ROZDZIAŁ 6.

Severus Snape cierpiał na chroniczną bezsenność. Przy tych nielicznych okazjach, gdy udało mu się uspokoić natłok myśli na tyle, by zapaść w drzemkę, i tak nie zaznawał odpoczynku. Jego sen był zawsze krótki, przerywany i pełen koszmarów, z których większość wprawiłaby normalnego człowieka w stan kompletnej rozsypki emocjonalnej.

Snape niewielu rzeczy pragnął bardziej niż spokojnego snu. Cóż za ironia, że jako Mistrz Eliksirów nie był w stanie, czy raczej nie chciał, uwarzyć eliksiru, który zapewniłby mu kilka godzin ucieczki w błogosławioną nieświadomość. Och, istniały oczywiście eliksiry mogące spełnić jego pragnienie. Zabrałyby go do krainy snów na tak długo, jak by tego chciał. Nigdy ich jednak nie warzył, chyba że dla kogoś innego.

Najwidoczniej po prostu lubił się nad sobą znęcać.

A może problem tkwił w czymś innym. Niewielu było ludzi, którzy prawdziwie zasługiwali na taki sen, i Snape uważał, że do nich nie należy. Mimo to położył się wcześnie do łóżka, ignorując zalegające po kątach stosy zabazgranych przez uczniów pergaminów, które usiłowali mu wcisnąć jako pracę domową.

Wiek powoli zaczął dawać mu się we znaki i Snape odkrył, że nie jest już w stanie siedzieć niemal do samego rana i sprawdzać prace bez narastającego zmęczenia. Chłód panujący w lochach też dokuczał mu dużo bardziej niż kiedyś. A lochy były naprawdę zimne, dosłownie i w przenośni. Zupełnie jakby dobry nastrój, jasne myśli i ogólnie rzecz biorąc wszystko, co słodkie i puchate, było gorącym powietrzem, które zawsze ulatywało do góry, pomagając mieszkańcom wyższych pięter spać smacznie i głęboko.

Snape myślał czasami - ale tylko czasami - że oddałby wiele, by przespać się snem pierwszorocznego Puchona.

Nagle w kominku rozległ się szum. Snape usiadł na łóżku ze zmarszczonymi brwiami, odsunął kołdrę i chwycił różdżkę z nocnego stolika. Rzucił Lumos i wstał, by przejść do gabinetu. Było już wprawdzie dobrze po północy, ale, o ile słuch go nie mylił, ktoś próbował skontaktować się z nim przez sieć Fiuu.

Nocny gość już czekał, nie wychodząc poza obmurowanie kominka. Snape zacisnął wargi na widok Lucjusza Malfoya, kiedy jego srebrzyste oczy omiotły gospodarza od stóp do głów, analizując wszystkie szczegóły - aksamitne pantofle, szlafrok i nieco potargane tłuste włosy.

- Zazwyczaj nie kładziesz się tak wcześnie - zauważył Lucjusz.

Mistrz Eliksirów wiedział już, że to będzie jedna z tych nocy.

- Poza nudnymi zajęciami z bandą pierwszoroczniaków, mających pomyje zamiast mózgu, musiałem dziś zastąpić Lupina na obronie przed czarną magią - rzekł Snape, poddając się przeczuciu, że tej nocy sen raczej nie będzie mu dany. Mężczyzna postanowił wysączyć filiżankę mocnej, czarnej kawy, żeby zagłuszyć zmęczenie.

- Ach. - Lucjusz uśmiechnął się i odwrócił głowę, jakby chciał zerknąć w stronę okna. - Nie wiedziałem, że wilkołak tu wrócił. Czyżby dzisiaj była pełnia? - kontynuował zdawkowym tonem. - Nie zauważyłem.

Tymczasem Snape zajął się przygotowaniem kawy w niewielkiej kuchni, której rozmiary zostały ograniczone do minimum, by zrobić miejsce na jego wciąż rozrastającą się pracownię. Mistrz Eliksirów lubił naprawdę mocną kawę. Najlepiej, by przepalała blat stołu na wylot i była przyrządzona za pomocą magii.

- Pełnia była wczoraj. Dzisiaj dochodzi do siebie.

- Severusie, wyglądasz doprawdy paskudnie.

- Dziękuję, Lucjuszu - odparł Snape, masując sobie szczękę. Rozbolała go po tym, jak zgrzytał zębami, próbując bezskutecznie zmusić się do zapadnięcia w sen. - Widzę, że areszt domowy wcale nie polepszył twoich manier.

Lucjusz uniósł jasną brew. Gdyby ktoś nie przyglądał się zbyt dokładnie, w tym świetle można by go pomylić z Draco. Snape widział mnóstwo razy tę samą minę na twarzy młodego Ślizgona. Podobieństwo było wręcz niesamowite.

- A powinien?

- Nie, chyba raczej nie - westchnął Snape. - Lucjuszu, pogawędki o niczym nigdy nie były twoją mocną stroną. Podejrzewam więc, że przerywasz mi odpoczynek z jakiegoś istotnego powodu. Masz pozwolenie na korzystanie z sieci Fiuu przez godzinę tygodniowo, sugeruję zatem, byś szybko i zwięźle wyłożył, czego chcesz.

Za starych, dobrych czasów podobna złośliwa uwaga spotkałaby się z takim szyderstwem ze strony Lucjusza, że zwiędłyby od niego stokrotki na trawniku. Jednak stare, dobre czasy już minęły - co nie znaczyło, że zostały z kretesem zapomniane. Świadczył o tym błysk źle skrywanej nienawiści w oczach Lucjusza.

W swojej obecnej postaci, Lucjusz Malfoy przypominał wściekły huragan, zamknięty w szczelnej, żelaznej skrzyni. Czarodziej, który niegdyś siał postrach i budził respekt, powoli gasł. Najpierw pozbawiony różdżki, a potem również możliwości stanowienia o sobie, Lucjusz był już tylko cieniem dawnego siebie. Z całej otoczki pozostało jedynie nazwisko.

Snape mógłby uważać historię Lucjusza za zabawną, a obecną sytuację za zasłużoną, gdyby nie fakt, że ich losy pozostawały ściśle ze sobą splecione. Powstrzymywało to Snape'a przed przybieraniem postawy moralnej wyższości - a zwłaszcza ta część, która pozostawiła na nich obu permanentne znaki.

Sądząc po minie Lucjusza, mężczyzna zmagał się wewnętrznie z tym, co miał właśnie powiedzieć. Snape był zaintrygowany, gdyż Malfoy Senior niezmiernie rzadko bywał niepewny, nawet kiedy w oczywisty sposób nie miał racji. Był to zresztą jeden z powodów, dla których jego osobowość miała taką zniewalającą siłę. Niewielu ludzi było zdolnych do posiadania równie nieugiętych, nawet jeśli błędnych przekonań.

I tylko w przypadku Lucjusza jawne i oczywiste zło wyglądało tak dobrze.

- Draco - rzekł wreszcie Lucjusz.

- Rozumiem - odparł Snape zwodniczo łagodnym tonem. - Obawiam się jednak, że musisz podać mi więcej szczegółów.

Lucjusz podniósł rękę i dotknął palcami ucha. Oznaczało to, że tylko Snape powinien usłyszeć słowa, które miały właśnie paść. Połączenia z kominka Lucjusza były wprawdzie monitorowane, ale Snape wiedział, jak zapewnić im obu prywatność. Potrzeba było tylko jednego zaklęcia. Rzuciwszy je, Snape musiał powiadomić następnego dnia Dumbledore'a, ale do dobrych stron bycia podwójnym agentem należało posiadanie pewnych przywilejów.

- Powiedział ci, że przyjechał do mnie w weekend? - rzekł Malfoy, wreszcie przystępując do rzeczy.

Snape pokiwał głową, zrezygnowany.

- Twój syn poinformował mnie o wizycie w domu rodzinnym dopiero po powrocie. Gówniarz spowodował niemały chaos wśród swoich współdomowników, którzy nachodzili mnie stadami, święcie przekonani, że twój syn upił się podczas balu na zakończenie szkoły i zniknął w jakimś nieodkrytym dotąd zaułku Hogwartu.

- Już zapomniałem, jaki jest wysoki.

Głos Lucjusza brzmiał niemal melancholijnie, co nie zdarzało się często. Snape znał go na tyle dobrze, że wiedział, z czym wiąże się ledwo zauważalna bełkotliwość mowy Malfoya. Najwidoczniej mężczyzna, oprócz picia, spędził tego wieczoru sporo czasu w myślodsiewni.

Mistrz Eliksirów przycisnął palce do czoła.

- Byłbym wielce zobowiązany, gdybyś powiedział wszystko, co masz do powiedzenia, i zakończył tę sprawę. Nie mam w zwyczaju prowadzić nocnych pogaduszek ze śmierciożercami w stanie wskazującym na spożycie i z prawomocnym wyrokiem. Pojmujesz chyba, że to kiepsko wpływa na reputację.

Srebrzyste oczy Lucjusza rozbłysły wściekle.

- Ty łajdaku.

Snape był niemal zawstydzony satysfakcją, jaką odczuł na widok oburzenia Lucjusza. Nie okazał tego jednak w żaden sposób.

- Swój pozna swego.

- Zostaliśmy postawieni w sytuacji, w której możemy potrzebować twojej pomocy - oznajmił Lucjusz szorstko, a jego głos zdradzał irytację. - Draco znalazł się w tarapatach.

Snape prychnął pod nosem.

- Nie przypominam sobie czasów, kiedy ten krnąbrny owoc twoich lędźwi nie był w tarapatach - sarknął, wysączając łyk kawy z filiżanki, po czym zasiadł na skórzanym fotelu, który należał niegdyś do Dumbledore'a. Popękane, wytarte obicie było dowodem, że czasy świetności tego mebla minęły już kilkadziesiąt lat wcześniej.

Lucjusz spojrzał na Snape'a z ukosa.

- Chodzi o tego rodzaju tarapaty, do wydobycia z których jest potrzebna pomoc Emanuela Borgina, ty cholerny, despotyczny draniu.

Mistrz Eliksirów wyprostował się, odstawił filiżankę ze spojrzeniem wlepionym w swego gościa i wstał z miną, na widok której hogwarccy pierwszoklasiści ukryliby się za kociołkami.

- Lucjuszu, co ty, na Merlina, zrobiłeś?

Malfoy Senior spojrzał na niego z urazą.

- Ja nic nie zrobiłem.

- W co w takim razie wpakował się mój przeklęty chrześniak, że wymaga to pomocy Borgina?

Z jakiegoś powodu Lucjusz wyglądał na rozbawionego.

- Najwyraźniej w Hermionę Granger...

Snape zamrugał.

- Słucham?

- Wzięli ślub! Pozwolili, by rzucono na nich Fida Mia! Draco przywiózł dziewczynę do domu, żeby mnie o tym poinformować. Powiem tylko tyle, że powinienem lepiej poradzić sobie z sytuacją. - Lucjusz westchnął i zapatrzył się w wytarty chodnik przed kominkiem.

- Durne dzieciaki! - wypluł Snape, w duchu przyznając gościowi zupełną rację. To była katastrofa! Może nie z rzędu tych największych, ale tym niemniej katastrofa! - Ze wszystkich idiotycznych pomysłów, na jakie mogli wpaść...

Snape postanowił, że nie zapyta Lucjusza, co ten zrobił synowi. Zamiast tego Mistrz Eliksirów przywołał w wyobraźni obraz Draco, gdy ten przyszedł go poinformować o wizycie w domu. Wyglądał na zmęczonego, i nic poza tym.

- Ten monumentalny błąd zostanie niebawem naprawiony - rzekł Malfoy.

Snape odetchnął głęboko. Jak mało Lucjusz wiedział o osobie, którą Draco się stał, a zarazem jak mocno kochał syna! Mógł być tylko jeden przekonujący powód, dla którego Draco zaryzykował narażenie się na gniew ojca, zamiast przyjść po radę do opiekuna domu. Jeśli chłopak chciał skupić na sobie uwagę ojca w sposób niepodzielny, to udało mu się tego dokonać swoim ostatnim wyskokiem, niechcący wciągając w to wszystko Hermionę Granger.

Chłopcze, coś ty najlepszego zrobił?

- Lucjuszu, to coś więcej niż zwykły błąd. Fida Mia należy do zaklęć, których nie da się cofnąć! A ty planujesz posłać tę dwójkę do ludzi pokroju Emanuela Borgina, żeby coś z tym zrobili?

- Au contraire, drogi Sevie. - Lucjusz założył ręce na piersi, patrząc na gospodarza znacząco. - Są sposoby i sposoby.

Snape uniósł brwi.

- Czarna magia? - Mężczyzna prychnął. - Wątpię, by Granger na to przystała.

Lucjusz nie wyglądał na zbitego z tropu.

- Rozmawiałem z dziewczyną. Zrobi wszystko, co konieczne, by pozbyć się problemu. Borgin im pomoże, oczywiście za odpowiednią cenę.

- Dwie sprawy... - mruknął Snape, niespokojnie krążąc po gabinecie. Lucjusz wskazał mu gestem, by ten kontynuował. - Technicznie rzecz biorąc, można rzucić przeciwzaklęcie, ale obie strony muszą być w pełni zgodne co do unieważnienia małżeństwa, żeby to zadziałało. Biorąc pod uwagę kompleksowość... - Snape urwał i westchnął. - ...i intymność oryginalnego rytuału, podejrzewam, że żadne z nich nie ma tatuażu na ręce władającej różdżką, prawda?

- Co masz na myśli? - warknął Malfoy, choć jego głos zdradzał, że zna już odpowiedź na to pytanie.

- Dziewczyna nie jest Draco zupełnie obojętna - oświadczył Snape, ignorując demonstracyjne zaszokowanie na twarzy Lucjusza. - Jeśli mają się zabrać za unieważnienie małżeństwa, musi się to stać szybko, zanim chłopak w pełni uświadomi sobie swoje uczucia.

Lucjusz wyglądał na dotkniętego.

- Owszem, zauważyłem to. Wydawał się być zaniepokojony możliwością, że pozbędę się dziewczyny.

Snape sięgał właśnie po filiżankę z kawą, ale zastygł w pół ruchu.

- A powinien się niepokoić?

- Jeśli nawet, to raczej nie z powodu braku wcześniejszych prób z mojej strony - odrzekł Malfoy, wzruszając ramionami, jakby rozmawiali o pogodzie, a nie o mordowaniu dzieci.

- Kiepski żart - skomentował kwaśno Snape. - Oczywiście wyjaśniłeś mu, że dla ciebie czasy likwidacji mugolaków skończyły się dawno temu.

Lucjusz uśmiechnął się tylko i rozłożył ręce w błagalnym geście. Spojrzał przy tym na Snape'a w sposób, który dałoby się jedynie opisać jako figlarnie wrogi. Był w tym przebłysk dawnego, czarującego Lucjusza.

- Jak sam widzisz, drogi Severusie, być może nie brakuje mi motywu, ale środki to zupełnie inna historia. Przejdźmy więc do drugiej sprawy, o której wspomniałeś.

Snape pomyślał, że raczej nie było zbyt roztropne zdradzać Lucjuszowi to, o czym właśnie chciał powiedzieć, ale w świetle ostatnich wydarzeń nie miał wyboru.

- Zakon otrzymał z potwierdzonych źródeł informację, że Voldemort znów rozpoczyna w Hogwarcie kampanię rekrutacyjną - oznajmił Mistrz Eliksirów, po czym zapadła głucha cisza. Obaj mężczyźni przybrali nieodgadnione miny, rozważając tę wiadomość w zaciszu swoich umysłów.

Snape demonstracyjnie zamieszał mętną kawę w filiżance.

- Draco nie jest ani kandydatem, ani liderem - rzekł wreszcie Lucjusz opanowanym głosem.

- Nawet nie pomyśli o przyłączeniu się do nich - potwierdził Snape, zadowolony z wypowiedzi Lucjusza. - Jednak ta kampania znacznie komplikuje sprawy. Twój syn byłby dla nich cennym nabytkiem. Pewne... frakcje mogłyby się okazać niezbyt zachwycone tym, co właśnie zrobił. Jeśli jego małżeństwo z Granger wyjdzie na światło dzienne, mogą zaistnieć poważne reperkusje.

Malfoy zmrużył oczy.

- W takim razie nie może ono wyjść na światło dzienne.

- Może jednak problem pojawił się w dobrym momencie - ciągnął Snape. - Jeśli Draco będzie zajęty rozwiązywaniem małżeństwa z Granger, może Łowca Głów go pominie. Jak to mówią, co z oczu, to i z serca. Chłopak lubi wszędzie wtykać nos, przez co zbyt często popada w kłopoty. Wprawdzie język staje mi kołkiem na samą myśl o tym, co chcę teraz powiedzieć, ale jest prawdopodobieństwo, że ze względu na istniejące przyciąganie pomiędzy nimi, Granger wywrze na niego pozytywny wpływ.

- Pozytywny wpływ? - Lucjusz prychnął. - Owszem, dziewczyna jest odważna, przyznaję to. Niestety jest również beznadziejnie naiwna. Ma przerażającą wręcz skłonność do wypowiadania swojego zdania w najmniej odpowiednim ku temu czasie.

Kąciki ust Snape'a uniosły się lekko w górę.

- Byłbyś zaskoczony tym, jak szybko można się uzależnić od szczerości, kiedy spróbujesz jej chociaż raz.

- Ach. Teraz, jak mniemam, ty masz mi coś do powiedzenia, nieprawdaż?

Snape nie marnował ani chwili.

- Kiedy zamierzasz mu powiedzieć prawdę o matce? - zapytał miękko.

- A co niby miałbym mu rzec? Że odmówiłem Narcyzie prawa do opieki nad nim i że ta próżna kobieta zrobiła wszystko, by uderzyć we mnie w sposób najgłupszy z możliwych? - wypluł Lucjusz.

- Na zęby Merlina! - wykrzyknął Snape. - Jego matka nie umarła od wstydu będącego udziałem wygnańców, tylko zażyła dawkę opium, która uśmierciłaby nawet centaura! Narcyza nie żyje od miesięcy, a ty wciąż mu o tym nie powiedziałeś!

- Jeszcze za wcześnie - szepnął Lucjusz.

- Draco nie jest głupcem. Jeśli spróbuje wyśledzić, czyje pieniądze zasilają jego skrytkę w Gringottcie, to rychło się dowie, że wpłaty sygnowane nazwiskiem Narcyzy w rzeczywistości pochodzą ode mnie. Lucjuszu, jego matka nie żyje. Sprawa pozostaje ściśle utajniona, ale kiedyś wyjdzie na jaw. Musisz powiedzieć chłopakowi prawdę albo stracisz go całkowicie.

- Nie sądzę, by bardzo się przejął tą stratą - zauważył Lucjusz.

- Owszem, Draco nie będzie za tobą tęsknił - przyznał Snape z brutalną szczerością. - A ty powinieneś być wdzięczny jakimkolwiek bóstwom, które zdarza ci się okazjonalnie czcić, że Draco jest kimś więcej niż ty. A zarazem kimś mniej.

Lucjusz zerknął w bok i przestąpił z nogi na nogę. Wyglądał na kompletnie wyczerpanego.

- On powinien być naszym dzieckiem, Sev. Twoim i moim...

Mistrz Eliksirów zachichotał mrocznym śmiechem, pozbawionym wesołości.

- Nawet gdyby najnowsza magia mogła oszukać fizjologię, na świat przyszłaby prawdziwa bestia. Bądź lepiej wdzięczny, że chłopak odziedziczył wiele cech charakteru po Narcyzie.

- Owszem - zgodził się Lucjusz, a jego spojrzenie złagodniało. - Wszak ty zawsze byłeś niezdarą i prostakiem.

To była dawna obelga przerzucana między nimi wiele lat wcześniej, tym zabawniejsza w chwili obecnej, że dorosły Snape miał w przeciwieństwie do swojej nastoletniej wersji dwa razy więcej gracji i precyzji.

Mistrz Eliksirów zatopił spojrzenie w nieobecnych oczach Lucjusza, próbując sięgnąć poza alkoholowe zamroczenie. Przekonał się niebawem, że nadal potrafi tam dostrzec pozostałości człowieka, za którym bez namysłu podążył te dwadzieścia lat wcześniej. Czasami Snape czuł się zbity z tropu, gdy obserwował Draco na lekcjach, kompletnie zaabsorbowanego wykładem albo gapiącego się w przestrzeń z uśmieszkiem na ustach, który był niczym innym jak znakiem rozpoznawczym Lucjusza.

Snape uważał, że Draco był na tyle podobny do ojca, iż mogło się to stać powodem do zmartwienia. Jednak szczęściem w nieszczęściu było to, że osobowość Draco stanowiła mieszankę nadmiernych ambicji Lucjusza, które doprowadziły do jego upadku, ze spokojem, a nawet pewną płytkością Narcyzy. Chłopak był z pewnością sprytny, a czasami też nikczemny, ale nie pozwoliłby, żeby ktoś inny używał go jako narzędzia. Na to Draco był zbyt podobny do swojej egoistycznej matki.

Snape miał jednak aż nazbyt dobre rozeznanie w niebezpieczeństwach związanych ze ślepą wiarą, gdy szło się za kimś bez zastanowienia i zadawania pytań, pozostając głuchym na głos rozsądku. Sam przecież przyjął Mroczny Znak w wieku siedemnastu lat, podtrzymywany na duchu przez milczącą, acz wspierającą obecność swego mentora, enigmatycznego Lucjusza. Kilka lat później zaś stał wśród tłumu gości na jego ślubie, obserwując pocałunek, jaki Lucjusz złożył na zimnych, czerwonych wargach Narcyzy Black. Chwilę po tym srebrzystoszare oczy Malfoya przeszukały tłum i kiedy wyłowiły zeń Snape'a, na ustach Lucjusza zagościł szybki jak mgnienie uśmiech przeznaczony tylko dla nich obu.

- Nagle odczułem nieodpartą potrzebę, by kogoś zamordować - oznajmił Lucjusz, a zmęczenie i troska o syna sprawiły, że wyglądał dokładnie na swoje czterdzieści jeden lat.

- Jeśli już o tym mówimy - zaczął Snape, a jedwabisty ton jego głosu stał się twardy jak stal - to zrób chłopakowi jeszcze raz jakąkolwiek krzywdę, a będziesz go mógł oglądać tylko spoza krat Azkabanu. Nie myl nigdy mojej pomocy z przyjaźnią.

Lucjusz uśmiechnął się złowrogo.

- Ach, Severusie, z pewnością nie popełnię tego błędu po raz kolejny.

Snape nie musiał sięgać po zegarek, by wiedzieć, że wyznaczona Lucjuszowi godzina dobiegała końca. Szmaragdowe płomienie w kominku przygasały, zamieniając się w obłoki dymu. Malfoy też to zauważył.

- Ufam, że będziesz mnie informował na bieżąco? Próby uzyskania jakichkolwiek wyjaśnień od Draco przypominają rzucanie Lumosa pod wodą...

Snape wiedział doskonale, o czym mówi Lucjusz, i poczuł nagłe zadowolenie, że sam nigdy nie został ojcem. Zachowanie Draco nadawało całkiem nowe znaczenie określeniu "pominąć coś milczeniem".

- Jestem lojalny przede wszystkim wobec mojego chrześniaka, ale oczywiście będę cię informował na bieżąco.

- Dziękuję, Severusie.

- Aha, Lucjuszu, jeszcze jedno.

- Tak?

- Możesz to sobie nazwać wścibstwem z mojej strony, ale chciałbym ci zadać pewne pytanie.

Malfoy patrzył na swojego gospodarza bez słowa.

- Co byś zrobił, gdybyś odzyskał wolność? - zapytał Mistrz Eliksirów.

Lucjusz odpowiedział bez chwili namysłu, i ta pewność zbiła Snape'a z tropu tak samo jak słowa, które padły.

- Zabrałbym syna, czy by tego chciał, czy nie, i uciekłbym z kraju - oznajmił były śmierciożerca.

- Naprawdę skazałbyś go na taki los? - drążył Snape. - Musiałby porzucić wszystko i zapomnieć o ludziach, których znał. Musiałby ciągle uciekać i zawsze się ukrywać.

Płomienie zgasły niemal całkiem i postać Lucjusza w kominku zaczęła się rozmywać, a jego głos zabrzmiał jak odległe echo.

- Zrobiłbym to w oka mgnieniu.

Połączenie zostało przerwane z odgłosem gasnącej świecy. Jedynym dowodem odbytej rozmowy był zapach popiołu i płomieni oraz fakt, że Snape był już całkiem rozbudzony, czujny i o wiele bardziej wstrząśnięty, niż chciałby przyznać.

Mężczyzna podszedł do biurka i usiadł. Mebel był w posiadaniu jego rodziny przez trzy pokolenia, starannie wykonany z drzewa różanego, z nogami w kształcie lwich łap. Jedna z niewielu rzeczy, do których Snape miał pewien sentyment.

Biurko miało cztery szuflady otwierane za pomocą ozdobnych gałek, po dwie z każdej strony. Kiedy jednak Snape stuknął różdżką w puste miejsce pomiędzy nimi i wyszeptał krótkie zaklęcie, ukazała się piąta, dużo mniejsza szuflada. Posłuszna rozkazom czarodzieja, wysunęła się bezszelestnie, ukazując niewielkie zawiniątko z zielonego aksamitu. Snape przyglądał mu się przez chwilę, po czym wziął je do ręki. Pewnie zadrżałyby mu dłonie, gdyby nie to, że był Mistrzem Eliksirów i w jego zawodzie nie było miejsca na okazywanie tego rodzaju słabości.

Mężczyzna szybko rozwinął materiał, odsłaniając ukryty w zawiniątku błyszczący, złoty klucz.


3 komentarze:

  1. Zupelnie zapomnialam o tym watku! I o tym, ze Lucjusz jest bardziej pokrecony, niz by sie wydawalo! Walic syna w pysk z troski, ukrywajac przed nim jednoczesnie smierc jego matki to tak wysoki poziom, ze nie jestem w stanie tego ogarnac 😂 Ach, no i musze stwierdzic, ze ten paring Sev/Lucek jakos do mnie przemawia 😁 Mysle, ze panowie do siebie bardzo pasuja 😁

    OdpowiedzUsuń
  2. To opowiadanie jest bardzo intrygujące. Znowu jestem mocno wciągnięta!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra, na zasadzie "Monia naucz się czytać, ze zrozumieniem" 🤣 Voldemort jest, Lucek jest byłym smierciozercą, już rozumiem 🤦‍♀️ rozmowy na najwyższym szczeblu Lucek i Snape 😁 Lucek żałuję uderzenia Draco i bardzo dobrze, Severus bardzo mi się spodobało kiedy powiedział, że będzie syna oglądać z Azkabanu jeżeli jeszcze raz go tknie!
    Narcyza nie żyje... Pieniądze daje Snape... Pokręcone jest to, że Draco nie wie...
    Ohhh niech nie szukają sposobu na zlikwidowanie małżeństwa skoro młodzi coś do siebie czują...
    Do czego jest złoty klucz?
    Jaki sposób na uwolnienie Lucka ma Snape?

    OdpowiedzUsuń