3 stycznia 1999
Pamiętniku,
Cóż, wygląda na to, że Złote Trio wcale nie jest takie złote.
Złoto głupców, jeśli mnie pytasz, biorąc pod uwagę, jak szybko dwie trzecie z nich było gotowe, by ostatnią trzecią wyrzucić na zbity pysk.
Jednak nie czuję się winny. I duża część tego jest całkowitą winą Granger.
Jest niezdecydowana i impulsywna.
Zapewniam, że sprawy potoczyłyby się dużo sprawniej, gdyby powiedziała im o tym wieki temu. Nie wątpię, że próbowaliby mnie przekląć przy każdej nadarzającej się okazji, ale nie byliby w stanie tak łatwo rozegrać tej karty zdrady.
A potem, oczywiście, kiedy się wreszcie zdecydowała, kurwa… uznała, że najlepszą opcją będzie pieprzona Rita Skeeter.
Nie zrozum mnie źle, jestem w szoku – i skłamałbym, gdybym powiedział, że mi się to nie podobało. Ale to było głupie i impulsywne, jak Granger.
Nie, ona nie jest głupia.
Można powiedzieć o niej wiele, ale nie jest głupia.
Matka do mnie nie napisała, co uważam za dziwne, ale z drugiej strony może odebrano jej dostęp do Proroka.
Wszystko, co otrzymałem, to sowa od mojego prawnika, informująca mnie, że to prawdopodobnie bardzo dobre dla mojego wizerunku.
Ha. Niezłe, Attlebush. Gdybyś tylko mógł zobaczyć, jak teraz Gryfoni na mnie patrzą.
Draco
***
3 stycznia 1999
Nie czuje się gotowa, gdy po raz drugi puka do Slytherinu.
Nie myśli. W jej głowie odbijają się echem jedynie ostatnie słowa Rona.
Jesteś niczym.
A więc to naprawdę jej wina, kiedy w ścianie pojawia się Pansy Parkinson, ponieważ każdy o rozsądnym stanie umysłu uznałby to za możliwość.
Jest ubrana w wyszukany, czarny szlafrok i nieoczekiwaną parę puszystych, zielonych kapci. Kruczoczarne włosy upięte ma w kok, a na jej twarzy widać jakiś połysk – prawdopodobnie eliksir przeciwdziałający efektom starzenia.
Hermiona podświadomie myśli, że Pansy jest naprawdę ładna, dopóki twarz Ślizgonki nie marszczy się na jej widok.
— Czego chcesz? — syczy.
Jak może na to odpowiedzieć? Ona sama siebie nie zna. Już nic nie wie.
Więc po prostu stoi jak głupia, zaplamiona łzami i rozczochrana, wpatrując się w dziewczynę. Tę dziewczynę, która jest tak bardzo różna od niej samej. Jest wręcz jej przeciwieństwem. Wpatruje się w nią i dyszy w nagłym ataku uciążliwego szlochu.
Od długiego czasu nie czuła się tak żałośnie. Może nawet nigdy.
Ale to wszystko miesza się w jej głowie. Te nienawistne spojrzenia połączone ze wzrokiem Draco – milczenie Harry’ego, nieobecność Ginny. Zimny, kliniczny zapach Dworu Malfoyów. Swędzenie jej blizn.
Czuje się jak kocioł pozostawiony na ogniu, zapomniany na zbyt długo. A cyna w końcu się topi. W końcu się zagotowała.
Tutaj, przed Pansy Parkinson w koszuli nocnej.
Jeśli to nie wystarczy, chwilę później szlocha też przed Teodorem Nottem.
Pojawia się on u boku Pansy, emanując słabą wonią Ognistej Whisky, przyglądając się biernie Hermionie.
— Mówiłem, że to będzie Granger — mówi. — Tylko ona puka.
Hermiona czuje, jakby miała zaraz zwymiotować. Jakby była epicentrum wszelkiej kpiny.
— Czy ona ma atak? — pyta Pansy.
Kolana Hermiony się pod nią uginają. Wszystko się pogarsza. Nie może być coraz gorzej. O wiele gorzej. Opada na kamienną płytę, uderzając mocno goleniami, ale upadek to nic w porównaniu z pulsowaniem w piersi.
Głos Notta jest stłumiony przez szum krwi w jej uszach.
— Możliwe — mówi. I nagle Hermiona czuje, jak czyjeś ręce zapętlają się pod jej ramionami. — Dobrze, Granger. W górę — burczy Nott, podnosząc ją z powrotem na nogi.
— Teo, nie — warczy Pansy.
— Wiesz, że zostaniemy oskarżeni, jeśli zobaczą ją wijącą się w konwulsjach na naszym korytarzu.
Hermiona ugina się przed nim. Nie może myśleć. Nie widzi przez łzy. Nie może oddychać.
— Nigdy nie wpuściliśmy Gryfona do środka — argumentuje Pansy. — A ona jest szlamą. To nawet gorsze.
Nott jej nie słucha. Staje się to jasne, gdy Hermiona czuje, że jest prowadzona przez mgliste przejście jakim jest fałszywa ściana.
— Będzie krwawić na naszym dywanie. — To ostatni słaby protest jaki wypływa z ust Pansy.
Przed jej wodnistymi oczami pojawiają się niejasne barwy. Głęboki odcień szmaragdów i czerń, pomarańczowy blask kominka. I nawet w tym roztrzęsionym, niespójnym stanie jest wściekła na siebie, że nie widzi lepiej.
Chciała to ujrzeć od wieków.
— Dobra, spokojnie... tak, puść, Granger. Puść. Na dół. Usadzę cię. — Nott usiłuje usadzić ją w miękkiej głębi czarnej, skórzanej sofy, ale mięśnie Hermiony przypominają galaretkę. Wydaje jej się, że mebel ją pochłania. Połyka.
— Co się z nią do cholery dzieje? — Pansy przesuwa się gdzieś w jej niewyraźnym polu widzenia. Dostrzega tylko przebłysk czarnej koronki.
— Przypuszczam, że ma atak paniki — mówi Nott.
Hermiona zmusza się do intensywnego skupienia na drżeniu swoich palców. Wykorzystuje to, aby je zatrzymać – unieruchomić. I powoli, choć czuje, jakby wspięła się na niemożliwie strome wzgórze, zaczyna odzyskiwać przytomność.
— Gdzie jest Draco? — szepcze prawie niesłyszalnie.
Pansy prycha gdzieś po lewej, a Hermiona odwraca się do dziewczyny. Patrzy, jak powoli jej wzrok skupia się, gdy łzy przestają płynąć. Ślizgonka rozłożyła się na ciemnozielonym, aksamitnym szezlongu. Wygląda prawie jak z obrazu.
— Poszedł popływać — odpowiada Nott zza jej pleców. Chwilę później obchodzi on krawędź sofy i podaje Hermionie czarny, kryształowy kielich.
Idiotka, myśli sobie.
Dlaczego nie poszła nad jezioro? Dlaczego tak naprawdę nie przemyślała zwyczajowych nawyków Draco i nie zastanowiła się, gdzie on najprawdopodobniej będzie?
Dlaczego bez powodu rzuciła się w tę sytuację?
Spogląda w dół na kielich, w chaosie emocji – jednocześnie oszołomiona i zła. Ognista Whisky po raz pierwszy w życiu jest niemożliwie pociągająca.
Wypija obfity łyk. Krzywi się od palenia w przełyku. Ostrości.
— Tak, to cię naprawi. — Nott opada na sąsiednią sofę. Teraz cała trójka ułożona jest jak krańce trójkąta.
Jest bardzo… przyjazny. Zachowuje się tak już od kilku tygodni. I Hermiona nie wie, dlaczego. Ale nie kwestionuje tego w tej chwili.
— Dziękuję — mamrocze z kielichem tuż przy ustach, bierze drugi łyk.
— Nie możesz tu zostać. — Słowa Pansy przecinają powietrze. — Mam nadzieję, że o tym wiesz.
Hermiona z czerwonymi policzkami ponownie spogląda na Ślizgonkę. Jest zawstydzona każdą sekundą ostatnich piętnastu minut.
— Wiem — mówi.
Jej tętno powoli opada do normalnego poziomu. Łzy wysychają, tworząc lepki film na twarzy, sprawiając, że skóra jest napięta. Spuchnięta. Kielich wciąż lekko drży w dłoni Hermiony. Ale trzeci łyk dodaje jej odwagi na tyle, by usiąść trochę prościej, tak żeby mogła się rozejrzeć.
Harry i Ron opowiadali jej, że Pokój Wspólny Slytherinu jest ciemny i przerażający. Mówili o chłodzie i wszechobecnej woni wilgoci. Żadnego światła, żadnego ciepła. Brak komfortu.
Ale teraz myśli, że widzieli tylko to, co chcieli zobaczyć. Co spodziewali się zobaczyć. A ona wypycha ich ze swojego umysłu, bo myśl o nich jest zbyt bolesna.
Chłonie każdy cal otoczenia.
Duże okna z diamentowymi szybami przecinają kamienne ściany, oświetlone pogodnym, niebieskozielonym blaskiem Jeziora Czarnego. Od czasu do czasu pojawiają się w nich ciemne kształty. Ryby. Przebłyski pływających trytonów. W kinkietach obok okien tlą się delikatnie pochodnie, z których każda oświetla inny portret.
Merlin wisi nad kominkiem, cały w królewskich szatach, a jego obraz jest tak duży, że wygląda prawie jak ołtarz.
Jej oczy opadają nisko. Widzi stoliki z czarnego marmuru. Zbroje. Żaden z mebli nie pasuje do kompletu. Nie ma dwóch identycznych elementów. Aksamit, skóra, zamsz, marmur, drewno, granit. A jednak to wszystko jakoś idzie w parze.
Płyty posadzki są nierówne, powyginane. Obok widzi rzeźbione niczym w katedrze kolumny i całą resztę zdobień.
Wystrój jest cieplejszy i bardziej pocieszający, niż mogłaby sobie kiedykolwiek wyobrazić. Niezależnie od drobnych dekoracji, które z pewnością mogą pochodzić ze sklepu Borgina i Burkesa.
Nott obserwuje Hermionę, kiedy ta spogląda na to wszystko.
— Zbyt gotycko dla twojej gryfońskiej wrażliwości? — Unosi brew.
Dziewczyna pociąga nosem. Ociera twarz rękawem i bierze kolejny łyk, ciesząc się powolnym pieczeniem trunku rozpływającym po całym jej gardle.
— Jest miło — To wszystko, co może z siebie wydusić.
Pansy znowu prycha i dramatycznie przewraca oczami. Szarpie butelkę Ognistej Whisky ze stołu za szezlongiem – wydaje się, że wszędzie stoją pełne butelki tego alkoholu. Niekończąca się dostawa.
— Więc co tym razem poszło beznadziejnie nie tak, Granger? — Wyciąga korek i odrzuca go z wprawą. — Zostałaś zwyzywana przez jakiegoś Puchona?
Hermiona przesuwa się, czując dość nieswojo. Przypomina sobie o kłuciu w kolanie, widzi zakrwawioną plamę na dżinsach. Nie chce grać w gierki Pansy. Nie teraz. Nie dba o kłótnie ani dowcipne przytyki. Po prostu kieruje swój wzrok na dumną, starą twarz Merlina.
— Właściwie to przez mojego najlepszego przyjaciela — mówi. Chce wziąć kolejny łyk, ale zauważa, że kielich jest pusty.
Nott kiwa brodą w stronę najbliższej butelki, stojącej na stoliku po prawej stronie, i Hermiona jest ogromnie wdzięczna, że ma coś, co może zająć jej ręce. Więcej alkoholu, żeby znieczulić zmysły.
— Nie jestem teraz mile widziana w Gryffindorze — mówi beznamiętnie, napełniając kielich po brzegi.
— Dlaczego myślisz, że jesteś mile widziana tutaj? — prycha Pansy.
Nott wzdycha.
— Pans…
Ale Hermiona tylko kręci głową.
— Nie sądzę, żebym była mile widziana gdziekolwiek. — I to jest zimna, twarda prawda. Wbija się w jej brzuch jak kula do kręgli.
— Cóż, to nie może być nic dobrego — mówi nagle nowy głos, a Hermiona wzdryga się. Rozpryskuje Ognistą Whisky na swoje kolana.
Do tej pory byli tylko we trójkę, ale Blaise Zabini maszeruje dumnie w dół kręconych schodów, które, jak można przypuszczać, prowadzą do dormitoriów. Jest boso, ziewa i kroczy w drogim, czarnym aksamitnym szlafroku.
— Czekaj, czekaj — mówi Nott, wskazując dłońmi w niewyraźnym kierunku obok Zabiniego. — Nie siadaj. — Macha ręką, gdy Zabini dociera do oparcia kanapy. — Podaj mi pudełko tart ze stołu, dobra?
Zabini ociera dłonią twarz i cofa się – chwilę później niezbyt delikatnie uderza pudełkiem w pierś Notta, po czym wyciąga się leniwie obok niego. Rzuca stopy na kolana bruneta.
Cała ta sytuacja jest absolutnie surrealistyczna.
— A więc Granger jest w lochach — mówi, zakładając ręce za głowę i błyskając lśniącymi, białymi zębami, co stanowi wyraźny kontrast dla jego gładkiej, czarnej skóry. — Pierwszy Gryfon w historii. Co to za okazja? — Mówi to raczej złośliwie, jakby była uwięzioną zdobyczą.
— Nie, nie — mówi od niechcenia Nott, jedząc tartę. — Romilda Vane, na trzecim roku… chociaż wątpię, czy pamięta.
On i Zabini wymieniają lubieżne uśmiechy, gdy Hermiona walczy, by ukryć swoje zaskoczenie.
Jednak Pansy jest poważna, a jej twarz przybiera ciemny odcień sinego fioletu. Spogląda na Notta.
— Co cię sprowadza na ciemną stronę? — pyta Zabini.
— Wyrzucenie z Gryffindoru — mówi Nott przy kolejnej tarcie.
— Och, naprawdę dobra robota. Bardzo imponujące.
Hermiona nie może stwierdzić, czy jest sarkastyczny. Rzadko miewała styczność z Zabinim – prawdopodobnie nigdy wcześniej nie rozmawiali. Nie ma pojęcia o jego osobowości. Wie tylko, że kiedyś był bardzo stanowczy w swoich przekonaniach o czystości krwi i zgodnie z jego procesem karnym, przed wojną dzieliło go zaledwie kilka dni od naznaczenia Mrocznym Znakiem.
— Ona nie zostaje — podkreśla Pansy, krzyżując ręce na piersi.
— Dlaczego nie? — Zabini posyła kolejny mroczny uśmiech w stronę Hermiony. — Dzięki niej Malfoy nie stracił ręki. Założę się, że uratowała jego tyłek przed pieprzonym wydaleniem. — Wytrąca stopą tartę z ręki Notta. — Wydaje się, że może być całkiem przydatna. A jeśli przypadkowo potknę się o kolejnego pierwszoroczniaka? Szlaban jest otępiająco nudny.
— Ona nie zostaje! — Pansy praktycznie krzyczy.
I może to wszystko wina Ognistej Whisky, ale Hermiona decyduje się zadać nurtujące ją pytanie:
— Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz? — mówi cicho.
Pansy nieruchomieje. Każdy to robi. Srebrny zegar na ścianie tyka głośno w świeżej ciszy.
Hermiona kontynuuje, uznając, że jej słowami zdecydowanie kieruje płynna odwaga.
— Wiem, że jestem szlamą i członkiem Zakonu. Wiem, że gardzisz moimi przekonaniami. Ale ja… szczególnie ja... Dlaczego mnie nienawidzisz? Ty i ja ani razu się nie pokłóciłyśmy.
Twarz Pansy drga – przyjmuje kamienny, ściągnięty wyraz falującej wściekłości i niepewności.
— Jest tak, jak powiedziałaś — odpowiada w końcu surowym tonem. — Jesteś szlamą. Czego więcej potrzebuję?
— Jakoś ci nie wierzę.
Warga Pansy lekko się unosi.
— Czy wyglądam jakby obchodziło mnie to, w co wierzysz? — parska, po czym przerzuca nogi przez szezlong. Zamiata posadzkę dołem swojego koronkowego szlafroka i rusza w stronę schodów, dodając przez ramię: — Ona nie może zostać.
Hermiona zapada się trochę głębiej w sofę, gdy dziewczyny nie ma już obok. Nie wie dlaczego.
— Jest po prostu skwaszona, że udało ci się zmusić Malfoya do powrotu do normalności choć na kilka sekund — mówi Zabini.
Szorstkość sytuacji sprawia, że Hermiona marszczy swój nos. Sprawia, że prawie współczuje Pansy. Kończy drugi kielich Ognistej.
— Jestem dosyć zaskoczony — kontynuuje Zabini. — Naprawdę odwrócili się od ciebie?
Hermiona czuje, jak świeże łzy napływają jej do oczu. Zmusza je do odparowania, wbijając paznokcie w dłoń.
— Myślałem, że Gryfoni są wielkim i potężnym gatunkiem. Przebaczenie, honor i wszystkie te bzdury.
— Ja też — mówi Hermiona, patrząc prosto przed siebie na przeciwległą ścianę.
Zabini odchyla się na podłokietniku. Zamyka oczy i uśmiecha z zadowoleniem.
— Czyż nie wszyscy kochamy hipokryzję?
I tym doskonale wszystko podsumowuje. Bezbłędnie.
Nott wzdycha.
— Zjedz tartę, Granger. Wyglądasz, jakbyś znowu miała zacząć płakać.
Udaje jej się złapać ciastko, zanim uderzy ją w twarz. Wymusza uśmiech, ale nie je. Nie sądzi, żeby mogła teraz cokolwiek przełknąć i nie chce narażać na szwank siły whisky płonącej w jej jelitach. Po prostu obraca jedzeniem w dłoniach.
Jest wpół do drugiej w nocy, kiedy Draco w końcu wraca.
Przez ponad godzinę upijała się do otępienia z Zabinim i Nottem, we względnej zgodzie na wspólną ciszę.
Draco wkracza do pomieszczenia przemoczony i bladoniebieski, z początkowymi etapami hipotermii. Celowo kieruje się w stronę schodów dormitorium, kiwając głową do całej trójki na powitanie, po czym spogląda na nich ponownie.
Jedna z tych osób różni się od reszty.
— Co kurwa? — mówi stanowczo, a cały szok odbija się w jego oczach. Zamiera w miejscu, połowicznie zwrócony w stronę schodów.
Hermionę stać tylko na żałosne machnięcie pucharem, rozlewając więcej whisky dookoła.
— Dobre wyczucie czasu, mordo. Myślę, że jeszcze jedna kolejka i zaliczyłaby zgona — mówi Nott, zrywając się na równe nogi. Zabini ziewa i idzie w jego ślady, a Hermiona niczym przez mgłę zdaje sobie sprawę, że dotrzymywali jej towarzystwa. Naprawdę nie może tego pojąć, chociaż wydaje się, że jest to jedyne sensowne wyjaśnienie.
— Co to ma być? — Draco podchodzi do nich, machając ręką z niedowierzaniem. Wysyła kropelki wody w każdym możliwym kierunku.
— Czy nie uczyli nas zaklęć suszących na pierwszym roku? — pyta Zabini przez kolejne ziewnięcie, najwyraźniej zbyt znudzony, by czekać na to, co będzie dalej. Znika na schodach do dormitorium.
— Nott, co do cholery? — Draco mówi ponownie, nisko i głęboko. Jest trochę zamglony w jej oczach, kiedy obserwuje go z sofy. Zerka na niego, próbując ułożyć odpowiedni zarys.
Wydaje się, że teraz rozmawiają dorośli.
— Jej Dom ją odrzucił — mówi Nott. — Znalazłem ją szlochającą na zewnątrz.
— Dał mi dużo whisky. Był bardzo miły — mówi Hermiona. Rozlewa trochę tej whisky na przemoczoną już nogawkę spodni Dracona, czka i przeprasza.
— Jasna cholera — mruczy.
Następnie czuje, że Draco obejmuje ją ramieniem i wyciąga z kanapy chwytając ją pod pachami.
— Jesteś mokry — informuje go, kiedy on opiera jej ciężar na swoim boku.
— Będzie z nią dobrze — mówi Nott, przeczesując ręką swoje kasztanowe włosy.
Hermiona ledwo łapie wzrokiem interakcję między Ślizgonami. Zauważa sposób, w jaki Draco stuka grzbietem dłoni w ramię Notta, prawie w podzięce, po czym on również znika na schodach.
Draco przez chwilę spogląda z powątpiewaniem na te same schody, przyciągając Hermionę do siebie za każdym razem, gdy ta się chwieje. Potem chłopak wzdycha i wydaje się, że postanawia położyć ją z powrotem, tym razem na większym szezlongu.
— Och, nie… ostrożnie — bełkocze Hermiona, gdy kładzie ją na nim, mocnymi rękami. Lubi jego silne ramiona. — To kanapa Pansy.
— Każda kanapa jest kanapą Pansy. — Jego głos jest surowy. Prawie jak u rodzica zajmującego się niegrzecznym dzieckiem.
To sprawia, że Hermiona marszczy brwi. Desperacko sięga w górę, gdy on się odsuwa. Chwyta za jego przedramiona po kilku nieudanych próbach. Szarpie go bliżej, żeby się wyostrzył. Woda kapie z jego mokrych włosów, wprost na jej twarz.
— Czy ty też mnie teraz nienawidzisz? — pyta go. Uważa, że jest to całkowicie logiczne pytanie.
Draco prycha na nią, a wyraz jego twarzy jest trudny do odczytania dla kogoś w jej stanie, chociaż być może za każdym innym razem byłoby to raczej oczywiste. Chłopak z łatwością wyrywa się z uścisku i stuka palcem w jej usta – bardzo delikatne „zamknij się”.
Wyczarowuje koc i rzuca go na nią. Po namyśle wyczarowuje na podłodze kosz na śmieci, tuż przy jej głowie. Następnie udaje się do kanapy, którą zajmowali Zabini i Nott, a po chwili wyciąga wygodnie na poduszkach.
Hermionie wydaje się, że próbuje sięgnąć do niego jeszcze raz, zanim wyczerpanie zaleje ją jak środek znieczulający. Zanim jej świadomość pochłonie ciemność.
***
Budzi ją metodyczne tykanie i mrok.
Nie pamięta, gdzie jest.
Jej głowa pulsuje jak nigdy wcześniej. Desperacko szuka różdżki w kieszeni. Rzuca zaklęcie, aby uśmierzyć ból, siadając, gdy oczy przyzwyczajają się do ciemności.
Słaby blask żaru dogasającego w kominku zaczyna rozjaśniać otoczenie.
A jej serce jest jak z ołowiu.
To nie był tylko żywy koszmar. Naprawdę jest tutaj, w Pokoju Wspólnym Slytherinu, nie mając dokąd pójść.
Zegar na ścianie jako jedyny wydaje dźwięk. Tyka bez końca. Hermiona wykręca się i mruży oczy w ciemności.
Czwarta rano.
Wypuszcza drżący oddech. Oparta na łokciach, widzi niewyraźny zarys Dracona na sąsiedniej sofie. Jego klatka piersiowa unosi się i opada podczas snu, ale nie robi tego wolno. Ani równo. Z każdym wdechem wydaje się uciskać mu gardło. Jakby był uwięziony. Ramię, które rzucił przez głowę, drga, dłoń wygina się – zaciska w pięść, otwiera, zaciska w pięść, otwiera.
Najwyraźniej sypia równie niespokojnie co ona.
Przełykając, by zwilżyć suche usta, Hermiona odgarnia loki z twarzy i wstaje. Kołysze się trochę pod wpływem resztek oparów Ognistej Whisky.
O tej porze w Gryffindorze nikt się nie obudzi. Nikt nie będzie czekał, żeby ją wyśmiać. Może zakraść się do łóżka, prawdopodobnie bez najmniejszego problemu.
A potem będzie spać przez cały dzień. Prześpi wszystkie zajęcia.
Będzie spać, aż wszystko minie. Prześpi nawet całą wieczność, jeśli tylko będzie musiała.
Rzucając zaklęcie znikania na koc, o którego istnieniu niejasno pamięta, próbuje ostrożnie przejść obok stołu między kanapami. Przecenia swoją równowagę i stabilność kolan.
Potyka się z zawrotami głowy, chwieje i uderza w krawędź mebla, przewracając puchar.
— Cholera — szepcze, ale Draco już wystrzelił w górę za jej plecami.
— Co do cholery…
— Ćśś… — Macha do niego cicho w ciemności. — To tylko ja.
Draco siada, dysząc przez kilka dłuższych sekund, po czym opada z powrotem na plecy.
— Merlinie, Granger. Zabierasz mi lata z życia. — Ociera twarz dłonią.
— Przepraszam. Wychodzę. Przepraszam — szepcze, czując się głupio.
Próbuje ominąć jego kanapę zmierzając w kierunku wyjścia, wciąż walcząc z równowagą – ale dociera zaledwie do podłokietnika, gdy jego ręka wystrzela w przód. Chwyta ją za udo.
Hermiona się wyszarpuje. Znowu potyka się, tym razem pociągnięta w bok za rękę, zanim ląduje na nim. Chłopak wydaje z siebie stłumione „uf!”.
— Przepraszam! — Znowu szepcze i miota się, usiłując zejść i stanąć na nogach, ale on tylko kaszle i otacza ją ramionami. Naciąga ją na siebie, tak że jej kolana nie są już na jego brzuchu, a łokcie nie wbijają się w ramiona.
— Przysięgam, że czasami nie jesteś warta kłopotów — mamrocze w jej szyję, przechylając się na bok, przez co zostaje wciśnięta między niego a oparcie kanapy.
— Co robisz? — Kontynuuje walkę, nawet gdy jej ciało układa się wygodnie przy jego znajomych płaszczyznach. — Nie powinnam tu zostawać.
— Nikogo to nie obchodzi, Granger. A przynajmniej nikogo tutaj. Wszyscy już wiedzą.
Wydaje jej się, że to rozmowa przez sen. Jest całkiem pewna, że czułaby się inaczej w świetle dnia, gdyby patrzyła na nich gromada wściekłych Ślizgonów.
Ale sposób, w jaki jego oddech muska wrażliwą skórę w zagłębieniu jej szyi, utrudnia wszelką dyskusję. Trudno mu się oprzeć.
Kanapa nadal jest lekko wilgotna, on też. Hermiona drży, gdy czuje resztki jego chłodu. Powoli rozluźnia jednak mięśnie. Poddaje się.
Draco wzdycha sennie, kiedy to zauważa. Opada głębiej w skórzane poduszki i wsuwa kolano między jej nogi, przesuwając nim w górę, aby oprzeć je o wewnętrzną część jej uda. Zbyt blisko. O wiele za blisko.
— Nie tutaj — wyrzuca z westchnieniem, nagle znów się napinając. Drży, ale już nie z zimna.
— Nic nie robię — mówi tuż przy jej szyi. Najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że bez względu na to, jak nieruchomy jest, ona nigdy nie będzie mogła się zrelaksować w tej pozycji.
Leży tam, oddychając płytko, przez dobre pięć minut wsłuchując się w tykanie zegara. Nie jest pewna, czy ponownie zasnął, czy nie. Ona za to w żaden sposób nie może pogrążyć się we śnie. Jest teraz całkowicie przytomna.
I myśli.
Myśli o jego kolanie, zaledwie kilka cali od miejsca, w którym nie powinno go być. Myśli o tym pokoju, tak nieznanym. Myśli o Nottcie, Zabinim i Parkinson, a potem o Ronie, Harrym i Ginny.
Myśli i analizuje każdy aspekt, jak zawsze.
— Czuję dym — burczy nagle Draco, zaskakując ją, po czym wyciąga leniwie rękę, by stuknąć palcem w jej skroń.
— Odwal się — syczy, zerkając na niego z ukosa. Jego oczy są nadal zamknięte.
— Czy ktokolwiek potrafi martwić się tak bardzo jak ty? Czy oferują pozycje w Departamencie Zamartwiania Się? — Jego słowa są powolne i niewyraźne, prawdopodobnie wciąż na wpół mówione przez sen. — Powinnaś się temu przyjrzeć. — Ale jego palec przestaje stukać i zaczyna kreślić małe kółka i wiry na jej policzku.
Zdecydowanie jest w półśnie.
— Muszę się martwić — szepcze, ignorując przyjemne mrowienie, jakie jego dotyk przesyła do jej mózgu. — Tracę przyjaciół na prawo i lewo.
Teraz on otwiera oczy. Mruga powoli, a jego wzrok przesuwa się po jej twarzy. Opuszcza rękę – drugą wsuwa pod głowę, żeby się nieco podeprzeć.
— Będę szczery, chociaż ci się to nie spodoba. Ale jakaś część mnie sprawia, że widzę cię w taki sposób.
Marszczy brwi.
On kontynuuje.
— Widząc, jak tracisz rzeczy. Borykasz się. Przegrywasz. To niesamowicie satysfakcjonujące, patrzeć na to po tym jak ty i Cudowni Bliźniacy triumfowaliście przez tyle lat.
— Jestem tego pewna — mówi po długiej ciszy, czując, jak pod jej obojczykiem rozkwita ból. Próbuje ocenić, dlaczego nie jest wściekła na jego słowa. Dlaczego nie uruchamiają dzwonków alarmowych w jej głowie. Jednak wszystko, co może powiedzieć, to: — Cudowni Bliźniacy. Kolejna mugolska wzmianka, o której nie powinieneś wiedzieć.
Oczy Dracona przemykają między jej własnymi. Porusza on wolnym ramieniem, wzruszając nim lekko.
— Pełen niespodzianek.
Wymusza u siebie nieszczęśliwy uśmiech.
— Jednak... — dodaje po chwili, poprawiając kolano między jej nogami. Hermiona wstrzymuje oddech. — Powiedziałbym, że Łasica będzie miał bardzo ciężki semestr.
Ona mruży na niego oczy. Jest tak rozproszona tymi słowami, że nawet nie zauważa jego dłoni, która ślizga się po jej biodrze. Dostrzega ją dopiero, kiedy on zaczyna rozpinać jej dżinsy.
Próbuje go zatrzymać. Jej puls przyspiesza, ale on odpycha jej rękę i zsuwa swoją dłoń w dół zamka. Pochyla się i muska ustami jej szyję.
— Nie podobało mi się to, co powiedział.
Kolejne słowa, które wypływają z ust Hermiony są złamane – zdezorientowane sposobem, w jaki jego dłoń zanurza się pod prostym, białym brzegiem jej majtek.
— Że… że jestem zdrajcą?
Draco potrząsa głową, ocierając nosem o płatek jej ucha.
— Mm-mm.
Głos Hermiony się załamuje.
— Że jestem niczym?
Nagle Draco gryzie ją w szyję, a ona drży mocno, bo ból jest nieoczekiwany.
— Tak — mówi, dotykając jej skóry, a potem omiatając językiem zmasakrowane ciało, niczym na przeprosiny. — To.
Jedyną jej odpowiedzią jest drżący wydech.
Draco powoli przeciąga palcem w górę i w dół, wykonując leniwe kręgi i wysyłając fale uderzeniowe przez zakończenia jej nerwów.
— Co gorsza, wydaje się, że prawie w to, kurwa, wierzysz. — Potem gwałtownie odsuwa rękę, a nagła utrata jego dotyku jest sama w sobie bólem – a robi to tylko po to, by mogła patrzeć, jak wsuwa on ten sam palec do swoich ust. Ssie go.
Z jej gardła wydobywa się zduszony dźwięk. Rumieni się.
— Co jest cholernie absurdalne — kontynuuje, wysuwając mokry palec z ust i płynnie wprowadzając go z powrotem między jej nogi.
Ona wzdycha. Dotyka dłońmi jego ramion, zaciskając pięści na wilgotnym materiale koszuli.
— Wkurza mnie to — mówi, a jego palce odnajdują wygodny rytm, ślizgają się po niej i sprawiają, że jej biodra podskakują, by wyjść dotykowi na spotkanie. — Ale nie tak bardzo jak on.
Hermiona chowa twarz w jego piersi. Nie może znieść, że patrzy na nią, kiedy jej to robi.
— Chcę go zranić — mruczy, a słowa nie pasują do jego tonu. Nie pasują do niczego, gdy dotykiem drażni najwrażliwsze zakończenia jej nerwów. Muska je opuszkiem. — Kurwa, tak bardzo chcę go skrzywdzić. — A potem wsuwa dwa palce do środka.
Hermiona tłumi swój krzyk, wbijając paznokcie w jego ramiona.
— Czy pozwolisz mi go skrzywdzić? — szepcze jej do ucha, nawet gdy wsuwa i wysuwa palce, za każdym razem znajdując to dziwne, idealne miejsce, którego ona nie potrafi opisać. To, które sprawia, że jej palce u stóp się skręcają, a nogi wiją.
— Nie — piszczy. Słabo, ledwo.
— Proszę, proszę, chcę go skrzywdzić. — Jego głos jest szorstki. Zwiększa rytm ruchów ręki, aby dopasować się do jej własnych. — Pozwól mi go skrzywdzić.
To jest złe. Wie, że to złe.
Wie też jednak, że nic nie powstrzyma sączącej, bolesnej przyjemności gromadzącej się między jej biodrami.
— Nie — jęczy, a on w odpowiedzi wsuwa trzeci palec, wykręcając ramię tak, że prawie leży na niej. Pochyla się nad nią. Wjeżdża w nią.
W ten sposób ona nie może się przed nim ukryć, a jego usta chwytają jej własne. Gryzą je. Ssą.
— Chcę, żeby krwawił. Chcę móc rozciąć go mugolskim nożem.
Wije się przy nim, zarówno w proteście, jak i na poważnie. Spragniona. Potrzebująca. Przerażona.
— Powiedz, że mogę. Powiedz, że mi pozwolisz.
Potrafi tylko potrząsnąć głową, zacisnąć oczy, przygryźć język. Jest tak blisko. Zbyt blisko.
— Nawet jeśli mi nie pozwolisz, myślę, że i tak to zrobię.
I po tym przestaje mówić. Wolnym ramieniem podciąga jej talię, zbliża jej ciało do siebie. Przechyla się, żeby kąt jego palców stał się wręcz nie do zniesienia. I wsuwa je i wysuwa, wsuwa i wysuwa, tak konsekwentnie – tak bezlitośnie, aż ona zaciska pięści na jego koszuli i wije się w konwulsjach. Wrzeszczy przy skórze jego szyi, gdy orgazm eksploduje w niej niemal ze złością. Mściwie.
Ręce Hermiony się trzęsą, kiedy w końcu udaje jej się go puścić. Jego koszula jest pomarszczona i pogięta. Usta ma spuchnięte.
Ale jego spojrzenie jest dzikie. Zachwycone. Niegrzecznie zachwycone, że udało mu się to jej zrobić.
Ona drży. Oddycha głośno w nagłej ciszy. Jej drżące palce odnajdują gładkie płaszczyzny jego policzków.
— Nie rób mu krzywdy. Nie musisz go ranić.
On opada. Całuje ją zbyt słodko jak na to, co mówi.
— Nie mogę ci nic obiecać.
Dobre.
OdpowiedzUsuńI takich właśnie masz przyjaciół Herm jak coś chcą i spełniasz ich wymagania to jest git a jak tylko coś zrobisz innego to już od razu zrównają Cię z błotem... Dobrze że jest Malfoy 😂
OdpowiedzUsuńOch, na litość Merlina. Dlaczego zawsze w takich sytuacjach to Ślizgoni okazują się tak bardzo ludzcy? Nie ogarniam tego. Ani pół osoby w Gryffindorze, która powiedziałaby: "Och, odwalcie się, wapniaki"? Dean? Neville? Serio, nikt? Ugh... Do tego wszystkiego jeszcze pyszcząca Parkinson, może i bym jej współczuła, gdyby nie ta jej gadka. "Nie może tu zostać". Bo co? I kim ONA jest, żeby decydować? Przysięgam, ze dwa razy mruczałam pod nosem ulubione stwierdzenie Draco: "Zamknij się". Zaskoczeniem na plus jest Zabini, niby neutralny, ale jakoś pozytywnie neutralny. I to siedzenie z Hermioną, aż do powrotu Malfoya? Prawdziwi dżentelmeni, ech, już takich nie produkują ;) Za to tego momentu na sofie nie skomentuję :D Mam nadzieję, że ją to zrelaksowało chociaż trochę :D
OdpowiedzUsuńMała
Jestem! Wyczerpana po szkoleniu, a to jeszcze nie koniec 😭
OdpowiedzUsuńKalejdoskop uczuć po prostu! Współczuję jej, że musiała uciekać z wieży Gryffindoru i jaki paradoks, że schronienie dostała u wroga. Pansy ostatecznie jej nie wykopała, a Nott poił ją alkoholem, żeby jakoś mogła uwolnić myśli od tego, co się stało zanim się tu pojawiła. No i Blaise... Nie wiem co o nim myśleć, jak go traktować. Nie będę ukrywać tego, że Blaise jest moją ukochaną postacią i chciałabym, żeby był tu pozytywną postacią a nie kimś, kto będzie się z niej wyśmiewał i dokuczał w każdy możliwy sposób. Póki co się zapowiada dobrze i mam nadzieję, że tak zostanie. To naprawdę paradoks, że jej przyjaciele, członkowie domu który podobni szczyci się tylko pozytywnymi cechami z których w sumie śmiał się Blaise ją odtrącili i nawet przegnali z miejsca, w którym czuła się dobrze i bezpiecznie. Więcej zrozumienia i sympatii za to uzyskała od osób, które przez tyle lat nią gardziły i wyszydzały. Co do Draco mam trochę mieszane uczucia w tym rozdziale. Czemu? Bo niby się zajął Hermioną ale jednak nie było mu to widocznie na rękę, że się tu zjawiła. Takie odniosłam przynajmniej wrażenie. Nie położył się obok niej… Zreflektował się tym, że potem nie pozwolił jej odejść i oderwał od myśli, które znowu zaczęły ją gnębić. A że Ronowi się w końcu od niego oberwie, jestem prawie pewna
Cała gama uczyć towarzyszy mi podczas czytania rozdziałów tego opowiadania. Gryfoni są tak zapatrzeni w swoje ideologie ze nawet jednego z nich potrafią zlinczować i wręcz wyrzucić. I wtedy nagle Śluzgoni potrafią przełknąć dumę i się zachować. Mam nadzieje że Nott i Zabini będą tutaj tymi fajnymi i jakimś oparciem dla Granger. I Pansy, trochę zaciekawił mnie jej wątek. A Malfoy jak Malfoy, pomógł Hermionie się oderwać od myśli na jego sposób i jestem pewna na 100% że Ron oberwie.
OdpowiedzUsuńokej, jak na razie jest to mój ulubiony rozdział, nie potrafię się tylko zdecydować czy to że względu na Theo i Blaise, czy może przez to jak Draco na końcu jest idk jak to opisać zaborczy?¿
OdpowiedzUsuńJak na złość, opowiadanie zaczyna mi się podobać. Konstrukcja zdań z rozdziału na rozdział jest coraz sensowniejsza, i w końcu (w końcu!) brak nadużywania tych znienawidzonych przeze mnie "on" i "ona" :)
OdpowiedzUsuńOpisy fajne, realistyczne, a bohaterowie jacyś tacy z charakterem.
Aż jestem ciekawa co będzie dalej!
(Głupio przyznać, ale poznałam nowe słowo: szezlong.)
Dotrzymanie towarzystwa przez Notta i Zabiniego pocieszające, są w tej szkole osoby z mózgiem 😍 Pansy, tu mam problem - spojrzała na Notta kiedy mówili o Vane więc może to w nim jest zakochana... Ale większy problem mam, ponieważ sama zastanawiam się co ma do Hermiony, ona sama nie sądzę żeby mówiła prawdę, że chodzi o krew, zastanawiające, mam nadzieję, że zostanie udzielona odpowiedź.
OdpowiedzUsuńTo jak Draco jest opiekuńczy, choć wyczuwam w tym nutkę niepewności jest urocze. Kiedy uprawiają sex oralny, a on do niej mówi, jest to tak bardzo sensualne, że aż za mocno 🙈 ale uwielbiam to ♥️
I mój dylemat, wiem, że kiedy skrzywdzi Rona będzie miał kłopoty, ale tak bardzo tego pragnę, bardziej niż on sam, jednak świadomość konsekwencji trzyma te myśli na wodzy... 😔