30 listopada 1998
McGonagall zapewnia ją, że to tylko formalność.
Mimo to ręce Hermiony są zimne i drżące, pokryte zaschniętą krwią – każdy cal jej ramion od łokci w dół jest zaplamiony czerwienią. Tak samo jak przód bluzki.
Nie wie, co ją wtedy opętało. Ta absurdalna, nieostrożna, bezprawna istota przejęła nad nią kontrolę i zepchnęła z jej języka klątwę Imperius. Co ona sobie myślała?
Prawda jest taka, że nie myślała. Patrzyła – na niego. Obserwowała, jak blednie z każdą kolejną sekundą, i wyobrażała sobie go z jedną kończyną mniej. Jak traci on jeszcze jedną rzecz w wyniku tej wojny.
A potem wszystko, co pani Pomfrey mówiła o czarnej magii, zakorzeniło się w jej głowie i urosło jak chwast. Ciemność za ciemność, światło za światło.
To było logiczne.
Ale Ministerstwu nie zajęło wiele czasu, aby wyśledzić zaklęcie Niewybaczalne, a teraz, pomimo gorliwej obrony jej czynów przez McGonagall – pomimo zeznań pani Pomfrey i Zabiniego, a nawet relacji świadka w postaci cholernej Parkinson – Hermiona jest prowadzona przez atrium Ministerstwa wraz z Teodorem Nottem. Z tych wszystkich ludzi, to właśnie on kroczy u jej boku jako towarzysz.
— Będziesz musiała złożyć oświadczenie — wyjaśnia eskortująca ich osoba z Ministerstwa — a następnie na twojej różdżce zostanie umieszczona dobowa blokada na użycie magii.
Jest otępiała na te słowa. Na to wszystko.
Nie może oderwać myśli od tej makabrycznej rany.
„Nie ma sensu kłamać w mojej sprawie” – powiedział Malfoy. Co oznaczało, że nie był to wypadek.
Kolejna próba samobójstwa.
Przyprawia ją to o zawroty głowy. Poczucie winy, zagubienia i rygorystycznych przemyśleń. Czy to była winą wydarzeń w hangarze? Czy to przez jej słowa, których tak naprawdę nie miała tego na myśli?
Czy to jej wina? Znowu? Znowu? Znowu?
— Ej, Granger — warczy Nott i szarpie ją za ramię, zanim zdąży ona wejść w jedną ze ścian wyłożonych czarnymi kafelkami. — Uważaj trochę.
Nott został zaciągnięty tam wraz z nią, by służyć jako osoba neutralna – ktoś, kto nie będzie jej bronił na ślepo jak McGonagall, ale także nie gardzi nią otwarcie jak Parkinson, chociaż Hermiona ma co do tego pewne wątpliwości. Był dość otwarty w swojej odrazie wobec niej i Malfoya.
Mimo to jest tu w jej obronie i dlatego pozwala mu traktować się jak kretynkę przy każdej nadarzającej się okazji, gdy idą na przesłuchanie.
Niewielka część jej mózgu niepomocnie podsuwa możliwość, że właśnie zniweczyła dla siebie jakąkolwiek szansę na pracę w Ministerstwie. Szansę na zostanie aurorem lub uzdrowicielem.
Dla Malfoya.
***
Wiadomości w Hogwarcie rozchodzą się zbyt szybko. Ponownie, wszystko dzięki Parkinson.
Mimo to Hermiona ślepo wierzyła, że po całej podróży do Ministerstwa będzie mogła niezauważona położyć się do łóżka. Aby poradzić sobie z kolejną rundą dokładnej analizy wszystkiego rano, kiedy ból głowy ustąpi.
Nie ma szczęścia. Nie miała i nigdy mieć nie będzie.
A kiedy przechodzi przez dziurę za portretem wprost do Pokoju Wspólnego, czeka na nią co najmniej pół tuzina par oczu.
— Hermiona?
— Miona?
— Co się stało?
— Miona, cholera jasna…
Jej ramiona opadają. Wypuszcza powietrze i opada na jeden z foteli przy kominku. Harry, Ron, Ginny, Dean, Seamus, Neville, Parvati… każdy Gryfon, jakiego w tym momencie może sobie wyobrazić. Wszyscy gromadzą się wokół niej jak dzieci oczekujące bajki na dobranoc.
Przez dłuższą chwilę bezpieczniej jest po prostu patrzeć na swoje ręce.
Ale one nadal są pokryte krwią Malfoya.
— Jestem pewna, że już wiecie, co się stało. — Udaje jej się w końcu wydusić. Wyciąga różdżkę, by rzucić zaklęcie na ból głowy. Macha nią bezużytecznie, aż sobie przypomina.
Ginny szybko łapie, co się stało.
— Założyli ci blokadę?
— Że co? — pyta Ron między kęsami rachatłukum, które wyjada z pudełka.
— Blokadę. Zakaz. Nie może używać magii — wyjaśnia Ginny, gdy Harry pochyla się do przodu. Wyciąga własną różdżkę, a spojrzenie jego zielonych oczu jest delikatne i ostrożne.
— Miona — mówi cicho. — Czy mogę…?
Przez chwilę nie rozumie. Ale on celuje czubkiem różdżki w jej dłonie i nagle Hermiona przypomina sobie, jak niezwykle miły jest Harry.
Krew Malfoya znika.
— Dziękuję — mruczy.
— No dalej. Co się stało? — pyta Seamus, a Dean natychmiast go ucisza.
— Daj jej cholerną minutę, stary.
— Nie, nie… w porządku — mówi surowo. Wygładza spódnicę, teraz, gdy ma czyste ręce. — To było ostrzeżenie. Ministerstwo dało mi ostrzeżenie. To wszystko.
— To nie może być wszystko…
— Zamknij się, Seamus.
— Ale to ma sens, prawda? — mówi nad nimi Parvati. Hermiona odwraca się, by na nią spojrzeć, obserwując, jak dziewczyna owija warkocz wokół palca. — To znaczy… jesteś bohaterką wojenną, Hermiono. Malfoy jest Śmierciożercą…
— Byłym Śmierciożercą — mamrocze, zaskakując samą siebie. Czuje ulgę, której nikt nie dostrzega.
Parvati kontynuuje.
— Nikt tak naprawdę nie może cię winić za użycie jakiejkolwiek siły potrzebnej do samoobrony.
— Tak, cóż, to było Zaklęcie Niewybaczalne, więc istnieją pewne procedury, które… — przerywa, gdy zaczyna rozumieć słowa Parvati. Przez chwilę myśli, że mogła się przesłyszeć. — Siła? Co masz na myśli mówiąc siła?
Wymieniają zdezorientowane spojrzenia. Harry porusza się niespokojnie.
— Słyszeliśmy, że ty i Malfoy mieliście kolejną, hm… — szuka słowa — kłótnię. I rzuciłaś Klątwę Imperius. Ale wiemy, że to była samoobrona, Hermiono. Nie…
— Och, do diabła — warczy, zrywając się na równe nogi, a wszyscy odchylają się do tyłu, zaskoczeni. Ron przełyka zbyt szybko i lekko dławi się swoim rachatłukum.
— Miona...
— To niewiarygodne. — Pędzi w stronę schodów dormitorium, ale gdy Ginny rusza za nią, Hermiona odwraca się gwałtownie. — Malfoy mnie nie zaatakował. Nie widzicie? Nie zdajecie sobie sprawy, jak niesprawiedliwi jesteście? To uprzedzenie. To pieprzone uprzedzenie. Nie widzicie tego?
— Hermiono, o co ci chodzi? — mówi Ginny delikatnie i ostrożnie. Wyciąga rękę, jakby chciała złapać ją za ramiona i uspokoić. Jakby była pomocą psychiatryczną. Pozostali patrzą zza jej pleców.
Hermiona bierze głęboki oddech – pozwala mu wypłynąć przez nos, nagle niepewna własnej furii.
— Mroczny Znak Malfoya został zraniony — odpowiada w końcu. — Przynieśli go do Skrzydła Szpitalnego. Nie zaatakował mnie, był półżywy. Użyłam Klątwy Imperius, żeby pani Pomfrey nie amputowała mu ręki. — Odwraca się plecami do ich zaskoczonych twarzy, ruszając w górę schodów. — Przestańcie wierzyć w plotki.
***
Mocno zaciąga zasłony, aż słyszy, jak inne dziewczyny kładą się do łóżek – nasłuchuje każdej pary stóp i skrzypienia baldachimów.
Jest niespokojna. Już wie, że nie zaśnie tej nocy. Przez ostatnią godzinę omawiała w swojej głowie wszystkie powody, dla których nie powinna iść do Skrzydła Szpitalnego. Powodów jest prawie zbyt wiele. Pozornie nieskończona ilość.
Ale pod swoimi powiekami wciąż widzi ostatnie spojrzenie Malfoya i okazuje się, że jest to zbyt potężny powód.
Gdy tylko słyszy, jak Ginny oddycha równo, pogrążona w śnie, Hermiona zsuwa nogi z łóżka. Nie zawraca sobie głowy szatami. Podchodzi do drzwi dormitorium w piżamie w lawendowe paski.
To zły pomysł. Ona to wie.
Doskonale zdaje sobie sprawę z podobieństw między nią a osobą uzależnioną. Mentalnie przechodzi przez to ponownie, gdy przedziera się przez ciemny zamek, z łatwością omijając zapamiętane trasy patroli prefektów.
Kontakt z Malfoyem nie przynosi nic pozytywnego. Szkodzi jej zdrowiu – co drugą noc wyrywa ją ze snu żywymi koszmarami. Przypomina o Dworze. Jest bezczelny i arogancki. Jak tonący statek. Niszczy jej przyjaźnie.
A jednak nie może powstrzymać się od powrotu do niego.
Jaka jest tak naprawdę różnica między Malfoyem a heroiną?
Czym są, jeśli nie dwoma wrakami statków porwanymi przez ten sam przypływ? Jak, kurwa, poetycko.
Jest na korytarzu do Skrzydła Szpitalnego, kiedy słyszy głosy. Myśli przez chwilę, że to może być pani Pomfrey, więc przylega do ściany obok wejścia.
Ale głos jest zbyt młodzieńczy. Zbyt wysoki.
— Wrócę rano. — Aż za szybko rozpoznaje piskliwy ton Parkinson. — Żeby dotrzymać ci towarzystwa.
Hermiona zerka zza łuku korytarza. Skrzydło jest ciemne, ale widzi Pansy przy łóżku Malfoya – patrzy, jak dziewczyna pochyla się i składa pocałunek na jego czole.
Na jej języku pojawia się nagła, niewytłumaczalna kwaśność.
Malfoy nic nie mówi, gdy Pansy wstaje, by wyjść, a Hermiona nie ma czasu, by się ukryć, zanim skręci za róg.
Ślizgonka dziwi się, wydając śmieszny, cichy pisk, gdy ją widzi. Potem na jej twarzy pojawia się zniesmaczony grymas.
— Co tu robisz, szlamo?
Pansy w ogóle się nie zmieniła, nawet po tym wszystkim, co się wydarzyło. To naprawdę niezwykłe.
— Pani Pomfrey poprosiła mnie, żebym monitorowała przez noc, co u niego.
Hermiona się jednak zmieniła. Kłamstwa przychodzą jej teraz tak łatwo.
— Nie, nie zrobiła tego — warczy Pansy.
Hermiona po prostu przepycha się obok niej, trącając ją ramieniem.
— A skąd ty możesz o tym wiedzieć?
Czuje, jak ciemne oczy Pansy podążają za nią – słyszy gniewne prychnięcie, zanim dziewczyna odchodzi.
Malfoy nie wygląda na zaskoczonego jej widokiem. Siedzi trochę niezgrabnie oparty o sztywne poduszki, z nogami ułożonymi na kołdrze. Łóżka wokół niego są puste. Skrzydło jest ciche, z wyjątkiem słabego oddechu gracza Quidditcha, leżącego w śpiączce na drugim końcu pomieszczenia – Krukona, który jest tu od kilku dni.
— Pomfrey cię nie wysłała — chrypi tonem znudzonym jak zawsze. — Wypuszcza mnie jutro po południu. Nie ma powodu, żebyś tu była.
Hermiona zatrzymuje się u stóp łóżka, niewzruszona jego chłodem. Nie siada obok. To zbyt intymne. Zamiast tego opiera się o pręty podnóżka.
— Czy istniał powód, dla którego Parkinson tu była?
Malfoy powoli mruga. Jego oczy są przepełnione wyczerpaniem, otoczone fioletowymi liniami i nadal jest blady po znacznej utracie krwi.
— Oczywiście, żeby mnie pocieszyć.
— Nie sądziłam, że lubisz Parkinson. — Hermiona również przyjmuje taki sam znudzony ton, chociaż w duchu jego słowa szczypią, a ona nie wie dlaczego.
— Ona mnie lubi.
— Wyraźnie.
Malfoy zaciska powieki. Przesuwa się, poprawiając ramię umieszczone w białym, bawełnianym temblaku.
— Czy zamierzasz mnie winić za szukanie pozytywnej uwagi, Granger?
— Nie.
— Istoty ludzkie, do cholery, tego potrzebują, wiesz? — Prycha sfrustrowany, ponownie próbując usiąść wygodniej. Nie udaje mu się to. — Nawet Śmierciożercy — mruczy, wpatrując się w prześcieradła.
— Jak twoja ręka? — pyta, bo obecny temat wydaje się być zbyt drażliwy.
— Nadal ze mną połączona.
— Nie ma za co.
Malfoy nagle siada – tak gwałtownie, że Hermiona się wzdryga.
— Wolałbym, żeby jej, kurwa, nie było — mówi przez zaciśnięte zęby, z bólu lub ze złości. Nie jest pewna. — Nawet, kurwa, nie zapytałaś.
I przez chwilę Hermiona nie może uwierzyć w to, co słyszy.
— Żartujesz — mówi beznamiętnie.
Jedyną odpowiedzią jest jego ostre spojrzenie.
— Ty niewdzięczny draniu — warczy, nieświadomie pochylając się do przodu. — Uratowałam twoje ramię i pieprzone życie. Które, pragnę dodać, próbowałeś zmarnować. Kolejny raz.
Twarz Malfoya przepełnia się czymś. Przez chwilę bełkocze on ze zmieszania, jednocześnie z niedowierzaniem i wściekłością.
— Merlinie, nic nie wiesz, prawda? — wydusza w końcu.
— Co? Czego nie wiem?!
Ich krzyki odbijają się echem od wysokich sufitów. Jest zaskoczona, że nie wybudzili jeszcze drzemiących ponad ich głowami portretów.
— NIC! Nic nie wiesz!
— Próbowałeś się zabić!
— NIE CHCĘ UMIERAĆ!
Te słowa odbijają się echem przez moment, który wydaje się wiecznością.
A Malfoy rozpływa się w żałosnym, pozbawionym humoru śmiechu.
— Ty głupia, durna suko. Nic nie wiesz. Nic, kurwa. Nie próbowałem się zabić. Nie chcę umierać. Boję się tego. Tak cholernie boję się umrzeć.
Hermiona trzyma pręty podnóżka jak imadło, aż jej kłykcie stają się białe.
— Jezioro… — szepcze tępo. Anemicznie.
Malfoy wymusza z siebie kolejną falę śmiechu, który brzmi bardziej jak płacz.
— Merlinie, naprawdę myślałaś…? Do diabła, Granger, wiesz, jak bardzo to pali? — Zrywa z szyi cienki materiał chusty, zanim ona zdąży nawet pomyśleć, żeby go zatrzymać. Wyciąga rękę z opatrunku, ukrywając grymas, gdy pokazuje wolno leczący się Znak. — Czy wiesz, jak bardzo może robić się gorący? Czuję, jakbym się gotował. Płonę. On pali, zawsze pali.
Hermiona szybko składa to w całość, ale zanim udaje jej się coś powiedzieć, on robi to za nią.
— Musiałem go ochłodzić. Jezioro w nocy ma temperaturę bliską zera.
— Nie okłamuj mnie — mówi, a słowa instynktownie wypływają z jej ust.
— Kurwa, ja nie kłamię, Granger.
— A wczoraj? — warczy, nagle świadoma, że łzy napływają jej do oczu. Dezorientują ją. Jest na nie wściekła. — Jak wytłumaczysz wczoraj?
Malfoy bierze niepewny oddech, opadając z powrotem na poduszki i ponownie się krzywiąc.
— Nie chciałem już na niego patrzeć — mówi do sufitu. — Nie obchodziło mnie, jak bardzo to zaboli. Nie chciałem na niego patrzeć. — Potem jego oczy kierują się w dół i gwałtownie napotykają jej własne. — I wiesz co? Przez jedną, pieprzoną sekundę pomyślałem… że może. Może nie będę już musiał. Wtedy, kiedy Pomfrey założyła mi tę opaskę.
Ciężki strach zapada się w jej żołądku, przytłaczając ją.
— Ale to też musiałaś zepsuć.
A potem Malfoy potrząsa głową i zamyka oczy, jakby nakazywał jej wyjść.
Ale ona stoi nieruchomo jak posąg, przez dobrą minutę lub dwie, niezdolna do ruchu. Nie może wydusić z siebie słów. Łzy nie mogą wypłynąć. Jej umysł gorączkowo próbuje uporządkować ostatnie kilka tygodni, a nawet miesięcy nowych informacji. Stara się zrozumieć to wszystko w innym świetle.
Chłód prętów znika, gdy stal ogrzewa się w jej uścisku, a przeprosiny napływają na język.
Ale łapie się na tym, że je połyka, a kiedy się porusza, nie sądzi, by panowała nad sytuacją. Czuje się zahipnotyzowana. Nie walczy z tym.
Puszczając pręty, przesuwa się na bok łóżka, siadając dokładnie tam, gdzie powiedziała sobie, żeby tego nie robić. Oczy Malfoya otwierają się gwałtownie – strzelają do niej spojrzeniem, ostro i nieufnie.
Podwija rękaw swojej piżamy i chwyta go za nadgarstek zranionego ramienia, pochylając się tak, by mógł zobaczyć obie blizny.
— Jeśli ja mam żyć z moimi, ty musisz żyć ze swoimi. — Wreszcie łza spada. Tylko jedna. Uderza w skórę jej nagiego uda.
— Pieprz się, Granger — wypluwa, ale jad w jego głosie słabnie, a jej odpowiedź jest łagodna. Prawie nieprzytomna.
— Przestań. — Pozwala sobie spojrzeć na niego, przesuwając wzrokiem po plamach krwi na jego koszuli – kilku calach nagiej, alabastrowej skóry, powyżej górnego guzika. — Przestań to robić.
— Robić co? — Teraz jad całkowicie zniknął, zastąpiony niepewnością.
Hermiona ostrożnie przesuwa palcami po plamistym tuszu Mrocznego Znaku. Wachlarze gęsiej skórki pojawiają na skórze jego ramienia i wręcz nie sposób je przeoczyć.
— Udawać okrutnego.
— Nie udaję…
I nagle opanowuje ją coś dziwnego, głupiego i odważnego. Przesuwa się szybko i nagle jej kolano znajduje się między jego własnymi, gdy drugą nogą obejmuje jego udo – a ona pochyla się nad nim, z dłońmi przy jego ramionach. Słowa zamierają mu w gardle.
Zwykle nie ma czasu na myślenie w ten sposób. Aby tak się zachowywać. Zimne, niebieskie oczy Malfoya przemykają desperacko między jej, niepewne, być może nawet trochę przestraszone. Włosy Hermiony opadają w dół, a brązowe loki ocierają się o krawędź jego szczęki.
— Nie musisz być taki wobec mnie — szepcze.
Mięśnie jego gardła zaciskają się, gdy przełyka. Ona pochyla się niżej. Wystarczająco blisko, żeby poczuć miętę. Zawsze jest to mięta.
On tak bardzo przypomina heroinę.
Zapomina też, że powinna się bać. Zapomina o wszystkich swoich zasadach. Zapomina o przystani w hangarze.
Zapomina celowo.
— Przejrzałam cię na wylot — mówi.
I całuje go.
Jego usta są suche. Spierzchnięte. Jej język ociera się o słodycz miętówki, którą on ssie, na chwilę przed jej połknięciem.
— Przestań mi to robić — mówi przy jej ustach, nawet gdy jego ręce wbijają się w jej włosy i zaciskają w pięści. — Przestań. — Zębami dotyka jej dolnej wargi, przygryzając ją. — Przestań, przestań — mruczy, przyciągając Hermionę bliżej, a kiedy jej ciało przylega do jego, wydaje się to tak właściwe, że niemal złe. Zbyt właściwe.
Szalona część jej mózgu próbuje uruchomić dzwonki alarmowe. Próbuje przypomnieć, dlaczego przysięgała nigdy tego nie robić. Ale reszta niej tonie w galaretowatej kapitulacji. Tonie powoli. Szczęśliwie.
Malfoy przysuwa się bliżej, zacieśniając uścisk, jedną ręką puszcza jej włosy, by ścisnąć ją w talii i przyciągnąć do siebie. Zamykając ich w całość. To obce, zakazane mrowienie trzepocze nisko w jej żołądku – niżej. Tam, gdzie czuła to tylko kilka razy. W tym miejscu, które odkryła w trzeciej klasie, własnymi palcami pod kołdrą. Tam, gdzie nigdy nie czuła nic z Ronem.
Malfoy szarpie ją za włosy – odciąga jej szyję do tyłu, odsłaniając ją. Przez chwilę Hermiona wpatruje się w odwrócone do góry nogami Skrzydło Szpitalne za sobą, ale potem on znajduje się w idealnym miejscu i gryzie, a ona zamyka oczy. Wydaje przez zęby dźwięk, który nie wiedziała, że potrafi z siebie wydobyć.
Jego druga ręka porusza jej biodrami w szybkim rytmie, nadając kolor jej policzkom. To mrowienie staje się stałym pulsem, a drżące dłonie dziewczyny naśladują ruchy jego własnych, przeplatając między palcami platynowe pasma włosów wilgotne od potu. Malfoy tworzy piekącą ścieżkę z boku jej szyi, pozostawiając siniaki – ona ja czuje. Obejmuje ręką jej czaszkę – przytrzymując ją nieruchomo, gdy ustami odnajduje ucho.
— Nienawidzę cię — chrypi, ssąc płatek i przesuwając językiem po małżowinie. — Kurwa, nienawidzę cię.
— Nie. — Wzdycha, a jej puls podskakuje, serce dudni w piersi, krew szumi głośno w uszach. Odsuwa się, znajduje jego usta, rozwiązłe i bezwstydne. — Wcale tak nie jest — mówi dookoła jego języka, uciszona, kiedy on przesuwa nim po jej podniebieniu.
Obiema dłońmi odnajduje jej biodra – odpycha ją do tyłu – a jej głowa omija pręty podnóżka o ułamek cala, gdy on brutalnie upuszcza ją na materac, odwracając ich pozycje. Łóżko trzeszczy pod nimi ze złością, kiedy zaczepia on jej udo o swoje biodro.
Przez chwilę nieruchomieje, wpatrując się w nią. Ich oddechy są krótkie i ciężkie; prawie sapią. Przeszukuje jej oczy. Wydaje westchnienie jakby się poddał.
— Masz rację.
Malfoy podnosi się na jednej ręce, tak że może przesunąć palcami po jej szczęce – w górę po ustach, bawiąc się nimi. Rozdzielając je i zamykając. Tętno w jej brzuchu przyspiesza, ale oczy nie mogą przeoczyć drżenia jego zranionej ręki.
— Boli cię? — szepcze mu przez palce.
— Oczywiście, kurwa, że boli — syczy i rozchyla jej wargi kciukiem. Pochyla się nisko, by mocno ją pocałować. — Bądź cicho.
Odsuwa się na tyle, by złapać jej spojrzenie, a potem zaskakuje ją nagłym śmiechem. Prawdziwym śmiechem. Złość Hermiony natychmiast topnieje. Malfoy odchyla się lekko do tyłu, opierając swój ciężar na kolanach. Jego oczy zatrzymują się na jej własnych, a ich uśmiechy bledną, gdy on spogląda na nią uważnie. Hermiona patrzy, jak przesuwa on dłonią po rzędzie guzików jej nocnej koszuli, wywołując dreszcze.
Malfoy czeka, aż ona wpadnie w panikę.
Dość szybko zdaje sobie z tego sprawę – nawet zajmuje jej chwilę, by przejrzeć wszelkie myśli, przeskanować zakończenia nerwowe w poszukiwaniu jakiegokolwiek sensu, jednak dochodzi do wniosku, że najwyraźniej w końcu się sobie poddali. Zastanawia się, co się zmieniło od tamtej chwili w hangarze, ale kiedy on dwoma palcami odpina najniższy guzik, zapomina o tym.
— Cholernie śmieszna piżama, Granger — mówi, odpinając drugi guzik.
— Zdajesz sobie sprawę, że jesteś pokryty własną krwią?
Jego usta wyginają się w kąciku – w sposób, w jaki Hermiona przyznaje, że jej się podoba – i gwałtownym szarpnięciem rozrywa resztę. Oderwane guziki wirują w powietrzu, gdy ona wzdycha, przyciągając ramiona do piersi, by instynktownie się zakryć.
— Nie rób tego — mówi Draco cichym głosem, gdy znów się pochyla. — Nie. — Pociąga za jej przedramiona, ocierając nosem o jej własny. Całuje ją raz. Dwa razy. — Pokaż mi.
Hermiona otwiera oczy i znów patrzą na siebie. Jego spojrzenie jest twarde i przez chwilę musi ona zmagać się z tym, jak dobrze wydaje jej się, że on ją zna. Wystarczająco, by wiedzieć, że nie może oprzeć się wyzwaniu.
Pozwala mu podnieść swoje ramiona i ułożyć je po obu stronach jej głowy.
I patrzeć.
Wpatruje się w swoją nagą klatkę piersiową, aż czuje, jak ciepło gromadzi się w jej policzkach. Ma ochotę walczyć o ponowne zakrycie się. Jest dość płaska. Wie o tym. Zawsze wiedziała. Właściwie to sam Malfoy upewnił się we wcześniejszych latach, żeby była tego świadoma.
Myśli o przypomnieniu mu o tym, kiedy Malfoy mówi:
— Do diabła, spójrz na siebie. — Jest tak cichy, że może szeptać to tylko do siebie.
I nic więcej nie dodaje, ale ona przestaje być zakłopotana, kiedy jego język ślizga się po przestrzeni między jej piersiami. Wstrzymuje oddech. On odnajduje jej spojrzenie, zerkając na nią, po czym dostosowuje kurs języka, zamykając usta na jej lewym sutku.
Hermiona wzdycha – wzdryga się tak gwałtownie, że trąca go w udo.
— Kurwa, Granger… Ała — syczy, na chwilę opierając czoło o jej pierś.
— Przepraszam, przepraszam, przepraszam — mamrocze, próbując usiąść, ale jego uścisk pozostaje mocny i trzyma ją przyszpiloną. Malfoy otrząsa się z bólu. Śmieje się z niej, znów nachylając i przyciskając ich biodra do siebie. Twardość, którą czuje Hermiona, sprawia że wstrzymuje oddech. To tylko wzmaga jej rumieniec.
— Można by pomyśleć, że ktoś tu nigdy wcześniej tego nie robił — mruczy Malfoy, przygryzając jej wargę.
— B-bo to prawda — szepcze, zbyt późno zdając sobie sprawę z tego, do czego się przyznała.
On przerywa. Na chwilę nieruchomieje. A ona czuje panikę. Uczucie rozprzestrzenia się jak pożar w jej żołądku, wraz z wątpliwościami i domysłami. Niepewnością. Strachem.
Malfoy odsuwa się od jej ust, a ona ryzykuje spojrzeniem – otwiera oczy, oczekując rozczarowania lub czegoś podobnego.
Zamiast tego wyraz jego twarzy jest spokojny. Poważny. Zamyślony. W tej chwili dałaby wszystko, żeby poznać jego myśli.
Chce go o to zapytać.
Ale zanim zdoła cokolwiek z siebie wydusić, ręka Dracona przesuwa się po jej udzie. Nie spuszcza on wzroku z jej oczu, mrugając powoli, a wyraz jego twarzy jest nieczytelny, gdy błądzi subtelnie palcami na przodzie jej satynowych szortów.
— A co z tym? — pyta cicho.
Hermiona czuje drżenie swoich kolan. Jej serce z trudem pompuje krew, a usta są suche.
— Co? — mówi ledwie szeptem.
On wykręca dłoń – sunie palcami między jej nogami po materiale, a ona całą swoją wolą próbuje nie zacisnąć ud przy intensywności tego doznania.
— Czy ktoś kiedykolwiek robił to... — Przygryza jej dolną wargę. — Tobie?
Powieki Hermiony trzepoczą.
— Nie — szepcze ochryple.
— Nie? — pyta głosem z nutą presji. Z ostrożnym, wyćwiczonym naciskiem.
— Nie — wzdycha, próbując pogodzić się z tym, co mówi jej ciało. Z tym, że nigdy nie chciała czegoś takiego. Nigdy nie czuła się tak spragniona. Tak wygłodniała.
Jej biodra samowolnie unoszą się na spotkanie z nim.
To miał być Ron. Miała poczuć to z Ronem. Chcieć tego z Ronem.
Albo z Harrym.
Albo z Deanem.
Z Seamusem, z Cormackiem, z Wiktorem.
Z kimkolwiek oprócz niego.
— A to?
Jej myśli urywają się gwałtownie, kiedy jego palce zanurzają się pod materiałem – wślizgują pod bieliznę i suną tam, gdzie nigdy, przenigdy nie została dotknięta.
— Nigdy — mówi drżącym głosem.
On ustami ponownie odnajduje jej ucho, delikatnie ssąc i podwajając wrażenia płynące w jej żyłach jak iskry.
— Tylko ja? — pyta Draco, przesuwając rytmicznie palcami w przód i w tył, trafiając w miejsca, o których istnieniu nie wiedziała. O których nigdy nie czytała. O których nigdy nie myślała.
— Tylko ty — szepcze.
Malfoy jęczy, a jego głos wysyła fale uderzeniowe przez ciało Hermiony prosto do miejsca, które drażni on swoimi palcami. To jest niczym tortura. Niekompletne. Niesprawiedliwe.
— Proszę. — Hermiona słyszy własny szept. Nie może uwierzyć w to, co mówi. Nie może uwierzyć, do czego ją doprowadził w ciągu kilku minut, kiedy myślała, że jej determinacja jest tak silna.
Ustępuje. Ledwo. Wsuwa palec do środka, ale tylko na ułamek sekundy, po czym się wycofuje. To wymusza z jej ust następny jęk – kolejne „proszę”. Wszystkie te dźwięki, których nigdy nie wyobrażała sobie, że kiedyś z siebie wyda.
— Jestem złym wyborem — mówi Malfoy tuż przy jej uchu, nawet gdy głęboko wsuwa w nią palec. Trzyma go tam. — Kurwa, ale jesteś ciasna. Ty naprawdę nigdy… Jestem okropnym, pieprzonym wyborem. Cholera, Granger. Najgorszym możliwym. — Mówiąc to, wykręca palec, sprawiając, że jej ciało wygina się w łuk, a umysł staje się zamglony.
— Nie obchodzi mnie to — syczy, kiedy Draco dodaje drugi palec, zmieniając to w rozpaczliwą namiętność. — To mój wybór. To mój wybór. Proszę.
I zaczyna sięgać do klamry jego paska. Malfoy wyciąga różdżkę z kieszeni, gdy ona walczy z zapięciem. Widzi, jak drży mu ręka. Cieszy się z tego, choćby dlatego, że wie jedno – on jest tak samo poruszony jak ona.
Malfoy rzuca zaklęcie antykoncepcyjne i przez chwilę jej nagi brzuch różowi się. Kolor odbija się w jego oczach, gdy spogląda na nią niepewnie.
— To mój wybór — mówi ponownie, stanowczo, zanim on zdąży się odezwać.
Malfoy z ciężkim wydechem odrzuca różdżkę na podłogę, wsuwając kciuki za pasek jej majtek, szarpiąc satynowe szorty i bieliznę – posyłając je gdzieś w dal. Równie szybko zrzuca swoją koszulę i spodnie, a Hermiona jest zdziwiona, jednak zbyt nieśmiała, by spojrzeć. Trzyma swoje oczy wysoko, wpatrując prosto w jego twarz.
On pochyla się nad nią powoli, zmysłowo. Mała część niej przyznaje, że jest w tym dobry. Musiał mieć sporo praktyki. Myślenie o tym jest prawie bolesne.
Ale kiedy ona czuje go przy swoim wejściu, on nagle zamiera. Muska nosem jej własny, zamyka oczy.
— Jak mogę ci zaufać? — szepcze. — Jak mogę ci ufać, że tego nie pożałujesz?
Jej serce się zaciska. I to ją wkurza, ale mówi mu prawdę.
— Nie możesz.
Malfoy wypuszcza powietrze. Jest to krótki, wściekły oddech.
A potem wchodzi w nią.
Ostry, gorący ból przeszywa jej brzuch. Łzy napływają do oczu. Wydaje z siebie cichy krzyk, zaciskając pięść w wykrochmalonej pościeli.
On nie jest delikatny. Próbuje ją skrzywdzić. Jego pchnięcia są wściekłe. Karzące. Uderza w nią z czymś, co wydaje się być latami bólu i złości, nie zważając na jej brak doświadczenia. Łzy spływają jej po policzkach, gdy patrzy mu w twarz. Widzi zmarszczenie jego brwi i sposób, w jaki zaciska oczy. Widzi surowy ból. Wszystko.
Z jej piersi wydobywa się szloch.
— Nie.
Jego bolesny rytm urywa się. Powoli, niechętnie, otwiera oczy, gdy wciąż pozostaje w niej. Hermiona przez chwilę może skupić się tylko na bólu.
— Co? — pyta cicho, chłodno, udając, że nie wie co robi.
To budzi jej własną złość, determinuje czyny. Sięga, by wkręcić dłoń w jego włosy.
— Nie — mówi ponownie, ostro szarpiąc jego głową. — Nie pozwolę na to. Nie pozwolę ci tego celowo zepsuć. Nie możesz celowo sprawiać, żebym tego żałowała. Nie możesz.
— Ja…
— Zamknij się — warczy i całuje go w ciszy. Na początku pocałunek jest wściekły. Ale ona zmusza się do złagodzenia go. Sprawia, że Malfoy rozluźnia szczękę, kiedy delikatnie przesuwa językiem po jego dolnej wardze. Przygryza ją. — Nie rób tego — szepcze. — Bo to... — Mimo bólu napina mięśnie brzucha, zaciskając się wokół niego. Malfoy wydaje z siebie syk, jego oczy trzeźwieją, gdy napotykają jej spojrzenie. — Chcę tego. Z tobą.
Coś w nim pęka. Jakaś ściana nagle opada.
A patrzenie, jak się rozpada, jest równie erotyczne, jak sposób, w jaki ich ciała są ze sobą splecione.
— Zrób to właściwie — żąda. — Wiem, że potrafisz.
On nic nie mówi. Spojrzenie przemawia za niego, przelatując od jednej emocji do drugiej, gdy patrzy na nią, bardziej zagubiony i zdesperowany, niż kiedykolwiek go widziała.
— Pokaż mi.
Usta Malfoya opadają na jej własne – zatapiają się w nich. Jego mięśnie wiotczeją, gdy całuje ją głęboko, łakomie i wtapia się w nią w sposób, na jaki nigdy wcześniej sobie nie pozwalał. Wrażliwie.
Zaczyna się ruszać. Powoli. Zręcznie.
Kołysze biodrami przy jej własnych, wchodząc i wychodząc, wsuwając i wysuwając, a ból znika w nicości. W jego miejscu zaczyna powoli narastać palące tarcie. Napięcie. Jedyne jakiego kiedykolwiek zaznała, które byłoby niemożliwie, niewytłumaczalnie dobre. Lepsze niż dobre.
Ale to odgłosy, które wydaje – ciche jęki i urywane oddechy, sposób, w jaki ją całuje, leniwie, splatając ich języki, sposób, w jaki jego dłoń wbija się w jej własną na pościeli. To właśnie zaczyna przechylać wieżę doznań, która rośnie w jej wnętrzu – chwieje się, gotowa do upadku.
— Malfoy — wzdycha, wolną rękę wplatając w jego włosy, przyciągając go bliżej.
On nagle pcha mocno, sapie i otwiera oczy.
— To nie jest moje imię — warczy. Wchodzi w nią ponownie – mocno, głęboko. To przytłaczające, ale nie aż tak bolesne, jak wcześniej. — Wymów moje pieprzone imię.
Jej usta są zamknięte. Nie wie, dlaczego. Nieskończenie mała część niej nie chce jeszcze w pełni mu ulec.
Malfoy znowu warczy i zanurza ramiona pod nią, szarpiąc ją w górę. Siada i trzyma ją na swoich kolanach. Pod tym kątem tarcie jest dwukrotnie większe i przez chwilę Hermiona widzi przed oczami jedynie białe plamy. Traci koncentrację, gdy on się w nią wsuwa.
— Wymów je.
Kręci głową, pozwalając sobie opaść do tyłu, zamykając oczy. Wieża niebezpiecznie się kołysze.
Malfoy spina jej loki w pięści i przyciska jej czoło do swojego.
— Proszę… proszę wymów je.
Wsuwa się i wysuwa, wsuwa i wysuwa…
— Nie — szepcze słabo.
— Proszę. — Przygryza jej wargę. — Wymów je. Wymów je, proszę.
A ona potrafi tylko skamleć.
Rzuca ją z powrotem na materac, który piszczy w proteście. Znowu szarpie za jej udo, wbijając się głębiej, sprawiając, że umysł Hermiony wiruje.
— Wyrzuć to z siebie. Wymów je. Wymów je, kurwa. Wymów je.
— Draco.
Wieża się rozpada.
Jej ciało drży. Chwyta się go, żeby się podeprzeć, gdy to uczucie przeciska się przez nią, uda drżą, ręce też. Oczy obracają się do wnętrza głowy.
Malfoy wzdycha – jęczy z aprobatą, a potem zatraca się w niej, sapiąc przy jej ustach, gdy przechodzi przez własny orgazm.
Potem cały jego ciężar opada na nią – ciepły, choć raz – a pot ich ciał się miesza. Nagła cisza jest gęsta – obciążona tym, co zrobili, wypełniona jedynie ich stopniowo zwalniającymi oddechami.
— Kurwa — mruczy w jej szyję, ale to nie do końca oddaje sytuację.
Nie do końca oddaje zatracenie się z chłopcem, który dręczył ją przez lata, w dodatku tutaj, w Skrzydle Szpitalnym, na łóżku przesiąkniętym jego własną krwią.
Nie do końca.
Hermiona wpatruje się w sufit.
Zdecydowanie obudzili portrety. Kątem oka dostrzega, że większość postaci opuściła swoje ramy. Wszystkie poza jedną. Został portret pokojówki, która rumieniąc się spogląda na nich spomiędzy palców.
— Kurwa — powtarza Hermiona, znów spoglądając w sufit.
Ponieważ to był on. To był on i to była ostatnia rzecz, jaką powinna była zrobić. To ostatnia rzecz, o której myślała, że może się wydarzyć w wyniku przybycia tu dziś wieczorem. Najgłupsza, najbardziej lekkomyślna, najmniej przemyślana rzecz, jaką kiedykolwiek uczyniła.
A jednak najwłaściwsza.
Draco jej własna odmiana heroiny.
OdpowiedzUsuńHermiona jego własny sposób zapomnieni i radzenia sobie ze złością. Łączy ich i różni jednocześnie tak wiele. To jak ich do siebie ciągnie albo ja do niego jest wręcz chore ... na pewno nie słuszne ale chyba tylko on daje jej chwile zapomnienia... nie litując się nad nią, nie patrzac na nią z jakimś politowaniem i strachem jak jej przyjaciele. Mocny rozdział mocny i gorący. Ale jak sama Miona przyznała to jej decyzja to ona w końcu ją podjęła, zadecydowała a czy będzie żałować to tez już jej sprawa.
Co tu się wydarzyło 🙉 to było mega. Nie spodziewałam się że tak się skończy jej wypad do skrzydła szpitalnego 🙉 bardzo emocjonujący pierwszy raz tylko żeby już nie robili sobie nawzajem krzywd. 🥺
OdpowiedzUsuńPorównanie Draco do narkotyku, to po prostu coś okrutnie dobrego. Idealnie opisyjącym relacje, jednocześnie jest w tym coś tajemniczegi, złego, nieodpowiedniego.
OdpowiedzUsuńJeszcze nigdy nie czułam się jak intruz aż TAK! Jak jeden z tych głupich portretów, stać i się przyglądać, to takie niewłaściwe 😱😱
Czekam na następny dzień, kiedy uczucia zejdą a oni na trzeźwo to wszystko przemyślą. Chiciaż z drugiej strony strasznie się tego boje 😱😱
Oj tak! To zdecydowanie było właściwe! Napięcie jakie między nimi panowało w końcu musiało znaleźć ujście 😅 No i mieli sporo widzów nie powiem 😁 Ciekawe, czy portretom podobało się przedstawienie które dostali. Cholera, czytając to miałam wrażenie jakbym była właśnie jedną z osób na portrecie i obserwowała ich tam na tym łóżku. Wszystko było tak obrazowo opisane, że czułam dosłownie każdą emocję! To jak prosił, by wymówiła jego imię. Ścisnęło mi gardło normalnie. Była w tym doza romantyzmu a nie tylko żądanie. Chciał by doszła z jego imieniem na ustach i to jest absolutnie piękne! Na początku albo się serio zapomniał, że to jest jej pierwszy raz i nie powinien być tak agresywny, albo chciał świadomie jej zadać ból. Ale ona jak to ona, miała nad wszystkim kontrolę i powiedziała mu, czego potrzebuje. I uważam, że to też jest piękne! Mega mnie poruszył ich pierwszy raz. No i Pani Pomfrey musiała mieć albo mocny sen albo jakieś słuchawki na uszach, że nie słyszała tego, jak łóżko trzeszczało albo Hermiona krzyczała albo nawet sam Malfoy który się wydzierał, że nie chciał się zabić Pierwszy raz był cudowny! Myślałam jednak, że będzie miał miejsce gdzie indziej. Mam nadzieję, że ten Krukon też dalej był nieprzytomny a nie został wybudzony przez jęki tych dwojga 😅 Pansy musi działać mi na nerwy i musi być wredną suką. Cholerna plotkara a inni jak to stado baranów, wierzą we wszystko co usłyszą, bo tak jest wygodniej, po co móc wierzyć, że mogło być inaczej.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie mój ulubiony rozdział 😍
OdpowiedzUsuńOjojoj, az tego to sie nie spodziewalam! Coz to byl za seks! I ze Hermiona potrafila w takim momencie myslec tak... logicznie? I ciesze sie, ze jest taka odwazna i szczera, i ze poniekad wymusza tez te szczerosc na Draco. Mam nadzieje, ze da im to w koncu jakis rodzaj wytchnienia 😊
OdpowiedzUsuńTo było mocne, takie dla nich.
OdpowiedzUsuńPotrzebowali tego od dawna.
W końcu, to musiało się wydarzyć, nie spodziewałam się, że zdarzy się to w Skrzydle Szpitalnym, ale aż ciśnie się na usta w końcu. To napięcie które oni odczuwali udziela się czytelnikowi i spadł mi taki ogromny kamień z serca. Opis taki erotyczny, prawdziwy, intensywny. Uwielbiam kiedy Draco chce żeby Hermiona dochodziła z jego imieniem na ustach <3 Chciałabym aby byli dla siebie tymi narkotykami, niech będą razem, nawzajem się wspierają. Tak jak ostatnio Hermiona mówiła tylko ze sobą może im być dobrze, bo w końcu mogą być sobą.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń