Jak dotąd była całkiem zadowolona z zajęć z profesorem Slughornem. Co jak co, ale zachowywał się on o wiele przyjaźniej niż ich poprzedni Mistrz Eliksirów.
Mężczyzna powitał ich w drzwiach do klasy, a Hermiona wraz z resztą grupy skierowała się w stronę czterech kotłów bulgoczących na samym środku sali. W jednym z nich wyraźnie wrzał Eliksir Wielosokowy. Zajrzała do drugiego, bez trudu rozpoznając Veritaserum. Zmarszczyła nos z dezaprobatą na fakt, że nauczyciel pokazywał uczniom tak niebezpieczne eliksiry, będące wręcz w zasięgu ich rąk.
Przysunęła się bliżej stołu, podczas gdy Slughorn wręczał Harry'emu i Ronowi zapasowe egzemplarze podręcznika. Stała na palcach, przyglądając się wirującej srebrnej powierzchni eliksiru w kotle najbliżej niej.
Westchnęła. Amortencja.
Slughorn rozpoczął zajęcia, prosząc, by uczniowie zidentyfikowali kolejno prezentowane eliksiry, a jej ręka za każdym razem wystrzeliwała wysoko w powietrze.
— To najpotężniejszy eliksir miłości na świecie! — powiedziała, podskakując na palcach, gdy Slughorn zadał jej pytanie.
— Bardzo dobrze! Przypuszczam, że rozpoznałaś go po charakterystycznym, perłowym połysku na powierzchni?
Skinęła głową.
— I po parze unoszącej się spiralami. Dla każdej osoby powinien pachnieć inaczej, w zależności od tego, co nas pociąga. Ja czuję świeżo skoszoną trawę i nowy pergamin i …
Miód. Miód kapiący do filiżanki.
Zacisnęła usta.
To nie było nic szczególnego. Tylko miód. Jej spojrzenie powędrowało do bladego blondyna, gdy zastanawiała się, czy w ogóle byłby w stanie połączyć jej ‘prawie spowiedź’ ze swoją poranną herbatą.
Wzrok Draco omijał ją jednak, skupiając się na Ronie.
Nie. Prawdopodobnie nawet nie zwrócił na nią uwagi.
Nigdy w sposób, w jaki by tego chciała.
***
Umieścili ją w osobnym pokoju, samą. Mogła to być jakaś stara sala konferencyjna. Wystarczająco duża, aby pomieścić stół i dwanaście krzeseł. Teraz pusta. Na ścianach majaczyły kształty w miejscach, gdzie niegdyś wisiały portrety. Równe prostokąty nieskazitelnej tapety.
Zostawili ją spetryfikowaną. Leżącą na plecach. Co było właściwie swego rodzaju błogosławieństwem. Nie mogła wpaść w panikę czy hiperwentylację, kiedy jedynym, co fizycznie mogła robić, było oddychanie.
Luna mogła iść sama, potykając się za Yaxleyem. Zanim zamknięto drzwi, posłała Hermionie mały uśmiech, a ona spędziła pierwsze dziesięć minut swojej izolacji, próbując to rozszyfrować.
Czy to było swego rodzaju podziękowanie? Czy może blondynka chciała jej tym przekazać coś w stylu “to nic wielkiego, że mnie nie posłuchałaś”?
Hermiona wpatrywała się w sufit, czekając na to, co stanie się dalej.
Więc Pansy miała rację. Czeka je swego rodzaju Aukcja. Yaxley wspomniał o kosztach zabitych przez siebie dziewczyn, a Dołohow uważał, że podpis na jej ramieniu wkrótce zmieni się na jego własny, co mogło nastąpić prawdopodobnie po zapłacie.
To wyjaśniało, dlaczego Yaxley zadał sobie trud, by uzdrowić Lunę. Żywe były o wiele bardziej wartościowe.
Zastanawiała się, jak bardzo.
Pansy powiedziała, że dziewice wyceniano na dodatkowe pięć tysięcy galeonów. Jak na jednorazowy zakup, brzmiało to przeraźliwie drogo.
Minęło trochę czasu, zanim Hermiona zdała sobie sprawę, że wciąż krwawi od klątwy, którą trafił w nią Dołohow. Wprawdzie zatrzymała powstawanie nowych nacięć szybkim Finite Incantatem, ale nie wyleczyła poranionej skóry. Leżała, czując na plecach powoli rozprzestrzeniającą się wilgoć i chłód marmurowej posadzki.
Próbowała nie opłakiwać Parvati ani tej dziewczyny, Baxter – nie znała losu piątej z nich. Tak samo próbowała nie opłakiwać utraty Harry'ego czy McGonagall. Nic z tego nie musiało jeszcze stawać się prawdziwe. Musiała po prostu przeżyć przetrzymywanie w celi Ministerstwa, a potem zrobić wszystko, żeby się stąd wydostać – krok po kroku.
Przypomniała sobie plany, które utkała w swojej głowie, gdy tylko ciało Harry'ego pojawiło się na dziedzińcu. Opuścić zamek, znaleźć młodszych uczniów i tych, którzy nie brali udziału w bitwie, a potem mieć nadzieję, że odnajdą wszystkich pozostałych. Czuła, jakby było to całe lata temu. Mogłaby zrobić coś na wzór tego planu, gdyby tylko pozwoliła Lunie umrzeć. Gdyby znalazła w sobie coś mrocznego, co połączyłoby się z tym zielonym strumieniem światła.
Harry nigdy nie rzucił ani jednej Klątwy Zabijającej. Zawsze starał się rozbroić przeciwnika.
Harry nie żył.
Ta myśl oplatała jej skamieniałą skórę jak bluszcz. Harry nie żył. Poległ. A jaką szansę miałaby sama przeciwko Lordowi Voldemortowi, nawet gdyby zdołała się uwolnić?
Harry toczył walkę z samym sobą: Insygnia czy Horkruksy – co było ważniejsze? Może wybrał niewłaściwie?
Usłyszała kroki, głośne dudnienie butów człowieka, który chciał, aby wszyscy wiedzieli, że nadchodzi.
Dźwięk urwał się nagle przed drzwiami. Wpatrywała się w płytki na suficie, czekając, aż gałka się obróci.
Zaczęła liczyć do dziesięciu, oddychając głęboko, powoli. Potem do dwudziestu.
Po chwili kroki zabrzmiały ponownie, sunąc w dół korytarza, cichnąc, gdy postać odeszła.
Znała szybkie tempo chodu Yaxleya – niczym rekin w małym stawie, gotowy do ataku, gotowy by nagle skręcić. Dołohow balansował na piętach, przez co był dość niezgrabnym biegaczem. Nie znała jednak kroków Macnaira. Nie było go podczas bitwy w Departamencie Tajemnic, a jej kontakty z nim należały do rzadkości.
Kto jeszcze był w to zamieszany? Jakie inne imiona widniały nabazgrane magicznym atramentem na ramionach reszty dziewcząt? Kto był odpowiedzialny za tę całą Aukcję?
W jej umyśle błysnęło wspomnienie pełnego zadowolenia uśmieszku Lucjusza Malfoya. Kiedy szmalcownicy ich złapali, wszyscy zostali natychmiast zabrani do Dworu Malfoyów. Lunę przetrzymywano tam już od miesięcy. Czy Lucjusz Malfoy był odpowiedzialny za stworzenie całego planu?
I co to mogło oznaczać dla Draco?
Nie zidentyfikował ich tamtej nocy. Z pewnością rozpoznał kim są, ale nie był chętny do współpracy. Nie żeby Hermiona jakoś dużo pamiętała. Większość jej wspomnień spowijał ból nacięć od noża Bellatriks.
Czy napisali imię Yaxleya nad jej blizną? Próbowała podnieść rękę, żeby sprawdzić, lecz po chwili przypomniała sobie, że została spetryfikowana.
Kroki. I tym razem rozpoznała dudnienie ciężkich, płaskich stóp Dołohowa.
Drzwi otworzyły się z ostrym trzaskiem, a Hermiona zaczęła liczyć uderzenia swojego serca. Dołohow wkroczył powoli do pokoju na tyle sprytnie, by móc pozostać poza zasięgiem jej spojrzenia, gdy przeszedł na drugą stronę stołu konferencyjnego, na którym leżała.
— Powiedziałem im, że jesteś szczególna — mruknął. — Uznali, że od początku powinnaś była przebywać z dala od reszty — warknął z ostrym śmiechem. — Przynajmniej teraz mnie słuchają.
Stał gdzieś w pobliżu jej stóp, a Hermiona wytężyła wzrok, próbując go dostrzec. Naliczyła pięć własnych wydechów, zanim mężczyzna znów się odezwał.
— Jednak nie wiedziałem, że aż tak dobrze władasz magią bezróżdżkową. Nie martw się, wkrótce się tym zajmiemy.
Zanim zdążyła zastanowić się, co miał na myśli, na jej prawej kostce pojawił się delikatny, mrożący krew w żyłach ucisk.
Przemknął palcem wzdłuż wewnętrznego szwu jej dżinsów, sunąc po łydce.
Jej gardło zacisnęło się z nerwów i poczuła, że dusi się i krztusi.
— Rzuciłaś na mnie Obliviate, pamiętasz?
Sufit rozmazał się przed jej oczami, gdy palec dotarł do jej kolana, mijając je.
— Oczywiście, że nie. — Zachichotał. — Dopiero później powiedzieli mi, co się stało. Czarny Pan kazał szczeniakowi mnie za to torturować.
Nadal sunął opuszkiem w górę, po wewnętrznej stronie jej uda, wciskając dłoń między zaciśnięte nogi. I nagle w polu jej widzenia pojawiła klatka piersiowa i twarz mężczyzny stojącego nad nią, wpatrującego się w jej ciało.
— Myślę o oddaniu ci tej samej przysługi, Szlamo. — Jego palec dotarł do szczytu jej ud. — Po tym, jak cię w końcu przelecę, może to wszystko wymażę. A potem znowu. Wtedy każdy kolejny będzie twoim pierwszym. — Jego masywna dłoń wślizgnęła się jeszcze głębiej między jej uda, obejmując jedno z nich i ściskając. — Już ciepła.
— Spodziewam się, że najpierw mi za to zapłacisz, Dołohow? — zapytał inny głos. Hermiona nigdy nie sądziła, że usłyszenie głosu Yaxleya mogłoby przynieść jej ulgę.
— Właśnie sprawdzam towar — odparł Dołohow.
— Skoro to moje nazwisko nadal widnieje na jej ramieniu, proponuję, żebyś ją uwolnił. Mogę zdecydować się w ogóle jej nie sprzedawać.
Dołohow cofnął rękę, robiąc krok w tył i mamrocząc coś pod nosem. Yaxley pojawił się nagle w polu jej widzenia.
— Panno Granger — syknął Yaxley. — Lydia Baxter nie żyje. Parvati Patil nie żyje. Gwen Mortensen wciąż jest pod opieką uzdrowicieli. — Oparł się na łokciach, przybliżając swoją twarz do jej własnej, przyjmując inny, swego rodzaju konwersacyjny ton. — Odstawiłaś dzisiaj dosyć kosztowny popis. Ponieważ jestem twoim obecnym Posiadaczem, moim obowiązkiem jest teraz zapłacenie za twoje grzechy. — Skinął głową przez ramię. — Ted Nott może przymknąć dla mnie oko na zapłatę za śmierć Baxter. Ale jestem pewien, że Macnair nie będzie aż tak wyrozumiały.
— Ale interesującym jest fakt, że Lovegood wciąż żyje — powiedział Yaxley, lekko przypominając jej swym tonem manierę głosu Lucjusza Malfoya. — Ciekawe, że życie innych nie było dla ciebie aż tak cenne.
Yaxley doskonale ważył swoje słowa, gdy pojedyncza łza wypłynęła z kącika jej lewego oka, sunąc po skórze w kierunku ucha.
— Och, nie płacz, panno Granger. — Zachichotał, a całe ciało Hermiony przeszył dreszcz, kiedy mężczyzna przesunął palcem po jej policzku, żeby otrzeć łzę. — Nikt inny nie ucierpi z powodu twojej niesubordynacji. Po prostu musisz do piątkowego wieczoru trzymać swoje impulsy w ryzach.
Wyszeptał Finite Incantatem, a ona zaczęła łapać powietrze, jakby właśnie wydostała się z próżni. Jej płuca wcisnęły się w żebra, aż poczuła, że te mogą w każdej chwili pęknąć. Mięśniami ramion i nóg targały fale dreszczy od walki z siłą klątwy petryfikującej. Jej wargi drżały.
— Co ty na to, panno Granger? — szepnął jej do ucha Yaxley. Nie chciała zwrócić się twarzą do niego, wciąż wpatrując się w sufit, jakby nadal była unieruchomiona zaklęciem. — Potrzebuję twojej odpowiedzi. Albo po prostu zostawię cię tutaj samą, aż do piątku.
— W porządku. — Prawie nie rozpoznała swojego głosu.
— Wspaniale. — Yaxley wyprostował się i wycelował w nią swoją różdżkę. — To jedyne, co chciałem od ciebie usłyszeć. Silencio.
Była mu za to wdzięczna. Teraz mogła przynajmniej krzyczeć.
***
Yaxley i Dołohow eskortowali ją pod prysznice. Nie wiedziała, jak długo leżała na stole w sali konferencyjnej, ale kiedy dotarli na miejsce, pod prysznicami nie było nikogo. Inne dziewczyny z jej grupy już dawno przeszły przez ten etap.
Jakie inne dziewczyny. Zaśmiała się ponuro pod nosem. Połowa z nich już nie żyła.
Yaxley wyszedł, by poinformować o jej przybyciu zespół Uzdrowicieli, a kiedy zamknął za sobą drzwi, Dołohow ponownie skierował na nią wzrok, pozwalając, by jego spojrzenie ześlizgiwało się po jej ciele. Podał jej ręcznik. Czekała. Modliła się w myślach, by wyszedł i zostawił ją samą.
Wskazał gestem w kierunku pryszniców. Kanciaste klitki bez drzwi i zasłon. Nie pamiętała, by inne dziewczyny rozmawiały o braku prywatności pod prysznicem. Wspominały tylko tyle, że były one zbyt krótkie.
Spojrzała z powrotem na Dołohowa, a potem na drzwi, unosząc znacząco brwi.
— Nie mogę cię zostawić samej, kochanie — oznajmił, mrugając do niej.
Przełknęła. Spojrzała w stronę prysznica, a potem oddała mu ręcznik. Wolała tego w ogóle nie robić. Mężczyzna jednak nie przyjął go z powrotem.
— Och, umyjesz się — powiedział. Podszedł bliżej, a ona uniosła dziarsko podbródek. — Albo sam ci w tym pomogę.
Uniósł dłoń, żeby jej dotknąć, może kierując ją do jej włosów albo ramienia. Odskoczyła i ruszyła pod prysznic, włączając strumień wody.
Zrzuciła buty ze stóp. Rozsunęła zamek swojej bluzy. Zdjęła kurtkę i sweter. Zaklęcie cięć brzytwy, którym ją wcześniej trafił, przecięło również warstwy jej ubrania, pozostawiając małe rozcięcia na całej jego powierzchni. Spojrzała na strumień prysznica, obserwując, jak gorąca para unosi się, wirując w powietrzu.
Rozpięła guzik dżinsów. Rozsunęła zamek błyskawiczny. Zsunęła w dół nóg zarówno majtki, jak i dżinsy, szybko zrzucając je ze swoich stóp. Zerwała koszulę, przeciągając ją przez głowę, Odrywając zaschnięte płaty własnej krwi z pleców. Rozpięła stanik.
Weszła pod wodę i wyobraziła sobie swój własny prysznic w domu rodzinnym w Hampstead. Szampon jej mamy na półce w rogu wanny. Brzytwę jej ojca przy mydelniczce.
Odgarnęła włosy, przerzucając je przez ramię, stając plecami do drzwi. Poczuła ostre ukłucie na plecach, gdy strumień wody uderzył w rany. Otworzyła oczy, znajdując na półce małą butelkę z płynem do mycia.
Jej matka zwykła śpiewać pod prysznicem. W łazience zawsze pachniało malinami.
Nalała płyn na dłonie, rozprowadzając go po całym ciele.
Kiedy była młodsza mieli psa. I zawsze myli go w wannie, robiąc przy tym straszny bałagan. Pamiętała, że pies uciekł lub zaginął, gdy miała dziewięć lat.
Mądry pies.
— Umyłaś wszystko?
Znów była pod kanciastym prysznicem Ministerstwa, a Antonin Dołohow obserwował ją stojącą pod strumieniem. Pierwszy mężczyzna, który ujrzał ją nagą.
Wiedziała, o co mu chodziło. Jak miała niby... przy nim, tutaj. Przeszył ją ostry dreszcz, sprawiając, że zesztywniała, aż po same uszy.
— Umyj tę śliczną cipkę, Granger, albo sam to zrobię.
Znów zacisnęła powieki. Sięgnęła między nogi, żeby szybko się wyszorować.
Chciała, żeby woda była gorętsza. Parząca.
Zakręciła kran i wyszła spod prysznica, starając się poruszać będąc plecami do niego. Chwyciła ręcznik z haczyka, mocno się nim owijając. Usłyszała, jak Dołohow idzie w jej stronę, więc skupiła swój wzrok na podłodze.
Coś miękkiego uderzyło w jej twarz. Szpitalna koszula. Zmarszczyła brwi, przyjmując ją od niego.
— Nie mam całego dnia.
Założyła koszulę na ręcznik, po czym opuściła go na podłogę. Dołohow wyczyścił jej ubrania, szybkim ruchem różdżki sprawiając, by samo złożyło się i wskoczyło mu na wyciągnięte ręce. Jej majtki wylądowały na samej górze. Podniósł je, owijając ich materiał wokół palca i uśmiechając się do niej.
Wyprowadził ją na korytarz, wciąż ociekającą wodą. Pomyślała, że może powinna znowu spróbować uciec. Bezróżdżkowy wymach dłonią z pewnością mógłby go łatwo rozbroić.
Bosa i mokra. Uciszona. Uciekająca przez Ministerstwo w szpitalnej koszuli.
Hermiona nie odrywała wzroku od ziemi.
Zaprowadził ją pod drzwi pokoju, który mijali wcześniej. Tego, z którego wyglądała Uzdrowicielka.
Stolik do badań i dwie Uzdrowicielki. Wepchnął ją do środka. Jej serce zadudniło gwałtownie, ale starała się pamiętać o tym, że żadna z pozostałych dziewczyn nie wyglądała po badaniach lekarskich gorzej niż przed nimi.
Jedna z kobiet w bieli odwróciła się, by ich powitać, ale zbladła, gdy jej wzrok spoczął na Hermionie.
— Wejdź — pisnęła wątłym głosem.
Hermiona przysunęła się w stronę stołu do badań, wciąż ociekając wodą. Czarownica rzuciła na nią zaklęcie suszące, a Hermiona skinęła głową w podziękowaniu. Druga kobieta zamarła na krótki moment, mrugając kilka razy, kiedy odwróciła się, widząc przed sobą Hermionę. Była starsza, o siwiejących włosach i pulchnej sylwetce. Szybko jednak wróciła do tego, co robiła wcześniej.
— Pełne badania. Szczegółowe. — Dołohow skrzyżował ramiona na piersi, stając przed drzwiami.
Hermiona wślizgnęła się na stół do badań, przytrzymując swoją zapiętą koszulę.
— Czy istnieje jakaś szansa, że możesz być w ciąży? — zapytała młodsza czarownica.
Hermiona przełknęła ciężko i pokręciła głową. Nie.
Uzdrowicielka rzuciła na nią zaklęcie diagnostyczne. Hermiona z łatwością odczytała wyniki, nie znajdując informacji o żadnych nowych urazach ani siniakach, czy to wewnętrznych czy zewnętrznych. Coś świeciło jednak na czerwono, niczym migające światło stopu. Kobieta zmarszczyła brwi i odsunęła się, by rozpiąć tył jej koszuli. Hermiona poczuła na swojej szyi ciche westchnienie uzdrowicielki, kiedy ta ujrzała nacięcia na skórze jej pleców. Szybkie zaklęcie i nie było po nich nawet śladu.
Młoda czarownica ostrożnie uniosła jej lewe przedramię, przyglądając się dziełu Bellatriks Lestrange. Spojrzała na Hermionę, nawiązując szybki kontakt wzrokowy, zanim gwałtownie odwróciła twarz. Zatrzymała się nad kilkoma bliznami, które dziewczyna nabyła w zeszłym roku, żyjąc w szaleńczym biegu wiecznej ucieczki.
Pamiętając swoje wcześniejsze rozważania, Hermiona zerknęła na lewe przedramię. Podpis Yaxleya został umieszczony tuż nad blizną od noża Bellatriks. Upewnili się, by ta nadal była widoczna.
— Kiedy ostatnio jadłaś?
Hermiona potrząsnęła głową.
Czarownica zamrugała, patrząc na nią.
— Wiele z twoich wskaźników odżywczych jest bardzo niskich. Powinnaś… — Dziewczyna spojrzała szybko na Dołohowa, po czym zacisnęła usta. — Zalecam, żeby jadła więcej. Szczególnie potraw bogatych w białko.
Dołohow przewrócił oczami.
— Taaa, mówisz to przy każdej. — Odbił się plecami od ściany, podchodząc do stołu. — A co z drugim zaklęciem?
Starsza czarodziejka zmarszczyła brwi, a wyraz twarzy młodszej nieznacznie drgnął. Odwróciła się do Hermiony, mówiąc:
— Połóż się, proszę.
Hermiona wzięła głęboki, cichy oddech, niepewnie kładąc się na stole. Znowu widziała tylko sufit.
Po chwili podniosła głowę, żeby zobaczyć, jak młodsza kobieta mamrocze zaklęcie, którego Hermiona nie rozpoznawała. Poczuła ciepłe fale zaklęcia, jedną sunącą od czubka jej głowy, a drugą od koniuszków palców u stóp, przeszywające całe ciało od góry do dołu. To było niczym swego rodzaju skan. Ciepło fali skumulowało się w centrum jej ciała, nisko w podbrzuszu, gdzie poczuła szybki i nagły ucisk.
A potem jej brzuch rozjaśnił się, a kula jasnego światła wyłoniła się z pępka. Patrzyła na nią, świecącą tak ostro, że była niemal niebieska.
Z kąta pokoju rozległ się cichy chichot. Hermiona odwróciła się, widząc uśmiechającego się do niej Dołohowa.
— Lepiej spraw, żeby było to warte moich pieniędzy, Szlamo.
Skrzywiła się do niego i odwróciła, by zobaczyć, jak pulchna czarownica marszczy brwi, a potem schyla się, by nabazgrać coś w aktach Hermiony. Młodsza podrapała się szybko po twarzy, ukrywając sposób, w jaki otarła niepożądaną łzę.
Hermiona poczuła ucisk w gardle. Nie była pewna, co oznaczało zaklęcie, ale mogła się tego domyślić.
Dodatkowe pięć tysięcy. Czy nie o tym mówiła Pansy?
— Tej też podajcie środki tłumiące.
Kula światła zgasła i zniknęła. Młoda czarownica westchnęła.
— Masz z tym jakiś problem? — prychnął na nią Dołohow.
— Nie, proszę pana.
— Dwie dawki.
Pulchna czarownica zerknęła przez ramię, ale nic nie powiedziała.
— Dwie? Sir, to nie jest konieczne…
— Dwie — syknął ostro.
Hermiona podniosła się, siadając i patrząc, jak pulchna kobieta przelewa zawartość jednej fiolki do drugiej, napełniając ją po same brzegi. Podała eliksir młodszej kobiecie. Hermiona potrząsnęła głową.
— To tymczasowy środek tłumiący — szepnęła dziewczyna. — Powinien działać maksymalnie przez trzy dni…
— Nie rozmawiaj z nią. Jeśli masz jakieś pytania albo zalecenia, to kieruj je do mnie — warknął ponuro Dołohow.
Dziewczyna zacisnęła usta i skinęła głową.
Tłumiący. Jakiś inhibitor magii? Kiedy takie coś zostało opracowane?
— Wypijesz to, czy sam mam rozchylić ci usta? — zapytał ją.
Młoda czarownica ścisnęła Hermionę za ramię, kiedy podała jej fiolkę. Dziewczyna spojrzała na uzdrowicielkę szeroko otwartymi oczami.
— Trzy dni — szepnęła dziewczyna.
— Czy ja ci właśnie czegoś nie powiedziałem? — warknął Dołohow.
Hermiona spojrzała na masywną postać Dołohowa, stojącego w jedynych drzwiach pomieszczenia z różdżką zaciśniętą w dłoni. Młoda czarownica przygryzła wargę. Starsza zaś robiła coś w drugim kącie pokoju.
Trzy dni. I co potem?
Hermiona przełknęła eliksir. Dwa duże łyki o miętowym posmaku.
Kiedy Uzdrowicielka odebrała fiolkę z jej dłoni, Dołohow powiedział:
— I jeszcze to drugie. Zaklęcie.
Palce kobiety zadrżały.
— Dla niej? — Młoda czarownica odwróciła się, by spojrzeć szeroko otwartymi oczami na Dołohowa.
Mężczyzna uniósł brew.
— W końcu jest szlamą, prawda?
— Ale… — Dziewczyna spojrzała na Hermionę.
Hermiona obserwowała jej wewnętrzną walkę, nie mogąc zrozumieć, o czym właśnie rozmawiali.
— Jest jakiś problem?
— Czy to nie byłaby… wielka strata, sir?
Starsza kobieta nie odwróciła się, kontynuując notowanie czegoś w aktach.
— Niby w jakich okolicznościach potrzebowalibyśmy, aby pozostała płodna?
Ciężki kamień opadł jej w żołądku. Spojrzała na swoje ręce. Sterylizowali wszystkie mugolaczki.
— Jest całkiem bystra. Bardzo utalentowana. Te geny…
— Jest szlamą. Wykonaj zaklęcie — nakazał stanowczo Dołohow.
Poczuła ostry skurcz w żołądku. Nie chciała mieć dzieci. Nie w taki sposób. Nie z jednym z nich.
— Chciałbym porozmawiać o tym z panem Yaxleyem. On jest jej Posiadaczem i uważam, że…
— Czy odmawiasz wykonania bezpośrednich rozkazów? — mruknął ostro Dołohow, podchodząc bliżej.
Hermiona zacisnęła powieki. Nie chciała rodzić dzieci dla Dołohowa. Powinna się cieszyć, że on sam również nie chciał, by to robiła. Ale sterylizacja była permanentna. Jakby cała jej przyszłość została przez nią odgórnie ustalona. Nie było sposobu, aby cofnąć to, co zaraz miało się jej przydarzyć.
— Tak. Odmawiam.
Otworzyła oczy i ujrzała młodą czarownicę stającą między nią a Dołohowem. Starsza kobieta odwróciła się, zaciskając usta.
Dołohow zaśmiał się chrapliwie. A potem rzucił szybkie Crucio.
Hermiona wzdrygnęła się, kiedy Uzdrowicielka upadła. Mały pokój wypełniły jej pełne agonii krzyki.
— Ja to zrobię. — Starsza kobieta wystąpiła naprzód, wyciągając różdżkę. Dołohow ściągnął klątwę z młodej dziewczyny, dyszącej ciężko u stóp Hermiony.
Pulchna uzdrowicielka przeszła nad swoją współpracownicą, zatrzymując się przed Hermioną ze stanowczym wyrazem twarzy.
— Połóż się na plecach.
Hermiona nie stawiała oporu. Musiała oszczędzać siłę do walk, które miałyby znaczenie. Nie mogła używać magii bezróżdżkowej przez trzy dni. Nie mogła nikogo pokonać w fizycznej walce. A bez którejkolwiek z tych opcji, nie zdołałaby ich przechytrzyć.
Odchyliła się do tyłu i patrzyła, jak Uzdrowicielka unosi różdżkę nad brzuchem Hermiony, kładąc dłoń na jej talii, by przytrzymać ją przy stole.
Hermiona przełknęła. Czarownica zakręciła różdżką w lewo, mamrocząc zaklęcie.
Dziewczyna pomyślała o malutkich palcach u rąk i nóg. O chłopcu z bujnymi, brązowymi loczkami siedzącym na jej kolanach, zadumanym nad książką.
Poczuła w podbrzuszu jakieś szarpnięcie. Jakby ją rozkrajano. Jej nogi drgnęły, a z gardła wypłynęło ciche westchnienie bólu. Patrzyła w sufit, gdy Uzdrowicielka obeszła stół, stając nad jej drugim bokiem.
Podwiązywano jej jajowody.
Kobieta uderzyła czubkiem różdżki w jej prawe biodro, pochylając się nad nią i zasłaniając swoim ciałem Dołohowa. I Hermiona pomyślała, że dostrzegła jasną kokardkę balansującą na jej skręconych, siwych lokach.
Znów zakręciła różdżką. Pojedyncza łza skapnęła z jej rzęs.
A potem dłoń Uzdrowicielki zsunęła się z brzucha Hermiony, szczypiąc za skórę na jej biodrze.
Dziewczyna podskoczyła, drżąc. Gdyby nie została wcześniej uciszona, krzyknęłaby. Spojrzała na starszą czarownicę, zmieszana. Po co to było?
Kobieta odsunęła się, gładząc dłonią brzuch Hermiony, po czym odwróciła się do Dołohowa.
— Gotowe.
Ale Hermiona nie poczuła drugiego cięcia. Nie po prawej stronie.
Dołohow uśmiechnął się, a starsza kobieta podniosła młodą Uzdrowicielkę z podłogi. Dołohow podał Hermiona czyste ubranie, warcząc, żeby ta szybko się ubrała. Uzdrowicielki wróciły do robienia notatek w swoich papierach, odwracając wzrok.
Hermiona nawet nie martwiła się o Dołohowa obserwującego ją, kiedy się przebierała. Patrzyła na kobiety.
Scenka odegrana przed Śmierciożercą, by dać Hermionie Granger szansę na normalną przyszłość. Starsza kobieta spojrzała jej ostatni raz w oczy, gdy Dołohow wyciągał Hermionę za drzwi. Szepnął jej coś do ucha o opłakiwaniu ludzkich kundli, które mogliby razem mieć.
Odprowadził ją do pokoju, a Hermiona nawet się nie wzdrygnęła, kiedy przesunął dłonią po jej tyłku. Jej umysł wirował. Jedyna broń, jaka pozostała.
— Hermiono!
Drzwi zatrzasnęły się. Wszystkie dziewczęta wstały. Nawet Pansy przyglądała się jej z zaciekawieniem.
Ginny przepchnęła się do przodu, przytrzymując ją za ramiona, dotykając, sprawdzając i zadając jej pytania, na które nie potrafiła odpowiedzieć.
— Hermiono? — zapytała ze zmieszaniem Ginny, kiedy przyjaciółka nie odpowiadała.
Ta uniosła palce do gardła i potrząsnęła głową. Patrzyła, jak oczy Ginny stają się puste. Dostrzegła, jak Cho marszczy brwi, odwracając wzrok. Widziała pokój pełen dziewcząt zdających sobie sprawę, że kujoński głosik Hermiony Granger został jej odebrany.
Luna zrobiła krok do przodu, wychodząc przed tłum.
— Czy jesteś ranna?
Spojrzała na delikatny uśmiech majaczący na ustach Luny. Potrząsnęła głową.
Nie potrzebowała, żeby wiedziały cokolwiek więcej.
Czy połowa z tych dziewcząt została wysterylizowana? Czy Uzdrowicielki oszczędziły którekolwiek z nich?
Czemu mogło to służyć, skoro miała zostać sprzedana, by być gwałcona? Dlaczego starsza Uzdrowicielka miałaby pozwolić jej zachować pięćdziesiąt procent szans?
Do jej uszu dobiegło czyjeś dyszenie. Kilkoro z nich odwróciło się, widząc, że młoda dziewczyna w wieku nie więcej niż czternastu lat zaczyna płakać. Hiperwentylować się. Penelopa Clearwater podeszła do niej i objęła ją ramionami, nakazując spokojnym głosem, aby zaczęła równomiernie oddychać.
— Co… co my… mamy zrobić? — zawodziła dziewczyna. — Ona nie mogła… Nie mogła wyjść.
Hermiona wzięła powolny wdech, odwracając wzrok. Dostrzegła w tłumie Sally Fawcett, po twarzy której spływały ciche łzy.
Pansy zamknęła oczy, opierając głowę o ścianę i biorąc głęboki wdech.
Ginny przeszła po pokoju.
— Hej. To jest… to nie koniec. Nadal mamy czas.
Ktoś inny zaczął pociągać nosem. Młoda dziewczyna zawyła żałośnie, wtulając się w ramiona Penelopy.
Hermiona zdała sobie sprawę, że one muszą wiedzieć. Musi im powiedzieć.
Rozejrzała się za czymś, czym mogłaby pisać. Nie dostrzegła nic ostrego. Nic jak kreda.
Jedyne, co miały, to owoce.
Podeszła do kosza. Znalazła w środku ogromny półmisek winogron. Zajmie jej to trochę czasu, ale powinny wystarczyć.
Przeciągnęła miskę na środek pokoju i zaczęła oddzielać owoce od winorośli.
Pomyślała o krzykach tej młodej Uzdrowicielki. O sposobie, w jaki stanęła obronnie przed nią, zanim upadła na podłogę.
Hermiona przeliterowała to najlepiej, jak potrafiła.
Oczy pulchnej kobiety — chłodne i zdystansowane, nawet gdy jej pomagała. Niczego nie zdradzając. Jej wyrachowane spojrzenie, kiedy ona i Dołohow wyszli z gabinetu.
Luna podeszła bliżej. Stanęła obok i patrzyła.
Widziała, jak więcej osób zbliża się do układanych przez nią winogron, czekając, aż skończy.
Winorośl była już prawie całkowicie ogołocona z owoców, kiedy Hermiona pomyślała o Lydii Baxter, której nigdy wcześniej nie spotkała. O Parvati i sposobie, w jaki ciemnowłosa dziewczyna zwykła spisywać od niej notatki na zajęciach z zaklęć.
Skończyła pisać. Zostało jej ostatnie winogrono, które ułożyła na końcu zdania. Kropka. Jakby podkreślająca przedstawiany fakt.
Stała, wpatrując się w dół, pozwalając, by prawie pięćdziesiąt dziewcząt podeszło bliżej, aby przeczytać to, co Złota Dziewczyna chciała im przekazać.
Nie jesteśmy same.
Choć podobieństw jest od cholery między Manacled a Aukcją, to jednak mamy różnice. W Manacled liczyło się, żeby każda z dziewczyn była płodna. Żeby linia czarodziejów wciąż trwała i nie liczyło się, czy ktoś był czystej, półkrwi czy mugolskiego pochodzenia. Tu ma to ogromne znaczenie. Chciało mi się płakać, jak pomyślałam, że szanse Hermiony na zostanie matką zostaną tak po prostu odebrane. Rozumiem, że w tamtym momencie jedyne o czym marzyła, to faktycznie mieć dzieci z którymkolwiek z nich, ale no kurcze, dobrze wiemy, że to Draco ją będzie chciał kupić, a wtedy… Kto wie, może jednak w przyszłości chcieliby mieć razem dzieci. Dołohow jest tak obleśny, że mam nadzieję, że w końcu spotka go jakiś “przykry” koniec, który ucieszy nas wszystkich. Już nawet Yaxley nie jest tak okropny, przynajmniej na razie…
OdpowiedzUsuńStrasznie mroczny klimat! Ale gdzieś tam w tle mały płomyczek nadziei tli się, dodając mi otuchy. Będzie dużo bólu i cierpienia, ale jest nadzieja na happy end. Nie mogę się doczekać samej aukcji choć podejrzewam jak przebiegnie.
OdpowiedzUsuńBuziaki !
Brrr ten człowiek jest ohydny brr. Co te dziewczyn muszą przejść 🥺
OdpowiedzUsuńBiorac pod uwage caly rozdzial, zastanawiam sie, czemu na kazdym etapie nie towarzyszyl dziewczynom ich "wlasciciel", skoro to jemu zalezy na jak najwyzszej cenie 🤔 Chociaz pewnie jest to kwestia logistyki, ale bym tam nikomu nie ufala. Jeju, czulam to zazenowanie i naturalny wstyd przed rozebraniem sie i myciem przed obcym, oblesnym facetem, niech go szlag trafi! I biedna Uzdrowicielka, dobrze, ze ta starsza zachowala zimna krew - faktycznie nie sa same!
OdpowiedzUsuńMała
Jezu... coraz mroczniej się robi aż mrozi ale dobrze ze nie są same ten ostatni promyk nadzieji nie zgasł.
OdpowiedzUsuńMrocznie. Ogólnie to zupełnie inne opowiadanie od Manacled jednak klimat podobny, ogólnie nie lubię porównywać opowiadań, ale tak mi przyszło od razu to na myśl kiedy Hermiona leżała na kozetce u uzdrowicielek. Hermiona mimo wszystko nie jest sama, ma inne dziewczyny, Ginny, myślę, że z czasem Pansy może również okazać się dobrą przyjaciółką.
OdpowiedzUsuńCzekam na rycerza na białym koniu Draco. Właściwie ile tu jest finalnie rozdziałów?
Moment podwiązania jajowodów, bliski mi temat prywatnie, no i płakałam jak bóbr, a szlochałam kiedy okazało się, że jeden jajowód jej zostawiła. Ostatni raz tak szlochałam na BM/BS. Chyba to nie opowiadanie, które poczytam w pracy, jakie dziś szczęście, że jestem sama w biurze <3
Będzie ciężko, ale lubię taki klimat. Początek jest taki mroczny, że aż strach się zagłębiać dalej.
OdpowiedzUsuń