21 marca 2011

 

Trzy kluczowe zasady do osiągnięcia sukcesu w ogrodnictwie – Hermiona nauczyła się ich, kiedy wraz z Neville’em zaczęli rozszerzać zasoby jej ogrodu poza pomidory, fasolkę i cukinię – to dobre planowanie, przezorność i strategia. I właśnie to sprawiało, że ogrodnictwo okazało się idealnym hobby dla kogoś takiego jak Hermiona.

Początkowo, było to zajęcie ważne dla jej zdrowia fizycznego oraz psychicznego po tym, jak odeszła z Ministerstwa. Zlecone przez terapeutę – który ogromnie ją irytował – w celu rozładowania frustracji wywołanej wszystkimi ludźmi, którzy obchodzili się z nią jak z jajkiem.

Ale po sprawiedliwej porcji porażek, przełomie w terapii i poświęceniu czasu na odkrycie nowych rzeczy o sobie samej, Hermiona w końcu zaczęła rozumieć, że ogrodnictwo było czymś więcej niż tylko kopaniem dołków, wsadzaniem do ziemi roślin i ich podlewaniem.

Chodziło o tworzenie powiązań.

Powiązań między nauką, sztuką i biologią. Fascynowało ją harmonijne planowanie rozmieszczenia roślin i sprawianie, że rzeczy rozkwitały.

Eksperymentowanie było kolejnym kluczem do rozwoju, ale tego Hermiona jeszcze nie zdołała opanować do perfekcji – dotychczas wszystko, na czym się opierała, pochodziło z pokładów wiedzy przekazanej jej przez Neville’a oraz czerpanej z książek i doświadczenia – bo łączyło się to z jej własnymi problemami.

Eksperymentowanie z natury wiązało się z wieloma testami i częstymi błędami. A tych w swoim życiu popełniła już wiele i obecnie nie interesowało ją popełnianie kolejnych.

Chciała zachować status quo – sadzić to, czego potrzebowała, a plonów używać do pomocy innym.

Chciała osiągnąć w tym perfekcję, zanim odważy się spróbować czegokolwiek nowego.

Żeby tego dokonać, Hermiona wróciła do robienia dwóch rzeczy, które leżały u podstaw tego, kim była: do poszukiwania i nauki. Z tą różnicą, że teraz kierowała nią chęć doskonalenia siebie, by mieć możliwość naprawdę robić różnicę dla świata. I nie zabić się przypadkiem w trakcie.

Więc zamiast analizowania prawa, zarówno czarodziejów jak i magicznych stworzeń, studiowała klimat i wzorce pogodowe w swojej okolicy. Robiła to na długo przed tym, nim zaczęła uprawiać swoje własne zioła do eliksirów.

Zamiast dać się wciągnąć w intrygi najbardziej wpływowych ludzi w Ministerstwie, którzy chcieli jedynie używać jej wizerunku do tego, żeby samym wyglądać lepiej, Hermiona sprawdzała glebę pod kątem prawidłowego pH oraz opanowywała sztukę właściwego nawożenia ziemi.

Zamiast uprawiania polityki i uczenia się, których członków Wizengamotu unikać, a których nie, wyszkoliła się w czarach odstraszających szkodliwe wybryki dzikiej natury. Zbudowała szklarnię i opracowała magiczne sposoby na to, żeby utrzymać wszystko w takim stanie, jakiego potrzebowała.

I zamiast wykonywać pracę sześciu osób, Hermiona działała w pojedynkę: wykorzystując całą swoją wiedzę odnośnie tego jak pielęgnować ziemię, przygotowywała ją do obrodzenia w urodzajne plony.

To było ekscytujące. Nigdy nudne. I zawsze działało terapeutycznie.

Praktyczne hobby dla praktycznej osoby.

Ogrodnictwo nauczyło ją, że rozwój – włączając w to również jej umysł, ciało i pomysły – zaczyna się od nasiona. Co mogła dalej zrobić z tą wiedzą, zależało tylko od niej. Utrata roślin nauczyła ją wartości każdego istnienia, ludzkiego czy nie, i sprawiła, że zrozumiała, jak ważne jest uważne pielęgnowanie nowego życia, dopóki nie wyrośnie ono na zdrowe i silne.

Podobnie jak zioła do eliksirów, owoce czy warzywa, ludzkie życie do swojego rozwoju także potrzebowało opieki i nawozu, czasu i cierpliwości oraz słońca i wody.

Ale ogrodnictwo nauczyło ją również, że trzeba uważać na chwasty.

Ciężko było je zdefiniować, tak samo jak ludzi. Niektóre były nieszkodliwe, wtapiały się w środowisko i żyły w symbiozie wraz z posadzonymi roślinami. W rzadkich przypadkach, można było nawet uznawać je za przynoszące korzyści. Ale czasami okazywały się zabójcze i musiała je wyrywać od razu, gdy tylko je dostrzegła. Gdyby tego nie zrobiła, rozrosłyby się i stały jeszcze silniejsze, tłamsząc życie w młodych sadzonkach. Chwasty wyjaławiały glebę, wysysając z niej wszystko co dobre tylko po to, żeby się wzmocnić.

Jeden z takich chwastów czekał na nią w jej domowym gabinecie w postaci Tyberiusza McLaggena.

I Hermiona nie mogła się doczekać, aż ktoś wyrwie go z korzeniami.

Po wojnie pozycję Ministra Magii po cichu – i z użyciem archaicznych praw – pozbawiono władzy, co stworzyło wśród rządzących próżnię, jakiej Czarodziejski Świat jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczył. Chaos, jaki zapanował po zakończeniu wojny, spowodował, że przeszło to niezauważone. Ludzie byli zbyt zajęci powrotem do zdrowia i grzebaniem bliskich, by dostrzec, że każdy znaczący coś w ministerstwie oficjel, który nie był powiązany z Voldemortem, wykorzystał okazję, aby zająć jak najwyższą posadę i wypełnić nieustannie powiększającą się lukę.

Jedną z tych wolnych pozycji było stanowisko Naczelnego Maga, szefa Wizengamotu.

Czarodziej, który je objął stał teraz w jej gabinecie, zerkając na stół wypełniony miesięcznymi sadzonkami słodkiego groszku, kalafiora i papryki, które już prawie były gotowe do przesadzenia na zewnątrz. Jego obecność nie byłaby problemem, gdyby zmiana w strukturach rządu nie uczyniła go najbardziej wpływowym czarodziejem w kraju.

Ponieważ był dokładnie tak samo skorumpowany jak pozostali.

Po tym jak regularnie otrzymywał list od Teo z odmową przyjęcia ministerialnej oferty pracy przez Hermionę, zazwyczaj wysyłał do niej Cormaca i zawsze było to pouczające doświadczenie. Szczególnie, gdy temu udawało się zachowywać przemyślenia odnośnie jej ciała dla siebie – a także trzymać przy sobie ręce.

Mimo wszystko – Cormac był dość łatwy w obsłudze.

Ale Tyberiusz…?

Poza skłonnością do dawania łapówek, żeby osiągnąć każdy zamierzony sobie cel, nie znała go na tyle dobrze, aby móc sformułować jednolitą opinię na jego temat.

— Naczelny Magu — powitała go Hermiona, nie ruszając się ze swojego miejsca przy drzwiach.

Mężczyzna był bliski sześćdziesiątki, ale wyglądał młodziej i o wiele bardziej krzepko niż kiedykolwiek. Podobnie jak Cormac był wysoki, szeroki w ramionach i majestatyczny. Miał takie same brązowe, kręcone włosy, ale jego spojrzenie i postawa całkowicie różniły się od tego, co reprezentował sobą jego bratanek. Cormac beztrosko rzucał swoje uwodzicielskie spojrzenia. Tyberiusz był za to bardziej przenikliwy, ze wzrokiem utkwionym w niej niczym laser.

Musiał mieć cel i motyw, żeby się tak do niej zakraść. Wydawał się być typem człowieka, u którego za każdym działaniem stał jakiś powód – włączając w to nawet ubiór. Tyberiusz niemal z arogancją ubrał dziś swoje oficjalne szaty, które określały jego pozycję, a kiedy się odwrócił, przybrał łagodny wyraz twarzy – fałszywy niczym miedziany galeon.

— Ach, panna Granger. — Klasnął w dłonie. — Zastanawiałem się, kiedy przyjdziesz.

Planowała nie przychodzić, dopóki Tyberiusz nie opuści jej domu tym samym kominkiem, którym tutaj przybył. Hermiona cierpliwie odczekała trzydzieści minut w ogródku warzywnym, ale wychodziło na to, że mężczyzna dysponował zaskakująco wysokim poziomem wytrwałości.

Zupełnie jak jego bratanek.

– Twoje biuro jest dosyć… żywe.

Biuro było wystarczająco przestronne i przeważnie uporządkowane. Przytulne i profesjonalne na tyle, na ile Hermiona uważała to za konieczne. Nietknięte przez Pansy, chociaż ta naciskała, żeby je choć trochę udekorować. Na wyposażenie gabinetu składała się mieszanka różnorodnych mebli w stylu rokoko, które wtapiały się w białe ściany. Jego dopełnienie stanowiła dębowa podłoga, która z wyjątkiem kuchni, rozciągała się we wszystkich innych pomieszczeniach w domu. Na białym stole, naprzeciwko okna po lewej stronie od jej biurka stały pojedyncze doniczki z roślinami – dyptam i moly – które sprawiały jej w tym tygodniu niezłe kłopoty. Nie chciały kiełkować i potrzebowały dodatkowej uwagi. Zaraz obok ustawiła donice z warzywami gotowymi, aby wsadzić je w ziemię.

— Dziękuję. — Skłoniła lekko głowę. — Moje prywatne godziny przyjęć zaczynają się dopiero za godzinę.

— Przepraszam, nie byłem świadomy, że powinienem umówić się na spotkanie.

— Tak, cóż, niezależnie od twojej pozycji, mam swój harmonogram i za godzinę czeka mnie spotkanie, więc prosiłabym o streszczanie się. — Przecięła pokój, usiadła przy zagraconym biurku i gestem wskazała na miejsce naprzeciwko. — Jesteś tu na konsultację? W tej chwili nie przyjmuję nowych pacjentów, ale zawsze mogę przekierować cię do moich kolegów. Oczywiście, jeśli już się dowiem, jakiej opieki potrzebujesz.

Odmówił zajęcia krzesła, dając jej tym kolejną wskazówkę, że pojawił się tu z konkretnego powodu.

— Nie przyszedłem na konsultację. To czysto przyjacielska wizyta.

Hermiona nie była przekonana co do jego uśmiechu – koleżeński, groźny czy może jedno i drugie?

— Nie zdawałam sobie sprawy, że jesteśmy przyjaciółmi.

Uśmiech Tyberiusza stał się chłodny. Zdecydowanie miał być groźny.

— Mój bratanek wychwalał cię pod niebiosa jeszcze za czasów Hogwartu. Nadal to robi, nawet gdy otrzymuje twoje ciągłe odmowy dotyczące ofert pracy w Ministerstwie.

Walczyła, żeby powstrzymać niesmak malujący się na jej twarzy.

— Ach, rozumiem, ale to nie czyni z nas przyjaciół. Być może, co najwyżej, znajomych.

— Tak czy inaczej, Cormac stanowczo wierzy, że kiedyś zmienisz zdanie…

— Więc to oczywiste, że zupełnie mnie nie zna.

Przez moment wpatrywali się w siebie niczym przeciwnicy nad szachownicą, próbując przewidzieć ruch drugiej osoby. Hermiona starała się wypełnić różne luki. Odsuwając na bok status bohaterki wojennej, wciąż była tylko małym trybikiem w ogromnej maszynie. Obecność Tyberiusza łamała wszelkiego rodzaju przyjęte zasady… tak jak jej obojętność wobec tego, że się tu pojawił.

— Mała rada, panno Granger. Kiedy Naczelny Mag bierze wolne, żeby złożyć ci osobistą wizytę mimo swojego niezwykle napiętego harmonogramu, powinnaś przynajmniej udawać, że jesteś z tego powodu zadowolona.

— Zapamiętam. — Otworzyła teczkę leżącą na biurku, przygotowując się do swojego kolejnego spotkania. Złożyła na niej ręce, nachylając się lekko. — Oczekujesz szacunku ze względu na piastowane stanowisko, ale nazywasz to przyjacielską wizytą? Przyznaję, że jestem zmieszana. Czego potrzebujesz, Naczelny Magu?

Na początku Tyberiusz nie odpowiedział, przechodząc równym krokiem od sadzonek warzyw do pędów eukaliptusa, którego Hermiona trzymała w gabinecie, żeby odstraszał insekty.

— Zanim dowiedziałem się o twoim rzeczywistym oddaniu względem swoich obowiązków, gdy jeszcze pracowałaś w Ministerstwie, myślałem, że Cormac wyolbrzymia twoją inteligencję, ale teraz wiem, że mówił prawdę. Jesteś wystarczająco mądra, żeby sama zidentyfikować powód mojej wizyty.

— To prawda, ale nie lubię snuć domysłów.

— Poprzednia praca, jaką wykonałaś dla Ministerstwa przed swoim niefortunnym odejściem, była niezwykle imponująca. Tak bardzo, że chciałem osobiście zobaczyć, czy potrafisz przenieść ten sukces na kolejne stanowisko. — Wskazał gestem na biuro wokół siebie. — I cóż, wygląda na to, że tak.

Hermiona zacisnęła zęby.

— Obserwowałeś mnie.

— Obserwowanie to ostre określenie z dość negatywną konotacją. — Jego wymijająca odpowiedź bardzo przypominała jej Cormaca. Z samych złych powodów. — Preferuję myśleć o tym, jak o śledzeniu ścieżki twojej znakomitej kariery.

To dało jej… cóż, nie pomysł, ale coś, co potrzebowało potwierdzenia.

— Ach, więc to ty stoisz za tymi ofertami pracy z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Nie Hestia. — Znała odpowiedź; Hestia przewracała oczami zawsze, ilekroć dyskutowały o tych niedorzecznych propozycjach.

— A jeśli tak? — Przez moment jego wzrok pozostawał utkwiony w kłopotliwych roślinach stojących na parapecie, zanim przeniósł się na nią. — Departament Hestii Jones przechodzi kryzys wizerunkowy, którego nie zdołał zażegnać nawet awans Harry’ego Pottera na Szefa Biura Aurorów.

To właśnie się działo, kiedy brudną ranę pozostawiano bez opieki – jątrzyła się tak długo aż, niezależnie od tego jak wiele człowiek zrobił, żeby to naprawić, trzeba było amputować całą kończynę.

— Wygląda na to, że zaufanie społeczeństwa do tych, którzy bronili prawa i porządku, upada — powiedział Tyberiusz i zerknął pobieżnie przez okno, zanim znów skupił na niej uwagę. — To problem, który zdaje się nie obchodzić Harry’ego.

Używając magii bezróżdżkowej, Hermiona poruszyła palcami i podniosła czajnik, który był zaczarowany tak, aby utrzymywał ciepło. Kolejnym machnięciem nadgarstka nalała sobie parującego wywaru do pustej filiżanki. Tyberiusz obserwował ją, jakby powinna zupełnie inaczej zareagować na  jego słowa – i nie czuć się aż tak swobodnie, żeby po prostu pić herbatę w obecności najbardziej wpływowego czarodzieja w kraju.

Po wzięciu pierwszego łyka, postawiła filiżankę na spodku i zwróciła się bez zainteresowania do wpatrującego się w nią czarodzieja:

— Niektórzy mogliby powiedzieć, że Harry ma więcej powodów do zmartwień niż jedynie zaufanie społeczeństwa. Mnie samej przychodzi do głowy kilka innych rzeczy. Po pierwsze Śmierciożercy, których temat usiłujecie zamieść pod dywan. Zaledwie kilka dni temu zaginął Auror, kilkoro innych zostało rannych, a jednak nikt nawet nie wspomniał o tym w gazetach.

— Uznaliśmy, że nie ma potrzeby niepokoić ludzi.

— Więc kontrolujesz media? — Hermiona odchyliła się na krześle. — Już ktoś tak kiedyś robił.

Tyberiusz się nastroszył.

— To niezbyt trafne porównanie, panno Granger. Poprosiliśmy jedynie o opublikowanie historii tydzień później, bo nie chcieliśmy, aby ingerowano w śledztwo.

— Jakie śledztwo? Z tego co słyszałam, nadal nie pozwalasz Aurorom wysłać zespołu po Mathersa.

Tyberiusz założył ręce za plecami – pozycja wskazująca na komfort i wyższość. On też nie czuł się przez nią zastraszany i wyglądało na to, że koniecznie potrzebował to pokazać. 

Interesujące

— Jesteś bardzo dobrze poinformowana jak na kogoś, kto opuścił Ministerstwo i nie jest skłonny do powrotu.

— Jestem. — To było odważne stwierdzenie, zresztą tak jak i kolejne. — I nie jestem.

— Jaka szkoda — prychnął z niesmakiem. — Harry Potter mógłby skorzystać na tym, że miałby cię po swojej stronie. Draco Malfoy również.

Wewnętrznie podtrzymując swoją odmowę, wzięła kolejny łyk herbaty.

— Po co zatem czynić z nich dowódców, jeśli nie wierzysz, że będą w stanie poradzić sobie bez pomocy innych?

— To nie ich talent był powodem, dlaczego zajmują swoje aktualne stanowiska. — Tyle Hermiona już wiedziała, ale cierpliwie słuchała i obserwowała, jak Naczelny Mag tłumaczy się, wykonując przy tym zuchwałe gesty. — Harry Potter to Chłopiec-Który-Przeżył, obrońca wszystkiego, co dobre i sprawiedliwe. Draco Malfoy znalazł odkupienie jako człowiek, który obrócił się przeciwko tym, z którymi dawniej sprzymierzała się jego rodzina. Rywale i wrogowie zmieniają się w sojuszników. Ich współpraca jest iście poetycka.

Co za bzdury.

— Wybacz moją obcesowość, ale to nie jest teatrzyk, Naczelny Magu. To prawdziwe życie z dalece sięgającymi konsekwencjami twoich działań bądź ich braku. Być może są wystarczająco wykwalifikowani, by obejmować te pozycje, ale…

— Każdy z nas ma rolę, którą musi odgrywać, żeby nasz rząd i sposób, w jaki żyjemy, przerwały. — Był to ciekawy dobór słownictwa, zważywszy na to, jak wiele należało jeszcze zmienić. Jak wiele rzeczy wciąż nie działało. Jak wiele spraw było splamionych korupcją i zaburzonych ich niewłaściwym zarządzaniem. — Wszyscy muszą odegrać swoją rolę, łącznie z tobą, panno Granger. Ludzie cię szanują. Pamiętają twoje działania w czasie wojny. Ministerstwo skorzysta…

Albo, zamiast wykorzystywać mnie, żeby dopełnić tę cudowną trójkę, którą będziesz targał za sobą jako dowód swojego oddania w walce przeciwko Śmierciożercom, mógłbyś naprawdę wykonywać swoją pracę i zapewnić dofinansowanie konieczne dla Biura Aurorów i Oddziału Specjalnego. A potrzebują go, aby móc posprzątać bałagan wywołany przez ignorancję Wizengamotu. Brakuje im funduszy, są niewystarczająco przeszkoleni i zbyt ograniczeni… a jednak stale dajesz im coraz więcej obowiązków. 

— Ministerstwo ma wiele zadań. Od Biura Aurorów oraz Oddziału Specjalnego ledwie wymagamy, żeby wykonywali swoje obowiązki, abyśmy wszyscy mogli poświęcić się odbudowie naszej gospodarki i…

— Jestem świadoma twoich zobowiązań wobec gospodarki. — Hermiona założyła ręce na piersi. — Ale powiedz mi, które miejsce na tej liście priorytetów zajmują ludzie?

— Społeczeństwo czerpie korzyści z rozwoju ekonomicznego i stabilności.

— Mam na myśli w tej chwili. Co robisz, aby pomóc tym, którzy najbardziej tego potrzebują, teraz, w tym konkretnym momencie? Minie sporo czasu, zanim zmienicie resztę. A w międzyczasie bogaci się bogacą, a zwykli ludzie stają się coraz bardziej rozczarowani. — Spojrzenie Hermiony było ostre jak brzytwa. — Jak tam interesy na Pokątnej?

Powinien wiedzieć; w końcu był właścicielem każdej firmy i każdego budynku.

Poza sklepem z psikusami.

Fakt, że Naczelnemu Magowi pozwalano zarządzać prywatnymi interesami i nieruchomościami, podczas gdy to on uchwalał kolejne ustawy, z których bezpośrednio czerpał korzyści, był nie do przyjęcia. Niestety, z uwagi na bezprecedensową sytuację, żadne magiczne prawo nie miało tu zastosowania. Więc mimo, że teoretycznie Tyberiusz nie robił nic nielegalnego, to jawne pogwałcenie swego rodzaju etyki było dla Hermiony wręcz zatrważające. Ujawniło to potężną dziurę w sposobie zarządzania Czarodziejskim Światem. Dziurę, której wypełnieniem Wizengamot nie wydawał się być jakkolwiek zainteresowany.

I ludzie to dostrzegli.

— Interesy to nie jest coś, o czym przyszedłem dzisiaj dyskutować, panno Granger. Mój bratanek nie odniósł sukcesu w rozmowach z tobą na temat tego, co przekonałoby cię do zmiany zdania w sprawie naszych wielokrotnych ofert. Pomyślałem więc, że przyjdę tutaj osobiście, aby ustalić, czego oczekujesz. Jestem skłonny do negocjacji warunków, pensji i późniejszego wynagrodzenia, oczywiście wymiernego względem odniesionego sukcesu. — Przerwał. — To rzeczy, o których nikt oprócz nas nie musi wiedzieć.

I teraz dokładnie pokazywał to, jakim był człowiekiem. Został pozbawiony maski, którą nakładał na publiczne wystąpienia, więc Hermiona także zrzuciła swoją. A raczej zdarła.

— Nie chcę niczego, co możesz zaproponować, zapewniam cię. Twoje problemy są większe niż ja i moje tak zwane wpływy. Nie interesuje mnie objęcie stanowiska maskotki Ministerstwa. Nie znowu.

Tyberiusz przez dłuższą chwilę nic nie powiedział.

— Przypuszczam, że należysz do grupy, która chce obalić Wizengamot.

Twarz Hermiony pozostała bez wyrazu. Nie miał racji, jako że bezpośrednio nie utrzymywała kontaktu z ludźmi działającymi na rzecz obalenia obecnej władzy, ale też niezupełnie się mylił.

— Wiemy, że istnieją — dodał w odpowiedzi na jej ciszę. — I wiemy też, że masz ich poparcie. Dlatego powinnaś wrócić.

Cóż, to wiele wyjaśniało. Wizengamot chciał mieć ją pod swoim pantoflem.

— Nie interesuje mnie powrót. Ani dla ciebie, ani dla kogokolwiek innego. Prawdopodobnie powinieneś mniej skupiać się na próbach przekupienia mnie i spiskowaniu w celu uciszenia wszelkich skarg, a więcej na wykonywaniu swojej pracy. Ochronie ludzi. Pomocy im. Dawaniu Aurorom i Oddziałowi Specjalnemu szansy do walki poprzez odpowiednie fundusze i czas, którego potrzebują, żeby…

— Mamy ponad stu Aurorów…

— Zdaję sobie z tego sprawę. — Posłała mu ponure spojrzenie, które wyzywająco odwzajemnił. — Dawniej śledziłam tego typu rzeczy, kiedy jeszcze pracowałam dla Ministerstwa na jednej z moich wielu nieoficjalnych posad. Aurorzy próbują nadążyć z rozwiązywaniem regularnych zbrodni popełnianych przez zdesperowanych ludzi, którzy nie pozbyli się traumy po wojnie sprzed trzynastu lat, podczas gdy równocześnie zwalczają Śmierciożerców ukrywających się na prowincji w najbardziej widocznych miejscach, zgarniając ich po jednej grupie na raz. Nie mają wystarczająco dużo ludzi, żeby móc zrobić wszystko to, o co ich prosisz.

— Ministerstwo…

— Nie będę prowadzić dyskusji na temat tego, dlaczego wśród ludzi wzrasta popularność Śmierciożerców. — Hermiona nie miała nastroju na jego wymówki. — Bo chociaż ludzie są zgodni, co do tego, że Voldemort był megalomanem z mocno niedoskonałą filozofią, to dosyć zgodnie dochodzą do konsensusu, że całkowita zmiana systemu jest o wiele lepszą opcją niż to, co mają teraz.

Wyraz twarzy Naczelnego Maga zmienił się, stał się napięty, a on sam ledwie powstrzymywał gniew. Tyberiusz wyraźnie nie był przyzwyczajony, że ktoś miał czelność odzywać się do niego w sposób, w jaki zrobiła to Hermiona. Przywykł do szacunku.

Cóż, na szacunek trzeba sobie zasłużyć.

— Myślę, że nie zdajesz sobie sprawy z tego, kim jestem.

— Zapewniam cię, że wiem dokładnie, kim jesteś. Twoje szaty pokazują władzę, którą z radością dzierżysz. — Bez względu na to, jak bardzo jesteś do tego niewykwalifikowany. — Niemniej jednak, ja już nie pracuję dla Ministerstwa…

— Tworzymy zasady, które i na ciebie mają bezpośredni wpływ.

— Prawda, choć nie w ten dobry sposób.

Jego szczęka pracowała, kiedy wciąż próbował utrzymać nerwy na wodzy.

— I twój oddział jest finansowany przez Ministerstwo.

— Poprawka: był. Ufundowaliście uruchomienie go z powodów, które już dobrze znasz, ale teraz sami się finansujemy poprzez dotacje na badania, a sam szpital stał się własnością prywatną. Nie tylko nie masz już żadnej władzy nad moją pracą, ale przede wszystkim nie masz żadnej władzy w moim domu. — Hermiona pozwoliła, aby jej słowa zawisły w powietrzu, kiedy bez skrępowania wzięła kolejny łyk herbaty.

Mięta pieprzowa bez cukru czy miodu.

Jednak Tyberiusz zamiast zaatakować, zrobił coś dziwnego. Uśmiechnął się, wyglądając na szczerze zadowolonego. Pozytywnie porażonego. Zaangażowanego i zaintrygowanego jej osobą. Właściwie, wyglądał na odrobinę szalonego.

— Masz w sobie prawdziwy ogień, panno Granger. Tyle pasji i błyskotliwości. Jesteś osobą, której potrzebujemy. Powinnaś rozważyć powrót i wykorzystać swoje umiejętności w dobrym celu.

— Jak oświadczyłam już wiele razy, nie interesuje mnie powrót do Ministerstwa. Nie zamierzam pogrywać z żadne gierki.

— Czy chodzi o to, jak Ministerstwo poradziło sobie z twoim wypadkiem?

Lekceważący sposób, w jaki wspomniał o czymś tak głęboko osobistym, sprawił, że Hermiona drgnęła. Zauważalnie.

Znalazła się na krawędzi wytrzymałości.

— Tak, oczywiście, ale również nie. — To najlepsza odpowiedź, na jaką mogła się zdobyć.

— Och? — Tyberiusz wyglądał na zaintrygowanego.

— Jestem świadoma swoich własnych porażek w tym zakresie. Nie traktowałam siebie priorytetowo i zaufałam instytucji, która, jak się okazało, nie dbała o to, czy będę ją reprezentować żywa czy też martwa. Instytucji, która oczekiwała jedynie, że wykonam swoją pracę i będę ćwierkać peany o Ministerstwie, dopóki moja twarz nie zrobi się niebieska. Dosłownie.

I, niestety, nie wyolbrzymiała.

U szczytu swojej kariery w Ministerstwie, kiedy wypracowywała w tym miejscu długie godziny, zaniedbała siebie, ale doskonale wiedziała, kiedy pojawiło się to nieznośne uczucie pustki w głowie… a potem nie pamiętała już nic. Nie miała żadnych wspomnień z tego wydarzenia, ale najwyraźniej ktoś znalazł ją w konwulsjach na podłodze i w pośpiechu zabrał do Świętego Munga. Tydzień później obudziła się bez wspomnień ani wiedzy odnośnie tego, jak blisko była zapracowania się na śmierć.

Jedyne, co mogła sobie przypomnieć z tamtego okresu, to zmartwione twarze przyjaciół – a później rodziców. Zmagała się z faktem, że straciła wspomnienia i cały tydzień ataków, których wciąż nie zdołała sobie przypomnieć. Ataków, po których jej magia pozostawała niestabilna na długie tygodnie. Jej ciało było słabe, a umysł nieustannie zaniepokojony i niezdolny do stworzenia ciągu bardziej skomplikowanych myśli, nawet gdy jej magia się ustabilizowała.

Ataków, które wciąż jej groziły, jeśli nie będzie monitorować poziomu swojego stresu.

Ministerstwo chciało, żeby wróciła do biura już dwa dni po tym, jak się obudziła. I to właśnie ta prośba zainicjowała jej decyzję o odejściu. Jej zdrowie okazało się ryzykiem, które byli gotowi podjąć w imię swojego samozwańczego większego dobra i to zostawiło gorzki posmak w jej ustach.

Tyberiusz podszedł do tematu tak, jak uprawiał politykę – ostrożnie.

— Przyznaję, że można było poradzić sobie z tym lepiej. Jednakże…

— Jednakże nie mamy już o czym rozmawiać. Proszę, uznaj tę odmowę za wiążącą odpowiedź na wszystkie dalsze propozycje. Mam jeszcze sprawy do załatwienia, zanim rozpocznę godziny konsultacji. Sam trafisz do wyjścia.

Była już połowicznie za drzwiami, kiedy znów go usłyszała.

— Powinnaś to rozważyć, panno Granger. Wiem, jak wiele radości sprawia ci wprowadzanie zmian. Mogłabyś pomóc tysiącom ludzi.

— Dziękuję, ale wolę robić to po swojemu. — Pokusa zwyczajnie nie wystarczyła.

Po tych słowach wyszła.

_________________

 

22 marca 2011

 

Dokładnie jeden dzień po tym, jak zgodziła się na konsultację z tajemniczym pacjentem podsuniętym jej przez Teo, Hermiona siedziała w swoim domowym gabinecie, po raz trzeci czytając otrzymaną dokumentację, kiedy z jej kominka wyszła Narcyza Malfoy.

Interesujące.

Nie była to ostatnia osoba, której spodziewałaby się Hermiona, ale niewiele zabrakło.

Bo ostatnia pozycja na tej liście należała do jej syna.

Jeśli miało to jakiekolwiek znaczenie, to Narcyza, widząc Hermionę, wyglądała na równie zaskoczoną. Niewerbalne wskazówki mówiły jej, że Teodor był dużo przebieglejszy, niż mogłaby przypuszczać. Nie powiedział żadnej z nich o szczegółach swoich działań. Jednak zanim Hermiona zaczęła spekulować czy jako pierwsza powinna odezwać się do czarownicy, która próbowała – ale ostatecznie bez skutku – stłumić szok, kominek znów ożył i wyszło z niego dwóch ochroniarzy. Zajęli miejsca po obu stronach swojej podopiecznej, głęboko ściągnęli brwi i założyli ręce na piersi, starając się wyglądać onieśmielająco. 

Jakby to Hermiona była zagrożeniem.

Prawie się roześmiała.

Narcyza wystąpiła przed ochroniarzy. Miała na sobie lawendowe szaty ze srebrnymi akcentami i Hermiona zauważyła niepasującą, złotą opaskę na jej jasnej szyi. Makijaż, który podkreślał najlepsze rysy twarzy kobiety, był idealny, tak jak starannie uczesane blond włosy. Ubrała się tak, żeby imponować i Hermiona zastanawiała się, czy jej dobór szat byłby inny, gdyby znała tożsamość Uzdrowicielki, z którą została umówiona.

W młodości odpowiedź byłaby oczywista, ale teraz jednak nie wydawało się to takie jasne.

Hermiona wskazała na krzesło po drugiej stronie swojego biurka.

— Usiądź, proszę. — A zwracając się do ochroniarzy Narcyzy, powiedziała: — Wy możecie bez problemu poczekać za drzwiami.

Narcyza usiadła w zaproponowanym krześle, należycie układając dłonie na kolanach i prostując plecy; jej ochroniarze zdawali się wrosnąć w swoje miejsca. Hermiona wpatrywała się w każdego z nich, ale oni jedynie odwzajemniali jej ostre spojrzenia. W momencie, kiedy już otwierała usta, żeby znowu kazać im wyjść, Narcyza uniosła jeden palec i wskazała w kierunku wyjścia.

Bez słowa sprzeciwu wyszli i zamknęli za sobą drzwi. 

I wtedy zostały same.

Hermiona pozwoliła sobie na przesunięcie wzrokiem od lewej do prawej, zanim utkwiła wzrok w czarownicy przed sobą. To ta część rozmowy, podczas której z reguły prosiła pacjentów, żeby opowiedzieli odrobinę o sobie i o tym, co chcą osiągnąć pod jej opieką, ale dzisiaj jedynie czekała. Nie potrzebowały formalności; obie się znały – nawet jeśli tylko na tyle, by móc rozpoznać się na ulicy.

Albo w jej domu podczas wojny.

Dzisiaj Hermiona zdecydowała się po prostu siedzieć, czekać i obserwować, jak Narcyza skanuje wzrokiem wszystko w swoim zasięgu, wciąż nieruchoma, ponieważ odkręcenie głowy czy uniesienie nosa było dla niej wielce niestosowne.

To nie miało znaczenia. Hermiona wiedziała, co Narcyza widzi. W końcu znajdowały się w jej domu.

Na ścianach – w otoczeniu białych półek wypełnionych przez książki – Hermiona powiesiła swoje wyróżnienia: certyfikaty i nagrody, które zdobyła. Narcyza wpatrywała się w każdą ramkę tak uważnie, jak tylko mogła z miejsca, które zajmowała, odczytując każdą z nich z ostrym spojrzeniem, jakby uważała za niemożliwe to, że ktoś tak młody jak Hermiona zdołał tyle osiągnąć.

A jednak była trzydziestojednolatką z Orderem Merlina wiszącym w samym centrum ściany z resztą jej dorobku. Kiedy Narcyza go dostrzegła, przestała się przypatrywać.

Zaczęła brać ją na poważnie.

Nie zdołało to jednak przekonać Hermiony, żeby mogła zaakceptować Narcyzę jako pacjentkę.

To był czysty biznes, tak wyjaśni to Narcyzie na sam koniec wizyty. Nic personalnego.

— Teodor nie poinformował mnie, że to ty jesteś Uzdrowicielką, z którą zaaranżował konsultację.

— Tak właśnie przypuszczałam. — Hermiona zerknęła na dokumentację przed sobą. — Kiedy poprosiłaś o najlepszego – uniosła wzrok, żeby napotkać ostre spojrzenie Narcyzy – powinnaś była precyzyjnie określić, że pewien status krwi jest kryterium koniecznym u leczącego cię Uzdrowiciela.

— Moja prośba była precyzyjna. — Starsza czarownica delikatnie poklepała linię włosów jedwabną, haftowaną chusteczką.

Hermiona zauważyła pot, jeszcze zanim Narcyza go otarła. Dostrzeżenie jednego symptomu wystarczyło, aby stwierdzić, że przepisane jej eliksiry nie działały. Szkoda.

Narcyza wydawała się być świadoma tej obserwacji, więc opuściła rękę, mrużąc obronnie oczy.

— Jeśli o mnie chodzi, mogłabyś być nawet trollem, panno Granger. Jednakże, jeśli rzeczywiście jesteś najlepsza, to jestem we właściwym miejscu.

— W porządku — powiedziała Hermiona, nie mając nic więcej do dodania w tym temacie.

Cisza nie była rzadkością podczas konsultacji – niektórzy pacjenci mieli problem z przyznaniem się do tego, że potrzebują pomocy – ale tę, która zapadła teraz między nimi, Hermiona odczuwała inaczej. Mocniej. Zawinęła się wokół Hermiony, sięgając do jej żołądka i zaciskając go w najciaśniejszy supeł w historii. Tak gęsta i  skomplikowana.

Bo siedziała przed nią czarownica, która była więźniem w swoim własnym domu, gdy zmieniono go w niewyobrażalne piekło. Czarownica, która skłamała Voldemortowi o śmierci Harry’ego, ryzykując własnym życiem w obronie syna. I oto tutaj siedziała czarownica, której siostra czerpała radość z torturowania Hermiony.

A jednak prosiła ją o pomoc.

Hermiona nie była w stanie przegapić ironii tej sytuacji.

Ale lata terapii nauczyły ją, że wyleczenie z traumy nie następowało tylko w sferze psychicznej czy fizycznej. W terapii ważne też było, by nauczyła się brać odpowiedzialność za własne myśli oraz czyny i nie pozwalała, aby trauma, której doświadczyła, wpływała na obecne i przyszłe wnioski dotyczące jej pacjentów. 

Patrząc na Narcyzę, przypomniała sobie, że już wybaczyła czarownicy oraz jej rodzinie. Odpuściła lata temu i nie zamierzała znowu wracać do tamtego miejsca. Nie przebaczyła im dla ich dobra, nie, zrobiła to dla siebie. Hermiona wiedziała, że nie mogłaby się rozwinąć, trzymając się każdej urazy, nie pofrunęłaby, jeśli pozwoliłaby się uziemić przez każde brzemię ze swojej przeszłości.

A bardzo chciała robić i jedno, i drugie.

Wybaczenie to nie konieczność a wybór, na który decydowała się każdego kolejnego dnia. To nie było proste, ale Hermiona zaakceptowała swoją decyzję, żeby więcej nie pozwalać nienawiści przysłaniać jej rozsądku. I to gwarantowało jej spokój umysłu, którego potrzebowała, żeby pozostać obiektywną w stosunku do czarownicy przed sobą.

By okazać się wystarczająco bezstronną i przeanalizować fakty dotyczące zlecenia, a nie samej pacjentki.

Prawdą było to, że nie mogła zaakceptować Narcyzy jako pacjentki, niezależnie od perspektywy.

Hermiona miała rygorystyczne zasady dotyczące akceptacji pacjentów, których znała w jakimkolwiek charakterze; mentalnie ciskała w Teo spojrzeniami jak zardzewiałymi sztyletami, ponieważ on też je znał, a jednak nadal zasugerował, że powinna zachować otwarty umysł.

— Napijesz się herbaty? — Hermiona uprzejmie wskazała gestem na zaczarowany czajnik na biurku. Podawała tę mieszankę podczas swoich wszystkich wstępnych konsultacji. — To kompozycja melisy, kavy i kozłka lekarskiego. Dobra na ukojenie nerwów.

Narcyza wyglądała, jakby była pod lekkim wrażeniem, ale ostatecznie odmówiła.

— Moje nerwy są całkowicie ukojone, dziękuję.

— Mmm. — Hermiona widziała jednak subtelne oznaki stresu, nieważne czy intencjonalnie czy nie. Dostrzegała ruchy oczu i napięcie w ramionach, ale nie zamierzała snuć przypuszczeń na temat czarownicy, którą ledwie znała.

Minęło trzynaście lat i wątpiła, żeby Narcyza Malfoy była tą samą czarownicą, co kiedyś. To niemożliwe. Utrata męża i sposobu, w jaki żyła, zmieniły ją, zmusiły do wycofania się. Zniknęła zarówno z londyńskiego towarzystwa, jak i z kraju, do niedawna żyjąc w nieujawnionej lokalizacji gdzieś we Francji.

A jednak miała wiele zajęć na dobrowolnie narzuconym sobie wygnaniu.

Dwa lata po śmierci męża Narcyza wydała książkę ze wspomnieniami, którą Hermiona nie zawracała sobie głowy, ale Andromeda przeczytała ją blisko sześć miesięcy po publikacji. Publikacja z drobnymi szczegółami opisywała jej dorastanie w rodzinie Blacków, opowiadając szczerze o wykluczeniu Andromedy i Syriusza z rodziny, tej samej, której czarownica sama nie mogła potępić. Narcyza napisała o swoim małżeństwie, o synu (bez wielu szczegółów, jako że życzył sobie prywatności), o wydarzeniach, które doprowadziły do tego, że Voldemort zamieszkał w jej domu i o każdym, najdrobniejszym cierpieniu temu towarzyszącym, aż do jej zdrady podczas Bitwy o Hogwart. 

Andromeda płakała, czytając o słowach Narcyzy do Lucjusza podczas tych kilku, ostatnich chwil, kiedy to ukrył ją i ich syna, zanim Śmierciożercy zaatakowali. Płakała jeszcze bardziej, kiedy Narcyza ze szczegółami opisała, jak obserwowała z oddali wraz z Draconem u boku płonący Dwór. Napisała o wszystkim: emocjach, które nią targały, o bólu, o podobieństwach pomiędzy losem jej i Dworu, którego przeznaczeniem było zarówno przetrwanie, jak i zniszczenie przez nigdy nie ustający, magiczny ogień.

Okrzyknięto to mianem poruszającej i ciężkiej, a jednak szczerej opowieści o podróży czarownicy przez życie po złej stronie barykady.

Bestsellerem, który napędził jej sławę po brutalnej wojnie.

Teraz, gdy Narcyza siedziała w jej biurze, Hermiona zastanawiała się, czy czarownica nosiła w sobie te same uprzedzenia, które wpajano jej od urodzenia, czy jednak przeszłość nauczyła ją, że istniało lepsze wyjście. 

Ciężko dostrzec w sobie fanatyzm i jeszcze ciężej go zmienić, ale można tego dokonać.

Może zmiana już zapuściła korzenie, jednak Hermiona zapewne nigdy się tego nie dowie, ponieważ Narcyza nadal była zbyt skrytą i dumną kobietą. Ale dumną tylko z tego, co stworzyła, przezwyciężyła i osiągnęła. Dokładnie w tej kolejności. I Hermiona mogła powiedzieć, że reszta była dla niej zbyt mętna, aby temu sprostać, na dodatek z pacjentką, której nie zamierzała przyjmować.

Więc przeczekała, w ciszy sącząc swoją herbatę – zieloną z wciśniętym sokiem z cytryny z własnej szklarni. Szybkie zerknięcie było wszystkim, co kobieta od niej otrzymała, zanim Hermiona kontynuowała sporządzanie swoich szczegółowych notatek dla Rogera Daviesa, któremu zamierzała przekazać przypadek Narcyzy.

Będzie zadowolony z takiego wyzwania.

— Myślałam, że będziesz zadawać więcej pytań, panno Granger.

— A o co chciałabyś, żebym zapytała? — Hermiona oparła ręce na podłokietnikach swojego fotela, rozluźniając się, stukając o siebie opuszkami palców i patrząc blondwłosej czarownicy prosto w oczy. — Czytałam twoją dokumentację. Trzy razy.

— Być może mogłabyś zasięgnąć informacji na temat mojej aktualnej kondycji.

— Szczerze mówiąc, nie specjalizuję się w twojej przypadłości. Ale z tego, co zaobserwowałam, eliksiry i wywary, które ci przepisali, albo nie działają, albo nie są odpowiednio zestawione, albo nie zażywasz ich regularnie. — Po tych słowach machnęła ręką i czajnik uniósł się ze stołu, nalewając gorącej herbaty do szklanej filiżanki przed nią. 

Narcyza zawahała się przez moment, zanim należycie uniosła naczynie i wzięła łyk.

Dostrzegając uznanie kobiety, Hermiona kontynuowała.

— Zauważyłam, że aktualnie doświadczasz objawów somatycznych. Głównie potliwości, ale jeśli przeprowadziłabym czary diagnostyczne, prawdopodobnie odkryłabym też zwiększone tętno i ciśnienie krwi. Szczególnie zadbałaś o swój makijaż, najwyraźniej po to, aby ukryć fakt, że nie sypiasz najlepiej i doświadczasz senności w ciągu dnia. Nalałam ci herbaty, ponieważ wydajesz się sobie nie ufać. Czy wskutek drżenia upuściłaś coś w ostatnim czasie? Znalazłaś się w jakimś miejscu, nie pamiętając, jak tam dotarłaś? Czy mylisz tożsamość ludzi? Nawet nieczęsto?

Hermiona dostrzegła lekkie drgnięcie szczęki Narcyzy i to potwierdziło zarówno jej obserwacje, jak i odpowiedzi.

To natura twojej choroby. Nie mam żadnych pytań odnośnie tego, co i tak już wiem.

Narcyza odstawiła filiżankę na spodek. Wyglądała na spiętą.

— Wychodzi na to, że Draco w dzieciństwie nie wyolbrzymiał – mimo że miał ku temu skłonności – kiedy opowiadał o twojej inteligencji.

— Moja praca polega na uważności. — Hermiona zdusiła śmiech, biorąc szybki łyk herbaty, zanim wróciła do swoich notatek i zaleceń odnośnie opieki sporządzanych dla Daviesa.

Narcyza upiła subtelny łyk herbaty. Przez moment milczała.

— Wiem, co musisz sobie o mnie myśleć, kiedy przychodzę tu i proszę o twoją pomoc po tym, co stało się pomiędzy tobą a moją siostrą.

Jej ton był tak rzeczowy, że skłonił Hermionę do otwartego wyznania.

— Mówiąc całkiem szczerze, dopóki nie wyszłaś dzisiaj z mojego kominka, ledwie o tobie myślałam… Cóż, o ile nie wspomniała cię twoja druga siostra.

Nie zdarzało się to często, ale ten fakt Hermiona zachowała dla siebie.

I z dobrego powodu, wnioskując po kamiennym wyrazie twarzy Narcyzy.

Przez lata zdawało się, że Andromedzie zależało na odnowieniu kontaktów ze swoją młodszą siostrą, a jednak nadal się to nie wydarzyło. Mówiła o tym, pisała list za listem, ale nigdy nie wysłała żadnego z nich. Hermiona zastanawiała się, czy wieść o chorobie Narcyzy coś by zmieniła, ale dostarczenie takiej informacji nie było jej rolą.

— Skoro już to sobie wyjaśniłyśmy — kontynuowała Hermiona, próbując skierować Narcyzę z powrotem na tory profesjonalnej rozmowy stosownej do ich obecnego spotkania. — Wiem, że nie przyszłaś tutaj, żeby dyskutować o przeszłości i ja też nie. Chciałabym zostawić to za nami. To czas, żebyś opowiedziała o swoich celach i powodach, dlaczego poszukujesz terapii.

— Jako że słabnę, moja przypadłość będzie wymagała stałej opieki. — Brzmiało to, jakby Narcyza zaakceptowała swoją chorobę, co stawiało ją na o wiele lepszej pozycji, niż większość pacjentów.

Hermiona sporządziła szybką notkę dla Daviesa.

— Zdaję sobie z tego sprawę, ale dlaczego konkretnie ja?

— Według Teodora, jesteś najlepsza. A ja ufam jego osądom. — Narcyza umieściła w połowie pustą filiżankę na spodku i wyprostowała się. — Nie mogę zmienić swojego losu, ale wychodzi na to, że z odpowiednią opieką kupię sobie trochę czasu. Ja… — Kiedy ułożyła jedną rękę na drugiej na biurku Hermiony, wydawała się pozbyć wszelkich pretensji i dumy, podkreślając rzeczywistość swojej przypadłości i powody poszukiwań tak wyspecjalizowanej opieki.

Za naprawdę wysoką cenę.

Cierpliwie czekała, dopóki Narcyza nie przemówi.

— Nie skończyłam przygotowywać siebie i swojej rodziny. Wolałabym również, żeby mój wnuk nie stracił matki oraz babki w tak krótkim odstępie czasu. To tylko dziecko.

Ogarnęło ją dziwne uczucie, kiedy naprawdę pozwoliła sobie pomyśleć o tym, że Draco Malfoy – spośród wszystkich ludzi – został mężem, ojcem oraz wdowcem, zanim skończył trzydziestkę. A ona wciąż…Cóż, była singielką. Bez perspektyw. Bez własnych dzieci.

Nie, żeby narzekała czy oczekiwała innych okoliczności, ale było to dość drażniące porównanie.

Odpędziła tę myśl jak irytującego kłaczka i ruszyła dalej.

— I Draco. On… nie jest gotowy, żeby zostać sam.

Wtedy właśnie skomplikowany wir emocji przemknął przez twarz Narcyzy; taki, który groził, że wciągnie ją do środka. Hermiona utrzymywała bezpieczny dystans, próbując sobie przypomnieć, gdzie odłożyła pudełko chusteczek i przywołała je cicho ze stołu, gdzie uparte rośliny walczyły z własną naturą.

Hermiona chciała jej powiedzieć, że chociaż spędziła całe życie chroniąc swojego syna, nikt nie mógł zapobiec nieuniknionemu. Jednak zachowała te przemyślenia dla siebie, stanowczo zamknięte, czekając cierpliwie, aż Narcyza dojdzie do siebie.

— Chciałabym zobaczyć, że się ustatkował i ponownie ożenił zanim… Cóż, lepiej późno niż wcale. Spełnia moje prośby i bierze udział w spotkaniach małżeńskich… — Zabawna nazwa dla randki, pomyślała sarkastycznie Hermiona — ale wiem, że gra na czas. Czeka na właściwy moment. Mój syn jest inteligentnym mężczyzną, ale bardziej upartym niż praktycznym. Lubi kontrolować te rzeczy, które może i myśli, że zwlekając, może kontrolować też moją chorobę.

Hermiona kiwnęła przeciągle, tylko w połowie słuchając.

Oczywiście, wiedziała, że ojciec Malfoya został zabity. Wszyscy wiedzieli i mieli mieszane uczucia odnośnie tego, czy Lucjusz Malfoy znalazł w tej śmierci odkupienie, czy też nie. To tak bardzo szara strefa, że Hermiona poprzysięgła, że nigdy nie poruszy tego tematu; to nie była jej rola.

Hermiona wiedziała również, że małżeństwo Dracona i Astorii Greengrass zostało zawarte tego samego roku, co publikacja książki. O narodzinach ich syna, Scorpiusa, usłyszała w okrężny sposób na krótko przed narodzinami Ala: wiadomość zalała wszystkie gazety towarzyskie, których Hermiona używała jako kompostu. Dafne stała się częścią ich kręgu przyjaciół, jeszcze zanim uciekła i wyszła za Deana, i od czasu do czasu mówiła o swoim siostrzeńcu, ale wspominała o nim głównie Ginny, ponieważ Albus był w tym samym wieku.

I kiedy Astoria zmarła w ubiegłym roku w listopadzie, Dafne – która opuszczała ich piątkowe spotkania w czasie, gdy jej młodsza siostra zastraszająco szybko słabła – w dniu pogrzebu pojawiła się w domu Hermiony o trzeciej nad ranem. Zalewała się łzami i nie wiedziała, jakie powinna przynieść kwiaty.

Kwiaty tylko od niej.

Hermiona dała jej dzban mieczyków ze swojej szklarni i powiedziała, żeby zasadziła je na grobie, cicho rzucając zaklęcie, dzięki któremu pozostaną w stanie hibernacji. Nigdy nie poznała Astorii, ale od Dafne wiedziała wiele o jej sile i serdeczności. 

Kwiaty zdawały się być właściwe, ale sam czyn był tylko przyjaznym gestem dla przyjaciółki pogrążonej w żałobie.

A nie dla nieżyjącej żony Dracona Malfoya.

I chociaż Hermiona to wszystko wiedziała, nigdy nie poświęciła nawet chwili, żeby przeanalizować sytuację pod kątem tego, że dotyczyła ona Malfoya czy jego stanu bycia. Jego pracy. Jego roli jako ojca i syna. Gróźb wobec jego rodziny. Hermiona nawet raz nie pomyślała o żadnym z tych wydarzeń jako o czymś, co wpływało na jego życie – jako o wypadkach, które mogłyby go definiować.

A definiowały.

— Nie możesz go zmusić, żeby się na to przygotował — powiedziała Hermiona, próbując stanowczo odepchnąć swoje myśli, zanim całkowicie się skrystalizują. — To musi być decyzja, którą sam podejmie. Taka, którą tylko on może podjąć.

— Być może. — Narcyza uniosła głowę, wciąż wyglądając ponuro. — Ale chciałabym mieć czas, żeby spróbować. Dla przyszłości ich obu. Jedynym właściwym rozwiązaniem jest to, żeby ponownie się ożenił i zapewnił Scorpiusowi matkę, co pozostanie moim celem, dopóki żyję. — Wyglądała, jakby starała się coś dostrzec w wyrazie twarzy Hermiony i kiedy to odnalazła, wstała i wygładziła szaty stanowczymi pociągnięciami dłoni. Oczy brunetki rozszerzyły się nieznacznie, kiedy Narcyza posłała jej chłodne spojrzenie. — Wychodzi na to, że pod twoją opieką nie znajdę dodatkowego czasu, którego potrzebuję.

Hermiona w odpowiedzi uniosła jedną brew.

— Podobnie jak ty, panno Granger, ja również jestem uważna. Jeszcze nie straciłam samej siebie.

Hermiona znów opadła na oparcie fotela i słuchała z nieprzeniknioną miną.

— W ciągu ostatniego roku spotkałam wystarczająco dużo Uzdrowicieli, żeby wiedzieć, że gdybyś chciała przyjąć mnie jako pacjenta, ta konsultacja potoczyłaby się zupełnie inaczej. Wykonałabyś swoje własne czary diagnostyczne i porównała z wcześniejszymi odczytami. — Nie myliła się. — Wyjaśniłabyś, dlaczego to akurat twoja opieka była przez wielu opisywana jako wzorcowa i do tej pory już przeglądałybyśmy pergaminy z twoim jakże szczegółowym planem leczenia.

Nie było potrzeby, żeby przebierać w słowach; nigdy nie była w tym dobra.

— Masz rację.

Hermiona również wstała i okrążyła biurko, a podczas gdy się zbliżała, kobieta obserwowała każdy jej ruch ostrym wzrokiem. Narcyza w pewnością nie ceniła sobie odmów. Nieważne, Hermionie bardzo nie podobał się fakt, że w ogóle została postawiona w tej sytuacji. To była kwestia dyskusyjna, ale to nie znaczyło, że mogła być niegrzeczna.

Teraz, stojąc przed Narcyzą, nie mogła się powstrzymać przed tym, żeby zacząć się z nią porównywać. Podczas gdy starsza kobieta potrafiła się pozbierać, nawet po swoim epizodzie w trakcie konsultacji, Hermiona nie mogła tego powiedzieć o sobie. Jej włosy były związane w pospiesznego kucyka. Miała na sobie wygodne, wyblakłe jeansy, szarą koszulkę z długim rękawem i sięgające do kostki kalosze. Niezbyt profesjonalne, ale po deszczowej nocy musiała sprawdzić stan ziół na zewnątrz i właśnie wtedy przypomniała sobie o spotkaniu.

Wciąż miała ziemię na kolanach, ale nie wykonała żadnego ruchu, żeby ją strzepać.

Zamiast tego, stała wyprostowana pod czujnym okiem Narcyzy.

— Przekieruję cię do Uzdrowiciela Daviesa. Jest znakomity i z chęcią zaakceptuje warunki twojego kontraktu. — Machnięciem ręki otworzyła drzwi i ochroniarze natychmiast weszli do środka. — On najlepiej poradzi sobie z twoimi indywidualnymi potrzebami.

Narcyza zjeżyła się.

— Czy mogłabym poznać powód twojej odmowy? — Uniosła dłoń, gestem prosząc, aby Hermiona zaczekała. — Pozwól, że sama odpowiem na swoje pytanie. Oczywiście, że ma to związek z naszą historią po przeciwnych stronach obranych podczas wojny.

— Jeśli to byłaby przyczyna, miałabym prawo podjąć taką decyzję. — Przechyliła głowę na bok. — Czyż nie?

Pewien błysk przemknął przez twarz starszej czarownicy – frustracji albo wstydu. Hermiona nie mogła zdecydować. Narcyza wypuściła powietrze, ale nie sprzeczała się – wiedziała, że nie mogłaby.

— Tak.

Hermiona zauważyła niechęć w jej głosie, ale była pewna, że wynikała ona z dumy. Szczerość nie dla wszystkich okazywała się łatwa.

— Jednak to nieprawda. — Hermiona utrzymała swój bezpośredni, ale profesjonalny ton. — Niezależnie od naszej przeszłości, ze względu na angażującą naturę opieki, którą zapewniam, nie pracuję z pacjentami, których znam w jakimkolwiek charakterze. To moja dobrze ugruntowana zasada i czuję się naprawdę zmieszana tym, dlaczego Teo skierował cię akurat do mnie, dobrze znając naszą historię.

— Teodor miał swoje własne pobudki.

To było coś, z czym nie mogła się nie zgodzić. Co to były za pobudki, nie miała pewności, ale musiały być poważne, skoro pomyślał, że mogłaby złamać swoje zasady i na jego prośbę leczyć Narcyzę. Hermiona rozważała zapytanie jej, czy znała ostatnią zagrywkę Teo, ale czarownica prawdopodobnie nie powiedziałaby jej tego za darmo.

— Przypuszczam, że tak. Mimo wszystko nie potrzebuję jego zgody, aby móc ci odmówić — powiedziała buńczucznie Hermiona, mierząc się z Narcyzą twardymi spojrzeniami. — Dopilnuję, aby Roger dostał twoją dokumentację i zaplanował spotkanie z tobą tak szybko, jak to tylko możliwe. Życzę ci wszystkiego dobrego.

— Dziękuję, panno Granger — powiedziała cienko Narcyza — za nic więcej jak tylko zmarnowanie mojego czasu.

 

_________________

 

Hermiona nigdy nie nauczyła się gotować za pomocą magii.

Nawet pod okiem pani Weasley nigdy nie zdołałaby osiągnąć mistrzostwa w tej dziedzinie. Molly mówiła, że po prostu brakowało jej smykałki – stwierdzenie, którym nikt nigdy wcześniej nie opisał Hermiony Granger.

Ale Molly mogła mieć rację.

Problemem nie był brak zainteresowania, a raczej fakt, że to nigdy nie wydawało się Hermionie naturalne. Może miało to związek z latami spożywania kulinarnych porażek i triumfów jej mamy, ale Hermiona nie odnajdywała wiele radości w posiłkach, które były zbyt idealne. Było coś w tych, które wychodziły odrobinę podłużne albo za ciemne – takie, które stworzyła własnymi rękami – coś bardziej atrakcyjnego niż ta nieskazitelność osiągnięta dzięki wsparciu magii.

Ron uważał ten fakt za zwykłą stratę czasu, ale nie wspomniał o tym nigdy więcej, pod tym jak Hermiona zasugerowała, że to on powinien być tym, który dołączy do Harry’ego podczas wspólnych lekcji z Molly, skoro oczekiwał magicznie ugotowanych posiłków. Nie zadał pytania, dlaczego to on powinien się tego uczyć, być może w obawie, że zostanie przeklęty. 

Kiedy Hermiona wprowadziła się do swojego domu i założyła ogródek warzywny, poszła do księgarni w Dolinie Godryka, polując na książkę, która mogłaby pomóc jej w zmaganiach z piołunem. Neville był zajęty, więc wzięła to na siebie i postanowiła samodzielnie znaleźć wszystkie informacje, których potrzebowała. To było jeszcze zanim podjęła naukę w Akademii Uzdrowicieli. 

Podczas poszukiwań Hermiona weszła w złą alejkę i stanęła twarzą w twarz z rzędem mugolskich książek kucharskich. Impulsywnie kupiła tę, która miała proste w tytule.

W gratisie dorzucano do niej darmową półkę na książki, więc Hermiona naprawdę cieszyła się z podjętej decyzji…

Do czasu aż miesiąc później w końcu znalazła chwilę, żeby spróbować przygotować placek pasterski. 

Skończyło się tym, że musiała użyć różdżki, żeby oczyścić powietrze w kuchni z dymu i woni spalenizny. Ale szybko uczyła się na swoich błędach, więc zdecydowała, że zacznie od podstaw – jajka i gotowane ziemniaki – i opanuje to do perfekcji.

Udoskonali.

Będzie ćwiczyć, dopóki nie poczuje się gotowa znów spróbować przyrządzić przepisu z książki.

Gotowanie bardzo przypominało warzenie eliksirów: jeśli wiernie śledziła przepis, nie miała żadnych problemów. I chociaż nie zawsze jej się to udawało, wciąż korzystała ze swoich umiejętności alchemicznych, aby stać się w tym jeszcze lepsza.

Po serii prób i błędów opanowała sztukę dodawania ziół i przypraw, co zaowocowało pierwszym udanym posiłkiem, który przygotowała – pieczenią wołową, którą jej przyjaciele szczerze się rozkoszowali. Przyrządziła ją, aby uczcić koniec pierwszego roku w Akademii Uzdrowicieli i kiedy wszyscy jedli i się zachwycali, Hermiona miała poczucie spełnienia, którego machanie różdżką przy gotowaniu by nie wywołało.

Po zakończeniu spotkania z Narcyzą, Hermiona – teraz dużo bardziej biegła w gotowaniu – nie miała tego wieczoru wystarczająco czasu, by odtworzyć danie ze swojej pierwszej, udanej kolacji z przyjaciółmi. Zdecydowała się więc na coś prostego: kurczaka w winie z pieczonymi, młodymi ziemniakami i sałatką z lokalnej, wiosennej zieleniny.

Właśnie rzuciła zaklęcie ogrzewające na posiłek i zaczęła przygotowywać sałatkę, kiedy Harry wyszedł z kominka. Dziś rano Ginny zabrała dzieci na weekend do Muszelki, żeby mogły spędzić czas ze starszym kuzynostwem – Louisem i Dominique, którzy nie uczęszczali jeszcze do Hogwartu.

Harry przyniósł ze sobą butelkę Pinot Noir i Ogdena, ponieważ ostatnią skończyły w ubiegły piątek, czyniąc sobotę naprawdę ciężkim doświadczeniem. Al nie miał nic przeciwko leżeniu w oranżerii po ich spacerze w kierunku lasu, bo – nawet po eliksirze na kaca – Hermiona nie była w stanie zrobić cokolwiek więcej.

— Hej, pachnie wyśmienicie. Potrzebujesz pomocy?

Harry zawsze chciał pomagać jak tylko mógł, ale Hermiona potrząsnęła głową, odkładając nóż, którym siekała czerwoną paprykę.

— Dodaję ostatnie składniki, więc nie. — Uśmiechnęła się do swojego najlepszego przyjaciela, przyjmując zarówno jego uścisk, jak i wino, które odłożyła do schłodzenia. Ogden trafił pod wyspę, schowany z resztą trunków, które zgromadziła przez lata. — Czekamy już tylko na resztę.

— Kto jeszcze będzie?

— Ron i Pansy. — Najpierw Harry przewrócił oczami, ponieważ ta dwójka nieustannie się kłóciła, ale potem się uśmiechnął; wiedziała, że zwykle czerpał przyjemność z tych sprzeczek. Hermiona się roześmiała. — Obiecała się zachowywać.

— Uwierzę, gdy zobaczę.

— Słuszna uwaga. — Wzruszyła ramionami. — Jak minął ci dzień? — zapytała ostrożnie. To byłoby niegrzeczne, gdyby tego nie zrobiła, nawet jeśli znała już odpowiedź.

Harry awansował na Szefa Biura Aurorów po tym, jak jego poprzednik stwierdził, że ma już powyżej uszu Dracona Malfoya i przeszedł na emeryturę osiem lat wcześniej tylko po to, żeby uniknąć dalszej współpracy z blondynem. Harry nie miał złudzeń, co do powodu swojego awansu. Bądź co bądź, był jednak Chłopcem, Który Przeżył… Dwa Razy.

I Ministerstwo wykorzystywało Harry’ego w ten sam sposób, w jaki kiedyś próbowało wykorzystać ją: jako symbol, rekwizyt. Był narzędziem promocji, które dzierżyli, aby utrzymać zaufanie publiczne, ale nie miał żadnej władzy, by dokonać prawdziwej zmiany. W przeciwieństwie do niej, Harry zaakceptował tę rolę ze swoich własnych pobudek. Wierzył, że powód kryjący się za jego awansem nie negował dobra, które mógłby osiągnąć. Był zdeterminowany, żeby wyeliminować zagrożenie, jakim byli Śmierciożercy, nie tylko dla czarodziejskiego świata, ale także dla swojej rodziny.

Za nową pozycją wiązało się też własne biuro, hojniejsza  pensja i stała współpraca z Antyterrorystycznym Odziałem Specjalnym… oraz Draconem Malfoyem. Wizengamot wywierał presję na nich obu, oczekując wymiernych postępów. Zwłaszcza, że po grudniowym ataku Śmierciożerców, którzy zrównali z ziemią całą czarodziejską wioskę tylko po to, aby przekazać rządzącym wiadomość, publiczne niezadowolenie z Ministerstwa Magii jako całości zdecydowanie się nasilało.

A jednak, pomimo bardzo niewielkich szans, zatrważającego niedofinansowania oraz ogólnego chaosu, osiągnęli kilka sukcesów i schwytali w ciągu ostatnich dwóch miesięcy garstkę wysoko postawionych Śmierciożerców. Ale to nie wystarczyło, aby zadowolić Wizengamot.

Jednak Rzymu, tak jak ich problemów, nie zbudowano w jeden dzień. Hermiona uznawała to za zatrważające, że Wizengamot miał czelność dawać im tak mało, a wymagać tak wiele. Jednak nie pracowała już w Ministerstwie, więc jej obiekcje były nie na miejscu. Przeważnie.

Sprawy były napięte.

Nie pomagał fakt, że w samym środku tego wszystkiego znalazło się dwóch mężczyzn, którzy ledwie się znosili. Po latach terapii Harry nauczył się lepiej radzić sobie ze stresem, przepracował dziecięcą traumę i pogodził z długą listą strat, których doświadczył po drodze. Teraz, gdy żyjąca w nim cząstka Voldemorta została zabita, Harry stał się spokojniejszy, bardziej skupiony. Więcej się uśmiechał się i ciężej było go wyprowadzić z równowagi, szczególnie odkąd został ojcem…

Ale nie puścił w niepamięć starej urazy.

Nie całkowicie.

Coś w Malfoyu sprawiało, że w Harrym budził się ten nastolatek, który tak bardzo chciał dać blondynowi w twarz.

Regularnie.

Wielokrotnie.

Harry wygłaszał o nim tyrady wystarczająco często, żeby Hermiona zdążyła wykonać w głowie kilka zadań, stworzyć listę zakupów, zaktualizować plan rzeczy do zrobienia i pozwolić sobie na trochę bezcelowego rozmyślania, podczas gdy jej przyjaciel wyrzucał z siebie słowa. To nigdy nie zawodziło, czegokolwiek by nie zrobiła, czegokolwiek by nie odpowiedziała, on i tak wciąż narzekał.

Dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem.

— Zwyczajnie, bo Malfoy był kompletnym dupkiem. — Harry wyrzucił w górę ręce, kiedy Hermiona nastawiła stoper w swoim zegarku. Chciała wiedzieć, czy Harry tym razem pobije swój własny rekord. — Pamiętasz ten nalot, o którym ci opowiadałem?

Automatycznie pokiwała głową.

Po wyczerpujących poszukiwaniach pod koniec tamtego roku Malfoy zlokalizował gdzieś w Walii kryjówkę braci Lestrange. Potem zwerbował czarodzieja, żeby zinfiltrować ich szeregi. Dwa tygodnie później ten sam szpieg zaraportował, że odbędzie się spotkanie wysokich rangą Śmierciożerców, ale data nie była jeszcze znana, wiedział tylko tyle, że spotkają się do końca maja.

Z tego co ujawnił Harry, wydawało się, że mogliby to wszystko zakończyć podczas jednego nalotu.

Wszyscy dyskretnie się przygotowywali. Powoli odciągano od zadań Łamaczy Klątw, żeby mogli zbadać dowody i czarnomagiczne przedmioty, które zostaną dołączone do oskarżenia. Ściągano Brygadę Uderzeniową i Oficerów Prawa Magicznego, żeby zwiększyć liczebność wsparcia. Ale nie mieli czasu ani możliwości, żeby przeprowadzić trening potrzebny do obrania wspólnego frontu.

— Taa… Cóż, odrzucił każdego dowódcę, którego zaproponowałem bez znaczącego uzasadnienia poza takim, że uważa ich za niekompetentnych. Jednak nie zasugerował żadnego Aurora w zamian, ponieważ to moja rola.

Hermiona powstrzymała wzdrygnięcie, choć ledwie. Mogła praktycznie usłyszeć jak Draco wypowiada te słowa – a przynajmniej jak robi to jego szesnastoletnia wersja. Odkąd dorósł, nie miała okazji znaleźć się z nim w tym samym pomieszczeniu, więc brakowało jej punktu odniesienia. Chyba że liczyć wkład Harry’ego.

A cóż, jej przyjaciel miał wiele oblicz, ale nie zawsze był rzetelnym źródłem informacji, szczególnie, kiedy chodziło o Dracona Malfoya. Jednakże, jeśli miałaby oceniać charakter blondyna, bazując na skargach Harry’ego i strzępach informacji, które słyszała, Hermiona powiedziałaby, że nadal był tym samym draniem co w czasach szkolnych.

Niezależnie od tego, za jak wysportowanego uważała go Parvati.

— Odrzuca wszystkie plany, które tworzę w związku z wejściem do Dworu. Nazywa je prostymi i mówi, że wszystkich zabiję, bo mój dziwaczny fart obejmuje tylko mnie.

Wewnętrznie Hermiona usłyszała te słowa wypowiadane nastoletnim głosem Malfoya i zastanawiała się, czy było zbyt wcześnie, żeby otworzyć nową butelkę Ogdena.

Dla niego.

— Och! — Harry pstryknął palcami. — I wtedy zaproponowałem Peruwiański Proszek Natychmiastowej Ciemności, a Malfoy odmówił, bo uważa go za zbyt niechlujny.

Nie mylił się, ale Hermiona nic nie powiedziała. Jeszcze.

— Przyprowadziłem Specjalistę od Osłon, żeby zdjął zaklęcia ochronne, ale Malfoy znalazł kogoś innego – czystokrwistego – do tego zadania. — Harry zacisnął pięści. Jedna z wielu sztuczek pomagających mu radzić sobie z gniewem, których nauczył się przez lata.

Nie wyglądało, żeby teraz to działało, bo brunet był już w pełnym trybie tyrady.

— Po prostu nienawidzę, kiedy spotykamy się z Wizengamotem i muszę udawać, że wszystko jest w porządku. Udawać, że nie pracuję z największym kutasem, jakiego kiedykolwiek poznałem. I zachowywać się jak pierdolony profesjonalista, kiedy jedyne, czego pragnę, to wykopać go przez okno za każdym razem, kiedy widzę jego fretkowatą mordę! — Harry wziął dwa głębokie, oczyszczające oddechy –  technika, którą podłapał z zajęć Ginny ze szkoły rodzenia. A potem się uśmiechnął. — Cudowne uczucie. Lepiej to wyrzucić, niż dusić w sobie.

— Prawda. — Hermiona zatrzymała zegarek, mając nadzieję, że nie zdawał sobie sprawy, że mierzyła mu czas podczas tej tyrady.

Nienawidził, kiedy to robiła.

Rekord wynosił sześć minut i trzynaście sekund – padł w dniu ich pierwszego spotkania jako szefów swoich własnych departamentów. Prawie doszło do rękoczynów. Dzisiaj nawet nie był blisko.

Minuta i trzydzieści siedem sekund.

Hermiona odchrząknęła, mając nadzieję, że nie rozpęta kolejnego monologu swoim odmiennym zdaniem na tę kwestię. Nienawidziła restartować zegarka.

— Chociaż nie do końca zgadzam się z Malfoyem… — Widząc zdradzone spojrzenie przyjaciela, uniosła obie ręce. — Posłuchaj mnie, Harry. Miał rację w kwestii Peruwiańskiego Proszku Natychmiastowej Ciemności. To utrudnienie, które spowoduje więcej szkód przez bratobójczy ostrzał. Poza tym, z tego co mi wiadomo, Ręka Glorii jest zamknięta w Departamencie Tajemnic. Wątpię, żeby ktokolwiek zaaprobował jej użycie, biorąc pod uwagę to, że ma skłonność do trafiania w niepowołane ręce.

Na te słowa Harry napiął twarz, marszcząc się mocno.

— Nie myślałem o tym tak. — Przewrócił oczami. — Gdyby ujął to w ten sposób, nie spierałbym się z nim aż tak zawzięcie.

Malfoy prawdopodobnie i tak by się kłócił, ale Hermiona pozwoliła Harry’emu myśleć inaczej. 

Kiedy tylko zamknęła drzwi lodówki, do której schowała sałatkę, i odwróciła się, gotowa, żeby wspomnieć o wizycie Tyberiusza, Pansy przybyła z cichym trzaskiem. Miała na sobie turkusową, luźną sukienkę z długim rękawem i w drobne kwiatki, których Hermiona nie potrafiła zidentyfikować z drugiego końca pomieszczenia.

Jednak rozpoznała zdecydowanie gromiącą minę, która prezentowała się się na twarzy Pansy. Gdyby Hermiona należała do osób lubujących się w zakładach, postawiłaby swoją całą skrytkę w Gringocie na możliwość, że to właśnie ona była źródłem gniewu Pansy. Jeśli nie z powodu spojrzenia jej lodowatych, niebieskich oczu, to ze względu na fakt, że zaczęła krzyczeć, jeszcze zanim Harry zdążył się z nią przywitać.

— Nie mogę uwierzyć, że odrzuciłaś ją jako swoją pacjentkę!

Hermiona nigdy nie postrzegała siebie jako przesadnie emocjonalną osobę. Ale były momenty, kiedy jej serce wygrywało z rozumem, momenty, w których reagowała zbyt impulsywnie. W końcu była tylko człowiekiem, a to znaczyło, że nieustannie balansowała pomiędzy setkami skrajnych emocji. Mimo wszystko generalnie szczyciła się tym, że najpierw zwykła używać głowy i logiki, żeby uporządkować każdą sytuację, której się obawiała.

I to był problem.

Utrzymując dystans, Hermiona podeszła do wyspy, gdzie w ciszy i z szeroko otwartymi oczami siedział Harry, podczas gdy czarownica po jego prawej stronie praktycznie sapała z oburzenia. Chociaż szereg pytań przemknął przez umysł Hermiony – Jak? Co? Kiedy? Kto? – odepchnęła je na bok, żeby skupić się na Pansy, zanim gorejąca wściekłość kobiety ich sparzy. 

— Chodzi o Narcyzę Malfoy. — Było to nazbyt spokojne, retoryczne stwierdzenie, które miało rozproszyć Pansy. I zadziałało. Jej oczy rozszerzyły się, kiedy łapała powietrze niczym ryba wyrzucona na brzeg; jej usta otwierały się i zamykały równie szybko.

Zanim Pansy wzięła drugi oddech, Hermiona położyła jedną rękę na granitowym blacie.

— Mam pewną teorię odnośnie tego, jakim cudem udało ci się dowiedzieć o tym tak szybko i dlaczego w ogóle jesteś w tę kwestię zamieszana, ale nie zaprzeczę, że odrzuciłam ją jako pacjentkę.

Dlaczego? I nie marnuj śliny na swoje uzdrowicielskie pierdolenie o tym, że nie zdołasz być obiektywna, bo ją znasz. Nie urodziłam się wczoraj, Granger.

— Ja nie mówię ci, jak masz wykonywać swoją pracę, więc ty nie mów mi, jak mam wykonywać swoją.

Harry odchrząknął.

— Może ja po prostu…

Nie odrywając wzroku od Pansy, Hermiona uniosła rękę.

— Przestań mówić, Harry.

— Okej.

— Nie odzywaj się tak do niego! — Pansy przewróciła oczami na Harry’ego, który wyglądał na zupełnie zaskoczonego tą obroną, i przeklęła wściekle. — Co do… sprawiłaś, że bronię Pottera, na litość boską! Wisisz mi drinka, kiedy już przestanę się na ciebie wściekać. Cholera, to nawet nie wydawało się właściwe.

Harry zmarszczył brwi, jakby chciał wyglądać na urażonego, ale potem wzruszył ramionami. Pansy miała rację.

Z drugiej strony, Hermiona badała Pansy wnikliwym spojrzeniem, którego czarownica od zawsze nienawidziła. Właściwie, to gdyby nie miały widowni, prawdopodobnie prychnęłaby w tym momencie niczym kocica.

— Jestem zaskoczona, że to ty stajesz po jej stronie, a nie jej faktyczny syn

Pansy przewróciła oczami.

— Draco prędzej zachłysnąłby się dumą i umarł, niż poprosił kogokolwiek o pomoc. To nie w jego stylu. To nigdy nie było w jego stylu. Cholerny maniak kontroli. Ich relacja w najlepszym wypadku jest napięta. Tak czy inaczej, on ma wystarczająco problemów na głowie. Groźby. Praca. Powiedziałabym, że też Scorpius, ale Draco nie jest na tyle zaangażowany w wychowywanie dziecka. Teraz, kiedy Astoria odeszła, to zadanie Narcyzy.

Hermiona przypomniała sobie tę dokuczliwą myśl jeszcze raz, zanim stanowczo ją zamknęła.

I wyrzuciła klucz.

Hermiona przekrzywiła głowę.

— Dlaczego cię to obchodzi?

— Znam Narcyzę całe swoje życie. Była dla mnie matką o wiele bardziej, niż moja własna i to nawet zanim ta się mnie wyrzekła. — Pansy zerknęła w bok, a potem z powrotem na Hermionę, dotykając przy tym włosów. Wydawała się zmieszana swoją naturalnością – szczególnie w towarzystwie Harry’ego, który wyglądał na zaintrygowanego. — Jak tylko usłyszała, co się stało, dała mi szansę, żeby od tego uciec, dopóki nie będę gotowa stanąć na własnych nogach.

Mówiła o Narcyzie tak, jak Hermiona o pani Weasley.

Był to porównanie, którego nie dało się zignorować.

— Kiedy powiedziała mi o swojej chorobie i dowiedziałam się o tym, że Teo zamierza poprosić ciebie o zajęcie się jej przypadkiem, ulżyło mi, bo wiedziałam, że znajdzie się w najlepszych rękach. Miałam nadzieję, że będzie mogła żyć tak długo, jak to tylko możliwe. A sam Scorpius – chociaż nie zgadzam się z tym, jak surowa jest wobec jego wychowania – potrzebuje stabilizacji na tyle, na ile to możliwe. Widziałam, jak oddana jesteś swoim pacjentom. I myślałam… — Jej głos się załamał. — Cóż, najwyraźniej, źle myślałam.

Widziałaś mnie z moimi pacjentami? Bo nie wierzę, że tak. W gruncie rzeczy, ja staję się częścią ich życia. Monitoruję wszystko – od ich posiłków, do sytuacji rodzinnej i jeśli cokolwiek negatywnie na nich wpływa, naprawiam to. Hoduję składniki do ich eliksirów w swojej szklarni, a to, czego nie mogę znaleźć, zdobywam bez względu na to, jak specyficzny jest to produkt.

Pansy próbowała się wtrącić.

— Ja…

— Wymaga to czasu i wysiłku oraz pewnej finezji, która nie jest tu normalna wśród Uzdrowicieli. Posiłki, które spożywają moi pacjenci, przygotowuję własnymi rękami z warzyw z własnego ogródka. Nie jestem tylko ich Uzdrowicielką. Nie macham różdżką, nie poję ich eliksirami i zwyczajnie nie sprawiam, że poczują się lepiej. Dbam o ich fizyczne, mentalne i emocjonalne zdrowie. Pomagam ich bliskim, ponieważ większość ludzi zapomina, jak dużo zmienia wspierająca i obeznana rodzina, kiedy chodzi o opiekę nad tego typu pacjentem. Narcyza, z tych szczątkowych informacji, które dzisiaj od niej uzyskałam, jest w najlepszym wypadku skomplikowana. Już nie wspominając o tym, że nawet nie specjalizuję się w jej schorzeniu.

Pansy założyła ręce na piesi.

— Wiem. Ja to wszystko wiem.

— Więc powinnaś zrozumieć, dlaczego jej nie przyjmę. Nie oceniaj czegoś, czego nie pojmujesz.

Przez moment jej niebieskie oczy stały się niestrzeżone i w pełni otwarte.

— Ona po prostu potrzebuje czasu, Hermiono.

— Roger będzie…

Davies? — wypaliła. — Ten nadęty dupek? Prędzej…

— Tu nie chodzi o osobowość Rogera, a o jego zdolność do wykonywania pracy w jak najbardziej obiektywny sposób. Narcyza i ja mamy wspólną historię, Pansy, to skomplikowane. To tak, jakbyś poprosiła Harry’ego, żeby się nią zajął. To…

— Zrobiłbym to — przerwał jej Harry z delikatnym, zwyczajnym wzruszeniem ramion. Kiedy obie zwróciły na niego uwagę, przeczesał dłonią swoje wiecznie niesforne kosmyki. — No co? — Uchwyciła widok jego słynnej blizny, zanim z powrotem ukrył ją pod włosami. — Korespondujemy ze sobą od lat. Nieczęsto, ale kilkukrotnie. Jej listy przychodzą na Grimmauld Place.

Pansy wpatrywała się w niego z otwartymi ustami. Hermiona prawie zrobiła to samo.

Nie wydawał się być tym jakoś specjalnie przejęty.

— Umówiłem się z nią tam na herbatę, kiedy wróciła do kraju. To było tuż przed tym, jak Malfoy objął swoje obecne stanowisko. Miała do nas dołączyć Andromeda, ale w ostatniej chwili odwołała.

Czasami Harry zaskakiwał Hermione rzeczami, które zachowywał dla siebie.

Pansy wlepiła w niego intensywne spojrzenie.

— Pomógłbyś jej?

— Tak. — Znów wzruszył ramionami, błądząc wzrokiem pomiędzy dwiema czarownicami. — W pewnym momencie ona pomogła nam wszystkim…

Jego odpowiedź była prosta w swojej istocie, a jednak mówiła zdecydowanie więcej.

 

_________________

 

Ulubionym pomieszczeniem Hermiony w jej domu była oranżeria.

Było to dodatkowe, przeszklone pomieszczenie ze skośnymi sufitami, zlokalizowane tuż przy kuchni, które umożliwiało widok na piękne tereny wokół domu. Przypominało to Hermionie o tym, że należała do naturalnego porządku świata. Z każdego miejsca tutaj mogła dostrzec świat poza swoim ogródkiem warzywnym; oddzielną wybrukowaną dróżkę prowadzącą od schodów do płotu, pola i drzewa w oddali, które wyznaczały koniec jej posiadłości i początek gęstego lasu. Ale kiedy zwykłe patrzenie nie wystarczało, były tu też drzwi, które otwierały się na ten świat.

Pansy spędziła tu zdecydowaną większość zimy, zmieniając to miejsce w oazę z naprawdę pomysłowym oświetleniem, kratkami w każdym rogu ciągnącymi się od podłogi do sufitu, po których pięły się róże, ozdobnymi dywanikami, które zapewniały ciepło na kamiennej podłodze i mała dżunglą roślin i kwiatów, które elegancko rozmieściła w różnych częściach pokoju.

Kącik wypoczynkowy znajdował się w samym centrum pomieszczenia, z ciemną, wiklinową sofą ogrodową, kanapą i dwoma pasującymi fotelami, wszystkie z pluszowymi, kremowymi poduszkami. Artystycznie otaczały stolik ze szklanym blatem usłanym świecami, które rozpalały się same zawsze, gdy tylko ktoś wchodził do pokoju. Po prawej tuż za strefą wypoczynkową znajdował się zakątek do czytania wypełniony lampami, z wygodnym szezlongiem wystarczająco dużym, żeby zmieścić dwie osoby.

Nierzadko zdarzało jej się zasypiać w tym miejscu pod kocem, czytając książkę.

Albo wpatrując się w gwiazdy.

Po lewej stronie była część jadalniana, a kiedy robiło się zbyt ciemno, nowoczesne żyrandole oświetlały stół. Pierwszy stół jadalny Hermiony – z okrągłym blatem i sześcioma krzesłami, do którego czuła zbyt duży sentyment, żeby się go pozbyć – zajmował główne miejsce w tej właśnie części. Hermiona często spożywała przy nim kolację ze swoimi gośćmi. Albo sama.

Dzisiaj ich czwórka siedziała tu wygodnie, zajadając się posiłkiem przygotowanym przez Hermionę i rozmawiając pod unoszącymi się lampami, którymi wyłożona była kamienna, zewnętrzna ściana jej domu. Słońce nurkowało za drzewami, podczas gdy fioletowy mrok zaczął już swoją misję przejęcia nieboskłonu i przygotowania go do zapadnięcia nocy. Niedługo pojawią się też gwiazdy, bo prognozowano, że niebo będzie wystarczająco przejrzyste, żeby mogli cieszyć się ich widokiem.

Podczas gdy Ron i Harry jak zawsze rozmawiali i żartowali, Hermiona odpływała myślami od ich konwersacji. Stawali się coraz bardziej ożywieni w miarę postępu kolacji, a języki im się rozwiązały przez wypite do posiłku lagery, które przyniósł ze sobą Ron.

Żaden z nich nie przepadał za winem, które Hermiona piła wraz z Pansy.

Jak zawsze, Ron siedział odrobinę zbyt blisko. Wystarczająco, żeby czuła jego udo ocierające się o jej własne raz na jakiś czas. Wystarczająco, żeby wyłapała lekki zapach, który często jej się z nim kojarzył. Hermiona wiedziała, co robił, znała cel, który próbował osiągnąć. Ron nie był nawet odrobinę tak subtelny, jak mu się wydawało, szczególnie kiedy ułożył rękę na oparciu jej krzesła, rozmawiając z Harrym.

Chciał, żeby dopuściła go do siebie i zamierzał próbować kroczek po kroczku, dopóki ona tego nie zrobi.

Jednak Hermiona nie tyle była uparta, co zwyczajnie niezainteresowana. Więc kiedy jego palce nieobecnie przebiegły po jej włosach, uciekła przed tym dotykiem, po cichu go odrzucając, a Pansy posłała mu pełne dezaprobaty spojrzenie.

Hermiona odkryła, że podczas upływu posiłku i rozmowy, bardziej skupiła się na Pansy niż na Ronie. Pansy pozwoliła, aby wraz z przybyciem Rona ich wcześniejsza dyskusja samoistnie wygasła, ale Hermiona była świadoma, że czarownica coś knuła. Pansy okazała się bardziej znośna niż można się było tego spodziewać. Przyjacielsko taktowna to określenie, który wynurzało się na powierzchnię umysłu Hermiony, ilekroć Pansy wyglądała na lekko zniesmaczoną Ronem, który wymachiwał w powietrzu kością kurczaka, tłumacząc coś Harry’emu.

Pansy grała miłą i kupowała sobie czas jak przyczajony wąż, czekając na idealny moment, żeby zaatakować swoją ofiarę. A Hermiona nie była niczyją ofiarą.

Czary ochronne ostrzegły Hermionę przed przybyciem niezapowiedzianego gościa.

Natychmiast spojrzała na Rona siedzącego po jej prawej stronie.

— Percy tu jest.

— A to kto? — Pansy prawie wypluła łyk wina.

— Brat Rona. — Hermiona szturchnęła Rona łokciem, kiedy ten próbował rozgryźć, dlaczego pojawił się tu jego brat. Chciała, żeby to do niego dotarło.

— Och, racja. — Zerwał się ze swojego miejsca, zmierzając w kierunku drzwi. Nie uważając, prawie potrącił kanapę, ale w porę się zreflektował. — Przyniósł nasze bilety na jutrzejszy mecz Armat.

— Wejście nie jest za darmo? — zapytała Pansy ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. — Nie zapłaciłabym nawet knuta za oglądanie jak przegrywają.

Po jej komentarzu Ron wyglądał na równie oburzonego, co obrażonego. Te dwie emocje toczyły w nim wojnę o to, która ma prawo zostać wyrażona jako pierwsza, ale ostatecznie prychnął niczym silnik, którego nie można uruchomić, a potem utkwił w Pansy morderczy wzrok i po prostu się roześmiał, znikając we wnętrzu domu. Harry i Hermiona zachichotali w swoje drinki, wymieniając się przy tym znaczącymi spojrzeniami.

Pansy się nie myliła, ale żadne z nich nie zamierzało chociażby o tym wspomnieć swojemu przyjacielowi.

Hermiona obserwowała, jak czarownica kończy resztkę swojego wina i wstaje, odsuwając krzesło.

— Osiągnęłam mój limit Weasleyów jak na jeden dzień.

Hermiona zamierzała to wyjaśnić, ale pomyślała, że lepiej jak Pansy dowie się na własną rękę.

Jednak Harry próbował podrzucić jej wskazówkę.

— Percy jest inny.

— Czyli wie, jak zachowywać się przy stole? — To było bardzo poważne pytanie dla kogoś takiego jak Pansy Parkinson.

— Można tak powiedzieć — odparł tajemniczo Harry.

Hermiona się roześmiała, przykładając dłoń do policzka rozgrzanego winem.

Pansy zamrugała na niego z niedowierzaniem.

— Można jak powiedzieć… Czy nie wycierpiałam już wystarczająco? Co można…

— Dobry wieczór. — Dobiegł ich od drzwi uprzejmy, a jednocześnie wyniosły baryton Percy’ego, zanim on i Ron podeszli do stołu.

Wszyscy odwrócili się w kierunku nowo przybyłego gościa.

Była to swego rodzaju prezencja, którą Percy rozwijał przez lata.

Zawsze był inny, ale z czasem wyrósł z tej desperackiej potrzeby udowodnienia, że jest lepszy niż jego rodzina i ich sytuacja materialna. Stał się mężczyzną, który wiedział dokładnie, kim był, skąd pochodził i ile był wart. Percy, szef Międzynarodowego Urzędu Prawa Czarodziejów, kroczył z dumą, która odzwierciedlała wszystko, czego się nauczył i doświadczył.

Hermiona nie mogła się powstrzymać przed zauważeniem, że dwóch braci – oprócz całkowicie odmiennych charakterów – stanowiło przeciwieństwo również wizualnie. Ron postarał się dzisiaj, założył ciemne dżinsy, białą koszulkę i uczesał włosy. Był wyższy niż reszta rodzeństwa – z wyjątkiem George’a – poruszał się z pewnością siebie i szedł dumnym krokiem zupełnie jak ktoś, kto miał ugruntowaną pozycję i nie dbał o świat wokół siebie.

Z drugiej strony Percy posiadł lekkość doświadczonego dyplomaty. A dzisiejszego wieczoru wyglądał prawie zwyczajnie w szarych, skrojonych na miarę spodniach, pasującej do nich kamizelce i biało-fioletowej koszuli w kratę. Bez muszki.

Hermiona nigdy nie widziała Pansy tak zmieszanej.

Jesteś Weasleyem?

— Owszem. — Percy wyglądał na zaskoczonego jej arogancją, ale gładko się z tego otrząsnął. — A ty jesteś…

Pozwolił, żeby to pytanie zawisło w powietrzu, ale kiedy Pansy nie odpowiedziała – jakby była zbyt zajęta mruganiem, a jej mózg miał małe spięcie – Hermiona ruszyła z pomocą.

— To jest Pansy.

Niebieskie oczy Percy’ego na krótko przeskoczyły do Hermiony, zanim znów wróciły do czarnowłosej czarownicy.

— Ach. — Zrobił kolejny krok w jej kierunku, uprzejmie wyciągając rękę. — A twoje nazwisko?

W końcu się opamiętała, ale nawet nie drgnęła, żeby uścisnąć jego wyciągniętą dłoń. Właściwie to tylko na nią spojrzała, zanim z powrotem wróciła do jego twarzy.

— Aktualnie jestem pomiędzy nazwiskami.

Harry prawie zadławił się swoich drinkiem. Ron, który podczas tego zapoznania powrócił na swoje miejsce, poklepał przyjaciela po plecach. Percy stłumił swój własny uśmieszek, ale nie wycofał ręki, ze zdeterminowanym wyrazem twarzy utrzymując kontakt wzrokowy z Pansy. Przez moment Hermiona pomyślała, że będzie musiała interweniować, ale zaledwie po kilku sekundach czarownica również wyciągnęła rękę.

— Miło mi cię poznać — powiedział Percy.

Ron zerknął na swojego brata.

Ej! Myślałem, że przyszedłeś tylko przywitać się z Harrym i Hermioną.

— Zmieniłem zdanie — powiedział do Rona, wciąż wpatrując się w Pansy, której policzki lekko się zaróżowiły pod tym uważnym spojrzeniem. Odchrząknęła, powoli wyswobadzając dłoń z jego uścisku. Hermiona nie przegapiła tego, w jaki sposób kobieta zgięła palce, zanim zacisnęła je w pięść i schowała ramię za plecami.

Pansy przeniosła wzrok na Hermionę, a potem na resztę pomieszczenia, jakby szukała czegoś ważnego. Prawdopodobnie portalu powrotnego do wszechświata, w którym wszystko miało dla niej sens.

Hermiona prawie roześmiała się na tę myśl.

— Jeśli nie masz nic przeciwko — Percy spojrzał na Hermionę — myślę, że zostanę.

— Jasne. Pansy właśnie wychodziła.

Percy znów spojrzał na czarownicę.

— Och, naprawdę?

— Żeby przynieść więcej wina oczywiście — odchrząknęła Pansy.

I odeszła, zanim Hermiona zdążyła jej przypomnieć, że na stole stoi w połowie pełna butelka. 

Percy zajął puste miejsce obok niej, wygładzając niewidzialne zmarszczki na swoich spodniach. Hermiona popatrzyła na Harry’ego, który obserwował z uniesiona brwią mężczyznę, zerkając na niego zza grubej oprawki swoich okularów. Ron zaczął mówić o miejscach na mecz, podczas gdy Hermiona, śledząc linię wzroku swojej przyjaciółki, przeniosła spojrzenie na Percy’ego, który właśnie się upewniał, czy jego już i tak idealne, rude włosy są właściwie ułożone.

Hermiona wypiła resztę swojego wina.

— Jak minął ci dzień, Percy?

Całkowicie zignorował jej pytanie.

— Nie obraziłem jej, prawda?

— A jakie to ma znaczenie? — Ron wyglądał na zdezorientowanego. — To tylko cholerna Pansy…

Zamknij się, Ron — powiedzieli równocześnie Harry i Hermiona.

Odpowiedź na jego pytanie brzmiała nie, ale jednocześnie była to bardzo niepewna sytuacja.

Jednak to nie jej zadanie, by cokolwiek mu z tego tłumaczyć.

Wydziedziczenie i wykluczenie ze społeczności zmieniło Pansy w przezorną osobę, która musiała wszystko planować i lubiła wiedzieć, na co się zanosi, żeby mogła się do tego odpowiednio przygotować. Była znakomita w odczytywaniu ludzi. Swego rodzaju czarownica, która była wystarczająco znudzona – albo arogancka – żeby wierzyć, że uodporniła się na zaskoczenia ze strony kogokolwiek i czegokolwiek. Ostatnim razem Hermiona widziała Pansy zaskoczoną ludzkim działaniem, kiedy ją przytuliła, podczas gdy ta wypłakiwała sobie oczy nad swoim pierwszym ukończonym projektem. Pansy myślała, że ma to – i wszystko inne – rozpracowane i tylko czeka, aż reszta świata ją dogoni.

Hermiona nigdy nie miała serca, żeby wyznać jej prawdę: gra zwana życiem nie posiadała standardowego zestawu zasad. Ludzie byli bardziej skomplikowani niż jakikolwiek system, który stworzyła, żeby móc ich wszystkich posortować. Pewnego dnia pozna kogoś, kogo nie będzie mogła natychmiast skategoryzować.

I oceniając po sposobie, w jaki Pansy uciekła z pomieszczenia, ten dzień wypadał dzisiaj. A tą osobą okazał się Percy Weasley.

Percy wstał jako jedyny, kiedy Pansy wróciła jedynie z kieliszkiem do wina w dłoni. Nie wymyśliła również żadnej wymówki, dlaczego nie przyniosła kolejnej butelki. Po prawdzie wyglądała też na zdecydowanie bardziej opanowaną, dopóki Percy nie odsunął dla niej krzesła.

Gapiła się na niego.

A on utrzymał to spojrzenie.

Ten impas trwał, dopóki Ron raptownie nie przestał mówić o grze i nie spojrzał na ich dwójkę.

— Och, na litość boską, czy możesz wreszcie usiąść? — Oboje na niego spojrzeli, ale zdawało się go to nie obchodzić. — Percy uważa się za idealnego dżentelmena. Ale tak naprawdę to jest trochę kretynem. — Ron tylko połowicznie tak uważał, wnioskując z uśmieszku rozciągającego się na jego twarzy.

Pansy z niesmakiem zmarszczyła brwi, mrużąc oczy do maleńkich szparek, ale odstawiła kieliszek na stół i usiadła bez dalszych sprzeczek. Percy poprawił odpowiednio jej krzesło i wrócił na swoje miejsce, zanim sięgnął do pustego kieliszka i butelki schłodzonej za pomocą magii.

Nalał sobie dokładnie tyle, ile wypadało, a potem odwrócił się do Pansy.

— Czy życzysz sobie więcej wina?

Zawahała się, wciąż zafascynowana całym jego jestestwem, ale odpowiedziała:

— Tak, poproszę.

Percy się uśmiechnął.

 

Dwaj najpotężniejsi wojownicy to cierpliwość i czas.

Lew Tołstoj

 

 


_________________

tłumaczyła: hope

Ilustracja użyta w niniejszym rozdziale została stworzona przez JaxxInABox.


7 komentarzy:

  1. Każdy rozdział tj historii jest mocno rozbudowany. Wszystko jest dokładnie przemyślane, dopracowane. Nic nie jest pewne, każdy z bohaterów jest jak zagadka, mają wiele tajemnic.
    Bardzo mi się to podoba, wciąga niesamowicie.

    Życzę dużo weny w dalszym tłumaczeniu 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się polubiłam z tym opowiadaniem. Ciekawi mnie czy Pansy faktycznie coś wykombinuje i Hermiona zmieni zdanie co do rozpoczęcia terapii Narcyzy. Mam cichą nadzieję, że tak bo uwielbiam czytać o ich interakcjach.
    Percy pozytywnie mnie zaskoczył.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział<3

    OdpowiedzUsuń
  3. Percy i Pansy to ciekawe połączenie! Cicho liczę, że może jednak Draco przełamie się i poprosi Hermione o pomoc, a jeżeli nie to przynajmniej, żeby podjęła się tego wyzwania i weszła z butami do jego życia. Jestem zaskoczona, że tą tajemniczą postacią okazała się Narcyza, ale jest to ciekawe rozwiązanie. ❤️

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie spodziewałam się, że akurat TĘ parę przedstawia ilustracja! Jestem chyba tak samo mocno zaskoczona, jak faktem, że tą osobą na terapii okazał się zupełnie inny Malfoy! To się dopiero nazywa zwrot akcji ;) Szczerze mówiąc, reakcja Pansy na odrzucenie pacjentki przez Hermionę bardzo mnie zirytowało, dobrze jej odszczeknęła, żeby się nikt nikomu w pracę i - przede wszystkim - kompetencje nie wcina. Nie mniej jestem ciekawa, jak to się dalej potoczy. I ten wątek z Ministerstwem i McLaggenem, który OSOBIŚCIE pofatygował się do Hermiony, właściwie po co? Grozić jej? Przekupywać? Nie mogę tego rozgryźć i to mnie niepokoi, ta nieoczywistość.
    Jeju, jakie to opowiadanie jest dobre! Może nie tak intensywne - póki co - jak "W Kajdanach" czy trylogia (zwłaszcza "Aukcja"), ale bardzo głębokie i takie... rozsądne? Nie mogę się doczekać kolejnej publikacji :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super tłumaczenie, historia wydaje się płynąć powoli ale jest na prawdę wciągająca. Czy można spodziewać się jeszcze tłumaczeń kolejnych rozdziałów?

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy będą nowe rozdziały? Nie mogę się doczekać :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Będą kolejne?

    OdpowiedzUsuń