A więc mamrocze Hermiona nad brzegiem kieliszka możliwe, że spotykam się z Draconem Malfoyem.

Harry wzdryga się na jej wyznanie, ale za to Ginny piszczy triumfalnie.

Wiedziałam! praktycznie krzyczy, sprawiając, że pozostali goście wymyślnej, mugolskiej restauracji rzucają nagłe spojrzenia w stronę ich stolika. Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam!

Hermiona wzdycha i odstawia swoje wino – Chateaux Margaux z 1989 roku, bo lubi się rozpieszczać, gdy nie przebywa w obecności Dracona. Jest piątek. Wieczór.  Dzień przed jej następną… no cóż, randką z Draco, skoro w końcu zdecydowała się wyznać ten fakt Harry’emu i Ginny. Przy dobrym jedzeniu. I dużej ilości Bordeaux.

Nie myliłeś się ze swoimi podejrzeniami, Harry przyznaje. Ale przysięgam, to po prostu samo się stało. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że to rzeczywiście się dzieje, dopóki tamtego wieczora nie zasiałeś tego pomysłu w mojej głowie.

— Jestem w tym całkiem dobry — mówi Harry, mądrze kiwając głową.

Ginny tylko przewraca na niego oczami i nachyla się ku Hermionie.

Opowiedz mi. Opowiedz mi wszystko.

— Nie jestem nawet pewna, od czego zacząć.

— Zacznij od pocałunków sugeruje Ginny. Zawsze dobrze jest zacząć od pocałunków.

Harry dławi się dramatycznie, a kilku bardziej zirytowanych klientów restauracji ponownie wpatruje się w ich stół. Harry wygląda, jakby miał zamiar kontynuować ten głośny pokaz wstrętu, więc Hermiona gwałtownie macha dłonią, chcąc odeprzeć pomysł Ginny.

Nie, nie, nie! To nie tak. Nie sądzę, żebyśmy celowo ze sobą randkowali; bardziej jakbyśmy… „de facto randkowali”, tak bym to nazwała. To znaczy, jeszcze się nie całowaliśmy. Cóż, z wyjątkiem tego razu, kiedy w zeszłym tygodniu pocałowałam go w policzek. I dwa tygodnie temu. Ale wtedy zrobiłam to tylko po to, żeby go sprowokować, bo nie poprosił mnie wcześniej o pozwolenie na połączenie naszych kominków siecią Fiuu…

Co takiego? Harry wzdycha dramatycznie.

— Och, to było tylko małe nieporozumienie. Widzicie, Draco zauważył, że potajemnie tak naprawdę nienawidzę teleportacji…

Nienawidzisz się teleportować? pyta Ginny, zaskoczona, a Harry kiwa głową ze zrozumieniem. Jej przyjaciel niewątpliwie pamięta dzień, w którym Hermiona perfekcyjnie zdała swój egzamin i otrzymała oficjalne uprawnienia do teleportacji. Tak samo, jak pamięta dzień, w którym ten paskudny Śmierciożerca, Yaxley, zmusił ją do walki z nim podczas wojny i tym samym zrujnował dla niej całą ideę magicznego przenoszenia się między miejscami.

— Nienawidzę tego. Prawie tak samo jak latania. Więc technicznie Draco próbował zrobić dla mnie coś naprawdę przemyślanego. Choć w irytująco nachalny sposób.

— Uch, tak — mówi Harry.

Ale było to też całkiem urocze argumentuje Hermiona. Myślę, że on po prostu nie wie, jak powstrzymać się przed swoją ekstrawagancją. Podobnie jak w przypadku wina, które zaserwował na naszej pierwszej kolacji. To znaczy, Merlinie, jednak butelka Cheval Blanc z 1947 roku prawdopodobnie kosztuje więcej niż całe moje mieszkanie…

— Ale to Malfoy, prawda? — prycha Harry. — To wszystko jedno wielkie przedstawienie. Jak te jego głupie pawie.

Hermiona krzywi się na ten przerywnik z jego strony. 

— Draco nawet nie lubi pawi. Najwyraźniej są strasznie podłe dla Plejadesa…

Ple-co?

— Plejadesa. To puchacz Dracona. Którego swoją drogą uwielbiam i który jest dla mnie cudowny. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak zmusiliśmy go do przenoszenia listów między nami podczas obiadu w zeszłym tygodniu. I to przez prawie cztery godziny, aż w końcu miał już tego serdecznie dość i…

— Ty i Malfoy korespondowaliście przez sowę? Przy obiedzie?

Hermiona czuje, że się rumieni. 

— Cóż, stół w małej jadalni jest dość długi i…

Małej jadalni?

Tak.

— Mniejszej niż co?

Niż wielka jadalnia.

Oczywiście.

— Oczywiście. W każdym razie stół w małej jadalni ma około dziewięciu metrów długości, a to oznacza, że siedząc na jego przeciwnych końcach ​​prawie nie słychać drugiej osoby…

Czekaj, Malfoy jest właścicielem stołu, który jest uważany za mały, podczas gdy ma dziewięć metrów długości?

Tak.

Dobry Merlinie, Hermiono, to tak, jakbyś co tydzień jadła kolację z Bruce’em Wayne’em.

— To samo mu powiedziałam! Ale oczywiście Draco nie zrozumiał tego odniesienia.

Kim jest Bruce Wayne? pyta Ginny.

— Batmanem — odpowiadają jednocześnie Harry i Hermiona. 

Ginny natomiast odpowiada: 

Kim jest Batman?

Harry i Hermiona jednocześnie potrząsają głowami.

— Ech ci czystokrwiści wzdychają oboje.

***

Hermiona nienawidzi tego przyznawać, ale wino naprawdę poprawia sytuację.

Ku ogólnej radości wszystkich innych gości restauracji, ich rozmowa staje się coraz bardziej kłótliwa. Wtrącenia piętrzą się równie gęsto co nieporozumienia, stają się coraz głośniejsze, aż Hermiona obawia się, że zostaną wyrzuceni z lokalu, zanim zdążą skończyć swój posiłek. Nalewa Harry’emu i Ginny lampkę Chateaux Margaux w nadziei, że zaczną sączyć trunek zamiast wiecznie jej przerywać. Potem zaczyna im wszystko opowiadać.

Pomija kilka szczegółów, na przykład to, jak często stopa Dracona przypadkowo, a jednak celowo muskała pod stołem jej własną. Albo to, jak jej żołądek się rozgrzewa, a mózg brzęczy, gdy napotyka jego spojrzenie na dłużej niż tylko kilka sekund.

Ale mówi Harry’emu i Ginny też o wielu innych rzeczach, takich jak pieczenie, rozmowy i spotkanie z jego rodzicami. Opowiada im o butelce Ogdena, która prawdopodobnie wciąż czeka nieotwarta w jego kuchni, i o limonkowych makaronikach oraz o tym, jak na nią patrzył, kiedy sprawiła, że jej kieliszek pełen Cheval Blanc zniknął. Kiedy dochodzi jednak do kwestii ich wzajemnych obrażeń i sposobu, w jaki Draco włożył jej krwawiący palec do swoich ust, Harry prawie opluwa drogim czerwonym winem cały ich stół.

Co?

Hermiona wzdryga się na to wspomnienie. 

Wiem. To było zdecydowanie… coś.

Taa prycha Harry, co robi zwykle tylko wtedy, gdy jest odrobinę pijany. Chyba coś niezbyt higienicznego.

Ale także symbolicznego, prawda?

Gdy tylko Ginny zadaje pytanie, oboje z Harrym wymieniają zmartwione spojrzenia. Potem oboje spoglądają na Hermionę.

Czy on jest nadal, wiesz…?

— Wielkim, czystokrwistym dupkiem? Hermiona kończy za Harry’ego. Nie sądzę. Nie po tym, co zrobił z moim palcem. Po tym jak mnie uzdrowił, Draco zasadniczo przyznał, że nie wierzy już w bzdury o czystości krwi. Ale wiem, że każdy rasista potrzebuje czasu, by pogodzić się z własnymi bzdurami. Czasem nawet całego życia.

Czy masz zamiar aż tak długo czekać? — pyta szorstko Harry. Jednak to Ginny sięga przez stół, by ująć dłoń Hermiony.

Co mówi ci twoje serce?

Hermiona przygryza dolną wargę, zanim odpowiada. 

Moje serce mówi mi, że Draco się zmienia. Że wie, że był okropnym człowiekiem, i jest mu przez to źle. Dosłownie. On chce być lepszy – stara się być lepszym człowiekiem. I myślę… Myślę, że chciałabym ujrzeć kiedyś tego wyniki.

Cisza przy stole zapada na bardzo długą chwilę i trwa nawet po pojawieniu się miseczek z deserem. Harry wciąż jest pogrążony w zamyśleniu, apatycznie przeciąga łyżką przez swój topniejący deser, kiedy Hermiona mówi: 

Harry, jeśli to sprawi, że poczujesz się trochę lepiej, masz moje pozwolenie na przeklęcie go, jeśli mnie skrzywdzi.

Harry uśmiecha się pod nosem lekko pijany. 

Hermiono, jeśli Draco Malfoy cię skrzywdzi, po prostu będę pierwszym z bardzo długiej kolejki ludzi chcących mu nakopać.

Brwi Ginny poruszają się sugestywnie.

Najwyraźniej włączając w to Gregory’ego Goyle’a.

W tym momencie Harry i Hermiona wydają z siebie bliźniacze jęki.

Jeśli dzięki temu poczujesz się trochę lepiej, Hermiono mówi Ginny, znów unosząc brwi — to ja cię rozumiem. Mam na myśli ten fizyczny pociąg.

Harry tak szybko obraca głowę w kierunku swojej narzeczonej, że prawie robi sobie tym krzywdę. 

— Co masz na myśli, mówiąc, że „rozumiesz” ten pociąg fizyczny?

Ginny wzrusza ramionami. 

— Do Malfoya. Facet z pewnością nie jest trollem. I nadal mam w swoim umyśle dość żywe wspomnienia, jak dobrze wyglądał w stroju do Quidditcha.

— Wiesz, też grałem w Quidditcha — narzeka Harry.

Och, wiem. Ginny obejmuje ramieniem Harry’ego i nachyla się nad nim tak, że muska nosem jego policzek. — Jak myślisz, dlaczego niebawem za ciebie wyjdę, Potter?

Tym razem tylko Hermiona jęczy. Być może dlatego, że jej usta są w tej chwili jedynymi przy ich stole, które nie są zajęte całowaniem. Gorączkowo prosi kelnera o rachunek, mając nadzieję, wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi, że uda im się w spokoju opuścić restaurację, zanim zostaną z niej wyrzuceni za naruszanie zasad przyzwoitości.


1 komentarz: