Lipiec 2007

Na zewnątrz szalała ulewa, jakiej tego lata jeszcze nie było. A stojąca w progu kawiarni Hermiona była zmartwiona tak, że Draco chyba nigdy jeszcze nie widział jej w takim stanie.

— Co się z tobą, u licha, dzieje?

Nie zwracała na niego uwagi, tylko sięgała coraz głębiej w czeluści swojej magicznie powiększonej torby, mrucząc pod nosem.

— O nie, nie, nie, nie ma mowy, że jej nie wzięłam!

Ludzie nieustannie musieli przemykać obok nich bokiem, gdy wychodzili lub wchodzili do kawiarni, podczas gdy Hermiona gorączkowo przeszukiwała swoją torbę, a Draco kulił się ze zniecierpliwienia.

— Och, no nie wierzę, zapomniałam parasolki!

Draco się uśmiechnął. 

— Mówisz, że w całym domu, bibliotece i biurze, które udało ci się tam upchnąć, nie masz czegoś tak trywialnego jak parasolka? Co za pech przy takiej pogodzie.

— Och, zamknij się. — Rezygnując z poszukiwań, spojrzała bojaźliwie na szalejącą na zewnątrz burzę, a potem z nadzieją zwróciła wzrok ku niemu.

Uśmiech Dracona tylko się rozszerzył. 

— Nie ma szans, Granger.

Tupnęła swoją małą stópką. Jak dziecko. 

— No już, Malfoy, daj mi swój parasol! Muszę zaprezentować moje tłumaczenie runów przedstawicielowi trytonów, jak tylko dotrę do pracy!

— Nie ma mowy! To nie moja wina, że nie potrafiłaś się przygotować na dzisiejszą pogodę.

— Niezły z ciebie dżentelmen! Czy nie pobierałeś lekcji etykiety w swoim rozpieszczonym, arystokratycznym dzieciństwie?

— Dwa razy w tygodniu. Ale to nie zmienia faktu, że potrzebuję mojego parasola, ponieważ, jak już mówiłem, mam dziś rano bardzo ważne spotkanie z przedstawicielami Ministerstwa i wyższymi mi rangą w mojej firmie. Spotkanie, na które przez ciebie zaraz się spóźnię, więc powodzenia, Granger.

Draco rozłożył swój własny parasol i wyszedł na zewnątrz prosto w strugi deszczu, przygryzając wewnętrzną stronę policzka, by się nie roześmiać. Mała Panna-Wiem-To-Wszystko była w niezłej rozterce. Dookoła znajdowało się zbyt wielu mugoli, by mogła cokolwiek przetransmutować w parasol, czy też go wyczarować albo zwyczajnie zduplikować ten dzierżony przez Dracona.

Odwracając się, by oglądać całą scenę, czekał pod osłoną swojego czarnego parasola. Hermiona niepewnie otworzyła drzwi, zrobiła miejsce parze spieszącej do środka, a potem zastygła pod markizą. To była jej ostatnia osłona przed nieuchronną ulewą, a on obserwował, jak wyraz jej twarzy przechodzi ze strachu w ponurą rezygnację. Zaczęła rozpinać guziki swojej szarej marynarki, a Draco z rosnącym przerażeniem uświadomił sobie, że zamierzała użyć tego wątłego żakietu by zakryć swoje włosy. To oznaczało, że jej biała bluzka ukryta pod spodem zostanie w pełni wystawiona na działanie deszczu i w ciągu kilku sekund stanie się kompletnie przezroczysta. To był naprawdę żałosny widok.

Przeklinając swój nagły przypływ rycerskości i przypisując go strachowi przed spóźnieniem do pracy, podszedł do niej. 

— Nie bądź niedorzeczna, Granger. Chodź tu!

Pociągnął ją za przedramię i przytulił do swojego boku, pod bezpieczną osłonę parasola. Pisnęła i zesztywniała na moment, odzyskując równowagę. Objęła go jednym ramieniem w talii, podczas gdy drugie schowała za jego plecami.

Żadne z nich nie powiedziało ani słowa, gdy maszerowali równo chodnikiem. Draco koncentrował się na liczeniu oddechów, ale też na tym, by nie oddychać zbyt ciężko. Czy zawsze musiał tak skrupulatnie się na tym skupiać? Masz to pod kontrolą.

Była znacznie niższa, niż wcześniej mu się wydawało. Czubek jej głowy ledwie dotykałby jego podbródka, gdyby obejmowała go od przodu, a nie tylko od boku. Co oczywiście wcale nie było pozycją, w której aktualnie się znajdowali. Z pewnością nie obejmowali się w żaden sposób. On jedynie odprowadzał damę w potrzebie do jej miejsca pracy. Uprzejmie i stosownie. To nie była jego wina, że wybrała ten konkretny poranek na zapomnienie parasola.

Hermiona dostosowała tempo swoich kroków do jego własnych i wzmocniła swój uścisk. Zaskoczony tym Draco wziął głębszy oddech, wdychając przy tym nuty woni jej włosów. Masz. To. Pod. Kontrolą.

Gdy chodzili jeszcze do szkoły, zawsze wyobrażał sobie, że włosy Hermiony Granger pachną jak bela siana. Teraz zdał sobie sprawę, że było to bez wątpienia durne, szczeniackie i całkowicie błędne. Włosy Hermiony Granger pachniały jak gatunek kwiatu, którego nie rozpoznawał, ale gdyby zależało od tego jego życie, powiedziałby, że z pewnością były to kwiaty. Nic, co pamiętałby z ogrodów Dworu; nic, co aktualnie uprawiał na własnej ziemi; i już na pewno nic ze szklarni Hogwartu. Więc co?

— Ja um… myślę, że jest już na tyle bezpiecznie, że mogę wyczarować sobie własny. — Powoli odsunęła od niego ramiona, gdy zbliżyli się do wejścia do Dziurawego Kotła. Wyjęła z torby jeden ze swoich mugolskich przyborów do pisania i z łatwością transmutowała go w parasol.

— Dzięki, Malfoy, do zobaczenia jutro — mruknęła i praktycznie pobiegła w przeciwną stronę, nie czekając na odpowiedź.

A gdy stuknął różdżką u podstawy kołnierza, by jego marynarka transmutowała się w czarodziejskie szaty, zaczął rozważać, dlaczego żadne z nich nie pomyślało o tym, by przebiec przez deszcz, a potem rzucić na siebie serię prostych czarów suszących tuż przed wejściem do pracy.

***

Draco starał się skupić, naprawdę. To był zaszczyt, że szef pozwolił jemu i zaledwie kilku innym osobom wziąć udział w konsultacjach z Ministerstwem. Ale to nie była jego wina, że pracownik Ministerstwa mówił obecnie tak monotonnym głosem, że aby nie zasnąć, umysł Dracona był zmuszony do wędrówek poza obręb trwającego obecnie spotkania. A konkretniej nie chodziło tu nawet o wędrówki, a o skupienie się na pewnym szczególnym ciągu myśli.

Hermiona Granger i jej burza miodowych, falujących włosów o kwiatowej woni znajdowały się tego ranka tuż przy jego boku. Kobieta mocno obejmowała swoimi ramionami jego ciało. Kiedy mocniej skupiał się na tym wspomnieniu, wciąż czuł jej ciepłe dłonie lekko oplatające jego talię w chwili, gdy przytrzymała się go dla równowagi. Znał teraz uczucie rąk Granger na swoim ciele. Masz to pod kontrolą.

Na pieprzoną brodę Merlina, miał syndrom niedoruchania. Jeśli bycie trzymanym w ten sposób przez kobietę przez zaledwie kilku minut wystarczyło, by rozproszyć jego myśli, naprawdę potrzebował seksu. To była nowość. Nigdy w całym swoim życiu nie znajdował się fizycznie tak blisko Granger, więc zapewne to fakt, że go objęła, namieszał mu w głowie. Zresztą nic z tego nie miało znaczenia, bo nie było mowy, żeby Granger siedziała właśnie w pracy, obsesyjnie rozmyślając o tym, że go dziś objęła.

Draco potrząsnął głową na dźwięk własnego nazwiska z ust swojego szefa, Bellamy’ego Wrighta-Johnsona. Odpychając w dal wszystkie myśli o porannym dotyku rąk Granger, wysłuchał prośby szefa o przedstawienie danych raportu finansowego z obecnego okresu.

W latach, w których nie odbywały się Mistrzostwa Świata w Quidditchu, wiele europejskich krajów organizowało szereg międzynarodowych meczów pokazowych, aby zebrać pieniądze na różne organizacje charytatywne. W tym roku Anglia miała zmierzyć się z Francją, a firma, w której pracował Draco, od zawsze była zatrudniana, by pomóc w wyborze zawodników do angielskiego składu. To był trzeci rok z rzędu, kiedy to Draco został poproszony przez swoich przełożonych, by uczestniczyć w komitecie selekcyjnym, przysługując się jednym ze swoich specjalnych talentów: jako bogaty dziedzic rodu czystej krwi, doskonale wiedział, jak posługiwać się ogromnymi sumami złota. Draco był niezaprzeczalnie biegły w opracowywaniu budżetów. Ponieważ ten mecz był wydarzeniem międzynarodowym z angielską dumą na szali, zawodnicy potrzebowali odpowiednich strojów, a także właściwie dobranego typu miotły dla całej drużyny. Do tego doliczano również koszty ochrony, medioznawców, sprzedawców i zespołów operujących magią ochronną z Ministerstwa mających pracować na wybranym stadionie.

Gdy Draco zakończył omawianie przygotowanego przez siebie raportu przed członkami własnego biura, przedstawicielami Departamentu Magicznych Gier i Sportów, reprezentantami Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, a także kilkoma szychami Ministerstwa od spraw wizerunkowych, usiadł, a Bellamy posłał mu pełne aprobaty skinienie głową.

— Czy mają państwo jakieś dodatkowe pytania dotyczące przedstawionego budżetu? — zapytał Bellamy.

Czarownica o kasztanowych włosach z Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, która wyglądała dla Dracona dziwnie znajomo, podniosła rękę z drugiego końca długiego stołu konferencyjnego.

— Budżet będzie odpowiadał naszym potrzebom i nie widzę powodu, dla którego mój departament miałby go nie zatwierdzić. Chciałabym jednak poprosić o dodanie do niego środków na tłumacza do naszych negocjacji z francuską delegacją. Zaklęcia tłumaczące są dość kiepskie, jeśli chodzi o spotkania w cztery oczy, a w tym roku chcielibyśmy zatrudnić do tej roli kogoś porządnego.

Na wzmiankę kobiety o „kimś porządnym” czarodziej po prawicy Dracona zachichotał pod nosem. Draco spojrzał na niego, rozpoznając w nim Cormaca McLaggena. Zastanawiał się, co ten frajer uznał za tak zabawne.

Kierownik innego działu odezwał się, by odpowiedzieć na pytanie czarownicy i nastąpiła wymiana zdań na temat znalezienia odpowiedniego kandydata. Draco przewrócił oczami, po czym się odezwał. 

— Ja mogę to zrobić.

Wszyscy zebrani spojrzeli podejrzliwie w jego kierunku. Draco również patrzył na nich, niezrażony.

— Ty? Znasz francuski? — zapytała czarownica.

— Nie oferowałbym pomocy, gdybym nie był w nim biegły — powiedział to tak uprzejmie, na ile tylko było go stać. Kobieta przyglądała mu się przez kilka sekund, po czym skinęła głową.

Spotkanie dobiegło końca, a wszyscy zebrani zaczęli zbierać notatki i szykować się do powrotu do swoich biur. Draco podążał za Bellamym i resztą swoich współpracowników do wyjścia z sali, kiedy nagle usłyszał za sobą wołanie.

— Hej, Malfoy!

To była młoda czarownica o kasztanowych włosach, która pytała wcześniej o francuskiego tłumacza. Gdy podeszła do Dracona, ten zdał sobie sprawę, że rzeczywiście ją znał. Kobieta wyciągnęła ku niemu rękę.

— Susan Bones, byliśmy na tym samym roku w Hogwarcie.

Och, no tak. Cholera. Śmierciożercy zamordowali jej ciotkę, Amelię Bones. Fantastycznie.

— Ehm, cześć. — Z niezręcznością uścisnął jej rękę.

— Przepraszam, że rzuciłam tym pytaniem tak przy wszystkich, ale po zeszłorocznej wpadce z Rosją musiałam się upewnić.

— A co takiego stało się w zeszłym roku?

I właśnie wtedy McLaggen przeszedł obok nich, unosząc brwi i mrugając do Susan. 

— Dobrze cię widzieć, Bones — mruknął, obdarzając ją łobuzerskim uśmiechem, zanim opuścił salę.

Draco przewrócił oczami, ale to nie mogło się nawet równać z otwartą pogardą, jaka pojawiła się na twarzy Susan.

— Właśnie to. McLaggen się stał. Ten dupek powiedział mi, że mówi biegle po rosyjsku.

— Czyżby?

Susan prychnęła. 

— Oczywiście, że nie. Nie pokazał się na żadnym ze spotkań, więc musieliśmy polegać na tych zaklęciach tłumaczących, co okazało się istnym koszmarem. Kiedy to z nim skonfrontowałam, on tylko wzruszył ramionami i powiedział mi, że nigdy nie potwierdził, że potrafi mówić konkretnie po rosyjsku, a po prostu, że ma spory dar do różnych języków, jeśli wiem, o co mu chodzi…

— Chyba nie do końca rozumiem…

— Chciał tylko dobrać mi się do majtek — powiedziała bez ogródek.

— Och. — Draco zarumienił się, niepewny, jak na to odpowiedzieć. 

— To zwykły dupek — odparła, wzruszając ramionami. — W każdym razie, dzięki za zaoferowanie się do bycia naszym tłumaczem. Będziemy pracować razem w przyszłym miesiącu, jak sądzę. — Jeszcze raz uścisnęła mu dłoń, po czym odwróciła się i wyszła z sali.

***

Hermiona nie wspomniała Ginny o „incydencie z parasolką”. Nie była do końca pewna, jak w ogóle mogłaby ująć w słowa to, co się wydarzyło. Cóż, przyciągnął mnie do siebie za ramię i tak naprawdę nie miałam już nawet wyboru. Musiałam objąć go w talii tak, że mogłam aż poczuć, jak smukły i wysportowany jest pod tym drogim garniturem. I pachniał naprawdę ładnie, ale pewnie pomyślał sobie, że los obdarował mnie gracją godną pijanego pawiana po tym, jak uczepiłam się jego koszuli, żeby nie zaliczyć gleby.

Hermiona prychnęła i na krótką chwilę ukryła twarz w dłoniach. Nawet w jej własnej głowie brzmiało to absolutnie niedorzecznie. Nie było mowy, żeby Draco Malfoy spędzał cały weekend, rozmyślając o jej ramionach wokół swojego ciała, więc ona też powinna spróbować o tym wszystkim zapomnieć.

Ale oczywiście, głupia Ginny i jej prymitywne wnioski sprzed kilku weekendów wciąż rozbrzmiewały w głowie Hermiony. Może określenie ich „prymitywnymi” było lekką przesadą, ale poważnie, czy Ginny serio uważała Malfoya za atrakcyjnego?

Obiektywnie rzecz ujmując, w porządku, Hermiona mogłaby przyznać (ale tylko z różdżką na gardle), że tak, większość ludzi uznałaby Dracona Malfoya za atrakcyjnego. Miał bardzo charakterystyczne rysy, niezwykle kontrastujące z tymi niemal białymi włosami, zestawione na dodatek ze srebrzystoszarymi oczami i bladą cerą, która w jakiś sposób naprawdę mu pasowała, zamiast nadawać cech niedożywionego wampira. Był przyjemnie wysoki, a linia jego szczęki bez wątpienia została odziedziczona po arystokratycznych przodkach. I wspaniale wyglądał w tych swoich ciemnych, dopasowanych garniturach. A teraz Hermiona mogła również stwierdzić, że pod tymi garniturami kryła się naprawdą pociągająca, smukła muskulatura…

Nie, przestań. To nie na miejscu.

Hermiona westchnęła i pchnęła drzwi kawiarni, by zobaczyć obiekt swoich obecnych myśli siedzący w całej swojej sztywnej, arystokratycznej postawie przy zwykle zajmowanym przez nich stoliku.

Czy to była jej wyobraźnia, czy kąciki jego ust uniosły się nieznacznie, kiedy ją zauważył?

— Dzień dobry. — Rzuciła swoją torbę na krzesło naprzeciwko niego.

— Granger. Obcięłaś włosy.

Zaskoczona jego komentarzem na temat swojego wyglądu, szerokimi oczami napotkała jego spokojne spojrzenie. Beznamiętność, jaką tam ujrzała, tylko bardziej ją zestresowała.

— Och, to znaczy tak… podcięłam je… wczoraj, przed kolacją u Weasleyów, same końcówki. — Odwróciła wzrok i zaczęła bawić się paskiem swojej torby. — Skoczę tylko po herbatę, chcesz coś? — rzuciła po sekundzie.

— Nie, dziękuję — mruknął, a Hermiona próbowała nie myśleć o tym, że większość kobiet prawdopodobnie uznałaby niski ton jego głosu za równie pociągający. Odwróciła wzrok i ruszyła ku ladzie.

To nie było tak, że powiedział, że podoba mu się jej fryzura, albo że w ogóle wygląda dziś ładnie. Merlinie, dlaczego tak bardzo przejęła się neutralnym komentarzem co do swoich włosów? Była głupia i próżna. Chociaż było to dość dziwne, że w ogóle coś zauważył.

Kiedy spotykała się z Ronem, ten zapytał ją kiedyś, jakiego uroku używa na swoich włosach, żeby zawsze były tej samej długości, a ona rzuciła mu takie spojrzenie, jakby miał co najmniej trzy głowy. Był też jeden pamiętny incydent, kiedy skróciła je o ponad połowę i wróciła do domu z nadzieją na uzyskanie od niego jakiejś miarodajnej opinii. Musiała praktycznie wykrzyczeć mu w twarz, że dopiero co wróciła od fryzjera, ale on nie zauważył żadnej różnicy, jedynie wzruszając ramionami i rzucając zdawkowo, że dla niego wciąż wyglądają tak samo.

Starsza kobieta za ladą odwzajemniła radosne powitanie Hermiony, ale kiedy podała jej zamawianą zwykle chai masalę, podsunęła jej również talerz z jagodową bułeczką.

— Och, przepraszam, nie zamawiałam tego.

Kobieta posłała jej konspiracyjny uśmiech. 

— To dla tego twojego przystojnego chłopaka, kochanieńka. Może próbować to ukrywać, ale żaden z klientów nie zajada się moimi jagodowymi bułeczkami tak, jakby nigdy w życiu nie smakował niczego lepszego.

Hermiona spojrzała zaskoczona na kobietę. 

— On nie jest moim chłopakiem… jest tylko moim… To znaczy, nie jesteśmy… on nie jest… — wyrzuciła z siebie, jednak uśmiech kobiety nie przygasł nawet odrobinę.

— Tak, cóż, kimkolwiek dla ciebie jest, zawsze zostawia sowite napiwki, więc przekaż mu, że to na koszt firmy.

Hermiona poczuła, że jej policzki zalewają rumieńce. Ona i Draco się tylko przyjaźnili. Ale to nieprawda, szepnął szyderczy głosik w jej głowie. Czy kiedykolwiek dał ci do zrozumienia, że to przyjaźń? Jesteście w najlepszym razie jedynie znajomymi.

Hermiona westchnęła, podchodząc do stołu i stawiając talerz przed Draconem. Ten uniósł na nią swoją idealnie wygiętą bladą brew. Przestań. Podziwiać. Jego. Urodę.

— Masz za ladą wielbicielkę — powiedziała w drodze wyjaśnienia, wskazując głową w stronę starszej kobiety. Sądziła, że Draco się uśmiechnie. Sądziła, że rzuci jakimś żarcikiem o tym, że to dzięki swojej olśniewającej urodzie dostaje darmowe smakołyki od starszych pań.

Nie sądziła jednak, że się zarumieni i zacznie wyglądać, jakby czuł się coraz bardziej nieswojo. 

— Nie potrzebuję… to, to było po prostu zupełnie niepotrzebne. Co, do cholery, jest nie tak z tą kobietą?

Hermiona wzruszyła ramionami, zdezorientowana jego nagłym dyskomfortem. 

— Jestem pewna, że to dlatego, że jesteś lojalnym i stałym bywalcem, a ona właścicielką lokalu. Powiedziała, że zostawiasz sowite napiwki.

Poruszył się na swoim miejscu, rzucając spojrzeniem w stronę wyjścia. 

— Cóż, naprawdę nie musi z litości rozdawać darmowych bułeczek ludziom takim jak ja.

— Czy to dlatego, że jest mugolką?

Wyraz jego twarzy przekształcił się z niezręcznego dyskomfortu w obrazę. 

— Do cholery, Granger, nie! Dlaczego zawsze… — westchnął, przeczesując dłonią włosy. — Po prostu o tym zapomnij — wydusił z cichą rezygnacją. 

Merlinie, potrafił być tak zmienny. Czyżby dokładnie tak, jak te jego srebrne oczy?

Zmierzali do pracy w milczeniu, a on rzucił jej tylko szorstkim „Do zobaczenia, Granger”, zanim rozeszli się do swoich biur. Po sztywności w ruchu jego ramion, gdy się odwracał, mogła poznać, że coś go trapi. Jego pięknych, muskularnych, szerokich ramion….

Hermiona zganiła swoją podświadomość, karcą się w myślach przez resztę drogi do pracy. Może powinna w końcu skorzystać z propozycji Ginny lub Padmy i dać się im z kimś umówić, skoro hormony zamierzały fundować jej tak niedorzeczne akcje tylko przez cholernego Dracona Malfoya.

***

Pogoda była naprawdę przyjemna jak na połowę lipca. Draco przemierzał Pokątną w porze swojej przerwy na lunch. Właśnie skończył ostatnie w tym miesiącu  spotkanie z Uzdrowicielem Browningiem i czuł się dość zmęczony. Wybrał do biura dłuższą drogę niż zwykle, mając nadzieję, że odrobina świeżego powietrza ożywi go na resztę dnia pracy.

 Dzisiejsze spotkanie z Uzdrowicielem było szczególnie trudne, głównie dlatego, że rozmowa z Granger z zeszłego tygodnia wprawiła Dracona w dość podły nastrój.

Próbował jedynie wyrazić swoje przerażenie faktem, że ta mugolska kobieta nie będąca mu absolutnie nic winna i nie wiedząca również nic o jego haniebnej przeszłości, myślała o nim życzliwie. To sprawiło, że żółć aż podpłynęła mu do gardła. Bo ta właśnie kobieta sądziła, że Draco jest tylko miłym, stałym klientem, podczas gdy w rzeczywistości opowiadał się kiedyś za eksterminacją ludzi dokładnie takich jak ona. To właśnie miał na myśli, mówiąc o „kimś takim jak ja”. Kogoś złego. Podłego. Skażonego mrokiem.

Ale oczywiście Granger z góry założyła, że te słowa wynikały z jego czystokrwistości, elitarności i pełnej uprzedzeń dupkowatości. Nie, żeby ją za to winił, choć to nadal bolało.

Podczas sesji Browning ponownie zapytał Dracona o jego nową „przyjaciółkę”. Draco poczuł w piersi nieprzyjemny ucisk na dźwięk tego słowa. Nie miał pewności, czy on i Granger byli przyjaciółmi. Cokolwiek działo się między nimi każdego ranka, pozostawało bezimienne, niezdefiniowane. Draco nie widział potrzeby nazywania czegokolwiek.

Czyli jak zwykle, bo w końcu po to Draco płacił Browningowi za jego usługi, nie na odwrót. Uzdrowiciel odbił się więc ku innemu pytaniu.

— Dlaczego nie uważasz, że jesteście przyjaciółmi?

Draco wzruszył ramionami. 

— Ona ma mnóstwo przyjaciół. Nie sądzę, by zaliczała mnie do ich grona.

Browning zerknął na Dracona ponad oprawką swoich okularów, składając razem dłonie. 

— Dlaczego nie? Z własnego, nieprzymuszonego wyboru spędzacie razem czas przez pięć dni w tygodniu, czyż nie?

To było prawdą. Ich spotkania zawsze były najbardziej stymulującą częścią jego dnia. Zastanawiał się, czy Granger postrzegała to tak samo.

— Nie sądzę, by przyjaźń z kimś takim jak ja była czymś, do czego dążeniem byłaby zainteresowana.

Drap, drap. Pióro Uzdrowiciela zaczęło skrobać o pergamin.

— A ty jesteś zainteresowany?

To pytanie wzięło Dracona z zaskoczenia. 

— Byciem przyjaciółmi z Gr… z nią? — Ledwo zdołał na czas ugryźć się w język. Czy mądrym było okłamywanie własnego Uzdrowiciela? Prawdopodobnie nie, ale Draco wciąż nie mógł się zmusić, by wspomnieć, że czarownica, z którą spędzał obecnie większość poranków, była w przeszłości obiektem jego werbalnej przemocy, a następnie fizycznych tortur w jego własnym domu. Jeśli musiałby patrzeć, jak Browning wyciąga wszystkie zwoje pergaminu z minionych lat, pełne zapisków z wywołujących wymioty ataków paniki, gdy Draco omawiał swoje dawne traktowanie Hermiony Granger, to żadna ilość whisky czy Eliksiru Uspokajającego nie byłaby w stanie mu pomóc.

Browning pozwolił, by pytanie Dracona zawisło w powietrzu. Salazarze, ten człowiek nigdy nie puszczał mu niczego płazem.

— Nie wiem. Nie potrzebuję więcej przyjaciół. — To była żałosna odpowiedź i Draco wiedział, że Uzdrowiciel przejrzy ją na wylot.

— Bo masz zbyt wielu przyjaciół?

Och, do cholery jasnej.

Draco zdołał utrzymać emocje na wodzy, zmuszając się do chłodnej i pogardliwej odpowiedzi, która w równym stopniu odzwierciedlała jego stosunek do tego pytania. 

— Nie potrzebuję więcej.

Drap, drap.

— Od jakiegoś czasu nie wspominasz Teodora Notta. Kiedy ostatni raz się z nim widziałeś?

Touché, stary pryku.

Draco skrzywił się z grymasem, wiedząc, że został zapędzony w róg. 

— Jakiś miesiąc temu. Zapewne jest zawalony pracą.

Browning skierował swoją uwagę na lewitujący przed nim pergamin, podczas gdy Draco przygryzał nerwowo wnętrze policzka. W końcu nie był już dłużej w stanie powstrzymywać pytania ciążącego mu na umyśle.

— Skąd miałbym wiedzieć, czy jesteśmy przyjaciółmi? Skąd miałbym wiedzieć, czy ona w ogóle chce się przyjaźnić? — Draco nienawidził niepewności czającej się w jego głosie. Malfoyowie nie potrzebowali przyjaciół. Zawierali sojusze, pracowali w sieciach mrocznych kontaktów i tak sprytnie pogrywali w towarzyskie gierki, że nie było w ich życiach potrzeby czegoś tak banalnego jak przyjaźń. Tak w każdym razie Draco został wychowany. I zobacz, dokąd takie nastawienie cię doprowadziło…

— Cóż, z tego, co mi powiedziałeś, chętnie spotykacie się przed pracą, w niektóre dni prowadzicie ożywione debaty, a nawet czasem się kłócicie. Rozmawiacie o tym, jak spędzacie weekendy, omawiacie szczegóły swoich ścieżek kariery. Rzuca ci wyzwania, ale wydaje się, że lubisz z nią rozmawiać. Pomogła ci skutecznie przejść przez atak paniki i wydaje się zadowolona, że można ją z tobą zobaczyć, nawet jeśli jest to w mugolskim świecie. Powiedziałeś, że znęcałeś się nad nią w szkole, ale Draco, nie sądzisz, że gdyby nadal miała ci za złe twoje przeszłe czyny, to już dawno by ci o tym powiedziała? Minęło wiele miesięcy, zgadza się? Czy to nie brzmi dla ciebie jak przyjaźń?

Draco przechylał głowę to w przód, to w tył, walcząc z dziwnym uczuciem emanującym z głębi klatki piersiowej. Minęło tak wiele czasu, odkąd ostatnio mu towarzyszyło, że zajęło mu kilka minut, by zdać sobie sprawę, że uczucie to można było sklasyfikować jedynie jako nadzieję.

— Widujecie się tylko na porannej kawie, prawda?

— Tak, ale chodzę z nią też do pracy.

Drap, drap.

— Jeśli jesteś zainteresowany pielęgnowaniem tej przyjaźni, nie ograniczając się jedynie do porannej kawy, dlaczego nie zaprosisz jej gdzieś wieczorem lub w weekend? Może do pubu lub na kolację, tak jak zrobiłbyś to z Teo.

Draco zbladł, opuszczając wzrok.

— Nie jestem pewien, czy by tego chciała — mruknął w podłogę. Czy ja w ogóle tego chcę?

Znajomy śmiech przywołał Dracona z powrotem do teraźniejszości. Śmiech Granger. Mógłby przysiąc, że właśnie usłyszał go z niedaleka. Przeszukując wzrokiem ulicę za oknem, wylądował spojrzeniem na znajomej burzy loków.

Siedziała przy stoliku na zewnątrz lodziarni Fortescue. A naprzeciwko niej zajmował miejsce ktoś, kogo widok zmroził Draconowi krew w żyłach: Ron Weasley.

Draco dyszał, skręcając za róg najbliższego ceglanego budynku. Przez chwilę rozważał zawrócenie i powrót do gabinetu Browninga oraz zażądanie sesji nadzwyczajnej. Często unikał tej części Pokątnej, ze względu na wymiar zniszczeń, jakie poniosła z rąk Śmierciożerców podczas wojny. Draco wiedział, że nie może zaryzykować odwiedzin w tych kilku lokalach, by nie zostać obrzuconym spojrzeniami lub przekleństwami. Lodziarnia Fortescue niezaprzeczalnie znajdowała się na tej liście.

Obserwował Granger i Weasleya z bezpiecznej odległości, zdumiony tym, jak daleko niósł się perlisty śmiech Granger. Czy sam kiedykolwiek sprawił, by zaśmiała się tak głośno? Oczywiście, że nie. Nie byli przyjaciółmi. Prawdziwa przyjaźń malowała się tuż przed jego oczami: dwoje ludzi dzielących publicznie jeden stolik, wyglądających dla całego świata na tak beztroskich i szczęśliwych w swojej pięknej, nieskazitelnej relacji.

Draco płonął teraz z ciekawości, obserwując tę parę. Jak do tego doszło, że nie skończyli jako małżeństwo? Z pewnością wyglądali, jakby się do tego nadawali. Każdy z ich ruchów czy wyrazów twarzy pokazywał jedynie nieskrępowane ciepło i wzajemne uczucie. Zupełnie niewymuszone. Czy taki właśnie widok Draco tworzył z Granger? Z całą pewnością nie mogli wyglądać razem tak luźno, tak naturalnie. Obserwował, jak podnieśli się z miejsc, by mocno się przytulić. Weasley złożył pocałunek na czubku jej głowy, zanim się rozstali.

Przepraszam, Uzdrowicielu Browning, ale po ujrzeniu tego obrzydliwego pokazu cukierkowych czułości, nie ma mowy o postawieniu mojej dumy na szali tylko po to, by zostać odrzuconym. 

Masz to pod kontrolą.

W życiu Hermiony Granger nie było miejsca dla kogoś takiego jak Draco. I nigdy nie będzie.

***

Sierpień 2007

— Przeczytaj ten nagłówek i powiedz mi, co ci to mówi.

Draco podniósł wzrok znad swojej kawy, by zobaczyć, jak Hermiona podsuwa mu pod nos poranny egzemplarz Proroka. Przyjął gazetę i zobaczył:

„Rekordowa liczba mugolaków ma podjąć tego roku naukę w Hogwarcie”

Nic w jego umyśle nie zaskoczyło.

— Nie jestem pewien, czego mam się doszukiwać… to dość jednoznaczne.

Hermiona skrzywiła się z niecierpliwością i wyrwała mu gazetę z dłoni.

— Nie widzisz żadnego problemu w tym, że zwraca się uwagę na status krwi nowych uczniów?

Draco zmarszczył brwi, wciąż niepewny, jaka odpowiedź była z jego strony wyczekiwana.

— Czy znasz pojęcie odmienności? — zapytała.

 Draco potrząsnął głową, próbując nie czuć się głupio.

Położyła gazetę na stole między nimi i wzięła głęboki wdech. Oto nadchodził i on, wielki wywód Hermiony Granger. Draco stłumił cisnący mu się na usta uśmieszek, żeby przypadkiem nie pomyślała, że się z niej nabija.

— To była taktyka Voldemorta — Draco skrzywił się na dźwięk tego imienia, ale ona kontynuowała — który władał nią szczególnie dobrze. Nie żeby był pierwszym czarodziejem czy nawet pierwszą osobą, która jej użyła, ale do dziś widać jej efekty. Najprościej rzecz ujmując, oznacza to określanie jednej grupy ludzi jako idealnego standardu. W tym przypadku oznacza to czarodziejów czystej krwi. Każdy człowiek nieurodzony w ramach tego standardu powinien dążyć do bycia jak najbardziej podobnym do czarodzieja czystej krwi. Trzymać się ich wartości, stawiać ich na piedestale, spełniać ich życzenia i stosować się do tradycji, jakby właśnie one stanowiły najlepszą drogę. Jedyny sposób. Każdy, kto nie wpisuje się w te ramy, w tym przypadku dzieci mugolskiego pochodzenia lub charłacy, są odmieńcami. Są inni, a ponieważ są inni, są gorsi. A nikt nie chce być gorszy, więc tworzy się systemy i prawa, które faworyzują czystokrwistych żyjących pośród nas. I czasami te postawy są przyjmowane przez ludzi, których krew nie byłaby w żaden sposób uznana za czystą, jednak dzieje się tak ze strachu, obojętności czy nawet chciwości. Nie zawsze objawia się to tak dramatycznie, jak na przykład poprzez legalizację czegoś tak barbarzyńskiego jak na przykład polowanie na mugoli — przerwała, wzdrygając się. — Czasami odmienność jest tak niewinna jak ten nagłówek w gazecie.

Ponownie przemknęła palcem po tekście.

— Dlaczego ma aż takie znaczenie fakt, że są to mugolskie dzieci? Jaki cel ma ta konkretna etykieta w kontekście całej wiadomości? Są tak samo magiczne jak wszystkie inne dzieci z magicznymi rodzicami. Więc tak, to jest bardzo rzeczowy nagłówek i w dodatku tak niewinnie brzmiący. Ale dzieli on ludzi. Mówi tym dzieciom: jesteś inny. Należysz do innego plemienia. Bez względu na to, jak dobrze udoskonalisz swoje magiczne umiejętności, w oczach społeczeństwa nigdy nie zostaniesz uznany za prawdziwą czarownicę lub czarodzieja. Przydomek „mugolak” będzie towarzyszył ci już na zawsze. Stałe przypomnienie, że nieważne, co osiągniesz, nigdy nie będzie to wystarczające. „Och, jesteś utalentowany w czarach? To świetnie jak na mugolaka”. Zawsze jest ta niewielka słowna gwiazdka wisząca tuż obok każdego twojego osiągnięcia.

Hermiona westchnęła i schowała gazetę z powrotem do swojej torby. Draco nie był pewien, jakiego typu odpowiedzi od niego oczekiwała, jednak nie wydawała się o nią prosić, gdy spojrzała z zamyśleniem za okno kawiarni.

— Po prostu sądziłam, że po tych wszystkich latach, po tym, o co walczyliśmy… że może już ewoluowaliśmy poza ten typ dzielącego nas myślenia — powiedziała cicho z nutką smutku w głosie.

Draco nie był w stanie dłużej tego znieść. Potrafił poradzić sobie ze zrzędliwą Granger. Albo z małomówną, pruderyjną, swawolną, irytującą, czy nawet po prostu cholernie na niego wściekłą. Ale ze smutną i pokonaną? Cóż, to nie było dla niej naturalne.

— W takim razie zmień sposób ich myślenia — oświadczył.

— Słucham?

Draco przewrócił oczami, ale brnął w to.

— Słyszałaś mnie, Granger. Zmień dyskurs. Rozpocznij edukacyjną krucjatę, to właśnie twoja broszka.

Hermiona spojrzała z powrotem na niego, kilkukrotnie otwierając i zamykając usta. Kiedy w końcu odzyskała głos, Draco poczuł dumę, słysząc w nim znajomy, oburzony, prawy ton. 

— A jak proponujesz, żebym to zrobiła? Może napiszę list do redaktora, żądając publikacji tego, jak ten artykuł obraził moją delikatną, mugolską wrażliwość, podczas gdy próbował jedynie wyjaśnić socjologiczną teorię…

— Merlinie, Granger, nie osiągniesz tego, co chcesz, pisząc cholerny list do redaktora.

Spojrzenie, którym go obrzuciła, było iście jadowite. Draco domyślał się, że większość ludzi nigdy nie odważyłaby się przerwać Hermionie Granger w połowie zdania. Nie, większość ludzi, w tym jej drodzy przyjaciele Potter i Łasic, pozwalali swoim spojrzeniom odpłynąć w dal, stając się biernymi obserwatorami rozmowy. W czasach szkoły wielokrotnie był świadkiem tego zachowania ze strony jej gryfońskich współlokatorów i zawsze zastanawiał się, dlaczego zaprzątała sobie głowę przyjaciółmi o ewidentnie niższym intelekcie.

— Co więc sugerujesz?

Draco zaczął zwyczajowo śledzić opuszkiem palca krawędź swojego kubka, starając się ostrożnie dobierać słowa.

— Czy nie lepiej byłoby sięgnąć do źródła problemu? Czy nie sądzisz, że ta retoryka zmieniająca mentalność, powinna zaczynać się od najmłodszych lat? — Aż ciężko mu uwierzyć, że Granger nie rozważyła tego wcześniej. — Zacznij od Hogwartu. Przeorganizuj program nauczania Mugoloznawstwa albo… nie wiem, rozpocznij jakąś inicjatywę dotyczącą świadomości kulturowej, w której powinni wziąć udział wszyscy pierwszoroczni. Do diabła, zrób z Mugoloznawstwa przedmiot obowiązkowy.

Hermionie autentycznie opadła szczęka. Draco zaprzestał śledzenia palcem brzegu swojej filiżanki i nachylił się nad stołem, czując falę napływających mu do głowy coraz to nowszych pomysłów.

— Czy nie było tak, że zawsze narzekałaś, że ten przedmiot to jeden wielki żart? Że większość materiału w podręczniku kręciła się wokół uczenia czarodziejów o takich rzeczach jak zmywarki do naczyń i heli-motory?

— Helikoptery — poprawiła go cicho.

— Dokładnie! Czy twoja pasja i żar nie nadawałyby się do edukacji pokoleń magicznych dzieci co do… co do… nie wiem, tego całego elokwentnego gówna, o którym mówiłaś wcześniej? Odmienności?

Wyglądała na osłupiałą. Zamrugała powoli kilka razy, wpatrując się w niego. Samoświadomość nagle wypłynęła na pierwszy plan umysłu Dracona. Czyżby powiedział za dużo? Czy w jakiś sposób ją uraził? Wyglądała, jakby w całym swoim życiu nigdy wcześniej nie widziała go na oczy.

— Malfoy — zaczęła powoli. — Nie mogę tak po prostu rzucić swojej pracy, by zostać nauczycielką. Nie mam do tego wystarczających kwalifikacji.

Wyśmiał tę niedorzeczną wymówkę. 

— Proszę cię, oczywiście, że możesz. McGonagall wciąż rządzi w Hogwarcie, prawda? Prawdopodobnie bez wahania zwolniłaby cały personel, gdyby dzięki temu mogła sprowadzić taką gwiazdę jak ty na stanowisko profesora.

Granger potrząsnęła głową i uśmiechnęła się. 

— Nie, to nie ma nic wspólnego z McGonagall. Po prostu wiem, że nie nadaję się do nauczania. Jestem zdecydowanie zbyt niecierpliwa, a wizja mówienia do hordy dzieci dzień w dzień sprawia, że oblewa mnie zimny pot. I naprawdę lubię swoją obecną pracę!

Draco prychnął. 

— Cóż, chodzi mi o to, że możesz albo narzekać na postawy ludzi, albo zrobić coś, by je zmienić. Ale zapewne nie zdołasz zrobić wszystkiego naraz, jak sądzę. Inaczej kto na tej planecie stałby w obronie praw niuchaczy i kelpii?

Granger przewróciła oczami, ale uśmiech pozostał na jej ustach. 

— Skoro o tym mowa, zbierajmy się, mam jeszcze kilka aktów prawnych, przy których muszę pogrzebać z rana. — Dopiła swoją herbatę i wstała. — Poza tym, nie chciałabym rozbudzać w McGonagall zbędnej nadziei. Co roku muszę odrzucać jej propozycję objęcia stanowiska nauczyciela Obrony.


2 komentarze:

  1. Czyżby Hermiona miała kilka możliwości powrotu do Hogwartu 😅 Mam nadzieję, że będzie kontynuacja

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za kontynuację tłumaczenia ❤

    OdpowiedzUsuń