Ostrzeżenie: niecenzuralny język, graficzne opisy.

___

Hermiona spojrzała ze zdumieniem na papierowy kwadrat, który trzymała w dłoniach.

Zmarszczyła brwi, składając go na pół, a potem zamarła, czując się zagubiona.

Nie pamiętała, jak złożyć żurawia origami.

Złożyła ich ponad tysiąc. Duże i małe. Dzień po dniu. Miała wyraźne wspomnienia, kiedy je składała.

Ale jakoś-

Nie pamiętała już, jak je robić. Składała je każdego ranka po przeczytaniu gazety, ale jakimś cudem nie była w stanie przypomnieć sobie już jak.

Nie pamiętała kolejności zagięć. Czy najpierw było to zagięcie na skos? Może powinna złożyć papier na pół, a potem znowu? Próbowała obu sposobów.

Nie pamiętała. Cała wiedza zniknęła.

Nie miała żadnego ze swoich wcześniej złożonych żurawi, któremu mogłaby się przyjrzeć w celu odtworzenia procesu. Skrzaty zawsze sprzątały je wszystkie pod koniec dnia.

Hermiona westchnęła i odłożyła kartkę na bok.

Wspomnienia musiały zaniknąć podczas jej ataku. Może nastąpiło uszkodzenie mózgu.

Wspomnienie - wiedza - zniknęło z miejsca, w którym je trzymała. Jakby nigdy nie istniało. Tyle, że pamiętała wyraźnie, że potrafiła je złożyć.

Nie miało to znaczenia.

Nie wiedziała nawet, dlaczego składała żurawie. Nie pamiętała, kiedy się tego nauczyła. Może w szkole podstawowej...

Założyła płaszcz i wyszła na zewnątrz.

Posiadłość była ponura, a ścieżka błotnista. Zima wstrzymywała oddech przed wiosną. Okna od czasu do czasu bywały pokryte o poranku szronem, ale dni stawały się coraz cieplejsze i nawet kilka razy padał deszcz.

Dziś siąpił on dość lekko, więc Hermiona odważyła się wyjść.

Doszła do takiego stopnia opanowania, że była w stanie spokojnie przemierzać większość powierzchni ogrodów otaczających dwór - byleby przestrzeń nie była zbyt otwarta. Otwarte przestrzenie były czymś, z czym wciąż nie mogła sobie do końca poradzić.

Kiedy od czasu do czasu próbowała przedrzeć się przez żywopłoty, na otwarte, faliste wzgórza, czuła się tak, jakby ktoś rozcinał ją na pół, oddzielając jej nerwy od ciała i wystawiając je na siarczyste zimno i wiatr. Jej umysł po prostu zwijał się w sobie i zostawiał ją samą w stanie skrajnego przerażenia.

Nie mogła - nie mogła.

Zastanawiała się, czy kiedykolwiek sobie z tym poradzi. Czy kiedykolwiek zdoła uleczyć się z agorafobii. Strach wydawał się być w niej głęboko zakorzeniony, wijąc się w jej wnętrzu i przenikając przez jej ciało. Z mózgu do gardła. Oplatając się wokół płuc i organów jak inwazyjna winorośl. Czekając, by w pewnym momencie zaatakować i udusić ją na śmierć.

Podczas bezdeszczowych dni, Hermiona spędzała większość swojego czasu na wędrowaniu po posiadłości. Wracała do dworu oblepiona błotem i nie miała innego wyjścia, jak tylko wśliznąć się do środka i podążyć korytarzem do swojego pokoju. W czarodziejskich domach nie było tradycji trzymania przy drzwiach wycieraczek czy też skrobaczek do butów, mimo że szybkie mechaniczne czyszczenie zdołałoby usunąć większość błota. Hermiona każdego dnia mruczała pod nosem przeprosiny dla skrzatów domowych.

Wszystkie dni zlewały się w pewien rodzaj przerażającej monotonii.

Wstawała i jadła śniadanie. Wielokrotnie czytała gazetę. Składała origami. Jadła lunch. Kiedy na zewnątrz nie padało, wychodziła i godzinami zwiedzała tereny posiadłości. Jeśli deszcz był zbyt silny, wychodziła tylko na chwilę, a potem ćwiczyła w swoim pokoju, aż jej ciało było już całkowicie bez sił. Brała prysznic. Zwiedzała dwór. Jadła obiad. Czasami przychodził Malfoy i stosował wobec niej legilimencję. Czasami przychodził i pieprzył ją obojętnie przy stole. Szła do łóżka. Budziła się i powtarzała całą rutynę.

Dzień po dniu.

Jej dni nie różniły się od siebie niczym, oprócz porcji porannych wiadomości.

Nigdy nie rozmawiała z nikim poza Malfoyem i Stroud.

Znajomość powodu istnienia programu repopulacji, i że był on tylko sztuczką, niczego nie zmieniała. Świadomość, że Voldemort umierał, czy to że miał horkruksy, niczego nie zmieniała.

Nie dla niej.

Malfoy wciąż spędzał cały swój czas, próbując wytropić tego, kto zniszczył medalion. Kiedy przychodził, by przyjrzeć się jej wspomnieniom, wydawał się być wyraźnie przygnębiony. Badał jej umysł dość krótko, jakby bał się, że może ją skrzywdzić i spowodować kolejny atak.

Hermiona zaczęła podejrzewać, że Voldemort regularnie go karał, Że robił to za każdym razem, gdy Malfoy meldował, że nadal nie złapał winowajcy.

Uświadomiła sobie, że gdy wracał do rezydencji nie był blady z wściekłości. Był blady od fizycznego szoku spowodowanego torturami. W rzeczywistości wyglądał tak źle, jakby był torturowany codziennie. Objawy były wyraźniejsze za każdym razem, gdy go widziała. Wydawał się być widocznie wyczerpany, jakby znajdował się na skraju załamania.

Crucio miało takie efekty. Gdy było używane zbyt często, nawet nie doprowadzając człowieka do szaleństwa, jego skutki mogły być długotrwałe.

Jego ręce drżały, tak jak czasami robiły to dłonie Hermiony. Zastanawiała się, czy poddawał się leczeniu po torturach. Czy miał na to czas.

Z pewnością tak. W końcu sam leczył ją po jej ataku. Prawdopodobnie używał tego samego uzdrowiciela. Musiał go mieć. Może podczas wojny zatrudnił uzdrowiciela na stałą służbę. Nie należał do osób, które chodziły do poczekalni Świętego Munga.

Próbowała nie zauważać objawów. Bladość, sporadyczne drżenia palców, rozszerzenie źrenic. Przypomniała sobie, że próbował upolować ostatniego członka Zakonu. Za każdym razem, gdy wracał po torturach, był to znak, że zawiódł i Zakon przeżył.

Ale męczyło ją to, jako uzdrowicielkę. Ciągłe pogarszanie się jego stanu. Nie mogła się powstrzymać przed zauważeniem tego i przytłaczało to jej sumienie w całkowicie niewytłumaczalny sposób.

Zignorowała to.

Voldemort umierał. Voldemort umierał, a Malfoy o tym wiedział, a jego odpowiedzią na to było wspinanie się po szczeblach, niszcząc Zakon. Zastanawiała się, dlaczego był tak niewolniczo posłuszny, nawet w obliczu akceptacji jej jako matki swoich przyszłych dzieci. Teraz wiedziała dlaczego. Oczywiście, że byłby gotów zrobić wszystko, by pozostać w łaskach Voldemorta.

Ron miał rację. Malfoy prawdopodobnie uważał się za jego następcę. Jak mógł tak nie myśleć? Wielki Łowca. „Ręka Śmierci” Czarnego Pana. Jego kat. Kiedy Voldemort w końcu zniknął, kto odważyłby się zaprzeczyć, że Malfoy był następny w kolejce? Nie było innego Śmierciożercy, który mógłby się mu równać.

Malfoy najwyraźniej zamierzał zostać kolejnym Czarnym Panem i Hermiona w pełni się tego spodziewała, Chyba, że Voldemort wcześniej by go zabił.

Zastanawiała się, jakim Czarnym Panem byłby Malfoy. Czego on w ogóle tego chciał? Nadal nie wiedziała. Może nigdy się nie dowie. Za każdym razem, gdy się nad tym zastanawiała, nigdy go nie rozumiała.

Zasługuje na śmierć - pomyślała. Zasługiwał na Crucio. Świat byłby lepszym miejscem, gdyby Draco Malfoy został zabity lub doprowadzony do szaleństwa.

Ale myśl o nim, umieszczonym w Janusie Thickeyu*, jakoś ją niepokoiła. Bierne obserwowanie skutków, jakie powodowały u niego regularne tortury, sprawiało, że czuła się dziwnie winna.

Nic nie mogła na to poradzić. Myślała o tym chłodno, idąc przez cisowy labirynt. Nawet jeśli chciała mu pomóc. Czegokolwiek by nie zrobiła. Był śmierciożercą. To nie było tak, jakby ktokolwiek zmusił go do zostania Śmierciożercą, zamordowania Dumbledore'a lub zabicia całego Zakonu Feniksa i znacznego procentu Ruchu Oporu. Zasługiwał na każde cierpienie, które towarzyszyło jego służbie. Nawet więcej.

Jeśli ona nie zdoła go zabić, to ironią losu byłoby, gdyby zrobił to Voldemort. Powolna śmierć z ręki własnego pana. Ta myśl była zarówno satysfakcjonująca, jak i zastanawiająca.

Przeważnie.

Hermiona westchnęła i zatrzymała się, przyciskając dłonie do oczu, próbując oczyścić umysł i przestać myśleć.

Odnosiłą wrażenie, że udało się jej zachować trochę cholernego serca, nawet względem zdeprawowanych potworów. Zawsze nienawidziła samej idei tortur. Martwiło ją to, że była świadkiem tych, wykonywanych na Umbridge. Najwyraźniej nie potrafiła nawet cieszyć się z cierpienia Malfoya.

Jej następny okres płodności został wyraźnie uwydatniony przez eliksir.

Gdy się zbliżał, jej piersi powiększyły swój rozmiar o kilka miseczek i bez stanika, który by je podtrzymywał, wisiały, bolały i były pulsująco wrażliwe. Jej podbrzusze spuchło tak, że wyglądała, jakby była we wczesnym stadium ciąży. To było przerażające. Hermiona znalazła się nagle żywo i wyraźnie skonfrontowana z ideą zajścia w ciąże.

Płakała. Jej ubrania już na nią nie pasowały. Nie mogła ćwiczyć, bo było to zbyt niewygodne. Czuła się wyjątkowo zmęczona i zdenerwowana. Po prostu zwijała się w kłębek w swoim łóżku i próbowała ignorować wszystko, co robiło jej ciało.

W końcu pojawił się stół. Gdy oparła się o niego, poczuła jak jej własny ciężar naciska na jej klatkę piersiową. Bolało. Przełknęła ciężko. Całe jej ciało było nadmiernie wrażliwe, szczególnie w miejscach, o których bardzo nie chciała myśleć. Kiedy usłyszała, że ​​drzwi się otwierają, skupiła się na bólu, dociskając swoje piersi do blatu o wiele mocniej niż było to konieczne i zmuszając się, by nie zwracać uwagi na nic innego.

Proszę, nie zajdź w ciążę. Proszę, nie zajdź w ciążę - błagała swoje ciało.

Po pięciu dniach, kiedy Malfoy wydawał się badać jej wspomnienia, wydawał się nieco mniej zdenerwowany. Już nie był tak śmiertelnie blady. Ostatnio nie był też torturowany. Obawiała się, że oznaczało to, że dokonał przełomu w swoim śledztwie.

Uważnie przyjrzał się jej wspomnieniom. Dokładniej niż poprzednio, ale nadal bez naruszania zablokowanych ich części. Wielokrotnie obserwował rozmowę Hermiony z Ronem, jakby sprawdzał szczegóły. Kiedy napotkał jej niechętną troskę o objawy tortur, wycofał się z jej umysłu.

- Martwisz się o mnie, Szlamo? - zapytał z szyderstwem. - Muszę przyznać, że nigdy nie sądziłem, że dożyję tego dnia.

- Nie traktuj tego jako komplementu - powiedziała sztywno Hermiona. - Współczułam Umbridge, kiedy ją również torturował, ale nadal chętnie zatańczyłabym na jej grobie.

Jego usta wykrzywiły się z rozbawienia. 

- Niestety, węże ją zjadły.

Hermiona uśmiechnęła się, zanim zdołała się powstrzymać. Malfoy zaśmiał się lekko.

- Jesteś suką - powiedział, lekko potrząsając głową.

Uśmiech Hermiony zniknął. 

- Niektórzy ludzie zasługują na śmierć - powiedziała chłodno. - A ci, którzy na nią nie zasługiwali… i tak ich zabiłeś.

Przewrócił oczami, jakby tylko skrytykowała jego maniery.

- Zrobiłem to, co mi nakazano - powiedział, wzruszając ramionami.

- Czy wmawiasz sobie to, żeby uspokoić sumienie? - kpiła z niego, siadając na łóżku. - Kiedy wieszałeś ich ciała i zostawiłeś je na rozkład? Czy myślałeś wtedy, że jesteś szlachetny?

Posłał jej cienki uśmiech i uniósł brew. 

- Twój opór był dość nieograniczony w swojej nadziei, nawet po śmierci Pottera na twoich oczach. Byli to ludzie, którzy nigdy nie uwierzyliby doniesieniom o śmierci opartym na pogłoskach o śmierciożercach. Jak myślisz, ilu jeszcze wojowników próbowałoby uciec, gdyby tego nie zrobili? Nie widziałaś na własne oczy, jak gniją ich ciała? Z pewnością nie wierzysz w zachęcanie do samobójczego optymizmu.

- Ktoś wciąż tam jest - powiedziała. - Ktoś, kogo nie złapałeś.

Uśmiechnął się lekko.

- Nie na długo.

Hermiona poczuła, jak krew odpływa z jej twarzy tak gwałtownie, że odniosła wrażenie, jakby jej głowa została wydrążona. 

- Czy ty...? - zapytała drżącym głosem.

- Jeszcze nie. Ale praktycznie mogę to zagwarantować - powiedział z okrutnym uśmiechem. - Na długo przed zniknięciem Czarnego Pana, ostatni członek Zakonu umrze, a ten twój cenny mały Ruch Oporu… Nikt nigdy się nie dowie, że w ogóle istniał.

- Nie wiesz tego - powiedziała ostro Hermiona.

- Oj, wiem to - powiedział, a wyraz jego twarzy stał się tak twardy, że mógłby zostać wyrzeźbiony w marmurze. - To historia z jednym zakończeniem. Jeśli twój Zakon chciał innego, to powinien był podjąć inne decyzje. Być może trudne, ale realistyczne. Powinni byli porzucić swoje baśniowe wyobrażenia, że ​​w jakiś sposób mogą wygrać wojnę bez brudzenia sobie rąk. Byli idiotami, prawie każdy z nich - prychnął pogardliwie. - Czy masz pojęcie, jak łatwo jest zabić kogoś, gdy wiesz, że ma on nadzieję, że tylko cię ogłuszy? Bardzo. Tak łatwo, w tym momencie mógłbym zrobić to choćby przez sen.

Hermiona wpatrywała się w niego, obserwując, jak jego usta wykrzywiały się w szyderstwie. Obserwowała jak rozpala się wściekłość w jego oczach.

- Kogo tak bardzo nienawidzisz? - zapytała. Wciąż nie mogła tego zrozumieć. Wydawało się, że przekracza on wszelkie granice magii.

- Wiele, wiele osób - powiedział z bezczelnym wzruszeniem ramion. Potem się uśmiechnął. - Większość z nich już nie żyje.

Odszedł, zanim zdążyła zapytać go o cokolwiek innego.

Po prawie miesiącu Montague ponownie zaczął odwiedzać dwór. Hermiona nie zawracała sobie głowy szpiegowaniem go. Doszła do wniosku, że prawdopodobnie nie był członkiem Ruchu Oporu ani Zakonu. Gdyby istniała na to jakakolwiek szansa, Voldemort z pewnością wysłałby już za nim Malfoya.

Kiedy pewnego dnia wróciła ze spaceru, zastała na werandzie północnego skrzydła pół tuzina skrzatów domowych, które ustawiały tam duży stół i układały dookoła ogromne ilości kwiatów. Jeden z nich natychmiast zniknął z ostrym pyknięciem, a chwilę później pojawiła się Chwiejka i podeszła do Hermiony.

- Pani urządza dziś wieczorem przyjęcie na cześć święta Ostary. Szlama ma pozostać poza zasięgiem wzroku - powiedziała Chwiejka.

Hermiona zamrugała i rozejrzała się po werandzie, która wyglądała tak, jakby była przygotowywana raczej na małe przyjęcie weselne, niż na świętowanie wiosennej równonocy.

- W porządku - powiedziała Hermiona po czym odeszła i znalazła inne wejście do posiadłości. Obserwowała przygotowania z okien na piętrze i doszła do wniosku, że równonoc była dla Astorii jedynie pretekstem do urządzania przyjęcia. Nie było w tym nic z rytuałów ani tradycji, poza niepohamowaną obfitością kwiatów.

Kiedy zapadł wieczór, weranda jaśniała czarodziejskimi światłami wtulonymi w ogromne bukiety żonkili i tulipanów. Hermiona teoretyzowała, że ​​Astoria musiała ściągnąć je z innego miejsca, gdyż w rejonie posiadłości Malfoyów wciąż było zimno i ledwo co wskazywało na wiosnę.

Hermiona obserwowała przybyłych gości Śmierciożerców. Każdego z nich. Zachowali się sztywnie i formalnie, dopóki nie zaczęli obficie opływać w drinki.

Kiedy wszyscy już usiedli, przechodząc do  posiłku, Hermiona cofnęła się od okna i złapała za płaszcz. Przemknęła wąskim korytarzem dla służby i wyszła do ogrodów. Słyszała odgłosy przyjęcia unoszące się ponad żywopłotem. Gdyby znalazła dobrą pozycję, mogłaby ich podsłuchiwać. Może ktoś podałby przydatne informacje o Zakonie albo Ruchu Oporu. Albo o innych surogatkach.

Prorok Codzienny był zawsze wypełniony spekulacjami, ale nigdy nie było do końca wiadomo, co może być prawdą.

Podążała krętymi ścieżkami labiryntu. Jej kroki były ciche. Nie powiedziano jej, żeby nie wychodziła na zewnątrz.

Próba podsłuchania tego, co najwyraźniej zamieniało się w małą pijacką hulankę, przyniosła jej ulgę. Hermiona czuła się… żywa. Choć raz nie czuła się jak mechaniczna martwa istota, cicho egzystująca dzień po dniu, składająca origami, ćwicząca i czekająca, na pojawianie się stołu na środku pokoju, na którym zostanie klinicznie wyruchana, przechodząc następnie w kolejny identyczny cykl.

Weranda znajdowała się zaraz po drugiej stronie żywopłotu. Słyszała wyraźnie głosy zebranych gości.

- Nie ma prawie żadnych palców - zabrzmiał męski głos. - Nie mogę się czymś takim pochwalić. Cholernie mnie to przeraża. Na początku ledwo mogłem go podnieść, żeby się za nią zabrać, ale teraz, kiedy jest w ciąży, zdecydowanie rekompensuje to brak palców.

Hermiona zamarła. Rozmawiali o innych dziewczynach. Prawdopodobnie o Parvati lub Angelinie. Obie straciły większość palców.

Niektóre dziewczyny były w ciąży.

- Przynajmniej twoja ma dwoje oczu - rozległ się inny głos. - Moja to cholerny horror. Biorę ją od tyłu lub upuszczam coś na jej twarz, żebym nie musiał wpatrywać się w tę pieprzoną dziurę w jej głowie. Teraz ma łatkę, która ją zakrywa, ale nadal...

Hanna Abbott.

- Nie są przeznaczone do oglądania - wtrącił ostry głos Astorii.

W odpowiedzi rozległ się jedynie pijacki, ryczący śmiech.

- Powinieneś zobaczyć, jak ją wyszkoliłem - wtrącił inny głos. - Wszystko, co muszę zrobić, to pstryknąć palcami, a ona się pochyla. Jej cipa jest tak luźna, że wolę brać ją w tyłek, chyba że jest to jeden z obowiązkowych dni. Musiała być dziwką w Hogwarcie, ale wie, jak ssać kutasa. Każdego ranka trzymam ją pod stołem, kiedy jem śniadanie.

Hermiona poczuła się tak, jakby ktoś ją dźgnął. Zgroza przeszywająca jej ciało, była fizycznie bolesna.

Dobiegło do niej wiele okrzyków podziwu.

- Masz szlamę, prawda Malfoy? Widziałem ten niezły, spory artykuł w Proroku.

- Tak - powiedział chłodnym głosem Malfoy.

- Strażniczka nienawidziła jej w szkole. Założę się, że prawdopodobnie dotarła do ciebie w kawałkach.

- Nie - powiedział Malfoy, jego głos był urywany. - Czarny Pan chciał, żeby pozostała nietknięta.

- Szczęśliwy kutas - mruknął ktoś.

- To musi być zabawne, wpatrywać się w jej wszechwiedzącą twarz, kiedy się w nią wciskasz. Czy ona płacze? Zawsze wyobrażałem sobie, że będzie beksą. W szkole miałem tak wiele fantazji, by przyszpilić ją do biurka i wbić w nią, gdy będzie ryczeć.

Hermiona zadrżała, po czym mocniej owinęła się płaszczem.

- Nigdy nie zwracałem na to uwagi - odpowiedział Malfoy znudzonym tonem. - Wykonuje rozkazy Czarnego Pana. Szlama nie ma w sobie zbyt wiele, co mogłoby mnie zainteresować.

Kilka osób ponarzekało na Malfoya, ale rozmowa toczyła się dalej.

Hermiona nastawiła uszy. Dyskutowali o śmierci Umbridge. Narzekali na patrole w Zakazanym Lesie i jak kłopotliwe były centaury. Wyglądało na to, że żaden z nich nie wiedział nic o horkruksach. Było to rozczarowujące, jeśli nie zaskakujące.

Słuchała dalej.

Malfoy miał zostać wysłany do Rumunii. To była dość istotna wiadomość. Zaplanowano tam egzekucje i Voldemort chciał, aby odbyły się z poprzedzającą je ceremonią. Demonstracja siły na wypadek, gdyby którykolwiek z innych krajów europejskich zinterpretował próbę zamachu na Ministra Thicknesse jako oznakę słabości. Wielki Łowca miał zrobić to osobiście.

Hermiona zastanawiała się, czy to był powód, dla którego Voldemort przestał torturować Malfoya. Musiałby być w szczytowej formie, aby móc pochwalić się w Rumunii swoim talentem do zabijania.

W tłumie zabrzmiała zazdrość względem przydziału Malfoya. Hermiona wykrzywiła usta. Jakie odrażające stworzenia zazdrościły komuś tego, że mógł bezkarnie zabijać więcej ludzi?

- Czy zamierzasz rzucić na nich wszystkich Avadę? - zapytał ktoś przerażonym tonem.

- Tak nakazywałaby tradycja - powiedział Malfoy, przeciągając słowa tak jawnie, że Hermiona praktycznie widziała przewracanie oczami, które z pewnością towarzyszyło jego wypowiedzi.

Nie była pewna, co było bardziej denerwujące, swobodność Malfoya czy entuzjazm innych Śmierciożerców.

Rozmowa trwała, nie oferując jej już jednak nic pożytecznego. Potem rozległ się szum odsuwanych krzeseł i wstających ludzi, a Astoria zaczęła rozwodzić się na temat kwiatów w szklarni.

Hermiona przeszła przez labirynt, ruszając z powrotem w kierunku drugiego wejścia do posiadłości. Nie chciała, żeby spotkał ją jakikolwiek ze Śmierciożerców, który zdecydował się zbadać labirynt.

Była już prawie w środku, kiedy nagle...

Immobulus.

Klątwa trafiła ją w bok głowy. Zamarła w miejscu, kiedy Graham Montague przeszedł przez oszklone drzwi dworu.

- Kto by pomyślał, że wymknięcie się, żeby się odlać, sprawi, że będę miał tyle szczęścia? - Wydawał się być zdumiony, kiedy do niej podszedł. - Ze wszystkimi zabezpieczeniami, które Malfoy dodał do twojego skrzydła w rezydencji, bałem się, że już nigdy do ciebie nie dotrę. Czy już cię zapłodnił?

Rzucił na nią zaklęcie wykrywające ciążę i uśmiechnął się, gdy wynik wyszedł negatywnie.

- Nigdy nie sądziłem, że zorganizowanie z Astorią imprezy na cześć równonocy będzie tym, co w końcu zadziała - powiedział z chichotem. Przyglądał się jej uważnie, a wyraz jego twarzy był tak samo triumfalny, jak w sylwestra. Rozpiął jej płaszcz i zrzucił go z jej ramion. - Kurwa. Nie miałaś ich ostatnim razem.

Jej biust wciąż był nieco powiększony od eliksiru płodności. Chwycił jej lewą pierś, mocno ją ściskając, gdy zbliżył się tak, że ich ciała były prawie przyciśnięte do siebie. Wsunął nos w jej włosy, biorąc głęboki wdech. Pachniał kwaśnym winem. Był pijany.

- Miałaś być moja, wiesz - powiedział, cofając się nieznacznie, żeby ponownie móc się jej przyjrzeć. - To ja cię złapałem, kiedy zaatakowałaś Sussex. Kiedy zobaczyłem cię stojącą pod niebem pełnym dementorów… Chciałem cię przelecieć na tym polu. - Jego uścisk na jej piersi zacieśnił się, gdy mówił Jego palce ostro wbiły się w jej ciało. Gdyby Hermiona mogła się w ogóle poruszyć, jęczałaby z bólu. - W ten sposób zdobyłem swój Znak, wiesz, łapiąc cię. Moja wyjątkowa zasługa dla Czarnego Pana. Kiedy cię zobaczyłem w Sussex, rozpoznałem cię z jaskini. Pamiętasz, jak ci powiedziałem, że będę o ciebie prosił? To ja przypomniałem Czarnemu Panu o tobie, gdy myślał o programie reprodukcyjnym. Powiedział, że będziesz moja. Ale potem zmienił zdanie i oddał cię Malfoyowi.

Montague syknął i mocno wykręcił pierś zaciśniętą w swojej dłoni. 

- Pieprzony Malfoy, on zawsze dostaje wszystko. Ale jestem ci winien tyle bólu za dźganie mnie tymi zatrutymi nożami, że nie pozwolę mu stanąć mi na drodze. Fantazjowałem o tym od tak dawna. Kupiłem nawet myślodsiewnię tylko po to, abym mógł patrzeć, jak klękasz przede mną i rozpinasz moje spodnie. Mogłem robić to tyle razy, ile chciałem.

Gdyby Hermiona mogła się poruszyć, drżałaby. Nie wiedziała, o czym mówi Montague, ale rozpoznała w jego głosie nutę okrutnej i obsesyjnej zemsty. Uśmiechnął się i przyłożył czubek różdżki do jej czoła.

- Nie chcemy, żeby Malfoy przeszkodził nam teraz w zabawie, prawda? Confundo.

Umysł Hermiony rozmył się, gdy zaklęcie unieruchamiające zostało usunięte, a ona opadła bezwładnie w jego wyciągnięte ramiona.

_____

* Oddział Zamknięty Szpitala Świętego Munga (Oddział pobytu długotrwałego dla obłąkanych).


5 komentarzy:

  1. Co za chory idiota mam nadzieję że jak Malfoy ich znajdzie to od razu mu coś zrobi i to boleśnie a przy okazji ukaże też Astoria😤😤

    OdpowiedzUsuń
  2. No wiedziałam, że coś z Montague jest nie tak! Nie bez powodu się zaczął pojawiać u Malfoyów. Zależało mu tylko na tym, żeby ją zgwałcić i wbić szpilkę Malfoyowi. Pieprzony gnojek! Mam nadzieję, że Draco się nim odpowiednio zajmie za to, że ośmielił się położyć na niej swoje łapska. A co do Malfoya, to serio znowu nie wiem co o nim myśleć. Na początku myślałam, że on serio może być wtyczką dla Zakonu, ale teraz… W sumie to się i tak jednak kupy nie trzymało. Gdyby był ich wtyczką, to nie zabiłby tylu osób… A teraz jest jedynie kwestią czasu, aż zabije ostatniego członka Zakonu. Zastanawia mnie, co on naprawdę chce tym osiągnąć… Naprawdę chciałby zostać drugim Czarnym Panem? Byłoby go na to stać? Pewnie tak, przecież nawet się nie waha rzucając Avadą to tu, to tam… Voldemorta mam za to ochotę zabić już teraz! Za to, że odebrał jej wspomnienia o rodzicach! Jedyne miłe! Nie pamięta już o nich wcale
    Może kiedyś znowu coś sobie przypomni, ale teraz o nich nie pamięta. I w dodatku ten eliksir… W końcu musi przecież zajść w ciążę a ten eliksir na pewno to przyspieszy. Ale jego działanie uboczne… tak cholernie jej współczuję tego, co musi znosić.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tyle mialam do napisania i skomentowania, i prawie wszystko rozplynelo sie w obliczu pieprzonego gnoja, ktory zaatakowal Hermione! Boze, po cholere tam sie pchala, glupia baba! Mam nadzieje, ze Draco ja ocali zanim do czegos dojdzie! Az myslec o tym nie chce 🙈 A mialam nadzieje, ze to dobry facet... O losie! Do tego ta informacja o wytropieniu czlonka Zakonu, Draco, nie rob tego ☹ Chyba, ze musi ja utwierdzac w takim przekonaniu po to, zeby Voldziu nie odkryl, ze jest inaczej... 🤔 Oby!
    Mała

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy tylko mi przeszkadza, że nie umie juz składać origami, a później w tekście jest, że codziennie je jednak składa?

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytam i tak do końca nie wiem czy byłam już gotowa na kolejny raz... Myślałam, że ze świadomością całej historii będzie łatwiej, ale chyba nie jest bo strasznie przeżywam 😭

    OdpowiedzUsuń