Draco poczuł magię osłon, gdy tylko stanął przed pustą ścianą i wiedział ponad wszelką wątpliwość, że znalazł to miejsce. Sięgnął do kieszeni, wyjął zwój pergaminu, który dał mu Severus i ponownie przeczytał szczegółowe instrukcje, jak ściągnąć osłony. Nawet przy drobiazgowych instrukcjach Severusa, energia i koncentracja, których wymagały, były wyczerpujące, nie wspominając o czasochłonności. Minęła prawie godzina, zanim dotarł do ostatniego poziomu.

Nigdy nie widział czegoś podobnego, nawet nie słyszał o takim ustawieniu barier, warstwa po warstwie. Niektóre z nich ustawione były tak, że próba obniżenia jednej w inny sposób niż ten z góry zaprojektowany automatycznie uwięziłaby go, aktywując w tym samym czasie „system alarmowy”, który ostrzegłby Czarnego Pana o tym, co się dzieje. Draco wyobraził sobie, że cokolwiek Czarny Pan trzyma w tym pokoju, musi być tak samo ważne, jak sugerował Severus. Najwidoczniej wymagało takich środków bezpieczeństwa.

***

Wszystko nagle działo się w zwolnionym tempie. Wzrok Hermiony poruszał się po polanie, patrząc, jak przyjaciele i wrogowie padają, krwawią, umierają. Nie chciała widzieć, nie chciała rozpoznać żadnej z twarzy na ziemi, ale tak trudno było nie pozwolić, by strach i rozpacz wzięły górę nad innymi emocjami. Zamiast tego celowała różdżką w każdego Śmierciożercę, którego zobaczyła, przeklinając go i chroniąc siebie i innych, gdy wciąż szukała Harry'ego.

Nagle błysk zieleni oświetlił polanę, oślepiając ją na sekundę, a kiedy odwróciła się do źródła, zobaczyła stojącego samotnie Voldemorta i jego różdżkę wycelowaną w niebo nad nimi, gdy rzucał Mroczny Znak. Potem dostrzegła coś jeszcze, coś, czego nigdy nie rozpoznałaby, gdyby się tego nie spodziewała. Kiedy poruszał swoją różdżką w powolnym kole, czerwone światło wystrzeliło z jej końca, tworząc wokół niego cienką warstwę, a następnie lecąc między drzewami i poza polanę, niosąc przesłanie Mistrza. Wzywał inferiusy.

Ale czyny Voldemorta nie były wszystkim, co zauważyła. Jeśli stał tam sam, gdzie był Harry? Czy klątwa Voldemorta go zabiła? Czy leżał gdzieś wśród drzew, wreszcie wolny od bitwy? Czy stracili wszystkie nadzieje?

Nie chciała w to uwierzyć, odmówiła rozważenia tej możliwości przez kolejną sekundę. Zamiast tego zrobiła to, co powinna była zrobić od samego początku. Poruszając się w spokojne miejsce tuż za polaną, użyła jednego z zaklęć, których nauczył ją Severus. Szybkim ruchem różdżki skupiła się na Harrym i pozwoliła swojej magii poprowadzić ją do niego.

Nie był daleko, ale zobaczyła go dopiero, gdy znalazłą się zaledwie kilka stóp od niego. Klątwa Voldemorta najwyraźniej posłała go w powietrze na drzewo, a moc klątwy była taka, że ​​uderzenie wyrwało drzewo, które następnie spadło na Harry'ego. Z sercem bijącym dziko ze strachu przebiegła kilka ostatnich kroków między nią a jej przyjacielem, cały czas wytężając oczy, aby zobaczyć jakikolwiek ruch, jakikolwiek znak, że wciąż żyje. Jednak żadnego nie dostrzegła.

Zatrzymała się, gdy tylko do niego podeszła i uklękła przy jego boku, przyglądając się jego zakrwawionej twarzy i szatom. Zauważyła, że ​​drzewo leżało głównie na nogach Harry'ego, ale kilka większych gałęzi spadło na jego klatkę piersiową i zastanawiała się, jak lub czy mógłby nawet oddychać pod ich ciężarem. Jego klatka piersiowa z pewnością w ogóle się nie poruszała. Ostrożnie wyciągnęła do niego rękę, ale była zbyt przestraszona, by go dotknąć. Bała się, że zwykły dotyk w jakiś sposób pogorszy jego stan i tak strasznie wyglądające rany.

Gdy poczuła, jak łzy spływają jej po policzkach na myśl o utracie Harry'ego, jego usta rozchyliły się w miękkim jęku. Powoli otworzył oczy.

- Harry - wydyszała, wyciągając rękę, by dotknąć jego twarzy. Widząc, jak krzywi się z bólu w odpowiedzi. - Harry, jesteś ranny? Możesz się ruszyć? - Te dwa pytania były jedynie przelotną myślą w chaosie jaki opanował jej umysł.

- Nie mogę… oddychać - odpowiedział Harry. Jego głos był tak cichy, że nie była pewna, czy rzeczywiście go słyszała, czy czytała z jego ust.

Drzewo - pomyślała. Musiała wyciągnąć go spod drzewa, ale jak? Fizyczne odpychanie drzewa nie wchodziło w grę, a ona nie miała pojęcia, jak bardzo Harry był zraniony. A jeśli najmniejsze ruchy bardziej go zabolą?

- Rusz je - sapnął Harry, starając się wziąć kolejny oddech. Jej spojrzenie ponownie przesunęło się po wielkim drzewie i zdała sobie sprawę, że nie może użyć magii, aby je poruszyć. Żadne zaklęcie, które mogła rzucić, nie było wystarczająco potężne, aby to zrobić.

- Nie mogę, Harry, jest za ciężkie - odpowiedziała, gdy więcej łez spłynęło z jej oczu. Jak to mogło się stać? Dusił się pod drzewem, umierał na jej oczach, a ona nie mogła nic zrobić. Nie mogła uczynić nic, aby go uratować. Odwróciła się, zdesperowana, żeby mu pomóc, ale wokół nich nie było nikogo. Nikogo, kto mógłby go uratować. Byli sami, a ona nie odważyłaby się zostawić go na tyle długo, by znaleźć kogoś z Zakonu.

- Podnieś - odparł Harry, a jego przekrwione oczy zamknęły się, gdy ból stał się zbyt silny. - Musisz… przenieść…

- Nie mogę tego zrobić, Harry - płakała. - Jest za duże, nie porusza się.

- Proszę - usłyszała jego oddech. Nie mogła tak po prostu siedzieć i patrzeć, jak umiera. Musiała coś zrobić. Cokolwiek.

Wstała ponownie i cofnęła się o krok, a jej oczy obserwowały rozmiar drzewa, gdy wzięła uspokajający oddech i uniosła różdżkę. Starając się powstrzymać drżenie dłoni, skupiła się na zadaniu, które miała przed sobą, wycelowała różdżkę w tę część drzewa, które miażdżyło klatkę piersiową Harry'ego i krzyknęła „Wingardium Leviosa”.

Lekkie drżenie. To wszystko, co osiągnęła. Cała koncentracja i siły, które udało jej się zebrać, wystarczyły tylko, aby to przeklęte drzewo zadrżało. Chciała krzyczeć z frustracji, ze strachu, ale zamiast tego ponownie zwróciła się do Harry'ego, kiedy usłyszała, jak jęknął z bólu.

- Przepraszam - szepnęła, podchodząc do niego jeszcze raz. - Jest za ciężkie, Harry, nie mogę go ruszyć.

- Różdżka.

- Co? - zapytała zdezorientowana. Kiedy ponownie otworzył oczy, podążyła za jego wzrokiem, a potem zobaczyła, jak jego prawa ręka powoli otwiera się i zamyka. Jego różdżka leżała kilka cali dalej.

- Różdżka - powtórzył, a ona rzuciła się, by dać mu to, o co prosił, nie wiedząc, jak mogłoby to pomóc. - Razem - wyszeptał wtedy, a ona zrozumiała, chociaż w takim stanie nie była pewna, czy to bardzo pomoże.

- Czy na pewno możesz to zrobić? - zapytała, nawet gdy znów się cofnęła, gotowa do ponownego wypróbowania zaklęcia. Po prostu skinął lekko głową, kiedy zamknął oczy.

- Na trzy.

- Tnij - wyszeptał, zanim zdążyła nawet zacząć liczyć, po czym wziął kolejny krótki oddech. - Przetnij. Drzewo.

- Co? Nie, nie mogę, Harry. Mogłabym cię zranić jeszcze bardziej.

- Tnij - powtórzył, a ona usłyszała stanowczość w jego cichym tonie.

Klnąc głośno, wzięła kolejny głęboki oddech, próbując opanować nerwy, po czym próbowała zdecydować, gdzie mogłaby przeciąć drzewo, starając się zminimalizować ryzyko zranienia Harry'ego jeszcze bardziej i jednocześnie szukając jednego idealnego miejsca, w którym później mogłaby je unieść. To była trudna decyzja, której wolałaby podejmować, ale wiedziała, że ​​musi spróbować, musi zrobić wszystko, co w jej mocy, aby uratować swojego najlepszego przyjaciela.

Nie dając sobie czasu na przemyślenia, wycelowała różdżkę w wierzchołek pnia drzewa i wyszeptała Zaklęcie Odcinające, słysząc skrzypienie drewna pod wpływem uderzenia i mając nadzieję, że wystarczy, by je przeciąć, nie raniąc Harry'ego.

- Kurwa - usłyszała, jak Harry kaszle z bólu, gdy zaklęcie przecięło drzewo, dzieląc je równo na dwie części. Nie była pewna, czy urok dotarł do Harry'ego, czy też zranił go ruch drewna, ale nie marnowała czasu na zastanawianie się. Jeśli Voldemort, czy choćby jeden ze Śmierciożerców, znalazł ich, gdy Harry wciąż będzie przygnieciony pod drzewem… Nawet nie chciała o tym myśleć. Musiała zdjąć drzewo z Harry'ego. Teraz.

- Gotowy? - zapytała po kilku sekundach i ujrzała małe skinienie Harry'ego. Modląc się do Merlina, żeby nie zranić go jeszcze bardziej, wycelowała różdżkę w część drzewa, która była na jego piersi i czekała, aż on zrobi to samo. Potem, jak jeden, wyszeptali słowa zaklęcia. Usta Harry'ego ledwo się poruszyły, kiedy skoncentrował się na magii.

Przez kilka sekund nic się nie działo, a jej oczy wypełniły się łzami na myśl, że może nie będzie w stanie go uwolnić, że go zawiedzie, ale potem zobaczyła, jak liście lekko się trzęsą, a Harry wziął głębszy oddech. Kiedy jej oczy przeniosły się na ciało Harry'ego, zdała sobie sprawę, że udało im się podnieść drzewo prawie o cal.

Wzmocniona tą myślą, skupiła się jeszcze bardziej na zadaniu, powoli czując, jak magia zagęszcza powietrze wokół nich, sprawiając, że pień oddalił się od niego. Ale nawet po tym, jak pozwolili, by kawałek drzewa spadł kilka stóp od Harry'ego i wziął bolesny, ale pełen ulgi oddech, wiedziała, że ​​nie skończyli i że muszą się spieszyć. Nie miała pojęcia, ile czasu zajęło im podniesienie pierwszej części, ale była pewna, że ​​trwało to zbyt długo, a walka wciąż toczyła się tak blisko nich. To cud, którego nikt ich jeszcze znalazł.

- Musimy przenieść ostatnią część - powiedziała po chwili do Harry'ego. - Czy myślisz, że możesz to zrobić? - zapytała i czekała, aż skinął głową, by wycelować różdżką w dolną część drzewa i rzucić zaklęcie.

Tym razem, gdy Harry był w stanie swobodniej oddychać i poruszać ramieniem, zajęło to znacznie mniej czasu i chociaż widziała wyraźny ból na jego twarzy, pień drzewa ruszył się. Po kilku chwilach drzewo leżało na ziemi z dala od Harry'ego, a ona klęczała obok chłopaka.

Gdy tylko drzewo dotknęło ziemi, Harry opadł do tyłu, wyraźnie wyczerpany, z zamkniętymi oczami, puszczając różdżkę i przesuwając ręce do klatki piersiowej. Jego tors unosił się i opadał rytmicznie, gdy chłopak zaczął płytko oddychać.

- Harry - wyszeptała. Jej wzrok przesunął się po jego ciele, próbując znaleźć każdą widoczną ranę i wymyślić najlepszy sposób na ich uleczenie. - Harry, wszystko w porządku? - zapytała. - Czy możesz prawidłowo oddychać? - Kiedy nie odpowiedział, nacisnęła. - Harry, musisz mi powiedzieć, gdzie jesteś ranny. Musimy się spieszyć. Ktoś może nas znaleźć w każdej chwili.

- Moje nogi - wyszeptał w końcu. - Myślę, że są złamane. I boli mnie klatka piersiowa, może też niektóre żebra.

- Może powinieneś użyć świstoklika i wrócić do kwatery głównej. Tam mogą cię uleczyć.

- Nie - sapnął. - Nie wrócę. To jeszcze nie koniec, Hermiono. Muszę go zabić.

Poświęciła chwilę, by przetworzyć jego słowa, determinację w jego tonie i zdała sobie sprawę, że ma rację. Gdyby mógł tam zostać, zrobiłby to. Wciąż było wiele do zrobienia, a Harry się nie poddawał.

- Racja. Kości. Mogę naprawić złamane kości - mruknęła nerwowo, zbliżając się do jego nóg. Jedna była wyraźnie złamana. Dziwny kąt, pod jakim była zgięta, sprawił, że się wzdrygnęła i chociaż druga nie wyglądała tak źle. Obrzęk wokół jego kostki powiedział jej, że prawdopodobnie też jest złamana. - To może trochę boleć - powiedziała, machając różdżką najpierw na jedną nogę, potem drugą, słysząc trzask kości poruszających się na swoje miejsca. Harry jęknął z bólu.

Następne były jego żebra i po szybkiej kontroli zauważyła, że ​​jego lewe ramię wyskoczyło z miejsca. Rzuciła jeszcze kilka zaklęć na jego tors, upewniając się, że uleczy wszystkie wewnętrzne obrażenia, które, co zaskakujące, nie były zbyt duże. Miała nadzieję, że to wystarczy. Dopiero kiedy skończyła, Harry ponownie otworzył oczy i wydawał się patrzeć na nią po raz pierwszy, odkąd go tam znalazła.

- Hermiono - powiedział zaniepokojony, zaskakując ją. - Hermiono, co się z tobą stało?

- Co? - spytała marszcząc brwi, nie wiedząc, o co mu chodzi. Zanim się zorientowała, wstał, podciągając ją do góry, położył dłonie na jej ramionach, gdy jego zmartwiony wzrok przesuwał się po niej, od stóp do głów.

- Co ci się stało? Czy jesteś ranna? Czy nadal krwawisz?

Dopiero gdy spojrzała na siebie, zrozumiała, o co mu chodzi.

- To nie moja krew - odpowiedziała cicho. Harry'emu zajęło kilka chwil, zanim przetworzył jej słowa, a potem ją puścił.

- Co?

- Należy do Rona - wyjaśniła cicho. - Musiałam odesłać go z powrotem do kwatery, Harry.

- Czy on…? Czy wszystko w porządku?

- Nie wiem - powiedziała, potrząsając głową. - Mam nadzieję, że tak.

- To musi się skończyć - powiedział Harry, ocierając zabłąkaną łzę z jej twarzy. - Musimy go zabić.

- Tak zrobimy.

- No, no, no, co my tu mamy?

Zimny ​​głos dochodzący zza niej zmroził jej ciało, a jej wzrok zatrzymał się na Harrym na sekundę. Oboje byli zaskoczeni, a ich umysły próbowały znaleźć wyjście.

- Wierzę, Harry, że mieliśmy to rozstrzygnąć między sobą - powiedział Voldemort. - Nie pamiętam, żebym zaprosił twoją małą szlamę do… och, nie chłopcze - syknął, gdy Harry rzucił się po swoją różdżkę. W następnej sekundzie Harry został przyszpilony do drzewa, nie mogąc się poruszyć. - Teraz graj czysto - zadrwił. Kiedy Hermiona odwróciła się twarzą do niego, jego uwaga powróciła do niej. - Więc po tylu latach w końcu robię to, co powinienem był zrobić tak dawno temu - powiedział z okrutnym uśmiechem, a jego oczy błyszczały szkarłatem. - Wygląda na to, że będzie to naprawdę niezapomniana noc. - Bez słowa machnął raz różdżką, a pojedynczy błysk światła pozwolił jej zrozumieć jaki czeka ją los.

Gdy zielony błysk klątwy leciał w jej stronę, czas wydawał się zwolnić, jakby chciał dać jej szansę cieszenia się ostatnimi sekundami na ziemi. Ruch na prawo Voldemorta przykuł jej uwagę, a jej oczy skierowały się na postać biegnącą w jej stronę.

Kiedy ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy, zobaczyła desperację na twarzy Severusa, biegnącego ku niej. Oboje wiedzieli, że był zbyt daleko, by dotrzeć do niej na czas, zbyt daleko, by zrobić cokolwiek innego niż patrzeć, jak umiera. Tym razem, gdy klątwa zabijająca zbliżała się do niej, nie byłby w stanie jej odepchnąć, zabrać w bezpieczne miejsce, zatrzymać przy nim. Bezskutecznie próbowała być silna, odważna, zaakceptować to. Zdała sobie sprawę, że nie pragnęła niczego bardziej niż kolejnego dnia z nim, kolejnej szansy, by być u jego boku, mieć go przy sobie.

Wiedząc, że nie ma ucieczki, żadnej szansy na aportację w bezpieczne miejsce, po cichu pogodziła się ze swoim losem. Próbowała pożegnać się z nim bez słów, jakoś dać mu znać, jak się czuje, jak bardzo żałowała, że ​​nie mieli szansy.

Ale w końcu była wojowniczką i chociaż wiedziała, że ​​nie ma nic, co mogłaby zrobić, by się uratować, wiedziała również, że gdy tylko umrze, Voldemort zwróci się do Harry'ego i zabije go równie łatwo, a nikt nie będzie w stanie zrobić nic, żeby go też uratować. Ta wiedza sprawiała, że ​​jej umysł był ostry, co sprawiało, że instynkt działał i kazał jej wykorzystać ostatnie sekundy, by dać przyjacielowi szansę na walkę. Odwracając głowę na tyle, by go zobaczyć, wycelowała różdżkę w Harry'ego i uwolniła go od magii, która przyszpilała go do drzewa, patrząc, jak upada i natychmiast próbuje dosięgnąć różdżki.

Z uśmiechem na ustach odwróciła się z powrotem do Voldemorta, jej oczy skierowały się na Severusa, gdy zieleń stała się prawie oślepiająca.

A potem palce owinęły się wokół jej wciąż wyciągniętego ramienia. Silne palce zacisnęły się na jej nadgarstku i jakimś cudem podniosły ją w powietrze, zanim dotarła do niej mordercza klątwa.

Poczuła kolejne szarpnięcie, a jej ciało uniosło się i obróciło w powietrzu. Zamknęła oczy zarówno ze strachu, jak i ulgi, gdy poczuła zimny wiatr na twarzy. W następnej sekundzie wyprostowała się, gdy wylądowała na czymś twardym. To było dziwne uczucie. Chociaż siedziała na czymś twardym jak ziemia i z pewnością równie zimnym, czuła, że ​​wciąż się porusza.

Odgłosy bitwy słabły, a kiedy przesunęła ręce w dół, by dotknąć powierzchni, na której siedziała, poczuła, że ​​lekko się kołysze, a para silnych ramion owinęła się wokół jej talii.

- Ostrożnie - powiedział ktoś przy jej uchu, a ona otworzyła oczy ze zdziwieniem, gdy rozpoznała głos, wrzeszcząc i chwytając jego ramiona, gdy tylko zdała sobie sprawę, gdzie jest. - Wszystko w porządku? - zapytał Charlie, kiedy mocniej się go przytrzymała.

- Nie lubię latać - odpowiedziała drżącym głosem - i nie lubię smoków.

- Cóż - zaśmiał się, gdy smok, na którym lecieli, gwałtownie skręcił w lewo, a ona znowu krzyknęła. - Wierzę, że tu Norbert uratował ci życie - powiedział jej, poklepując smoczą szyję z uczuciem. - Może już czas, żebyś zmieniła o nich zdanie.

***

Gdy ostatnia osłona ochronna została podniesiona, Draco sięgnął po klamkę, zatrzymując się w połowie ruchu, gdy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma pojęcia, co tam jest, co znajdzie w środku. A jeśli to było coś niebezpiecznego? A jeśli nie uda mu się nic innego, jak tylko zginąć, gdy tylko otworzy drzwi? To było dziwne. Nie wiedział, czego się spodziewać, i nie podobało mu się to uczucie. Cokolwiek było w tym pokoju, nie mogło być dobre.

Ale musiał zrobić to, o co poprosił go Severus, a potem musiał wrócić na pole bitwy, tak jak obiecał Hermionie, że to zrobi. Był śmierciożercą, na litość Merlina! Co więcej, był Śmierciożercą, który zdradził swojego Mistrza, najpotężniejszego czarnoksiężnika, największego wroga, Zakonu Feniksa i jedynego czarodzieja, który według przepowiedni mogłaby go powalić, a jednym z głównych powodów tej zdrady była szlama. Jeśli nie bał się Voldemorta, to czego mógł się bać teraz?

- Po prostu skończ z tym i wróć tam - szepnął do siebie, po czym przekręcił klamkę i pchnął drzwi.

Jego wahanie sprawiło, że był o krok od drzwi, które się otworzyły. Był to jedyny powód, dla którego zielony błysk światła, który się przez przebił, nie trafił go.

Nie myśląc o tym, zrobił kolejny mały krok od drzwi, stanął tuż przed nimi, a następnie kopnął je tak mocno, jak tylko mógł. Poczuł, jak uderzyły w coś twardego, gdy się otworzyły, a potem usłyszał bolesny jęk. Postać stojąca przy łóżku z baldachimem zwróciła jego uwagę. Hawkins, jeden z najbardziej zaufanych sługów Voldemorta, stał tam, twarzą do niego, z różdżką wycelowaną prosto w jego pierś.

Gdyby Draco nie spędził ostatnich kilku dni trenując, potrzebowałby więcej czasu na reakcję, ale podjęcie decyzji zajęło mu zaledwie ułamek sekundy. Kucając w cudowny sposób uniknął kolejnej klątwy i również wystrzelił. Chociaż Hawkins zdołał odeprzeć klątwę, rozproszyła go na tyle długo, że Draco mógł wejść do środka i uklęknąć za osłoną dużej drewnianej skrzyni.

Wyglądał jakby w ogóle się nie poruszył, gdy tylko uwaga Hawkinsa powróciła do miejsca, w którym stał. Mężczyzna zobaczył go tam, klęczącego na podłodze, najwyraźniej szukającego swojej różdżki. Nawet po wielokrotnym użyciu Draco wciąż był zdumiony, jak dobrze działa zmodyfikowany urok lustra.

Czołgając się do krawędzi klatki piersiowej, patrzył, jak oczy Hawkinsa padają na jego lustrzaną postać, a wyraz złości na twarzy czarodzieja zamienia się w uśmiech, gdy powoli podszedł bliżej do Draco na podłodze, unosząc różdżkę i celując w mu.

- Zastanawiam się, jak ktoś z tak czystym rodowodem może być tak nieudolny w pojedynkowaniu się - zapytał głośno, zbliżając się do wejścia, z różdżką mocno wycelowaną w jego odbicie. - Odpowiedz mi! - wrzasnął, kiedy postać nie odpowiedziała.

Gdy zrobił kolejny krok bliżej, Hawkins stanął zaledwie kilka kroków od prawdziwego Draco, nieumyślnie dając mu szansę na czysty strzał. Draco nie zmarnował swojej szansy, wstając i krzycząc „Drętwota!”. Patrzył, jak czarodziej upada, nieświadomy drugiego mężczyzny, który stał za drzwiami. Nie mógł nic zrobić, by się chronić, gdy drugi śmierciożerca zamknął drzwi z hukiem, wycelował różdżkę prosto w pierś Draco, a potem krzyknął: „Crucio!”.

***

Zamknęła oczy, czując, jak wiatr smaga jej twarz. Zacisnęła ramiona wokół Charliego, gdy Norbert wykonał gwałtowny zwrot. Słyszała, jak śmieje się lekko z jej działań i szturchnęła go łokciem w żebra, sprawiając, że zaśmiał się mocniej.

- Okej, okej, przepraszam - zaśmiał się, kiedy ponownie go szturchnęła. - Nie musisz się martwić, nie pozwolę ci spaść.

- Lepiej nie, bo cię zabiję - odpowiedziała półżartem.

Smok leciał tak szybko, że wszystko wokół nich zamieniało się w rozmazane kształty. Poruszali się coraz wyżej i wyżej w niebo, i minęły zaledwie kilka sekund, zanim nie mogła już widzieć ziemi pod nimi. Nagle otoczyły ich chmury. Powietrze wokół nich było czyste i wilgotne i chociaż nienawidziła latać, nie mogła odmówić temu pewnego uroku. Nagłe oderwania się od rzeczywistości było jak najbardziej pożądane, choćby na kilka cennych sekund. Ale gdy tylko ta myśl przyszła jej do głowy, rzeczywistość zawaliła się na nią. Byli w środku bitwy większej niż kiedykolwiek widziała, a ona zostawiła Harry'ego samego, by stawił czoła Voldemortowi.

- Charlie, musimy wracać - krzyknęła, a jej głos ledwo niósł się przez wiatr.

- Co?

- Musimy wrócić, muszę pomóc Harry'emu.

Zajęło mu chwilę, zanim zrozumiał, co powiedziała, a potem pociągnął wodze wokół szyi Norberta i zaczęli opadać w dół tak szybko, że zajęło jej kilka sekund w całkowitym przerażeniu, zanim zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nie spadają.

- Myślisz, że może możemy… - zaczęła, chcąc poprosić go, żeby zwolnił, ale zanim zdążyła skończyć zdanie, przebili się spomiędzy chmur, a scena wokół nich sparaliżowała ją.

- Uważaj! - wrzasnęła, kiedy zobaczyła lecącego prosto w ich kierunku Śmierciożercę. Zanim zdążyła wyciągnąć różdżkę, poczuła, jak Charlie pcha ją do przodu własnym ciałem. Oboje ledwo uniknęli klątwy rzuconej przez czarodzieja.

- Trzymaj się mocno - usłyszała krzyk Charliego przy uchu, kiedy przesunął jej wolną rękę do wodzy i puścił ją.

Nawet gdy trzymała wodze smoka pod sobą z całych sił, czuła, jak świat wokół niej wiruje i obraca przy każdej zmianie kierunku, w którym zmierzało zwierzę. Była zdziwiona tym, co zobaczyła, w jakiś sposób zdołała ukryć strach. Jej umysł oczyścił się, gdy instynkt podpowiadał jej, co ma robić.

W powietrzu było jeszcze sześć smoków i co najmniej dwudziestu Śmierciożerców na miotłach latających wokół nich wszystkich. Wyglądało na to, że ich bitwa trwała od jakiegoś czasu.

Siadając prosto i owijając wodze wokół nadgarstka dla bezpieczeństwa, odwróciła się na bok, zamykając tę ​​część swojego umysłu, która wciąż próbowała jej przypomnieć, że jest kilkaset stóp nad ziemią. Wiedziała tylko, jak wysoko siedzi na szczycie smoka, mogąc spaść w każdej chwili, kiedy skupiła się na śmierciożercach poruszających się błyskawicznie w stronę jej i Charliego.

Rzuciła wokół siebie Zaklęcie Tarczy, aby powstrzymać nadchodzącą klątwę, i usłyszała, jak Charlie krzyczy za nią, zmuszając Norberta do gwałtownego skrętu w prawo, ledwo unikając kolejnej klątwy.

Kiedy jej oczy przeszukiwały otoczenie, wypatrując kolejnego ataku, zobaczyła czterech Śmierciożerców ustawionych w prostej linii przed wielkim czerwonym smokiem. Wszyscy uchylali się, gdy zwierzę leciało w ich kierunku, zatrzymując się, gdy przeleciało nad ich głowami i strzelając jak jeden, uderzając w jego brzuch. Nagle smok otworzył paszczę w cichym okrzyku, a jego skrzydła zamarły w połowie ruchu. Zaczął spadać, zbyt szybko, by ktokolwiek mógł cokolwiek zrobić, zabierając w dół czarodzieja siedzącego na nim.

- Cornel! - krzyknął Charlie, widząc upadającego przyjaciela, a następnie zawrócił smoka, kierując się w stronę czterech Śmierciożerców.

Byli jeszcze kilka metrów od nich, kiedy zrozumiała, że nadciąga płomień. Poczuła, jak pierś Norberta dudni. Potem otworzył paszczę i zionął ogniem tak dużym, że czuła, jak powietrze wokół nich ogrzewa się. Dotarcie do czterech czarodziejów zajęło tylko kilka sekund. Potem zostali otoczeni przez ogień, a ich bolesne krzyki przedarły się przez powietrze, gdy bezradnie spadali na ziemię.

Wydawało się, że zwróciło to uwagę innych Śmierciożerców. Duża grupa z nich skierowała się w jej stronę i Charliego, wpadając w formację V z wyćwiczonym lotem podczas szarży.

- Jak dobra jesteś w Zaklęciach Osłaniających? - zapytał ją szybko Charlie, gdy czarodzieje podlecieli bliżej.

- Wystarczająco dobra - powiedziała, a jej ręka z łatwością obróciła się i machnęła różdżką, gdy Charlie przygotowywał się do ataku.

- Trzymaj tarczę tuż przy sobie - szepnął jej do ucha, wyciągając mały nóż i odcinając część wodzy. Po sekundzie już go nie było.

- Charlie! - wrzasnęła, gdy pierwsze klątwy uderzyły w jej tarczę. Chciała się odwrócić, zobaczyć, gdzie upadł Charlie, pomóc mu, ale wiedziała, że wystarczy sekunda, by tarcza osłabła i klątwy w nią uderzyły.


2 komentarze:

  1. O moja matulu, co się tu dzieje! Charlie niczym Superman wkroczył z Norbertem i uratował jej życie. Bardzo miły zwrot akcji! Nie spodziewałam się zobaczyć tu naszego przyjaciela z pierwszej książkowej części ❤️ Ale Charlie postąpił trochę nieodpowiedzialnie zostawiając Hermione sama na smoku. Mam nadzieję, że nic mu się nie stanie. Podobnie jak Draco. Miałam rację, że Snape wysłał go do Nagini, żeby ją zabił. Szkoda tylko, że nie uprzedził go w liście, co tam jest I czego powinien się dokładnie spodziewać. Naprawdę mam ogromną nadzieję, że Draco przeżyję. Musi! Obiecał Hermionie, że wróci. Musi wrócić. Będę ryczeć jak jasna cholera jeśli faktycznie coś mu się stanie. No i Potter. Muszę przyznać, że mi się tu bardzo podoba jego postawa. Jest naprawdę waleczny i wie co robić. Tak inny od wiesz kogo i gdzie ❤️ O takiego Harry'ego nic nie robiłam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Och Charlie całe szczęście! Uratował życie Hermiony <3
    Harry - nie spodziewałam się, że będzie taki skory do walki, znaczy inaczej, że będzie sobie jakoś radzi. Jest taki stanowczy i waleczny, lubię takiego Pottera, choć moim zdaniem i tak za późno zaczął się przygotowywać, na co liczył? Że Voldemort jest słaby...?
    Hermiona zostawiona sama na smoku? oby nic jej się nie stało.
    Czekam na moment kiedy Voldzio zrozumie co się wydarzyło i kto jest za to odpowiedzialny.
    Draco, czy mi się wydaje, czy on nie do końca był uprzedzony czego może się spodziewać? :( Oby mu się udało zabić Nagini i oby nic mu się nie stało...W końcu obiecał Hermionie, że wróci...

    OdpowiedzUsuń