Lipiec 2002

W następny wtorek podczas poszukiwań składników Hermiona czuła się lekko paranoicznie. Cała podróż minęła jej jednak bez incydentów. Gdy tego ranka dotarła do chaty, Draco już tam czekał.

- A więc pojedynkowanie - powiedział, kręcąc różdżką w prawej dłoni, gdy przeszła przez drzwi.

Hermiona zamarła i lekko zbladła.

Przygotowała się - wielokrotnie przypominała sobie, że gdy Draco tylko poczuje się lepiej, prawdopodobnie zrobi jej coś niesamowicie paskudnego. Najwyraźniej była to jego domyślna metoda utrzymywania dystansu między nimi.

Po jego karze uzdrowiła go znacznie bardziej niż po walce z wilkołakiem. Jeśli uważał, że ostatnio przesadziła ze sposobem, w jaki go dotykała - jeśli przestrzeń między nimi naprawdę się zwęziła - przypomniała sobie, że w końcu może zrobić coś okrutnego, by ją ponownie poszerzyć.

Wiedziała…

Ale rzeczywistość nadal była dla niej jak wypatroszenie.

Spuściła oczy i zmusiła wyraz swojej twarzy, żeby się nie zmienił.

- Dobrze - powiedziała. Upuściła torbę przy drzwiach i osłoniła ją zaklęciem.

Gdy patrzył na nią z drugiego końca pokoju, wyraz jego twarzy był chłodny i wyrachowany.

- Chętnie zobaczę, czy poprawiły się twoje uniki i uskoki, ale nie chcę ci co minutę przywracać przytomności...

Hermiona wzdrygnęła się lekko.

- Tylko nie trafiaj w moje w ręce - przerwała mu. - Nie będę mogła pracować... jeśli znowu zaczniesz celować w moje ręce.

Jego oczy zwęziły się z irytacji.

- Oh spieprzaj, Granger. Nie zamierzam cię przeklinać - warknął. Machnął ostro różdżką w jej stronę, a ona poczuła… wilgoć.

Spojrzała w dół i zobaczyła dużą kroplę wody rozpryskującą się na grzbiecie jej dłoni.

- Zdaję sobie sprawę, że uważasz mnie za totalnego potwora… - powiedział beznamiętnie. - Jednak mam w zwyczaju dotrzymywać słowa. Przypuszczam, że woda cię nie urazi.

Hermiona nadal wpatrywała się w swoją dłoń ze zdumieniem. W końcu spojrzała na niego i zarumieniła się.

- Przepraszam - wymamrotała.

- Dobrze. - Wyraz jego twarzy był sztywny. - A więc, interesuje mnie przede wszystkim to, jak się poruszasz. Spróbuj jednak rzucić na mnie jakąś klątwę, jeśli dasz radę.

Przyjął bardzo niezobowiązującą postawę pojedynkową i czekał, aż ona zrobi to samo.

Zrobiła to, a potem lekko skinęła głową w ukłonie, zanim wysłała w jego stronę zaklęcie galaretowatych nóg. Zablokował czar zaledwie lekkim ruchem prawej ręki.

Posłał w jej stronę kilkanaście kropel wody, a ona z łatwością odbiła je niewerbalną tarczą.

Wysłała przed siebie serię ogłuszaczy, a on zablokował je bez ruchu.

- Dlaczego tak bardzo przejmujesz się tym, jak ja się poruszam, skoro ty nigdy tego nie robisz? - zapytała, wysyłając kilka czarów blokujących i zaklęć galaretowatych nóg w kierunku jego stóp.

- Nie pojedynkuję się - powiedział, rzucając jej cienki uśmiech, kiedy zablokował jej zaklęcia i wycelował w jej stopy kilkoma kroplami wody. - Twoja tarcza nie jest wszechstronna. Przestań ją utrzymywać i rób uniki lub upewnij się, że zakrywa ona całe ciało.

Zarumieniła się i fizycznie uniknęła następnych dwudziestu kropel wody, wysyłając kilka łagodnych zaklęć w jego kierunku.

- Nawet nie próbujesz we mnie trafić - powiedział marszcząc brwi. - Zdajesz sobie sprawę, że ja praktycznie żyję walką. Walczę z wilkołakami, waszym Zakonem, Śmierciożercami… Szczególnie w ostatnim czasie, gdy wszyscy w szeregach Czarnego Pana myślą, że moja kontuzja jest otwartym zaproszeniem do próby zajęcia mojego miejsca.

Hermiona prawie się potknęła i spojrzała na niego z przerażeniem.

- Co? - powiedziała głosem pełnym szoku. Gdyby był Harrym lub Ronem, trzepnęła by go po głowie.

Trafił kroplą wody wprost między jej oczy.

- Skup się! - warknął, po czym położył dłoń na swoim czole w pozornej rozpaczy, nadal z łatwością blokując zaklęcie unieruchamiające, które wystrzeliła. - Merlinie, jesteś beznadziejna. To dlatego tak często przegrywacie.

- Jestem uzdrowicielką - warknęła obronnie. - Gdybyś chciał, żebym bardziej się postarała, by cię przekląć, powinieneś zacząć opowiadać o tym, jak bardzo lubisz zabijać małe kocięta.

- Każdej nocy, zanim pójdę spać - mrugnął ze śmiertelną powagą, wypełniając powietrze kroplami wody. Cała podłoga była już pokryta kałużami.

- Czy naprawdę się pojedynkowałeś? - zażądała Hermiona. Przestała próbować go oszukać i po prostu wpatrywała się w niego z oburzeniem, odbijając na bok całą wodę, którą wysyłał w jej stronę.

Draco przewrócił oczami.

- Może jeszcze pamiętasz, że jestem Śmierciożercą - powiedział. - Nie wiem, jak mogło cię to zaskoczyć.

- Jesteś ranny! Zakładałam, że istnieją pewne choćby podstawowe zasady dotyczące ludzkiej przyzwoitości, nawet wśród Śmierciożerców - kipiała.

- Cóż, myliłaś się. Pomimo swojego mugolskiego pochodzenia, Czarny Pan mocno wierzy w przetrwanie najsilniejszych. Stąd jego dążenie do ujarzmienia wszystkich mugoli. Jeśli moja… Kara… Naraża mnie na obalenie, to rzekomo na to zasługuję.

- Więc co? Mogą cię po prostu zaatakować, kiedy tylko zechcą? - zapytała ze złością, nadal osłaniając się przed ulewą, którą na nią skierował. Cała podłoga była pokryta wodą.

- Oczywiście, że nie - powiedział, wydymając protekcjonalnie usta. - Ciągłe walki wewnętrzne osłabiają spójność wojskową. Każdego tygodnia Czarny Pan wyznacza czas, w którym wyzwania są dozwolone. Generalnie istnieją pewne ograniczenia dotyczące zabijania lub robienia czegokolwiek, aby trwale osłabić naszą… użyteczność.

- To podłe.

- Cywilizowany człowiek jest bardziej doświadczonym i mądrzejszym dzikusem - powiedział Draco.

Hermiona zerknęła na niego zmieszana.

- Jak to jest, że znasz Darwina i Thoreau?

- Och, wiesz. Poznaj siebie. Poznaj wroga. I wygrasz sto bitew bez strat - powiedział z lekkim uśmieszkiem. - My, zdziczali Śmierciożercy, wiemy, jak czytać. Czarnego Pana nie obchodzi, co robię, dopóki nadal zapewniam mu zwycięstwo.

Westchnął gwałtownie i przestał strzelać do niej wodą.

- Naprawdę nawet nie zamierzasz mnie przekląć, prawda? - zapytał z irytacją, usuwając kałużę wody, w której oboje stali.

Hermiona lekko się zarumieniła.

- Spędziłam dużo czasu, próbując cię wyleczyć. Nie chcę, żeby coś ci się stało - przyznała niechętnie.

- Ty pieprzona kretynko - powiedział, patrząc na nią. - Czy spodziewasz się, że Śmierciożercy okażą ci taką samą uprzejmość? Jeśli odniesiesz kontuzję upadając na ziemię, dodatkowe przeklinanie cię byłoby dla nich zabawne.

- Sądzę, że łatwo stwierdzić, że byłabym dość słabym Śmierciożercą - warknęła.

- Z pewnością. Ale mam nadzieję, że potrafisz być na tyle pragmatyczna, aby kompetentnie się pojedynkować.

- Potrafię być pragmatyczna. Jeśli dochodzi do skrajności, nie waham się. Ale… nie mogę teraz próbować cię zranić.

Przygryzła wargę i odwróciła od niego wzrok.

- Ty… - zaczęła. - Uratowałeś teraz kilkaset osób. Jest szansa, że ​​nikt się nigdy o tym nie dowie. I zostałeś za to ukarany. Więc… Nie będę próbowała cię skrzywdzić. Nie, kiedy już i tak jesteś ranny.

Stała tam, czując się trochę zakłopotana. Westchnął i spojrzał na nią. Kiedy stał, rozważając sytuację, na jego twarzy malowała się chłodna kalkulacja. Potem zapadła długa, głucha cisza.

- Czy wiedziałaś... - powiedział Draco lekkim tonem po minucie. - Czy wiedziałaś, że byłem tam, kiedy wyciągnięto z ukrycia rodzinę Creeveyów?

Hermiona nie mogła być bardziej oszołomiona, nawet gdyby podszedł i uderzył ją w twarz. Spojrzała na niego ostro, podczas gdy on kontynuował.

- Dwóch mugolskich czarodziejów z tej samej rodziny. Całkiem niezwykła anomalia. Została uznana za priorytetową. Czarny Pan chciał, aby ich śmierć była spektakularna.

- Ty… - zakrztusiła się Hermiona. Słowa zamarły w jej gardle, przesiąknięte rosnącą grozą.

- Powinnaś była słyszeć, jak krzyczeli ci mugole. Droga ciotka Bella tak bardzo lubiła Cruciatusa. Pamiętasz, jak doprowadziła Longbottomów do szaleństwa? Uważała Creeveyów za swój mały występ na bis. Chłopcy próbowali uciekać. Nieźli mali biegacze. Wystarczająco mądrzy, by wiedzieć, że nie mogą uratować swoich rodziców.

Hermiona poczuła się, jakby ktoś ją uderzył. Wielokrotnie. Próbowała oddychać, ale jej płuca nie funkcjonowały. Czuła, jakby coś powoli zaciskało się wokół jej gardła.

Draco kontynuował nieubłaganym tonem: 

- Oczywiście, twój Zakon w końcu dotarł, ale byli raczej spóźnieni. Ojciec ugryzł się w język, dławiąc się własną krwią. Bella wycięła macicę matki, na wypadek, gdyby kobieta była jeszcze na tyle nieświadoma, by nie rozumiała, za co ją karano. Podczas gdy inni rozrzucali jej organy po salonie, ja miałem za zadanie wytropić chłopców. Było to łatwe, bo bełkotali i starali się pozostać razem. Umieszczenie ich na wsi, całe mile od innej farmy, było sporym niedopatrzeniem dla dwóch czarodziejów, którzy nie mogli się teleportować. Potem ten mniejszy wszedł do nory borsuka i złamał nogę. Zaczął czołgać się po trawie. Łatwy cel dla Klątwy Zabijającej. To była druga osoba, którą w swoim życiu trafiłem w plecy.

Nadgarstek Hermiony gwałtownie, bez jakiegokolwiek namysłu wyskoczył do przodu, gdy rzuciła w jego stronę zaklęcie tnące. Musnęło ono policzek Malfoya. Nie wzdrygnął się, gdy z cienkiego cięcia trysnęła krew, ciurkiem spływając po jego twarzy. Podszedł do niej.

- Wiesz… - powiedział cicho. - Klątwa Zabijająca. Ona coś z ciebie wydziera. To nie jest coś, co każdy może rzucić. Nie wielokrotnie. Colin mógł uciekać dalej. Gdyby to zrobił, mógłby nadal żyć. Ale zatrzymał się. Zatrzymał się przed zmarłym bratem. Pobiegł z powrotem, próbował zabrać ze sobą ciało.

- Czy ty… - wychrypiała Hermiona, czując się tak, jakby mogła umrzeć z powodu przerażenia, które obecnie w niej wzbierało. - Jesteś...

Malfoy uniósł brew i uśmiechnął się do niej chłodno.

- Chcesz wiedzieć, czy to ja jestem odpowiedzialny za ten koszmar w twojej głowie?

Hermiona czuła, że ​​gdyby ponownie otworzyła usta, mogłaby zwymiotować. Jej różdżka drżała w palcach. Czuła się rozdarta między pragnieniem krzyku a szlochaniem. Nigdy nie sądziła, że ​​jest zdolna do jakiegokolwiek okrucieństwa, ale kiedy Malfoy zbliżył się do niej, a jego szare oczy błyszczały, miała pewność, że jest w stanie go zranić.

- Nie - powiedział cicho, a Hermiona lekko drgnęła. - To był Dołohow. Właśnie ją wymyślił. Przyszedł specjalnie z nadzieją, że tego dnia przetestuje swoją nową klątwę. Ale trudno jest ją wycelować. Bezużyteczny daleki zasięg. Trzeba być blisko celu. Gdyby Colin po prostu uciekł, nigdy nie zostałby nią trafiony.

Hermiona zacisnęła dłonie na ustach i upadła na podłogę ze stłumionym szlochem.

Malfoy ukląkł, uniósł ostro jej podbródek i spojrzał zimno w jej oczy.

- Tak wygląda gryfoński sentyment. Wszystkie te szlachetne ideały niepozostawiania za sobą ludzi, nawet umarłych… O niestosowaniu Czarnej Magii, nie celowaniu w kogoś, ponieważ już upadł, próbując przypisywać ludziom heroizm… Kiedy zechcesz w coś takiego wierzyć, przypomnij sobie, jak i dlaczego Colin umarł na twoich oczach. Nie masz pojęcia, ilu twoich bojowników Ruchu Oporu zabiłem, ponieważ wierzyli w kłamstwo, że dobroć na wojnie jest zaletą.

Puścił jej twarz i wstał.

- Jeśli nie nauczysz się walczyć teraz, zginiesz. Fakt, że jeszcze nie zostałaś zabita podczas szukania składników, wynika z czystej dobroci losu. Jestem pewien, że jesteś zbyt pragmatyczna, aby dalej polegać na takich rzeczach. Jeśli posiadasz jakikolwiek rozsądek, spodziewam się od ciebie prawdziwej decyzji w przyszłym tygodniu.

Upuścił obok niej zwój pergaminu i aportował się z trzaskiem.

Hermiona przez długi czas siedziała, drżąc na wilgotnej podłodze chaty.

Nikt nigdy nie mówił o Colinie.

Z powodu wspólnej rozwagi, zarówno ze strony Hermiony, jak i Harry'ego, temat ten był skrupulatnie unikany. Wszystko, co nawet niejasno go poruszało, było traktowane z najwyższą delikatnością.

Po tym, jak to się stało, Hermiona ukryła wspomnienie w zakamarkach swojego umysłu skąd jątrzyło się jak rana. Malfoy natknął się na nie, ucząc ją oklumencji.

Wyciągnięcie go i wykorzystanie traumy, by ją zganić, było tak oszałamiającym ciosem, że poczuła się, jakby przechodziła fizyczny szok.

Niewiele rzeczy wciąż wydawało się Hermionie święte.

Nie jej ciało.

Nie jej dusza.

Ale śmierć Colina - zawsze była to bardzo prywatna agonia. To odciągnęło ją od przyjaciół. Zabrało ją przez Europę, i z powrotem. Zepchnęło ją aż do chaty, w której siedziała. Aż do Malfoya, który użył tego, by umniejszyć jej ostatnim fragmentom siebie, które wciąż pozostały.

Przycisnęła dłonie do oczu, aż zaczęły boleć. Próbowała odzyskać jasność myśli.

Spóźniła się na swoją zmianę w skrzydle szpitalnym, kiedy w końcu zdołała zwlec się z podłogi i wrócić na Grimmauld Place.

Czuła, jakby płynęła przez dzień. Dziwnie oderwana. Jakby między jej umysłem a resztą świata była tafla grubego szkła.

Hermiona przeszła przez swoje obowiązki leczenia, a potem długi wieczór warzenia.

Zakon potrzebował dużej porcji Wywaru Żywej Śmierci. To była ich metoda postępowania z więźniami. Nie zabijali ich, ale nie mieli ani więzień, ani wystarczającej liczby ludzi, by móc kogoś przeznaczyć na strażników. Dlatego Śmierciożercy, których złapali, byli trzymani w nieokreślonym miejscu w stanie zawieszenia ruchowego. Wszystkim kierował Bill Weasley i jego żona Fleur. Wykorzystywali one swoje umiejętności dawnych Łamaczy Klątw do tworzenia wyszukanych zaklęć i osłon, aby pomieścić znaczną liczbę więźniów zgromadzonych przez Zakon na przestrzeni lat.

Kiedy siedziała i odczekiwała dwie i pół minuty, aż eliksir się ustabilizuje, zerknęła na zegarek. Była prawie ósma.

Westchnęła i ukryła twarz w dłoniach. Nie chciała znowu widzieć Malfoya. Gdyby to zrobiła, pewnie uderzyłaby go w jego okrutną twarz.

Prawdopodobnie i tak nie spodziewał się, że się pojawi.

Jej różdżka zadrżała, wskazując, że czas minął, po czym wrzuciła do środka ostatni kawałek korzenia waleriany.

Eliksir stał się blado różowy.

Przykryła go i ostrożnie odłożyła na bok.

Podniosła słoik z maścią i obróciła go w dłoniach. Prawie skończył jej się Wyciąg z Dyptamu. Większość swojego zapasu wykorzystała na jego runy. Próbowała nie obliczać, ile innych ran mogłaby wyleczyć, gdyby nie używała go na Draco. Starała się nie mierzyć jego wartości w porównaniu z życiem innych. Ilu ocalił, ilu zabił, ile istnień jego pomoc była, lub nie była warta.

Zabił Dumbledore'a. Sama liczba zgonów, za które był odpowiedzialny, wystarczyła, by go potępić. Nigdy nie zdoła zrównoważyć tej wagi, bez względu na to, ile osób by uratował.

Chyba że pomógłby im wygrać. Jeśli wygrają, to mogłoby wystarczyć.

Uśmiechnęła się gorzko do siebie.

Draco Malfoy był dokładnie tą samą osobą, z którą rozmawiała poprzedniej nocy. Jedyna różnica polegała na tym, że jej wiedza o nim nieco się poszerzyła.

Nie mogła go zrozumieć.

Po co się tak złościł, że nie chciała go skrzywdzić, kiedy już i tak był ciężko ranny? Był tak nierozsądnie zły i zgorzkniały. Czuła się, jakby zniszczyła kruchy pokój między nimi.

Ale prowokowanie jej śmiercią Colina było płytkie, nawet jak na jego standardy.

Może naprawdę martwił się, że umrze.

Prychnęła do siebie. Gdyby tak było, to prawdopodobnie tylko dlatego, że nie chciał ryzykować posiadania nieoklumensów jako swoich kontaktów.

Zanim zdążyła pomyśleć, włożyła maść do kieszeni i ruszyła do chaty. Przybyła o cztery minuty za wcześnie.

Bycie tam ponownie, było dla niej męczące.

Usiadła na krześle i wyjęła z kieszeni zdjęcie. Przedstawiało ona ją, Rona i Harry'ego w Wielkiej Sali, uciętych do połowy i spoglądających w górę, lekko zirytowanych tym, że zostali sfotografowani. Colin je zrobił.

Zawsze się na nie gapiła, gdy czuła się przygnębiona.

Włożyła je z powrotem do kieszeni, a potem przechyliła się przez stół i schowała głowę w ramionach.

Może po powrocie zaaplikowałaby sobie Eliksir Bezsennego Snu. W głowie czuła już nadciągające koszmary, czekające tylko na okazję, by przedrzeć się i wypłynąć na powierzchnię jej świadomości.

W tym miesiącu brała już ten eliksir osiem razy. Nadal miała koszmary od wszystkich ofiar z działu rozwoju klątw, które zostały stamtąd sprowadzone.

Próbowała. Tak bardzo starała się ich ocalić.

Nic nie mogła zrobić. Prawie każdy umarł. Tych, którzy tego nie zrobili, poddała eutanazji, aby oszczędzić im nieskończonej agonii, w której zostali magicznie uwięzieni.

Gdyby wzięła dziś Eliksir Bezsennego Snu, byłoby to złamaniem zasad, których przestrzegali wszyscy inni. Z wyjątkiem przypadków trwałych kontuzji, nikomu nie przysługiwało więcej niż osiem fiolek miesięcznie.

Nie żeby ktoś się o tym dowiedział. Hermiona była odpowiedzialna za regulację zapasów eliksirów. Ruch Oporu był zbyt rozbudowany, by pozwolić sobie na nadmiarowość umieszczenia nad jej osobą dodatkowego przełożonego. Nawet gdyby próbowali - chyba że ta osoba również miałaby mistrzostwo w eliksirach - istniała niewielka szansa, że ​​mogliby powstrzymać Hermionę przed chytrym robieniem tego, co jej się podobało.

Ale naruszenie zasad było śliskie. Dziewięć razy w miesiącu. Tak łatwo byłoby jej zracjonalizować później dziesiątą porcję. Potem jedenastą.

Aż eliksir przestałby działać.

Dopóki nie sięgnęłaby po coś mocniejszego.

Severus ją ostrzegał. Liczba sposobów, w jakie Mistrz Eliksirów mógł nadużywać swoich umiejętności, była nieskończona.

Może po powrocie do domu naćpałaby się z Nevillem albo zobaczyła, czy Charlie podzieli się z nią zapasem Ognistej Whisky.

Ale tak naprawdę nie chciała się naćpać. I nie wolno jej było, nawet jeśli by tego chciała. Zawsze musiała być w gotowości, na wypadek nagłych sytuacji związanych z leczeniem.

Mogła się upić. W swoich zapasach zawsze starannie przechowywała eliksir trzeźwości. Ale nawet kiedy była trzeźwa, ledwo dogadywała się z Charliem.

Hermiona rozpaczliwie potrzebowała kogoś, z kim mogłaby porozmawiać.

Prawie każda interakcja z Malfoyem była jak emocjonalny cios w brzuch, a ona musiała odejść od niego i udawać, że nic nigdy się nie wydarzyło.

Mieszkała w domu pełnym ludzi, jednocześnie czując się całkowicie odizolowana.

Rozległ się słaby trzask aportacji. Podniosła tępo głowę widząc, że ​​przybył Malfoy. Jak zwykle zimny i leniwy.

Chciała płakać i uciekać. Albo przekląć go paskudnie i po prostu zostawić go tam.

Przełknęła i wstała.

Rozpiął koszulę i usiadł okrakiem na krześle. Nie powiedziała ani słowa, ściągając materiał z jego ramion i zabierając się do pracy.

- Zamierzam teraz użyć zaklęcia oczyszczającego - powiedziała mechanicznym głosem. Policzyła do trzech i rzuciła czar.

Potem szybko ponownie nałożyła maść. Dyptam poczynił postępy w neutralizowaniu trucizny. Cięcia wydawały się prawie gotowe do rozpoczęcia leczenia. Prawdopodobnie będzie mogła zacząć je zamykać w ciągu następnego tygodnia. Proces ten zająłby jednak kilka godzin, aby mogła go prawidłowo wykonać i upewnić się, że tkanka blizny nie pozostanie napięta i nie rozciągnie się, gdy zacznie poruszać ramionami.

Nie chciała z nim rozmawiać, ale zmusiła się do otwarcia ust.

- Jeśli będziesz mieć czas w ciągu najbliższych czterech do siedmiu dni, mogę zamknąć nacięcia. Prawdopodobnie zajmie to trzy godziny. Po ósmej i przed piątą to dla mnie najlepsza pora. W ciągu dnia mam zmiany w szpitalu i inne obowiązki.

Nic nie odpowiedział.

Odświeżyła zaklęcia ochronne i zarzuciła mu koszulę na ramiona. Potem odwróciła się i bez słowa wyszła z chaty.

Letni wieczór był chłodny. Zadrżała lekko i ruszyła kamienistą alejką. Zdecydowała. Miała zamiar ostro i solidnie się uchlać.

Stanęła przed pubem i zawahała się. Po alkoholu stawała się gadatliwa. Nie mogła wejść do mugolskiego pubu i zacząć płakać z powodu wszystkich ofiar wojny. Nawet jeśli zdołałaby udawać lekarkę na oddziale ratunkowym, w rozmowie była okropnym kłamcą.

Kontynuowała spacer, dopóki nie znalazła sklepu, w którym kupiła sobie butelkę porto. Jej rodzice zawsze lubili wieczorami na wakacjach pić porto.

Udała się aż do strumienia, gdzie stała jej wieża modlitewna, a potem spojrzała zdziwiona. Wzdłuż brzegów rzeki rosła trzcina, której wcześniej nie pamiętała, a okolica była nieco cieplejsza. Magiczna. Rzuciła na miejsce jeszcze kilka zaklęć odpychających mugoli i czarów prywatności, po czym otworzyła butelkę i zaczęła pić.

Przypomniała sobie, jak ktoś powiedział jej kiedyś, że pijąc przez słomkę można szybciej się upić. Nie wiedziała, czy to prawda, ale wyczarowała długą rurkę, przez którą zaczęła popijać swój trunek. Obliczyła, że ​​ma kilka godzin, zanim ktokolwiek pomyśli, by zacząć ją szukać. Więcej niż wystarczająco dużo czasu, żeby się upić, wypłakać pod mostem, a potem lekko wytrzeźwieć przed powrotem.

Nie jadła żadnej kolacji, więc alkohol uderzył w nią dość szybko.

Siedziała zwinięta w kłębek wśród trzcin i cicho szlochała.

Nienawidziła Malfoya. Jak śmiał jej żądać, izolować ją i rozmawiać o rodzinie Creeveyów. Miała nadzieję, że to ona go zabije.

Wstała, zdjęła najwyższy kamień ze swojej wieży i ze złością wrzuciła go z powrotem do strumienia.

Zrobiła to dość niedbale. Cała wieża lekko się zachwiała, po czym spadła do wody. Sapnęła z przerażenia i próbowała ją odbudować.

Układanie kamieni wymagało większej finezji i bardziej stabilnych rąk niż jej obecne. Po kilku próbach poddała się, usiadła na środku strumienia i zaczęła płakać.

Od dłuższego czasu nie czuła się aż tak żałośnie i nawet jej to nie obchodziło. Powinna była kupić dwie butelki porto.

- Co ty kurwa robisz, Granger?


6 komentarzy:

  1. Miałam czekać na całość ale to silniejsze ode mnie. Czytam każdy i już się nie mogę doczekać kolejnego. Dobra robota z tłumaczeniem ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak czekałam aż się tutaj objawisz :D <3
      Witam ponownie i pozdrawiam cieplutko :*

      Usuń
  2. Hermiona chyba nie wyciągnęła wniosków z lekcji, którą dał jej Draco. Czy nie zrozumiała, że na polu bitwy nikt nie będzie zastanawiał się w jakim stanie jest przeciwnik? Śmierciożercy nie będą się wahać, żeby zadać ostateczny cios nawet, jeśli przeciwnik już jest ranny. Nikt nie będzie ryzykował, będą woleli pozbyć się wroga i na pewno nie będą patrzeć na to, czy przeciwnik jest ranny czy nie. Jeśli tak z tym bardziej jest łatwym celem. Dlaczego ona nie potrafi tego zrozumieć? Krytykuje Zakon, że nie działają tak jak trzeba, ale w niej samej jest zbyt dużo dobra. Draco nie zaproponował jej tej lekcji, żeby ją od siebie odepchnąć, tylko żeby coś jej uświadomić. Dlaczego potrzeba było jednak tak bolesnego wspomnienia o Colinie, żeby wyzwolić jej atak? Czy musiała być tak prawdziwie zdenerwowana, żeby się na to odważyć? Czy wściekłość ma być jej wyzwalaczem do ataku? Jeśli tak, to Malfoy na pewno znajdzie sposób, żeby ją podręczyć. Chciała znaleźć jego czuły punkt i wykorzystać go przeciwko niemu, tymczasem on sam wykorzystał to zagranie przeciwko niej. Wiedział, gdzie nacisnąć, żeby zabolało najbardziej. Czemu właśnie nie zauważyła tego faktu? Rozumiem, że bezsilność, która ją ogarnęła po śmierci Colina wiąże się z bólem, ale zapijanie smutków nie jest dobrym pomysłem. No cóż, nie ukrywam, że jestem bardzo ciekawa, jak pijana Hermiona będzie się przy nim zachowywać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Malfoy jest bezwzględny ale musi to robić aby wyciągnąć Hermionę z tej jej bańki. Herm upij się i pokaż Malfoyowi że dasz radę 💪🏼

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest przerażające, że bardziej zgadzam się z podejściem do wojny smierciożerców niż zakonu! Ale no nie da się wygrać wojny bez ofiar! Nie da się jej wygrać ogłuszając, a wywar żywej śmierci to kpina! Nie zabili? Serio? To nielogiczne i głupie...
    Hermiona pomimo że jest jedyną która to widzi to kurde i tak jest tak bardzo naiwna!
    A Draco może jest bezwględnym mordercą ale to co przeżył to koszmar, mógł albo się dostosować.albo zginąć...

    OdpowiedzUsuń
  5. Patrząc na to, jak zaciekle i do końca broniła swoich przekonań co do stosowania śmiercionośnych klątw na polu bitwy chyba jednak coś jej po tych naukach Draco zostało w głowie. Chociaż sposób, w jaki jej to wszystko uświadamia jest brutalny i ohydny, ale cóż, wojna jest dużo, dużo gorsza. Współczuję jej tych wszystkich koszmarów, ja bym prawie na pewno nie dała rady, więc tym bardziej mocno podziwiam jej odwagę i jednak pewną niezłomność. Czymże jest jedno upicie się do tego wszystkiego, co znosiła na co dzień? Ech, Malfoy, chyba powinieneś być ostatnim, który będzie jej robił wyrzuty z tego tytułu...

    OdpowiedzUsuń