ROZDZIAŁ 39.
Goyle stał u progu korytarza prowadzącego do lochów i intensywnie rozmyślał. Właściwie to nie powinno go tutaj być, gdyż otrzymał zadanie zlikwidowania gniazda bahanek, znajdującego się trzy piętra wyżej pomiędzy krokwiami. Bahanki kąsały przechodzących tamtędy czarodziejów i rzucały w nich podejrzanymi grudkami.
Budynek był położony w Walii. Na gruzach budowli rzymskiego pochodzenia jakiś czarodziejski feudał zbudował coś przypominającego zamek, w którym teraz znajdowały się koszary śmieciożerców. Blaise nie zdradził Goyle'owi lokalizacji tego miejsca, dopóki nie przybyli tutaj świstoklikiem prosto z lasu otaczającego Hogwart.
Blaise poprowadził Goyle'a do pewnej szczególnej jarzębiny, rosnącej jakieś dziesięć minut drogi od bariery antyaportacyjnej. Goyle pewnie nie zwróciłby uwagi na drzewko, gdyby Blaise nie wskazał na nie gestem, mówiąc przy tym:
- Czyż nie jest piękna?
Goyle przyjrzał się uważnie jarzębinie i stwierdził w duchu, że wygląda upiornie. Wyraźnie wyczuwał pulsującą w niej podejrzaną starożytną magię i jakiś rodzaj chorobliwej łapczywości, która nasuwała przypuszczenie, że drzewo nie żywi się wyłącznie sokami czerpanymi z ziemi. Na jednej z gałęzi wisiał żelazny łańcuch z przyczepioną doń złotą monetą. Blaise wyjaśnił z szerokim uśmiechem, że to świstoklik, który zabierze ich do koszar.
Teraz już Goyle wiedział, w jaki sposób Blaise przemieszczał się tak swobodnie pomiędzy Hogwartem a kryjówką Czarnego Pana.
Koszary, jak nazwał je Blaise, wyglądały dość marnie. Plotki głosiły, że Czarny Pan odnalazł je dość przypadkowo podczas jednej z podróży po Anglii w latach sześćdziesiątych. Nieodnawiane przez długi czas czary maskujące zużyły się i Voldemort wszedł prosto w kamienną ścianę. Obejrzawszy budowlę stwierdził, że może ona stanowić zniszczoną wprawdzie, ale bardzo przydatną kryjówkę.
W koszarach było czternaście pomieszczeń, rozlokowanych na trzech piętrach. Zbudowane z kamienia mury były gdzieniegdzie ponadgryzane zębem czasu, a w ścianie jadalni była dziura wielkości człowieka. Fundamenty jednak stały pewnie jak tego dnia, gdy je położono.
Za to schody, prowadzące na drugie piętro, były całkiem przegniłe. Kiedy Goyle szedł po nich pierwszy raz, obawiał się o swoje życie. Wspinając się, ściskał w dłoni różdżkę, aby móc rzucić szybki czar lewitujący w razie, gdyby schody załamały się pod jego ciężarem.
W piwnicy pod basztą była pracownia eliksirów, a poziom niżej - lochy. Z pracowni po raz ostatni korzystano w latach siedemdziesiątych. Można to było odgadnąć po pozostałościach okropnej pomarańczowo-zielonej tapety na ścianach.
Przy bliższych oględzinach okazało się, że grudki rzucane przez bahanki były kawałkami dwustuletnich odchodów. Dlatego Goyle musiał od razu zlikwidować gniazda. Czarny Pan nie byłby łaskawie nastawiony do swoich podwładnych, gdyby pozwolili, żeby został obrzucony gównem.
Goyle nie protestował przeciwko pracom domowym. Był gotów sprzątać i przygotowywać różne rzeczy i ogólnie robić to, co mu każą. Ani razu nie wysłano go do walki i Blaise zapewniał go, że to się nie stanie.
Gdyby tylko Blaise wiedział, co Goyle zamierzał zrobić, ten ostatni nie uszedłby z życiem. A przecież przebywał w kryjówce Czarnego Pana dopiero pierwszy dzień. Goyle był pewien, że długo by się nad nim pastwili. To nie byłaby Avada Kedavra, tylko jakieś zaklęcia sprawiające wiele bólu i niepozwalające umrzeć zbyt szybko. Okropna śmierć, przed którą ostrzegała go Pansy.
Pansy.
Na samo wspomnienie jej imienia miał ochotę walić głową w mur i zawrócić z obranej drogi.
Nie łap kilku srok za jeden ogon - powiedział do siebie. Kiepsko mu szło zajmowanie się kilkoma rzeczami naraz i jeśli nie chciał umrzeć zbyt szybko, powinien skupić się na jednym celu.
Pocierając palcami swoje krótkie włosy, Goyle ruszył korytarzem do lochów. Gdzieś tam była cela, w której śmierciożercy więzili aurorkę. Miała na imię Nimfadora. Bob, Strażnik Lochów tak mówił. Inna sprawa, że Bob tak naprawdę nie miał na imię Bob. Był mieszkańcem niedalekiej wioski i nosił jedno z tych niedających się wymówić walijskich imion, mających sześć sylab i składających się głównie z liter x, l, t i c. Właśnie dlatego został nazwany Bobem.
Swoją drogą imię Nimfadora nie pasowało do aurorki. Goyle nie miał pojęcia, jakie było pochodzenie tego imienia, ale jego zdaniem powinna je nosić puszysta, zalotnie chichocząca blondynka.
Cóż, ostatni raz, gdy Goyle widział Nimfadorę, wcale nie było jej do śmiechu. Miała właśnie zabrać zdrętwiałego Blaise'a do ministerstwa, kiedy nadszedł Goyle. Był umówiony z Blaisem na spotkanie i spóźnił się dziesięć minut. Pojawił się na miejscu w samą porę, by zażegnać niebezpieczeństwo.
Blaise przybrał wtedy postać Draco. Goyle był zaskoczony i nieufny. Blaise nigdy nie napomknął ani jednym słowem, że jest metamorfomagiem. Musiało to być bardzo wygodne, czyż nie?
Blaise wyjaśnił, że miał sprzeczkę z aurorami i jeden z nich zginął, potraktowany Portalem Śmierci. Opowiadając o tym, Blaise był wyraźnie zirytowany swoją niefrasobliwością, choć jego głos pozostał beznamiętny. Przyznał, że powinien zmienić się w kogoś mniej rzucającego się w oczy niż Draco Malfoy. Gdyby tak zrobił, aurorzy być może pozwoliliby mu wrócić do zamku.
Goyle nie zaprzeczał. Przemiana w Draco była czymś równoznacznym z machaniem wielką flagą z napisem: Uwaga! Tu jestem! Patrzcie na mnie!
Draco przyciągał uwagę ludzi, gdziekolwiek się pojawił, i nie do końca była w tym jego wina. Owszem, czasami po prostu zachowywał się wrednie, a to zdarzało się... dość często. Być może nie mógł nic na to poradzić. Tak właśnie Malfoyowie szli przez życie.
Patrząc na Blaise'a, Goyle nie mógł nie zastanawiać się, jak często ten ostatni przechadzał się po Hogwarcie, przemieniony w innego ucznia.
Kurczę, to była cholernie przydatna umiejętność. Nic dziwnego, że Voldemort robił wszystko, by mieć Blaise'a przy sobie.
Nimfadora wiedziała, że napotkany w lesie "Draco" nie był jej kuzynem, lecz jego prawdziwa tożsamość pozostawała dla niej tajemnicą. Zobaczyła za to twarz Goyle'a i dlatego nie mogli pozwolić jej uciec. Goyle uderzył ją pięścią w głowę, po czym spanikował. Wydawało mu się, że ją zabił. Był przecież pałkarzem.
Oszołomiony Blaise wreszcie się ocknął. Z trudem podniósł się na nogi, sztyletując Goyle'a wzrokiem, jakby go obwiniał. Obejrzawszy aurorkę, Blaise oznajmił, że nie była martwa.
- Twój pierwszy jeniec - zauważył Blaise z makabrycznym uśmiechem, jak ojciec chwalący syna za osiągnięcia.
Tym sposobem Nimfadora Tonks została pojmana przez Łowcę Głów i jego najnowszy nabytek, kolejnego kandydata na śmierciożercę. Ten incydent spowodował, że Blaise, wcześniej nie całkiem przekonany o potencjalnej przydatności Goyle'a w armii Voldemorta, teraz miał większą wiarę w swojego szkolnego kolegę. Goyle zaś wiedział, że nie ma już odwrotu.
Teraz Blaise znowu przebywał w Hogwarcie. Pewnie składał ostatnią, pożegnalną wizytę. Goyle miał dzięki temu większą swobodę ruchów. Musiał jednak nadal pamiętać o Traversie i Glizdogonie, którzy krzątali się gdzieś na wyższych piętrach, przygotowując się na przybycie Bellatriks Lestrange.
Glizdogon, Travers, Bellatriks... Czarny Pan. Goyle czuł się dziwnie, myśląc, że teraz stał się jednym z nich. Jako dziecko nasłuchał się o nich wielu historii. Każde z tych imion niosło ze sobą pewne przesłanie. Jako zwykły, mały chłopiec żył w przekonaniu, że są one wielkie i ważne.
Goyle był mocno zaskoczony, kiedy Blaise wyznał mu, że nie jest jedynym Łowcą Głów. Pozostali dwaj działali w Durmstrangu i Beauxbatons. Pomysł z werbowaniem nowych popleczników wśród uczniów szkół był ryzykowny, lecz sprytny. Czyż istniał jakiś lepszy sposób, by obserwować i ostatecznie typować kandydatów na śmierciożerców?
Z Durmstrangu miało przybyć sześcioro, a z Beauxbatons - dwoje nowych zwolenników Czarnego Pana. Goyle zastanawiał się, kim był Łowca Głów z Durmstrangu, gdyż osiągnął imponujący wynik. Sześcioro nowych śmierciożerców to dużo. Blaise jednak wspomniał, że zanim staną przed Czarnym Panem, zostaną poddani selekcji przez Bellatriks. Voldemort nie stawiał na ilość, ale na jakość.
- Co się dzieje, gdy któryś z nas nie przypadnie jej do gustu? - zapytał Goyle, słysząc te słowa.
- Zginie.
No cóż, to było oczywiste. Goyle poczuł się głupio, że w ogóle o to zapytał. Bellatriks nie należała do osób, które odesłałyby odrzuconego kandydata do domu, ściskając mu dłoń na pożegnanie i mówiąc: Dziękujemy za podanie, niestety wszystkie stanowiska są obecnie zajęte.
Goyle stwierdził, że podobne rozmyślania do niczego nie prowadzą. Nasłuchując, upewnił się, że nikt nie schodzi do lochów, by kontrolnie zerknąć na uwięzioną aurorkę. Bob poszedł do wioski kupić żywność, ale miał niebawem wrócić. Goyle musiał działać od razu albo zrezygnować.
Przełknąwszy gulę, która utkwiła mu w gardle ze strachu, Goyle pognał korytarzem i zatrzymał się przy drzwiach do celi. Aurorkę trzymano w drugiej celi, licząc od wejścia, więc droga nie była długa. Goyle odsunął przysłonę i zajrzał do środka przez okienko w drzwiach. Wewnątrz było ciemno.
- Psst!
Nikt nie odpowiedział. Goyle pomyślał, że może coś jej się stało.
- Psst! Hej, ty! Kuzynko Draco!
Zapomniał, że aurorzy byli świetnie wyszkoleni. Przypomniał sobie o tym, kiedy z ciemności wyłoniło się ramię i dłoń aurorki złapała go za gardło. Miała cholernie mocny uścisk jak na kobietę.
- To ty mnie uderzyłeś - powiedziała.
W szczelinie ujrzał fragment jej twarzy. Brązowe oczy płonęły gniewem. Wyglądała na wyczerpaną, co go nie zdziwiło. Usta miała spieczone, a jej włosy w kolorze jagód teraz przybrały barwę spłowiałych kwiatów lawendy. Goyle wiedział, że kobieta nie dostała jeść ani pić przez co najmniej dobę.
Goyle wyrwał się z jej uścisku, odkaszlnął i posłał jej rozeźlone spojrzenie.
- Tak, wiem. Przyszedłem, żeby cię uratować!
Ku jego zaskoczeniu aurorka nie zalała się łzami wdzięczności. Po raz kolejny zdał sobie sprawę, jak mało wie o kobietach.
Czarownica uniosła oczy do nieba.
- Modlę się i modlę do potęg, które, miejmy nadzieję, gdzieś tam są, a one co? Przysyłają mi kogoś, kto wygląda jak gigantyczna strata czasu. Spieprzaj stąd, grubasku.
Zmierzyła go wyniosłym spojrzeniem.
- Nic nie rozumiesz. Przyszedłem ci pomóc! - odparł Goyle, rozdrażniony. Grubasek? Cholera, nie był żadnym grubaskiem! Miał po prostu duże, ciężkie kości!
- A niby skąd mam wiedzieć, że nie blefujesz? Czemu miałbyś nagle chcieć mi pomóc?
Goyle zdał sobie sprawę, że powinien spodziewać się tego pytania. Przecież to oczywiste, że kobieta nie zamierzała mu zaufać tylko dlatego, że zadeklarował chęć pomocy.
- Raczej się nie dowiesz, czy blefuję, czy nie. Draco jest moim przyjacielem, rozumiesz? Jesteś jego kuzynką i chcę cię stąd wyciągnąć. Wcześniej nie miałem wyjścia i musiałem cię uderzyć, ale teraz naprawię swój błąd. Czy to wyjaśnienie ci wystarczy?
Aurorka zastanawiała się chwilę.
- Nazywasz się Goyle, prawda?
- Tak.
- No dobra, to mnie wypuść - rozkazała i odsunęła się od drzwi.
Goyle pokręcił głową.
- Teraz nie mogę. Gdybym to zrobił, od razu by wiedzieli, że to ja. Za jakiś czas mam cię zaprowadzić na górę. Dostanę rozkaz. Kiedy to się stanie, będziesz musiała sprawiać wrażenie, że ze mną walczyłaś, pokonałaś mnie i uciekłaś. Inaczej mnie zabiją - dodał na wszelki wypadek, żeby sobie nie myślała, że nie podejmował żadnego ryzyka.
Przez szczelinę w drzwiach wsunął płaski, ostry kawałek skały. Z podobnych kamieni, tylko większych, zbudowano prawie cały zamek. Nikt by nie podejrzewał, że odłamek nie pochodził z celi, a został tam przyniesiony.
Aurorka wzięła kamień, ale nic nie powiedziała. Goyle zastanawiał się, czy przypadkiem nie czekała na coś innego.
- Co to ma być, do cholery?
Czyż to nie było oczywiste?
- Twoja broń. Uderzysz mnie tym w głowę.
- I ty to nazywasz planem? - syknęła.
Goyle nie wierzył własnym uszom. Kpiła z niego osoba, której życie próbował ocalić. Czy wszystkie kobiety były w mniejszym lub większym stopniu wariatkami?
- A co, wymyśliłaś coś lepszego? Za kilka godzin Bellatriks Lestrange cię zamorduje. Jeśli chcesz się z nią zmierzyć, nie będę ci przeszkadzał!
- Dzieciaku, nie jesteś taki jak oni. Czemu od nich nie odejdziesz?
- To nie twoja sprawa.
- Ucieknij razem ze mną - zaproponowała, zbliżywszy twarz do okienka w drzwiach. - Stanę na głowie, żeby maksymalnie złagodzili ci wymiar kary w zamian za informacje. Sądzę, że wiesz wystarczająco dużo o ich działaniach, by mieć dla nas wartość.
Goyle uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia.
- Kiedyś to zrobię, ale jeszcze nie teraz.
Aurorka zmarszczyła brwi.
- Dzieciaku, wybrałeś sobie najbardziej pojebany zawód, jaki istnieje. Co się stanie, jeśli dojdą do tego, że mi pomogłeś? Zabiją cię.
Trudno się było z nią nie zgodzić. Goyle nie odpowiedział. Nie mieli już czasu na dyskusje. Bob mógł pojawić się w lochach lada chwila.
- Później po ciebie wrócę. Masz być gotowa, rozumiemy się?
Chyba uważała, że jego plan się nie powiedzie, bo mu nie podziękowała, gdy odchodził.
Trudno. I tak wcale na to nie liczył.
***
Hermiona czekała na Draco koło szopy ze szkolnymi miotłami. Stała, opierając się o drzwi, a jej ręce i nogi były skrzyżowane. Ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w ziemię. Najwidoczniej była głęboko zamyślona, ponieważ nie podniosła głowy, dopóki Ślizgon nie stanął tuż przed nią. Przymrużyła oczy, oślepiona przez słońce.
Cudownie wyglądała w tym ciepłym świetle. Pod tym względem stanowili przeciwieństwo. Do niego bardziej pasował deszcz, wiatr i burze z piorunami. Ulubioną porą roku Draco była zima. Rozkoszował się jej cichym, kontemplacyjnym nastrojem. Lato było zbyt jaskrawe i krzykliwe, a wiosna - nadmiernie optymistyczna.
Do Hermiony najbardziej pasowały kolory jesieni i Draco był tym zachwycony.
Igrające na włosach dziewczyny promienie słońca sprawiały, że niektóre loki lśniły, przybierając kolor whisky. Policzki Hermiony były uroczo zarumienione.
- Myślałam, że to dłużej potrwa - oznajmiła, niezadowolona. - Harry tak szybko z tobą skończył?
Draco poczuł się urażony sugestią, że wolno mu było oddalić się tylko wtedy, gdy Potter mu na to pozwolił.
- Owszem, obaj skończyliśmy.
Oparłszy sobie miotłę na ramieniu, popatrzył znacząco na drzwi. Hermiona blokowała wejście i najwyraźniej nie zamierzała się stamtąd ruszyć.
- Czy to była owocna dyskusja? - spytała uprzejmym tonem, lecz po jej minie Draco widział, że była zatroskana.
- Jeśli przez "owocna" masz na myśli "bezcelowa" - odparł Draco i podszedł jeszcze bliżej, po czym złapał za klamkę. Hermiona odsunęła się i weszła za nim do środka. Draco powiesił miotłę na haku i odwrócił się. Oboje stali w milczeniu, mierząc się wzrokiem.
- Chciałaś ze mną o czymś jeszcze porozmawiać?
- O czymś jeszcze? - powtórzyła. - Może jestem zbyt podejrzliwa, ale mam przeczucie, że zamierzasz odejść nie wiadomo gdzie i to bez słowa. Wiesz, nie jestem głupia. Chyba wiem, co planujesz. Mieliśmy... Nie wiem, jak to nazwać... Takie chwile, kiedy wydawało mi się, że się nawzajem rozumiemy. I wtedy nagle dowiedziałeś się prawdy o twojej mamie. - Głos Hermiony stał się cichszy. - I poczułam się, jakby wszystko zaczęło się od początku. Zupełnie, jakbym cię goniła, błagając cię, żebyś na mnie poczekał. Żebyś szedł obok mnie.
Zawstydzona swoim wyznaniem, Hermiona zamilkła na chwilę.
- Draco, straciłam już całą dumę, wiesz? Jeśli coś z niej w ogóle zostało, to już jakiś czas temu spakowało walizki i przeprowadziło się w bardziej przyjazne miejsce.
Ślizgon nie wyglądał na poruszonego jej słowami. Za to Hermiona była coraz bardziej roztrzęsiona. Przycisnęła dłoń do czoła.
- Przepraszam. Tak się martwię, że jestem niemal fizycznie chora. Martwię się o nas. To dla mnie coś nowego. Nigdy wcześniej się o ciebie nie martwiłam. - Hermiona zmierzyła Draco gniewnym wzrokiem. - Może tego nie zauważyłeś, ale nie lubię stać z boku i tylko patrzeć.
- Owszem, zauważyłem - mruknął. - Posłuchaj, akurat teraz nie wiem zupełnie, co mam myśleć. Wszystko wywróciło się do góry nogami. - Draco był na tyle szczery, na ile było go stać. Wiedział, że Hermiona zdawała sobie z tego sprawę. - Potrzebuję czasu.
- Rozumiem - odparła, kiwając głową. - Naprawdę.
Przez chwilę oboje nic nie mówili. Wreszcie Hermiona westchnęła ciężko i odwróciła się na pięcie, zrezygnowana. Draco poczuł skurcz w klatce piersiowej. Zupełnie jakby przeraził się tym, że chciała odejść. Wyciągnął rękę i pełną dłonią chwycił materiał jej bluzki. Hermiona zastygła w pół kroku.
- Hermiono...
- Możesz puścić - odparła stanowczo, nie odwracając się.
- Nie mogę - wyznał desperacko. - I na tym polega mój problem, czyż nie?
Hermiona postanowiła, że będzie twarda.
- Dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz, ale przestań wysyłać mi sprzeczne sygnały. Draco, przysięgam na Boga, że doprowadzasz mnie do szaleństwa.
- Wiem. Chodź do mnie.
- Nie - warknęła. Po chwili dodała łagodniejszym tonem: - Po co?
Draco pomyślał, że skoro już i tak jest pod pantoflem, to nie pozostaje mu nic innego, jak szczerze odpowiedzieć.
- Bo chcę cię pocałować.
- A potem? - odparła Hermiona po chwili milczenia.
- A potem... Potem obiecam ci wszystko, czego tylko będziesz chciała. Czy to cię uszczęśliwi?
O Boże, tak!
- Tak - odetchnęła Hermiona z ulgą i rzuciła się Draco w ramiona. Ten przytulił dziewczynę z całych sił, rozkoszując się jej ciepłem. Zanurzył nos w jej włosach i pozwalał się obejmować. Hermiona drżała na całym ciele, mamrocząc niewyraźne słowa w jego szyję.
- Wiem, że chcesz odejść, by zrobić to, co uważasz za słuszne, ale mógłbyś chociaż zostawić adres...
Draco westchnął.
- Byłoby wspaniale, gdybyś raz na tydzień przysłał list...
- Granger, ja...
Hermiona nie pozwoliła mu dokończyć.
- No dobra, może być pocztówka raz na miesiąc, nie będę wybredna - wycedziła sarkastycznie.
Całowała go po szyi. Dotyk jej warg sprawił, że tętno mu przyspieszyło. Za każdym razem, gdy trzymał ją w ramionach, podniecenie uderzało mu do głowy jak mocny alkohol. Hermiona przycisnęła usta do jego obojczyka i musnęła go zębami.
- Rób tak dalej, a Potter zobaczy coś więcej niż tylko miotły, kiedy wejdzie tu za chwilę.
Hermiona potraktowała to jako zachętę. Wsunęła palce we włosy swojego męża i przyciągnęła jego twarz do swojej. Draco z jękiem wpił się wargami w jej usta. Hermiona rozchyliła wargi i pozwoliła, by ich języki się spotkały. Oboje oddychali szybko, szepcząc niewyraźne, chaotyczne słowa.
Intensywność pocałunku sprawiła, że zapomnieli o wszystkich kłopotach. Był zbyt namiętny, żeby nie rozpalić pragnienia, które teraz domagało się zaspokojenia.
Każdy powinien choć raz zaznać takiego pocałunku - pomyślała Hermiona, drżąc na całym ciele. Miała wszędzie gęsią skórkę i zastanawiała się, czy nadmiar wrażeń mógł spowodować śmierć. Draco rozpalał ją i jednocześnie mroził. Działanie jej wewnętrznego termostatu zostało nieodwracalnie zaburzone.
Draco objął dłońmi jej talię. Po chwili jego ręce powędrowały na jej pośladki, po czym zsunęły się w dół aż do skraju spódnicy i zadarły ją do góry. Hermiona wspięła się na palce, wyczuwając jego erekcję. Przycisnęła do niej podbrzusze, a Draco złapał dziewczynę za pośladki i uniósł ją wyżej. Hermiona czuła, że nadal jest trochę obolała po ich wspólnej nocy, ale nie przeszkadzało jej to ocierać się o niego.
Draco odsunął się pierwszy, dysząc i przyglądając się Hermionie z czułością i niedowierzaniem. Od tego widoku jej serce zabiło gwałtownie. Czasami pocałunek zakończony tak nagle pozostawiał za sobą niedosyt i ból. Teraz jednak zupełnie tego nie odczuwali. Poddali się namiętności bez reszty, lecz w którymś momencie oboje wiedzieli, że nie mogą kontynuować.
- To nie jest pożegnanie - oznajmiła Hermiona, na wypadek gdyby Draco źle zinterpretował to, co się właśnie wydarzyło.
- Nie - potwierdził. Hermiona o tym nie wiedziała, ale w tej chwili Draco nie byłby w stanie odmówić jej niczego.
Gryfonka ujęła jego twarz w dłonie.
- Przyrzeknij, że przyjdziesz się pożegnać. Przyrzeknij, że poprosisz nas o pomoc w razie, gdybyś jej potrzebował. Ministerstwo nie musi o tym wiedzieć. I dasz mi znać, gdy tylko będziesz mógł, gdzie jesteś i czy jesteś bezpieczny, dobrze?
Draco musnął ustami czubek nosa Hermiony, jej zamknięte powieki, czoło i wargi. Wyglądał na poruszonego.
- Nie proś mnie o to.
- Przyrzeknij!
- W porządku. Przyrzekam - szepnął.
Hermiona kiwnęła głową. Tyle musiało jej wystarczyć.
Nadchodziła pora lunchu. Hermiona miała świadomość, że czeka ją jeszcze wiele pracy, zanim następnego dnia wsiądzie do Ekspresu Hogwart. Nie wspominając o tym, że musiała się jeszcze spakować.
Postanowiła, że nie pozwoli, by zawładnął nią smutek. Już dwa tygodnie temu czuła ogarniającą ją melancholię, lecz od tamtego czasu wiele się zmieniło. Hogwart sprawił, że rozwinęła swoje umiejętności i teraz powinna użyć ich do pracy w społeczeństwie. Miała przed sobą jasną przyszłość i cieszyła się, że Draco będzie jej częścią, choć nie wiedziała jeszcze, w jakim stopniu.
Draco wyszedł z szopy i podążył do zamku. Hermiona została w środku, czekając pięć minut. W międzyczasie pojawił się Harry i zostawił szkolną miotłę na swoim miejscu. Oboje z Hermioną skierowali się do Wielkiej Sali, gdzie Harry oznajmił, że musi iść porozmawiać ze Snape'em. Obiecał Hermionie, że dogoni ją później.
Nawet jeśli Hermiona sprawiała wrażenie lekko oszołomionej, Harry nie skomentował tego. To był ciężki dzień dla wszystkich.
W Wielkiej Sali Hermiona napotkała Ślizgonów, którzy jeszcze nie pojechali do domów. Jedną z nich była czwartoklasistka, która często włóczyła się za Draco. Siedziała przy stole Ślizgonów i grała w szachy z niesławnym Tandishem Doddersem. Hermiona zwróciła uwagę na jej czarną, lekko tylko spraną koszulkę, na której widniało wielkie zielono-żółte logo z napisem: Nutrisoil. Najlepszy naturalny nawóz.
- Przepraszam, czy ty jesteś Karen? - zapytała Hermiona, zaciekawiona.
Ślizgonka miała duże, jasnoniebieskie oczy i ciemne włosy ułożone w krótką, zadziorną fryzurkę. Usłyszawszy pytanie Hermiony, dziewczyna podniosła głowę z miną świadczącą o tym, że nie ma ochoty odrywać się od gry. Nie sprawiała wrażenia przejętej faktem, że Prefekt Naczelna nie zna jej imienia.
- Mam na imię Carmen.
- Twoja koszulka zwróciła moją uwagę. Powinnaś być w szacie szkolnej.
Carmen uśmiechnęła się z dumą.
- To najnowszy biznes mojego ojca - oznajmiła. - Chyba nie dasz mi szlabanu w ostatni dzień szkoły, co? - dodała, wskazując ruchem głowy na stół nauczycielski, przy którym Flitwick i pani Hooch popijali herbatę. - Oni nie zwrócili mi w ogóle uwagi.
Dodders też oderwał wzrok od szachownicy i uśmiechnął się kpiąco, zajadając loda.
- Twój tata pracuje w firmie przetwarzającej gnój? - zapytała Hermiona.
Carmen zarumieniła się lekko. Chyba był to dla niej drażliwy temat.
- Zgadza się. Wiesz, nie wszyscy mamy takie szczęście, że dziedziczymy ogromne ilości pieniędzy po zmarłych krewnych. Poza tym to nie jest zwykła firma, tylko imperium.
Dodders wzruszył ramionami.
- Pocieszę cię. Mój ojciec też jest jednym z tych, którzy pracują, żeby zarobić na życie. W Gringottcie - dodał, w razie gdyby mu nie uwierzono i ktoś chciał potwierdzić jego słowa.
- A czemu pytasz? - zwróciła się Carmen do Hermiony.
- A nie, nic takiego. Po prostu zauważyłam podobne logo u... eee, u jednego z uczniów. Całkiem niedawno - odrzekła Hermiona, zadowolona, że poznała tajemnicę czapki Draco.
- Naprawdę? - roześmiała się Carmen. - Co roku daję kilku uprzywilejowanym Ślizgonom trochę gadżetów reklamowych, tak dla hecy. Nikt nigdy ich nie nosił.
- Nie przypominam sobie, żebym coś od ciebie dostał - wtrącił się Dodders.
Carmen lekceważąco machnęła ręką.
- To było, zanim cię polubiłam. - Ślizgonka zwróciła się ponownie do Hermiony. - Mam nadzieję, że profesor Sprout widziała to logo. Tata od dawna próbuje podpisać z Hogwartem kontrakt na dostawy nawozu, ale Hagrid nadal się upiera, żeby sprowadzać to beznadziejne smocze łajno z Rumunii. Nawet jeśli jest tanie, to robią z nim coś takiego, że zostaje pozbawione połowy składników odżywczych...
Dodders odsunął na wpół zjedzonego loda od ust.
- Czy możemy przestać dyskutować o kupie? Chciałbym zjeść śniadanie, a poza tym, Carmen, teraz twój ruch.
- Chyba już bardziej pora na lunch - zwróciła mu uwagę Carmen, obracając w palcach chrapiącego gońca. Po chwili przesunęła go na wybrane miejsce. - Szach.
- Co? Już szach? - wykrzyknął Dodders. - Przecież to dopiero ósmy ruch!
Podczas gdy Dodders marudził pod nosem i przyglądał się uważnie układowi pionków na szachownicy, Carmen zapytała Hermionę:
- A tak przy okazji to nie widziałaś gdzieś Prefekta Naczelnego? Miesiąc temu skonfiskował mi paczkę łajnobomb i chciałabym je odzyskać, zanim pojadę do domu.
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Nie. O ile sobie przypominam, ostatni raz widziałam go... Tak. Dwa dni temu.
Swoją drogą było to bardzo dziwne. Hermiona była pewna, że Blaise jeszcze nie wyjechał, gdyż poinformowałaby ją o tym McGonagall. Poza tym Blaise, w przeciwieństwie do Draco, zawsze mówił Hermionie, kiedy wyjeżdża i jak długo go nie będzie.
- Na pewno niedługo się pojawi - oświadczyła Hermiona. W końcu Hogwart, jak by nie patrzeć, był ogromnym zamkiem.
Carmen pokiwała głową.
- Jeśli go zobaczysz, proszę przekaż mu, żeby oddał mi łajnobomby. Mam trzech braci, a lato jest długie.
Hermiona powstrzymała uśmiech.
- Powiem mu.
Po tych słowach skierowała się do wyjścia, pomachawszy przedtem Flitwickowi i pani Hooch. Oboje z ponurymi minami czytali leżącego przed nimi "Proroka".
Rycerski Goyle to coś, do czego mój mózg nie może się przyzwyczaić, tak samo zresztą jak do faktu samodzielnego i dosyć logicznego myślenia tego Ślizgona - jednak nie zawsze będzie tępym nastolatkiem, nie? W sumie to zawsze mnie trochę cieszy, gdy któryś z autorów robi z niego całkiem ludzkiego chłopa ;)
OdpowiedzUsuńTa namiętność Hermiona-Draco jest porażająca!
Robi się gorąco...
OdpowiedzUsuńBella, boję się o Gyla. W ogóle on chce uratować Tonks - to jest ... hahha ... takie inne, kompletnie! Ironia losu ;)
OdpowiedzUsuńPocałunek dramione, mogłabym właściwie, czytać i czytać i czytać jak się całują i zawsze będzie za mało :D Ciekawe jak to się dalej rozwiąże, mnie chyba nie starczy list ani pocztówka... W ogóle Draco piszący list miłosny? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć :D