A więc George uciekł.

I musiało się to stać podczas samej Aukcji. Był na scenie wraz z Ludo, kiedy dziewczyny zaczęły walczyć za kulisami. Przynajmniej tyle udało im się wtedy ugrać. 

Hermiona siedziała w jednym ze swoich foteli, obserwując wschód słońca majaczący za oknami. To był jej trzeci poranek w Dworze Malfoyów. Poprzedniej nocy praktycznie nie spała, spędzając czas na wpatrywaniu się w sufit i próbując pozwolić swojemu umysłowi dojść do siebie. 

Kilka razy rozważała nawet wezwanie skrzata, by przyniósł jakiś eliksir, ale zrozumiała, że to właśnie ból głowy pomagał jej pozostać skupioną. Nie byłaby zadowolona z tego, co dla niej zaplanowali.

Jej policzek pulsował, a niebieskawy siniak rozkwitł w kąciku ust, skąd krwawiła. Mogłaby przysiąc, że zeszłej nocy czuła na policzku zarys klejnotu, ale tego ranka nigdzie go nie znalazła. Może blondyn uderzył ją w twarz tylko po to, by ocalić własną. Z pewnością jedno z nich musiało zostać ukarane za jej nierozważne słowa. Zacisnęła usta, spinając się na wspomnienie jego uzdrawiających dłoni u bram Dworu ostatniej nocy.

Jeśli myślał, że Hermiona Granger pozwoli temu odejść w zapomnienie, to się zdziwi.

Słońce przebiło się ponad drzewem, a pierwsze promienie wdarły do pokoju, oświetlając jego ściany. Hermiona wstała, owijając się ciasno szlafrokiem, po czym podeszła do okna, obserwując, jak rozjaśnia się dzień.

Po tej stronie posiadłości nie było żadnych bram, tylko rzędy wysokiego żywopłotu i stawy. Jednak przy świetle dziennym mogła wreszcie dojrzeć prawdziwe ogrody majaczące w oddali.

Wyjdę — powiedziała sobie. Gdzieś tam musiała być jakaś słabość. Luka, którą mogłaby wykorzystać.

Otworzyła drzwi balkonowe, chcąc rozejrzeć się po bokach Dworu i poniżej okien. Ruszyła do przodu, by wyjść, ale coś ją powstrzymało.

Spojrzała na swoje stopy, które zatrzymały się o cal od progu. Nie mogła ich podnieść, ale bez problemu dała radę się cofnąć. Zaklęcie bariery.

Wczoraj bez problemu mogła wyjść na balkon i wypić na nim herbatę z Narcyzą. Co się zmieniło?

Chłód porannej bryzy muskał delikatnie jej skórę.

Luna.

Wpatrywała się w horyzont, podczas gdy blady półokrąg słońca wznosił się nad drzewami.

Więc czy ja też powinnam udać się na szczyt najwyższej wieży Dworu Malfoyów?

Sprowokowała go. I kiedy zeszłej nocy wrócili do środka, ustawił zabezpieczenia.

Zaciekawiona, wyciągnęła przed siebie rękę. Zabezpieczenia zatrzymały ją, zanim palce zdążyły przekroczyć linię drzwi. Jej policzki zapłonęły. Jak on śmie. Odcinał jej opcje, zwężając ściany tej ślicznej, złotej klatki.

Hermiona obróciła się, a jej myśli szalały w umyśle niczym wzburzone fale podczas burzy. Pobiegła do kotar otaczających łóżko i zwisających z baldachimu, po czym związała je w węzły, ale pętle same się rozplątały. W kominku tlił się niewielki ogień, a ona podeszła bliżej, by przetestować kolejną teorię.

Kiedy zanurzyła rękę w płomieniach, nie parzyły. Opływały jej skórę jak ciepła woda.

Otworzyła szafę i odkryła, że ​​wszystkie paski i szaliki zostały z niej zabrane.

Tylko spróbuj — powiedział. Przypominając Hermionie, że jej życie nie należy już do niej.

Ocierając łzy, wpatrywała się we wschód słońca, a potem wsunęła stopy w buty, otworzyła drzwi sypialni i wyszła przez nie w szlafroku.

Ruszyła korytarzem, zastanawiając się, czy w sąsiednich pokojach ktoś spał. Gdyby spotkała Draco, z pewnością wygarnęłaby mu co o nim myśli, to było pewne. Zeszła po marmurowych schodach i wyszła na zewnątrz, wprost w chłodne poranne powietrze, wdychając woń wolności.

Druga strona Dworu wciąż pozostawała dla niej wielką, niezbadaną krainą. Trzymając się blisko ścian budynku, rozpoczęła powolny spacer, wtapiając się w poranną mgłę. Po chwili za rogiem z bieli wynurzyła się altana, a słońce odbijało się od jej eleganckiego dachu, rzucając wzorzyste cienie na trawnik obok. Wody stawu falowały, gdy ptaki lądowały na jego powierzchni.

Przydałoby się jej teraz zaklęcie rozgrzewające. Hermiona zmarszczyła brwi, mając nadzieję, że wkrótce przyzwyczai się do bycia pozbawioną magii. Może wtedy zapamięta, żeby następnym razem założyć sweter, wybierając się na rozładowujący wściekłość poranny spacer.

Trawniki sprawiały wrażenie nie posiadających końca, a Hermiona zastanawiała się, jak daleko rozciąga się posiadłość. Być może jej granice znajdowały się już poza zasięgiem wzroku dziewczyny, chociaż wiedziała, że gdzieś musiały być. Spojrzała na swoje ramię, zastanawiając się, w którym momencie Dwór zacznie ją powstrzymywać od pójścia dalej. Dwie litery nakreślone złotym atramentem na jej skórze błyszczały się w porannym świetle, tuż nad białymi bliznami po napisie, który wyryła Bellatriks.

Zerknęła na okna budynku, obserwując trzecie piętro w poszukiwaniu swojego pokoju i w końcu znajdując szeroko otwarte drzwi na balkon. Zaczęła liczyć. Był on drugim balkonem od prawej, wychodzącym na północny wschód, wnioskując po kącie wschodu słońca. Przydatny szczegół, gdyby kiedykolwiek znalazła kogoś, kto byłby w stanie go użyć.

Krótki spacer po okolicy. Takim mógłby być on w innym życiu. Obróciła twarz w stronę słońca, którego promienie przebijały się między koronami drzew, po czym ruszyła ku krawędzi trawnika, zaczynając po nim wędrować.

Przecinając połacie idealnie ostrzyżonej trawy niczym samotna żaglówka na wielkim zielonym jeziorze, skierowała się na północny wschód. Szukając szczeliny w perfekcyjnej zbroi osłon. Dookoła rozbrzmiewał słaby szum budzącej się do życia natury, ptaki świergotały żywo, a strzeliste żywopłoty chyliły ku niebu.

Zaskakujące znów być otoczoną pięknem. Sceneria stała się ostatnią rzeczą, o której myślała, kiedy wybierała miejsca, w których ukrywała się z Harrym i Ronem przez ostatni rok. A jednak te ogrody były wyraźnie stworzone, by je oglądać. Podziwiać. Zważywszy na okoliczności, wydawało się to prawie ironiczne. Wyobraziła sobie, że tę konkretną część ogrodu wprost stworzono do urządzania letnich przyjęć i bankietów.

Czy Malfoyowie mieli jeszcze przyjaciół w rodzinie? A może wszyscy byli tylko Śmierciożercami. Z kim mogła spędzać czas Narcyza Malfoy?

Dotarła do krawędzi równo ostrzyżonej linii żywopłotu, twarzą w stronę ścieżki przecinającej ciemną alejkę obsadzoną po obu stronach drzewami o delikatnych gałęziach, chylących się w dół, by móc ich dotknąć. Gdzieś w górze wróbel śpiewał swoim dzieciom.

Idyllicznie. Zbyt idyllicznie. Podejrzliwie. Być może poszukiwana przez nią słabość osłon znajdowała się właśnie na tej ścieżce. Dróżka ciągnęła się w nieskończoność, znikając we mgle i cieniu drzew.

Ruszyła wprost w biel porannej mgły, czując się jak Alicja w swoim zwierciadle, czekając, aż świat zmieni się na inny na jej oczach. Nic. Żadnego mrowienia na ramieniu. Kontynuowała swój spacer, pragnąc w końcu dotrzeć do końca posiadłości Malfoyów.

Śpiew ptaków odbijał się echem w jej głowie, jakby na wzór melodii, która brzmiała aż nazbyt znajomo. Kilka nut, które łączyły się w całość i przypominały jej piosenkę, którą jej mama zwykłe nuciła rano. Zastanawiała się, czy Monica Wilkins pamięta tę piosenkę. Czy w niektóre poranki budziła się, nucąc i próbując odtworzyć melodię, o której dawno zapomniała?

Hermiona nigdy nie była bardziej wdzięczna za swoją przezorność, niż wtedy, gdy podjęła decyzję o rzuceniu Obliviate na swoją matkę i ojca. Gdyby musiała dodać rodziców do swojej wciąż rosnącej listy zmartwień w tym nowym świecie, byłoby to nie do zniesienia.

Rozłożyła szeroko ramiona, czubkami palców ledwo muskając liście na kilku niesfornych gałązkach krzewów po obu jej stronach. Być może Hix nie do końca dopełniał swoich obowiązków. Szlafrok dziewczyny rozchylił się na wietrze, a chłodne powietrze poranka pędziło na spotkanie jej ciepłej skóry. Odrzuciła głowę do tyłu i wpatrywała się w plamy błękitu, które prześwitywały między gałęziami drzew.

Ścieżka się skończyła, wyprowadzając ją na szerokie pole.

Hermiona zatrzymała się, wpatrując się w pochyłe wzgórze, a jakiś dziecinny impuls nagle kazał jej biec prosto w dół.

Inny, mocniejszy impuls, kazał jej również uciekać.

Zrobiła krok do przodu.

— Tutaj bym się zatrzymał, panno Granger.

Obróciła się. Lucjusz Malfoy – zaskakująco nienagannie ubrany jak na tak wczesną godzinę – stał w pobliżu z rękami splecionymi za plecami, wpatrując się w nią uważnie swoimi szarymi oczami.

Aportował się do niej? Nie słyszała, żeby zbliżał się, kiedy szła ścieżką. Czy minęła linię graniczną punktu aportacji?

Przypomniała sobie to, jak sama wygląda, szybko zapinając szlafrok i krzyżując ręce na piersi, by zakryć skromną koszulę nocną. Nie miała paska, aby się obwiązać.

— Dlaczego? — zapytała. — Co jest dalej?

— Tak właściwie to nic szczególnego. Mężczyzna zrobił krok w przód, co przypomniało Hermionie sposób, w jaki niegdyś jej ciotka próbowała osaczyć jednego ze swoich zabawnych kotów. — Teren rozciąga się jeszcze o kilka akrów, ale to głównie pola i łąki.

— Lubię łąki. — Zastanawiała się, czy będzie zmuszona zapłacić za bezczelność ukrytą w jej tonie.

Kąciki ust Lucjusza drgnęły, jak u jego syna, gdy ten ukrywał uśmiech w klasie. 

— Czyż nie wszyscy je lubimy? — zanucił z protekcjonalnym mruknięciem. — Ale obawiam się, że dotarłaś do linii, której nie możesz przekroczyć, panno Granger.

Spojrzała na niego badawczym wzrokiem. Uniósł się na palcach, gotowy do skoku. Nie zauważyłaby tego, gdyby nie dostrzegła już, że Malfoyowie opierają ciężar swoich ciał na piętach, czekając, aż to świat do nich przyjdzie. Ręce skrzyżował za plecami – może trzymając między palcami różdżkę. Śledząc ją.

Lucjusz Malfoy zdecydowanie nie chciał, żeby przekroczyła tę linię.

Przeszedł ją dreszcz. Być może ta słabość była tutaj.

—  Zapewniam cię, że nie ma tam nic poza równinami pełnymi trawy — powiedział, widząc jej nieufność. — Kilka doskonałych miejsc do gry w Quidditcha — skinął jej przez ramię — o ile coś takiego cię interesuje. — Zmarszczył brwi, kiedy się nie poruszyła, po czym westchnął. — Tereny Dworu po których możesz poruszać się z tym znakiem na ramieniu kończą się właśnie tutaj. Jeśli przekroczysz ich granicę, zostaniesz poważnie ranna, panno Granger.

Zamrugała. Był zdenerwowany – to z pewnością. A cóż innego mogło przyczynić się do tych nerwów, jak nie myśl o tym, że mogłaby uciec?

Podmuch wiatru zaszeleścił w gałęziach drzew nad nimi, a promienie słońca zamigotały na jego twarzy, odbijając się w oczach.

Ptaki przestały śpiewać.

Mimo wszystko warto było spróbować.

Jeśli by się pomyliła, znów mogłaby być z Luną. Z Harrym. Tym razem Draco nie mógł jej powstrzymać.

Ze zwinnością, której nauczyła się przez rok życia w ciągłym w biegu, Hermiona odwróciła się na pięcie i zeskoczyła ze ścieżki na pole.

Poczuła iskrę ognia na swoim ramieniu. Płonącą, trzeszczącą i skwiercząca aż po zakończenia nerwów. Opadła na miękką trawę, a ogień rozprzestrzenił się po całym jej ciele, smażąc je od środka. Gdzieś ponad tym wszystkim usłyszała echo krzyku, a ból pochłonął jej umysł i pogrążył świadomość w wirującej ciemności.

***

Kołysanie. Falowanie. Jak zwykł robić jej ojciec, kiedy się zraniła.

Owinięta kocem, przyciśnięta do piersi.

Jej umysł dryfował, a myśli przylgnęły nieśmiało do wspomnień.

Była na zewnątrz. Pod zielonym baldachimem gałęzi.

Chciała podążać za królikiem prosto w dół, aż znalazłaby swoją przystań.

Lucjusz Malfoy ją powstrzymał.

Jej powieki zatrzepotały. Przypomniała sobie ból. Ciało zadrżało, a ramiona jej ojca przyciągnęły ją bliżej.

Nie, to nie jej ojciec.

Ktoś przytulił ją do piersi, szedł, kołysał nią, kołysał do snu. Piekła ją skóra.

Kroki odbijające się echem od marmuru.

I znów pochłonęła ją ciemność. Szybko. Jak mrugnięcie.

***

— Co się stało? — Czyjś spanikowany głos wdarł się do umysłu dziewczyny, budząc ją.

Kołysała się, bujała, była niesiona.

Wciąż w ramionach swojego ojca.

Jej powieki walczyły z siłą, która je zamykała.

— Ojcze! Co się stało?!

— Twoja Szlama zdecydowała się na spacer, Draco. — Zabrzmiał głos dochodzący z piersi przy jej uchu. Niskie wibracje, kołyszące jej ciałem. — Może powinieneś jej wyjaśnić…

Znowu podryfowała w morze.

***

Labirynt z żywopłotu, wysoki na kilka pięter. Królik przed nią, podskakujący, patrzący na nią szmaragdowozielonymi oczami Harry'ego.

Znika za rogiem żywopłotu, a kiedy ona rusza za nim, już go tam nie ma.

***

Bolało ją całe ciało. Czuła, jak jej kończyny ożywają, ale drgały tylko wtedy, gdy próbowała nimi poruszyć.

Otworzyła oczy i ujrzała baldachim swojego łóżka, kremowe zasłony tak elegancko udrapowane.

Odniosła wrażenie, jakby została unieruchomiona. Mięśnie wydawały się tak niesamowicie ociężałe. Jej powiekom ciążyły nawet rzęsy.

Dostrzegła, jak słabe światło słoneczne emanujące zza okien odbija się od sufitu.

Kręcąc powoli szyją, ujrzała postać stojącą przed oknami i wpatrującą się w ogród. Draco. W jednej ręce trzymał filiżankę i spodek – herbatę, która jak Hermiona mogła się domyślić, już dawno wystygła, wnioskując po braku unoszącej się pary. Drugą rękę wsunął do kieszeni. Miał ciemne spodnie i sweter o delikatnym odcieniu kobaltu. Już nie w mundurze.

Wpatrywała się w jego plecy, sprawdzając swoje mięśnie, podwijając palce u nóg i niepewnie poruszając ramionami. Blondyn był teraz prawie tak wysoki jak Ron. Od zawsze znacznie wyższy od Harry'ego. Jego ramiona poszerzyły się wraz z dojrzewaniem lub regularnymi treningami, nie miała pewności, ale nawet przez sweter widziała ich umięśniony zarys. Ubrania Draco zawsze były idealnie dopasowane. Prawdopodobnie ten sweter został uszyty ręcznie, specjalnie dla niego.

Na kciuku podtrzymującym spodek nosił sygnet z symbolem Slytherinu. Ten sam, którym przeciął jej wargę poprzedniej nocy. Szmaragdowy kamień błysnął, odbijając promienie słońca i lekko ją oślepiając.

Przesunęła wzrok niżej, obserwując jego nogi i pośladki. Również tam ubiór chłopaka był idealnie skrojony. Draco stał wyprostowany na obu nogach, nigdy nie opierając ciężaru swojego ciała na jednym biodrze, chyba że w pobliżu znajdowała się ściana lub filar, lub coś o co celowo mógł się oprzeć.

Kiedyś zwykła obserwować, jak dłonie Pansy przesuwają się na jego biodra, czy to w klasie lekko szczypiąc go w udo, czy w ciemnym korytarzu po ciszy nocnej. W takich momentach Hermiona albo przerywała parze i odbierała Slytherinowi punkty, albo szybko odchodziła z nawiedzającą jej umysł wizją pomalowanych na zielono paznokci ześlizgujących się po jego plecach, by zacisnąć się na pośladku.

Jak przywołała go myślami, blondyn odwrócił się, by na nią spojrzeć, a jej wzrok przesunął się szybko w bardziej akceptowalne miejsca.

Spojrzenie Draco było miękkie i zamyślone. Odległe. A potem zamigotało, zmieniając się w szare i nieobecne. Szybko, niczym mrugnięcie węża.

Odwrócił się twarzą do niej, odesłał zaklęciem filiżankę i spodek, po czym drugą dłoń również wsunął do kieszeni. 

— Możesz się ruszać?

— Ledwo — odparła chrapliwie, jakby wcześniej zdarła sobie gardło. Może krzyczała.

Gdzieś za nim widziała zachód słońca. Straciła cały dzień.

Zmarszczył brwi i zanim zdążyła się zastanowić dlaczego, zapytał: 

—  Próbowałaś się zabić?

Zamrugała, opadając bezwładnie na poduszki.

— Nie. Ale teraz, kiedy o tym wspominasz, byłoby mi miło znów zobaczyć moje paski i szale.

Zmrużył oczy patrząc na nią, po czym okrążył dywan, zanim zacisnął usta i wrócił do tego samego miejsca przed oknem, gdzie stał wcześniej.

— Powinienem był oprowadzić cię po granicach i ostrzec przed konsekwencjami ich przekroczenia zaraz po twoim przybyciu — powiedział. — Dlatego jutro, kiedy znów będziesz mogła chodzić, właśnie tak zrobimy.

Zaśmiała się ostro, a mięśnie jej brzucha napięły się w bolesnym skurczu.

— Nie ma potrzeby mnie oprowadzać. Jestem niewolnicą, nie psem. Wydaje mi się, że teraz już i tak to wszystko wiem — syknęła przez zęby, przesuwając lekko nogi, nienawidząc tego, że leżała przed nim na wpół bezwładna jak szmaciana lalka. — Dlaczego regeneracja po tym jest gorsza niż po klątwie Cruciatus?

— Sądzę, że bariera została stworzona z myślą o Cruciatusie. Być może nie byłaś poddana temu zaklęciu przez ekstremalnie długi czas. — Oderwał od niej wzrok, a ona odniosła wyraźne wrażenie, że sam już wcześniej musiał cierpieć na takie objawy. — Przekroczenie granicy powinno lekko wstrząsnąć osobą ze znakiem posiadacza i dać jej szansę na wycofanie się z obwodu. Ojciec powiedział, że przeskoczyłaś przez barierę całym ciałem, wylądowałaś na boku i stoczyłaś się w dół wzgórza.

Przełknęła. Tak, to wydawało się mieć sens. Przynajmniej czegoś się nauczyła. Słabości osłon były nieistotne, póki tatuaż wciąż widniał na jej ramieniu. Lucjusz mówił prawdę.

— Zanim zdołał cię wyciągnąć — kontynuował — spędziłaś poza barierą prawie dwie minuty.

Zmarszczyła brwi. 

— Dość długo mu to zajęło.

Draco zwrócił twarz ku niej, unosząc brew. 

— Lucjusz nie posiada w tej chwili własnej różdżki. Został zmuszony ją wymienić.

Hermiona mrugnęła z zaskoczeniem. Ta informacja była zaskakująca. Możliwości wirowały w jej umyśle, kiedy próbowała znaleźć w nich jakąś korzyść dla siebie.

Draco z łatwością odczytał wyraz jej twarzy.

— Czarny Pan zażądał różdżki ojca w zeszłym roku z tylko jemu znanych powodów. Lucjusz używał zamiennika, ale podczas bitwy o Hogwart w końcu odmówiła mu posłuszeństwa. Pękła.

— Och. — To wszystko, co mogła powiedzieć. Wpatrywała się w zasłony wiszące za blondynem, kiedy zdała sobie sprawę, że Lucjusz Malfoy musiał zbiec za nią ze wzgórza, wziąć ją w ramiona i zanieść z powrotem do Dworu, wprost do sypialni.

Zastanawiała się, czy byłby w stanie uciec lub po prostu pozwolić swojemu ciału wić się w palących konwulsjach u stóp wzgórza.

Nic, co robiła ta rodzina, nie miało sensu.

Napotkała wzrok Draco. Zdała sobie sprawę, że się na nią gapił. Była osłabiona, praktycznie nieruchoma i leżała przed nim w łóżku. Mógł zrobić z nią cokolwiek zechciał. Przełykając, ściągnęła mięśnie ramion, próbując je naprężyć. Ledwo drgnęły.

Ten ruch przykuł uwagę Draco, po czym odwrócił on wzrok. 

— Łzawko! — zawołał.

Do pokoju wpada skrzatka.

— Panienka nie śpi!

— Ona potrzebuje jedzenia i wody — stwierdził Draco, podchodząc do drzwi. Głowa Hermiony sprawiała wrażenie zbyt ciężkiej, by mogła za nim podążać. — I kolejną porcję Eliksiru Rozluźniającego Mięśnie za godzinę. Proszę, zaopiekuj się nią.

Drzwi się zamknęły, a Hermiona wpatrywała się w miejsce przed oknami, w którym chwilę temu stał, gdy Łzawka zaczęła krzątać się przy łóżku.

***

Następnego dnia Narcyza asystowała Hermionie przy wstaniu z łóżka, po czym pomogła jej rozciągnąć napięte mięśnie. Dziewczyna zacisnęła usta i pozwoliła kobiecie na to, zastanawiając się, czy wie, co jej syn dla niej zaplanował. Potem zeszły po schodach, by udać się na spacer po parterze Dworu.

Przez cały dzień nie widziała ani Draco, ani Lucjusza. Narcyza przeprosiła, że sama ​​nie pokazała jej przebiegu granicy, proponując, że zabierze ją na spacer, jednak Hermiona odmówiła. Nadal bolały ją mięśnie. I nie potrzebowała dodatkowego przypomnienia, że ​​jest do tego miejsca praktycznie przykuta.

Narcyza była najbardziej spostrzegawczą osobą, jaką Hermiona kiedykolwiek spotkała. Po południu, kiedy kobieta znów przyszła, by zaprowadzić Hermionę na dół na lunch, wydedukowała, że ​​skóra dziewczyny była tak wrażliwa jak jej mięśnie. Narcyza rzuciła zaklęcia amortyzujące na fotele, zanim usiadły na nich, by zjeść posiłek. Kiedy później kobieta poprosiła Łzawkę o przygotowanie kąpieli o temperaturze pokojowej, Hermiona prawie się do niej uśmiechnęła.

Wyglądała tak, jakby miała wyjątkowo paskudne oparzenia słoneczne na każdym calu swojej skóry. Każdy dodatkowy kontakt fizyczny powodował, że drżała.

Kiedy już się wytarła, włożyła miękką jedwabną koszulę nocną, którą Narcyza naszykowała na łóżku. Tej nocy zasnęła otoczona jedwabiem i zaklęciem chłodzącym rzuconym na pościel.

***

Jej świadomość wyrywała się ze snu powolnymi falami, nieważko powracając na powierzchnię. Jednak za każdym razem, gdy wracała w głębię snu, Harry tam był.

Próbując rozplątać splecione ze sobą sny i wspomnienia, Hermiona poczuła ukłucie na skórze, a reakcja jej ciała wciągnęła ją z powrotem do łóżka w Dworze Malfoyów, do rzeczywistości, w której Harry był martwy. Jej ramiona zadrżały, a znajome wrażenie bycia obserwowaną przeniknęło całe ciało.

Szarpnięcie włosów i miękko skręcający się lok łaskoczący wrażliwą skórę szyi.

Rzęsy Hermiony zatrzepotały, a po chwili otworzyła oczy spoglądając na skąpaną w mroku sypialnię. Przechyliła głowę w stronę drzwi, niemal pewna, że nie była sama. Czyjeś palce przeczesywały jej włosy. Ktoś stale ją obserwował.

Może Narcyza przyszła sprawdzić jej stan.

A może…

Zamrugała, by odegnać swoje głupie myśli, skręcając nogi w pościeli i przewracając się na drugi bok.

Cień w ciemności. I palce skręcające jej loki. I oczy niczym ślepia diabła spoglądające na nią.

— Witaj, kochanieńka — zanuciła Bellatriks.

Serce zadudniło Hermionie w piersi, zamrażając żyły i napinając mięśnie. Zaczęła rzucać nogami, kopiąc, pragnąc uciec, ale Bellatriks zachichotała i prześlizgnęła się nad jej ciałem. Usiadła na biodrach Hermiony, przyciskając jej łokcie do łóżka i uśmiechając się złowieszczo.

Gardło Hermiony zacisnęło się na słowie „pomocy”, które zastygło w jej klatce piersiowej.

— Ach, ach, ach! — cmoknęła Bellatriks. — To nic nie da. Dzisiaj jesteśmy tylko my, dziewczyny. — Wbiła paznokcie w ramiona Hermiony, aż ta jęknęła. — Niezła z ciebie nagroda, Szlamo. I do tego jaka droga.

Kobieta jedną ręką chwyciła Hermionę za szczękę, kościstymi palcami odwracając jej twarz, żeby móc się lepiej przyjrzeć. Dziewczyna rzucała się, a jej wolna ręka walczyła, by móc się odepchnąć i wytoczyć spod kobiety. Dłoń Bellatriks opadła niżej i zacisnęła się mocno na jej gardle. Hermiona zaczęła ją drapać, próbując odeprzeć ciężar dłoni na swojej szyi, gdy ciemne plamy zaczęły migotać w polu jej widzenia. Skoncentrowała się na oddechu, wydając z siebie powolne, miarowe chrupnięcia.

—  Tak droga, że zastanawiam się, czy twoja cipka może też jest ze złota. — Gorący oddech Bellatriks uderzył w twarz Hermiony, a towarzyszący mu smród zgnilizny zaczął dusić ją tak samo, jak uścisk na gardle. — Nie, żeby ktoś się już dowiedział, prawda?

Szydercza nuta jej głosu spłynęła prosto w dół kręgosłupa Hermiony.

— Chcesz wiedzieć, dlaczego Czarny Pan tak bardzo mnie ceni, Szlamo? Dlaczego po tylu latach pozwolono mi stać się jego prawą ręką? — Uśmiechnęła się do niej, z oczami błyszczącymi czernią. — Ponieważ nie pozwalam, żeby kutas przeszkadzał mi w tym, co jest naprawdę ważne.

Zarechotała, a Hermiona wzdrygnęła się. Bellatriks odgarnęła jeden z loków dziewczyny, wykrzywiając twarz z rozdrażnieniem.

— Jaki ojciec, taki syn. — Nachmurzyła się, a Hermiona patrzyła, jak oczy kobiety płoną. Bellatriks nagle usiadła prosto, odrywając rękę od gardła dziewczyny.

— Taki jest właśnie problem z mężczyznami — syknęła. — Ani krzty pieprzonej lojalności. Żadnego poczucia obowiązku! — Bella okręciła różdżką między palcami, gdy uniosła wzrok ponad głowę Hermiony, jakby rozmyślając nad jakimś odległym wspomnieniem. — Nie potrafią ujrzeć szerszego obrazu. Chcą tylko zamoczyć.

Hermiona zaczęłą zastanawiać się, czy ​​może mogłaby spróbować z tego wyjść. W jakiś sposób okazać kobiecie współczucie, zdobyć jej zaufanie, a potem uciec. Zanim jednak zdążyła pomyśleć o jakichkolwiek możliwościach, Bellatriks rzuciła się na nią. Wbiła pazury w skórę głowy dziewczyny, wbijając jej włosy z powrotem w poduszkę i podciągając brodę w górę.

— Ale ty… wciąż nietknięta. Cóż za wstyd. — Hermiona poczuła na swojej skórze coś mokrego i ciepłego. Bella polizała jej twarz od linii szczęki po skroń. — Nie smakujesz drogo — zarechotała. — Myślałaś, że jesteś bezpieczna, Szlamo?

Oczy Hermiony dostrzegały tylko zagłówek, kiedy przez zakrzywioną tchawicę, chrapliwie próbowała wciągnąć powietrze do płuc.

— Nie chcemy chyba, żebyś się zadomowiła. Przecież znasz swoje miejsce, prawda?

A potem Bella oderwała lewą rękę od jej ciała, przyszpilając nadgarstek dziewczyny do materaca, aby ta bez przeszkód mogła odczytać swoją bliznę.

— Nie?! — zaskrzeczała.

— Tak — wydyszała Hermiona, próbując palcami sięgnąć do jej gardła.

— Czy potrzebujesz przypomnienia?

— N-nie!

Bellatriks zarechotała. 

— Och… myślę, że tak.

Krawędź srebrnego ostrza odbijała blade światło księżyca, a pierś Hermiony zadrżała z przerażenia, gdy jego czubek przylgnął do jej skóry.

Miotała się dziko. Bellatriks roześmiała się i przesunęła jedno kolano na jej klatkę piersiową, drugim przyszpilając ramię do materaca, gdy wbiła ostrze w ramię dziewczyny.

Hermiona nie mogła oddychać. Wrzasnęła, wiedząc, że nikt jej nie usłyszy. Nikt…

— Ciociu Bello — powiedział spokojny głos. — Co ty robisz?

Bellatriks machnęła dłonią, a na ścianach sypialni zabłysnęły świece. Kobieta odwróciła się przez ramię i uśmiechnęła. 

— Draco, kochanie. Przyszedłeś się zabawić?

Hermiona poczuła pulsowanie w ranie i zbierającą się krew.

Bellatriks zeszła z Hermiony, a dziewczyna odskoczyła na bok, przylegając do ściany. Jej oczy powędrowały do ​​łazienki z drzwiami, za którymi mogłaby się zabarykadować, ale które były po drugiej stronie łóżka.

Przytuliła rękę do piersi i podniosła wzrok, by ujrzeć Draco stojącego na środku pokoju, bacznie obserwującego swoją ciotkę. Miał na sobie bokserki, a wyraz jego twarzy był pusty. Swoimi oczami nie szukał jej, nie podchodził bliżej. Jedynie uśmiechał się do ciotki.

— Bello, chyba sama powinnaś wiedzieć najlepiej, jak ważne jest złamanie zabawki. Psujesz mój proces.

Hermiona przełknęła ślinę, a jej oddech stał się ostry, przyprawiając ją o zawroty głowy. Rana… Coś było z nią nie tak.

Bellatriks zsunęła się z łóżka. 

— To dla twojego dobra, Draco. Wystarczająco skalała już imię Malfoyów.

Chłopak spojrzał na nią chłodno. 

— Czarny Pan jeszcze z nią nie skończył.

Bellatriks wydęła wargi i szepnęła coś do ucha Draco. Hermiona odniosła wrażenie, że przestaje normalnie słyszeć, myśląc, że to może jej krew zaczęła pulsować zbyt głośno w żyłach. Draco mruknął coś w odpowiedzi, a Hermiona obserwowała, jak dłoń Bellatriks ślizga się po jego nagiej piersi, przeciągając paznokciami po bladej skórze. Kobieta przemknęła obok niego, nucąc pod nosem wesołą piosenkę i tanecznie podskakując w stronę drzwi.

Pokój zawirował, a Hermiona oparła się o ścianę.

Bellatriks powiedziała coś do niego, stając w drzwiach. Słowa kobiety zlały się w umyśle Hermiony w jakąś mamrotaną melodię. Dziewczyna wpatrywała się w swoje ramię, na którym perliła się świeża krew.

Zawijas i kreska. Żałowała, że ​​Bellatriks nie pomyślała o czymś innym do wyrzeźbienia na jej skórze. Teraz będzie musiała na to patrzeć w nieskończoność. Tak jak na inne blizny, które podarowała jej Bella.

Ściana za nią poszybowała do przodu, uderzając ją w głowę. Hermiona oparła się o nią plecami.

Podniosła wzrok, by powiedzieć Bellatriks, żeby ta wróciła i skończyła. To nie było w porządku, że zostawiła ją tylko z błahym zawijasem. Ale kobieta już zamknęła za sobą drzwi, a wtedy naga skóra Draco znalazła się wokół Hermiony.

Ciepło.

— Granger! — Dźwięk jego głosu wyostrzył się. Nie pierwszy raz zawołał ją po imieniu. W swoim umyśle słyszała odbijające się echo.

Draco był taki ciepły. Jedną ręką trzymał jej nadgarstek, z którego powoli zaczęła kapać krew, drugim ramieniem podtrzymując jej ciało, owijając je wokół jej talii. Przycisnęła głowę do ramienia chłopaka. Jakby tańczyli.

Uśmiechnęła się, odurzona melodią, czując, jak jej usta muskają jego skórę.

Coś było z nią nie tak.

Poczuła ciepło na swojej ranie. Może ją leczył. Może naprawi to, co zaczęła Bella, żeby blizna coś znaczyła. Żeby nie była tylko krętą linią i przecinkiem.

Spojrzała w dół, widząc usta Draco na swoim ramieniu.

To ją uzdrowi. Była tego pewna. Jej matka zwykła robić to samo.

Odwrócił twarz z ustami zaplamionymi na czerwono i splunął jej krwią wprost na kremowy dywan.

Ponownie przyłożył usta do ramienia, ssąc mocno, a Hermiona poczuła, jak jej głowa bezwładnie opada w dół, kiedy chłopak ponownie splunął.

Coś z niej wysysał. Zamrugała, patrząc na niego. Obserwując, jak Draco Malfoy wypełnia swoje usta jej szlamowatą krwią, a dywan nasiąka purpurą.

Westchnęła. Kolana ugięły się pod jej ciałem, a płuca znów się napełniły. Chłopak spojrzał na nią, podczas gdy jego usta wciąż przylegały do zakrwawionej skóry, a oczy były puste. Jego ramię dościskało jej ciało blisko jego, przyciągając do siebie. Gdzieś w oddali grał walc.

Odwrócił się i splunął.

— Accio — szepnął, a jego głos załamał się na tym jednym słowie.

Różdżka nagle skądś nadleciała. Gdzieś spoza pokoju.

Ponieważ przybiegł, kiedy krzyczała, zostawiając swoją różdżkę.

Jaki ojciec, taki syn.

Chwycił nadgarstek jej zranionej dłoni i skierował różdżkę ku ranie, odsysając krew w powietrze i szepcząc zaklęcie, by wyciągnąć z niej coś ciemnego. Z jej ramienia zaczął wypływać dym, który zawisł w powietrzu wokół nich jak mgła.

W pewnym momencie swojej paniki złapała go za ramię i poczuła, że ​​jej ręka jest teraz całkowicie zamrożona, gdy pracował nad uzdrowieniem jej krwi, z palcami zaciśniętymi na szyi. Wpatrywała się w jego nagie ramiona i ich bladą skórę.

Draco Malfoy spał w samych bokserkach i skarpetkach. Miał również pojedynczy pieprzyk na lewym ramieniu. Krawędzie pola jej widzenia zamazały się, gdy przyglądała się jego ustom. Ustom, które mogłyby wyssać z niej życie.

— To było ostrze wykute przez gobliny — wyszeptał.

Zamrugała, słysząc głos Draco tak blisko niej. Dzielili to samo powietrze. Znowu zamrugała. Teraz wszystko stawało się jaśniejsze.

— To jad żmii. I zapewne inne rzeczy — powiedział, ponownie oddzielając dym od jej krwi.

Skinęła tępo głową. Tak bardzo trujący, a on go wyssał. Uratował ją. Spojrzał jej w oczy, jakby po raz pierwszy. Był taki wysoki. Jej szyja wydłużyła się, a ręka przypadkowo musnęła jego ramię.

Pod palcami poczuła gęsią skórkę.

— Niestety, zostanie blizna. — Odwrócił się z powrotem do jej ramienia i rzucił zaklęcie, by scalić skórę z powrotem.

Odetchnęła i ponownie skinęła głową. Jej umysł znów był czysty, choć obolały. Ponownie zaczęła się zastanawiać, co chciała osiągnąć Bellatriks.

Jego oczy podążały za linią jej ręki, wzdłuż ramienia, a potem w górę do szyi i oczu. Wytrzymał jej spojrzenie, głębokie i celowe. 

— To nic nie znaczy. Te znaki.

Oczywiście, że nie — pomyślała. — To tylko zawijas.

Oczy Hermiony powędrowały w dół do jego ust, wciąż zaplamionych na różowo jej krwią. 

— Dziękuję — wyszeptała.

Przełknął. A potem odsunął rękę, odrywając od niej swoje ciało. Przytrzymał ją przy ścianie. 

— Łzawko! — zawołał. W pokoju rozległo się ciche pstryknięcie, gdy skrzatka pojawiła się obok, podskakując i pytając, czy coś jest nie tak z panienką. — Eliksir uzupełniający krew. Woda. I jeszcze jedna porcja obiadu, jeśli panna Granger sobie tego zażyczy.

Jego oczy nigdy nie opuściły źrenic Hermiony, gdy Łzawka zniknęła.

— Każę zmienić osłony. Kiedy wybierałem bariery krwi, myślałem, że pozwolą one na przejście jedynie moim rodzicom. Nie sądziłem... — Odwrócił wzrok. Jego oczy spoczęły na krwi Hermiony na dywanie, po czym machnął różdżką, by go oczyścić. — Nie miałem pojęcia, że ​​znów będzie cię chciała…

Hermiona wzdrygnęła się. „Chcieć jej” nie było najlepszym doborem słów. 

— Dlaczego więc to zrobiła? — zachrypiała. Czuła na swojej szyi siniaki, jakie zapewne ujrzy rano.

Jego oczy zrobiły się zimne. 

— Ona… się nie zgadza. Ze sposobem, w jaki się z tobą obchodzimy. — Jego spojrzenie ześlizgnęło się w dół ciała dziewczyny, zatrzymując na brzegu koszuli nocnej i udach, po czym szybko wróciło do jej twarzy. Hermiona zadrżała. — Muszę porozmawiać z moim ojcem. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, wezwij Łzawkę.

Skinęła głową, czując swego rodzaju ciepło w jego rozbieganych oczach. Odwrócił się i wyszedł z pokoju, podczas gdy ona spoglądała na swoje stopy, nie chcąc patrzeć na jego nagie plecy.

Łzawka wróciła. Zmieniła Hermionie pościel, schłodziła łóżko i została z nią, dopóki ta nie zjadła choć kilku kęsów z talerza.

Hermiona leżała rozbudzona, pozwalając, by Eliksir Uzupełniający Krew przepływał przez jej ciało, przesuwała palcami po nowych oznaczeniach na lewym ramieniu i bezmyślnie wpatrywała się w sufit. Dopiero gdy znaki zbladły, stając się tak samo białe jak blizny słowa na jej ramieniu, Hermiona to zobaczyła.

Więc mimo wszystko Bellatriks dopięła swego. To nie był tylko zawijas i kreska.

Tam, tuż obok podpisu Draco, wyryła apostrof i „s”.

D.M. ‘s

mudblood

Szlama Dracona Malfoya.


6 komentarzy:

  1. Jezu ale mam ciary po tym rozdziale. Nie spodziewałam się, że Bella wbije jej nagle do pokoju i zacznie torturować. Nie wiem dlaczego, ale przyjęłam wgl, że Bella nie żyje 😅 Co byłoby naprawdę bardzo dobrym rozwiązaniem w tym momencie. Ona o Narcyza są siostrami, ale mają ze sobą tak niewiele wspólnego, zupełnie dwie inne osoby. Narcyza pełna dobra i życzliwości, a Bellatrix przepełniona nienawiścią. Dobrze, że Draco ją usłyszał, czy może bariery go jakoś powiadomiły o tym, co się działo w jej pokoju. Właśnie teraz zaczęłam się zastanawiać, czy może on ma gdzieś pokój blisko niej, że to usłyszał. Strach pomyśleć co by było, gdyby nie dotarł na czas albo przyszedł za późno, gdy jad zaczął już działać i nie można by Hermiony odratować. Ogromne brawa dla Draco za to, że wyssał z niej jad i zareagował tak szybko. Ale "Szlama Draco Malfoya" zostanie z nią już do końca życia, chyba że tatuaż potem jakoś magicznie zniknie. Ah, no i już wiemy co się stanie, gdy Hermiona wyjdzie za bariery. Nie spodziewałam się aż takiego efektu. No i Lucjusz też zareagował, a w sumie mógł ją tam zostawić. Zastanawia mnie to, jaki on tak naprawdę ma do niej stosunek. Bo niby rozmawiając z nią zwraca się per "panna Granger" ale kiedy mówił do Draco, nazwał ją szlamą, może wynikło to ze zdenerwowania, że jednak go nie posłuchała, albo faktycznie ta "różnica" w statusie krwi ma dla niego znaczenie. Cóż jedno wiem na pewno, czekam na więcej! A już w szczególności po tym, jak Draco w samych bokserkach się nią tak troskliwie zajął. Najlepsze było to, że kiedy ją ratował, nie zwracałam uwagi na to, że ją ratuje, tylko że są siebie tak blisko, a on jest w samych gaciach 😅

    OdpowiedzUsuń
  2. Lucjusz ja uratował Draco ją uratował ale Herm miała przeżycia 😣 a Bella to psychiczną baba 😕

    OdpowiedzUsuń
  3. Omg 🙄🙄
    Myślałam na początku, że to sen Hermiony, ale z każdym kolejnym słowem moje przerażenie rosło… Bella umie zniszczyć jednocześnie fizycznie i psychicznie…
    Annie

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta rodzina jest przedziwna znaczy jej zachowanie. I Draco wręcz przepraszający Hermione za Belle i za to że nie dopilnował jej bezpieczeństwa 😳

    OdpowiedzUsuń
  5. Na sama mysl, jaki to musial byc rozdzierajacy bol, kiedy przeskoczyla przez bariery ochronne, jest mi naprawde slabo! Nie dziwie sie jednak Hermionie, ktora wszedzie dookola widzi zagrozenie, zwlaszcza w Lucjuszu, i chciala sprobowac, skoro inne mozliwosci zostaly jej, hmm, odebrane... I potem Bella. Kuzwa, bylam pewna, ze nie zyje! Psychopatyczna suka, mam nadzieje, ze sie doigra! Szlama Malfoya... Chyba to mna bardziej wstrzasnelo :( Niby tylko znaki, ale jednak COS znacza. I jeszcze maja jej zostac? Hope not!

    Mała

    OdpowiedzUsuń
  6. Zawsze był taki kontrast między NArcyzą a Bellatrix - nawet na pierwszy rzut oka - blondynka, brunetka - tu też ten kontrast w sposób jeszcze bardziej widoczny jest uwydatniony. Narzyza kochana, ma w sobie miłość, troskliwa. Bella okrutna, mściwa, mająca w sobie tylko nienawiść. Jakież smutne życie musi mieć. Wstrzymałam oddech, ale już w pierwszej chwili liczyłam, że Draco zdąży. DM's - nic nie znaczy? Znaczy, jest to dość wymowne. MAm nadzieję, że odczucia HErmiony się zmienią, ale poczułabym się jak rzecz, albo pies z obrożą z podpisem właściciela. Dla Draco nic nie znaczy, tylko, że Hermiona musi się o tym dowiedzieć...
    Przeskoczenie barier po uprzedzeniu przez Lucjusza o konsekwencjach i niebezpieczeństwie - głupota, bez przemyślenia. Rozumiem chęć ucieczki i sprawdzenia, ale jakby coś jej się stało jak miałaby pomóc innym w przyszłości. Bez różdżki, bez magii, bez perspektyw - nawet nie wiedząc gdzie jest George. Dobrze, że ją uratowali.

    OdpowiedzUsuń