuch.
— Musisz iść ze mną — mówi Pansy z kamienną twarzą. — Natychmiast.
— Ona nigdzie z tobą nie idzie.
Jej serce wali boleśnie, bo to Ron. Próbuje ją chronić, a ona tego pragnie. Pragnie odzyskać ten element przyjaźni bardziej niż cokolwiek innego. Ale – ona wie. Musi go rozczarować. Musi iść. To Malfoy. To ma coś wspólnego z Malfoyem. Ona wie. Ona wie.
Pansy nie przyszłaby tutaj, gdyby nie był to jej jedyny wybór.
Hermiona przechodzi obok Neville’a. Schodzi z małego podestu na dywan korytarza.
— Czy to… — zaczyna, ale szczęka Pansy zaciska się.
— Natychmiast, Granger — mówi i odwraca się, szarżując w dół schodów.
Hermiona rzuca słabe spojrzenie przez ramię na wszystkie zdezorientowane, gapiące się twarze.
— Ja… wkrótce wrócę. Ja… — Udaje jej się bezradnie wzruszyć ramionami. — Przepraszam, ja nie…
— Granger!
Hermiona podskakuje i rusza za Ślizgonką, zostawiając Gryffindor za sobą, gdy jej myśli pędzą.
***
Docierają aż do lochów, a Pansy nie zatrzymuje się nawet na moment, by powiedzieć choćby słowo. Ani trochę nie zwalnia, nawet nie ogląda się za siebie, żeby upewnić się, czy Hermiona nadal idzie za nią.
Hermionie brakuje tchu – mniej więcej w połowie drogi zauważyła, że jej ręce zaczęły się trząść. Ma je zaciśnięte w pięści po bokach, a pot zbiera się między palcami.
Kiedy docierają do fałszywej ściany, Pansy syczy hasło, którego Gryfonka nie może rozpoznać, a temperatura otoczenia natychmiast spada o co najmniej dwadzieścia stopni. Hermiona wzdycha głośno, kiedy chłód pędzi po jej skórze. Przechodzi przez cegły za Pansy i zatrzymuje się na ten widok.
Jej zmysły są przytłoczone.
Jest jasno, zimno i głośno.
Kilka osób krzyczy, a zaklęcia rzucane są na lewo i prawo na coś, co wygląda na solidną ścianę lodu pośrodku Pokoju Wspólnego Slytherinu.
— Co tak długo? — krzyczy ktoś i nagle Teo tłoczy się przed twarzą Hermiony, a jej zszokowane oczy z trudem próbują skupić się na jego osobie.
— Głupia, tłusta suka nie chciała mnie wpuścić — mówi Pansy. — Czy coś się zmieniło?
— Nawet się nie uszczerbił.
— Co się dzieje? — wzdycha Hermiona, usiłując dojrzeć cokolwiek za szeroką postacią Notta. Ściana lodu rozciąga się wokół kanap przy palenisku, sięgając aż po sufit. Jest zamglona i rozmyta, ma co najmniej kilka stóp grubości, ale przez bladoniebieskie szkliwo widzi cień siedzący na jednej z czarnych, skórzanych sof.
Nie musi pytać, kto to jest.
— Co on zrobił?
Kątem oka widzi, jak Zabini wysadza ścianę mocnym zaklęciem zapalającym, a Pokój Wspólny przez chwilę wypełnia się czerwienią. Lód pęka, ale ściana ani drgnie.
— To ból — mówi Teo. — W końcu stracił rozum.
— Jego ramię?
Teo rzuca jej skomplikowane spojrzenie.
— Głównie — mówi.
Hermiona patrzy. Jedyne, co może zrobić, to się gapić.
Cień Malfoya jest nieruchomy.
— Cóż, do cholery, zrób coś — warczy Pansy, popychając ją do przodu. — Dlatego ściągnęliśmy cię tutaj. To ty jesteś tą, która wszystko wie.
— Potrzebujemy McGonagall — mruczy.
— Użyj swojej głowy. — Głos Notta jest szorstki. — Jeśli McGonagall zobaczy, że jest w takim stanie, zaangażuje cały Oddział Psychiatryczny Świętego Munga, gdzie umieszczą go do końca semestru, jeśli nie na dłużej.
— Czego ode mnie oczekujesz? — Nie potrafi wymusić emocji w swoim tonie, nawet gdyby próbowała. Nie potrafi jasno myśleć. Nic nie czuje. Może tylko się gapić.
Blaise dołącza do nich, a pot spływa mu po czole.
— Jest tam od ponad godziny. Wkrótce zamarznie na śmierć.
Hermiona odwraca wzrok od ich trojga. Grupa zdezorientowanych pierwszorocznych skuliła się w przeciwległym rogu. Nie może sobie wyobrazić, co czują.
Nott chwyta ją za ramię z niemal siniaczącym uciskiem, ale jego głos jest łagodny – błagalny, gdy swoją osobą ponownie wypełnia niemal całe pole jej widzenia. Zmusza ich spojrzenia do spotkania się.
— Zrób coś. Cokolwiek.
Hermiona wciąga niepewny oddech. Nie chce mu pomóc. Właściwie to ostatnia rzecz, na jaką ma ochotę. Ten wyraz jego oczu z nocy w Wieży Astronomicznej jest wypalony w jej umyśle. Wydaje się, że światło, w jakim zaczęła go widzieć przez ostatnie tygodnie, zapadło w czerń.
Nott ściska mocniej. Gryfonka wydaje cichy syk bólu.
— Nie obchodzi mnie, jeśli go nienawidzisz — mówi Ślizgon przez zaciśnięte zęby, jakby potrafił czytać w jej myślach. — Zrób coś. Zrób coś albo umrze.
— Nie waż się…
— Proszę. — Jego uchwyt słabnie, tak samo jak głos. I to natychmiast ją ucisza.
Cały pokój jest śmiertelnie cichy.
— Jesteś jedyną osobą, której będzie słuchał.
W następnych chwilach jedyne, czego naprawdę jest świadoma, to pełne napięcia, niecierpliwe stukanie stopy Pansy.
Wszyscy są tacy jak ona.
Nott, Zabini i Bulstrode stoją w bezruchu, rozsiani po pokoju. Nawet Pucey i Goyle. Ta cała potliwość, zmęczenie. To napięcie.
Cokolwiek to jest, on coś dla nich znaczy.
I ona stara się zachować ten fakt na czele swoich myśli, kiedy przepycha się obok nich i zbliża do ściany. Próbuje odepchnąć swoje uparte uczucia z powrotem w ciemność – udawać, że już ich nie ma.
— Czy usłyszy mnie przez lód? — pyta, ale działa jak na autopilocie.
— Tak.
Opiera dłoń o szorstką, zimną ścianę, czując, jak niemal natychmiast zaczyna łączyć się z jej skórą, niczym suchy lód. Cokolwiek to jest, to potężne zaklęcie.
— Draco — mówi głośno. Dźwięk odbija się echem od lodowej bariery.
Przez chwilę ciemny cień się nie porusza – jest plamą rozmazanej czerni. Ale potem Hermiona widzi, jak głowa Dracona kieruje się w stronę jej głosu.
— Rozumiem, że to łagodzi ból. — Hermiona odnosi wrażenie, że jej głos nie brzmi jak zapamiętała. — Jestem pewna, że to nawet przyjemne uczucie. Ale ja… — Rozważa swoje kolejne słowa. Wraca myślami do wszystkiego, co wie lub sądziła, że wiedziała o jego osobowości. Bo to jest ta detonacja, na którą wszyscy czekali, a jeśli ona nie będzie ostrożna, on mógłby… on…
Przełyka nagły przypływ paniki i bólu. Jej głos jest szorstki. Chrapliwy.
— Myślę, że coś poszło nie tak z twoim zaklęciem. Może… może pozwolisz mi zobaczyć, czy uda nam się to zmienić? — Przypomina sobie, że sama nienawidzi jak się tak do niej mówi. Nie znosi tego płochliwego, zwierzęcego tonu.
Zastanawia się, czy on też nienawidzi go tak samo jak ona.
Sylwetka chłopaka znowu zastyga. Następuje ciążąca chwila ciszy.
— Draco… — mówi ponownie, nie mogąc powstrzymać strachu przed załamaniem się.
Ale wtedy lód wydaje dziwny dźwięk. Trzeszczy. Coś się zmienia.
I Hermiona słyszy jego zimny, stłumiony głos. Chłopak brzmi jak duch.
— Możesz wejść.
Coś ciemnego i ciężkiego osiada w jej piersi. To dość proste zdanie, ale ma ogromną wagę.
Z drżącym oddechem testuje ścianę. Patrzy, jak jej palec prześlizguje się, natychmiast spowity paraliżującym zimnem.
Spogląda z powrotem na Notta i pozostałych, niepewna. To pierwszy raz, kiedy wydaje jej się, że widziała, jak Pansy patrzy na nią z wyrazem oczu innym, niż przepełnionym irytacją.
Bo wszyscy wiedzą, i ona też, że Draco nie jest przy zdrowych zmysłach. W tej chwili nie jest bezpieczny. To nie jest rozsądne.
Jeśli przejdzie przez tę ścianę, chłopak może jej nie wypuścić.
Ona o tym wie.
A wiara w niego jest jak zaufanie głodującemu psu, że nie tknie talerza z mięsem ustawionego przed nim. Zaufanie mu wpędziło ją w ten bałagan. Zaufanie mu zrujnowało jej życie na tak wiele sposobów.
Spogląda z powrotem na cień na lodem. Widzi, że ten się odwraca. Słyszy, jak lód zaczyna się ponownie uszczelniać.
Więc przechodzi na drugą stronę.
Nott wyrasta na takiego samego świetnego przyjaciela i bardzo mi się to podoba 😌 Doceniam to, jak bardzo troszczy się o Draco i próbuje wymusić dla niego nawet leki, żeby mógł jakoś funkcjonować. Wznowienie procesów dla byłych Śmierciożerców było kwestią czasu, ale stało się to mega szybko, ciekawe kiedy dobiorą się do tyłków tym w Hogwarcie, bo to też na pewno się stanie. Ginny mnie jednak bardzo zaskoczyła. Nie spodziewałam się, że będzie ją namawiać do tego, żeby jednak dalej próbowała z Malfoyem. Cieszę się, że ją wspiera i oby faktycznie było warto. Ron zrobił krok w kierunku naprawy relacji z Hermioną i to też mnie cieszy. Byle tylko się znowu nie spieprzyło nic. A co do determinacji Draco, to wiesz jaka jestem przerażona tym, co wyprawia byle tylko pozbyć się tego cholernego znaku. Ale jestem pozytywnie zaskoczona tym, że jednak Hermiona jest tą, która ma na niego jakikolwiek wpływ.
OdpowiedzUsuńOh Draco coś ty zrobił 🥺
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że na początku opowiadanie nie przypadło mi do gustu, ale od kilku rozdziałów byłam tak zaintrygowana, że przeczytałam oryginał �� Teraz czekam na każdy Twój rozdział, bo jednak tekst w języku polskim ma dla mnie lepszy wydźwięk. Jestem zachwycona doborem słów, budową zdań. Cały tekst ma pierwotny sens, ale jednak jest przedstawiony poprawną polszczyzną. Niestety na Wattpadzie niektóre teksty są tłumaczone tak dosłownie, że nie idzie ich zrozumieć �� Twoje są dosłowną perełką wśród nich.
OdpowiedzUsuńWidziałam, że planujesz tłumaczenie ,,Bring him to his knees'' oraz ,,Measure of a Man''. Nie mogę się doczekać, gdyż są to dwie niesamowite historie ��
Coraz większy mam mętlik w głowie przez Draco.
OdpowiedzUsuńKolejny rozdzial, ktory jest jednym wielkim rollercoasterem! Juz sie zapalila we mnie nikla lampka, ze uda sie Hermionie znalezc jakis balans - chocby psychiczny - kiedy Malfoy znow cos odwala! I zeby Parkinson, taka rozczochrana i absolutnie niearystokratyczna, przyleciala po Hermione i prawie przeklela Gruba Dame? Nie wiem, jak to komentowac. To, i jeszcze Ginny, ktora mimo wszystko wspiera Hermione i daje rady, ktorych nie spodziewalam sie od nikogo! Coz, jedyne, co wydaje mi sie tutaj na miejscu, to zachowanie Notta. To dopiero przyjaciel!
OdpowiedzUsuńMała
Cieszę się że Nott jest dobrym przyjacielem i zależy mu na Draco, dobrze mieć obok kogoś takiego. Pansy mnie zaskoczyła, że pomogła i poszła po Hermione,choc na pewno oboje wiedzą, że stan Draco spowodowany był brakiem Hermiony. Mam nadzieję, że nie postradal zmysłów, że to nie próba zakończenia życia, a początek czegoś nowego, zwiastun zmiany.
OdpowiedzUsuńNie mogę tu nie wspomnieć o obrazowym oddaniu rzeczywistości, to wszystko widzę w swojej głowie. Idę dalej bo muszę wiedzieć jak przebiegnie ich rozmowa. Potrzebuję ich razem...