Marzec 2002

Podczas każdej wolnej minuty jaką miała, Hermiona przeglądała książki, które udało jej się zakupić. Przekształciła ich okładki tak, by przypominały teksty o arytmii, starożytnych runach i uzdrawianiu. Nikt nawet nie wpadł na pomysł, by rzucić na nie okiem, gdy brnęła przez ich treści podczas warzenia, cichych chwil na oddziale szpitalnym czy podczas posiłków.

Nie była pewna, czy którakolwiek z tych informacji rzeczywiście okaże się dla niej przydatna, jednak nie wiedziała, jak inaczej mogłaby się przygotować. Książki były jedynym źródłem, jakim dysponowała. Dlatego więc czytała, robiła burze mózgów i martwiła się odkrywając, że reaguje defensywnie na innych ludzi.

- Przepraszam, Fred - powiedziała krzywiąc się, kiedy ten wpadł by odwiedzić George'a. Próbował złagodzić nastrój zalecając, aby podczas opieki nad jego bratem zabawiła się w ‘niegrzeczną’ pielęgniarkę. Hermiona, nagle stwierdziła, że ​​temat jest zbyt wrażliwy, po czym eksplodowała emocjonalnie i prawie uderzyła go w twarz.

Odwróciła wzrok. 

- Po prostu… ostatnio niewiele sypiam.

To była żałosna wymówka.

Nikt nie spał ani dużo, ani przez długi czas.

Bez względu na kryjówkę, o każdej porze na nogach było zawsze co najmniej kilka osób. Spędzali czas grając w karty, paląc, albo robiąc cokolwiek innego, żeby móc umilić sobie w jakikolwiek sposób długie nocne godziny.

Harry niemal zawsze był wśród osób cierpiących na bezsenność. Wydawał się egzystować na niemożliwie niewystarczającej ilości snu. Czasami nie był już nawet pewien, czy koszmary to sam Voldemort, czy tylko jego własny stres i poczucie winy. Kiedy zaczynał wchodzić w ściany lub stawać i wpatrywać się tępo w przestrzeń, Hermiona wciągała go na oddział szpitalny i podawała mu Eliksir Bezsennego Snu.

Hermiona miała własne koszmary, polegające głównie na umierającym Harrym i Ronie, podczas których próbowała ich uratować, ale jej się to nie udawało.

Twarze zmarłych również ją prześladowały.

Wszyscy, przy których nie była wystarczająco szybka lub sprytna, czy też nie posiadała dostatecznych umiejętności, by móc ich uratować.

W jej snach często pojawiał się Colin Creevey.

Colin był pierwszą osobą, która zmarła pod opieką Hermiony. Było to wkrótce po tym, jak Voldemort zajął Ministerstwo, jednak jeszcze zanim Zakon został zmuszony do opuszczenia Hogwartu. Madame Pomfrey wyszła, żeby kupić nowe eliksiry, kiedy w pośpiechu sprowadzono Colina. Był tam Harry, dotrzymując towarzystwa Hermionie podczas tego cichego popołudnia.

Colina został trafiony klątwą złuszczającą. Nie istniało na nią żadne przeciwzaklęcie.

Hermiona nie mogła go nawet ogłuszyć.

Klątwa zmuszała go do zachowania przytomności. Ani Drętwota, ani Eliksir Bezsennego Snu, ani nawet Wywar Żywej Śmierci - nic z tego nie działało. Klątwa wciąż przedzierała się przez jego świadomość i utrzymywała go w przytomności. Hermiona próbowała wszystkiego, co przyszło jej do głowy, aby to odwrócić. Aby to spowolnić. Aby to powstrzymać. Skóra chłopaka jednak wciąż się oddzielała od jego ciała. Colin wciąż krzyczał. Nawet jeśli gdzieś udało jej się przywrócić mu skórę, ta ponownie oddzielała się od tkanki. W miejscach, gdzie nie zdołała przywrócić mu skóry, klątwa szybko przesuwała się w głąb ciała. Do mięśni i tkanek.

Magia śmiertelnego uroku nie ustała, dopóki nie dotarła do jego kości.

Colin Creevey zmarł otoczony stosem cienkich warstw własnego ciała i kałużą krwi, podczas gdy Hermiona szlochała i próbowała wszystkiego, co przyszło jej do głowy, aby go uratować.

Kiedy wróciła pani Pomfrey, był on już doskonale oddzielonym od tkanki szkieletem.

Hermiona nigdy się z tego nie otrząsnęła.

Nie paliła, nie piła, nie biła się, nie uprawiała niezobowiązującego seksu. Po prostu pracowała ciężej i dłużej. Nie miała czasu na smutek czy żal. Zawsze, gdy przynoszono do niej nowe ciało, nie miała czasu na żadne inne rozmyślania.

Spała, kiedy była zbyt wyczerpana, by śnić.

Spojrzała na Freda. 

- To po prostu zły dzień.

Uśmiechnął się szeroko. 

- W porządku, Miona, masz prawo mieć takie dni, tak jak i reszta z nas. Szczerze, do końca życia nie uda mi się chyba zrozumieć, jak ty to wszystko robisz.

Hermiona odwróciła się i rozejrzała po ambulatorium, czując się bezradna.

- Gdybym nie ja… To kto by to zrobił?

Zakon w pełni polegał na niej i na jej obecności.

Nie było to zrodzone z zawyżonej opinii. To był po prostu fakt. W tym momencie wojny Hermiona była bardziej wyspecjalizowana w leczeniu Czarnej Magii i klątw niż ktokolwiek inny w większości Wielkiej Brytanii.

Kiedy Voldemort przejął Ministerstwo Magii, Zakon został zmuszony do zaprzestania wizyt w Szpitalu Świętego Munga. Wszyscy członkowie Ruchu Oporu wysyłani do szpitala byli natychmiast aresztowani pod zarzutem terroryzmu, a następnie znikali w więzieniach Voldemorta.

Przejęcie Ministerstwa zostało starannie zaplanowane. Pierwszą uchwaloną ustawą była ta o obowiązkowej rejestracji mugolaków. Voldemort rozumiał kluczową rolę, jaką uzdrowienie odgrywało w wojnie, więc Szpital Świętego Munga był pierwszym oczyszczonym z nich miejscem zgodnie z nowym prawem. Wszyscy uzdrowiciele pochodzenia mugolskiego i półkrwi zostali szybko aresztowani, a ich różdżki złamano, zanim zdołali uciec do Zakonu.

Poppy Pomfrey nagle stała się jednym z najbardziej doświadczonych uzdrowicieli w Ruchu Oporu. Hermiona pod jej opieką stała się praktykantką, intensywnie studiując magię leczniczą  od chwili śmierci Dumbledore'a. Kiedy Europejscy Uzdrowiciele sympatyzujący z Ruchem Oporu potajemnie wyciągnęli do nich rękę i zaoferowali szkolenie, Hermiona była jedyną osobą posiadającą wystarczającą wiedzę o uzdrawianiu, aby móc się zakwalifikować. Mimo trudności, Zakon musiał sobie pozwolić na jej oszczędzenie.

Zostawiła za sobą wszystkich. Pożegnała się i ruszyła. Była przemycana przez Europę ze szpitala do szpitala, aby nauczyć się jak najwięcej z zakresu zaawansowanej magii leczniczej. Wróciła po prawie dwóch latach, kiedy ich szpital został naruszony podczas bitwy, a wszyscy uzdrowiciele, których zwerbowali, zostali zabici razem z Horacym Slughornem. Severus trenował Hermionę w zakresie eliksirów, dopóki ich nie opuściła, jednak wciąż kontynuowała swoją naukę w tym zakresie, bo ściśle dotyczyła ona leczenia podczas jej szkoleń w całej Europie. Kiedy wróciła, była zarówno w pełni wyszkoloną uzdrowicielką ratunkową, jak i mistrzynią eliksirów leczniczych. Jej specjalnością było dekonstruowanie klątw w celu opracowywania kontr-zaklęć.

Pierwszą przeciw-klątwą, którą wymyśliła, była ta wobec klątwy złuszczającej.

Ponieważ dział rozwoju klątw Voldemorta stale debiutował nowymi eksperymentalnymi zaklęciami podczas każdej bitwy, potrzeba jej osoby i umiejętności była rozpaczliwa.

Hermiona przeszkoliła w leczeniu tylu członków Ruchu Oporu, ilu zechciało się tego nauczyć. Niestety, magia lecznicza była sztuką precyzyjną i bardzo subtelną. Sukces wymagał ogromnej uwagi i poświęcenia. Zakon starał się uwzględniać co najmniej jedną osobę ze zdolnościami do leczenia polowego w każdej potyczce, aby starać się utrzymać wojowników przy życiu na tyle długo, by mogli oni wrócić do szpitala. Jednak z powodu dużego zapotrzebowania na takie osoby, uzdrowiciele polowi byli przepracowani i mieli najwyższe wskaźniki śmiertelności swoich pacjentów w Zakonie.

Większość wojowników wolała spędzać wolny czas na ćwiczeniu magii obronnej, zamiast wierzyć, że musieliby znać coś więcej niż podstawową magiczną pierwszą pomoc. Uparty optymizm, który wciąż się ujawniał, sprawiał, że Hermiona drżała z frustracji, kiedy pozwalała sobie o tym pomyśleć.

Zakon po prostu nie miał wystarczającej liczby ludzi, aby móc wielu z nich właściwie wykorzystać. Niepowodzenia w przywództwie wpływały na cały Ruch Oporu.

Byli nieprzygotowani na wojnę. Śmierć Dumbledore'a skutecznie podcięła im nogi i od tego czasu walczyli głównie o przetrwanie.

Malfoy to zrobił.

Zabójstwo Dumbledore'a okaleczyło ich. Zgubiło ich.

Teraz starał się być jak jakiś pokręcony zbawiciel, gotów zatamować ranę, którą otworzył.

Hermiona go nienawidziła. Bardziej nienawidziła tylko Voldemorta. Czołową trójkę obiektów jej nienawiści zamykał Antonin Dołohow, szef wydziału rozwoju klątw.

Malfoy rozpoczął wojnę. Spowodował wszystkie ich cierpienia, a jednak teraz to ona musiała przełknąć całą swoją odrazę i być…

…skłonna.

Przerażenie, które zakwitło w niej podczas pierwszej rozmowy z Moodym, powoli ją pożerało.

Nie wiedziała, jak przestać nienawidzić Malfoya. Nie sądziła, że ​​jest wystarczająco dobrą aktorką, aby móc udawać, że wcale tak nie jest. Myśl o przebywaniu z nim w tym samym pokoju bez przeklęcia go - ukarania go za wszystko, za co był odpowiedzialny… Nie była pewna, czy ma w sobie wystarczająco dużo opanowania.

Hermiona zacisnęła zęby i przycisnęła czoło do szyby, próbując myśleć, próbując zmusić się do oddychania i nie roztrzaskania czegoś.

Nie mogła się załamać. Musiała podzielić to na części pierwsze. Musiała wcisnąć całą swoją nienawiść do Malfoya do pudełka i przetrzymać ją gdzieś, skąd nie mogłaby się wydostać i skazić wszystkich jej interakcji z nim. Nie myślałaby jasno, gdyby ciągle kipiała z wściekłości.

Musiała spojrzeć na to z szerszej perspektywy.

Wykorzystanie jego szpiegostwa było ważniejsze niż krótkotrwała satysfakcja z nienawiści do niego.

Potrzebowali go.

Jednak jakaś jej część chciała sprawić, by cierpiał. Nie mogła powstrzymać nadziei, że skoro już dostaną to, czego od niego potrzebowali, będzie osobiście mogła zmusić go do zapłaty za jego grzechy.

Ale - jeśli dzięki temu wygrają wojnę, zwycięstwo będzie należne jemu. Hermiona zgodziła się być za to ceną. Choć nienawidziła go, to gdyby uratował ich wszystkich, wiedziała, że ​​czułaby się zobowiązana dotrzymać swojego słowa.

Bez względu na to, co zamierzał jej zrobić.

Nagle poczuła mdłości. Trzęsła się, a jednocześnie było jej gorąco i zimno.

Odciągnęła czoło od szyby.

Jej oddech utworzył krąg pary wodnej na szkle.

Po chwili wyciągnęła rękę i narysowała runę thurisaz. Symbolizowała ona siłę zniszczenia i obrony, trudności, introspekcję i skupienie. Obok narysowała jej odwrócenie. Jej merkstave: niebezpieczeństwo, bezbronność, zdradę, zło, nienawiść, udrękę i złośliwość.

Ona.

Malfoy.

Patrzyła, jak runy znikają, gdy wilgoć wyparowała z powrotem w powietrze.

Wróciła do swoich książek.

Moody przyszedł do niej tego wieczoru.

- Mamy czas i lokalizację.

- Gdzie?

- Forest of Dean. Piątek. Ósma wieczorem. Zbadam to i za pierwszym razem osobiście aportuję cię we wzkazane miejsce.

Hermiona skinęła głową, napotykając spojrzenie Moody'ego. Była w niej gorycz, którą chciała, żeby zapamiętał. Aby wbiło mu się w pamięć to, jak wyglądała ona wcześniej.

Wydawał się wahać, zanim jego wyraz twarzy stwardniał. 

- Musisz utrzymać jego zainteresowanie tak długo, jak tylko możesz.

Usta Hermiony wykrzywiły się, ale skinęła głową.

- Zdałam sobie z tego sprawę - powiedziała, przesuwając czubkiem palca wzdłuż krawędzi swojej książki, aż poczuła, że ​​ostre strony zaczynają wcinać się lekko w jej skórę. - Nie jestem pewna, czy dam radę, ale zrobię co w mojej mocy. Czy jest jakaś szansa, żebym mogła porozmawiać z Severusem przed piątkiem? Mam do niego kilka pytań.

- Załatwię to - powiedział Moody. Potem odwrócił się i wyszedł.

Piątek.

Za dwa dni.

Tak mało czasu na przygotowania.

Ale tyle czasu na strach.

Nie jadła od pierwszej rozmowy z Moodym. Nie mogła się zmusić. Za każdym razem, gdy próbowała cokolwiek ugryźć, jej przełyk się zaciskał. Żyła na herbacie.

Hermiona zamknęła oczy i zmusiła się do równego oddychania.

Zatrzasnęła książkę, którą trzymała na kolanach i skupiła się na oklumencji.

Według Severusa miała do tego talent.

Prześlizgiwała się przez własne wspomnienia i myśli, porządkując je i układając . Wzmocniła ściany ochronne wokół ważnych spotkań Zakonu. Wokół horkruksów. Potem odepchnęła od siebie wszystkie rzeczy, o których starała się nie myśleć.

W jej głowie było tyle wspomnień umierających ludzi.

Wcisnęła je w głąb swojego umysłu i próbowała zgnieść, żeby więcej nie słyszeć przeszywających krzyków, którymi były wypełnione.

Odfiltrowała swoją nienawiść do Malfoya i ostrożnie schowała ją w kącie, gdzie ta nie mogła jej już rozproszyć ani przytłoczyć.

Ćwiczenie oklumencji było rzeczą najbliższą psychicznemu spokojowi, jaką mogła osiągnąć.

To była część tego, co uczyniło ją utalentowaną uzdrowicielką. Umiała zamknąć się na swoje współczucie i empatię i po prostu skupić na procesie i procedurze leczenia.

Wydawało się, że jest to powszechna cecha wśród uzdrowicieli.

Któregoś dnia, kiedy wojna się skończy, być może mogłaby przeprowadzić badania na temat liczby naturalnych oklumenów w dziedzinie uzdrowicielstwa.

Podejrzewała, że ​​większość uzdrowicieli, którzy ponieśli śmierć, miała przynajmniej odrobinę podświadomej skłonności do tej umiejętności. Oklumencja była tak rzadko uczona, że ​​większość ludzi prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy, kiedy jej używała. Hermiona też.

Przez długi czas myślała, że ​​jest jej zwyczajnie zimno. W miarę upływu lat wojny, jej rosnąca tendencja do wyłączania emocji i dążenia do racjonalnego myślenia była nieugięta, w przeciwieństwie do emocjonalnego popędu Rona i Harry'ego.

Nie była kompletnie nieczuła - czuła wiele różnych rzeczy. Ale emocje były tylko uzupełnieniem. Nie decydowały za nią.

Umysł zawsze był na pierwszym miejscu, serce tylko za nim podążało.

Wszystko zaczęło się po śmierci Colina. Nie mogła być taka jak Harry. Ta śmierć stała się przełomowym momentem dla każdego z nich.

Po zobaczeniu Hermiony próbującej uratować Colina, Harry był całkowicie przekonany o czystym złu Czarnej Magii. Kierowało nim to, co uważał za słuszne. To jak wierzył, że rzeczy powinny wyglądać.

W przypadku Hermiony stało się odwrotnie. Zdała sobie sprawę z niemożliwej przewagi, jaką Śmierciożercy mieli nad Zakonem. To było jej przebudzenie na cenę porażki. Przekonała się, że prawie każdy sposób może być uzasadniony, aby powstrzymać Voldemorta. Koszt przypisania idyllicznej moralności na rzecz przegranej był zbyt wysoki. To był po prostu logiczny wniosek. Im dłużej trwała wojna, tym więcej dobrych i niewinnych ludzi cierpiało i umierało.

Ta różnica w konkluzji doprowadziła do rozłamu między nią, a Harrym.

Czarna Magia była odpowiedzialna za odebranie mu rodziców, Syriusza, Dumbledore'a, Colina… Wszyscy zostali odebrani mu właśnie przez Czarną Magię. Rozwiązanie Hermiony polegało na używaniu jej, a było dla Harry'ego nie do przyjęcia.

Był zdeterminowany: nie zamierzali być zabójcami. Zakon nie będzie taki. Miłość już wcześniej pokonała morderczą klątwę. Pokonała Voldemorta.

Wszyscy inni krzyczeli na cynicznych i pragmatycznych członków Zakonu. Nawet gdy sytuacja wojenna się pogarszała, przekonanie to tylko umacniało się z każdym straconym życiem.

Wierzący w Światło nie mogli porzucić swojego stanowiska, ponieważ zmusiłoby to ich do przyznania, że ​​wszystkie zgony poszły na marne. Że prosili ludzi o śmierć za ideał, który ostatecznie zawiódł.

Zamiast zmierzać się z tak gorzką prawdą, byli coraz bardziej przekonani, że ofiary i straty stawały się w jakiś sposób tak ogromne, że musiały być tego warte. Że równowaga między dobrem a złem szybko przechyli się, by im sprzyjać, ponieważ… po prostu musi.

Hermiona wychodziła ze spotkań Zakonu gotowa płakać z frustracji. Uciekła się nawet do napisania eseju wyjaśniającego błąd kosztów utopionych, irracjonalną eskalację zaangażowania i teorię samo-usprawiedliwienia. Kiedy próbowała im wyjaśnić mugolską psychologię, została odepchnięta na bok, a kiedy i tak nadal próbowała, była traktowana jak jakiś tchórzliwy potwór, który próbuje użyć psychologii do moralizacji morderstwa.

Kiedyś spędziła w szpitalu trzynaście godzin, starannie rekonstruując płuca profesora Flitwicka. Kiedy zaraz potem wezwano ją na spotkanie Zakonu, była tak wyczerpana, że nowej furii podjęła temat Czarnej Magii. Została ze złością poinformowana przez równie wściekłego i wyczerpanego Rona, że ​​jest suką i wydaje się nawet nie rozumieć sensu i idei Zakonu.

Kilku innych członków mu przytaknęło. Harry tego nie zrobił, ale nie chciał na nią patrzeć. Poklepał jednak Rona po ramieniu, kiedy opuszczał spotkanie.

Potem płakała.

Severus znalazł ją w schowku, przeżywającą załamanie emocjonalne. Po kilku minutach spędzonych na przemian na lekkim obrażaniu jej i rażącym obrażaniu reszty Zakonu, udało mu się zmusić ją do odzyskania względnego opanowania.

Pochlebstwo jako poskromienie.

Kiedy następnym razem pojawił się na spotkaniu Zakonu, podarował jej książkę o oklumencji. Nie miał czasu jej trenować, ale Hermiona nie potrzebowała treningu. Samo przeczytanie koncepcji umożliwiło jej internalizację techniki.

Później Severus powiedział jej, że tak właśnie podejrzewał. Była naturalnym oklumenem. Po części dlatego miała taki talent do leczenia i eliksirów. Posiadała zdolność pełnego podziału umysłu na konkretne przedziały, kiedy tego potrzebowała.

Po pięciu latach wojny Hermiona czuła się tak, jakby całe jej życie zostało stopniowo podzielone i pochowane w różnych małych pudełkach. Jej wiecznie napięta relacja z Ronem i Harrym została starannie zakopana w kącie, by nie mogła nic poczuć. Większość jej relacji została odrzucona. Pośrodku niej, w ogromnej przestrzeni, którą od dawna wypełniała przyjaźń z Harrym i Ronem, znajdowała się teraz bezdenna pieczara, w której pilnie zajmowała się pracą.

Po kilku minutach ponownie otworzyła oczy i wróciła do czytania. Zostały jej tylko dwa dni na przygotowania.


Minerwa McGonagall przybyła niespodziewanie na Grimmauld Place następnego popołudnia, gdy skończyła się szpitalna zmiana Hermiony. Była dyrektorka Hogwartu rzadko opuszczała Szkocję. Po zamknięciu szkoły, McGonagall objęła opiekę nad wszystkimi nieletnimi czarownicami i czarodziejami, którzy zostali osieroceni lub których rodzice walczyli na wojnie. Wróciła do posiadłości swojego ojca w Caithness i po nadużyciu zaklęć ekspansji w dość absurdalnym stopniu, udało jej się tam pomieścić ponad setkę dzieci.

Głęboko uważała, że każdy bez rodziców jest jej podopiecznym. Ponieważ rodzice Hermiony zostali pozbawieni wspomnień i ukryci w Australii, oznaczało to, że Minerwa uważała, że ​​Hermiona również znajduje się pod jej patronatem.

Udały się na herbatę do mugolskiego Londynu.

Kiedy usiadły, kobieta wpatrywała się w Hermionę przez długi czas.

- Miałam nadzieję, że odmówisz - powiedziała w końcu Minerwa.

- Naprawdę myślałaś, że tak będzie? - zapytała Hermiona spokojnym głosem, kiedy skończyła nalewać herbatę.

- Nie - powiedziała sztywno kobieta. - Moje nadzieje i przekonania od jakiegoś czasu są dwoma oddzielnymi rzeczami. Dlatego stwierdziłam, że to bezsensowne.

- Zakon tego potrzebuje.

Zapadła cisza, gdy kobiety przyglądały się sobie nawzajem. Napięcie między nimi wibrowało jak ruch smyczka skrzypcowego, przeciągniętego niedbale po strunach. Ostre. Bolesne. Głęboko wbijające się w umysł.

Po minucie Minerwa znów się odezwała.

- Ty… byłaś jednym z najbardziej niezwykłych uczniów, których miałam zaszczyt uczyć. Twoja nieustępliwość w Hogwarcie zawsze była czymś, co niezwykle podziwiałam…

Minerwa zamilkła.

- Ale-? - Hermiona naciskała, przygotowując się na ostrą krytykę, która z pewnością czekała po drugiej stronie komplementu.

- Ale… - Minerwa odstawiła filiżankę z powrotem na spodek. - Sposób, w jaki przeniosłaś tę tendencję do warunków wojny, zaniepokoił mnie. Czasami zastanawiam się, gdzie jest granica. Jeśli w ogóle ją masz.

Kiedyś… taka nagana sprawiłaby, że Hermiona by się zarumieniła i ponownie rozważyła swoje zdanie. Teraz nawet nie mrugnęła.

- Desperackie czasy wymagają desperackich środków - powiedziała. - W przypadku chorób ekstremalnych najbardziej odpowiednie są ekstremalne metody leczenia, a także ograniczenia.

Wyraz twarzy Minerwy stwardniał, jej usta zacisnęły się.

- A co z „po pierwsze nie szkodzić”? A może myślisz, że przysięga nie ma zastosowania, kiedy krzywda wyrządzana jest tobie samej?

- Hipokrates nigdy tego nie powiedział - Hermiona popijała herbatę z większą swobodą niż się czuła. - Primum non nocere. Zostało wymyślone w XVII wieku. Łacina to zdradza. Poza tym… Nie robię tego jako uzdrowicielka.

- To, że Moody w ogóle cię o to poprosił, czyni go tak zdeprawowanym, jak umysł, który to wymyślił. - Szkocka zadziorność Minerwy stała się jawna w wybrzmieniu emocji, jakie niósł jej głos. - Myślałam, że są jakieś granice. Moment, kiedy cena wygranej stanie się zbyt wysoka. Ta wojna już i tak prowadzona kosztem krwi dzieci. Czy teraz też zaczniemy je sprzedawać?

Hermiona westchnęła. 

- Nie jestem już dzieckiem, Minerwo. To wybór, którego dokonuję. Nikt mi go nie narzuca.

- Każdy, kto cię zna, wiedział, że się na to zgodzisz. Draco Malfoy bez wątpienia wiedział, co powiesz, gdy zadadzą ci pytanie. Czy naprawdę myślisz, że dla kogoś o twojej naturze była to kiedykolwiek kwestia wyboru?

- Nie bardziej niż zostanie uzdrowicielem lub czymkolwiek innym, co zrobiłam. - Hermiona nagle poczuła się wyczerpana. - Dokonywanie trudnych wyborów... Ktoś musi to robić. Ktoś musi cierpieć. Jestem na to gotowa. Mogę to znieść. Po co próbować narzucać to komuś, kto nie może?

- Jesteś taka jak Alastor - powiedziała Minerwa z goryczą. W kącikach jej oczu pojawiły się łzy. - Kiedy mi to tym powiedział, oznajmiłam mu, że nie. Powiedziałam, że nigdy. Są granice, których nie można przekroczyć, bo gdy poprosimy o te rzeczy, nie okażemy się lepsi. A potem powiedział mi, że nie informuje mnie o tym w celu konsultacji. Decyzja została podjęta już przez niego i Kingsleya. Po prostu powiedział mi to, żeby ktoś, kto się o ciebie troszczył, był tego świadomy na wypadek... Na wypadek Gdyby Draco Malfoy coś ci zrobił...

Głos Minerwy nagle się załamał.

Hermiona poczuła się przytłoczona falą uczucia, ale zmusiła się, by nie reagować. Nie dopuścić do wahania.

- Zabił Albusa - powiedziała po chwili Minerwa, a jej słowa drżały z emocji.

- Wiem. Nie zapomniałam.

- Miał wtedy zaledwie szesnaście lat. Zabił z zimną krwią jednego z największych czarodziejów naszych czasów na korytarzu pełnym pierwszoklasistów. Nawet Tom Riddle był bliżej siedemnastki, kiedy zaczął zabijać, a zaczął on potajemnie od uczennicy w łazience. Jak myślisz, jaką osobą jest teraz Draco Malfoy? Sześć lat później.

- To nasza najlepsza szansa na odwrócenie biegu tej wojny. Potrzebujemy tego, Minerwo. Ty widzisz sieroty, ale ja widzę ciała. Nie możemy teraz marnować żadnych okazji. Nie zamierzam odrzucać czegoś, co może dać Zakonowi choćby ułamek szans na wygraną. Żadna pojedyncza osoba nie liczy się bardziej niż cała wojna.

- Zrobiłabyś wszystko, aby zakończyć tę wojnę.

- Zrobiłabym.

- James Potter mawiał, że wojna to piekło. Zwykłam się z nim zgadzać. Ale teraz… Teraz myślę, że się mylił. Wojna jest znacznie gorsza niż piekło. Nie jesteś grzesznikiem i to nie jest los, na który zasługujesz. A jednak, wygląda na to, że jesteś zdeterminowana, by spróbować siebie potępić, jeśli oznacza to wygraną.

- Wojna to wojna. Piekło to piekło. Jednak z tych dwóch, wojna jest o wiele gorsza* - zacytowała Hermiona i uśmiechnęła się smutno. - Mój ojciec tak mawiał. To cytat z mugolskiego programu telewizyjnego.

Hermiona zawahała się na chwilę, zanim dodała: 

- Masz rację. Jestem gotowa zrobić wszystko, by wygrać tę wojnę. Nie wiem, czy postępuję właściwie. Jestem pewna, że większość ludzi powie, że nie. Wiem, że nie będzie już od tego odwrotu… nie do Harry'ego ani Rona, nawet jeśli w końcu kupimy nam to zwycięstwo. Ale… Ocalenie ich jest dla mnie tego warte. Zawsze byłam gotowa zapłacić cenę za poświęcenia, na jakie jestem gotowa. Nigdy nie byłam ślepa na konsekwencje.

Minerwa nie odpowiedziała. Upiła łyk herbaty i wpatrywała się w Hermionę, jakby spodziewała się nigdy więcej jej zobaczyć.

Hermiona napotkała jej spojrzenie i zastanawiała się, czy to może być prawda.

_____

* Słowa pochodzą z serialu M.A.S.H.


4 komentarze:

  1. Co za niewdzięczna banda kretynów! Szczerze? Dziwię się, że Hermiona z nimi została I zdecydowała się im pomagać. Potrafili tylko krytykować jej zdanie i obrażać ją, że nie rozumiała założeń w których działali. Czy wygrali wojnę? Czy przeżyli? Nie! Większość z nich straciła życie! Tylu znajomych i przyjaciół. A dlaczego? Bo jaśnie pan Wybraniec sobie wymyślił, że nie będą zniżać się do poziomu Śmierciożerców. Że będą walczyć miłością xD To jest bardziej naiwne, niż przekonanie, że pieprzone Expelliarmus jest receptą na wszystko 😤 Nie każdy jest Lily Potter, która oddaje swoje życie ze świadomością tego, że to pomoże. Potter miał pieprzone szczęście tych dwadzieścia lat temu, że miłość jego matki była tak potężna, że uratowała mu życie. Na wojnie niestety wszystkie chwyty są dozwolone, jeśli to zagwarantuje wygraną. Oczywiście, nie popieram zabijania ludzi, ale czy żołnierze na wojnie robią to z przyjemnością i dobrowolnie? Robią to, bo chcą przeżyć. Chcą wygrać. Szkoda, że oni są tak ograniczeni mentalnie. Powinni dziękować Hermionie za to, że bezgranicznie się im poświęciła, by ratować ich życie, a nie cały czas ją krytykować w dodatku za to, że ma rację. Teraz się zastanawiam, jak dobra musiała być w oklumencji, że potrafiła aż tak zablokować swój umysł, że ukryła najważniejsze wydarzenia z wojny. Jest naprawdę potężną czarownicą. Czarownicą o ogromnym sercu. Dla Zakonu poświęciła nawet swoje życie i zgodziła się na warunki Malfoya tylko dlatego, że była ceną za jego pomoc…

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie doceniali Hermiony a ona zawsze się dla nich poświęcała 😤 robiła wszystko by wygrać ta wojnę, poświęca nawet siebie. Herm to oklument a Draco to legliment ciekawe 🤔

    OdpowiedzUsuń
  3. Seriioo??? Wojna trwa a oni dyskutują??? Przerażająca jest ta naiwność!
    Wkurza mnie tutaj Zakon! Święci się znaleźli nagle wszyscy...

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mogę sobie wyobrazić, że mogli tak ją potraktować. Gdyby nie Hermiona, żywot zarówno Harry'ego, jak i Rona, byłby już dawno zakończony, jeszcze za czasów szkoły. A teraz wyzywają ją od suk i twierdzą, że nie wie nic, bo nie walczy? Sto razy bardziej wolałaby walczyć i móc używać klątw czarnomagicznych na tych śmierciożerczych suki.synach, zamiast głowić się nad uzdrawianiem przyjaciół, którzy w większości i tak na końcu umierali! Matko, chyba nigdy, przy żadnym opowiadaniu, nie byłam tak wściekła na Pottera i Weasleya, jak w tej chwili. Równie dobrze mogli ogłuszyć sami siebie i podać się na srebrnej tacy, durnie! I Minerva również mnie gorzko rozczarowała - matkująca bardziej czy mniej, nie ma prawa oceniać decyzji Hermiony, bo wszystkie te, które podejmowali oni, kończyły się niczym, kompletnie niczym! Banda bezmózgów, nie dziwię się, że Snape nimi gardzi :/

    OdpowiedzUsuń