Hermiona znajdowała się na trzecim piętrze na Grimmauld Place. Korytarz był cichy i słabo oświetlony. Było to albo późnym wieczorem, albo wczesnym rankiem. Kiedy mijała jeden z mniejszych pokoi, zauważyła burzę rudych włosów pochylonych nad stołem zapełnionym mapami. Przystanęła i lekko zapukała w drzwi.

- Hej Miona - powiedział Ron, przesuwając palcami po mapach, a następnie z roztargnieniem drapiąc się po głowie czubkiem różdżki. Wyraz jego twarzy był napięty.

- Masz minutę? - zapytała.

- Pewnie. - Wepchnął różdżkę do tylnej kieszeni i spojrzał na nią. - Po prostu sprawdzam, co się działo, odkąd wyjechałem. Miało miejsce wiele nalotów, kiedy nas nie było. Musiałaś być zajęta.

Rzucił jej przenikliwe spojrzenie. Hermiona spuściła wzrok.

- Jestem pewna, że ​​znasz strategię - powiedziała cicho.

- Kingsley używa horkruksów, żeby powstrzymać Harry'ego od pola walki - powiedział.

Hermiona krótko skinęła głową. 

- Rozumiesz dlaczego, prawda?

Wyraz twarzy Rona stwardniał jeszcze bardziej, gdy wzruszył ramionami i przytaknął.

- Nie ma sensu ryzykować jego życia w potyczce, kiedy potrzebujemy go do ostatecznego ciosu. Tak. Rozumiem. To nie znaczy, że mi się to podoba. A niektóre z nich… - mruknął wyciągając kilka zwojów i zerkając na nie. - To w zasadzie misje samobójcze. Nie zdawałem sobie sprawy, jak ostrożnie Kingsley pogrywał z powodu Harry'ego. Widząc, co zamierza zrobić, gdy nas nie będzie przez kilka tygodni…

Urwał, wpatrując się ze złością w raporty.

- O ile dokładnie wzrosła liczebność ofiar, kiedy nas nie było?

Hermiona otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale on jej przerwał.

- Nie musisz mi mówić. Widzę tutaj liczby. Cholera… to cholernie niewiarygodne. Gdyby Kingsley tu był, dałbym mu w ryj.

Jego twarz zrobiła się szkarłatna z wściekłości.

- Ron, nie możemy sobie już pozwolić na to, żeby grać bezpiecznie, czy nawet ostrożnie - powiedziała Hermiona, a jej ​​żołądek ścisnął się na myśl o tym, ilu ludziom zamknęła oczy w ciągu ostatnich kilku tygodni oraz o nowej kryjówce w hospicjum, gdzie pomagała. - Nie sądzę, żebyś zdawał sobie sprawę, jak wyczerpane są nasze zasoby. Jak myślisz, przez ile jeszcze lat skarbiec Harry'ego zdoła wyżywić armię? Na oddziale szpitalnym działamy na resztkach, na oparach. Europa pozostaje na nas zamknięta, wciąż pod ścisłą kontrolą Toma. Jedyną opcją, jaka nam pozostała, jest podjęcie ryzyka. I nie możemy ryzykować Harry'ego.

Ron milczał. Hermiona widziała, jak mięśnie jego szczęki pracują, gdy zaciskał zęby.

- Musimy znaleźć horkruksy - powiedział w końcu. Hermiona wypuściła niski, głęboki oddech, który z niepokojem wstrzymywała, po czym skinęła głową.

- To prawda - powiedziała. - Tom i Harry są podporami. Ideologicznie Śmierciożercy są zbyt różnorodni. To moc Toma utrzymuje spójność armii. Jeśli uda się nam go zabić na dobre, wśród Śmierciożerców powinno odbyć się wystarczająco dużo walk wewnętrznych, by Ruch Oporu zyskał przewagę.

- Myślę, że to jedyna zaleta złudzeń Toma co do nieśmiertelności: nie zawraca sobie głowy przygotowywaniem następcy - powiedział sztywno Ron, przeglądając kolejny raport z misji. Hermiona widziała swój podpis na dole: weryfikacja poszkodowanych, obliczanie strat w zgrabnych, bezosobowych liczbach. - Chociaż nie wątpię, że Malfoyowie pomyślą, że są pierwsi w kolejce teraz, gdy Bellatriks nie żyje. Pieprzeni psychopaci.

- Musisz przekonać Harry'ego, że horkruksy są najważniejsze - powiedziała, wpatrując się uważnie w niego. - Zwłaszcza teraz, po Ginny. Martwię się, że on po prostu może chcieć je zignorować.

Wyraz twarzy Rona stał się napięty.

- Tak - powiedział cicho.

Hermiona z wahaniem przysunęła się bliżej.

- Ron, mam nadzieję, że to, co powiedziałam wczoraj na spotkaniu, nie sprawiło, że poczułeś, że to twoja wina. Uratowałeś Ginny. Nie sądziłam, że należałoby zataić te informacje, ale nie chciałam cię skrzywdzić, ujawniając je.

- W porządku - powiedział ze sztywnym wyrazem twarzy. - Dobrze zrobiłaś.

- Przepraszam-

- Nie. Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać - powiedział drżącym głosem, nie znoszącym sprzeciwu.

Oczy Hermiony przesunęły się po jego obliczu, rozpoznając napięcie wokół oczu i szkarłat nad uszami, podczas gdy jego twarz stała się tak blada, że piegi wyróżniały się jak krople krwi na jego skórze.

Gdyby drążyła dalej temat, wybuchłby.

Hermiona poczuła, jak jej serce zamiera.

- Dobrze. Cóż, zostawię cię, żebyś mógł to przejrzeć - powiedziała odwracając się, by wyjść.

Hermiona odzyskała przytomność i w oszołomieniu zobaczyła, że ​​ktoś pochyla się nad nią, odchylając jej głowę do tyłu. Prawa strona jej twarzy i ciała były całkowicie sztywne. Nie mogła poruszać palcami, a język bolał ją, jakby został wielokrotnie przygryziony.

Odsunęła się od dłoni, które ją dotykały, a mężczyzna przestał ją podtrzymywać. Cofnął się, przyglądając jej się uważnie. Patrzyła na niego zmieszana. Był blady i blond, a jego twarz, która wydawała się tak wyrazista, kiedy po raz pierwszy otworzyła oczy, była teraz ostrożnie pusta.

- Miałaś atak - powiedział spokojnym głosem. - Najwyraźniej mikstury płodności i legilimencja nie idą ze sobą w parze.

Spojrzał na różdżkę w swojej dłoni. 

- Możesz mówić? Krzyczałaś przez kilka minut.

Hermiona próbowała przełknąć. W gardle czuła pustynną suchość, jakby kilka minut krzyku było grubym niedomówieniem. Próbowała otworzyć usta i odkryła, że ​​mięśnie po prawej stronie jej szczęki były tak napięte, że ledwo mogła rozchylić zęby.

Była wyczerpana. Czuła się tak, jakby została porażona prądem. Jej mięśnie i ścięgna sprawiały wrażenie, jakby były naprężone do granic, mogąc w każdej chwili pęknąć. Kiedy próbowała oddychać, z głębi jej gardła wydobywał się cichy, chrapliwy pomruk.

Próbowała przypomnieć sobie, co się stało. Próbowała usiąść, ale jej ciało kompletnie nie chciało współpracować. Zalała się łzami.

- Kim jesteś? - bełkotała przez zęby, kiedy w końcu przestała szlochać. Spojrzała na mężczyznę stojącego obok niej.

Na jego twarzy pojawiły się nagle niezliczone emocje. Otworzył usta, po czym zacisnął je mocno z wahaniem.

- Jestem odpowiedzialny za twoją opiekę - powiedział w końcu, a wyraz jego twarzy znów stał się pusty. Wyciągnął małą butelkę, najwyraźniej znikąd. - Powinnaś to wypić. Prawdopodobnie będziesz w stanie przypomnieć sobie, co się stało, kiedy się obudzisz.

Hermiona zawahała się, po czym skinęła głową. Wsunął dłoń pod jej szyję i podstawę czaszki, pomagając unieść jej sztywne ciało do góry tak, aby mogła przełknąć eliksir. Gdy tylko go wypiła, ogarnęło ją wyczerpanie i poczuła, że ​​odpływa.

- Czy ja cię znam? - zapytała, gdy jej oczy się zamknęły.

- Chyba tak.

Kiedy Hermiona znów się obudziła, prawa strona jej ciała była lekko obolała, a jej język pokrywała subtelna powłoczka zaklęcia uzdrawiającego.

Cofnęła się myślami, próbując przypomnieć sobie, co się stało.

Rozmawiała z Malfoyem o Voldemorcie, o horkruksach - nagle przypomniała sobie to słowo. W końcu zadała swoje pytanie, które nie było pytaniem, ponieważ była prawie pewna, że miała rację. Voldemort umierał.

Potem wszystko w jej głowie jakby eksplodowało, pokój poczerwieniał, a ona upadła.

Miała atak na oczach Malfoya.

Kiedy obudziła się po raz pierwszy, była praktycznie nieruchoma i nawet nie pamiętała, kim on był. Podał jej Eliksir Bezsennego Snu.

Wróciła myślami do ich wymiany zdań. „Odpowiedzialny za jej opiekę” było dla niego bardzo hojnym sposobem opisania swojej osoby. Prychnęła.

Poruszyła ramionami i spróbowała otworzyć usta. Bolała ją szczęka, ale tym razem mogła już całkowicie rozchylić zęby. Usiadła ostrożnie i przyjrzała się całemu swojemu ciału.

Była leczona.

Ataki i omdlenia nie były jej uzdrowicielską specjalnością, ale Artur Weasley cierpiał na ich łagodne odmiany po tym, jak został przeklęty przez Lucjusza Malfoya. Badała je. Leczenie było podobne do leczenia kogoś kto dostał Cruciatusem, czyli tego, z czym była dość dobrze zaznajomiona.

Nie było to wyłącznie leczenie różdżką, ale terapia magiczno-fizyczna. Polegała ona na używaniu zaklęć, a następnie na ręcznym rozmasowywaniu skurczy i napiętych miejsc. Ktoś jej dotykał. A przynajmniej masował całą prawą stronę jej ciała, aby całkowicie złagodzić napięcie i sztywność. Biorąc pod uwagę, że czuła się prawie normalnie, podejrzewała, że ​​została wymasowana od każdej strony, od szczęki po palce.

Zadrżała lekko, ale próbowała się przekonać.

To było leczenie. Tylko uzdrowienie. Uzdrowiała setki ludzi. Leczyła urazy na każdej części ciała. Rana była raną. Uzdrowienie było uzdrowieniem. To było całkiem oderwane od jakiegokolwiek poczucia zmysłowości czy seksualności. Kliniczne. Bezosobowe. Ciała rzadko postrzegane były nawet jako coś więcej niż przedmiot leczenia.

Ale mimo to… Myśl, że ktoś ją dotykał, kiedy była nieprzytomna w domu Malfoya, sprawiła, że ​​poczuła się źle.

Instynktownie przycisnęła koc do piersi.

Spojrzała na kalendarz na ścianie i stwierdziła, że ​​minęły dwa dni od jej ostatniej rozmowy z Malfoyem.

Poruszyła się i syknęła, spoglądając w dół. Jej piersi były obolałe i… powiększone. Patrzyła na nie z przerażeniem przez kilka sekund, zanim przypomniała sobie, że był to efekt uboczny eliksiru płodności, który dała jej Stroud. Skrzywiła się i wstała z łóżka.

Malfoy użył na niej zaklęć czyszczących zaraz po tym, jak przyniósł ją z Domu Voldemorta, ale tak naprawdę nie czuła się ani trochę czysta. Zebrała ręczniki i czyste ubrania i ruszyła korytarzem pod prysznic w łazience sąsiedniego pokoju.

Długi prysznic złagodził wszelkie pozostałe bóle w jej ciele. Odchyliła głowę do tyłu i wróciła myślami do wspomnienia z Ronem, które nieumyślnie przywróciła. Horkruksy. I statystyki wypadków. I Ginny.

To zawsze wracało do Ginny.

Ron wyglądał tak mizernie. Tak bardzo zniszczony przez wojnę. Jego włosy były poprzetykane siwizną, chociaż nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia dwa lata. Zapomniała o tych szczegółach. Zapomniała, jak pożerała go wojna. Jak fizycznie objawiał się w nim stres.

Planował misje z Moodym i Kingsleyem. Wykorzystywał swój talent do strategii i szachów czarodziejów i nauczył się, jak zastosować go w wojnie. Był taki dumny, kiedy Kingsley po raz pierwszy zatwierdził jedną z jego strategii.

Ron, Harry i Gwardia Dumbledore’a potrzebowali czasu, by zaakceptować fakt, że wojna będzie długa. Myśleli, że magiczne wspólnoty powstaną na rzecz Zakonu. Że wszyscy będąc świadkiem klęski Voldemorta podczas pierwszej wojny czarodziejów, napełnią Czarodziejski Świat wiarą w moc Światła.

Ale Voldemort nauczył się wiele z pierwszej wojny. Był sprytniejszy, ostrożniejszy i bardziej przebiegły niż poprzednim razem, zwłaszcza po błędnych krokach bitwy w Departamencie Tajemnic. Ograniczył swoje panowanie terroru do mugolaków, rodzin półkrwi i zdrajców krwi. Szybko zajął Ministerstwo i oznaczył Zakon Feniksa mianem organizacji terrorystycznej. Zabił Dumbledore'a w jego własnej szkole za pomocą szesnastoletniego chłopca.

Wszelkie zaufanie, jakie Czarodziejski Świat mógł mieć względem Światła, szybko zostało stłumione. Mugolacy i czarodzieje półkrwi byli częścią populacji czarodziejów. Ustanowionej społeczności magów łatwiej było po prostu nie wychylać głowy i pozostawić w gestii Zakonu samotną walkę z Voldemortem.

Trudno było walczyć na wojnie jako grupa terrorystyczna.

Nawet jeśli miało się pieniądze, udanie się na ulicę Pokątną i uzyskanie dostępu do skarbca u Gringotta było trudne. Identyfikator Ministerstwa stał się wymagany przy zakupie czegokolwiek, czy to żywności czy zapasów mikstur, a kupowanie dużych ilości wzbudzało podejrzenia. Każdy mógł zostać wysłany do szpitala po bitwie, ale wszelkie obrażenia wysyłane na oddział obrażeń pozaklęciowych wymagały od Świętego Munga skontaktowania się z Ministerstwem. Ranni członkowie Ruchu Oporu zostawali oskarżeni o terroryzm, aresztowani podczas rekonwalescencji i znikali w jednym z więzień Voldemorta zaraz po wypuszczeniu ze Świętego Munga.

Ruch Oporu nie był przygotowany na to, jak decydujące będą początkowe akcje Voldemorta. Nie zgromadzili zapasów. Nie umieścili wystarczającej liczby ludzi w ukryciu, a wielu, których próbowali chronić, nie zdołało schować się wystarczająco ostrożnie. Zawsze zdarzało się, że niektórzy myśleli, że ujdzie im na sucho, jeśli odejdą.

Duma, której Ron doświadczył, gdy jego strategie zostały użyte, szybko zniknęła, gdy odkrył, że wymyślenie planu potyczki bez ofiar jest prawie niemożliwe. Ludzie nie byli figurami wielokrotnego użytku jak na szachownicy. Kiedy się poświęcali, umierali. W cierpieniu. Niejednokrotnie potwornym. Bolesnym. A nawet jeśli zrobiło się wszystko, co możliwe strategicznie, aby ich chronić, nie zawsze postępowali zgodnie z instrukcjami lub przewidywaniami. A nawet jeśli oni tak, to wróg nie.

Ron zwykł brać każdą śmierć i obrażenia jako swoją osobistą odpowiedzialność. Blask bohaterstwa i zazdrość, którą zwykł żywić wobec Harry'ego, zniknęły. Wojna szybko go otrzeźwiła, a zrozumienie jeszcze bardziej związało jego i Harry'ego, naprawiając wszelkie pęknięcia, które przez lata spowodowała jego zazdrość. Połączyło ich poczucie winy, determinacja i idealizm. Byli bliżej niż bracia.

Dla Hermiony zostało dość mało miejsca.

Hermiona westchnęła i opuściła głowę, czując, jak woda spływa po jej policzkach. Jej usta wykrzywiły się i zadrżały, gdy wróciła myślami do Hogwartu.

Harry, Ron i Hermiona: nierozłączne trio… aż do śmierci Dumbledore'a, kiedy to Hermiona wybrała eliksiry i uzdrawianie ponad praktykowanie magii obronnej z Harrym, Ronem i resztą Gwardii.

Całe dnie spędzała na studiowaniu leczenia pod okiem Poppy Pomfrey. Noce spędzała na praktyce eliksirów ze Snape'em. Jej przyjaźnie zostały odsunięte na bok. Nawet jej oceny spadły.

Nie miała czasu, który mogłaby poświęcić na naukę zaklęć obronnych. Wszyscy zgłębiali i ćwiczyli magię obronną. Wydawało jej się, że nikt inny nie martwił się zranieniami ani tym, jak odpierać klątwy. Albo możliwością zrobienia mikstur potrzebnych do leczenia ran.

Przez miesiąc po bitwie w Departamencie Tajemnic, Hermiona codziennie przyjmowała dziesięć różnych mikstur, aby naprawić wszystkie wewnętrzne obrażenia od otrzymanej niewerbalnej klątwy Dołohowa. Miała szczęście, że to przeżyła.

Kiedy Dumbledore zmarł zaledwie kilka miesięcy później, była głęboko świadoma, jak istotną rolę odegrają leczenie i mikstury w tym, czy Ruch Oporu przetrwa wojnę wystarczająco długo, aby ją wygrać. Ale tylko ona się tym martwiła. Wszyscy uważali ją za paranoiczkę. Szpitale były terytorium neutralnym. W ich oczach, ktoś kto potrzebował uzdrowienia, zawsze mógł zwrócić się do Św. Munga.

Ale byli terrorystami. Szpitale nie były neutralne dla terrorystów.

Kiedy Voldemort nagle przejął kontrolę nad Ministerstwem, pierwszym aktem podpisanym przez Ministra Thicknesse była ustawa o rejestracji mugolaków. To był starannie zaplanowany i ukartowany ruch. Urodzeni w rodzinach mugolskich i półkrwi aurorzy z Ministerstwa oraz Uzdrowiciele Świętego Munga zostali aresztowani. Złamano im różdżki, zanim zdołali uciec do Zakonu.

Byliby nieocenionymi członkami Ruchu Oporu, gdyby Zakon był w stanie dotrzeć do nich na czas.

Zamiast tego „organizacja terrorystyczna” została nagle odcięta od świata, mając jedynie Poppy Pomfrey jako ich najbardziej doświadczoną uzdrowicielkę. Wszyscy bojownicy z Ruchu Oporu zostali przeniesieni do opuszczonej szkoły z internatem w celu uzdrowienia ich ran bojowych i czarnomagicznych klątw. Kingsleyowi udało się zwerbować dwóch lekarzy pierwszego kontaktu, aby założyli oni częściowo funkcjonalny szpital. Jednak Voldemort miał skłonność do karania całych rodzin, a większość czarodziejów niechętnie zostawiała za sobą całe życie i sprzymierzała się z Zakonem, jeśli oczywiście nie musieli.

W tym momencie wojna koncentrowała się w Wielkiej Brytanii. Po zajęciu brytyjskiego Ministerstwa Magii europejskie szpitale magiczne sympatyzujące z Ruchem Oporu potajemnie skontaktowały się i zaoferowały specjalistyczne szkolenie w zakresie leczenia Czarnej Magii i klątw. Hermiona była jedyną osobą, która miała wystarczającą podstawową wiedzę o leczeniu, aby się zakwalifikować i by Zakon mógł ją tam wysłać.

To nie było pytanie, czy też prośba. Zakon potrzebował uzdrowiciela, a jeśli nie mogli go zrekrutować, musieli go stworzyć. Hermiona posiadała właściwe predyspozycje. Ledwo miała czas na pożegnanie, zanim Kingsley przemycił ją poza Wielką Brytanię. Nie wiedziała, kiedy wróci.

Szkoliła się obsesyjnie przez prawie dwa lata. Zbliżała się do końca swojego szkolenia, kiedy kryjówka szpitala Zakonu została narażona na szwank w następstwie jednej z potyczek. Śmierciożerca chwycił się Erniego MacMillana, kiedy ten się tam aportował. Gdy Śmierciożerca znalazł się wewnątrz osłon ochronnych, natychmiast zniknął i po chwili sprowadził tam kilku kolejnych Śmierciożerców.

Poza zaklęciem Fideliusa szpital nie był zbyt dobrze chroniony. Nie mieli planu ewakuacji. Żadnych strażników. To była krwawa jatka. Zakon nie zdołał zebrać i wysłać wsparcia na czas. Stracili dwóch uzdrowicieli, których zwerbowali, praktykantów, Horacego Slughorna i prawie wszystkich rannych wojowników, którzy wracali do zdrowia.

Śmierciożercy pozostawili Erniego przy życiu. Na złość.

Zakon natychmiast potrzebował sprowadzić Hermionę z powrotem.

Voldemort pozwolił Antoninowi Dołohowowi założyć wydział rozwoju klątw. Nowe śmiercionośne klątwy były używane w bitwach, a do leczenia i kontrolowania ich wymagano zaawansowanej analizy zaklęć. Specjalność Hermiony. Musieli także zmienić swojego mistrza eliksirów, a Hermiona również i do tego posiadała kwalifikacje.

W ciągu trzech dni Kingsley osobiście przybył do austriackiego magicznego szpitala, w którym się uczyła, i zabrał ją z powrotem do Anglii.

Pod jej nieobecność Harry i Ron przekuli się w duet. Po jej powrocie trio próbowało odnowić swoją przyjaźń, ale te dwa lata rozłąki pokierowały ich w różne strony.

Hermiona nie była w stanie podzielać idealistycznego przekonania, że ​​Światło, dzięki swojej wrodzonej dobroci, w końcu odwróci bieg wojny. W jej oczach fala wojny zdawała się coraz bardziej zwracać się przeciwko Zakonowi.

Od chwili powrotu do Anglii mieszkała na nowym oddziale szpitalnym, który powstał na drugim piętrze Grimmauld Place. Spędzała dnie i noce, patrząc, jak ludzie umierają. Obserwując, jak zdają sobie sprawę, że niebawem umrą. Próbując ich ocalić. Siadała obok nich i najdelikatniej jak potrafiła wyjaśniała, że ​​nigdy nie będą mówić, nigdy nie będą mogli jeść, nigdy nie będą mogli widzieć, nigdy nie będą mogli chodzić, nigdy więcej się nie będą w stanie się ruszać. Że nigdy nie będą mogli mieć dzieci. Że ich partner, małżonek, rodzic lub dziecko zmarło, gdy byli nieprzytomni.

Każdego dnia żyła bitwą. Wdychała zniszczenie, aż w nim tonęła.

Nie wolno jej było walczyć. Nie wolno jej było przebywać w terenie. Była zbyt cenna jako uzdrowicielka i mistrzyni eliksirów. Zakon nie mógł ryzykować jej utraty.

Była bez końca otoczona następstwami bitew, na które nie miała wpływu.

Wykorzystywała więc to, co miała. Swój głos i pozycję członka Zakonu. Używała tej pozycji na spotkaniach, aby nakłonić Zakon do rozszerzenia szkolenia poza magię obronną. Nie była zwolenniczką tortur ani zaklęć Niewybaczalnych. Po prostu chciała, aby bojownicy Ruchu Oporu otrzymali wyraźne, a nie tylko milczące pozwolenie na zabijanie Śmierciożerców w samoobronie.

Nie sądziła, że ​​trzymanie się wojny po trzech latach jej trwania, może być szczególnie napięte lub skomplikowane.

A jednak było.

Harry był nieugięty: nie będą używać Czarnej Magii, nie będą zabijać ludzi. Większość Zakonu zgadzała się z jego wizją.

Hermiona była postrzegana jako outsider. Stopniowo osłabła większość jej przyjaźni.

Nie było całkowicie zaskakujące, gdy Ginny doszła do wniosku, że to Snape był jedyną osobą, z którą Hermiona mogła być w związku. Ginny miała rację. Hermiona była prawie zawsze całkowicie sama.

Hermiona westchnęła do siebie i wyłączyła prysznic.

Gdyby zrobiła coś inaczej, czy mogłoby to zmienić wynik wojny? Gdyby poświęciła się obronie i walce? Gdyby nie studiowała tak zawzięcie leczenia ani eliksirów? Gdyby nie wyjechała na dwa lata?

Czy miałoby to jakiekolwiek znaczenie? Uratowałoby kogoś?

Gula uformowała się w jej gardle, gdy powtórzyła drwinę Malfoya sprzed miesięcy:

Nawet nie walczyłaś podczas wojny, prawda? Z pewnością nigdy cię nie widziałem. Nigdy nie byłaś tam z Potterem i Weasleyem. Po prostu się schowałaś. Spędzałaś cały ten czas na oddziałach szpitalnych. Bezskutecznie machając różdżką, ratując ludzi, którym lepiej byłoby dać umrzeć.

Przełknęła ciężko i zacisnęła usta w cienką linię, wyszła spod prysznica i wytarła się ręcznikiem.

Zatrzymała się na chwilę i spojrzała na swoje odbicie.

Nienawidziła swojego odbicia. Nienawidziła go widzieć. Próbowała odwrócić wzrok, ilekroć napotykała lustro. Ledwo rozpoznawała osobę, którą odnajdywała w szkle.

We wspomnieniach o sobie była wychudzona ze stresu i niedożywienia. Blada od pozostawania wewnątrz, przygotowując mikstury lecznicze. Jej skóra była wręcz biała. Jej trudne do ułożenia włosy zawsze były starannie upięte w ciasne warkocze, które trzymała zwinięte z tyłu głowy. Koścista i wychudzona. Jej oczy były duże i ciemne, ale płonęły wewnętrznym ogniem.

Teraz...

Jej twarz nie była już wychudzona. Odpowiednio się odżywiała, a jej policzki nie były już zapadnięte. Regularne i codzienne spacery skutkowały tym, że jej kolor uwydatniał się poprzez lekki, naturalny rumieniec. Bez grzebienia i opasek do włosów mogła przeczesywać je jedynie palcami i zostawiać luźno. Opadały one gęstą masą fal i loków w dół, aż po jej lędźwie. Jej kolana, łokcie, kości biodrowe i żebra już nie przebijały się przez cienką skórę. Zbudowała masę mięśniową, ćwicząc.

Wyglądała zdrowo. Całkiem naturalnie. Normalnie. Jak Hermiona z innego życia.

Ale jej oczy…

Jej oczy były martwe. Już nie było w nich ognia.

Iskra, którą uważała za najbardziej nieodłączną część siebie, zgasła.

Była żywym trupem.

Odwróciła się od lustra i ubrała.

Eliksir płodności wpłynął na dopasowanie jej szat. Szata opinała ją w biuście i przez materiał przebijały jej sutki. Próbując to ukryć, ściągnęła ramiona do wewnątrz i przerzuciła przez nie włosy.

Kiedy wróciła do swojego pokoju, ujrzała czekający na nią lunch. Szturchnęła sałatkę z ogórków i wyjrzała przez okno. Śnieg stopniał. Posiadłość skąpana była w nieskończonej szarości. Nawet niebo było szare.

Wciąż wyglądała przez okno, kiedy drzwi trzasnęły. Obejrzała się i zauważyła, że ​​do pokoju wszedł Malfoy. Miał na sobie swój „myśliwski” strój. Był czysty, więc przypuszczała, że ​​raczej wychodził niż wracał.

Patrzyła na niego. Bez szat był zauważalnie wysoki i gibki. Ubranie było całe czarne, ale na przedramionach, klatce piersiowej i nogach miał stalowo-srebrne ochraniacze. Ukraińska Zbroja Żelaznego Brzucha - podsumowała Hermiona, przyglądając się mu przez chwilę. Zbroja ta służyła do ochrony przed zaklęciami i bronią, chyba że miał hobby oswajania smoków, o którym nie wiedziała. W jednej ręce trzymał rękawiczki.

Zastanawiała się, czy nosił na sobie ten sam strój, kiedy zabijał Ginny, Minerwę McGonagall, Alastora Moody'ego, Neville'a, Dean'a, Seamusa, profesor Sprout, Poppy Pomfrey, profesora Flitwicka i Olivera Wooda. Prawdopodobnie zawsze nosił go na sobie pod szatą Śmierciożercy.

Żelazny Brzuch był bardzo odporny na magię i prawie nieprzenikniony na ataki fizyczne. W pojedynku Malfoy byłby trudny do pokonania, chyba że napastnik zdołałby trafić go w głowę lub użyć Klątwy Zabijającej. Ktoś z kajdanami blokującymi wszelką magię nie miałby przeciw niemu żadnych szans.

Z drugiej strony, czy Ślizgoni kiedykolwiek przejmowali się uczciwą walką?

Jego oczy napotkały jej własne z drugiego końca pokoju i przyjrzał się jej uważnie.

Ochronnie skrzyżowała ramiona na piersi.

- Pamiętasz mnie teraz? - zapytał.

- Ku mojemu głębokiemu przerażeniu - powiedziała, odwracając się od niego. Zbliżył się powoli.

- Poinformowałem Stroud o tym, co się stało. Najwyraźniej nie zadała sobie trudu, aby sprawdzić, czy eliksir płodności nie wpłynie negatywnie na sesję legilimencji - powiedział z lekkim szyderstwem.

- Wątpię, by ta kombinacja była regularnie badana przez mistrzów eliksirów - odpowiedziała sucho Hermiona.

Nastąpiła pauza, a Malfoy wyciągnął z powietrza gazetę i podał jej. Wyjęła ją z jego palców z zaciekawionym wyrazem twarzy.

- Najwyraźniej dobrze wykorzystałaś swoją uwagę w czytaniu - powiedział, kiedy ją rozłożyła.

„Rozmowy pokojowe w Skandynawii!” głosił tytuł na pierwszej stronie.

Uśmiechnęła się do siebie, przeglądając artykuł.

- Jak zgadłaś? - powiedział po minucie ciszy.

Uniosła głowę znad gazety.

- To? - powiedziała, niewinnie rozszerzając oczy i wskazując na artykuł.

Przewrócił oczami.

- Nie.

Kącik jej ust drgnął.

- Jestem uzdrowicielką - powiedziała, po czym spojrzała na swoje nadgarstki. - A przynajmniej byłam. Specjalizowałam się w leczeniu Czarnej Magii. Znam oznaki magicznego przeżarcia i korozji. Spora część rodzajów Czarnej Magii zamienia się w ciele w truciznę. Ciało i jego magia próbują ją przyswoić. Kiedy jednak Czarna Magia pojawi się na poziomie komórkowym, nie ma już odwrotu. Wtedy zaczyna pożerać ciało od wewnątrz.

Odłożyła gazetę na bok. 

- Oczywiście magia jest wciąż bardzo silna. On nadal jest jednym z najpotężniejszych czarodziejów na świecie. Fizycznie jednak, jego stan stale się pogarsza. Nawet cała ta krew jednorożca, którą wchłania i w której się kąpie, nie może wystarczająco poradzić sobie z objawami korozji. Leżąc w odrętwieniu na gnieździe węży tylko opóźnia to, co nieuniknione. Nawet jeśli jest nieśmiertelny, wkrótce będzie niewiele więcej niż tylko własnym cieniem. Zniknie w eterze. Po śmierci Harry'ego nie ma już możliwości, aby mógł odrodzić się ponownie. Jeśli wszystkie jego horkruksy zostały zniszczone... On po prostu… przestanie istnieć.

Malfoy popatrzył na nią ostro, a ona spojrzała mu w oczy.

- Te pęta, nazywają się horkruksami, prawda? - zapytała.

Powoli skinął głową.

- Nowe wspomnienie?

Skinęła głową.

- Podczas ostatniego ataku - potwierdziła, odchylając się na krześle. - Zakon na nie polował. Ron i Harry zostali do tego przydzieleni.

- Coś jeszcze? - powiedział cichym i groźnym tonem.

- Ron był zdenerwowany liczbą ofiar. Umieraliśmy z głodu. Wątpię, czy to jest coś, czego byś nie wiedział - powiedziała cicho.

Spojrzała na niego spokojnie, spodziewając się, że natychmiast drgnie i zaatakuje jej umysł, aby to zweryfikować. Jednak on po prostu się na nią gapił.

Odwróciła wzrok. Po minucie zerknęła w górę, wahając się.

Zauważył to i przechylił głowę na bok, unosząc nieznacznie brew.

- Kingsley Shacklebolt… - powiedziała. - Hanna nie wspomniała o nim. Wszyscy powtarzają, że jestem wszystkim, co zostało z Zakonu, ale nie pamiętam…

- Umarł na kilka miesięcy przed ostateczną bitwą - powiedział Malfoy, odwracając od niej wzrok. Jego szczęka lekko drgnęła.

Hermiona wiedziała - ale mimo to poczuła ostry ból w piersi, gdy usłyszała potwierdzenie.

Była pewna, że ​​zna już odpowiedź na swoje następne pytanie.

- Czy byłeś tym, który…?

Spojrzał jej w oczy i skinął głową. 

- Stanął mi na drodze.


_____


Jeśli ktoś jeszcze chciałby posłuchać sobie klimatycznej muzyczki przy czytaniu tego opowiadania, to serdecznie zapraszamy z Aidą do zaobserwowania naszej playlisty na Spotify 'Music to read Manacled to':

Music to read Manacled to

Staramy się dopieszczać ją na bieżąco, a w przyszłości z pewnością pojawią się tutaj również nasze własne sugestie utworów do danych rozdziałów. ;)

4 komentarze:

  1. Czy jest ktoś, kogo Malfoy nie zabił? Może garstka osób, które można policzyć na palcach u jednej ręki. Po prostu stanął mu na drodze, dlatego go zabił… Co nie zmienia faktu, że jego zachowanie względem Hermiony naprawdę się zmienia. Zadbał o nią, był przy niej gdy była nieprzytomna i martwił się. Być może było to też spowodowane troską o własny tyłek, bo przecież Hermiona musi żyć, dopóki jej wspomnienia nie zostaną przywrócone, ale ja chcę widzieć w tym prawdziwą troskę. Nie próbował jej tłumaczyć kim jest, kiedy straciła pamięć, zwyczajnie powiedział, że odpowiada za jej opiekę. Czy skłamał? Nie wiem. On naprawdę się nią opiekuje, Hermiona może się z tego śmiać, ale czyż to nie on zadbał o to, by miała dobre buty, by miała co czytać, by jej posiłki w końcu były jadalne? Owszem, to ostatnie było spowodowane rozkazem Stroud, ale dwa pierwsze były jego decyzją. No i Hermiona znowu przypomniała sobie coś nowego. Ron… Naprawdę mi go brakuje. Myślę, że mogłabym go tu jednak polubić, skoro jego idiotyczna zazdrość zniknęła i stał się normalnym chłopakiem. Czy powinien jednak ją ganić za to, że wybrała inną ścieżkę niż on i Harry? Gdyby nie ona, nie mieliby żadnego uzdrowiciela… I Harry z tym swoim pokojowym załatwianiem spraw… Expelliarmus po raz kolejny receptą na wszystko…

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciesz się że dowiadujemy się coraz więcej poprzez wspomnienia Hermiony. A i Draco jakoś inaczej się zachowuje ale może to tylko narazie.
    Pozdrawiam ❤️

    OdpowiedzUsuń
  3. Postępowanie Malfoya niszczy mi głowę, słowo daję. Sama już nie wiem, co robi dla siebie, co dla Voldemorta, a co z jakiejś dziwnej ludzkiej (?) troski o Hermionę. Czy sam czai się na miejsce Voldzia, gdy ten w końcu padnie? Czy może jednak spiskuje z Zakonem i dąży do jego upadku? Chociaż kiedy mówi o śmierci tylu osób, do czego się przyczynił... Ciągle mam nadzieję, że to się jednak nie wydarzyło, że oni żyją jakimś cudem i wrócą, żeby zaatakować raz a dobrze. Przydałby się Zmieniacz Czasu...

    OdpowiedzUsuń
  4. Czuję się dziwnie widząc komentarze z 2021

    OdpowiedzUsuń