Ale jak można od czegoś odejść i jednocześnie do tego wrócić? ~ Neil Gaiman, Koralina

Kategoria: Komedia, Fluff

Rating: M

Ostrzeżenia: Odniesienia do tortur, nadużywanie alkoholu.

 

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu.

Draco jako dziecko przeczytał ten wers w pewnej książce. Nie miał zielonego pojęcia, co mogło to znaczyć, ale był też zbyt zestresowany, by zapytać o to ojca.

Odkąd pamiętał, wszyscy mówili mu, że jest mądry. Matka. Ojciec. Dziadkowie. Rodzice innych dzieci.

Był Draconem Malfoyem. Był bystry. Miał łamać serca.

I to właśnie filary, na których budował swoją tożsamość.

Przez całe życie bardzo starał się robić jedynie te rzeczy, które budowały w ludziach przeświadczenie, że jest mądry. Nie zadawał dodatkowych pytań, kiedy czuł, że prawdopodobnie powinien już dawno znać na coś odpowiedź. Nie próbował robić rzeczy, jeśli nie miał pewności, że mu się to uda.

Oszukiwał – co mogło zdawać się niesprawiedliwe, ale jeśli był na tyle sprytny, by uszło mu to płazem, czy nie podkreślało to jego racji?

Jednak mimo wszystko w życiu nie poszło mu tak dobrze, jak się tego spodziewał.

Po pierwsze, bycie Draconem Malfoyem stało się czynem haniebnym. Po drugie, całą swoją formalną edukację odbył w Hogwarcie, będąc nieustannie przebijany we wszelkich osiągnięciach przez mugolaczkę. I finalnie, w ostatnim czasie to właśnie ta mugolaczka rozdzierała jego serce na strzępy.

Wszystkie drogi mogły kiedyś prowadzić do Rzymu, ale sądząc po życiu i doświadczeniach Dracona, obecnie wszystkie prowadziły do niesfornowłosej i apodyktycznej, wszechwiedzącej kujonki Hermiony Granger.

Bez względu na to, jakiego dokonał wyboru lub nad jakim aspektem swojej tożsamości próbował popracować, irytująco wielkie oczy Granger w jakiś sposób zawsze pojawiały się na horyzoncie jego życia, zaczynając go tłamsić.

Nigdy nie udało mu się popisać swoją bystrością, kiedy była w tym samym pomieszczeniu. Nigdy. Nawet w najmniejszym stopniu. Granger po prostu emanowała swoim osobistym blaskiem. Cokolwiek osiągnął, Granger prawdopodobnie i tak dokonała tego już dwa lub trzy lata wcześniej i to nawet bez większego przygotowania.

Był Draconem Malfoyem i, podobnie jak wszyscy inni Malfoyowie, został Śmierciożercą, uważając, że świat byłby o wiele wspanialszym miejscem, gdyby zarozumiałe szlamy przestały mu to wszystko psuć.

W jakiś sposób ta droga również prowadziła do Granger: wrzeszczącej w agonii w jego salonie, podczas gdy jego ciotka ją torturowała. Kiedy stał zmrożony w przerażeniu, dotarło do niego, że świat bez zarozumiałych szlam nie jest światem, w którym mógłby być lepszy, ale światem z o wiele niżej zawieszoną poprzeczką.

Więc odszedł od tej całej ideologii. Myślał, że obrócenie życia o sto osiemdziesiąt stopni pośle go w takie miejsce, w którym już nigdy nie spotka się z Granger.

A jednak…

Draco nie był pewien, czy jego świat był tak mały, czy Granger w jakiś zaskakujący sposób stała się tak niewiarygodnie duża. Czy też może zrobiła coś, co zaburzyło prawa fizyki albo grawitację, przez co te nieustannie pchały ją na tę samą ścieżkę, którą sam sobie obrał.

Wylądowali w tej samej organizacji charytatywnej, co, jak sobie wmawiał, byłoby całkowicie w porządku, biorąc pod uwagę, że była to naprawdę duża organizacja charytatywna, a on sam nie był jej zbyt aktywnym członkiem poza wypisywaniem dla nich wielu sutych czeków. Ale potem jakimś sposobem został wciągnięty w organizację gali charytatywnej, co zaskutkowało tym, że musiał zaplanować tę galę z Granger.

Draco mówił sobie, że to w porządku, kiedy ponownie w mgnieniu oka znalazł się z Granger na tej samej drodze, znów w towarzystwie jej wielkich oczu i starannie zaciśniętych ust. Próbował skręcać w ostatniej chwili, jakby wykonywał Zwód Wrońskiego czy coś w ten deseń, ale jego droga zawsze w końcu znów kierowała się ku Granger.

Przypominał sobie o tym fakcie przez cały wieczór, kiedy wychylał kieliszek szampana za kieliszkiem i tańczył, trzymając ją w ramionach, wielokrotnie tonąc w jej irytująco wielkich oczach.

Było dobrze, aż w końcu przestało tak być.

Po wszystkim okazało się, że Draco wypił jednak zbyt wiele szampana, wmawiając sobie, że to naprawdę będzie jego ostatnia interakcja z Granger. Kiedy stali razem w pustej sali balowej, Granger zrzuciła buty i wyciągnęła z włosów szpilki utrzymujące je na miejscu, jednocześnie pomagając skrzatom sprzątać. Jej oczy stawały się większe i były coraz bliżej, a kiedy spojrzała na niego i zażartowała z topniejącej, lodowej rzeźby, Draco zapomniał zrobić unik.

I ją pocałował.

Pocałował ją, a ona odwzajemniła pocałunek. I całowali się nieprzerwanie, idąc w górę po schodach, a potem długim korytarzem do jego pokoju. Zdjął z niej sukienkę i wplątał dłonie w jej niesforne włosy; spijał wszelkie jęki, które wypływały z jej idealnych ust; skubał, kąsał i całował jej błyszczącą skórę; patrzył, jak jej ogromne oczy ciemnieją.

Kiedy w niej doszedł, a potem zasnął, całując ją i trzymając w swoich ramionach, uznał, że może jednak wszystkie drogi miały prowadzić go do Granger. Może właśnie to o nią chodziło.

Tyle że kiedy obudził się następnego ranka, jej już nie było. Leżał w łóżku od dziesięciu godzin, próbując ponownie przeanalizować całą swoją egzystencję.

Jego droga prowadziła do Granger, ale teraz, kiedy już do niej dotarł, ona odeszła, zabrała swoje rzeczy i wyszła bez słowa, nie mówiąc nic nawet skrzatom domowym.

Rozpaczliwie zaciągnął się papierosem, który dyndał mu luźno między palcami.

Teraz, gdy na horyzoncie nie było już Granger o tych łanich oczach, nie był pewien, w jakim kierunku powinien się udać. Od jego jedenastego roku życia zawsze istniały tylko dwa kierunki – w stronę Granger albo z dala od Granger, co i tak zawsze okazywało się czymś zupełnie odwrotnym.

Czuł się tak, jakby igła w kompasie jego umysłu wirowała jak szalona. Nie wiedział już, która droga prowadzi do niej, a która wręcz przeciwnie.

Dlatego postanowił nie wstawać z łóżka, dopóki nie umrze.

Teoretyzował, że gdyby w kółko tylko palił i pił, prawdopodobnie mógłby skrócić szacowaną długość swojego życia nawet o połowę, co oznaczało tylko czterdzieści lub co najwyżej pięćdziesiąt lat żałoby.

Matka przyszła i próbowała zmusić go do zejścia na lunch, jednak on kategorycznie odmówił.

Całe popołudnie sączył Ognistą Whisky, a kiedy znalazł się na skraju omdlenia, a może nawet śmierci od zatrucia alkoholem, Granger zmaterializowała się nagle w jego sypialni.

— Móóój Boże — wybełkotał i usiadł prosto, by na nią spojrzeć. — Jak to jest, że moje życie zawsze musi zostać przez ciebie spieprzone?

Założyła ręce na piersi i stanęła wpatrzona w niego.

Draco wyrzucił dłonie w powietrze. 

— Nie ma znaczenia, co robię albo czego nie robię. To zawsze jesteś ty. Za każdym razem, gdy wypuszczę cię z mojego życia drzwiami, ty wracasz oknem. Nie mogę nawet spokojnie umrzeć we własnym łóżku. — Draco przycisnął dłoń do serca i opadł z powrotem na poduszki. — Co ja ci zrobiłem, żeby sobie na to zasłużyć…? — Zamrugał, a potem dodał: — Poza tym, co oczywiste, rzecz jasna.

Granger nadal nic nie mówiła, co było całkiem fortunne, bo Draco miał naprawdę wiele do powiedzenia.

— Zrujnowałaś mi życie. Unicestwiłaś moją tożsamość. Nigdy nie byłem najmądrzejszy, a teraz nawet bycie czystej krwi nie robi na nikim żadnego wrażenia – i co prawda przebolałem to, ale – ale dlaczego? Dlaczego musiałaś złamać mi serce?

Spojrzał na nią ponownie, wciąż trzymając dłoń na piersi.

Hermiona westchnęła i założyła kilka loków za uszy. 

— Draco… musiałam dziś rano złapać świstoklik. Jestem pewna, że ci o tym mówiłam.

Draco zamrugał i spojrzał w sufit. Teraz, kiedy o tym wspomniała, przypomniał sobie, jak szeptała coś w stylu, że nie może zostać, podczas gdy on był zajęty całowaniem jej i rozpinaniem sukienki, którą miała na sobie.

Coś o Szwecji.

— Och… — powiedział powoli. — Racja.


1 komentarz: