Muzyczna sugestia:

John Williams - Theme from Schindler's List

Playlista Spotify: "Music to read Manacled to"

__________

Trzy lata wcześniej.

Marzec 2002. Blisko sześć lat po śmierci Albusa Dumbledore’a.

 

Hermiona zacisnęła zęby z frustracji, podczas butelkowania fiolek z antidotum. Właśnie wyszła z kolejnego bezsensownego spotkania Zakonu.

Czasami zastanawiała się, czy tylko ona była świadoma, że ​​przegrywają wojnę.

Odkładając nowe porcje fiolek na półkę, schowała kilka do kieszeni i pośpieszyła do następnego pokoju, w którym krzątała się już pani Pomfrey. Oddział szpitalny zajmujący drugie piętro Grimmauld Place był niesamowicie cichy.

Nikt przebywający obecnie w pomieszczeniu nie miał łatwo uleczalnego urazu.

W jednym z łóżek leżał Lee Jordan. Mózg nadal sączył się z jego uszu, kropla po kropli. Hermiona wymyśliła sposób na anulowanie klątwy, jednak przeciwzaklęcie działało powoli. Miała tylko nadzieję, że kapanie ustanie w ciągu następnej godziny. Wątpliwe było, by jego funkcje umysłowe powróciły. Uszkodzenie mózgu było poważne i nieodwracalne. Nie była pewna dokładnego zakresu. Musiała poczekać, aż się obudzi.

Jeśli w ogóle się obudzi.

Zakładając, że nie nastąpi u niego całkowita śmierć mózgu, zanim kapanie ustanie, Zakon będzie musiał zdecydować się, by podrzucić go do Świętego Munga, o ile będą mieli kogoś kto znajdzie na to czas.

George Weasley siedział na łóżku obok swojego przyjaciela. Był blady z bólu i rozpaczy. Został trafiony w prawe udo szybko działającą klątwą martwicy. Zanim był w stanie przezwyciężyć ból i aportować się z powrotem, zgnilizna rozprzestrzeniła się aż do biodra. Na martwicę nie istniało żadne przeciwzaklęcie. Hermionie ledwo udało się ominąć jego najważniejsze narządy, gdy musiała dokonać amputacji. Nie miała nawet wolnej sekundy, żeby go przytrzymać i odebrać mu przytomność. Jego ręce wciąż się trzęsły, bez względu na to, ile naparów uspokajających i eliksirów przeciwbólowych podała mu Hermiona.

Katie Bell leżała na łóżku w odległym kącie. Spała. Hermiona miała nadzieję, że dziewczyna wkrótce stąd wyjdzie. Jakiś złośliwie kreatywny Śmierciożerca wyczarował w jej piersi jeżozwierza. Kolce postrzępiły i zniekształciły płuca oraz żołądek dziewczyny i tylko w cudowny sposób nie zatrzymały jej serca. Prawie utonęła we własnej krwi, zanim Hermionie i pani Pomfrey udało się usunąć zwierzę i ustabilizować jej stan. Katie leżała tu już od trzech tygodni. Chociaż w większości wyzdrowiała, cały jej tors nadal pokryty był mnóstwem małych, okrągłych blizn. Gdy się poruszała, jej oddech rozbrzmiewał słabym, świszczącym dźwiękiem.

Hermiona podeszła do Seamusa Finnegana i wlała mu do gardła eliksir z surowicą. Wpadł do jamy pełnej żmij i został ukąszony przez nie trzydzieści sześć razy, zanim zdążył się teleportować. Tylko dzięki wrodzonej odporności czarodziejów na niemagiczne obrażenia, udało mu się do nich wrócić, zanim umarł.

Na oddziale szpitalnym znajdowało się tuzin innych ciał, jednak Hermiona nie znała ani imion, ani nazwisk tych bojowników Ruchu Oporu, a byli oni zbyt ranni, żeby móc jej je podać.

Stojąc w pokoju i spoglądając na ciche, poranione ciała, Hermiona poczuła się zagubiona.

Właśnie wróciła z kolejnego spotkania, podczas którego namawiała Zakon, aby zaczął używać skuteczniejszych klątw podczas walki. Została zrównana z ziemią. Kolejny raz.

Wśród wielu członków Zakonu panował dziwaczny optymizm, że w jakiś sposób mogą wygrać wojnę bez korzystania z Czarnej Magii. Większość bojowników Ruchu Oporu nadal domyślnie ogłuszała lub petryfikowała wroga, gdy byli osaczeni. Jakby Śmierciożercy nie mogli anulować tych klątw w kilka sekund, a następnie pojawić się podczas następnej potyczki, aby ponownie próbować kogoś zabić lub okaleczyć.

Było kilka osób, które zaczęły używać bardziej złośliwych zaklęć. Przeważnie byli to ci, którzy zostali trafieni wcześniej klątwą, która prawie ich zabiła. W szeregach Ruchu Oporu było to jak źle strzeżona tajemnica. Wszyscy przymykali na to oko, udając, że wcale tego nie widzą i tak nie jest.

Za każdym razem, gdy Hermiona pojawiała się na spotkaniu członków Zakonu wysokiego szczebla, przedstawiała argumenty, dlaczego wszyscy wojownicy powinni nauczyć się skuteczniejszej magii, za pomocą której mogliby się pojedynkować. Za każdym razem jednak, patrzono na nią z niedowierzaniem.

Najwyraźniej bycie po „Jasnej” stronie wymagało, aby walczyli przeciwko całkowicie skumulowanym przeciwnościom. Nieważne, że ich wrogowie chcieli ich wszystkich zabić, a potem wymordować i zniewolić wszystkich mugoli w Europie. Najwyraźniej był to wciąż niewystarczający powód, by zabijać Śmierciożerców, nawet w samoobronie.

Odpowiedź, którą otrzymywała, za każdym razem była taka sama. Była uzdrowicielką. Czy nie wiedziała, w jaki sposób używanie mrocznych klątw ostatecznie wyniszczało człowieka? Jeśli członkowie Zakonu i Ruchu Oporu osobiście decydowali się używać tego rodzaju zaklęć, to była to ich decyzja. Zakon nigdy by tego od nikogo nie wymagał. Nigdy nikogo by tego nie nauczył.

Poza tym, ktoś zawsze bezczelnie wypomniałby Hermionie, że prawie nie wiedziała, jak to jest być na polu bitwy, stojąc przed wyborem zakończenia czyjegoś życia. Zawsze była na Grimmauld Place, działając jako uzdrowicielka, Mistrzyni Eliksirów i badaczka Zakonu. Tam jej potrzebowali. Musiała pozwolić na to, by to ludzie specjalizujący się w walce podejmowali decyzje dotyczące strategii wojennych.

To wystarczało, żeby Hermiona miała ochotę krzyczeć.

Kiedy stanęła obok Lee Jordana, kipiąc ze złości, usłyszała zgrzytanie drewna o ziemię. Gdy odwróciła się, ujrzała Szalonookiego Moody'ego wchodzącego do pokoju. Spojrzał prosto na nią.

- Granger, chodź na słowo - powiedział.

Przygotowując się na wszystko odwróciła się i powoli ruszyła za nim korytarzem. Miała nadzieję, że nie zostanie ponownie zbesztana za to, że miała czelność kwestionować strategię wojenną Zakonu. Nie wyobrażała sobie jednak, że Szalonooki rzeczywiście to zrobi. Był jednym z nielicznych członków Zakonu, którzy się z nią zgadzali.

Moody poprowadził ją do małego pokoju, a kiedy już w nim znaleźli, odwrócił się i rzucił na drzwi serię złożonych i potężnych zaklęć chroniących prywatność.

Kiedy skończył, ostrożnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego magiczne oko kręciło się, gdy badał każdy kąt. Po minucie spojrzał na nią.

Wydawał się być dziwnie spięty, nawet jak na człowieka, który wypominał wszystkim „stałą czujność” częściej niż cokolwiek innego.

Wydawał się czuć nieswojo.

- Przegrywamy wojnę - powiedział po chwili.

- Wiem - powiedziała Hermiona ołowianym tonem. - Czasami czuję, że jestem jedyną osobą, która jest tego świadoma.

- Niektórzy ludzie… Mogą walczyć, tylko będąc napędzani optymizmem - powiedział powoli Moody. - Ale… brakuje nam optymizmu.

Hermiona gapiła się na niego w milczeniu. Nie potrzebowała, żeby jej to mówił. Wiedziała o tym.

To ona musiała patrzeć na ludzi, którzy umierali w agonii z powodu klątw, których nie mogła odwrócić. To ona była kimś, kto musiał po wszystkim wejść do sali spotkań i sporządzić listę zabitych i rannych, wyszczególniając, jak długo ma trwać rekonwalescencja i czy można spodziewać się, że ci ludzie będą walczyć ponownie po jego zakończeniu.

- Pojawiła się okazja - powiedział cicho Moody. Uważnie przyglądał się jej twarzy. - Taka, która mogłaby zmienić bieg wojny.

Hermiona nie miała w sobie żadnych rezerw nadziei na rozjaśnienie tych słów. Opierając się na tonie, w jakim mówił do niej Moody, podejrzewała, że ​​cena jest na tyle wysoka, że ​​budzi wątpliwości.

- Hm?

- Wraz ze wzrostem sił Voldemorta dostępy Severusa uległy ograniczeniu. Zajmuje się głównie badaniami i opracowywaniem nowych klątw razem z Dołohowem. Nie informują go o strategiach ataków.

Hermiona skinęła głową. Zauważyła to w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Niektórzy z pozostałych członków Zakonu wykorzystali to jako okazję do ponownego kwestionowania lojalności Snape'a.

- Mamy okazję sprowadzić nowego szpiega. Ktoś o wysokiej randze w armii Voldemorta jest gotów się dla nas zwrócić.

Hermiona spojrzała na Moody'ego sceptycznie.

- Ktoś wysokiej rangi chce się teraz obrócić przeciwko niemu?

- Pod pewnymi warunkami - wyjaśnił Moody. - Chłopiec Malfoyów. Mówi, że zostanie szpiegiem, by pomścić swoją matkę. Z zapewnieniem pełnego ułaskawienia i… - zawahał się. - I on chce też ciebie. Teraz i po wojnie.

Hermiona stała oszołomiona. Nawet gdyby Moody ją po prostu przeklął, nie mogłaby być bardziej zdziwiona.

- Severus uważa, że ​​oferta jest uzasadniona. Mówi, że Malfoy był zafascynowany tobą w szkole. Nic nie wskazuje na to, że oferta została złożona nam w ramach wyższych rozkazów.

Hermiona ledwo zarejestrowała te słowa, gdy stała, zataczając się w środku.

Nie widziała Malfoya od czasów szkoły.

Krótko po rozpoczęciu szóstego roku rozpoczął on wojnę zabijając Dumbledore'a, a następnie uciekając. Słyszała o nim od czasu do czasu, kiedy Severus przekazywał aktualne informacje o strukturze wojskowej Voldemorta. Malfoy przez lata stale piął się w górę.

Dlaczego nagle miałby się od niego odwrócić? Winę za całą wojnę można było słusznie zrzucić na jego barki. Nie było żadnego wiarygodnego powodu dla tak późnej zmiany sojuszu.

Być może moc Voldemorta nie była tak pewna, jak sądzili. Być może szeregi zaczęły się łamać. Wydawało się to jednak zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe.

Ale dlaczego chciał jej?

Nie przypominała sobie, żeby ich rywalizacja w szkole była czymś szczególnym. Zawsze zwracał on większą uwagę na zastraszanie Harry'ego niż na nią. Zawsze była raczej dopiskiem, dodatkowo rzuconą zniewagą, ponieważ była mugolaczką. Nigdy nie była prawdziwym celem jego okrucieństwa.

Chyba że... żądanie jej było zemstą na Harrym.

Może myślał, że ona i Harry byli razem. Drań.

Stała w bezruchu, rozmyślając, dopóki Moody znowu się nie odezwał.

- Niewiele bym nie zrobił dla informacji, które mógłby zaoferować. Ale musisz się zgodzić. On chce twojej zgody.

Nie. Nie. Nigdy.

Przełknęła odmowę. Zacisnęła dłonie w pięści, aż poczuła zarysy kości śródręcza pod skórą.

- Zrobię to - powiedziała, nie pozwalając, by jej głos się załamał. - Pod warunkiem, że nie zrobi nic, co mogłoby mi przeszkodzić w pomaganiu Zakonowi. Zrobię to.

Moody przyjrzał się jej uważnie.

- Powinnaś o tym trochę dłużej pomyśleć. Dam ci kilka dni. Jeśli jednak się zdecydujesz… nie możesz nikomu powiedzieć. Dopiero po wojnie. Ani Potterowi, ani Weasleyowi, ani nikomu innemu. Kingsley, Severus, Minerwa i ja będziemy jedynymi członkami Zakonu, którzy będą tego świadomi.

Hermiona spojrzała na niego. Poczuła, jakby coś w jej wnętrzu wysychało i umierało.

- Nie potrzebuję więcej czasu na myślenie - powiedziała ostro. - Zdaję sobie sprawę, co leży na szali. Im szybciej otrzymamy informacje, tym lepiej. Nie będę zwlekać, żeby mieć czas na przemyślenie lub strach przed decyzją, którą już podjęłam.

Moody skinął ostro głową. 

- W takim razie przekażę wiadomość, że się zgodziłaś.

Po zdjęciu osłon z drzwi, Moody wyszedł, zostawiając Hermionę samą by przyswoiła to, na co się zgodziła.

Nie była pewna, jak powinna się czuć.

Może powinna zapłakać. To z pewnością było jej najbardziej bezpośrednie pragnienie.

Czuła się tak, jakby Moody w jednej chwili zrzucił całą wojnę na jej ramiona.

Ale także i nadzieję... może. Na tyle, na ile można było czuć nadzieję po tym, jak zasadniczo zgodziła się sprzedać Śmierciożercy jako jego nagrodę wojenną.

Hermiona od dłuższego czasu nie odczuwała nadziei.

W jakiś sposób, aż do śmierci Dumbledore'a, a nawet przez chwilę później, myślała, że ​​wojna będzie prosta i krótka. Harry tyle razy uniknął śmierci w czasach szkolnych. On, Ron i ona przeszli przez tak wiele niemożliwych do pokonania przeszkód.

Myślała więc, że ​​bycie mądrym i dobrym, że przyjaźń, odwaga i moc miłości wystarczą, by wygrać wojnę.

Ale tak nie było.

Bycie sprytnym nie wystarczyło. Dobroć w niej była mielona na proch pod ciężarem tych wszystkich zagubionych lub zniszczonych istnień, nie mając jeszcze nic do pokazania. Przyjaźń nie powstrzymywała kogoś od umierania w krzyku i agonii. Odwaga nie wygrywała bitwy, kiedy wróg miał tak wiele sposobów na trwałe usunięcie cię z wojny, a ty próbowałeś go pokonać urokiem petryfikującym. Miłość jeszcze nie pokonała nienawiści Voldemorta.

Wydawało się, że z każdym dniem przedłużająca się wojna coraz bardziej zmniejszała ich szanse.

Harry załamywał się pod presją i poczuciem winy. Był tak chudy i wyczerpany, że bała się, że może pęknąć każdego dnia.

Wciąż coraz bardziej wycofywał się w głąb siebie. Śmierć Dumbledore'a tak krótko po stracie Syriusza zdawała się złamać go w taki sposób, po którym nigdy nie doszedł do siebie. Każda śmierć i obrażenia wśród jego przyjaciół zdawały się przesuwać go trochę bliżej przepaści, z której nie była pewna, czy może kiedyś wrócić.

Harry lgnął do nadziei, że w jakiś sposób wojna zakończy się w taki sposób, że życie po niej będzie jeszcze jakkolwiek normalne. To była ta niemożliwa wiara, która nadal go prowadziła.

To on stanowczo upierał się, że Zakon i Ruch Oporu nigdy nie użyją Czarnej Magii. Twierdził, że jeśli to zrobią, kiedyś to się wobec nich obróci. Będą nią skażeni do końca życia. Nie lepsi niż Śmierciożercy.

Więc Hermiona była zmuszona obserwować je Zakon i większość Ruchu Oporu go popierają. A potem patrzeć, jak ich przyjaciele umierają na jej oddziale szpitalnym. Polegali na Harrym. Gdyby wpadł w nieodwracalną rozpacz, mógłby się całkowicie załamać i poddać.

Zakon rozpaczliwie potrzebował przewagi. Porcji informacji. Wiedzy, zanim uderzy nalot. Miejsc, gdzie znajdą luki. Czegokolwiek.

Malfoy mógł im to dać.

Był osobiście szkolony przez Bellatriks, zanim umarła razem z jego matką. Wspinał się coraz wyżej w rangach.

Teraz złożył im ofertę, której nie mogli odrzucić.

Nie mogła odmówić.

Najwyraźniej o tym wiedział, zachowując się jak król żądający daniny.

Ponieważ był nią zafascynowany...

Rozmyślała nad tym.

Gdyby Severus tego nie potwierdził, nigdy by w coś takiego nie uwierzyła.

Chciał pomścić swoją matkę. Za ułaskawienie. Miała być jego zarówno teraz, jak i po wojnie. Jaki był jego prawdziwy motyw? Czy były jakiekolwiek motywy? A może grał w swoją własną grę?

Jego matka nie żyła od ponad roku. Zginęła w dziwacznym wypadku wraz z Bellatriks Lestrange, kiedy śmierciożerca próbował powstrzymać Harry'ego i Rona przed ucieczką z Lestrange Manor. To nie była wina żadnej ze stron, że umarła. Gdyby jej śmierć miała zakończyć lojalność Malfoya, to właśnie wtedy powinno było się to stać. A nie niecały rok później. Nie po tym, jak wykorzystał lukę pozostawioną przez jego ciotkę, by wspiąć się na jeszcze wyższą pozycję w rankingu mrocznej władzy.

Jednak ta chęć bycia ułaskawionym wydawała się dziwna. O ile nie istniały jakieś niewiarygodne szanse których nie była świadoma, prawdopodobieństwo, że Zakon może wygrać, wydawało się w najlepszym razie niewielkie.

Więc to przez nią? Może nienawidził jej bardziej, niż mogła sądzić. Lub pożądał jej-

Zadrżała z odrazy i próbowała odepchnąć tę myśl, zanim zmusiła do przystanięcia i rozważenia jej.

Jeśli pragnienie jej osoby było jego motywacją... szansa zależała od czegoś więcej niż tylko jej własnej zgody. Kiedy będzie już miał ją raz, a może kilka razy - jeśli byłoby to napędzane tylko zemstą - zmęczyłby się tym. Znudził.

Może dla niego to była tylko gra.

Może chciał zagrać rolę szpiega, by móc rzucić ją na kolana. Może dla niego liczyła się świadomość, że płaszczyłaby się przed nim, gdyby oznaczało to ocalenie Harry'ego. Ocalenie Zakonu. A potem - kiedy już miałby to, czego chciał - odwróciłby się przeciwko nim. Odrzuciłby ją na bok i patrzył, jak wszyscy umierają.

Jej gardło się skurczyło i poczuła, że ​może zaraz zwymiotować. Stłumiła przerażenie i zignorowała szarpiące, skręcające uczucie w dole żołądka.

Musiała znaleźć sposób, żeby go zafascynować. Żeby utrzymać przy sobie jego uwagę i zainteresowanie.

Czy to w ogóle było możliwe?

Wyszła z pokoju, czując się zamrożona, po czym wróciła na oddział szpitalny. W pokoju nadal panowała cisza.

- Poppy, potrzebujesz mnie teraz? Czy miałabyś coś przeciwko, jeśli wyszłabym na chwilę? - zapytała cicho.

- Oczywiście kochanie. Powinnaś odpocząć. Jesteś na nogach już od dwunastu - oznajmiła jej delikatnym głosem Pomfrey. - Jeśli coś się stanie, wezwę cię.

Hermiona poprawiła bransoletkę na nadgarstku. Nosiła ona na sobie proteańskie zaklęcie, za pomocą którego Zakon wzywał ją do miejsc i kryjówek, w których była najpilniej potrzebna.

Wyszła ze szpitala i skierowała się do swojego pokoju. Nie miała zamiaru odpoczywać. Przebrała się w czyste ubrania, a potem wyszła na frontowe schody domu i aportowała się.

Świat czarodziejów nie miał tego, czego potrzebowała.

Udała się do najbliższej księgarni Waterstones.

Uważnie przejrzała wszystkie działy. Wybrała kilka książek, zarówno z sekcji filozofii, psychologii, jak i z relacji i historii, aż miała ich przy sobie całkiem duży naręcz.

Ekspedientka, która ją obsługiwała, zerknęła na stos i uniosła brew przeglądając tytuły. Kilka egzemplarzy historii i biografii konkubin i szpiegów, gruby przewodnik po seksie, Sztuka wojny Sun Tzu, Sztuka doczesnej mądrości Baltasara Graciana, Książę Machiavellego, Wpływ: nauka i praktyka Roberta Cialdiniego, książka o języku ciała. To było dość niecodzienne zestawienie tytułów.

- To esej na uniwersytet - skłamała impulsywnie Hermiona, czując potrzebę wytłumaczenia się.

- Myślę, że kilka z nich przyda się również do użytku osobistego. - Ekspedientka mrugnęła do niej zuchwale, wkładając książki do torby.

Hermiona poczuła, że ​​się rumieni, ale zmusiła się do śmiechu.

- Cóż, w końcu je kupuję - zażartowała, ale słowa te były dla niej niczym piasek w ustach.

- Jeśli przyjdziesz ponownie, będziesz musiała dać mi znać, czy ten esej został omówiony z nauczycielem. I czy któryś z jego aspektów okazał się być przydatny w zajęciach pozalekcyjnych.

Hermiona niezdarnie skinęła głową, płacąc i wychodząc z torbą ze sklepu. Twarz McGonagall błysnęła przed jej oczami na słowa dziewczyny. Minerwa w końcu również wiedziała.

Ale to Moody został wybrany do przeprowadzenia rozmowy z Hermioną. Zastanawiała się, dlaczego.

Poczuła się trochę słabo, patrząc na swój wybór książek, które teraz taszczyła przy boku. Potrzebowała filiżanki herbaty. Właściwie, to wolałaby wczołgać się do głębokiej, ciemnej dziury, by móc tam umrzeć, jednak herbata była drugą pozycją na liście jej priorytetów.

Znalazła w pobliżu małą herbaciarnię. Gdy czekałą na zamówienie, wyłowiła z torby książkę, której tytuł najmniej ją niepokoił.

„Pracuj nad swoimi celami - pośrednio i bezpośrednio. Życie to walka z ludzką złością, w której mądrość mierzy się ze strategią zamysłu. To ostatnie nigdy nie robi tego, co jest wskazane; w rzeczywistości ma na celu oszukanie. Fanfary są w świetle, ale egzekucja odbywa się w ciemności, a celem jest zawsze wprowadzenie w błąd. Ujawnia się zamiar odwrócenia uwagi przeciwnika, a następnie zostaje zmieniony, aby osiągnąć koniec przez to, co było nieoczekiwane. Ale wgląd jest mądry, ostrożny i czeka za swoją zbroją. Wyczuwając zawsze przeciwieństwo tego, co znaczyło wyczuwać i rozpoznając od razu prawdziwy cel sztuczki, pozwala przejść każdą pierwszą wskazówkę, czeka na drugą, a nawet trzecią. Symulacja prawdy pnie się teraz wyżej, objaśniając oszustwo i próbuje fałszować poprzez samą prawdę. Zmienił grę, aby zmienić sztuczkę i sprawia, że ​​powód wydaje się widmowy, opierając największe oszustwo na największej szczerości. Ale czujność czuwa, widząc jasno, co jest zamierzone, zakrywając ciemność, która była ubrana w światło i rozpoznając ten najbardziej pomysłowy projekt, który wygląda najbardziej bezmyślnie. W ten sposób spryt Pythona łączy się z prostotą przenikających promieni Apollo”.

Hermiona przygryzła wargę, nalewając sobie herbaty i ponownie kontemplując kwestię Malfoya. Jej dłoń powędrowała do szyi, po czym zaczęła nerwowo bawić się łańcuszkiem naszyjnika, owijając go wokół palców.

Potem przeszukała swoją torbę i potajemnie użyła różdżki, aby transmutować pióro i pergamin w długopis i mały notes. Został on w całości zapchany notatkami, zanim jeszcze zdążyła opróżnić do końca swój dzbanek herbaty.

Wkładając książki do powiększonej zaklęciem torby, ponownie rozważyła sytuację, w której się znalazła.

Nie mogła wejść w to wszystko z jakimikolwiek wcześniejszymi założeniami, czy uprzedzeniami. Gdyby to zrobiła, prawdopodobnie mogłaby przeoczyć coś istotnego.

Po prawie sześciu latach jako Śmierciożerca, Malfoy był prawdopodobnie niesamowicie utalentowanym manipulatorem.

Raporty Severusa o wydarzeniach w wewnętrznym kręgu Voldemorta wskazywały, że było to bezwzględne środowisko polityczne. Voldemort był okrutnym panem i nie szczędził nikomu swoich kar. Śmierciożercy nie byli wobec siebie lojalni. Chcieli ściąć z nóg tych, którzy byli przed nimi, gdyby pomogło to zabezpieczyć im ich własne miejsca lub uzyskaliby dzięki temu większą moc i ochronę.

Oferta Malfoya mogłaby z łatwością być sztuczką pozwalającą wspiąć mu się jeszcze wyżej w rangach. Mógł dążyć do bycia podwójnym agentem Voldemorta w taki sam sposób, w jaki Snape działał jako agent Zakonu. Mógłby przekazywać im fałszywe informacje w najbardziej kluczowych momentach, co mogłoby doprowadzić do ich upadku.

Jednak Severus popierał ten pomysł najwyraźniej uważając, że oferta Malfoya była uzasadniona. Będzie musiała z nim porozmawiać. Chciała dokładnie dowiedzieć się, co skłoniło go do takiej decyzji.

Wślizgnęła się w wąską alejkę i aportowała z powrotem na Grimmauld Place. Idąc do swojej sypialni pokoju, zauważyła, że ​​Lavender Brown opuszcza pokój, który Ron dzielił wraz z Harrym i Fredem.

Ron i Lavender nie byli jako tako w związku. Ron miał około pięciu dziewczyn, z którymi spotykał się cyklicznie, na podstawie ich dostępności po misjach i potyczkach. Wojna sprawiła, że ​​stał się jeszcze bardziej zły i spięty. Ciągle był na emocjonalnej krawędzi, planując kolejne naloty i potyczki. Jego talent do szachów czarodziejów przełożył się w smykałkę do strategii wojennych. Zwykle traktował każdą ofiarę jako swoją osobistą odpowiedzialność. Jeśli nie pieprzył się z kimś, miał tendencję do niekontrolowanych napadów wściekłości.

Każdy miał inne mechanizmy obronne.

Neville Longbottom i Susan Bones palili na strychu tyle boomslangu, że cuchnęli nim nawet po rzuceniu na siebie zaklęcia odświeżającego i usuwającego dym.

Hanna Abbott obgryzała paznokcie, aż do krwi.

Charlie miał piersiówkę, co do której Hermiona podejrzewała, że posiada ona niewykrywalny urok rozszerzający, biorąc pod uwagę, że jego dzienna porcja trunku nigdy się nie kończyła.

Harry palił papierosy i często odwiedzał podziemne mugolskie kluby walki.

Hermiona zawahała się w korytarzu, przez chwilę wpatrując się w Lavender, po czym podeszła i lekko zapukała do drzwi sypialni.

- Otwarte! - zawołał Ron.

Hermiona zajrzała do środka i ujrzała Rona wciągającego na siebie koszulę.

- Wszystko w porządku? - zapytał.

- Tak - powiedziała niezręcznie. - Właśnie… zastanawiałam się, czy możesz mi opowiedzieć o tym, co się stało, kiedy spłonęło Lestrange Manor. Szukałam zaklęć. To była Szatańska Pożoga, prawda?

Ron posłał jej dziwne spojrzenie.

- To było jakiś czas temu. Ale tak, po tym jak Harry i ja zostaliśmy złapani przez tych porywaczy, trafiłem go w twarz zaklęciem żądlącym, żeby nie rozpoznali go od razu. Zabrali nas do Bellatrix i jej siostra też tam była. Wysłali po Malfoya, aby zidentyfikował Harry'ego, zanim wezwą Voldemorta. Ale zanim tam dotarł, Luna poinformowała Zakon. Wtedy ona, Moody, Tonks i Charlie pojawili się na smoku i roztrzaskali to cholerne okno.

Przeczesał palcami swoje włosy i Hermiona zauważyła z ukłuciem w sercu, że były w nich coraz wyraźniejsze pasma siwizny.

- W każdym razie, to było istne szaleństwo. Zaklęcia latały z każdej strony i sądzę, że Crabbe próbował powstrzymać nas wtedy klątwą Szatańskiej Pożogi, ale stracił nad nią kontrolę. Zawsze był idiotą. Spalił cały dwór do gołej ziemi w ciągu kilku minut. Prawdopodobnie wszyscy zostalibyśmy zabici, gdyby nie smok Charliego. Ale… nie mogliśmy złapać Luny. Była za daleko… połknęła ją jedna z ognistych chimer. - Kiedy mówił, wyraz jego twarzy stał się nieobecny i wyglądał na lekko nieprzytomnego.

- I tak też zginęły Bellatriks i Narcyza? - dodała od niechcenia Hermiona.

- Tak. Prawdopodobnie mogłyby teleportować się z dworu, gdyby szybiciej zdały sobie sprawę z tego co się dzieje. Ale Crabbe stał tuż za nimi, kiedy rzucał zaklęcie. Uderzyło w nie jako pierwsze i pewnie dlatego stracił kontrolę. Prawdopodobnie przestraszył się, gdy zdał sobie sprawę, jak bardzo byłby popieprzony, zabijając Bellatriks.

- Prawdopodobnie - powiedziała Hermiona, kiwając głową.

- Szatańska Pożoga to nie żart, Hermiono. - Ron patrzył na nią z powagą. - Wiem, że od zawsze chcesz, aby Zakon zaczął używać bardziej niebezpiecznych zaklęć, ale to, że nie jest to pełna Czarna Magia, nie czyni tego mniej poważnym. Jeśli masz zamiar naciskać na użycie Szatańskiej Pożogi na polu bitwy, będę pierwszym, który cię uciszy.

Hermiona zacisnęła usta, a jej uścisk na gałce drzwi zacieśnił się, aż drzwi cicho zagrzechotały. Szybko rozluźniła dłoń.

- Nie jestem idiotką, Ronaldzie. Potrzebuję tylko jaj popiełka do przygotowania eliksirów i próbuję zdecydować, jakie zaklęcie ognia będzie najlepsze. - To było śmiesznie niedorzeczne kłamstwo, ale minęło wiele lat, odkąd Ron uwarzył jakikolwiek eliksir.

- Och. No cóż, prawdopodobnie nie powinna być to pożoga.

Skinęła gwałtownie głową.

- Cóż, mam zatem jeszcze więcej do zbadania - powiedziała i wyszła z sypialni.

Kiedy pchnęła drzwi do swojego pokoju, Harry i Ginny oderwali się od siebie, wyglądając na winnych.

- Przepraszam - przeprosiła Hermiona. - Czy coś wam przerwałam?

- Nie - powiedział szybko Harry. - Po prostu prosiłem Gin o więcej szczegółów na temat misji, z której wrócili ona i Dean.

Szybko opuścił pokój.

Hermiona spojrzała na Ginny. 

- Szczegóły misji?

Ginny zarumieniła się.

- Po prostu rozmawialiśmy. On nadal, on nie... Po prostu... przychodzi czasem porozmawiać.

Harry i Ginny tańczyli wokół siebie na paluszkach od lat. Ich wzajemne zainteresowanie sobą było oczywiste, ale Harry odmawiał wejścia w związek. Twierdził, że to zbyt niebezpieczne. Że namalowałoby jasny cel na plecach Ginny.

Ale za każdym razem, gdy Ginny umawiała się z kimś innym, tendencja Harry'ego do wymykania się do mugolskiego Londynu i powrotu do domu z brakującymi zębami, złamanym nosem, roztrzaskanymi kłykciami, a także połamanymi oczodołami i żebrami dramatycznie rosła.

Ginny nie umawiała się z nikim od ponad roku. Jej dostępność wydawała się przyciągać Harry'ego jak czarna dziura. Wydawało się, że nie potrafił trzymać się od niej z daleka, ale nie potrafił też zmusić się do jawnego przyznania swojego zainteresowania.

- Cóż, przynajmniej z tobą rozmawia - mruknęła Hermiona.

Hermiona i Harry… oddalili się od siebie. Namawianie Zakonu przez Hermionę do używania Czarnej Magii było postrzegane jako brak zaufania do niego i Dumbledore'a. Być może nawet jako zdradę, chociaż ani Harry, ani Ron nigdy nie użyliby tego słowa. Za każdym razem, gdy zdarzyło się jej napomknąć cokolwiek odnośnie używania Czarnej Magii, potrafił przez wiele dni kompletnie się do niej nie odzywać.

Odepchnęła tę myśl. Nie mogła się tym teraz zajmować. Miała już i tak zbyt wiele do przemyślenia.


4 komentarze:

  1. Czyli w przeszłości coś było między Hermioną a Draco. To on był szpiegiem dla Zakonu. Czułam, że coś było na rzeczy i miałam rację. Jest tak cholernie dobry w legilimencji i w oklumencji, że pewnie bez problemu oszukał Voldemorta, że wcale nie szpieguje na korzyść wroga. Jak bardzo musiała mu się Hermiona spodobać i jak wiele musiał do niej czuć, że wtedy postawił taki warunek, w sumie teraz jeszcze lepiej potrafię zrozumieć jego obecne zachowanie. Coś między nimi było wcześniej i teraz świadomość, że ona tego nie pamięta na pewno była dla niego straszna. Za to wszystkim w Zakonie mam ochotę tak konkretnie walnie w łeb… Faktycznie, jakie to jest oburzające, że Hermiona zamiast iść na wojnę i ryzykując własne życie, wybrała pomoc innym i wspieranie pani Pomfrey, bo wątpię, żeby sama dała sobie radę z ogarnięciem tego wszystkiego. Cholera, trochę wdzięczności by mogli okazać! No ale nie, lepiej się obrażać… Bo zaproponowała zmianę taktyki, uważa, że walka cholernym Expelliarmusem, które jest ukochanym zaklęciem Harrego już nie wystarczy… I ma rację! Oni ich zabijają, używają klątw, które mają ogromne skutki na zdrowiu, a oni będą włączyć cholerną drętwotą, czy innymi słabymi zaklęciami. Nie dziwię się, że Zakon w takim razie przegrał wojnę, jak bali się używać poważniejszych zaklęć… Ale to Hermiona była tą głupią, która nie rozumiała czym jest wojna…

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie sądziłam, że te wspomnienia będą takie!!!
    Ale zaskoczenie! Oni mieli ze sobą kontakt wcześniej!
    Hermiona i jej podejście do wojny - racjonalne i pomimo że nie brała udziału w walce to ona ich ratuje, ona widzi skutki tych zaklęć i ona z nimi walczy tak często przegrywając ☹
    Podejście innych, że to oni sa Ci dobrzy, ale to jest naiwne... wojna zabija nie patrzy kto czego używa, i jak to sie mówi historię piszą zwycięscy...
    Draco szpiegiem!!! O matko! Ale tam się musi wydarzyć w tej przeszłości!
    Nie mogę sie doczekać reszty!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wychodzi na to że to wszystko było dokładnie zaplanowane i Draco już wcześniej interesował się Hermiona a Snape tylko im pomógł 🤔 Harry i Ron za bardzo chełbia się swoimi prawami i ważnością w wojnie ale tak naprawdę użycie zaklęć z zakresu czarnej magii pozwoliłoby im na zrównanie się z przeciwnikami 😤 dobro zło, każdy dla siebie jest dobry albo zły. Jak to mówią zwycięzcy piszą swoją historię i zawsze wychodzą na dobrych 😇

    OdpowiedzUsuń
  4. Dlaczego, do cholery, nikt nie słuchał Hermiony! Przecież wojna to nie przelewki! Rozumiem wszystko, ale Hermiona miała cholerną rację! Dlaczego byli tak ślepi? Dlaczego?! Może trzeba było ich jednak przysłać na dzień-dwa opieki nad rannymi po klątwach, których nie da się usunąć albo wtedy, kiedy jest już za późno. Tyle razy polegali na wiedzy Hermiony i w kluczowym momencie to porzucili? Zgrzyta mi to w mózgu jak piach między zębami :/
    Co do Draco to czułam, że może być szpiegiem, ale nie sądziłam, że postawił aż taki warunek :O Wciąż pojawia się więcej pytań, niż odpowiedzi, i też bym się raczej skłaniała ku temu, że chce mnie w jakiś sposób upokorzyć... Chociaż może faktycznie ją kocha, może chciał ją dla siebie żeby ją chronić właśnie przed tym szalonym gadem? Hmm...

    OdpowiedzUsuń