ROZDZIAŁ 7.

Hermiona przerzuciła kolejną pożółkłą stronicę, marszcząc brwi. Czytała właśnie wstęp do jednej z książek odkopanych w dziale Magii Archaicznej i Rzadko Używanej. Dział ten był dość pokaźny i zajmował prawie jedną trzecią zachodniego skrzydła biblioteki. Hermiona podejrzewała, że wiele ksiąg było zarezerwowanych dla osób z listy oczekujących, gdyż uczniowie ze starszych roczników, gdy tylko mieli wolną rękę w wyborze tematyki do swoich projektów, nieodmiennie zajmowali się bardziej ryzykownymi zaklęciami - i nic dziwnego. W końcu Klątwa Bawarska, służąca do obdzierania ludzi ze skóry, choć oryginalnie wykorzystywana do oskórowywania drobiu, była zdecydowanie bardziej interesująca niż zwykłe, codzienne zaklęcia typu Chłoszczyść.

- Panno Granger, jeśli nie potrzebuje pani mojej pomocy, pójdę zrobić sobie herbatę - rzekła pani Pince, przemykając między półkami, by poodkładać na miejsca książki, które Hermiona już przejrzała i odłożyła na bok jako nieprzydatne.

Jak bibliotekarka poinformowała Hermionę, na temat zaklęcia Fida Mia opublikowano jedną książkę w ciągu ostatnich trzystu lat. Ku irytacji Gryfonki, sprawozdanie Tallowstuba było raczej zbiorem anegdotek i pogłosek niż rzetelną pracą badawczą. Sądząc po grubej warstwie kurzu, pokrywającej purpurową, skórzaną okładkę, inni uczniowie nie uważali tej tematyki za godną zainteresowania. Spośród dawnych zaklęć woleli najwidoczniej te bardziej makabryczne.

- Oczywiście, bardzo pani dziękuję. - Hermiona uśmiechnęła się do bibliotekarki i strąciła na podłogę sporego rybika, który wychynął spomiędzy stronic księgi. Zrezygnowana przyglądała się, jak pani Pince zgniotła go kwadratowym obcasem swoich bardzo praktycznie wyglądających butów. Bibliotekarka mruknęła coś uprzejmie na pożegnanie i udała się do swojego gabinetu.

Poza Dumbledore'em i może Remusem Lupinem pani Pince była jedyną w Hogwarcie osobą dość dobrze uświadomioną na temat różnorakich wyczynów, których Hermiona dokonywała na przestrzeni lat wraz z Harrym i Ronem. W zasadzie można by stwierdzić, że bibliotekarka dysponowała pośrednimi dowodami ich winy i gdyby tylko Snape, któremu często krzyżowali szyki, zapragnął poznać szczegóły rozlicznych pozaszkolnych aktywności trójki przyjaciół, powinien jedynie zerknąć na listę książek, wypożyczanych przez Hermionę. Znalazłby tam pozycje z dziedziny zaawansowanego eliksiroznawstwa, a także prace na temat zaklęć i klątw, których użycie było ograniczone lub wręcz zabronione przez prawo. W porównaniu z tą listą, kartoteki Harry'ego i Rona były zupełnie niewinne. Hermiona nie była zbyt chętna, by chłopcy wypożyczali pewne pozycje pod swoimi nazwiskami. Chociażby taka książka jak: "Peleryna niewidka. Jak o nią najlepiej dbać?" wyglądałaby dość podejrzanie na liście Harry'ego.

Na szczęście pani Pince wydawała się postępować według jakiegoś niepisanego kodeksu bibliotekarzy, gdzie jedna z zasad brzmiała: "Nie będziesz udostępniał listy książek wypożyczonych przez ucznia innym członkom kadry nauczycielskiej, dopóki nie zażąda tego otwarcie zirytowany Mistrz Eliksirów". Owszem, pani Pince była gotowa wytargać ucznia za uszy, gdyby uszkodził któryś z jej cennych woluminów, ale w ciągu kilku lat Hermiona, jako szanujący książki kujon, zawiązała z nią pewien rodzaj sojuszu. Może nawet surowa bibliotekarka lubiła w samotności rozmyślać nad tym, do czego zabierała się trójka Gryfonów za każdym razem, gdy Hermiona opuszczała bibliotekę po długim i zazwyczaj owocnym posiedzeniu? A może pani Pince, niemająca w zasadzie żadnego życia osobistego, w ten sposób rozpraszała samotność, jakby żyjąc życiem trójki niespokojnych duchów?

Ta myśl przywołała uśmiech na twarz Hermiony, wdzięcznej bibliotekarce za to, że ta nigdy o nic nie pytała. Na przykład, prośba Gryfonki o pomoc w odnalezieniu tekstu poświęconego Fida Mia spotkała się tylko ze znaczącym uniesieniem brwi.

Wspomnienie książki przywołało Hermionę do niemiłej rzeczywistości. Dziewczyna poruszyła ramionami, by trochę je rozluźnić, i rozejrzała się po bibliotece, odwracając wzrok od leżącego przed nią tomu, nad którym przesiedziała niemal przez całą przerwę. Na sam jego widok pociły jej się ręce, a w brzuchu czuła nerwowy skurcz.

Poza dwójką Krukonów z trzeciej klasy siedzących w odległym kącie i skrobiących coś zawzięcie na pergaminach, Hermiona była sama. Siedziała w małej odosobnionej niszy przy oknie, którą w miarę upływu lat zaczęła traktować jak swoją. To była jej przystań, jej kryjówka, w której mogła niezauważenie spiskować wraz z przyjaciółmi. Ileż to razy zasiadała tutaj z Harrym, Ronem i Ginny, szepcząc nad zalegającymi na stole stosami ksiąg...

Hermiona odsunęła na bok wspomnienia, gdyż od czasu pamiętnego balu na zakończenie szkoły powodowały u niej silną melancholię, i kontynuowała czytanie.

Rozdział trzeci. Pochodzenie.

Zgodnie z treścią książki, Fida Mia była początkowo wykorzystywana jako zaklęcie demonstrujące lojalność lenników wobec suwerena.

Odpowiednie zaklęcie do pokazania ścierce kuchennej, gdzie jej miejsce - pomyślała Hermiona z niesmakiem.

W miarę upływu czasu, pierwotne zaklęcie było zmieniane i wykorzystywane do innych celów, wypaczane i przekształcane. Podobny los spotkał Chińskie Szepty oraz wiele innych czarów, jak profesor Binns często opisywał uczniom. Czarodzieje byli wprawdzie konserwatywni, ale mimo to magia w nieunikniony sposób ewoluowała w ciągu stuleci i niewiele było inkantacji, które w pierwotnej wersji nie oznaczały czegoś zupełnie innego.

Hermiona przerzucała strony długiego, napisanego przesadnie rozwlekłym i ozdobnym stylem rozdziału o zastosowaniu Fida Mia w czasach średniowiecza. Jej wymięty notatnik z oślimi uszami szybko zapełniał się zapiskami.

Dwie strony mogą poddać się działaniu zaklęcia, tzw. "osoby wtajemniczone". Zazwyczaj jedna z nich jest dominująca (pan), a druga podległa (sługa).

Wtajemniczeni muszą wyrazić zgodę na przyjęcie znaku, którym jest zazwyczaj symbol lub herb strony dominującej (w formie tatuażu lub piętna).

W przypadku tatuażu, kształt może być niezależny od godła lub rodzinnych insygniów, jakimi świadczy się strona dominująca. Zaklęcie może samo wybrać symbol będący wizualną reprezentacją partnera i przełożyć go na język obrazu.

Umysł wzdryga się przed akceptacją myśli, że człowiek mógł dobrowolnie poddać się magicznemu napiętnowaniu i zostać czyjąś własnością, w sensie dosłownym. A jednak dziwaczne ilustracje w książce zdają się to potwierdzać. Widać na nich hoże, pulchne służebnice z odbijającym się na twarzach uniesieniem, klęczące przed swoimi łaskawie wyglądającymi panami, podczas gdy ciemne, wijące się znaki zostają magicznie uwiecznione na ich nadgarstkach, ramionach, łydkach, a nawet (patrz str. 617) pośladkach.

Hermiona przerzuciła kolejną stronicę z miną pełną obrzydzenia. Jej nagły ruch spowodował, że sztywny pergamin rozdarł się nieco. Dziewczyna zerknęła w kierunku gabinetu pani Pince, niemal gotowa na spotkanie z bibliotekarką rozjuszoną taką profanacją. Całe szczęście pani Pince tkwiła jednak wciąż u siebie i Hermiona mogła wrócić do lektury.

Pomimo licznych romantycznych konotacji - mniejsza o to, że każdy, kto znajdował w tym cokolwiek romantycznego, musiał chyba oberwać tłuczkiem w głowę - zaklęcie prezentowało się nieciekawie. Daleko mu było wprawdzie do potworności Zaklęć Niewybaczalnych, ale i tak zalatywało odeń z daleka czarną magią. W końcu Fida Mia powstała w czasach, gdy czarów nie klasyfikowano jednoznacznie jako czarną lub białą magię.

Gdyby Hermiona miała zgadywać, to jej zdaniem w zaklęcie zostały wplecione pierwociny Imperiusa z niewielkim dodatkiem legilimencji. Stare, dobre czytanie w myślach, możliwe dzięki utrzymywaniu słabego, ale ciągłego połączenia dwóch umysłów. Dzięki temu panowie byli zawsze świadomi, gdzie w danej chwili przebywał ich sługa, co czyniło ucieczkę praktycznie niemożliwą... o ile słudzy w ogóle mieli ochotę uciekać. Maślany wyraz oczu panny widniejącej na stronie 617 wyraźnie świadczył o tym, że ucieczka była ostatnią rzeczą, o jakiej myślała.

Od połowy XVII w. zanikło wykorzystywanie Fida Mia do monitorowania służących. W tym samym czasie coraz popularniejsze było angażowanie skrzatów do roli sług.

1762 r.

Duński ekspert od uroków, a przy tym słynny poligamista, Lars Hendricks, stworzył swój własny rytuał małżeński, kiedy duńskie Ministerstwo Magii zabroniło mu oficjalnie poślubić jego pięć kochanek. Jako magiczną podstawę do rytuału użyto zaklęcia Fida Mia. Ciekawostka: Lars został później postawiony przed sądem i nałożono nań grzywnę za niewłaściwe praktyki magiczne na kozie.

Hermiona zanotowała sobie, aby w związku z tym sprawdzić wszystkie możliwe odniesienia do Aberfortha Dumbledore'a.

1800 r.

Zaklęcie małżeńskie Fida Mia zostało upowszechnione przez rodzinę Hendricksów, liczącą ok. 60 osób, jako modna alternatywa dla "nudnych i zapyziałych" tradycyjnych przysiąg małżeńskich.

Sto lat później zaklęcie uznano w Anglii za nielegalne, wciąż jednak jest praktykowane we wschodniej Europie.

Marszcząc brwi, Hermiona zaczęła czytać następny rozdział, wciąż robiąc notatki.

Rozdział 4. Skutki

Poddający się zaklęciu często doświadczają erotycznej...

Erotycznej?

Hermiona jęknęła pod nosem, przekreślając słowo, choć była zarazem zadowolona, że jej nastrój poprawił się na tyle, by uznać przejęzyczenie za nawet zabawne.

...euforycznej błogości podczas przyjmowania znaku. Okres jej trwania waha się u poszczególnych osób od kilku godzin do kilku tygodni.

Hermiona stwierdziła, że z tego, co dotąd wyczytała, można było wyciągnąć wniosek, że zaklęcie zaczęło działać na nią i Draco od pierwszej chwili, gdy igła tatuażystki nakłuła jego skórę. Nie było już ważne, czy zrobili to w poszukiwaniu wrażeń, czy faktycznie chcieli się poddać ceremonii małżeńskiego tatuowania. Gdy zaklęcie zostało rzucone, jego moc była wiążąca i nieodwracalna.

Tatuaż Malfoya był bardziej skomplikowany niż jej. W ciągu ostatnich trzech dni Hermiona dwa razy podejmowała próbę naszkicowania go w notatniku. Za każdym razem kończyło się to frustracją i wydzieraniem kartki, choć problem nie leżał w artystycznych zdolnościach Hermiony. Chodziło raczej o to, że kruczoczarne skrzydła nie wyglądały przekonująco na papierze. Niezależnie od prób starannego cieniowania i liniowania węglem, wychodziły płaskie, martwe i kompletnie bez sensu.

Możliwe, że nie pamiętała zbyt dobrze, jak w rzeczywistości wyglądają.

Pamiętała za to, jak Malfoy leżał na stole w salonie tatuażu, wyciągnięty na brzuchu i ubrany tylko w spodnie. Spodnie, które były tak czarne, że zdawały się przyciągać do siebie i pochłaniać tę już i tak niewielką ilość światła, która była obecna w ciemnawym pomieszczeniu. W zestawieniu z czarnym materiałem skóra chłopaka wydawała się być jeszcze bardziej blada.

Kiedy weszli do prowizorycznie urządzonego salonu, Malfoy szerokim gestem oddał Hermionie hołubioną dotąd butelkę Ognistej, nakazując dziewczynie wypić co najmniej jedną trzecią zawartości, zanim przyjdzie jej kolej na poddanie się zabiegowi.

- Za ból - powiedział, jakby wznosił toast, a jego mina świadczyła o tym, że nie może się już doczekać. Chociaż był nieźle wstawiony, nadal miał cholernie ostry język. Rzucił kilka zjadliwych komentarzy na temat pozostawiającej wiele do życzenia czystości salonu i sterylizacji narzędzi, po czym przeszedł do krytykowania stołu z nieheblowanych desek, od którego, jak stwierdził, na pewno powbijają mu się drzazgi. Podczas całej tyrady sędziwa i przygarbiona tatuażystka nie odezwała się ani słowem. Dopiero kiedy Malfoy wysypał na jej dłoń zawartość swojej sakiewki, uśmiechnęła się dość przerażającym, bezzębnym uśmiechem. Jak się wydawało, kobieta nie mówiła po angielsku. Nie znała też francuskiego, niemieckiego, włoskiego, hiszpańskiego, goblideguckiego ani żadnego innego języka, w jakim próbowali do niej zagadać. Jedynym dźwiękiem, zastępującym w jej przypadku komunikację werbalną, było brzęczenie złotych galeonów.

Nadal szczerząc dziąsła, starucha wskazała Hermionie wytartą kanapę w rogu, po czym przystąpiła do pracy nad tatuażem Draco. Oczy jej błyszczały z uciechy, co było najwyraźniej dowodem, że rozciągnięci na jej rozchybotanym stole przystojni, dobrze płacący osobnicy czystej krwi zdarzali się równie rzadko, co knuty w sakiewce Malfoya.

Hermiona nie najlepiej pamiętała, co było dalej. Była pewna, że przysiadła na kanapie i odchyliła głowę do tyłu, po czym zasnęła. Po przebudzeniu zostawiła butelkę Ognistej na podłodze i podeszła do stołu, by popatrzeć na postępy w pracy tatuażystki. Rozmiar tatuażu powinien być dość niepokojący, podobnie jak strużki krwi, które starucha ścierała co jakiś czas rutynowym ruchem z pleców Malfoya. Hermiona jednak odkryła, że widok powoli wzbierających, pęczniejących ciemnym szkarłatem kropel był dziwnie wciągający i nie pozostawiał miejsca na niepokój. Dziewczyna gapiła się na nie, wstrzymując oddech, jakby bała się, że niechcący przerwie ten wyjątkowy, wręcz hipnotyzujący rytuał.

- Ziewhisky? - wybełkotał Malfoy ochrypłym szeptem. Najwyraźniej nawet bez otwierania oczu wiedział, że Hermiona stanęła obok.

- Wypiłam całą - skłamała Gryfonka. Wydała się samej sobie być bardzo dowcipna i Malfoy chyba też tak pomyślał, bo otworzył oczy i posłał jej uśmiech, który w normalnych okolicznościach byłby zapewne zniewalający. Teraz jednak, gdy Ślizgon był pod wpływem alkoholu, uśmiech wyglądał trochę głupkowato. Chłopak wyciągnął rękę, zanurzył palce w jej włosach i przyciągnął ją bliżej, składając na jej ustach pocałunek.

Hermiona pomyślała, że na pierwszy rzut oka - a na drugi tym bardziej - nikt by nie zgadł, że Malfoy był zdolny do takiego pocałunku - czułego, delikatnego, niemal kochającego. Ten pocałunek był antytezą Draco, bowiem należał do tych, które sprawiały, że dziewczynom miękły kolana na samo wspomnienie.

Tatuażystka odeszła na chwilę w kąt i zapaliła kadzidło. Czerwonawy punkcik rozjarzył się w półmroku, a fala snujących się po salonie oparów przyniosła zapach, który uderzał do głowy tak samo jak Ognista Whisky. Jednak w powietrzu zawisło coś więcej niż tylko żądza wzniecona przy pomocy nadmiernych ilości alkoholu, połączona z kardynalną głupotą dwojga nastolatków.

Hermiona podejrzewała, że zaklęcie wykorzystało pewne minimalne wzajemne zainteresowanie, jakie niewątpliwie istniało między nią i Malfoyem już wcześniej, i zwielokrotniło je, zmieniając w nieodparte, zniewalające wręcz przyciąganie. Ich pragnienie stało się niemal żywą istotą, która zagnieździła się w Hermionie, powodując uwrażliwienie jej zmysłów do tego stopnia, że patrzyła na wszystko z dziecięcą wręcz fascynacją, zupełnie jakby odkrywała świat na nowo. Jej palce aż się rwały, by poznawać wszystko dotykiem - a przede wszystkim, by poznawać Draco. Kiedy tatuaż na jego plecach z wolna wyłaniał się z nicości pod naciskiem igły w zręcznych i szybkich dłoniach tatuażystki, Hermiona niczego nie pragnęła tak jak tego, jak móc stopić się z nim w jedno i doświadczyć tego, czego on doświadczał. Pragnęła położyć dłonie na jego gibkim ciele i przesuwać palcami po bladej skórze, badając każde zagłębienie i zaokrąglenie.

- Niesamowite - wyszeptał Malfoy, przesuwając kciukiem po jej policzku. Jego elokwencja i sarkastyczny dowcip jakby znikły pod wpływem intensywnych wrażeń, jakich najwidoczniej doznawał podczas tatuowania.

Tak, to faktycznie było niesamowite. Tak niesamowite i potężne, że weszli do pierwszego lepszego motelu, jaki napotkali po drodze, żeby zrobić jedyną rzecz, o jakiej w tamtym momencie byli w stanie myśleć - czyli skonsumować świeżo zawarte małżeństwo.

Ani Draco, ani Hermiona nie byli w pełni sobą, gdy stara kobieta ich tatuowała. Przydarzyło im się dokładnie to, co Tallowstub opisywał w swojej książce - krótki okres euforii, który całkowicie zagłuszył głos rozsądku i umiejętności logicznego myślenia, zmieniając ich w parę napalonych królików.

Starożytne zaklęcie zwiodło ich na manowce, na jeden moment zatrzymując dla nich czas. Niestety, niezależnie od złudzenia, jakiemu ulegli, czas wciąż biegł dalej, a każda chwila była nieodwołalnie połączona z kolejną. I tak, kilka dni później Hermiona tkwiła w bibliotece, podejmując desperackie próby naprawienia szkód.

Zniesmaczona samą sobą, Gryfonka westchnęła i zaczęła czytać ostatni rozdział.

Rozdział 6. Zdejmowanie zaklęcia

Po dziesięciu minutach czytania i robienia notatek, streściła swoje uwagi w akapicie, który nie był bynajmniej pocieszający.

Zaklęcia właściwie nie da się cofnąć. Wyjątkiem są sytuacje, gdy jedna ze stron umrze, wytatuowana skóra zostanie zdarta albo zostanie amputowana część ciała, na której umieszczono tatuaż.

Zasięgnąć porady u osoby praktykującej to zaklęcie.

Wspaniale. Po prostu wspaniale.

Hermiona poprawiła się na twardym krześle z prostym oparciem. Pomimo upływu kilku dni od poddania się zaklęciu nadal odczuwała dziwne uwrażliwienie wszystkich zmysłów. Jej policzki były lekko zarumienione, a ręce cieplejsze niż zwykle. Wyraźnie czuła sztywność materiału swojej szkolnej szaty i szorstki dotyk kołnierzyka na karku. Zastanawiała się, czy Draco miał podobne objawy. Nawet jeśli tak było, to dupek ukrywał to perfekcyjnie. Nadal łaził po korytarzach z miną udzielnego księcia, którego nie imają się żadne zmartwienia. Tłoczący się przed klasami Ślizgoni nadal rozstępowali się przed nim, gdy tylko się pojawił. Spełniał wszystkie swoje obowiązki, jak należy i nikt by nie zgadł, że coś było nie tak.

I za każdym razem, kiedy spoglądał na nią przez całą długość Wielkiej Sali z miną, sugerującą, że zaraz wstanie i podejdzie do niej, Hermiona przepraszała przyjaciół i uciekała stamtąd, jakby stado olbrzymów deptało jej po piętach. Całe szczęście, że jako Prefekt Naczelna mogła przekazywać polecenia innym prefektom poprzez karteczki przypięte na tablicy i dzięki temu nie musiała rozmawiać z Malfoyem bezpośrednio.

Gryfonka uśmiechnęła się do siebie. Tego dnia właśnie dała Malfoyowi pisemne instrukcje, by pilnował uczniów z czwartej klasy, którzy odrabiali szlaban. Było to jedno z zadań najbardziej znienawidzonych przez prefektów. Krótko mówiąc, unikanie Ślizgona szło jej wręcz perfekcyjnie. Nie mieli także żadnych zajęć razem poza zaawansowaną numerologią, ale profesor Vector wspaniałomyślnie zwolniła osoby kończące szkołę z ostatnich lekcji w tym roku.

Hermiona uzyskała też pozwolenie od McGonagall, by wpaść na pocztę na Pokątnej. Wzięła pozostawiony tam list do Dumbledore'a, który miał mu zostać dostarczony po trzech dniach jej nieobecności. Inaczej mówiąc, wszystko szło dobrze, poza tym, że wyraźnie wyczuwała złość Draco z powodu jej skutecznych uników. Najwyraźniej był to jeden z efektów ubocznych zaklęcia.

Hermiona sądziła, że im dalej będą się trzymać od siebie, tym lepiej. Tallowstub pisał, że skutki Fida Mia bywają silniejsze, gdy strony pozostają w bezpośredniej bliskości. Niestety jednak zachowywanie dystansu niewiele dało.

Początkowo dziewczyna odczuwała jedynie ciągłe mrowienie w miejscu, gdzie miała tatuaż. Nie było to jakoś szczególnie nieprzyjemne. Gdyby miała to opisać, to powiedziałaby, że czuje, jakby ktoś dmuchał lekko na jej biodro i wewnętrzną stronę uda. Potem jednak pojawiły się inne "odkrycia", na eksplorację których Gryfonka nie miała najmniejszej ochoty.

Jednym z tych "odkryć" był wstrząs, jakiego doznała poprzedniego ranka, budząc się z najdziwniejszym uczuciem, jakie kiedykolwiek miała. Na wpół przytomna, wsunęła rękę w spodnie od piżamy, szukając czegoś, czego tam nie było i rzecz jasna nie mogło być. Brutalnie przywołana do rzeczywistości zrozumiała, że odczuwa dokładnie to samo, co Draco, który najwidoczniej obudził się właśnie z pilną potrzebą zajęcia się swoją poranną erekcją. Hermiona sama już nie wiedziała, co było gorsze - konieczność wzięcia szybkiego i zimnego prysznica, by ugasić kiełkujące w niej podniecenie, czy świadomość tego, jak znajdujący się kilka pięter niżej Ślizgon dogadzał sobie bez żadnych zahamowań.

Doprawdy, już samo to wystarczyło, by przyprawić każdą normalną kobietę o atak paniki. Tymczasem wkurzających przypadków było coraz więcej i Hermiona serdecznie ich nie znosiła. Pojawiły się u niej nietypowe ataki złości i rozdrażnienia. Kiedy biedny Neville po raz kolejny stanął nogą na fałszywy stopień schodów i zablokował przejście, nawrzeszczała na niego. A kiedy w Wielkiej Sali siedziała i czytała gazetę, Lavender stanęła za nią i pochyliła się, czytając jej przez ramię. Hermiona pacnęła koleżankę z całej siły w bok, czego wcześniej nigdy by nie zrobiła.

Gryfonka nigdy nie lubiła, gdy ktoś jej czytał przez ramię, głównie dlatego, że sama czytała bardzo szybko i irytowało ją, że musi czekać na tych, którzy mieli wolniejsze tempo. Zazwyczaj jakoś to znosiła, jednak tamtego ranka po prostu nie była w stanie się powstrzymać. Całe szczęście jej postępek nie wywarł na Lavender większego wrażenia. Koleżanka posłała tylko Hermionie zdumione spojrzenie i jakby nigdy nic zasiadła do śniadania.

Hermiona tymczasem zastanawiała się, czy mogło być na świecie coś gorszego niż odkrywanie we własnym charakterze okropnych cech osobowości Malfoya.

Pozostawali jeszcze Ron, Harry i Ginny. Ta trójka, choć Ginny w mniejszym stopniu niż chłopcy, najmocniej zdawała sobie sprawę z paskudnego humoru Hermiony, który towarzyszył jej od niedzieli. Zdaje się, że za jego przyczynę uznawali zgodnie zbliżający się nieodwołalnie wyjazd z Hogwartu. Wielu innych uczniów z najstarszego rocznika też zachowywało się inaczej niż zwykle, więc dziwne zmiany nastroju Hermiony nie wyróżniały się jakoś szczególnie.

Co z tego, skoro umierała z pragnienia, by opowiedzieć im o tym, co się przydarzyło. Miała nawet taką fantazję, że pada na podłogę, wybuchając płaczem i błagając ich o wybaczenie. Niestety, nie mogła tego zrobić. Jeszcze nie teraz i na pewno nie w taki sposób.

To zrozumiałe, że czuła wstyd i żal. Jednak w grę wchodziło też rozczarowanie samą sobą, a to była dla Hermiony gorzka pigułka do przełknięcia. Zanim cały ten wstrętny incydent miał miejsce, Gryfonka miała o sobie bardzo wysokie mniemanie. Niestety odkrycie, że ona, Hermiona Granger, była dokładnie taka sama, jak inni, było silnym ciosem dla jej uporządkowanego sposobu postrzegania świata, a jeszcze większym - dla jej ego.

Hermiona oparła ręce na książce i położyła na nich głowę, kompletnie przybita. Westchnęła tak ciężko, że jej wydech przewrócił kartkę w notatniku. Wiedziała, że nie może unikać Draco bez końca. Musieli się kiedyś spotkać, chociażby po to, żeby mógł przeczytać list, jaki napisała do Borgina. Do tego czasu jednak doprawdy lepiej byłoby, aby nie widziano ich razem częściej niż zwykle. Przy czym "zwykle" oznaczało pięciominutowe sprzeczki na spotkaniach prefektów albo złośliwe docinki, gdy mijali się na korytarzach.

Hermionę zalała złość. To była jej szkoła, do jasnej cholery! Nadal była Prefektem Naczelnym i nie podobało jej się, że musi kryć się po kątach za każdym razem, gdy nadęty, jasnowłosy dupek pojawiał się w polu widzenia. Dość już było naiwnych dziewczątek, które próbowały zwrócić na siebie jego uwagę, łażąc za nim krok w krok i chichocząc jak głupie.

Gdyby tylko... Gdyby tylko mieli więcej czasu. Gdyby tylko zgodził się poczekać z rozwiązywaniem problemu do wakacji. Gdyby tylko nie był tak denerwująco przystojny. Gdyby...

- Nie wiem, co cię tak wkurzyło, ale wyglądasz, jakbyś świetnie się nadawała do przypilnowania za mnie dzisiejszych szlabanów - odezwał się za nią jedwabisty, melodyjny, męski głos.

Hermiona odwróciła się. Za nią stał Blaise Zabini, a jego ciemne oczy w kształcie migdałów patrzyły na nią rozbawieniem. Jeden z promieni słońca wnikających przez witrażowe okna odbił się od odznaki Prefekta Naczelnego na jego piersi i Hermiona zastanowiła się przez chwilę, czy Zabini polerował ją tak samo często, jak niegdyś robił to Percy Weasley.

Dziewczyna zamknęła leżącą przed nią książkę, mając nadzieję, że jej ruch nie wyglądał desperacko.

- Od kiedy tu stoisz? - zapytała.

- To zależy - odparł z uśmiechem. - Długo już sztyletujesz tę książkę wzrokiem?

- Patrzę tak na wszystkie książki - rzekła Hermiona ze znużeniem w głosie i odsunęła krzesło. - Nie poszedłeś na lunch?

Blaise nie usiadł na krześle, tylko oparł się o stół, krzyżując nogi w kostkach.

- Chciałem cię złapać przed zajęciami - oznajmił, przyglądając się, jak Hermiona zbiera swoje notatki. - Zapomniałaś się wpisać do harmonogramu na następny tydzień. Przed lunchem zapytałem Weasleya, gdzie możesz być, a on szybko wypaplał odpowiedź. Najwidoczniej nie byłem jedyną osobą, która cię szukała.

- O kurczę. - Hermiona pacnęła się w czoło, po czym wzięła od Blaise'a papiery. - Przepraszam, całkiem zapomniałam. Mogę wziąć szlabany, jeśli masz wieczorem ciekawsze rzeczy do roboty.

Blaise wysuszył świeży atrament, po czym złożył harmonogram i schował go do kieszeni.

- Jakoś dam radę, choć wszystko jest ciekawsze niż przyglądanie się, jak Dennis Creevey robi maślane oczy do Roberty Carstairs. A ty się tak nie przejmuj, że zapomniałaś. Każdemu może się zdarzyć, zwłaszcza że to już praktycznie koniec szkoły.

Hermiona przyglądała mu się kątem oka, zastanawiając się, czy wszyscy Ślizgoni posiadali ten szczególny gen obdarzający ich wyjątkową gracją, czy też w ich rodzinach zatrudniano specjalnych nauczycieli, dzięki którym ich uczniowie nabywali umiejętność eleganckiego wysławiania się i poruszania się z kocim wdziękiem.

No, może jednak nie wszyscy. Crabbe i Goyle byli tępi, komunikowali się równie elegancko, co trolle, i tak jak one się poruszali - zdecydowane przeciwieństwo Malfoya i Zabiniego, których ruchy były płynne i gibkie.

Blaise był tylko odrobinę wyższy od Hermiony i miał szczupłą budowę ciała. Pod tym względem był dość podobny do Draco, tylko że Malfoy kojarzył jej się raczej z panterą, podczas gdy Zabini - z rączym i smukłym arabem. Hermiona poznała Blaise'a całkiem nieźle od czasu, gdy zostali Prefektami Naczelnymi. Oboje świetnie ze sobą współpracowali i szło im tak dobrze, że zwrócili uwagę całej nauczycielskiej kadry. McGonagall oświadczyła nawet, że byli najsprawniejszą parą prefektów od czasów Molly Prewett i Artura Weasleya.

Poza tym, że z Blaise'em dobrze jej się pracowało, miał też inne zalety. Ciemny kolor jego skóry i egzotycznych oczu, odziedziczonych po matce, przyciągał powszechną uwagę w szkole, gdzie większość uczniów stanowili Anglosasi. Przyjemnie się na niego patrzyło, ale nawet jeśli większość dziewczyn doceniała estetyczne walory Zabiniego, to nigdy nie patrzyły na niego jak na Malfoya. Nic dziwnego, że temu ostatniemu ego napuchło tak, że ledwo mieściło się w zamku.

Blaise był również osobą, na której mogła polegać. Partnerem, a może nawet przyjacielem. Gdyby chciała się upić i pójść do łóżka z jakimś czarującym Ślizgonem, naprawdę mogła trafić gorzej niż na Zabiniego.

I tak się właśnie stało, niestety.

- Teraz mamy obronę z Lupinem - oznajmił Blaise, nadąsany. - Byłaby to kolejna godzina słodkiego lenistwa, gdyby nie Snape, który przykazał Lupinowi nas nie rozpieszczać.

Żadna to była niespodzianka. Pomimo że większość nauczycieli wykazywała się daleko idącą pobłażliwością, jeśli chodziło o zajęcia z uczniami kończącymi szkołę, Snape najwyraźniej postawił sobie za cel uczynić z nich "ludzi, którzy mogą się na coś przydać", jak to określił.

- Rozpieszczać? - powtórzyła Gryfonka, przewracając oczami. - Lupin i bez tego kazał nam pracować na obronie tak ciężko, jak jeszcze nie pracowaliśmy od czasu powrotu Voldemorta.

Hermiona miała wiele powodów, by nie przepadać za Mistrzem Eliksirów, ale tym, co szczególnie ją w nim drażniło, był jego faworyzujący stosunek do Ślizgonów i źle maskowana pogarda wobec Lupina. Ron lubił to nazywać "wbudowanym wykrywaczem niesprawiedliwości". Hermiona pojmowała wprawdzie, że stres, jakiego Snape niewątpliwie doświadczał, będąc podwójnym agentem, z pewnością miał spory wpływ na jego nieznośne zachowanie, lecz facet mógł doprawdy spuścić trochę z tonu.

Najdziwniejszy zaś był fakt, że jedyną osobą, jaka znosiła Snape'a bez narzekań, stał się Harry.

Wypadki zaistniałe pod koniec piątej klasy zostawiły na nich wszystkich niezatarte piętno, ale Harry zniósł je szczególnie ciężko. Z jakiegoś tajemniczego powodu Lupin wyraźnie się wahał, by zająć w życiu Harry'ego pozycję, na której stał przedtem Syriusz. Dumbledore zaś, z jakichś powodów znanych tylko jemu, w żaden sposób na Lupina nie wpływał. Zamiast tego nalegał, by Harry kontynuował lekcje oklumencji ze Snape'em. Przez ostatnie półtora roku obaj pracowali nad tematem zamykania umysłu Harry'ego przed Voldemortem bez zgrzytów, wyjąwszy okazjonalne sprzeczki. Harry nigdy nie mówił za wiele o tych zajęciach, ale zarówno Ron, jak i Hermiona mieli wrażenie, że na jakimś poziomie Harry był zadowolony z faktu, że choć jedna osoba z pokolenia jego ojca odgrywała w jego życiu dość znaczącą rolę, nawet jeśli nie z własnej woli. Sama myśl o Snape’ie będącym dla Harry'ego kimś w rodzaju ojca była co najmniej dziwaczna, ale Harry nie wydawał się mieć nic przeciwko temu.

Blaise zabębnił palcami o stół.

- Z tego, co pamiętam, opisał nas wobec Lupina jako "bandę rozpuszczonych leni, którzy mają jeszcze mleko pod nosem". Dlatego czekają nas prace ręczne - oznajmił z takim niesmakiem, że Hermiona musiała się uśmiechnąć. - Wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że Lupin jest wilkołakiem - przyznał. - Czasy się zmieniają.

- Na lepsze - odparła Hermiona z determinacją, biorąc z rąk Zabiniego swoją torbę.

A zatem nadszedł wreszcie czas, kiedy tego popołudnia podczas zajęć z Obrony ze Ślizgonami musiała zmierzyć się ze swoimi demonami. A raczej z jednym wysokim, jasnowłosym i szarookim demonem, który, gdyby tylko chciał, mógł kompletnie zrujnować jej reputację, o moralności nie wspominając.


2 komentarze:

  1. To zwiewanie Hermiony przed Draco jest slodkie 😂 Nic tylko czekac, az ja przyszpili w jakims korytarzu 😁 Chociaz moze to byc trudne, skoro ciagle lazi za nim tabun lasek 😉 Ale dla chcacego... 😁

    OdpowiedzUsuń
  2. Hermiona uciekająca Panna Młoda ;) Aż jestem w szoku, że jak na razie jej się to udawało, chyba, że naczelny przystojniak Hogwartu również jej unikał :D
    Blaise - lubię go, jest miły, taki faktycznie z gracją - zobaczymy czy kolejne rozdziały nie zburzą tego spojrzenia - mam nadzieję, że nie.
    Poszukiwania o Fida mia nie należały do owocnych... Cóż, wcale, a wcale nie obrażę się jeżeli nie złamią tej przysięgi małżeńskiej <3
    Hermiona twierdzi, że ma wybujałe ego, niech spojrzy na Draco, jego skala już nie obejmuje, więc nie musi się martwić, że jest tak źle. Właściwie dziwię się, że jeszcze Ron nie pokazał różków, jako syn ministra magii, w końcu może być postrzegany lepiej :D

    OdpowiedzUsuń