ROZDZIAŁ 50.
- Wszystkiego najlepszego - powiedziała Hermiona do swojego zamglonego odbicia w łazienkowym lustrze.
Na zewnątrz świat próbował się utopić. Padał gruby, ulewny letni deszcz, który opadał prosto na ziemię w bezwietrznym powietrzu.
Kobieta, która patrzyła na nią z lustra, nie wyglądała na specjalnie zachwyconą ogłoszeniem faktu urodzin. Ale potem była siódma rano, a Hermiona nigdy nie była zbyt funkcjonalna przed dziewiątą i przynajmniej jedną filiżanką herbaty.
Umyła zęby i zanotowała w pamięci, by tego wieczoru zrobić kolejny ładunek prania, patrząc na rosnący stos ręczników w koszu za jej plecami. Albo może nie. To nie była dobra pogoda na suszenie prania.
Przynajmniej ogródek przy domku zaczynał się samodzielnie podlewać. Jej gospodyni zaniepokoiła się tego lata brązowymi klombami i pożółkłą trawą.
Może przeprowadzka do londyńskiego mieszkania Ginny byłaby mądrzejszą decyzją. Chata zawsze wymagała więcej konserwacji niż mieszkanie. Ostatecznie to Krzywołap to rozstrzygnął. Starzał od lat i nie mógł już biegać po schodach ze swoją zwykłą zwinnością.
Mieszkanie Ginny znajdowało się na szczycie czterech pięter schodów, co nawet w najlepszych momentach było dla Hermiony wyzwaniem. Tak więc mały, odnowiony edwardiański domek z dwiema sypialniami był zbyt uroczy, by z niego zrezygnować. W cieplejszych miesiącach kocimiętka i kocia trawa rosły na wyblakłej ceglanej ścieżce na podwórku i był to raj dla starszego kota, który wciąż od czasu do czasu marzył, że się bawi.
Kiedy Hermiona podpisywała umowę, wyposażenie było nieskazitelnie czyste, ale bardzo spartańskie. Musiała kupić większe łóżko, lodówkę i kuchenkę gazową. Harry ubolewał nad brakiem telewizji, kiedy przyszedł z wizytą, ale Hermiona zapewniła, że zawsze potrafiła się bez niej obejść. W jednym pokoju była sypialnia, w drugim było prowizoryczne biuro i biblioteka. Niedługo potem jej kolekcja książek przerosła regały, które odziedziczyła po matce.
Starannie otoczyły one jedną ścianę; wielkie, chwiejne stosy, z których żartował Ron, groziły śmiertelną krzywdą Hermiony lub Krzywołapa, gdyby kiedykolwiek przewróciły się na którekolwiek z nich.
Jej gospodyni była uprzejmą owdowiałą mugolką, która uparła się, by podarować jej nowe zasłony i ciepły, kolorowy dywanik do małego salonu. Mieszkała przy tej samej ulicy i przychodziła po kościele na herbatę i plotki w prawie co drugą niedzielę. Pobliska wioska była mugolska, podobnie jak domek, ale nie było trudno zarejestrować, a następnie podłączyć dwóch kominków do sieci Fiuu.
Ginny często narzekała, że Lavender Brown była najbardziej zawodną współlokatorką na świecie i jeśli Hermiona kiedykolwiek zmieniłaby zdanie na temat życia pustelnika…
Ale to nie miało nastąpić w najbliższym czasie.
Hermiona zastanawiała się nad powodami, dla których chciała żyć samotnie i po cichu przypisywała to faktowi, że była jedynaczką, cieszącą się własną przestrzenią. A po siedmiu latach uczęszczania do szkoły z internatem zdecydowanie potrzebowała trochę prywatności.
W każdym razie była w tym pewna prawda. Trzymała się tego powodu.
Gapiąca się w lustro twarz miała zaróżowione policzki od gorącego prysznica. Krótkie, kręcone, mokre włosy okalały delikatną twarz w kształcie serca, być może trochę szczuplejszą niż kiedyś. Ciemne loki przylegały do linii włosów i karku. Fryzura sprawiała, że jej oczy wydawały się jeszcze większe i tak naprawdę nigdy nie zauważyła, jak bardzo są duże, aż do momentu, gdy włosy zostały obcięte.
Chętna na zmianę Hermiona odrzuciła ciężkie, sięgające do ramion włosy ponad rok temu podczas niezwykle upalnego lata. Od tamtej pory nie oglądała się za siebie. Odkryła, że krótkie włosy nie były łatwe w utrzymaniu, ponieważ wymagały sporo pielęgnacji rano, aby oswoić ich masę i uformować go w akceptowalny styl.
Jednak uważała, że swoista czapka z loków bardziej jej pasuje. I z pewnością nie tęskniła za ciężarem włosów na swojej głowie.
Dzwonek przy drzwiach zabrzmiał w chwili, gdy Hermiona skończyła wypłukiwać usta. Ledwo ułyszała dżwięk przez szumiący deszcz. Jak na gości, to było trochę za wcześnie. Hermiona zmarszczyła brwi, naciągając szlafrok na piżamę i skarpetki i poszła zobaczyć, kto to.
Ron stał na jej wycieraczce, trzymając przemoczoną brązową papierową torbę. Wyglądał na wyjątkowo poważnego i niezwykle mokrego.
- Życzenia urodzinowe - powiedział z uśmiechem. Potem nastąpiły dwa szybkie kichnięcia.
- Ron, jesteś przemoczony!
- Tak - pociągnął nosem, otrząsając się jak mokry pies. Wtedy Hermiona zobaczyła miotłę, którą przywiązał do swoich pleców.
Brwi Hermiony uniosły się.
- Leciałeś w tych warunkach?
Ron skinął głową.
- Z Nory. I tak. - Uniósł uprzedzająco dłoń. - Mama mi to powiedziała. A tak przy okazji, zrobiła ci te rzeczy. - Podał jej brązową papierową torbę. Hermiona czuła zapach bułeczek cynamonowych, mimo że podczas podróży zmieniły się w gąbki.
- Zaklęcie odpychające tę cholerną wodę minęło już po pierwszym kilometrze - powiedział z rezygnacją.
Krzywołap podszedł do drzwi, żeby zobaczyć, kim był gość. Nigdy nie było większej nici porozumienia, czy też miłości między Ronem a kotem. Spojrzeli na siebie ostrożnie, zanim bezinteresowny Krzywołap wrócił do wygody leżenia w niezasłanym łóżku Hermiony.
Hermiona odsunęła się na bok.
- Wejdź, właśnie miałam robić herbatę.
***
Ron uznał, że przyjęła wiadomości zdecydowanie za dobrze.
Powiedział jej, kiedy z trudem przygotowywała im śniadanie, chociaż upierał się, że matka już go nakarmiła po same uszy. Mimo to, aby mieć coś do zrobienia, przekazując przerażające informacje, udało mu się wcisnąć w siebie dwa tosty z marmoladą i kawałek grejpfruta, który położyła przed nim Hermiona.
Hermiona wolała czarną, słodzoną herbatę, która była przeparzona do tego stopnia, że stała się kawą, więc nie spieszył się ze spacerem do i z lodówki, aby uzupełnić mleko w dzbanuszku.
Deszcz nadal uderzał o dach z łupków, tworząc dopasowany, napięty hałas, jak uznał to Ron.
Siedzieli przy stole w jej małej kuchni i jedyną zewnętrzną reakcją, jaką okazywała na wiadomości, był fakt, że mieszała herbatę przez ostatnie pięć minut. Połowa naparu zdążyła opuścić filiżankę i spaść na spodek. Hermiona jednak wydawała się tego nie zauważać.
- Hermiono - zaczął łagodnie Ron. Merlinie, dlaczego tym razem to on musiał być posłańcem?
To dlatego, że Harry miał związane ręce, a Ginny była cholernym tchórzem.
- Słyszałaś, co-
- Słyszałam cię bardzo wyraźnie, dziękuję - przerwała mu Hermiona. Pociągnęła z roztargnieniem łyk herbaty z filiżanki. Jej oczy były skierowane na blat stołu.
- Bardzo dobrze to znosisz.
Wzruszyła ramionami.
- Więc był martwy, a teraz wrócił.
Ron poprawił się na krześle. Jedyną częścią jego ciała, która wydawała się sucha, był tył jego spodni. Jego przemoczone buty i skarpetki unosiły się nad zlewem do prania.
- Po prostu... Nigdy nie wierzyłaś, że umarł. Nieważne, co powiedziałem ja czy Harry, pamiętasz? Okazuje się, że miałaś rację.
Szczęka Hermiony zacisnęła się. Wsunęła jeden ze swoich krótkich, sprężystych loków za ucho.
- Jeśli chodzi o Malfoya, nie obchodzi mnie on, Ron. Naprawdę. Dla mnie został stracony już bardzo dawno temu. Ruszyłam dalej.
- Oczywiście, że tak - powiedział, prawdopodobnie zbyt łagodnie. - Ale jesteś tylko człowiekiem. W porządku jest przyznać, że to wielka rzecz, Hermiono.
Ron nie był przygotowany na furię w wyrazie twarzy Hermiony. Jej brązowe oczy wwiercały się w niego, gdy dźgnęła łyżką w jego kierunku.
- Między nami nie ma nic! To był początek końca, tego dnia którego umarłam w jeziorze. Zaklęcie Fida Mia zostało rozwiązane, a potem odszedł. Odszedł! Koniec historii. Historia przygodowa, historia miłosna, tragedia. Błąd. Jakkolwiek chcesz to nazwać, jego powrót nie oznacza nic innego, jak możliwe, szybsze rozwiązanie tej całej wojny!
Ron nic nie powiedział, chociaż ostrożnie wstał ze swojego siedzenia i wyjął ściereczkę z umywalki. Wręczył ją Hermionie.
Dziewczyna wytarła herbatę, którą rozlała na stół.
- Dziękuję - powiedziała sztywno. - Posiadanie Bellatrix w zamknięciu to prawdziwy sukces. Moody musi być w szoku.
- Jest - stwierdził Ron marszcząc brwi.
- Powinien być - warknęła Hermiona.
Pili herbatę w milczeniu.
Ron westchnął. Był do niczego w radzeniu sobie z głębokimi i znaczącymi sprawami.
- Wiem, że ruszyłaś dalej. Ale znam ciebie. Nie możesz po prostu… zapomnieć.
Ze zbyt dużą siłą odstawiła filiżankę na spodek.
- Nie przeginaj - powiedziała lodowato. - Zaufaj mi. Nic mi nie jest, Ron. Jedyne, co teraz czuję do Malfoya, to litość.
- Zabawne, ja wyczuwam złość.
- Nie jestem już nastolatką. To nie są romantyczne czasy. Nie mam zamiaru biec do niego, żeby na nowo rozpalić zmarnowane, martwe pasje.
- To też nie były romantyczne czasy, kiedy mieliśmy po osiemnaście lat - mruknął Ron. - Oni bardziej patrzyli za twoje plecy, czasem uciekając, żeby ratować twoje życie.
Hermiona udawała, że go nie słyszy.
- Jeśli można tego uniknąć, wolałbym go nie widzieć.
Ron podniósł głowę. To była dokładnie jego sugestia.
- Cóż, teraz to może być trochę trudne…
- Dlaczego? - zapytała marszcząc brwi. - Moja praca nie ma nic wspólnego z twoją lub Harry'ego. Prawie nie przecinamy swoich ścieżek w Ministerstwie.
- Cóż, to dlatego, że mieszka z Harrym!
- On co? - Brwi Hermiony zniknęły w jej kręconej grzywce.
Ron przynajmniej przećwiczył tę część.
- Jak wiesz, Malfoy Manor był pod zarządem Pansy Parkinson. To wszystko było zaaranżowane przez Ministerstwo. Zgodnie z prawem nie mogą ogłosić Malfoya naprawdę zmarłym, dopóki nie zaginie na co najmniej siedem lat. W przypadku zaginięcia spadkobiercy, dom ma być zarządzany przez dozorcę. Parkinson złożyła ofertę na kontrakt na utrzymanie tego miejsca i został on zaakceptowany. Malfoy powiedział, że nie chce, żeby Parkinson w pośpiechu straciła pracę, więc powiedział, że chciałby że jej kontrakt na razie był kontynuowany. Tymczasem Moody nie chce, żeby Malfoy zniknął mu z oczu, więc…
- Więc Harry zabrał go do domu? - zakończyła Hermiona.
- Tak.
Wstała.
- Usłyszałam już wystarczająco dużo. Spóźnię się do pracy.
Ron zastanawiał się, czy to rzeczywiście naiwne myślenie z jego strony, że mógłby odbyć wizytę tego ranka bez utraty głowy.
- Hermiono, twój rzekomo zmarły, tajemniczy, były mąż w niewyjaśniony sposób pojawił się ponownie po pięcioletniej nieobecności, przynosząc ze sobą jako więźnia drugą najbardziej poszukiwaną osobę w czarodziejskiej Europie. W tych okolicznościach powiedziałbym, że zasłużyłaś na dzień dla siebie. Weź dzisiaj wolne. To w końcu twoje urodziny.
***
Och, nie było mowy, żeby przegapiła dzień pracy.
Ron opuścił jej dom przez Fiuu, wyglądając na bardzo zaniepokojonego i niezbyt winnego. Hermiona sztywno podziękowała mu za życzenia urodzinowe oraz cynamonowe bułeczki i pożegnała go całusem w policzek i szczerą obietnicą, że wkrótce odwiedzi samotną Molly w Norze.
Następnie usiadła na skraju łóżka i spojrzała na swoje złożone ręce.
W brzuchu poczuła dreszcz. Nie do końca bolało, ale nadal było to bólem. Niczym rana, którą nosiło się tak długo, że o się niej zapomniało, z wyjątkiem naprawdę zimnych dni, kiedy dawała o sobie znać lub kiedy wszystko na świecie i w głowie było tak ciche, że pozwoliło się sobie znowu o niej przypomnieć.
Tylko że teraz wydawało się to nudne. Właściwie to bardziej bolesne, ale nawet gdy o tym myślała, ból stawał się coraz ostrzejszy i bardziej dotkliwy, aż chwyciła kołdrę łóżka palcami tak mocno, że kostki jej dłoni stały się białe.
Czasami, w chwilach między snem a przebudzeniem, mogłaby przysiąc, że smok wciąż jest przy jej biodrze. Że wciąż jest delikatnie owinięty wokół jej nogi, jak przylegający srebrny bluszcz.
Na początku używała tego widmowego wrażenia, by sprawdzić, czy może zlokalizować Draco, ale czucie i używanie to dwie różne rzeczy. To było zawsze jak próba złapania dymu.
Ból był wspomnieniem zmysłowym, niczym więcej. Wywołana magią blizna na jej duszy od Fida Mia, która wciąż mrowiła od czasu do czasu. To nie był kompas, który mógł skierować ją do niego.
Fida Mia została zgaszona, gdy życie na moment opuściło jej ciało.
Nie było już między nimi więzi, a Hermiona już dawno doszła do wniosku, z pewną goryczą, że brak zaklęcia był wszystkim, czego Draco potrzebował, aby odzyskać dawne zmysły i móc odejść.
Zostawił ją. Porzucił obietnice składane pod zaklęciem. Porzucił jego dziedzictwo. Nie odszedł tylko od niej, odszedł od swojego życia.
Jego konto w Gringottcie pozostało nietknięte. Na początku dawało jej to chorobliwą nadzieję. Im bardziej Hermiona zastanawiała się nad tym faktem, tym bardziej upierała się, że nie porzucił jej z własnej woli.
Może został zmuszony? Może działały w tym inne siły?
Ale potem, pierwszego roku którego zaginął, pojawiły się pocztówki, będące smutnym przypomnieniem obietnicy, którą nałożyła na niego w dniu, w którym spotkali się przy szopie do quidditcha.
- Wiem, że masz zamiar zrobić wszystko, co myślisz, że musisz zrobić, ale adres pocztowy byłby miły...
Westchnął.
- Cotygodniowy list byłby idealny…
- Granger, ja…
- Do diabła, zadowoliłabym się pocztówką co miesiąc. Nie jestem wybredna.
Próbował jej powiedzieć, prawda? Czuła się głupio, wiedząc, że gdziekolwiek był, był tam z wyboru. Zostawił ją z wyboru. To bardzo bolało, chociaż często myślała, że rozumie, dlaczego to zrobił.
Nagle poczuła ciepło na swoim nagim udzie. Spojrzała w dół i zauważyła rozpryski łez na kolanach w miejscu, w którym rozstąpił się jej szlafrok.
Hermiona przyłożyła palce do twarzy i była zaskoczona, kiedy poczuła wilgoć. Nie, nie płakała.
Nie będzie płakać. Nigdy więcej. Tak naprawdę nie było nad czym płakać. Musiała przyznać, że dwa pełne wydarzeń tygodnie jej życia, kiedy miała zaledwie osiemnaście lat, nie były warte tego, by znowu się denerwować.
Bycie nieugiętym ostatecznie się nie liczyło. A łzy i tak płynęły. Była teraz starsza i bardziej doświadczona, ale nadal była tą samą Hermioną, która tęskniła za szczególnie pięknymi zachodami słońca, która była zachwycona narodzinami najnowszego wnuka Weasleyów i która była oskarżana o bycie zajętą za każdym razem, gdy pytano o stan Harry'ego i jego trwający, burzliwy romans Ginny.
Po chwili głębokiego namysłu podeszła do swojej szafy i wyjęła małe drewniane pudełko na zawiasach, które było zakopane pod butami, których prawie nigdy nie nosiła, walizkami i parą rolek, które ojciec dał jej na szesnaste urodziny.
Jej praca w Departamencie Tajemnic dotyczyła siły symboli. Badania i ich potencjalne implikacje były rzeczywiście bardzo obiecujące.
Nie wspominając o ich pouczającym aspekcie.
Wiedziała więc, co musi zrobić, i naprawdę dała sobie już wystarczająco dużo wymówek, żeby tego nie robić.
W pudełku było kilka przedmiotów. Orzech. Mały ręcznik z monogramem z Cobblestone Inn. Paragon z Sushi Hut na Euston Street. Notatka, która była wygięta i złożona tak wiele razy, że zawierała wszystkie możliwe linie i zmarszczki oraz T-shirt z łuszczącą się tęczą i siedzącą pod nią zamyśloną żabą.
W salonie nadal palił się ogień w oczekiwaniu na podróż Hermiony do pracy przez Fiuu. Podeszła do kominka i wrzuciła całe pudełko wraz z zawartością wprost w płomienie.
Potem zabrała się do ubierania i pakowania obiadu na cały dzień.
Wiele można było powiedzieć o rutynie i wygodach, które lubiła z niej czerpać.
Hermiona no! Co ty odwalasz?! Ja wiem, że Cię zraniło, że Cię opuścił, zostawił, wysłał trzy marne pocztówki i się przez 5 lat nie odzywał, ale cholera no... Postaraj się go jakoś zrozumieć jednak! Przecież on to zrobił dla Ciebie też. A ona wywaliła wszystkie wspomnienia, jakie z nim miała i rzuciła w ogień... To już Potter okazał mu więcej zrozumienia i pozwolił mu u siebie zamieszkać. Draco się potężnie pomylił, jak myślał, że wróci sobie jak gdyby nigdy nic, a ona mu wybaczy. Tym bardziej, że do końca, to małżeństwem już nie są, bo Fida Mia zniknęła, gdy Hermiona przez ten krótki moment była martwa. Ale jednak wciąż jakby go czuła... Czyli nie wszystko zostało skończone. Draco będzie miał naprawdę ciężką przeprawę, by znów ją do siebie przekonać. Zwykły prezent urodzinowy może nie wystarczyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko ❤️😘
Spodziewałam się że Hermiona tak zareaguje, ale co się dziwić zostawił ją nic jej nie mówił... chodź mam nadzieję że szybko mu wybaczy i będą razem szczęśliwi
OdpowiedzUsuńPytanie na dziś czy będzie kolejny rozdział wieczorem?
OdpowiedzUsuńPrawdopodobnie. Nie wiem czy znajdę czas, ale postaram się dodać ;)
UsuńJa tam się jej wcale nie dziwię, niestety... Dziwi mnie, że tak późno to zrobiła, ale może czekała, aż jej przeczucia się zmaterializują w postaci żywego Malfoya, co pod tym względem wydaje się być logiczne. Okropnie jej współczuję, płakałabym jednocześnie z ulgi, szczęścia (że nie zginął), złości, żalu, samotności i zawodu - a tu już oddział psychiatryczny wita z szeroko otwartymi ramionami!
OdpowiedzUsuńJedyne, co zasługuje na moje uznanie to fakt, że Ron był bardzo spokojny przy przekazaniu wieści i że w ogóle zgodził się na to, żeby to zrobić - znów odzyskał w moich oczach :D I Harry, który przygarnął Draco, no proszę...
Dobra wchodzę w tryb głowy Draco.
OdpowiedzUsuńWiedział, że Blaise jest złapany.
Wiedział, że Voldemort obwinia Belle.
Wiedział, że Bella obwini Blaisa.
Wiedział, że Bella musi znać jakieś powódki Blaisa.
Mógł się domyślać lub wiedzieć, że Bella wiedziała o Lucjuszu i jego pomocy.
Reasumując to bal się, że Bella będzie zagrażać Hermionie lub jemu, a to pozbawi ich normalnego życia.
Miał wybór, albo zostawić Hermione, wiedząc, że może zginąć - co dla niego było lepsze, bo znając jego i tryb myślenia, to pomyślałby, że go za to znienawidzi.
Lub, mógł jej powiedzieć, gdzie wiecznie by go szukała, martwiła się cały czas. Z dwojga wyborów, jego wydaje się zasadny.
Wchodzę w tryb głowy Hermiony.
Wymogła na nim obietnice pocztówek - może spełniał ją kiedy mógł, nie wiadomo co go w trakcie tych 5 lat spotkało,wiec juz sama obietnicą wydaje się bez pokrycia.
Nie było go 5 lat.
Tęskniła.
Martwiła się.
Czuła się porzucona.
No jakby nie ma jej się co dziwić, ale nagle po 5 latach spaliła wspomnienia... Myślę, że przez pewien czas pogodziła się z tym, że on nie żyje i żyło jej się przez to lepiej, bo nie czuła się do końca porzucona? Tylko, że nie wrócił, bo jakby już nie ma jak do niej wrócić.
Ale jednak zasługują na to żeby że sobą porozmawiać. W końcu oboje są dorośli...
Harry wziął Malfoya do siebie - jeszcze się okaże, że Potter mu pomoże wrócić do Hermiony.
Ron jako posłaniec? Kompletna porażka 🙈