1 grudnia 1998

Zasnęła.

Uświadamia to sobie w trakcie snu, w którym siedzi pośrodku tornada motyli, a panika natychmiast ją budzi.

W rzeczywistości, dzieje się to tak nagle, że spada z łóżka przez kilka sekund leży rozciągnięta, naga, na zimnej płycie podłogi Skrzydła Szpitalnego, całkowicie zdezorientowana.

Potem wszystko w zastraszającym tempie zaczyna do niej wracać, a całe ciało dodatkowo jej o tym przypomina. Ból między nogami, tkliwość na szyi, obrzęk ust.

Zza krawędzi łóżka wyłania się zaspana twarz Malfoya.

— Spałaś na podłodze? — mamrocze grubym i ochrypłym głosem.

Hermiona czerwieni się, gdy jego oczy nieco się rozszerzają – śledzą jej nagie ciało, teraz w pełnym słońcu. Ale zanim zdąży wypowiedzieć choćby słowo, z korytarza dobiegają do nich czyjeś głosy.

— O nie — sapie. Zrywa się na równe nogi tak szybko, że niemal uderza łokciem w twarz Malfoya. — O nie, o nie, o nie. — Desperacko szuka swoich ubrań, znajdując strzępy koszuli nocnej, zanim przypomina sobie, że wczoraj rozdarł ją na pół. Jej policzki płoną i zrywa z niego prześcieradło, by się owinąć. — Cholera, co robimy?

Malfoy ledwie drga. Podciąga kolana do piersi, nagi, z wyjątkiem pary bokserek. Swobodnie. Zawsze taki cholernie swobodny. 

— Nie wiem. Możesz wyjść.

— Jest tylko jedno wyjście!

Wskazuje na najbliższe z okien i ziewa.

— Och, na litość boską, Malfoy. Pomóż mi! — Uderza w niego kawałkiem zwiniętego prześcieradła.

— Merlinie, kobieto, po prostu wyczaruj sobie jakieś ubranie!

— Nie mogę! Moja różdżka nie działa.

Głosy stają się głośniejsze. Są coraz bliżej.

— Co masz na myśli, mówiąc, że twoja różdżka nie…

Draco!

On tylko wzdycha dziecinnie – porusza się zbyt wolno. Ale w końcu wyciąga różdżkę i wyczarowuje dla niej szaty.

— Dziękuję — szepcze i wypuszcza powietrze. — Dziękuję. — Jej puls dopiero zaczyna zwalniać, zanim to zauważa. — Czekaj, nie! Malfoy, to są szaty Slytherinu.

On wzrusza ramionami. 

— Przypuśćmy, że tak jest.

— Och, ty dupku. — Zwija prześcieradło i rzuca mu nim w twarz, gorączkowo przyciągając pobliskie krzesło i wpychając pod kołdrę resztki piżamy. — Daj mi swoje ramię.

Malfoy unosi brew. Głosy są tuż za rogiem.

— Och, chyba sobie żartujesz. Proszę. Proszę, podaj mi swoje ramię.

— Bardzo ładnie, Granger. Maniery są ważne.

Podaje jej ramię, a ona szarpie nim celowo, uśmiechając się złośliwie, gdy Draco się krzywi. Po części nie może uwierzyć, że wrócili do kłótni po…

Poppy i towarzysząca jej pielęgniarka są prawie przy nich.

— Tak, będzie trochę blizn, trochę bolesności, ale poza tym goi się dobrze — mówi Hermiona, trochę za głośno, udając, że studiuje jego Znak.

— Subtelne — mruczy Malfoy.

Mocno ściska jego ramię. Wprawia go w szok.

— Panna Granger. — Pomfrey wydaje się być zaskoczona, zatrzymując obok nich, a jej przenikliwe spojrzenie doprowadza Hermionę do skrajności. — Nie spodziewałam się ciebie tutaj tak wcześnie. Na pewno nie po wczoraj.

— Chciałam tylko to sprawdzić — mówi, czując, jak jej serce bije coraz szybciej. Próbuje ukryć zielono-srebrny krawat, pochylając się bardziej nad ramieniem Malfoya.

Pani Pomfrey pomrukuje cicho pod nosem i kiwa głową. Zwraca się do chłopaka. 

— A jak się pan czuje, panie Malfoy?

— Silnie — mówi Malfoy, a Hermiona kaszle. — Wiesz, nawet męsko. To znaczy, zostałem wyruchany.

Pani Pomfrey wygląda na zgorszoną, a Hermiona myśli, że mogła po prostu wybrać opcję okna, ale Malfoy kontynuuje.

— Oczywiście przez to, że ta rzecz nadal jest na moim ramieniu. Zostałem wyruchany po królewsku, że tak powiem.

Nie może nic zrobić, nawet gdy jej twarz czerwienieje i z każdą sekundą robi się coraz gorętsza.

— Ale odpoczywam w blasku wyjątkowych, uzdrowicielskich zdolności Granger. — Malfoy posyła jej krzywy uśmiech, najwyraźniej zadowolony z siebie.

Hermiona wbija paznokcie w jego skórę i uśmiecha się szeroko do pani Pomfrey. 

— Kto by pomyślał?

Jednak Poppy nie jest kretynką i nawet gdy kiwa głową i odchodzi do swojego biurka z pielęgniarką, Hermiona może wyczuć jej podejrzenia.

Merlinie, Granger. — Malfoy wyszarpuje swoje ramię z jej uścisku, gdy tylko są poza zasięgiem słuchu. Masuje małe wgłębienia w kształcie półksiężyców, które mu pozostawiła.

— Co się z tobą dzieje? — warczy, próbując ściszyć głos. — Postradałeś rozum? Nie odpowiadaj na to. Nie. Po prostu... do diabła, napraw moje szaty. Napraw je.

— Właściwie uważam, że lepiej wyglądasz w zielonym.

Malfoy.

Draco. — Słychać śpiewny głos Pansy od strony drzwi.

Hermiona patrzy, jak chłopak blednie. W każdym razie staje się bledszy niż zwykle. Cały humor spływa po jego twarzy jak masło z gorącego tosta, gdy jednocześnie odwracają się, by spojrzeć na Ślizgonkę.

Z kolei Parkinson staje się fioletowa. Fioletowa jak burak. Nawet z tej odległości Hermiona widzi, że dziewczyna łączy w głowie elementy tej układanki. Łączy kropki, pamiętając Hermionę z zeszłej nocy, a teraz znajdując ją nadal tu obecną.

W szatach Slytherinu.

Pansy mruga raz i odwraca się na pięcie.

Hermiona powoli wstaje. Bierze głęboki wdech. 

— Wszyscy będą wiedzieć — mruczy.

Malfoy znajduje swoją zakrwawioną koszulę na podłodze przy łóżku, wsuwając ją przez głowę bez rozpinania guzików. W ten sam sposób, w jaki ją zdjął…

— Nikt się nie dowie — mówi, naciągając spodnie. — Duma jej na to nie pozwoli.

Patrzy na niego, ale on opuszcza wzrok, a figlarność sprzed kilku chwil całkowicie znika z jego oczu. To wyraźny kontrast. Działa na nią jak umysłowy bicz.

— Co jest? — pyta, krzyżując ramiona na piersi.

Malfoy nie podnosi wzroku, ze złością szarpiąc się przy pasku. 

— Co jest co?

— Co jest nie tak?

Jego oczy są lodowate, gdy unoszą się w górę, ale zakrywa to szybko, przywracając im ich zwykły, znudzony wyraz. 

— Nic, Granger.

— Myślisz, że tego żałuję — oznajmia beznamiętnie.

Zrzuca nogi z łóżka, chwytając za te eleganckie czarne buty, które zawsze nosi. Szarpie sznurowadła, jakby chciał je zerwać. 

— To dość absurdalnie oczywiste. — Przedrzeźnia ją, zawiązując pierwszy węzeł. — Wszyscy będą wiedzieć.

— Co chciałeś, żebym zrobiła? — Macha ręką w stronę wejścia. — Miałam pocałować cię przed Parkinson? Przed panią Pomfrey?

Kończy wiązać sznurowadła, opuszcza nogi i nagle patrzy jej ostro w oczy. 

— Może i tak, Granger. Może, kurwa, tak. — Wstaje. — Pomfrey, czy mogę iść?

Kobieta rzuca mu kwaśne spojrzenie z powodu jego chamstwa. 

— Tak, panie Malfoy — macha mu ręką. — Idź.

Malfoy trąca lekko Hermionę, słaby zapach jego wody kolońskiej ociera się o nią. Przypomina jej to, jak blisko byli niecałe kilka godzin temu.

— Draco — mówi, zanim on zdąży odejść za daleko, i to właśnie brzmienie jego własnego imienia musi być tym, co go powstrzymuje.

Nie ogląda się za siebie. Po prostu przystaje. Czeka.

— Nie żałuję. — Jej głos jest cichy, ale pewny. — Naprawdę.

Malfoy przez chwilę nic nie robi. Potem odwraca się lekko w bok – przedstawia jej swój profil. Stoi nieruchomo. A chwilę później już go nie ma.

Przez kilka minut Hermiona zgina i rozprostowuje palce, wpatrując się w drzwi, aż pani Pomfrey wybudza ją z oszołomienia.

— Idź na zajęcia, panno Granger — mówi krótko, a kiedy Hermiona odwraca się do niej, kobieta zajęta jest notowaniem czegoś na pergaminie.

Ale kiedy dziewczyna opuszcza Skrzydło Szpitalne, staje się jasne, że nie było potrzeby całować Malfoya przed nią.

Pomfrey woła z opóźnioną refleksją, gdy Hermiona przechodzi pod łukiem drzwi.

— A po powrocie będę chciała porozmawiać z tobą o zaklęciach antykoncepcyjnych.

W panice zapomniała o siniakach.

***

1 grudnia 1998

Pamiętniku,

Wskazówka: Jaka jest najważniejsza część Twojej codziennej rutyny?

Siedzenie nad jeziorem. Rankiem. Na mrozie.

Draco

***

1 grudnia 1998

Nie wie dlaczego, ale idzie prosto do Ginny.

Nie zdąża odejść zbyt daleko od Skrzydła Szpitalnego, gdy coś w jej żołądku skręca się, a ona podejmuje błyskawiczną decyzję. Postanawia, że już czas.

Może wcześniej. Może przed zeszłą nocą mogłaby sama to znieść.

Ale nie teraz.

Odczuwa zbyt dużo emocji, z których tak wiele jest sprzecznych i skomplikowanych, bulgoczących w niej jak w kociołku. Zbyt wiele, by potrafiła działać samodzielnie. Zbyt wiele, by mogła je ukryć.

I zmusza się do przyznania, że jakaś jej część po prostu chce, żeby ktoś wiedział. Chce z kimś o tym porozmawiać. Chce spróbować wyrazić słowami, jak poprzednie godziny zmieniły ją fizycznie. Chemicznie.

Harry pierwszy pojawia się pod jej powiekami, a ona go rozważa. Naprawdę. Jest jej najlepszym przyjacielem. Wie, że on jej nie osądzi.

Ale on zbyt głęboko gardzi Malfoyem.

A ona nie chce złamać mu serca.

Cóż... to jest to. Myśl o opisaniu Harry’emu ostatniej nocy sprawia, że wzdryga się i czuje naprawdę nieswojo.

Ginny jest… bezpieczniejsza. Spokojniejsza. Bardziej neutralna.

I tak oto znajduje się w alkowie przy Wielkiej Sali, ubrana w szaty Slytherinu, znów pokryta malinkami, z bezużyteczną różdżką, czekając na Ginny. W zeszłym tygodniu ten scenariusz wydawałby się ledwie gorączkowym snem.

Patrzy, jak Ron i Harry idą na śniadanie. Jej nerwy zaczynają się budzić, a dłonie pocić. Ginny nie może być daleko w tyle.

Proszę.

Proszę, zrozum.

Proszę.

Błysk rudych włosów Ginny tak ją zaskakuje, że Hermiona prawie wyskakuje z wnęki.

Ginny! — szepcze ostro, widząc, jak Ruda schodzi ze schodów.

Dziewczyna odchyla głowę na bok, a jej szkarłatne włosy falują, gdy przez chwilę mruży oczy.

— Ginny! — woła ponownie, trochę głośniej, chowając się głębiej w cieniu, gdy Dean i Seamus mijają ją, idąc do Wielkiej Sali. Ginny odsuwa się na bok, z zaciekawieniem podążając za dźwiękiem, aż podchodzi na tyle blisko, że Hermiona może wciągnąć ją do wnęki.

Co do…

— To ja, to ja. Hermiona — mówi szybko.

— Miona, co…

— Chodź ze mną proszę. Proszę. Muszę z tobą porozmawiać.

Ginny dobrze sobie radzi, wstrzymując pytania, dopóki nie odejdą daleko poza tereny zamku, dokąd Hermiona zaciąga ją z dość zawziętą determinacją.

— Miona, dokąd idziemy? — pyta w końcu, a Hermiona słyszy w jej głosie jedynie pytania bez odpowiedzi. Do tej pory Ginny niewątpliwie zauważyła już szaty Slytherinu, chyba że jest całkowicie nieświadoma, ale Ginny Weasley zdecydowanie nie należy do takich osób. Hermiona nie jest pewna, czy jej przyjaciółka widziała już siniaki, gdy szła za nią przez cały ten czas, ale to i tak nieuniknione.

Nie ma różdżki, by móc je zakryć. Przynajmniej nie przez kilka następnych godzin.

— Hogsmeade — odpowiada po długiej ciszy. — Potrzebuję piwa kremowego.

— Hermiono, jest dziewiąta rano. Jest lodowato. Mamy lekcje.

— Nie idziemy na lekcje.

To natychmiast ucisza Ginny – trzyma język za zębami do końca spaceru. Jedynym sposobem, aby Hermiona Granger naprawdę wyglądała w jej oczach na wytrąconą z równowagi, jest zaleganie w nauce.

Nawet po cholernej wojnie nadal pozostawała Panną Wiem-To-Wszystko.

— Za mocno ściskasz — mówi Ginny.

— Przepraszam.

Kiedy przechodzą przez wioskę, raczej pustą o tej porze, przykrytą lekkim śniegiem, Ginny rzuca na nie urok rozgrzewający. Hermiona odkrywa, że kiedy nie może już skupić się na zimnie – na drżeniu – jej uwaga wraca do nieopisanego bólu w podbrzuszu.

To nie to jak myślała, że będzie się czuć dzień później. Boleśnie. Natrętnie. Jakby jej ciało zostało zaatakowane.

Zamiast tego odczuwa coś, co wydaje się być niczym mięsień po pierwszym rozciągnięciu. Przyjemny ból, który w jakiś sposób mówi ci, że stajesz się silniejszy.

Chyba że jest to tylko w jej głowie.

Trzy Miotły są praktycznie puste – dopiero co zostały otwarte a Madame Rosmerta wita je z czymś, co prawdopodobnie ma być grymasem na ich widok. Po chwili kobiecta chyba zdaje sobie jednak sprawę, kim one są i rumieni się na różowo, znikając na schodach.

Wygląda na to, że bohaterowie wojenni mają pewne przywileje.

— Poproszę dwa piwa kremowe — mówi oszołomionemu barmanowi.

— O nie, wszystko w porządku. Ja nie… — zaczyna Ginny, ale Hermiona nie pozwala jej dojść do słowa.

— Poproszę dwa piwa kremowe — powtarza, spoglądając przez ramię. — Zaufaj mi, będziesz tego potrzebować.

— Powiedz mi, co się dzieje — błaga Ginny, a teraz Hermiona widzi, jak przyjaciółka przesuwa po niej wzrokiem w górę i w dół, od oczu po siniaki. Na twarzy dziewczyny maluje się troska.

Barman niechętnie mówi, że napoje są na koszt firmy, a Hermiona odwraca się i próbuje podać mu kilka sykli. Bierze ciepłe kufle i prowadzi Ginny do zacisznego narożnego stolika.

— Powiedz mi — mówi ponownie Ginny.

— Najpierw się napij.

Ruda wydaje z siebie niedowierzające sapnięcie, ale przykłada kufel do ust, obserwując oczy Hermiony i pijąc. Pochłania kilka łyków – wtedy Hermiona przytakuje.

— Zadowolona?

— Tak. — Hermiona wypija co najmniej dwa razy więcej, po czym ociera usta i odchrząkuje. — Musisz przysiąc, że nikomu nie powiesz. Nawet Harry’emu.

Ginny wygląda na obrażoną. 

— Naprawdę myślisz, że mogłabym?

— Nie, nie... — Hermiona szczypie grzbiet nosa. — Gin, wiesz, że nie. Ja tylko… i tak musiałam to powiedzieć, dla… dla własnego dobra. Po prostu żeby wiedzieć, że to powiedziałam.

— Dobrze więc. Nikomu nie powiem. A teraz mów do mnie. Miona, przerażasz mnie. Jesteś w szatach Slytherinu, na litość Merlina. — Odpycha piwo kremowe. Nachyla się bliżej, spoglądając delikatnie, znowu z tym kompleksem przerażonego zwierzęcia w oczach.

Hermiona nie chce więcej widzieć tego wyrazu twarzy.

Nie jest jakąś ranną sarną.

— Nigdy nie spotykałam się z Zachariaszem — wyrzuca z siebie.

Ginny mruga powoli, zaciskając usta. 

— Tak mi się wydawało — mówi po pełnej napięcia ciszy. — Tak czułam. To znaczy, on nie wygląda na twój typ, prawda?

Na chwilę odsyła to jej myśli gdzie indziej i zastanawia się, czy Ginny zdaje sobie sprawę, że Ron też nie jest w jej typie. Jej typ nie jest słodki, zabawny i ciepły. Jej typ w jakiś sposób stał się chłodem i głębią, absolutnym brakiem bezpieczeństwa i oślepiająco platynowymi blond włosami.

— Przepraszam — wzdryga się, wracając do teraźniejszości. — Nie chciałam cię okłamywać.

— Więc dlaczego to zrobiłaś?

— Ty… ja… — Przez kilka sekund walczy z myślami. Upija kolejny desperacki łyk piwa kremowego, a jego słodycz rozgrzewa coś w jej żołądku. — Czułam, że muszę. Parvati była tego taka pewna. Dlatego powiedziałam, że to on, a ty… Ty poczułaś ulgę, słysząc jego imię. Ja tylko… — Kolejny głęboki łyk. — To było lepsze niż prawda.

Kiedy Ginny rozważa to co usłyszała, na jej twarzy pojawia się szereg subtelnych emocji. Unosi brew. 

— Czy teraz zamierzasz powiedzieć mi prawdę?

Hermiona dla bezpieczeństwa trzyma kubek przy ustach. Dla komfortu. Popija i mówi: 

— Myślę, że tak. — Spuszcza oczy z twarzy Ginny, zamiast tego wpatrując się w głęboki brąz stołu, z roztargnieniem śledząc wzrokiem brudne rowki. 

— Tak bardzo cię proszę, staraj się mnie nie znienawidzić. Nie sądzę, żebym mogła to znieść.

— Miona.

Ton Ginny przyciąga w górę oczy Hermiony.

— Nie będę cię nienawidzić.

Hermiona bierze głęboki, niepewny oddech.

— Przysięgam.

Kończy piwo kremowe. Odsuwa kufel i splata razem kciuki. Skubie ich skórki.

— Kim on jest? — Ginny naciska. — …albo ona? — dodaje po chwili.

Hermiona zaczyna się śmiać. 

— Nie o to chodzi. Cholera, chciałabym, żeby tak było.

— Powiedz mi.

Nie może wydusić tego z siebie. Próbuje, czując, że się tym dławi.

Ginny próbuje jej pomóc. 

— Czy on ci to zrobił? — Wskazuje na siniaki, którymi usiana jest jej szyja.

Hermiona kiwa głową.

— Kiedy?

Na samą myśl o tym wstrzymuje oddech. 

— Ostatniej nocy. Może wcześnie rano. — Zamyka oczy, zaciskając dłonie w pięści, aż cała krew z nich odpływa. — W Skrzydle Szpitalnym.

Zapada ogłuszająca cisza.

Ryzykuje spojrzenie, a twarz Ginny jest ściągnięta ze zmieszania. Mruży na nią oczy. 

— Skrzydło Szpitalne… — powtarza. A potem, jak uderzenie w dzwon – jak pstryknięcie palców, jak trzask bili uderzających o siebie – składa to wszystko w całość.

To oczywiste, bo w następnej sekundzie chwyta kufel i wypija całą jego zawartość jednym haustem. Kaszle, gdy odkłada go na stół.

I okazuje Hermionie okrutnie nieczytelny wyraz twarzy. 

— Malfoy? — pyta, ale jest to raczej potwierdzenie.

Hermiona przygryza dolną wargę. Wydusza to. 

— Malfoy.

Chwilę później Ginny zsuwa się z krzesła. Wstaje.

Panika wystrzela we wszystkich kierunkach z jakiegoś rodzaju katalizatora w piersi Hermiony, gdy sięga do Rudej. 

— Nie… nie, proszę. Czekaj, Gin. Dokąd idziesz…

Ona jedynie ściska ramię Hermiony.

— Idę po dolewkę.


4 komentarze:

  1. Oni za każdym razem nieświadomie sie ranią albo obrażają. 🥺 Dobrze że zdecydowała się powiedzieć chociaż Ginny 😌

    OdpowiedzUsuń
  2. No, jedno piwo kremowe na pewno nie wystarczy! Ja bym się tu ratowała nawet Ognistą. To było mocne i Gin to wie. Sypiając z wrogiem. To jest dziwne i absolutnie niezrozumiałe dla jej przyjaciół i czy można się dziwić? Absolutnie nie! Prawie ją udusił, nabił jej kilka siniaków, do tego ona jest teraz na okresie próbnym w Ministerstwie przez próbę ratowania mu życia... Przez 7 lat z niej szydził a ona teraz oznajmia, że spędziła z nim noc i jeszcze okłamała ją z Zachariaszem. Malfoy za to chyba nie wiedział co ma ze sobą zrobić i jak sam się czuje z tym, co się stało. Wystarczyło, że pojawiła się Pansy, a on jego nastrój się zmienił o 180 stopni... Parkinson na pewno pokojarzyła fakty, więc całowanie się nie było potrzebne. A Hermiona sama powiedziała, że nie żałuje, także nie potrafię zrozumieć Draco i jego humorków niczym baba w ciąży. Tu się śmieje, a nagle burczy coś pod nosem i jest chamem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mialam ochote go walnac czyms ciezkim! Co za gnojek 😤 W takiej sytuacji nie jest mi go szkoda, moglaby jeszcze pogrzebac w tej jego ranie, zeby mial za swoje 🙄 Ech, jaki wstyd przed Pomfrey 🙈
    Parkinson... Tez nie sadze, zeby komus powiedziala 🤔 Ale serce to jej pewnie pęklo, troche mi jej nawet zal... Za to w koncu chcialabym pogratulowac Hermionie odwagi i tego, ze chociaz przed Ginny sie przyznala. Ile mozna bylo walic ścieme, i to w dodatku taka lewą 🤦‍♀️
    Mała

    OdpowiedzUsuń
  4. Oh mam nadzieję, że Ginny stanie na wysokości zadania - chce się krzyknąc kolejny raz w końcu - tylko tym razem Hermiona poszła po rozum do głowy. Te zmienności Draco i Hermiony są dziwne, niby uciekają przed sobą, za chwilę się przyciągają - jakby jestem w stanie zrozumieć, że się nienawidzili, że są oboje niestabilni, to chyba jednak jak samemu nie było się nigdy w takim stanie to nie do końca jest się w stanie to zrozumieć.
    Swoją drogą współczuję Draco ciągłego bólu, wierzę, że nie chciał się zabić, chciał pozbyć się bólu. Człowiek nie może tak bardzo cierpieć, ciągle, bez przerw, przerażające.

    OdpowiedzUsuń