ROZDZIAŁ 37.
Draco stał w sklepie Madame Malkin, przymierzając zamówioną wcześniej szkolną szatę. Jego mama obserwowała go, zamyślona. Szata była odrobinę za długa i krawcowa musiała skrócić ją na poczekaniu.
Draco spojrzał w lustro i nagle zaczął żałować, że mama przyszła razem z nim. Mógł pójść z Gregiem Goyle'em i jego tatą, jednak Narcyza uparła się, by towarzyszyć jedynakowi. Pewnie dlatego, że widzieli się po raz ostatni przed jego odjazdem do Hogwartu. Draco wiedział, że z ojcem Goyle'a miałby o wiele więcej zabawy. Mężczyzna zawsze korzystał z okazji, by spłatać komuś psikusa. Lubił na przykład rzucać wybuchające mrówki pod nogi pałętających się po Pokątnej mugoli. Łatwo było odróżnić ich od czarodziejów, bo gapili się na wszystko z szeroko otwartymi ustami.
Tymczasem Narcyzie zależało przede wszystkim na tym, by unikać słońca, mugoli i tłoku, a już szczególnie starała się omijać z daleka różne panie, które spotykała na niedzielnych herbatkach. Mimo to nie dała się namówić do pozostania w domu i oto stała za synem, uśmiechając się do niego czule i strzepując z jego szaty jakąś nitkę.
- Nie jesteś taki wysoki jak twój ojciec był w twoim wieku, lecz nadal masz mnóstwo czasu, żeby go dogonić - skomentowała.
Draco miał gorącą nadzieję, że tak się stanie. To byłoby straszne, gdyby na zawsze pozostał równy wzrostem Pansy. Przecież niscy mężczyźni już od dawna nie pojawiali się w drzewie genealogicznym Malfoyów. Nawet Goyle był dwie głowy wyższy od niego.
- Co jeszcze mamy na liście zakupów? - zapytała Narcyza.
Draco pamiętał, że wcisnął zwinięty pergamin do kieszeni spodni. Wyjął go i razem z matką spojrzeli na dwie ostatnie pozycje.
- Brakuje mi jeszcze różdżki i sowy.
Narcyza kiwnęła głową.
- Wyborem sowy zajął się już twój ojciec. Dostaniesz puchacza o imieniu Pietro. To przepiękny okaz.
Draco nie spodziewał się niczego innego. Wszystko, co kupował Lucjusz Malfoy, było pierwszorzędnej jakości. Mimo to chłopiec był trochę przybity faktem, że nie mógł sam wybrać sobie sowy. Przez jakiś czas igrał z myślą, że przyjemnie byłoby mieć kota, ale wiedział, że nie mógł na to liczyć. Potrzebował zresztą bezpiecznego środka komunikacji z rodzicami. Szkolne sowy nie gwarantowały wystarczającej dyskrecji.
Została zatem tylko różdżka. Draco zmienił szaty, podczas gdy jego matka płaciła Madame Malkin za usługę. Oboje wzięli pakunki i przeszli na drugą stronę ulicy, po czym skierowali się do Ollivandera. Narcyza zatrzymała się tam na chwilę, poprawiając włosy. Wsunęła za ucho luźne kosmyki, które wymknęły się z koka pod wpływem podmuchów wiatru. Draco pomyślał z dumą, że jego matka jest najpiękniejszą czarownicą, jaką kiedykolwiek widział. Matka Zabiniego też była piękna, lecz prezentowała zupełnie inny typ urody - wyrazisty, narzucający się. Rysy twarzy Narcyzy były zwyczajne, gdy przyglądało się każdej części z osobna. Razem natomiast tworzyły nieskazitelny obraz, perfekcyjny w każdym calu.
- Draco, podejdź tutaj.
Stanął przed nią, a ona przygładziła jego włosy i wyprostowała kołnierzyk idealnie wyprasowanej koszuli. Pomyślał nagle, że większość rzeczy, którymi zazwyczaj zajmują się matki, wykonywała służba we dworze, włącznie z przygotowywaniem posiłków, ścieleniem łóżka i wybieraniem czystej piżamy, kiedy Draco się kąpał. Właściwie to Narcyza nie miała zbyt wiele do roboty.
- Matko, proszę cię - jęknął chłopiec, gdy przesunęła długimi palcami po jego policzkach. Wiedział, że nadal są pulchne jak u dziecka i nienawidził tego. Na szczęście Goyle był wciąż z rodzicami u Flourisha i Blottsa. Gdyby Greg zobaczył, jak matka Draco się nad nim roztkliwia, nigdy nie przestałby mu dokuczać.
- Różdżka oznacza bardzo wiele rzeczy - oznajmiła Narcyza z powagą. - Musisz mieć świadomość, że nie jesteś już dzieckiem. Urodziłeś się jako czarodziej i Malfoy. Teraz możesz zasłużyć na te zaszczytne miana. Wiele się po tobie spodziewamy. Jesteśmy pewni, że dasz nam mnóstwo powodów do dumy.
- Tylko wtedy, gdy trafię do Slytherinu - odparł. Gdyby tak mógł dostawać galeona za każdym razem, kiedy jego ojciec poruszał temat przydziału, to Malfoyowie byliby dwa razy bogatsi.
Narcyza uniosła brew.
- Kochanie, do Slytherinu się nie trafia. Ślizgonem trzeba się urodzić.
Ton jej głosu wskazywał jasno, że nie przewidywała możliwości dyskusji, zatem Draco odrzekł tylko:
- Tak, matko.
- Co chciałbyś robić, kiedy już kupimy różdżkę? Została nam godzina wolnego czasu.
Draco od razu poweselał, choć widział wyraźnie, że jego matka nie była w równie dobrym nastroju.
- Naprawdę? Możemy zrobić wszystko, co się nam spodoba?
Jego matka uśmiechnęła się.
- Wszystko.
- Nawet pójść na lody?
Draco wiedział, że Narcyza nie przepadała za kawiarnią Floriana Fortescue. Zbyt wiele tłoczyło się tam rodzin z dziećmi, a ona nie lubiła, kiedy ktoś ją popychał i przydeptywał jej palce.
- Tak - zgodziła się, dotykając jego policzka. - Pójdziemy na lody.
Draco ocknął się ze snu. Czasami człowiek zaraz po obudzeniu doświadcza dziwnego stanu zawieszenia, w którym zapomina, kim jest i co mu się wcześniej przydarzyło. Draco dokładnie tak się czuł. Było mu ciepło i przyjemnie, a kiedy otworzył oczy, zobaczył, że jest w swoim dormitorium. Nic więcej go nie obchodziło... dopóki nie napłynęły wspomnienia.
Powinna dopaść go rozpacz, lecz zamiast niej pojawiło się poczucie winy. Dławiło go w gardle i chłopak pomyślał, że z dwojga złego wolałby już chyba rozpaczać. Żal i poczucie straty osłabły by z upływem czasu. Za to poczucia winy nie tak łatwo było się pozbyć. Draco zacisnął powieki, odmawiając powrotu do rzeczywistości. Pragnął tylko naciągnąć kołdrę na głowę i poczekać, aż koszmar minie.
Byłoby wspaniale, gdyby jego obecne problemy mogły zaczekać jeszcze kilka lat, dopóki nie nabrałby siły i dojrzałości, by się z nimi zmierzyć. Wzdychając, Draco odegnał tę myśl. Nie było sposobu, by uciec od rzeczywistości, a ta wyglądała następująco: Ministerstwo Magii zaszantażowało go, by został szpiegiem, jego matka została zamordowana, a pewna aurorka, jego kuzynka, którą spotkał raz w życiu, zaginęła bez śladu niecałe dwa dni po ich spotkaniu.
Śmierciożercy najwyraźniej się na niego uwzięli. Można się tylko było domyślać, co zrobią, gdy dowiedzą się, że ożenił się z Hermioną Granger.
Kapitan drużyny Ślizgonów, Marcus Flint, mawiał, że im silniejszy był przeciwnik i trudniejszy mecz, tym bardziej Draco stawał się skoncentrowany, sprytniejszy i po prostu lepszy.
W obecnej sytuacji było dokładnie tak samo.
Chłopak usiadł na łóżku i skrzywił się. Głowa mu pękała, ale umysł miał jasny. Ból głowy mogła usunąć krótka wizyta w skrzydle szpitalnym. Draco musiał po prostu zacząć działać. Gdyby tak siedział jeszcze dłużej bez ruchu, zacząłby rozmyślać nad tym, jak wyglądały ostatnie chwile jego matki, a wtedy... wtedy...
Draco przełknął ślinę. Nie mógł o tym myśleć. Nie wolno mu było o tym myśleć. Był zbyt bliski załamania. Czuł ogromne wyczerpanie, a na dodatek zdrętwiała mu ręka. Widocznie we śnie wsunął ją pod głowę.
Merlinie. Draco miał wrażenie, jakby był starcem, potrzebującym długich wakacji, podczas których nie groziłoby mu, że ktoś weźmie go na cel, będzie próbował go wrobić, zakocha się w nim albo zamorduje kogoś z ostatnich pozostałych przy życiu członków jego rodziny.
Teraz jedyna rodzina, jaką miał, składała się z jego ojca i wiernej skrzatki Tulipanki.
Zrządzeniem losu ojciec Draco znajdował się w jednym z najbardziej strzeżonych miejsc w magicznej Anglii. Tulipanka zaś miała swoją własną moc, za pomocą której mogła się bronić. Zresztą Draco wątpił, by śmierciożercy kiedykolwiek odgadli, jakim przywiązaniem darzył starą skrzatkę.
Była jeszcze Granger. Należała teraz do rodziny, czyż nie?
Siły ciemności na pewno już się o nich dowiedziały. Draco dałby sobie za to głowę uciąć. Dlatego musiał porozmawiać z Potterem. Zresztą Chłopak, Który Nie Posiadał Grzebienia regularnie czytał "Proroka" i można było założyć, że dowiedział się już o śmierci Narcyzy.
Snape wspomniał, że pisano o tym w gazetach. "Prorok" nie mógł być jedyny. Draco wiedział, że Potter nie będzie się z tego cieszył, ani otwarcie, ani po kryjomu. Gdyby Draco mógł walnąć go w szczękę, poczułby się lepiej, ale wiedział, że nie może na to liczyć. Jedyne, co Potter będzie mu okazywał, to współczucie, i tego właśnie Draco się bał. Maska, którą nosił, żeby ukryć prawdziwego siebie przed światem, stawała się niebezpiecznie cienka. Chłopak nie zamierzał się jednak nad sobą użalać.
Cholera, Granger powinna być tu przy nim. Potrzebował jej. Dlaczego sobie poszła? Powinna go przytulać, pocieszać, dotykać i robić różne inne miłe rzeczy, żeby ukoić jego ból. Przecież taka właśnie była troskliwa.
Tak naprawdę Draco znał odpowiedź na to pytanie. Przecież byli w Hogwarcie. W swoim własnym domu mógłby pójść z Granger do łóżka i nie wychodzić stamtąd przez tydzień. Stosowna odpłata za to, jak namieszała mu w życiu. Siedziałaby przy nim, obserwując, jak się budzi. Pieściłaby go, całowała, odwracała jego uwagę od problemów. Mógłby ujrzeć swoje cierpienie odbite w jej pięknych brązowych oczach, gdyż wiedział bez najmniejszej wątpliwości, że nie byłby w stanie znieść jego widoku, gdyby przejrzał się w lustrze.
Właśnie dlatego Draco nie patrzył w małe zwierciadło, wiszące na szafie z ubraniami. Dopóki omijał je wzrokiem, dopóty był w stanie stłumić swoje uczucia. Naciągnął spodnie, zirytowany tym, jak bardzo były wygniecione. Na to uczucie mógł sobie pozwolić, bo nie stwarzało zagrożenia. Po spodniach przyszła kolej na krawat. Zawiązując go, Draco wrócił myślami do poprzedniego dnia. W chwili, gdy usłyszał z ust Snape'a nowinę o śmierci matki, podjął decyzję. Nie było to trudne, choć już realizacja planu mogła nastręczyć nie lada trudności. Tym niemniej Draco nie zamierzał zdawać się na Ministerstwo. Państwowi urzędnicy i Wizengamot nie mogli dać mu tego, czego pragnął, czyli zemsty. Nic innego nie miało sensu. Draco postanowił, że sam wymierzy sprawiedliwość. Chciał zrobić to dla swojej matki.
Wiedział, że będzie mu niewyobrażalnie ciężko. Nie miał żadnego doświadczenia w walce poza zajęciami w klubie pojedynkowym. Miał do dyspozycji tylko zgromadzoną wiedzę, refleks i znajomość mnóstwa pomniejszych uroków i klątw. Poza tym był Malfoyem. Czyż nie oznaczało to wrodzonego talentu do czynienia zła?
Draco zastanawiał się, czy to wystarczy, choć tak naprawdę nie miało to znaczenia. Zamierzał odnaleźć ludzi, którzy zabili jego matkę, i był gotów poświęcić na to wiele lat.
Ośmielili się ją tknąć - pomyślał, rozwścieczony i obolały. Wciąż nie mógł w to uwierzyć. Wpadał w furię, gdy tylko o tym pomyślał. Zamknięcie kogoś w więzieniu to jedno, lecz zabójstwo to coś zupełnie innego.
Jeśli ktoś był winien śmierci Narcyzy, to jego ojciec. Żałosny łajdak nie był w stanie powstrzymać żony przed wyjazdem, a gdy już opuściła dwór, nie był w stanie jej ochronić.
Draco też był temu winien. Nie kłopotał się odwiedzaniem matki, od kiedy wyjechała za granicę. Był zbyt zajęty użalaniem się nad sobą i nad tym, że go opuściła. Teraz przyszło mu na myśl, że może wcale nie został opuszczony. Być może matka bała się o jego bezpieczeństwo i wolała udawać, że niewiele ich łączy. Mniejsza o problemy, jakie istniały w ich relacji. Draco był pewien, że matka troszczyła się o niego.
Najlepiej było nie zagłębiać się zbytnio w jej motywy. Draco nigdy by nie pomyślał, że jego matka mogłaby mieć inne zdanie co do zemsty. Malfoyowie nie brali pod uwagę połowicznych rozwiązań. Narcyza pochodziła z Blacków. Dla Draco było oczywiste, że pochwaliłaby próbę pomszczenia kogoś z rodziny. Chłopak uważał, że był to winien kobiecie, która go urodziła.
Jego ojciec popełnił już niejedno morderstwo. Jego matka stała zawsze po stronie męża, akceptując jego postępowanie, nawet jeśli nie zawsze je rozumiała czy pochwalała. Tak, Draco był pewien, że Narcyza nie miałaby nic przeciwko temu, by się zemścił.
- Matko, gdziekolwiek jesteś, mam cholerną nadzieję, że jest ci tam o wiele lepiej niż wtedy, gdy byłaś tu z nami - mruknął Draco pod nosem, nie przejmując się zbytnio tym, że Bóg z pewnością nie byłby zadowolony z tego, że ktoś używa wulgarnych słów w swoich modlitwach.
Zresztą Bóg miał popieprzone poczucie humoru. W końcu na drodze życia Draco Malfoya postawił Hermionę Granger.
***
- No i co? - spytała Hermiona. - Może tak któryś z was się odezwie?
Dziewczyna siedziała razem z Harrym i Ronem w jej ulubionym kącie pustej hogwarckiej biblioteki. Wcześniej zjedli śniadanie, a potem Hermiona przyprowadziła ich tu, by zapoznali się z najnowszymi wydarzeniami z jej życia. Dziewczyna była przekonana, że biblioteka jest najbezpieczniejszym miejscem, biorąc pod uwagę, że był to ostatni dzień szkoły i żaden uczeń z pewnością by się tu nie zabłąkał. Zresztą była piękna pogoda. Swoją drogą nie najlepszy dzień na przekazanie złych wieści.
Tymczasem nieświadoma niczego Ginny siedziała nadal w Wielkiej Sali i pochłaniała śniadanie. Hermiona stwierdziła wcześniej, że tak będzie najlepiej. Chciała zacząć od poinformowania chłopaków, gdyż spodziewała się, że zareagują dużo gorzej.
Harry nadal wpatrywał się w nią z dziwną miną. Tyle dobrego, że po kilku minutach zamknął rozwarte wcześniej usta. Ron zaś odszedł w kąt pomieszczenia, potem wrócił do przyjaciół, oparł ręce na biodrach i zaczął spacerować wzdłuż stołu, wlepiając wzrok w podłogę z ponurym wyrazem twarzy.
- Wiesz... Jeszcze nie zdążyło do mnie dotrzeć, że wyszliście razem z balu, a ty nagle walisz nam między oczy tekstem, że jesteście małżeństwem - rzekł Harry. Faktycznie wyglądał, jakby ktoś go znokautował. Powoli zdjął okulary i ostrożnie ułożył je na blacie stołu. Zazwyczaj robił to tylko wtedy, gdy był wytrącony z równowagi albo gdy bolała go głowa. Hermiona pomyślała, że tym razem chodzi o jedno i drugie.
- A teraz, kiedy to już do ciebie dotarło? - zapytała Hermiona. Czuła się zupełnie, jakby przyznawała się rodzicom, że wymykała się z domu na randki z chłopakiem, o którym wiedziała, że nie mają dobrego zdania.
Jakież byłoby to fantastyczne, gdyby mogli już zakończyć etap pod tytułem "O-mój-Boże-przecież-to-Malfoy-jak-mogłaś?"
- Nie mogę uwierzyć, że udało ci się zachować to w tajemnicy przez całe dwa tygodnie - rzekł Harry, na którym zrobiło to chyba wrażenie.
- Ja też nie - odparła Hermiona.
Ron nadal się nie odezwał i jego milczenie zaczynało ją martwić.
- Średnio mi wychodzi ukrywanie czegokolwiek przed wami - przyznała Hermiona, zwracając się przede wszystkim do Rona.
- Akurat w tym wypadku wolałbym żyć w błogiej nieświadomości - mruknął rudzielec, odsuwając krzesło. Usiadł na nim i zapadł się w sobie.
Harry zastukał palcami w stół.
- Mówiłaś już o tym Ginny?
- Jeszcze nie.
- Nic jej nie mów - dorzucił Ron. - Ona tego nie zniesie.
- Nieprawda - odparł Harry, prychając pod nosem. - Ginny przyjmie to o wiele lepiej niż my. Jeśli chcesz wiedzieć, to podejrzewaliśmy, że spotykasz się ze Ślizgonem, choć stawialiśmy raczej na Zabiniego.
Hermiona wybałuszyła oczy.
- Blaise? Dlaczego uważaliście, że to właśnie on?
Harry zmarszczył brwi.
- Dokładnie z tego samego powodu, dla którego nigdy byśmy nie zgadli, że to Malfoy! Dlatego, że lubisz Blaise'a, a Malfoya nienawidzisz!
- Harry, ja go nigdy nie nienawidziłam.
- Wiesz co? Chyba daliśmy się zwieść, kiedy w trzeciej klasie walnęłaś go w szczękę - wymamrotał Harry.
- Wtedy to było coś innego.
- Innego? Ja sam mam ochotę przywalić Malfoyowi co najmniej raz w tygodniu.
Hermiona udała, że tego nie słyszy, po czym zwróciła się do Rona.
- Weasley, wykrztuś wreszcie, co masz do powiedzenia.
Ron przestał się powstrzymywać.
- Czy ty zwariowałaś? - wrzasnął. - Mówimy przecież o Draco Malfoyu! To zwykły śmieć!
Hermiona westchnęła. Właśnie tego się spodziewała.
- Mam przez to rozumieć, że tego nie pochwalasz?
- Kurde, to chyba jasne, że tego nie pochwalam! - wrzeszczał dalej Ron. - Zapomniałaś już, że jego ojciec próbował nas zabić?
- Ciszej! - syknął Harry.
- Draco nie jest swoim ojcem! Chciałabym, żeby wszyscy przestali w kółko to powtarzać!
- Ach, czyli jesteście po imieniu?
- No cóż, przecież są małżeństwem - wtrącił Harry, choć Hermiona wolałaby, żeby milczał.
Ron wstał z krzesła.
- Chyba się zaraz porzygam.
Hermiona spiorunowała go wzrokiem.
- A ty dokąd? Ja jeszcze nie skończyłam, więc siadaj!
Ron miał minę, jakby zamierzał wyjść, lecz po chwili usiadł na krześle naburmuszony i skrzyżował ręce na piersi.
- Dlaczego on? - zapytał Harry.
Hermiona chciała im powiedzieć, ale to nie miało sensu. Sprzeczała się z Ronem wystarczająco wiele razy, by wiedzieć, kiedy przestawały trafiać do niego logiczne argumenty.
- A czy wy dwaj w ogóle bylibyście w stanie tego wysłuchać? Nie przyszłam tu, byście na mnie naskakiwali. Poprosiłam was tutaj, ponieważ potrzebuję waszej pomocy.
- Dostaniesz ją - odrzekł Harry, ściszając głos. - O co chodzi? Mam wrażenie, że nie o to, jaki Malfoy jest w łóżku.
Hermiona spłonęła rumieńcem.
- Nie. Oczywiście, że nie.
- Grozi ci niebezpieczeństwo? - zapytał Harry, wpatrując się w nią swoimi zniewalającymi zielonymi oczami. Jego spojrzenie było tak intensywne, jakby chciał wywiercić jej dziurę w głowie. Nagle zamrugał i odwrócił wzrok. Chyba zdał sobie sprawę, że jego zachowanie było dziwne. Hermiona przypomniała sobie, że Harry miał czasem problem z opanowaniem swojej legilimencji, gdy bardzo mu zależało na tym, żeby wyciągnąć od kogoś informacje.
Hermiona zastanawiała się chwilę, zanim odpowiedziała szeptem.
- Tak.
Ron pokiwał energicznie głową, po czym wstał.
- Harry, pieprzyć to! Musimy z nim pogadać i tyle! Cholerny Seamus wyjechał razem z Deanem. Musimy zabrać kogoś innego jako wsparcie. Może Hagrida? Powiesz Malfoyowi, żeby spotkał się z nami na błoniach i...
Harry zirytował się i pociągnął przyjaciela za rękaw.
- Ron, przez ciebie rozbolała mnie głowa. Zamknij się wreszcie i usiądź.
Hermiona obrzuciła Rona pogardliwym spojrzeniem.
- Niech zgadnę. Obaj nie przejmowalibyście się tak bardzo, gdyby chodziło o Zabiniego? Mam rację?
- Zabini się od nich różni - odparł Harry. - Jest inny niż cała reszta.
- Cała reszta? Posłuchaj tylko swoich własnych słów! Dokładnie takie argumenty wysuwają ludzie, którym zależy na antagonizowaniu różnych domów!
Ron parsknął z rozdrażnieniem.
- Serio? A czy przypadkiem posiadanie rodziców, którzy są mordercami, nie sprzyja anta... antaga...
- Antagonizowaniu - podpowiedziała Hermiona lodowato. - Weasley, mam ci to przeliterować?
Ron spurpurowiał.
- Nawet umiejętność literowania trudnych słów nie uratowała cię przed pójściem do łóżka z tym kawałkiem smoczego łajna, co? - wrzasnął falsetem.
- Nie musisz podnosić głosu. Słyszę cię doskonale - warknęła Hermiona.
- Przecież to widać, że on cię źle traktuje. Spójrz tylko na siebie! - odparł Ron, wskazując na nią zamaszystym gestem. - Zostały z ciebie tylko skóra i kości. Prawie nie tykasz jedzenia, a od ostatniego tygodnia zamieniłaś z nami jakieś trzy słowa!
Hermiona sztyletowała go wzrokiem. Wiedziała, że czuł się zraniony, i mogła go zrozumieć, ale, na litość boską, byli chyba na tyle dojrzali, by sobie z tym poradzić?
- Tylko mi nie mów, że "szlama" to teraz dla ciebie pieszczotliwe słówko?
- Ron, posuwasz się za daleko - wmieszał się Harry.
- Jeśli chcesz wiedzieć, przestał mnie tak nazywać ponad rok temu!
Ron przewrócił oczami.
- Na Merlina, dajmy temu facetowi medal!
Sfrustrowana, Hermiona rozłożyła ręce.
- Wiedziałam, że tak zareagujesz! Wiedziałam, że Harry będzie w szoku, ale ty... Wystarczy ci byle jaka wymówka, żeby dostać napadu złości! Kiedy Ginny przyznała się, że podoba jej się Seamus, zachowywałeś się tak samo, a przecież on jest w Gryffindorze!
- Wiesz dobrze, że to nie to samo! Wszyscy wiedzą, że Ginny pragnie być z Harrym, ale on stara się być szlachetny i nie narażać jej na niebezpieczeństwo, czego nie da się powiedzieć o tobie, skoro wdajesz się w przygodę z Malfoyem w tak niepewnych czasach!
- Doprawdy, przestańcie... - mruknął Harry, zażenowany tym, że zaczęli zagłębiać się w jego prywatne sprawy.
Hermiona pokręciła głową.
- Świetna robota, Ron. BYĆ MOŻE W HOGSMEADE ZOSTAŁO JESZCZE KILKA OSÓB, KTÓRE CIĘ NIE SŁYSZAŁY!
- Czego się po nas spodziewałaś? - wrzasnął Ron, stając twarzą w twarz z Hermioną. - Już i tak było kiepsko, kiedy podejrzewaliśmy, że trzymasz się za rączki z tą zimną rybą Zabinim! Miało to jednak pewien sens, bo łatwo było wyobrazić was sobie, jak dyskutujecie o "Historii Hogwartu" aż do ostatniego tchu! Ale to? HERMIONO, PRZECIEŻ TO MALFOY! JEGO OJCIEC ZABIJAŁ LUDZI!
- RONALDZIE, NIE WRZESZCZ NA MNIE!
Harry zaczął ich uciszać. Słyszał dźwięk zbliżających się kroków i podejrzewał, że to pani Pince biegła w ich kierunku, aby sprawdzić, czy jej ukochanym książkom nie zagraża żadne niebezpieczeństwo.
- Ron, uspokój się!
Ron gwałtownie odwrócił się w stronę przyjaciela.
- Nie, Harry, nie uspokoję się! A ty chyba całkiem straciłeś rozum, jeśli zamierzasz tak po prostu to zaakceptować! Powiedz jej, żeby odzyskała zdrowy rozsądek!
Harry wstał z krzesła.
- MOŻE TAK CHOCIAŻ NA MINUTĘ PRZESTAŁBYŚ SIĘ ZACHOWYWAĆ JAK ZAZDROSNY PALANT I WYSŁUCHAŁ, CO HERMIONA CHCIAŁA NAM POWIEDZIEĆ?
- Nie wierzę własnym uszom... - Ron odsunął się od Harry'ego, jakby ten roznosił jakąś chorobę. - Oboje jesteście nienormalni. Moja najlepsza przyjaciółka w łóżku z Malfoyem! Mama chyba nie dojdzie do siebie, gdy się o tym dowie. Jakiż to wyjątkowy zbieg okoliczności, że przyjaźnisz się z Harrym Potterem i synem Ministra Magii! Przecież o to mu chodzi! Skąd wiesz, czy nie grzmoci cię tylko dlatego, że...
Wyraz twarzy Hermiony sprawił, że Ron urwał. Wpatrywała się w coś za jego plecami, wstrząśnięta. Po jej twarzy spływały łzy i Ron wiedział, że powinien czuć się winny, ale sprawy zaszły już za daleko.
- Weasley - wycedził Draco lodowatym głosem. - Jeśli ośmielisz się dokończyć tę obelgę, bądź pewien, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by stłuc cię na kwaśne jabłko.
Ron obrócił się na pięcie. Przez chwilę stał z otwartymi ustami, jakby zabrakło mu słów w momencie, gdy obok pojawiła się osoba, będąca tematem ich kłótni. Zaraz jednak opanował się i spojrzał na Malfoya twardo.
- Malfoy, złożyłbym ci kondolencje z powodu śmierci matki, ale to miałoby sens tylko wtedy, gdyby rzeczywiście było mi przykro.
Hermiona zachłysnęła się, a Harry zaklął szpetnie.
Draco uśmiechnął się drapieżnie.
- Wielkie dzięki - odrzekł i z całej siły uderzył Rona pięścią w twarz.
Boże, Ron, dlaczego mi to robisz, dlaczego, DLACZEGO!? Jesteś takim gumochłonem, że aż nie mam słów :( Rozumiem szok, rozumiem niedowierzanie i nawet to, że mogłeś pomyśleć, że to jakiś zły sen, ale TO? Słusznie mu Malfoy wywinął, chętnie bym za nim poprawiła! Ugh!
OdpowiedzUsuń