ROZDZIAŁ 5.

Draco wolałby już wyjce rozpryskujące ropę czyrakobulwy, klatkę pełną wściekłych sklątek tylnowybuchowych, drażliwego długoroga rumuńskiego rozsmakowanego w pieczonych czarodziejach czystej krwi... Do diabła, zostałby nawet osobistym niewolnikiem Neville'a Longbottoma na piekielne dwa tygodnie, żeby tylko nie musiał jechać do domu.

Trochę za późno na zmianę zdania, czyż nie?

Tak, Draco zgodził się w milczeniu ze swoim Wewnętrznym Dręczycielem. W końcu już od dłuższej chwili wraz z Granger czekał w ponurej ciszy przed drzwiami Malfoy Manor.

Ślizgon kołysał się na piętach, spocone ręce wepchnąwszy głęboko do kieszeni. Przez ułamek sekundy wyobrażał sobie, że pociąga za sznur od dzwonka, po czym zostawia Granger na progu, a sam pędzi w kierunku powozu, toczącego się z wolna w stronę bramy.

Dziewczyna jakby czytała w jego myślach, gdyż powoli odwróciła swoją kędzierzawą głowę, świdrując go wzrokiem. Nieznacznie przysunęła się bliżej.

Nawet jeśli się bała, ukrywała to cholernie dobrze. Poza nerwowym wykręcaniem rąk, co, jak wiedział, robiła zawsze, kiedy się denerwowała, gdy pozornie wyglądała na całkiem spokojną.

Ich podróż na Pokątną przebiegła bezproblemowo. Granger radziła sobie z sytuacją lepiej, niż przypuszczał. Oczekiwał raczej łez i gorączkowej paplaniny, dlatego rozmyślnie trzymał się od niej z dala - od niej i jej nieskończonego potoku natrętnych, bezsensownych pytań.

O Merlinie, ileż ona gadała. Kiedy byli jeszcze w pokoju hotelowym, z trudem zwalczył pokusę zakneblowania dziewczyny jej własną satynową bielizną. Wyłowił jej figi spod poduszki i nie powiedział jej tego, przez zabawne pół godziny obserwując, jak przewracała pomieszczenie do góry nogami. Wręczyłby jej majtki od razu, gdyby tylko przyznała, że ich szuka.

Kiedy deportowali się na Pokątną, była już niemal pora lunchu. Podczas gdy jego własna nieobecność na śniadaniu w szkole zaowocowałaby tylko znacząco uniesionymi brwiami niektórych Ślizgonów, brak Granger wznieciłby co najmniej lekką panikę. Draco zatem zasugerował, żeby napisała do obu bezmózgich imbecyli, których nazywała przyjaciółmi, oraz do McGonagall.

Wicedyrektorka Hogwartu z pewnością wybuchłaby jak bomba, gdyby miała choć cień podejrzenia, że jej bezcenna prefekt naczelna popadła w jakieś kłopoty.

Draco zaś był pewien, że spanie z nim zdecydowanie kwalifikowało się do kategorii „kłopoty".

Kiedy tylko podeszli pod pocztę, poczuł przypływ wspaniałomyślności i wręczył Granger parę sykli na sowę. Nastroszona, wszystkowiedząca niewdzięcznica zareagowała na jego uprzejmość spojrzeniem tak miażdżącym, że włosy na głowie powinny stanąć mu dęba. Z pogardliwym parsknięciem rzuciła mu pieniędzmi w twarz i jak burza wpadła do budynku, pozwalając, by umknął jej jego uśmiech rozbawienia.

Gryfonka miała jaja, musiał to przyznać. Obserwował ją z zewnątrz, czy przypadkiem nie zacznie wyprawiać jakiejś hecy w stylu wybuchania płaczem na oczach rozleniwionego weekendowym wypoczynkiem tłumu - ale nie. Dla stojącego za ladą jowialnego, tęgiego, łysiejącego poczmistrza Granger była wręcz reklamą uprzejmości i słodyczy, podczas gdy do niego samego zwracała się z ogniem w oczach, srogo marszcząc brwi i piorunując go wzrokiem.

Przynajmniej miała sporą skalę stanów emocjonalnych, stwierdził Draco, w przeciwieństwie do Rona Weasleya, który nadawał nowe, irytujące znaczenie określeniu „prosty".

Draco obserwował jak Granger przygryzła koniuszek języka, zastanawiając się, co napisać. Na poczcie było duszno i dziewczyna ściągnęła kaptur. Materiał zaczepił o jej ozdobioną kamieniami klamrę do włosów i loki rozsypały się jej na ramionach. Nieobecnie zebrała włosy ręką i zgarnęła na jedną stronę, owijając kosmyk wokół palca zakończonego obgryzionym paznokciem.

Ślizgon uznał, że jak na dziewczynę zupełnie nie przejmującą się strojem, Granger była zaskakująco kobieca. Niełatwo było dostrzec jej lekki krok i delikatne kołysanie szczupłych bioder, kiedy przemierzała zamek schowana za naręczem książek lub nieodłączną podkładką do notowania.

Naprawdę, powinna się lepiej ubierać. Ciuchy, które nosiła po zajęciach, były zupełnie niczym wory pokutne z wyciętymi otworami na ręce - szorstkie, bezbarwne, bezkształtne i nudne. Draco znał się na ubraniach. Odziedziczył tę cechę po matce, podobnie jak sekretne upodobanie do szamponów ziołowych (odkryciem miesiąca był „Rozmaryn i hawafena"). Chłopak nieświadomie otaksował sylwetkę Granger i w wyobraźni ubrał ją we wspaniałe, rdzawoczerwone szaty z głęboko wyciętym dekoltem, żeby odkryć gładką skórę między jej małymi piersiami.

Albo jeszcze lepiej - pomyślał. Zamrugał i w wyobraźni rozebrał Gryfonkę do butów na wysokim obcasie i srebrnego łańcuszka wokół lewej kostki. Dziewczyna wyglądała o niebo lepiej bez ubrania. W zasadzie to im więcej miała na sobie odzieży, tym bardziej była wkurzająca.

Być może jednak chodziło o coś innego. Po prostu im mniej Granger miała na sobie, tym bardziej był zdekoncentrowany.

Tak. To było właśnie to.

Zastanawiał się, czy ich wspólna noc wstrząsnęła nieco jej rygorystycznymi zasadami moralnymi. Byłaby ogromna szkoda, gdyby taka namiętna dziewczyna na powrót przybrała maskę lodowej księżniczki.

Niestety nie potrzebował nawet kryształowej kuli, żeby odczytać jej przyszłość. Wystarczyło tylko zerknąć na opiekunkę jej domu. Minerwa McGonagall była wyjątkową nauczycielką i budzącą respekt zastępczynią dyrektora, przy tym jednak posiadała seksualny powab gumochłona. Wielka szkoda, ponieważ czarownice żyły dłużej niż czarodzieje i osiągały szczyt swoich erotycznych możliwości znacznie później niż oni.

Jeśli tylko Granger raczyłaby wytknąć nos poza harmonogram prefektów, zauważyłaby może, że w Hogwarcie są przyjemniejsze rozrywki niż penetrowanie korytarzy na wzór Argusa Filcha, w zdecydowanie ładniejszej i lepiej pachnącej wersji.

A może już zdała sobie sprawę, że coś jej umyka. Wyjaśniałoby to jej nagłe zainteresowanie jego „usługami" tamtego pamiętnego wieczoru.

Cóż za intrygująca myśl. Najwidoczniej złote dziewczę Gryffindoru było jednak przekupne. Być może z małą zachętą udałoby mu się...

- Eee, Malfoy - wyszeptała Granger, przerywając jego rozważania.

Wyprostował się i spojrzał na nią z góry.

- Chyba nikt nie otworzy drzwi...

Wyciągnęła rękę, żeby powtórnie pociągnąć za inkrustowany srebrem dzwonek, kiedy chłopak ostrzegawczo uniósł ramię.

Po drugiej stronie rzeźbionych dębowych drzwi dało się słyszeć ciche gmeranie przy zasuwie. Skrzydło odchyliło się na całą szerokość, odsłaniając powykrzywianego, starego skrzata, ubranego w różowy patchworkowy kapturek na imbryk.

Stworzenie złapało głęboki oddech, zerknęło na Draco szklistymi oczami i rzuciło się na niego.

- Panicz Draco wrócił do domu! Och! Tulipanka jest taka szczęśliwa!

Opanowując grymas, Malfoy ruszył naprzód, z wciąż uczepioną do siebie skrzatką.

- Cieszę się, że cię widzę, Tulipanko - dość grzecznie odparł Draco. Poklepał skrzatkę po brunatnej głowie, szybko przeszukując wzrokiem wnętrze foyer.

Było tam chłodno, ciemno i wszystko opływało w kurzu, dokładnie tak, jak Draco pamiętał. Słońce bezskutecznie próbowało przebić się przez brudne szyby. Kurz tańczył w kilku zabłąkanych smugach światła padających na czarną marmurową podłogę. Brakowało tam mebli, za to wzdłuż kręconych schodów stały rzędy drewnianych skrzynek na butelki.

- I jeszcze panicz Draco przyprowadził panienkę! - Tulipanka odwróciła się w stronę Hermiony, gapiącej się na przepaściste foyer. Skrzatka skłoniła się głęboko, najwyraźniej zapominając o zesztywniałych artretycznych stawach. - Witamy w Malfoy Manor, panienko.

Granger zamrugała szybko, zerkając w dół na rozpromienione stworzenie.

Draco przewrócił oczami. Im szybciej dziewczyna zamknie rozdziawioną buzię i przestanie wybałuszać oczy, tym szybciej będą mieli za sobą rozmowę z Lucjuszem.

- Dom cię nie ugryzie - skomentował, zdejmując pelerynę i oddając ją Tulipance.

Hermiona doszła do siebie na tyle, że posłała mu groźne spojrzenie.

- Chociaż może cię wypluć - dokończył z prychnięciem pozbawionym jakiejkolwiek wesołości.

Obrzuciła go zaskoczonym spojrzeniem, ale zdołała przestąpić próg i wkroczyła na chłodny marmur.

- Gdzie ojciec? - zapytał Draco. Tulipanka właśnie zerkała z wyraźną dezaprobatą na wymięte szaty panicza.

- Pan Lucjusz jest w gabinecie - padła odpowiedź, a piskliwy głos skrzatki stał się nagle dużo wyższy. - Czy panicz życzy sobie zobaczyć się z nim od razu?

- Tak, nie chcemy odkładać nieuniknionego na później, czyż nie? - Draco posłał Hermionie sarkastyczny uśmiech i podał jej ramię. Jak można się było spodziewać, Gryfonka zignorowała jego gest.

Chłopak ruszył za Tulipanką, zauważając, że Hermiona po raz pierwszy nie wykazywała absolutnie żadnych obiekcji, żeby podążać z tyłu.

***

Czarodzieje czystej krwi, tacy jak Lucjusz Malfoy, byli już rzadkością.

Miało to mniej wspólnego z nieuchronnym napływem pośledniej krwi, a więcej ze stopniowym porzucaniem starych obyczajów, wśród których chłosta była normalną praktyką utrzymania dyscypliny w domach, gdzie płodzono potomków tylko po to, aby podtrzymać ciągłość rodu i wdrażać rodzinne kodeksy postępowania, określające wszystko - od sposobu dosiadania wierzchowca do metod ugłaskiwania niezadowolonej faworyty.

Malfoy Senior posiadał pewną immanentną elegancję, której Draco jeszcze nie osiągnął i był tego świadom. Pod tym względem Lucjusz był jak Snape. Co by nie mówić o nauczycielu eliksirów, mężczyzna poruszał się płynnie i lekko jak smuga atramentu w wodzie. Lucjusz był podobny, tyle że bardziej energiczny i żywotny. Poza tym motywy Snape'a były dość niejasne, podczas gdy Malfoya czarodziejski świat jednoznacznie poznał jako szumowinę najgorszego rodzaju. Pomijając fakt, że czarodziej bez różdżki był szanowany mniej więcej tak samo, jak prostytutka z Nokturnu, Lucjusz Malfoy nadal był człowiekiem, z którego nie należało żartować.

Tutaj właśnie pojawiła się Hermiona Granger, ożenek z którą najprawdopodobniej należał zdaniem Lucjusza do żartów w możliwie najgorszym guście, szczególnie jeśli dziewczyna kiedykolwiek uzależniała udzielenie zgody na anulowanie małżeństwa od konkretnej sumy pieniędzy. Draco jednak sądził, że zna ją na tyle, by móc tę możliwość od razu wykluczyć.

Granger nie interesowały pieniądze. Taka właśnie była dziwna.

Przez ostatnie trzy lata to Draco przesyłał galeony potrzebne na zaspokojenie potrzeb mieszkańców Malfoy Manor. Owszem, ojciec został bez grosza, ale syn nie. Draco dostawał szczodre miesięczne stypendium wypłacane ze spadku po pradziadku Juliuszu. Ponadto matka przekazała mu podejrzanie dużą sumę pieniędzy, zrzekając się zarazem swojej roli opiekunki.

Galeony nie stanowiły więc problemu, jednak Draco nie mógł zrobić dla swojego domu rodzinnego nic więcej. Nałożony na posiadłość zakaz posiadania różdżek spowodował, że pracownicy w końcu porzucili swoje zajęcia. To było zrozumiałe - nikt nie zamierzał trudzić się pracą bez możliwości pomagania sobie czarami. Do utrzymania porządku na trzystu hektarach ziemi pozostała tylko stara skrzatka, która nie mogła zrobić zbyt wiele, nawet jeśli była wybitnie oddana.

Draco nie uważał, by ojciec winił go za tę sytuację. Duma Lucjusza mogła jednak zostać urażona i choć dużo mu brakowało do stania się bezmyślnym szaleńcem, to w ciągu ostatnich trzech lat rozpacz, brak możliwości pocieszenia i bardzo droga brandy sprawiały, że dawał się poznać z jak najgorszej strony.

Oby tylko Lucjusz nie postanowił wykorzystać nowiny o małżeństwie syna jako wymówki, by ostatecznie poddać się szaleństwu. Nie byłby zresztą pierwszym śmierciożercą w areszcie domowym, który stracił rozum. Nie dalej jak miesiąc wcześniej Kadmos Avery dostał ataku morderczego szału. Zanim unicestwili go aurorzy, zdążył swoją antyczną kataną obciąć głowy trzem skrzatom.

Na Malfoy Manor, tak samo jak na rezydencję Avery'ego, nałożono wiele zabezpieczeń. Zaklęcia blokujące i alarmujące sięgały aż do fundamentów. Najmniejszy ślad uprawiania czarnej magii sprowadziłby na dom gromadę aurorów. Nie wynikłoby z tego nic dobrego, gdyby ojciec Draco podniósł nagle z biurka ciężki, onyksowy przycisk do papierów i zatłukł nim Granger na śmierć. Draco uważał to jednak za wysoce nieprawdopodobne. Proste morderstwo nie było w stylu Lucjusza. Zresztą sama myśl o zbrukaniu krwią cennego, ręcznie wykonanego dywanu Aubusson wystarczyłaby, żeby odwieść Malfoya Seniora od pochopnych działań.

Draco stał właśnie na wspomnianym wyżej dywanie, skończywszy informować ojca, że ostatnio dał się wytatuować i ożenił się z dziewczyną pochodzącą z rodziny mugoli. Gryfonka stała przy nim.

Jeśli miało się rozpętać piekło, zabrzmiał właśnie sygnał startowy.

Na pierwszy rzut oka ojciec wydawał się przyjmować wiadomości o ich popełnionym po pijaku szaleństwie dużo lepiej, niż Draco przypuszczał. Aczkolwiek jeśli chodziło o Lucjusza, to pozory mogły zawsze mylić.

- Jak? - zapytał Senior, zawierając w jednym słowie niesmak, zgrozę i lodowatą furię.

Stał pośrodku gabinetu, wciąż ubrany w krwawoczerwony szlafrok z surowego jedwabiu, mimo że była trzecia po południu. Na biurku znajdowała się pusta, kryształowa karafka, a obok szklanka wypełniona do połowy koniakiem. Długie włosy miał rozwichrzone, a na czole pulsowała mu żyła. Nie był to dobry początek, ale Draco pomyślał, że niewiele mogli w tej sprawie zrobić.

Ślizgon był zadowolony, że Granger tylko się wierciła, podczas gdy on czystym, monotonnym głosem przekazywał ojcu swoją wersję wydarzeń z feralnej nocy. Pewnie umierała z pragnienia, by się odezwać, ale udało jej się zmilczeć. Być może pojęła, że najlepiej było poinformować Lucjusza o sprawie tak szybko i zwięźle, jak się tylko da.

Draco rozpoczął opowieść od ich wyjścia z balu. Przeszedł do wycieczki do Węża i Kamienia, ledwie napomknął o wydarzeniach w salonie tatuażu i ceremonii zawarcia małżeństwa i zakończył na tym, jak obudzili się w obskurnym mugolskim hotelu w Londynie.

Nikogo nie zaskoczyło to, że Lucjusz nie zaszczycił dziewczyny nawet jednym spojrzeniem, od kiedy Tulipanka wprowadziła ich do gabinetu do chwili, kiedy Draco opisał ich tatuaże. Równie dobrze Hermiona mogłaby być niewidzialna.

Kiedy chłopak skończył, zapadła długa, straszliwa cisza.

Na jej tle dźwięk zeschłych liści miotanych wiatrem po całym dziedzińcu oraz zmartwione mamrotanie Tulipanki urastały do rangi grzmotu. Tymczasem Lucjusz się nie odzywał. Bardzo wolno, w sposób niepasujący do wiszącego w powietrzu napięcia, mężczyzna odgarnął do tyłu kosmyk długich, srebrzystych włosów i wysączył ze szklanki łyk brandy.

- O ile się nie mylę, to zaklęcie nosi nazwę Fida Mia - oznajmił Lucjusz tak cicho, że Draco nie usłyszałby go, gdyby nie wstrzymywał oddechu.

Granger wybrała dokładnie ten moment, by uwolnić falę swoich wątpliwości.

- Ale czy zaklęcie Fida Mia nie jest w tym kraju zakazane przez prawo, bo jego skutków nie da się cofnąć? - palnął Najtęższy Umysł Hogwartu. - Chodzi mi o to, że Fida Mia wywodzi się od zaklęcia tropiącego, którym feudalni czarodzieje naznaczali swoich sługów czymś w rodzaju piętna, żeby ci nie mogli uciec.

Draco podchodził właśnie w stronę regału z książkami, stojącego naprzeciw kominka.

- Och, na pewno jest jakieś przeciwzaklęcie - skwitował. - Jestem pewien, że była tu gdzieś taka stara księga o...

Nagle Lucjusz mignął Hermionie przed oczami jak błyskawica. Dziewczyna nie miała nawet czasu krzyknąć z zaskoczenia, kiedy mężczyzna szarpnął syna za ramię i spoliczkował go z taką siłą, że Ślizgon zatoczył się na mały stolik zastawiony chińską porcelaną, na której wciąż spoczywał nietknięty lunch.

Tulipanka pisnęła przeraźliwie i zakryła twarzyczkę pomarszczonymi dłońmi, mamrocząc do siebie coraz bardziej niewyraźnie. Tymczasem Hermiona odruchowo rzuciła się w kierunku Draco, żeby go złapać lub przynajmniej spowolnić upadek. Nie była jednak dość szybka i chłopak przewrócił się na finezyjnie zdobiony, kuty stolik, tłukąc naczynia i rozrzucając jedzenie i srebrne sztućce dookoła.

Zgroza na twarzy dziewczyny doskonale kontrastowała z chłodną pogardą na twarzy Lucjusza. Hermiona przykucnęła przy Draco i podała mu rękę.

- Zostaw - syknął Ślizgon, odtrącając jej wyciągnięte ramię. Dziewczyna bez słowa opuściła dłonie i odwróciła się w kierunku starszego Malfoya, posyłając mu spojrzenie pełne nienawiści.

- Czy nie dość już muszę znosić? - wycedził Lucjusz przez zęby.

- Trudności pomagają nam rosnąć w siłę, czyż nie, ojcze? - odparował Draco. Podniósł się na nogi, przyciskając dłoń do policzka, przeciętego ostrym odłamkiem porcelany. - To ty mnie tego nauczyłeś.

Wrogość między nimi była prawie namacalna. Nienawiść wisiała w powietrzu jak gęsty dym.

Lucjusz odezwał się pierwszy.

- Tulipanko, odprowadzisz mego syna do jego komnat. Pragnę porozmawiać z panną Granger sam na sam.

- Nie - sprzeciwił się Draco.

- Tak - w tym samym momencie odezwała się Hermiona, tak blada, że z daleka było widać piegi na jej nosie.

Ślizgon spiorunował ją wzrokiem i posłał ojcu spojrzenie, którego znaczenia Hermiona nie umiała rozszyfrować, po czym wymaszerował z gabinetu z Tulipanką u boku i zatrzasnął za sobą drzwi.

***

Tymczasem Malfoy Senior zasiadł za biurkiem i zaczął notować coś szybko na grubym kremowym pergaminie, który prawdopodobnie był wart więcej niż cokolwiek, co Hermiona miała kiedykolwiek w ręku.

- Zamierzam poświęcić pani piętnaście minut, panno Granger. Potem zostanie pani umieszczona w pokoju gościnnym na następne kilkanaście godzin. W dniu jutrzejszym powróci pani do Hogwartu, przedtem jednak powiadomię panią, jak rozwiązać nasz mały... problem. Resztę pozostawiam pani i mojemu synowi.

Przestał pisać i zerknął na nią, zauważając jej oburzony wzrok i drżące ręce.

- Jak mniemam, nie pochwala pani moich metod wychowawczych? - zapytał uprzejmym, spokojnym tonem. Zaczynał już trochę bełkotać i Hermiona zdała sobie sprawę, że Lucjusz był po prostu pijany.

Nie usprawiedliwiało to jednak jego postępowania, Hermiona wciąż miała gorącą nadzieję, że na trzeźwo był lepszym ojcem.

- Przekracza pan swoje prawa. Postępując w ten sposób, poniża pan siebie, swojego syna i nazwisko. Chociaż temu ostatniemu nic już chyba nie zaszkodzi, prawda?

- Mam bardzo mało do stracenia, panno Granger.

Hermionie wydawało się wręcz nieprawdopodobne, jak bardzo Draco był podobny do ojca. Lucjusz jednak, o ile to w ogóle możliwe, był jeszcze przystojniejszy. Wyglądał, jakby wyszedł z obrazu Goi - niepokojąca treść, ale doskonała forma.

Uroda Lucjusza drażniła i prowokowała, ale Draco miał bardziej męskie rysy. Odziedziczył po ojcu niezwykłą barwę włosów i oczu, za to w spadku po matce dostał charakterystyczne rysy Blacków - pełne, łagodnie wygięte usta, szczupłą budowę ciała i szerokie barki, którymi natura obdarzyła również Syriusza.

Hermiona czuła, że część jej osoby pragnie tylko wybiec z tego domu duchów w najszybszym tempie, na jakie stać jej trzęsące się kolana. Inna, mniej inteligentna część chciała po prostu usiąść i patrzeć, zupełnie jakby obserwowała dzikiego jaguara w zoo - tylko że w tym wypadku od drapieżnika oddzielało ją jedynie rzeźbione biurko z drzewa wiśniowego.

Boże. Znowu miała mdłości.

- Ja sama płacę za swoje błędy - powiedziała spokojnym tonem. - Nawet jeśli przyznałabym się rodzicom, nie tknęliby mnie palcem.

- Mój syn to nie byle podrzutek, panno Granger. Zazwyczaj nie interesuję się jego podbojami, kiedy jednak postanawia pojąć za żonę pannę, do której się mizdrzy, sprawy przybierają zgoła inny obrót. Wtedy poczytuję sobie za mój obowiązek okazać dezaprobatę. - Lucjusz posłał dziewczynie twarde spojrzenie i skrzyżował ramiona. - Przejdźmy zatem do meritum. Jesteś przecież inteligentną młodą kobietą, zatem niech padnie wreszcie zasadnicze pytanie. Ile chcesz?

- Za Draco? - Hermiona gapiła się na mężczyznę z niedowierzaniem i urazą. - Czekoladową żabę. Jeśli nie ma pan żadnej pod ręką, to może tę nielegalną, bezcenną książkę o egipskich klątwach, o której chodzą plotki, że gdzieś ją pan schował - kontynuowała fałszywie wesołym tonem. - Och, zaraz. Przypomniało mi się, że ministerstwo skonfiskowało pana wszystkie rzeczy, prawda? No to żaba wystarczy.

Ten tekst to dopiero było coś. Gdyby Ron był tu z nią, zagwizdałby z aprobatą i klepał się po kolanach z uciechy. Hermiona uważała, że to i tak za mało dla Lucjusza, który najwyraźniej sądził, że zdjęła majtki przed jego synem dla pieniędzy.

Niestety, prawda była gorsza. Młody Malfoy sprawił, że zdjęła przed nim majtki dla samej przyjemności, i tyle.

Mięsień drgnął na twarzy Lucjusza. Gdyby spojrzenia miały moc Zaklęć Niewybaczalnych, Hermiona padłaby w tej samej chwili na ziemię, wijąc się w agonii.

- Nie igraj z moją cierpliwością, dziewczyno - wycedził Lucjusz szyderczo, wychylając się do przodu i obnażając zęby w złowieszczym grymasie. - Przypominam ci, że nikt nie wie, że tu jesteś.

Hermiona była rozczarowana. Spodziewała się po tym człowieku czegoś więcej.

- Nie chcę pańskich pieniędzy. Chcę zakończyć to małżeństwo. Im szybciej nam pan pomoże, tym szybciej będziemy to mieli za sobą.

Lucjusz milczał przez chwilę, przyglądając się jej uważnie i postukując długimi palcami w blat.

- Bardzo dobrze. Dam wam kontakt do człowieka, który zajmie się znalezieniem eksperta będącego w stanie zdjąć zaklęcie. Biorąc pod uwagę fakt, że nie wolno mi opuszczać tych włości, sami musicie zająć się tym, by małżeństwo zostało jak najszybciej anulowane.

***

Hermiona powinna się domyśleć, że Draco będzie czekał na nią w korytarzu. Po zakończeniu rozmowy z Lucjuszem Gryfonka opuściła gabinet i zatrzasnęła za sobą drzwi. Oparła się ciężko o mahoniowe deski, czekając, aż jej serce zacznie bić normalnie, gdy nagle przy jej boku znalazł się Draco. Złapał ją za ramię i powlókł w głąb korytarza.

Sądząc po wyglądzie, wziął szybki prysznic i przebrał się. Miał na sobie białą koszulę z długim rękawem i dżinsy. Krople wody z wilgotnych włosów spływały mu na kołnierzyk. Hermiona nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek od początku szkoły widziała go noszącego coś innego niż szkolne szaty, strój do quidditcha albo ubranie robocze na zielarstwo lub opiekę nad magicznymi zwierzętami. Czuła się zdezorientowana i zaskoczona na myśl, że Malfoy nosił dżinsy jak każdy normalny nastolatek.

- Co ci powiedział? - dopytywał Draco ze wzburzoną miną.

Hermiona poczuła delikatny zapach rozmarynu unoszący się z jego włosów. Zauważyła też, że dwa górne guziki od koszuli miał krzywo zapięte.

- No? - warknął, gdy nie odpowiedziała.

Dziewczyna westchnęła i pomasowała sobie skronie. Czuła już nadchodzący ból głowy i miała nadzieję, że delikatny masaż złagodzi go choć odrobinę. Niczego tak nie pragnęła, jak zasiąść nad parującym kubkiem herbaty, najlepiej w jej własnym dormitorium w Hogwarcie. Większość z jej najbardziej śmiałych planów zrodziła się właśnie podczas posiedzeń nad zbyt długo parzoną i przesłodzoną czarną herbatą.

Ponieważ ten sposób poprawienia sobie humoru był niedostępny, sięgnęła po inną, niemal równie dobrą opcję - rozjuszenie już i tak wkurzonego Draco Malfoya.

- Twój ojciec zaoferował mi czekoladową żabę i księgę o klątwach w zamian za anulowanie małżeństwa. Chyba całkiem nieźle na tym wyjdę.

Zaraz po tych słowach Hermiona pomyślała, że spędza z Malfoyem zdecydowanie zbyt dużo czasu. Zaczynała już stosować te same co on metody dokuczania innym.

Ślizgon stał przez chwilę jak wryty, po czym złapał ją za ramiona i pchnął na ścianę, na której wisiał rząd portretów.

- No doprawdy - wymamrotał zaspany czarodziej w kryzie, mieszkaniec najbliższego obrazu. - To niepotrzebne.

Zaskoczona Hermiona syknęła przez zęby, kiedy walnęła głową w pozłacaną ramę. W tym samym momencie poczuła dziwne łaskotanie na biodrze i udzie. Uczucie rozprzestrzeniało się coraz niżej i Gryfonka stwierdziła, że albo zdrętwiała jej noga, albo srebrny smok wytatuowany na jej skórze zaczął się nagle poruszać.

O tej drugiej możliwości wolała chwilowo nie myśleć. Lepiej było zaczekać z tym do chwili, kiedy znów będzie miała hogwarcką bibliotekę do dyspozycji.

- Czy nie potrafisz ze mną rozmawiać bez stosowania tych zapaśniczych chwytów? - warknęła, wbijając paznokcie w jego przedramiona.

Draco złapał ją za podbródek i zmusił, by spojrzała mu prosto w oczy. Nie byli ze sobą tak blisko od tamtych chwil w hotelowym pokoju i Hermiona zdała sobie nagle sprawę, że wpatruje się w jego źrenice przejrzyste jak woda w górskim potoku. Inna sprawa, że w tych oczach odbijała się wściekłość. Najwyraźniej Malfoyowi nie spodobało się jej nonszalanckie zachowanie.

- Słuchaj, ty głupia dziwko - wypluł Draco. - Za dwa tygodnie mam dostać tyle ze spadku po moim dziadku, że nie będę musiał już nigdy więcej tu przyjeżdżać. Przyznaję, że nie tylko ty jesteś winna tej katastrofy, ale jeśli wejdziesz mi w drogę, gorzko tego pożałujesz.

To było coś nowego. Hermiona patrzyła na niego, analizując w myślach tę informację.

- Boże, ty naprawdę nienawidzisz Lucjusza tak samo jak wszyscy.

Draco uniósł brwi, najwidoczniej skonfundowany.

- Granger, ty nie masz pojęcia, co to jest nienawiść. Kiedy naprawdę kogoś nienawidzisz, krew wrze ci w żyłach. Zaczynasz czuć, że jesteś zdolna do morderstwa.

- Ja cię nienawidzę - odparła Hermiona i nagle pojęła, że tak właśnie sie czuje. Draco przekrzywił głowę i zmierzył ją długim spojrzeniem.

- Nie - skomentował, kręcąc powoli głową. - Tak naprawdę to nie. - Chłopak uśmiechnął się powoli, przywodząc Hermionie na myśl kota z Cheshire. Dokładnie tym uśmiechem poczęstował ją, gdy zgodziła się wyjść razem z nim z balu. Nic dziwnego, że dziewczyna podejrzliwie zmarszczyła brwi. Czuła się, jakby owiał ją zimny wiatr, gwałtowny i rześki, ale nawet przyjemny - zwłaszcza jeśli ktoś lubił taką pogodę...

Nagle jednak stało się coś dziwnego. Lód w spojrzeniu Ślizgona zaczął stopniowo topnieć, zupełnie jakby działo się tak pod wpływem gorąca promieniującego od jego ciała przez cienki materiał jego koszuli. Hermiona nigdy wcześniej nie widziała, żeby Malfoy tak na kogoś patrzył.

Jak zauroczona wpatrywała się w cienką czerwoną linię na jego policzku, znaczącą miejsce, gdzie skaleczył go kawałek porcelany. Nie mogąc opanować ciekawości, uniosła rękę i przesunęła po ranie kciukiem, po czym spojrzała Malfoyowi w oczy. Czuła, że próbuje przeprosić go bez słów za to, że został zraniony, chociaż nie miała pojęcia, dlaczego to robi.

Chłopak przymknął oczy i wydawało się, że jego oddech przyspieszył. Przesunął rękę z jej podbródka na policzek i przywarł do niej jeszcze mocniej. Hermiona, już wcześniej mocno rozgrzana przez panujący tego dnia nieznośny upał, teraz miała wrażenie, że gorąco emanujące z ich zetkniętych ze sobą ciał zmieniło korytarz w piec hutniczy.

Górna część koszuli Malfoya była wilgotna i przylegała ściśle do jego ciała, tak że pod cienkim materiałem rysowały się wyraźnie jego obojczyki i mięśnie klatki piersiowej. Hermiona czuła, jak wali jej serce, kiedy rozchylone wargi Ślizgona znalazły się o cal od jej ust.

Jeśli coś miało się teraz stać, było niemal pewne, że oboje gorzko tego pożałują. Nie mówiąc już o tym, że znajdowali się w bliskim sąsiedztwie rozeźlonego i najprawdopodobniej emocjonalnie niestabilnego Lucjusza Malfoya. Wprawdzie wystarczyłby jeden ruch - Hermiona powinna tylko pokręcić głową, odepchnąć Draco albo rzucić zjadliwy komentarz, żeby powstrzymać to, co było już oddalone tylko o grubość oddechu...

- Paniczu Draco - wdarł się w ciszę drżący, cienki głosik skrzatki. - Tulipanka ma zabrać panienkę do jej pokoju.

Mięśnie Malfoya zesztywniały i Hermiona pomyślała przez chwilę, że Ślizgon jej nie puści. Wtedy jednak pokiwał głową.

- Gwarantuję, że będziesz mnie nienawidziła po tym, jak to wszystko się skończy - wyszeptał. Gryfonka stała w miejscu jak zamrożona, podczas gdy Draco cofnął się o krok. Wraz z nim zniknęło ciepło, intensywne spojrzenie i pocałunek, który widocznie nie miał się wydarzyć.

- Jesteś wrednym dupkiem, złym do szpiku kości - oznajmiła Hermiona buńczucznie, zadzierając brodę.

- Granger, dupek dupkowi nierówny. Mój ojciec na przykład należy do tych najgorszego rodzaju. Dlatego lepiej nie gadaj, co ci ślina na język przyniesie, dopóki nie wrócimy do szkoły. - Zagroził jej palcem, jakby była niegrzecznym dzieckiem. - Nie będę dwa razy powtarzał.

Hermiona wciąż stała w tym samym miejscu, oparta całym ciężarem o ścianę, gdy Ślizgon zbliżył się do drzwi gabinetu, zapukał, po czym wszedł do środka.

Cóż, Draco z pewnością zaliczał się do wrednych dupków. Pytanie tylko, jakiego dokładnie rodzaju.

***

Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy Tulipanka prowadziła Hermionę do gościnnego pokoju znajdującego się we wschodnim skrzydle, gdzie dziewczyna miała zostać do chwili powrotu do Hogwartu następnego ranka. Skrzatka zasypywała dziewczynę radami, wskazówkami i różnymi informacjami, ale Hermiona była zbyt zamyślona, by zwracać na to większą uwagę.

Pokój gościnny był zaskakująco skąpo umeblowany i ozdobiony w zbyt krzykliwym stylu. Zewsząd zwieszały się i przyciągały wzrok połacie drogich tkanin - aksamitu, satyny, atłasu i jedwabiu. Meble wykonano z drewna tekowego, a sądząc po kolorystyce tkanin, pokój był przeznaczony dla dziewcząt. Hermiona orzekła, że zdecydowanie zbyt wiele było tu różu i bieli. Pokoje dla chłopców były zapewne utrzymane w kolorach ziemi, ze zwieszającymi się ze ścian obciętymi łbami hipogryfów i żelaznymi kajdanami w garderobie, na wypadek gdyby śmierciożercy chcieli się trochę zabawić po popijawie.

- Czy panienka potrzebuje czegoś jeszcze? - zapytała Tulipanka, wytrącając Hermionę z zadumy.

Dziewczyna pokręciła tylko głową i usiadła na skraju łóżka. Jej wzrok padł na mały stolik przy ścianie, gdzie stał cynowy kubek z parującym eliksirem.

- A to co takiego? - zdziwiła się Hermiona i podeszła do stolika, by przyjrzeć się miksturze z bliska. Tulipanka tymczasem wyciągała dwie wielkie poduchy z falbanami z kufra z drewna sandałowego, który stał przy łóżku.

- Panienka musi to wypić, zanim zje kolację - odparła skrzatka.

- Dobrze, ale co to jest?

- Eliksir po.

Hermiona zmarszczyła brwi, wpatrując się w kubek i pociągając podejrzliwie nosem. Lucjusz widocznie miał ją za kompletną idiotkę, skoro sądził, że wypiłaby jakikolwiek eliksir, który podano jej w tym domu.

- Po? - zapytała. - Nie rozumiem.

- Panienka jest po tym z paniczem Draco, prawda? - zapytała skrzatka delikatnie. Sposób, w jaki to zrobiła, sprawił, że Hermiona od razu pojęła, o czym mowa. Tulipanka poklepała ją po przedramieniu.

- Najlepiej wypić to dziś. Jutro będzie smakował jeszcze gorzej - powiedziała skrzatka, marszcząc nos.

Hermiona nieufnie wpatrywała się w eliksir, który zdawał się bulgotać i pienić w odpowiedzi na jej spojrzenie.

Tulipanka cmoknęła niecierpliwie.

- Eliksir jest w porządku. Tulipanka sama go robi. Niech panienka spojrzy. - Skrzatka złapała kubek i wysączyła łyk mikstury. - Smakuje trochę jak popiół, ale kucharz dodał miód dla panienki.

Proszek Fiuu, korzeń lotosu, pędy malwy i kwiat strączyńca, z niewielkim dodatkiem miodu. Krótko mówiąc, standardowy i staromodny Wywar Antykoncepcyjny, którego przyrządzania uczyła się w piątej klasie. Większość czarodziejów używała zaklęć, ale Hermiona była zupełnie pewna, że ani ona, ani Malfoy nie rzucili Contraceptusa.

Gryfonka jęknęła w duszy. Co się z nią, do cholery, stało? Żeby nawet nie pomyśleć o zapobieganiu ciąży? Boże, powinna sobie solennie obiecać, że już nigdy nie weźmie alkoholu do ust - tego płynnego zła, które wypaczało logiczne myślenie i powodowało zanik instynktów moralnych. Wprawdzie biorąc pod uwagę aktualny moment jej cyklu miesięcznego, było wysoce nieprawdopodobne, by zaszła w ciążę z Draco, ale wolała dmuchać na zimne. Lucjusz Malfoy zapewne sądził podobnie i wolał nie narażać syna na dalsze komplikacje związane z niechcianym małżeństwem.

Dziewczyna podziękowała skrzatce i wypiła pierwszy łyk eliksiru.

- Długo już pracujesz dla tej rodziny? - zapytała.

Tulipanka wciąż krzątała się koło niej jak nadopiekuńcza matka i Hermiona czuła się przez to nieswojo. Była pewna, że musiało to mieć coś wspólnego z Lucjuszem. Pewnie rozkazał skrzatce upewnić się, że ich niemile widziany gość wysączy do dna ohydnie smakującą miksturę.

- Tak, tak. - Tulipanka pokiwała głową. - Tulipanka pracowała tu, jeszcze zanim panicz Draco się urodził i trzeba go było zacząć niańczyć.

Hermiona zakrztusiła się.

- Chcesz powiedzieć, że wciąż go niańczysz?

Skrzatka wzruszyła ramionami, ale jej oczy zabłysły figlarnie.

- Panicz Draco nie życzy sobie, żeby ktoś go niańczył, ale Tulipanka wie, jak postawić na swoim.

- Nie wątpię w to - skomentowała Hermiona, uśmiechając się z zaszklonymi oczami.

Kubek był wreszcie pusty i Tulipanka zabrała go ze sobą. Po jej wyjściu Hermiona na przemian siedziała na skraju łóżka i spacerowała dookoła komnaty. Po czterdziestu minutach znowu pociekły jej łzy, a po trzech godzinach poddała się pokusie i wsunęła pod jedwabną kołdrę, siłą woli zagłuszając nieproszony głosik w jej umyśle, który beształ ją za to, że zgodziła się przyjąć jakiekolwiek udogodnienie oferowane przez Lucjusza Malfoya.

Ucieczka w sen mogła jej z pewnością pomóc zapomnieć na chwilę o ciężarze, jaki spoczął na jej ramionach, ale Hermiona i tak zdawała sobie sprawę, że następne dwa tygodnie będą chyba najdłuższymi w jej życiu.

Zwłaszcza jeśli wyzna prawdę Harry'emu i Ronowi.


2 komentarze:

  1. Zabic Malfoya Seniora to naprawde malo! Ta scena niezmiennie wprawia mnie w zlosc i zazenowanie jednoczesnie 🙄 Dziwie sie, ze Draco jeszcze wspiera tego potwora finansowo, bo ja bym go tam zamknela na 4 spusty, zabierajac wczesniej cala sluzbe! Ugh...
    "Prawie pocalunek", coz to byl za moment! 😁😁😍

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylipka w tym opowiadaniu jest przesłodka, uwielbiam skrzaty ♥️ wie jak postawić na swoim i będzie niańczyć Draco 😍
    Rozmowa z Lucjuszem, spodziewałam się, że nie skończy się przyjemnie. Ale uderzyć syna, który pomaga mu finansowo? Odcięłabym go od pieniędzy natychmiast! Nie zasługuje na żadna pomoc.
    Prawie pocałunek na korytarzu, już widać gołym okiem, że przyciąganie działa ♥️ mam tylko nadzieję, że kontakt od Lucjusza okaże się błędny, a nasze gołąbki jak najszybciej przyznają się przed samym sobą, że czują coś do siebie 😍

    OdpowiedzUsuń