Napięcie w kręgosłupie Hermiony nieznacznie słabnie, kiedy Narcyza Malfoy wstaje, by ją powitać. To nie wina tego, co kobieta mówi lub robi, per se; to tylko uporczywe poczucie wyższości, które wydaje się promieniować z niej, jakby była to aura każdego z Malfoyów. Prawie tak, jakby przywileje i bogactwo składały się na ich DNA.

— Panno Granger — mówi ciepło Narcyza, emanując aurą szlachectwa, na którą Hermiona aż zaciska zęby. — Jak miło, że dzisiaj do mnie dołączyłaś.

Jakby twoje zaproszenie pozostawiło mi jakiś wybór.

Hermiona mówi na głos: 

— To miło z pani strony, że mnie pani zaprosiła, pani Malfoy.

— Mówi mi Narcyzo, proszę. Nie ograniczajmy się do formalności.

— W porządku. Ale nalegam, żebyś nazywała mnie Hermioną. Słyszałam w swoim życiu już wystarczająco dużo „Granger” od twojego syna.

Na jednym z policzków Narcyzy odruchowo pojawia się lekki dołeczek. Kobieta wygładza niewidoczną zmarszczkę na szatach, być może starając się ukryć rozbawienie.

— Przypuszczam, że to sprawiedliwe rozwiązanie… Hermiono.

Jakby dla podkreślenia ich zgody, Narcyza wskazuje ręką w kierunku zestawu delikatnie wyglądających foteli z oparciami, które zostały obite jaskrawożółtym, brokatowym materiałem. Co ciekawe, cały pokój jest żółty: tapety, dywany, zasłony, obrazy. Nawet boazeria. Wszystko w salonie jest w odcieniach masła, żonkili lub musztardy.

Narcyza musi zauważyć reakcję Hermiony na otaczającą ich kolorystykę, ponieważ pyta: 

— Co myślisz o wystroju?

Hermiona stawia pudełko z ciastem na pustym bocznym stoliku i zajmuje miejsce w jednym z foteli. 

— Jest bardzo… słoneczny — mówi.

— Jest bardzo jaskrawy — mówi bez ogródek Narcyza. Siada naprzeciwko Hermiony i lewituje ku nim parujący, porcelanowy czajniczek. — Babcia Lucjusza udekorowała ten pokój wiele lat temu z przeznaczeniem na damskie obiady. Przypuszczam, że ​​kolor miał rozjaśnić rozmowę. Osobiście uważam, że może on być jedynie przyczyną migreny.

Hermiona rozluźnia się nieznacznie, przyjmując filiżankę z wyciągniętej dłoni Narcyzy. 

— Wyobrażam sobie, ile eliksiru pieprzowego musieli dodawać do herbaty w tamtych czasach, żeby znieść całą tę „lekkość” — mówi Hermiona.

Narcyza uśmiecha się – naprawdę się uśmiecha – a Hermiona dostrzega w wyrazie twarzy kobiety znajome rysy Dracona. 

— Och, sądzę, że spożywano tutaj coś więcej niż tylko herbatę czy eliksiry, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

— Czy można kogokolwiek za to winić? — pyta Hermiona. — Chociaż tyle biedna czarownica może zrobić, aby przeżyć całą tę kanarkowość.

— Zgadzam się. Żółty nie jest nawet w połowie tak przyjemny jak, powiedzmy, zielony.

— Albo czerwony — odpowiada Hermiona, ale zaraz potem blednie, gdy Narcyza dokonuje umyślnego przeglądu ubrań dziewczyny. Które mają dokładnie taki sam, wiosennozielony odcień, jak szaty ubrane dzisiaj przez Narcyzę – o czym Maevy wygodnie zapomniała wspomnieć. Ku uldze Hermiony, kobieta nie komentuje stroju Hermiony; zamiast tego lekceważąco macha jedną ręką w powietrzu.

— Zielony, czerwony, purpurowy… wszystko lepsze od żółtego, jeśli o mnie chodzi.

Hermiona kiwa głową. Następnie z płomieniem gryfońskiej dumy wciąż tlącym się w jej sercu, postanawia poruszyć bardziej drażliwy temat.

— Podoba mi się, jak przebudowano salon na parterze — mówi. — Jest tam teraz o wiele jaśniej. Przynajmniej z tego, co zauważyłam, ilekroć stałam w waszym foyer.

Wyraz twarzy Narcyzy zamiera – cecha, którą najwyraźniej dzieli ze swoim synem, gdy temat rozmowy lub sytuacja przybiera nieoczekiwany obrót. Po chwili kobieta uśmiecha się jednak porozumiewawczo.

— Dziękuję. Uważam, że ciepły krem ​​zmienił wydźwięk pomieszczenia.

— Zgadzam się. Kremowy nie ma tych samych negatywnych skojarzeń, co czerń i szarość. Jest mniej… torturujący?

Usta Narcyzy drgają lekko. 

— Cóż, Hermiono, muszę przyznać z całą pewnością, że potrafisz dosadnie dobierać słowa.

— Potrafię.

Mija kilka minut, a kobiety popijają herbatę w niespokojnej ciszy. W końcu Hermiona nie może już znieść napięcia panującego w pokoju, więc odstawia filiżankę.

— Przyniosłam dziś dla nas coś specjalnego.

Narcyza idzie za przykładem Hermiony i również odkłada swoją filiżankę. 

— Och, dobrze. Miałam nadzieję, że uda mi się spróbować jeszcze jednego z twoich smakołyków.

Podczas gdy Hermiona lewituje w ich stronę pudełko z ciastem, Narcyza robi to samo z zestawem porcelanowych talerzy – tym razem bez pawich piór, ale ze srebrzystym „M”, które magicznie zmienia się z wielkiego na małe i z powrotem. Hermiona już ma zamiar wyjąć tartę, ale Narcyza dostrzega pudełko.

— Och — wzdycha. — Opakowanie jest takie ładne. Mogę?

Kiedy Hermiona kiwa głową, Narcyza unosi różdżkę i kieruje pakunek na swoje kolana. Najpierw podziwia bajkowe światełka i zaczarowany oset. Potem zdejmuje pokrywkę, by westchnąć och i ach na widok słodkości kryjącej się w środku.

— Wygląda przepysznie. Mam podać każdej z nas po kawałku?

— Ja mogę to zrobić — mówi Hermiona, ale Narcyza odrzuca propozycję.

— Oj nie, nalegam. W końcu jestem gospodynią.

Hermiona przygryza wnętrze swojego policzka, gdy Narcyza nakłada po kawałku tarty na każdy z talerzyków deserowych. Hermiona nie może przestać się zastanawiać, jak potoczy się reszta tej herbatki, kiedy obie nadal tańczą między szczerą rozmową a zgrabnymi uprzejmościami. Może właśnie tak wyglądają spotkania w społeczeństwie ludzi czystej krwi: pełne niewypowiedzianych zasad, ostrożnych uśmiechów i umiejętnych machinacji. Jeśli tak, Hermiona nie chce brać w tym udziału. Ale… biorąc pod uwagę to, co teraz czuje do Draco, jej niechęć do konwencji rodów czystej krwi może być kwestią sporną.

Przyjmuje talerz od Narcyzy, ale czeka, aż kobieta weźmie pierwszy kęs. W końcu ta tarta była decyzją podjętą w ostatniej chwili i obawia się, że może raz na zawsze odwołać jej wszelkie przyszłe zaproszenia do Dworu Malfoyów. Na szczęście powieki Narcyzy przymykają się, a z jej ust wypływa mimowolny, radosny dźwięk. Kończy przeżuwanie pierwszego kęsa, po czym pyta: 

— Wydaje mi się, że to żurawina z jakimiś orzechami?

— Orzechami laskowymi. Prażonymi.

Narcyza wreszcie otwiera oczy. 

— Co za ciekawa kombinacja. Nie pomyślałabym, żeby je ze sobą połączyć, ale jak widać, wspaniale do siebie pasują.

— Dziękuję. Zrobiłam ostatnio tak wiele deserów, że teraz muszę być trochę bardziej kreatywna. Próbuję nowych kombinacji smaków i konsystencji albo podchodzę do starych przepisów w niecodzienny sposób.

Narcyza odstawia na bok tartę, podnosi filiżankę i uśmiecha się ciepło do Hermiony. 

— Jak Mistrz Eliksirów?

Hermiona jest zaskoczona, gdy rumieniec rozgrzewa jej policzki. Kto by pomyślał, że będzie ją obchodziło tak pochlebne porównanie Narcyzy?

— W pewnym sensie — odpowiada z niezręcznym śmiechem. — Nie mam na to obecnie zbyt wiele czasu, ale całkiem lubię warzyć eliksiry.

— Podobnie jak mój syn.

Ton Narcyzy nigdy się nie zmienia, ale Hermiona jest bardzo mądrą dziewczyną. To ich pierwsze, prawdziwe odniesienie do Dracona. I Hermiona wie, że to coś znaczy. Może jest to subtelna implikacja, a może delikatne pytanie.

— Tak — mówi ostrożnie Hermiona. — Draco całkiem dobrze radził sobie na zajęciach z eliksirów. Czasem lepiej ode mnie… jeszcze przed naszym szóstym rokiem.

Narcyza mlaska językiem. 

— Ach, tak. Szósty rok Dracona. Co to był za… interesujący czas.

Czy to mój test? — myśli Hermiona.

Odpowiada: 

— „Interesujący” wydaje się lekkim niedopowiedzeniem, Narcyzo. „Przerażający” może być dokładniejszym określeniem. Zwłaszcza jeśli chodzi o Draco.

— Ach tak? — Narcyza bierze łyk herbaty i unosi swoją nieskazitelną blond brew. — Czy często rozmawiałaś z Draconem podczas waszego szóstego roku?

No to zaczynamy.

— Nie, nie rozmawiałam. Ale pamiętam jak pogarszał się jego stan. W połowie tego roku zaczął wyglądać okropnie, naprawdę. Jego skóra stała się ziemista i stracił sporo na wadze. Dopiero później dowiedziałam się, pod jakiego rodzaju był presją. Chcę… Myślę, że… — Hermiona wzdycha i odkłada na bok swój nietknięty kawałek ciasta. — Narcyzo, czy mogę być z tobą całkowicie szczera?

Kobieta uśmiecha się mocno, ale uśmiech ten nie dociera do jej oczu. 

— Oczywiście. Uwielbiam szczere rozmowy.

— W porządku. — Hermiona napotyka jasnoniebieskie spojrzenie Narcyzy. — Draco i ja nie lubiliśmy się praktycznie od chwili, gdy się poznaliśmy. Kiedy pierwszy raz rozmawialiśmy ze sobą bezpośrednio, nazwał mnie najpaskudniejszym określeniem w czarodziejskim świecie. Był aroganckim, zepsutym, tchórzliwym dupkiem i chociaż nigdy mu na to nie pozwoliłam, to doprowadził mnie do płaczu przy wielu różnych okazjach. Nienawidziłam go za to, że sprawiał, że czułam się mniej niż godna i w siebie wątpiłam. Ale żeby być uczciwą, Draco też mnie nienawidził. Za przebijanie go w nauce i ocenach. Za bycie kochaną przez większość naszych nauczycieli. Za to, że tak dobrze radziłam sobie z magią, nawet mając w sobie krew, o której po prostu wiedział, że jest brudniejsza niż jego – coś czego bez wątpienia się nauczył, siedząc obok twoich szpilek haute couture.

Hermiona przerywa swoją brutalną tyradę, aby ocenić reakcję Narcyzy. Kobieta jednak beznamiętnie popija herbatę i czeka, aż dziewczyna zdecyduje się kontynuować. Więc Hermiona znowu wzdycha.

— Przypuszczam, że odpowiedź na twoje pytanie, Narcyzo, brzmi: tak – rozmawialiśmy z Draco. W najgorszy możliwy sposób. Ale podczas szóstego roku coś się zmieniło. Nie jestem pewna, czy stało się to po tym, jak zaczął opuszczać zajęcia, czy po tym, jak jego oczy zrobiły się wręcz matowe, ale zaczęłam go obserwować. Kiedy Harry rzucił na niego Sectumsemprę, byłam wściekła. Draco nigdy na to nie zasłużył i do dziś nienawidzę faktu, że mu się to przydarzyło. Nie zasłużył na to nawet po tym, jak patrzył na twoją siostrę rzucającą na mnie Crucio. Wiem, że jestem jedną z niewielu osób, które podzielają tę opinię, ale naprawdę głęboko wierzę w swoje słowa. To jeden z powodów, dla których zaczęłam roznosić wszystkim wypieki: ponieważ wierzę, że wszyscy zasługujemy na coś lepszego niż to, co dała nam wojna. Bez względu na to, jak szybko albo jak późno zdaliśmy sobie sprawę z naszych błędów.

Narcyza lekko nuci. 

— A czy wierzysz, że Draco zrozumiał swoje błędy?

— Tak. Ale nie dlatego wciąż przychodzę do twojego domu. Gdyby chodziło tylko o ukazanie Draconowi jego błędów lub poinformowanie go, że przynajmniej mu wybaczyłam, dałabym sobie spokój już po tych jabłkowych tartaletkach. Jednak tego nie zrobiłam. Nie mogłam. Bo… bo okazuje się, że Draco jest kimś więcej, niż sądziłam. Nie jestem głupia. Wiem, że pod niektórymi względami nadal jest dawnym sobą. Wciąż bywa arogancki, porywczy i ekstrawagancki. Ale jest też inteligentny, uczciwy, dowcipny, rozważny i… i tak bardzo stara się nie być tym chłopcem, który dawniej mnie nienawidził.

Wreszcie lodowata powierzchowność Narcyzy zaczyna topnieć. Kobieta z brzękiem odkłada filiżankę, pochyla się do przodu i wpatruje się w Hermionę wściekłym spojrzeniem.

— A więc nadal go nienawidzisz?

— Oczywiście, że nie. Właściwie jest wręcz przeciwnie.

Wyznanie wypływa z ust Hermiony, jakby właśnie spożyła Veritaserum. Powiedziała na głos dużo prawdy, szczególnie względem swojego dawnego wroga. Obie czarownice milczą przez dłuższą chwilę. I nagle w oczach Narcyzy pojawia się delikatny, subtelny blask.

— Rozumiem, dlaczego Draco tak bardzo cię lubi.

W tym momencie Hermiona zaczyna kaszleć. 

— Słucham? — wykrztusza dość niewyraźnie.

— Mój syn. Uwielbia cię.

— On… mnie uwielbia?

— O tak. To było dość oczywiste tego ranka w naszej kuchni, kiedy dzieliliśmy się limonkowym deserem. A kiedy Draco o tobie mówi… o Merlinie, cała jego twarz się zmienia. Ale jest też oczywiste, że boi się nam o tym powiedzieć. Obawia się naszych reakcji, jak sądzę.

— Ze względu na status mojej krwi — ​​podsumowuje Hermiona.

Narcyza podnosi swoją filiżankę. 

— Między innymi, moja droga.

— Czyli jest coś jeszcze?

— Twój majątek. Albo raczej jego brak, jak zakładam. Twoje stanowisko w tym samym Ministerstwie, które ukarało naszą rodzinę. I twoje wcześniejsze powiązania z najmłodszym chłopcem Weasleyów, który niewątpliwie nadal nienawidzi mojego syna.

Gdy Narcyza skreśla kolejne pozycje ze swojej listy w tym nieprzyjemnym, arystokratycznym rytmie, w gardle Hermiony pojawia się gula strachu. Jak mogła być tak głupia? Tak nierozsądna, by pomyśleć, że może ona i Draco Malfoy mogliby kiedykolwiek dzielić coś więcej? Że jego uprzedzeni rodzice mogliby aprobować kogoś takiego jak ona?

— Rozumiem — mówi głucho. — Powinnam już chyba iść, tak?

Narcyza odpowiada głośnym śmiechem. 

— Och, moja droga, ależ skąd! Chyba źle mnie zrozumiałaś.

— Tak?

Narcyza znowu chichocze, jakby Hermiona właśnie opowiedziała jej bardzo zabawny dowcip. 

— Oczywiście. To są właśnie zastrzeżenia, które Draco uważa, że będę mieć wobec waszej… przyjaźni.

— Ale…?

— Już ich nie mam? — kończy za nią Narcyza. — Nie, nie mam. Oczywiście, kiedyś miałam. Kiedyś żywiłam szczerą nadzieję, że Draco zejdzie się z kimś z Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki. Zwiąże nasz ród z nową, czystą krwią, a to wypełni nasze krypty jeszcze większą liczbą galeonów. Chciałam dla nas tej przyszłości prawie tak żarliwie jak Lucjusz. Ale teraz zaczęłam pragnąć dla mojej rodziny innych rzeczy. Rzeczy, które są znacznie trudniejsze do zdobycia.

— Jak na przykład?

— Spokój — wyrzuca z siebie Narcyza. — Kojący, stoicki, pozbawiony ambicji spokój. I, jeśli chodzi o Draco, również szczęście.

— Więc jak ja wpasowuję się w tę nową wizję przyszłości twojej rodziny?

Narcyza kręci głową. 

— Moja droga, w tak krótkim czasie przyniosłaś ze sobą obie rzeczy, których tak rozpaczliwie pragnę: spokój do tego domu i szczęście dla Dracona. To nieoczekiwane, przyznaję, ale nie niepożądane. Ani trochę. A więc pytasz, jakie miejsce zajmujesz w naszej przyszłości? To zależy wyłącznie od ciebie.

Hermiona mruga raz, dwa razy. Potem uśmiecha się szeroko i unosi różdżkę w kierunku tarty żurawinowo-orzechowej.

— Jeszcze troszkę deseru, Narcyzo?

***

Słońce zaszło, a żółty wystrój zbladł do o wiele bardziej znośnego złotego odcienia, kiedy dwie czarownice w końcu wyszły z pokoju. Pozostają zaangażowane w tak głęboką rozmowę, że żadna z nich nie zauważa szczupłej sylwetki z przygnębieniem opartej o ścianę naprzeciwko drzwi salonu.

Narcyza jako pierwsza dostrzega swojego syna. 

— Draco, kochanie, co tu robisz?

— Ja… — zaczyna, ale matka przerywa mu, zanim Draco zdąży zaserwować jej jakąś wymówkę.

— Jeśli upierasz się przy snuciu po domu  jak duch po Hogwarcie, kochanie, to przynajmniej postaraj się nie garbić. — Narcyza odwraca się od syna, by stanąć twarzą w twarz z młodą czarownicą u jej boku. — Hermiono, kochanie, będziesz musiała mi wybaczyć, ale właśnie poczułam, że jestem już dość zmęczona. Czy masz coś przeciwko, jeśli was zostawię?

— Oczywiście, że nie, Narcyzo. I jeszcze raz dziękuję za zaproszenie na herbatę. To było… bardzo pouczające.

Czarownice wymieniają konspiracyjne uśmiechy, zanim Narcyza oddali się od nich korytarzem. Draco czeka z rozpoczęciem rozmowy, aż jego matka zniknie za rogiem.

— Narcyzo? — pyta, marszcząc brwi z niedowierzaniem.

— Tak brzmi imię twojej matki.

— A Hermiona?

— Tak ja się nazywam. 

— Czy ona… czy moja matka cię przeklęła, czy coś?

Hermiona udaje, że przeszywa ją dreszcz. 

— Gorzej. Przytuliła mnie.

Draco mruga raz, dwa razy, a ona musi bezwzględnie przed sobą przyznać, że uważa to za niezwykle urocze.

Hermiona obejmuje go ramieniem i odciąga od ściany. 

— Daj spokój, umieram z głodu. Nie można żyć samą herbatą kwiatową i tartami.

Draco pozwala jej ciągnąć się wzdłuż korytarza, milcząc i wciąż mrugając, jakby właśnie otrzymał naprawdę zaskakującą wiadomość. Kiedy w końcu odzyskuje głos, chrypi: 

— Byłem taki… nie przygotowałem niczego na dzisiejszy obiad. Czy powinniśmy…? Może Maevy i inne skrzaty ugotują nam coś do jedzenia?

— Nie. Dziś się zbuntujmy.

Hermiona przesuwa palcami wzdłuż jego ramienia, aż jej dłoń dopasuje się do jego własnej. Wzdycha z zadowoleniem, gdy jego palce splatają się z jej palcami, po czym lekko opiera głowę o jego bark.

— Powiedz mi, Draco, czy jadłeś kiedyś mugolskie jedzenie na wynos?

***

— Na Merlina, czy moja matka naprawdę cię przytuliła? — pyta Draco z ustami pełnymi kurczaka tikka masala. Używa widelca, aby wskazać na styropianowy pojemnik, który trzyma. — Nawiasem mówiąc, to cholernie smaczne.

— Oczywiście, że tak. No i a nie mówiłam? Nic nie przebija mugolskiego żarcia na wynos. Nic.

Hermiona sama bierze kęs, delektując się lepką perfekcją palak paneer i po cichu gratulując sobie dzisiejszego doboru kuchni. Wcześniej, kiedy Draco został w swojej bibliotece, by transmutować ich zielone, aksamitne fotele w wygodną sofę, ona wróciła do domu przez sieć Fiuu i zbiegła na dół, podążając do rozmaitych lokali z jedzeniem na wynos na swojej ulicy. Był pewien moment napięcia, kiedy wahała się między pizzą a indyjskim jedzeniem. Ale sądząc po zadowolonym wyrazie twarzy Dracona zajadającego się kolejnym kęsem kurczaka nasączonego maślanym sosem pomidorowym, wybrała mądrze.

Kiedy Draco odkłada na bok swoją porcję, wyraz jego twarzy zmienia się w inny rodzaj zadowolenia – w postać wszechobecnego uśmieszku.

— I tak Hermiona Granger wypowiada swoje ulubione zdanie wszechczasów.

— Co? Mugolskie jedzenie na wynos?

— Nie. Raczej: a nie mówiłam.

Hermiona chichocze, i robiąc to, nie czuje się ani trochę głupio. 

— To tylko jedno z moich ulubionych zdań, które musiałam powtarzać aż tyle razy.

— Zapewne wraz z „Zbadajmy to” i „Na litość Merlina, Harry, nie rób tego”.

Hermiona sapie w udawanym szoku. 

— Draconie Malfoyu, czy ty właśnie użyłeś prawdziwego imienia Harry’ego Pottera?

— Cholera, myślę, że tak. Szybko, rzuć mi Chłoszczyść na język.

— Czy Chłoszczyść nie rozwidliłoby ci go bardziej? To znaczy, twojego języka.

— Tania riposta wobec ślizgońskiego węża, co?

— Wszystkie ślizgońskie riposty są z natury tanie.

Draco przewraca oczami, i ku radości Hermiony, szczypie lekko jedną z jej nóg, którą przysunęła do niego podczas kolacji. W tej chwili oboje siedzą na przeciwległych końcach świeżo transmutowanej sofy: on ze swoimi długimi nogami wyciągniętymi do przodu, a ona oparta o wywinięte ramię sofy, z bosymi stopami rozłożonymi na poduszkach. W odwecie za jego uszczypnięcie Hermiona wbija palce obu stóp pod jego udo, a następnie nimi porusza.

— Obrzydliwe, Granger. Wolę nie wiedzieć, gdzie były te stopy.

— W moich butach — mówi, uśmiechając się i wskazując na balerinki, które zdjęła wcześniej. Draco wydaje z siebie zniesmaczony pomruk, ale uśmiecha się do niej w sposób, który przyspiesza bicie jej serca.

— Jakby to była jakaś pociecha — narzeka.

— Czy chciałbyś, żebym poszła pogrzebać w jakimś błocie, żeby dać ci punkt odniesienia?

— Błoto może wyjść nawet na plus.

— Nie waż się dyskredytować moich pięknych stóp, Draconie Malfoyu. Albo moich balerinek.

Jego uśmiech staje się złośliwy. 

— Co do tych twoich małych bucików, Granger….

— Tak? Co z nimi?

— Cóż, ciężko nie zauważyć, że są bardzo... zielone.

— Och, czyżby? — pyta pogodnie. — Jak to się stało? Pozwól, że natychmiast naprawię ten błąd.

Odrzuca na bok swój własny pojemnik z resztkami jedzenia na wynos, wyciąga różdżkę z kieszeni swetra i skanduje Finite Incantatem nad butami. Ich kolor natychmiast powraca do gryfońskiej czerwieni.

— Przeoczyłaś coś — ciągnie Draco, wskazując jedną ręką na całą jej osobę. Dopiero wtedy Hermiona przypomina sobie, że dziś wieczorem prawie wszystko co ma na sobie jest zielone.

— Cholera jasna — mruczy, a potem wielokrotnie rzuca to samo zaklęcie na swoje ubrania. Z kolejnym machnięciem różdżki jej sweterek czerwienieje, a płatki na sukience wracają do pierwotnego różu. Jest tak zajęta niszczeniem kreacji Maevy, że nie zauważa, jak ręka Draco wślizguje się do kieszeni marynarki, w której trzyma on swoją różdżkę.

— Zadowolony? — pyta Hermiona, ponownie kierując się twarzą do niego z wyniosłym uniesieniem podbródka. Ale Draco wciąż się złośliwie uśmiecha, jakby wygrał jakąś nagrodę.

— Czerwień naprawdę nie jest twoim kolorem, Granger. Myślę, że dużo lepiej wyglądasz w zieleni.

Hermiona prycha, pomimo trzepotania w jej sercu. 

— Nie sądzę.

— Nie wierzysz mi? Więc może sama powinnaś to zobaczyć.

Zdezorientowana przechyla głowę na bok. 

— Draco, co ty…?

Zamiera, gdy ponownie dostrzega swoje ubrania. Które zostały przemienione z powrotem w zielone. Ale nie jest to wiosenna zieleń. Tym razem barwy są ciemne, leśne, ślizgońskie. Ma zamiar wyciągnąć różdżkę, by cofnąć zaklęcie i być może przekląć go na dokładkę. Ale potem po prostu jęczy. Po wczorajszej wyprawie do Dziurawego Kotła i dzisiejszej emocjonalnej karuzeli po prostu nie ma siły na rzucenie jeszcze jednego zaklęcia.

— Niech ci będzie — jęczy. — Jestem zbyt wykończona, by z tym walczyć. Gola, Slytherin, gola. Rah, Slytherin, rah.

Draco śmieje się – tym głośnym, prawdziwym dźwiękiem, który sprawia, że ​​jej serce bije jeszcze szybciej. 

— To doskonała wiadomość, Granger. Najwyraźniej wszystko, co muszę zrobić, aby wygrywać nasze potyczki, to cię zmęczyć.

Powinna prawdopodobnie pokłócić się z nim lub pouczyć go odnośnie użycia zaklęć na jej ubraniach wbrew jej woli. Zamiast tego wzdycha sennie, wyciąga stopy spod jego uda i rozciąga swoje nogi na jego kolanach.

W odpowiedzi na tę nową intymność Draco zastyga, a jego twarz staje się pusta. Hermiona jednak nauczyła się już jego nastrojów wystarczająco dobrze, aby zobaczyć, że blondyn myśli. Rozważa i ocenia kierunki działania, zanim podąży za tym wybranym. Hermiona zamyka więc oczy, kładzie się całkowicie na sofie i czeka, aż Draco podejmie decyzję.

W końcu chłopak kładzie dłonie na jej gołych nogach i owija swoje długie palce wokół jej łydek. Hermiona wydaje z siebie radosny pomruk i wtula się głębiej w sofę. I jeszcze bardziej w niego.

Pozostają w takiej pozycji, aż oboje tracą poczucie czasu. Żadne z nich nie komentuje ich aktualnego położenia. W rzeczywistości żadne z nich nie odzywa się przez resztę wieczoru. Pozostają takimi, jakimi są – Hermiona z zamkniętymi oczami i Draco wpatrujący się w ogień kominka i kreślący kciukami wzory na jej skórze – aż w końcu dziewczyna zasypia.


1 komentarz: