Była sama już od wielu godzin, kiedy drzwi zaskrzypiały. Lekkie kroki zastukały na drewnianej podłodze, a materac ugiął się pod ciężarem drugiego ciała.

— Nie płacz, Narcyzo.

Narcyza ukryła twarz w poduszce Belli i szlochała, wdychając zapach siostry. Andromeda westchnęła i zaczęła przeczesywać palcami jej włosy, tak jak zrobiła to ich matka.

— To niesprawiedliwe. — Pociągnęła nosem. — Dlaczego nie może uczyć się w domu? Fawleyowie uczą się w domu.

— Mariah Fawley jest chora, wiesz, że…

— Nie powinni byli jej tam puszczać! — Narcyza wyprostowała się i złapała za rękaw siostry. — Będzie taka samotna!

— Jestem pewna, że znajdzie sobie mnóstwo przyjaciół — powiedziała Andromeda, patrząc na swoje dłonie. — Obiecała, że ​​napisze, kiedy przydział się skończy.

— Nie zrobi tego. — Głos Narcyzy drżał. — Dziś rano nawet się ze mną nie pożegnała.

— Była po prostu podekscytowana. Niedługo same do niej dołączymy. Za dwa lata ja dostanę mój list, a potem ty dostaniesz swój…

— Za cztery! Muszę czekać jeszcze cztery lata! — Otarła oczy, czując, jak jej serce znów pęka. — Ty też mnie zostawisz. Będę tu zupełnie sama…

Andromeda uciszyła Narcyzę, gdy ta szlochała, ocierając łzy chusteczką. 

— Nie jest taka zła. Samotność. — Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy Narcyza w końcu napotkała jej oczy. — I przez całe dwa lata będziesz miała matkę i ojca tylko dla siebie.

Narcyza skinęła głową, a kiedy Andromeda przysunęła się bliżej, opuściła głowę na jej ramię. Wyciągnęła rękę, by wplątać palce w łańcuszek, który wisiał na szyi Andromedy – gruby, nefrytowy wisiorek, który dostała od babci.

— Nigdy nie chcę być sama — wyszeptała Narcyza.

— Nie będziesz. — Andromeda ścisnęła palce. — Zawsze będziesz mieć mnie.

***

Wydawało się, że podróż pociągiem do Londynu trwała całe życie. Zanim lokomotywa wtoczyła się na King's Cross, Narcyza zdołała pogrzebać myśli o jednej siostrze, skupiając się tylko na drugiej. Ale Belli nie było na peronie, kiedy wysiadała z pociągu.

Narcyza szybko przeszła przez tłum, ostrożnie unikając wszelkich blond głów, gdy rzuciła się w stronę matki i ojca. Rodzice ucałowali ją w policzki i wypytywali o jej SUMy. Ale żadne z nich nie wspomniało o Belli, pozostawiając Narcyzę bez jakiejkolwiek wiadomości, co sprawiało, że jej siostra była tak zajęta, że ​​nie mogła zadać sobie trudu, by przywitać ją po powrocie, czy odpowiedzieć na którykolwiek z jej listów.

Bella nie pojawiła się też tego wieczoru na kolacji. Powolne uczucie zaciskające się wokół żołądka mówiło Narcyzie, że Bella wiedziała – Lucjusz powiedział jej, że się pocałowali. Ale kiedy wpatrywała się w dwa wolne krzesła naprzeciwko siebie, jej ojciec odchrząknął i wytłumaczył nieobecność Belli. Wyjaśnił, że udała się na Grimmauld Place, gdzie ciocia Walburga organizowała raz w tygodniu spotkanie. Bella od miesięcy nie opuściła ani jednego z nich.

Narcyza starała się nie czuć zdenerwowania, kiedy szła wieczorem na spoczynek, zastanawiając się, kto z zebranych u cioci Walburgi musiał być dla Belli ważniejszy niż jej własna siostra. Ale potem zaczęła się zastanawiać, czy był tam też Lucjusz i jej myśli powędrowały do ​​sposobu, w jaki jego usta układały się na jej własnych, gdy obejmował ją swoimi silnymi ramionami.

Kiedy w końcu zagrzebała się pod kołdrą, przyszło jej do głowy, że może lepiej, żeby Bella nie wracała zbyt szybko do domu. Narcyza nadal miała mętlik w głowie i potrzebowała czasu, by odpocząć od tego głupiego zauroczenia.

Spędziła następne dwa dni, zakopując się w książkach, listach i spędzając czas z rodzicami. Dopiero w niedzielę rano obudził ją skrzeczący głos: 

— Co ty tu robisz, na Merlina?

Narcyza wyprostowała się, próbując zrozumieć o co chodzi. Chwilę zajęło jej przypomnienie sobie, że ostatnie dwie noce spędziła przecież w łóżku Andromedy, wpatrując się w sufit i zastanawiając się, gdzie podziewa się jej siostra. Ale teraz Bella stała w drzwiach z uniesionymi brwiami i rękami na biodrach.

Oddech Narcyzy urwał się, po czym odrzuciła kołdrę i podbiegła do niej. Bella złapała ją w uścisku, a Narcyza przytuliła ją mocno, mrucząc w jej ramię:

— Tęskniłam za tobą.

— Przepraszam, że nie było mnie w domu. I wiem, że rzadko pisałam… ale och, Narcyzo! — Bella złapała ją za ramiona. — Mam ci tyle do powiedzenia. Musisz udać się ze mną do Walburgi w przyszłym tygodniu. Jest tak wielu ludzi, którym chcę cię przedstawić.

Serce Narcyzy uniosło się. 

— Naprawdę? Jak kto?

Bella zamknęła drzwi, a jej policzki były zarumienione, kiedy się odwróciła. 

— Jest pewien mężczyzna, Narcyzo. Dołącza do naszych przyjęć i mówi najwspanialsze rzeczy o naszych prawach jako czarownic i czarodziejów. Jak zostały nam ukradzione i jak możemy je odzyskać.

Coś w tych słowach sprawiło, że po plecach Narcyzy przeszedł dreszcz. 

— Och. Chyba słyszałam w Hogwarcie jakieś szepty na ten temat…

Bella prychnęła. 

— Dziecinada. Tylko gadanie bez podejmowania akcji, jak ojciec i jego przyjaciele. On jest inny. — Jej spojrzenie płonęło zawziętością, jakiej Narcyza nie widziała od bardzo długiego czasu. — Musisz go usłyszeć, Cyziu. Ma pomysły, jak umieścić mugoli we właściwym dla nich miejscu. Jak odzyskać to, co nasze, zgodnie z prawem i krwią.

Chłód przeszył skórę Narcyzy. Potrząsając głową, zmusiła się do uśmiechu. 

— Ostrożnie, Bello. Jestem pewna, że ten mężczyzna jest wspaniały, ale nie zapominaj, że jesteś zaręczona.

Twarz Belli stwardniała. Wpatrywała się w Narcyzę, jakby ta była przyklejona do podeszwy jej buta.

— Nie wszystko na tym świecie kręci się wokół zaręczyn i ślubów, Cyziu — syknęła, a Narcyza poczuła, jak słowa przenikają ją niczym ostrze. — Jestem czystej krwi, dziedziczką rodu Blacków i kobietą, dokładnie w tej kolejności. Kiedy zostanę żoną, będzie to ostatnia pozycja na liście.

— Bello…

— Widzisz, on rozumie mój potencjał — przerwała jej, a Narcyza prawie się cofnęła. — Małżeństwo i prokreacja to zło konieczne, a nie coś, co powinno ci schlebiać, jak sądzi nasza matka i jej głupi przyjaciele.

— Przepraszam. — Twarz Narcyzy płonęła z szoku i wstydu. — Nie chciałam cię obrazić. Jestem pewna, że wiesz o tych rzeczach więcej niż ja. Nie miałam pojęcia…

Zapadła pełna napięcia cisza. Wtedy Bella westchnęła, jej rysy się rozluźniły. 

— W porządku. Nie znasz nic innego. Ale mówiąc o ślubach… — zmarszczyła nos. — Potrzebuję cię dzisiaj.

Powietrze wypłynęło ostro z płuc Narcyzy. 

— Po co?

— Zostaliśmy dziś rano zaproszeni do Dworu Malfoyów. Matka ci nie powiedziała?

— Ja… mam pewne rzeczy do zrobienia. Naprawdę nie mogę…

— Daj spokój, Cyziu. Jeśli ja muszę iść, to ty też.

— Dlaczego? — Gniew Narcyzy wzrósł, zanim zdążyła ugryźć się w język. — To twój ślub, nie mój. Jeśli nie lubisz całego tego planowania i upiększania, to nie widzę sposobu, jak mogłabym uczynić go bardziej znośnym.

Bella uniosła chłodno brew, a Narcyza zachwiała się na nogach.

— Przepraszam. — Wygładziła swoją koszulę nocną. — Po prostu uważam, że jeśli masz wyjść za mąż, powinnaś spędzać więcej czasu sam na sam z Lucjuszem. On może cię zaskoczyć.

Parskając, Bella odwróciła się w stronę dawnego lustra Andromedy i owinęła lok wokół palca. 

— Wątpię. Przypuszczam, że jest dość sprytny, ale Malfoyom brakuje wizji i przekonania. Nie wiem, czy czas uczyni go dla mnie bardziej interesującym.

Jest niezwykle interesujący, pomyślała Narcyza. Gniew znów zaczął szumieć w jej żyłach i była wdzięczna, że ​​Bella zrobiła się zbyt zajęta własnych odbiciem, by wbić w nią swoje ostre pazury.

— To nie pierwszy raz, kiedy słyszę, jak go odrzucasz, Bello. Wiem, że nie masz ochoty wychodzić za mąż, ale nie musisz wybierać kogoś, o kim myślisz, że ma niewielkie szanse, by kiedykolwiek cię uszczęśliwić. — Wzięła powolny oddech. — Matka wspomniała, że ​​spędzasz obecnie bardzo dużo czasu u Lestrange'ów…

Bella zaśmiała się i, z ostatnim szarpnięciem kosmyka włosów, podeszła do siostry.

— W ogóle nie rozumiesz, prawda? Nie ma dla mnie znaczenia, czy będzie to Lucjusz, Rudolf, czy Evan Rosier. — Jej spojrzenie było zimne i pełne dezaprobaty. – Mam na oku dużo większe rzeczy, Cyziu. Zobaczysz.

Narcyza zamrugała, patrząc na nią i próbując ogarnąć to swoim umysłem. Małżeństwo, wychowywanie dzieci, wspólne starzenie się – wszystko bez uczuć. Otworzyła usta, by zapytać, co Bella miała na myśli mówiąc „większe rzeczy”, ale ta już szła do drzwi.

— Za godzinę udajemy się do Dworu Malfoyów.

— Bello, czekaj.

Jej siostra zatrzymała się w progu.

— Czy Andromeda ci coś powiedziała? O ucieczce?

W pokoju panowała cisza i cisza. I wtedy…

— Nigdy więcej nie wypowiadaj przy mnie tego imienia. — Głos Belli był czystą trucizną. Narcyza wzdrygnęła się z wściekłości.

Nagle wyraz jej twarzy stał się zimny. 

— Porozmawiam z mamą i ojcem o przerobieniu tego pokoju. To dosyć obrzydliwe, wiedząc, jakie plugastwo tu mieszkało. — Odwróciła się do wyjścia. — Masz godzinę, Cyziu.

Drzwi trzasnęły, a serce Narcyzy rozpadło się w pył. Poczekała, aż kroki Belli ucichną, zanim opadła na łóżko, jej wzrok rozmazał się od łez.

Przebywanie w domu jej dzieciństwa było jak życie z duchem, którego istnienia nikt nie chciał uznać.

Jej rodzice nie powiedzieli ani słowa o Andromedzie, odkąd Narcyza wróciła. I podczas pierwszej nocy czuła, jak jej matka przemyka przez jej umysł podczas kolacji, szepcząc do jej świadomości naganę za każdym razem, gdy jej myśli spływały ku siostrze.

Dwa tygodnie temu, kiedy Narcyza dołączyła do ojca i matki w gabinecie dyrektora na spotkanie z Dumbledore’em i Opiekunem Slytherinu, zaoferowali jej ojcu kufer z dobytkiem Andromedy. Cygnus kazał im go spalić. Ale Narcyza została, ignorując litość w oczach Dumbledore'a, kiedy zapytała, czy mogłaby przejrzeć zawartość.

Nie znalazła niczego ważnego poza nefrytowym naszyjnikiem, którego jej siostra nigdy nie zdejmowała. Włożyła go tego dnia, wsuwając pod bluzkę, by spoczął na jej sercu.

Narcyza siedziała na łóżku jeszcze kilka minut, próbując pogodzić wspomnienie swojej siostry z tym pustym pokojem. To była tylko skorupa – puste przypomnienie, niczym ból w piersi.

Przypuszczała, że ​​mogłaby rozstać się z tą skorupą, gdyby musiała. W końcu Andromeda świadomie zdecydowała się ją zostawić. Została jej jeszcze jedna siostra.

Palce Narcyzy powędrowały pod koszulę nocną, gdzie nefrytowy naszyjnik spoczywał na jej obojczyku. Rozpięła go i upuściła na kolana, wpatrując się w niego przez kilka chwil, zanim zacisnęła go w pięści. Wróciła do swojego pokoju, aby przygotować się do wizyty, starając się zignorować drżenie przerażenia i oczekiwania w żołądku.

Godzinę później cała czwórka aportowała się na wzgórzu. Jej matka była ubrana tak elegancko jak zawsze, ale jej twarz była popielata. Nie wychodziła z domu od dwóch tygodni. Bella ignorowała swoją siostrę, a Narcyza starała się nie skupiać na tym, jak bardzo bolało to, że nie potrafiła spojrzeć jej w oczy.

Dwór był równie imponujący, jak podczas jej pierwszej wizyty. Okna na najwyższym piętrze zdawały się wbijać w nią niczym oczy, oceniając ją. Ich spacer żwirowym podjazdem był tym razem znacznie bardziej ponury, z nieobecnością Andromedy i smutkiem matki unoszącymi się nad nimi jak ciemna chmura.

Abraxas spotkał się z nimi w holu wejściowym, a Narcyza po raz pierwszy ujrzała matkę Lucjusza – chudą kobietę o surowej twarzy, bladą i kościstą. Wyglądała na bardzo niezadowoloną z faktu przyjmowania gości.

Narcyza trzymała ręce złożone przed sobą, skupiając wzrok na podłodze, aż – jakby ktoś rzucił zaklęcie przywołujące – jej wzrok uniósł się ku marmurowym schodom, po których spieszył Lucjusz, by móc do nich dołączyć.

— Przepraszam — powiedział z uśmiechem.

Zawirowało jej w żołądku, a smutek stał się nagle odległym wspomnieniem, kiedy go ujrzała. Jego włosy były wciąż wilgotne po kąpieli, a rękawy podwinięte do łokci.

Musiała zacisnąć powieki, gdy wspomnienia wystrzeliły w górę – jego jęk przy jej ustach, delikatny nacisk jego warg, który sprawił, że stawała się zdesperowana, skręcając się w środku. Szorstkie opuszki jego palców na jej szczęce, gdy trzymał ją niczym najdelikatniejszy kryształ.

— Lucy. Dobrze cię widzieć.

Głos jej siostry przywrócił Narcyzę z powrotem do rzeczywistości. Skupiła się, obserwując, jak Lucjusz ściska dłoń jej ojca, całuje knykcie jej matki i składa kolejny pocałunek na policzku Belli.

Narcyza przełknęła ślinę, a jej gardło stało się suche jak pustynia i gdy tylko uniosła rękę na powitanie, Lucjusz spojrzał na nią, podszedł bliżej i musnął ustami jej policzek. Miękki ruch jego ust, tylko o włos od jej własnych. Jego ręka uniosła się do jej talii, zaledwie kilka centymetrów niżej niż pozwalała na to etykieta. Jego zapach był ciepły i pikantny, a oddech rześki, gdy wyszeptał „Cyziu”, zanim się odsunął.

I wszystko skończyło się w niecałą sekundę. Nawet na nią nie patrząc, odwrócił się do jej ojca, pozostawiając ją zastanawiającą się, czy tylko sobie to wyobraziła.

Ale jej skóra płonęła tak samo jak policzek, a talie mrowiło od delikatnego ucisku jego palców.

Oblizała usta i spuściła oczy.

— Cygnusie — mówił Lucjusz. — Moi rodzice i ja przekazujemy kondolencje na wieści o Andromedzie.

W holu wejściowym zapadła cisza. Jej matka wydawała się niepewnie trzymać na nogach.

— Bardzo miło z twojej strony, Lucjuszu — jej ojciec skinął mu głową — i dziękujemy ci również za wcześniejsze kondolencje. Mamy jednak nadzieję, że ta wizyta może być wolna od takich spraw. Jestem pewien, że rozumiesz.

— Rozumie — powiedział Abraxas, kiwając głową. — Napijemy się herbaty? — Grupa wymamrotała potwierdzenie, a matka Lucjusza wystąpiła naprzód. — Myślę, że moja żona wolałaby wypić z tobą herbatę na osobności, Druello. Sądzę, że chciałaby omówić listę gości.

— Oczywiście — odparła matka z lekkim uśmiechem.

Narcyza próbowała podążać za matką, ale Bella chwyciła ją za ramię, przyciągając do siebie. Narcyza prawie poczuła zawroty głowy, że siostra ponownie zaczęła uznawać jej obecność.

Poszli za Abraxasem do salonu, a Narcyza szybko zajęła miejsce na kanapie obok swojej siostry. Abraxas, Cygnus i Lucjusz zajęli pobliskie fotele.

Pojawił się serwis do herbaty i Narcyza wypatrywała Łzawki, znajdując ją przy wózku z napojami. Skrzatka posłała jej szeroki uśmiech, zanim zniknęła.

— Jak tam twoje SUMy, Narcyzo?

Odwróciła się. Szare oczy wpatrywały się w nią ponad brzegiem filiżanki. Blada brew uniosła się wysoko.

— W porządku, dziękuję za troskę, Lucjuszu. — Poruszyła palcami i zaczęła mieszać łyżką herbatę. — Powyżej Oczekiwań w kilku przedmiotach. A twoje OWUTEMy?

— Również na Powyżej Oczekiwań. — Odwrócił wzrok od jej ust.

Jej dłonie zrobiły się lepkie i przesunęła się, by patrzeć, jak Abraxas odkłada filiżankę.

— Lucjuszu — powiedział. — Obawiam się, że twoja narzeczona i jej siostra mogą się jedynie nudzić, jeśli będą słuchać, jak dyskutujemy o interesach. Czy zechciałbyś eskortować je do salonu we wschodnim skrzydle?

Lucjusz poruszył się, by wstać, ale Bella przerwała.

— Nie, dziękujemy.

Ojciec odwrócił gwałtownie głowę w stronę córki. Bella to zignorowała.

— Jeśli nie robi to wam większej różnicy, chciałabym zostać.

Lucjusz znieruchomiał; Narcyza wstrzymała oddech. Bella po prostu strzepnęła kłaczek ze swojej sukienki.

— Jestem wystarczająco dorosła, żeby usłyszeć, jakie „interesy” muszą zostać załatwione. Cyzia też. Sama zaręczy się najwyżej za rok lub dwa. Wystarczy na nią spojrzeć.

— Bellatriks. — Oczy jej ojca rozbłysły.

— Wszystko w porządku, Cygnusie — powiedział gładko Abraxas. — Może zostać.

Zanim znów się odezwał, zapadła długa cisza. 

— Dziękuję, że do nas dzisiaj dołączyłeś, Cygnusie. Sierpień jest bliżej, niż się spodziewałem, a biorąc pod uwagę niedawne okoliczności, pomyślałem, że najlepiej będzie, jeśli porozmawiamy o nadchodzących zaślubinach.

— Oczywiście — powiedział sztywno jej ojciec. — O czym chciałeś porozmawiać?

Abraxas Malfoy założył nogę na nogę i spojrzał na jej ojca. 

— Wydaje mi się, że jest jeszcze na wszystko za wcześnie. Teraz, po Andromedzie.

Bicie serca Narcyzy pulsowało jej w uszach. Twarz Lucjusza była beznamiętna, kiedy obserwował swojego ojca.

— Nie jestem pewien, czy nadążam.

— Lucjusz uznał – i w pełni się z tym zgadzam – że czas… nam nie sprzyja.

— Co nam nie sprzyja? — Słowa jej ojca były ostre.

— Rodzina Blacków właśnie doznała strasznego ciosu. To będzie się za tobą ciągnąć, Cygnusie. Żadne spalenie drzewa genealogicznego tego nie zmieni. — Abraxas pochylił głowę, jakby czekał, aż jej ojciec zacznie się spierać. Cygnus jednak nic nie zrobił. — Chciałbym się upewnić, że ten związek nie będzie splamiony.

— Jak to? — warknęła Bella. — Brzydzimy się jej zachowaniem… — Cygnus podniósł palec, by ją uciszyć.

— Może to wyglądać, Bello — powiedział cicho Abraxas — jakby Malfoyowie wżeniali się w rodzinę zdrajców krwi. Oczywiście wiem, że to nieprawda. Lucjusz wie, że to nieprawda. Ale mimo wszystko. — Upił łyk herbaty. — Ludzie gadają.

Narcyza patrzyła, jak jej siostra ostro wciąga powietrze przez nozdrza. Spojrzała na ojca, bojąc się jego reakcji.

— Co sugerujesz? — zapytał Cygnus, mocno zaciskając usta.

Abraxas odchylił się na krześle. 

— Chciałbym zaproponować odroczenie ślubu. O rok.

Bella poruszyła nogą, a Narcyza poczuła irytację narastającą w siostrze. Wiedziała, że ​​Belli nie spieszy się, by zostać żoną, ale jedyną rzeczą, której nienawidziła bardziej niż małżeństwa, było planowanie ślubu. Opóźnienie by to tylko wydłużyło.

Ich ojciec odchrząknął. 

— Myślę, że to rozsądne. Mamy sporą skazę do usunięcia.

— Cieszę się, że jesteśmy zgodni. — Abraxas wyprostował się. — Lucjusz wierzy, że czas to wszystko, co jest konieczne, aby zaradzić tej sytuacji. Osobiście uważam, że rozważne byłoby podjęcie dalszych działań.

We krwi Narcyzy pojawiła się panika. Jak bardzo byli na łasce rodziny Malfoyów?

Spojrzała na ojca i stwierdziła, że ​​jego szczęka jest zaciśnięta, a oczy zmrużone.

— Wiemy o spotkaniach w rezydencji Blacków w Londynie — powiedział Abraxas. — Lucjusz sam zaszczycił je swoją obecnością raz czy dwa i rozumiem, że Bellatriks uczęszcza regularnie.

Oddech Belli opuścił jej usta z lekkim sykiem.

— Nie sugeruję, że którekolwiek z nas zgadza się ze wszystkim, co jest omawiane w tych kręgach, Cygnusie. Ale nie zaszkodzi, by dać się tam poznać. Można by uznać to za odpowiednią reakcję na ten niefortunny incydent.

Mięsień na policzku ojca drgnął. 

— Owszem, widzę zalety.

Lucjusz poruszył się w swoim fotelu.

— Z chęcią zdecyduję się w tym uczestniczyć — kontynuował jej ojciec. — Ale ostrzegam, że moja żona nie jest tym zainteresowana. Narcyza jest oczywiście za młoda.

Abraxas machnął ręką. 

— Sama twoja obecność potwierdzałaby oddanie wartościom rodziny. Jest też sprawa Bellatriks, która uczęszczała tam bez opieki.

Bella sapnęła. 

— No błagam…

— Uważałbym na to, co sugerujesz, Abraxasie — powiedział jej ojciec. Jego nozdrza rozszerzyły się. — Walburga jest moją siostrą.

— Mimo to. To niestosowne, biorąc pod uwagę tak dużą liczbę gości. — Abraxas odstawił filiżankę z brzękiem, nie myśląc o kłótniach. Złożył razem ręce, zanim położył je na kolanach. — A zatem omówimy nowy termin?

Narcyza wydawała się wypływać z własnego ciała, gdy mężczyźni rozmawiali, a Bella wściekała się w milczeniu. Przyszłość jej rodziny była zagrożona. Zaręczyny zostaną przedłużone, a jej cierpienie przeciągnięte na kolejny rok.

To było niemal zbyt wiele do zniesienia.

Pani Malfoy i jej matka dołączyły do ​​nich po pewnym czasie i żadna z nich nawet nie mrugnęła, gdy Abraxas poinformował je o nowej dacie ślubu. Bella wyglądała na wściekłą z powodu braku reakcji matki, ale Abraxas po prostu wstał i zaproponował im spacer po ogrodach.

Narcyza podążała za nimi w pewnej odległości. Nie umknęło jej prychnięcie Belli, kiedy ta ujęła ofiarowane jej przez Lucjusza ramię. Albo jak szybko przestała szurać butem, puszczając jego rękę przy najbliższej okazji.

Przemierzali kolejne alejki, gdy Abraxas dostarczał nieskończoną ilość historii. Gdy zatrzymał się, by pokazać im drzewo, które przetrwało bitwę z 1643 roku, Narcyza odwróciła się, by spojrzeć na staw i altanę. U brzegu pływały białe pawie, a nad trawą błyszczało słońce.

Dopiero gdy poczuła cień u swego boku, zorientowała się, że jest z nim sam na sam. Jej oczy przesunęły się na resztę rodziny, która podążała za Abraxasem wzdłuż żywopłotu.

— Powinniśmy do nich dołączyć — powiedziała.

— Hm. Powinniśmy.

Nie zrobił jednak nic, by to zrobić.

Narcyza czuła bicie swojego serca. Powstrzymywała się od spojrzenia na niego, zamiast tego skupiając wzrok na wierzchołkach drzew za altaną.

— Cóż za niezwykle sprytny sposób na odłożenie zaślubin, Lucjuszu. — Walczyła o opanowanie, ale słowa drapały ją w gardle, pragnąc się wydostać. — Wykorzystanie tragedii mojej rodziny w taki sposób jest po prostu obrzydliwe…

— Nie wiem, co masz na myśli, panno Black. Po prostu sugerowałem nową opcję, żeby każda za stron była usatysfakcjonowana.

Narcyza prychnęła, obserwując, jak głowy jej ojca i siostry podskakują za głową Abraxasa ponad żywopłotem. W chwili, gdy zniknęli z pola widzenia, palce Lucjusza otarły się o jej dłoń.

Wyszarpując rękę, przeszła na drugą stronę starego drzewa. Było jej o wiele łatwiej oddychać, kiedy jego zapach jej nie dusił.

— Powiedziałeś, że wybory Andromedy nie wpłyną na twoje zamiary poślubienia Belli.

— Obiecałem, że nigdy cię nie opuszczę. To pewna różnica.

— Wystarczy. — Zacisnęła dłonie w pięści. — Celowo przekręcasz naszą rozmowę, aby dopasować ją do swojego planu…

— Być może nie pamiętasz w pełni, co się wydarzyło, zanim mnie pocałowałaś — Narcyza sapnęła i odwróciła się do niego — co, oczywiście, rozumiem.

— Nigdy więcej o tym nie mów…

— Nie mogę przestać myśleć o twoich ustach. — Jego oczy były gorące na jej twarzy, nawet z niewielkiej odległości, którą utworzyła między nimi.

Narcyza zamrugała i potknęła się, próbując zerknąć za linię żywopłotu.

— Albo twoich palcach na moim kołnierzyku.

Odwróciła się i zobaczyła, że ​​jego wzrok się na niej praktycznie roztapia.

— Lucjuszu.

— Albo o dźwiękach, które z siebie wydawałaś, kiedy…

Podbiegła i odepchnęła go, a on uderzył plecami o pień drzewa. 

— Co jest z tobą nie tak?

— A ty? — zapytał całkowicie spokojny. — Myślisz o tym?

— Nie! — Narcyza potrząsnęła głową, dysząc. — Nigdy. Zupełnie o tym zapomniałam.

— Hm. — Przechylił głowę i spojrzał na nią przenikliwie. Zgubiła się w szarości jego oczu, kiedy zrobił krok do przodu, powoli zbliżając się do niej. — Mogę ci przypomnieć.

Jej usta rozchyliły się w cichym westchnieniu, a jego oczy opadły na nie bez wahania.

— To się nie może powtórzyć — zdołała wydusić. — Mówiłam ci.

Delikatnie uniósł jej szczękę, jakby była najbardziej kruchą rzeczą, jaką kiedykolwiek trzymał w dłoniach. Osłabła z tęsknoty za nim, każdy cal jej ciała łaknął jego dotyku, jego zapachu.

— Cyziu. — Jego szept był jak delikatny olejek na jej skórze.

Przymknęła oczy, a jej serce trzepotało niczym skrzydła ptaka w klatce.

Dźwięk głosów. Ktoś zawołał jej imię.

Lucjusz cofnął się szybko, gdy wzięła drżący oddech i krzyknęła: 

— Jestem tutaj!

Narcyza uniosła usta w promiennym uśmiechu i wróciła do rodziny, nie oglądając się za siebie.

Kiedy się pożegnali, jego usta ponownie musnęły jej policzek. Wpatrywała się w niego ze sztyletami w oczach, ale pożądanie wciąż wiło się w jej wnętrzu.

***

Narcyza podążyła za strażnikiem długim korytarzem. Wykrochmalone szare szaty drapały jej skórę i tak bardzo tęskniła za kąpielą.

Jeszcze tylko chwila.

Zaprowadził ją do małej poczekalni z kominkami dla przybywających i odchodzących. 

— Tutaj — powiedział szorstko, wskazując na stojącą nieopodal ladę i wyszedł bez słowa.

Ostrożnymi krokami Narcyza zbliżyła się do urzędnika Azkabanu przeglądającego papierkową robotę za kratą. 

— Imię — zażądał.

— Narcyza Malfoy.

Spojrzał w górę, jego oczy przemknęły po niej, gdy wykrzywił usta, jakby była pokryta błotem. Sięgnął po akta i dwukrotnie je ostemplował. 

— Potrzebujemy tutaj twojego podpisu.

Wzięła pióro i podpisała się ostrymi ruchami. Podał jej torbę z jej ubraniami – tymi, które miała na sobie w dniu aresztowania, razem z rękawiczkami i wszystkim innym – i podał mały woreczek. Przyjrzała się mu ostrożnie, zanim go przyjęła.

Dopiero gdy otworzyła pakunek, przypomniała sobie o biżuterii, którą odebrano jej w dniu aresztowania. Jej kolczyki i naszyjnik Andromedy wypadły na jej dłoń, a za nimi wypadł również diament Malfoyów. Jej oddech stał się płytki, gdy patrzyła na niego, dostrzegając, jak błyszczy w słabym świetle lochu.

— To sprawiło nam trochę kłopotów, kiedy tu przybyłaś — powiedział urzędnik. — Jestem pewien, że słyszałaś.

Odchrząknęła. 

— Tak. Próbowałam powiedzieć strażnikowi, żeby na niego uważał. Jest przeklęty.

— No cóż, nie wyraziłaś się zbyt jasno. Był w Świętym Mungu przez trzy tygodnie. — Jego oczy zwęziły się, gdy spojrzał na nią, jakby osobiście go przeklęła.

Narcyza skromnie skinęła głowa. 

— Chciałabym móc do niego napisać i przeprosić, jeśli jest to w ogóle możliwe.

Urzędnik przyglądał się jej przez chwilę, zanim mruknął coś pod nosem i zanotował nazwisko. Podziękowała mu, kiedy podał jej skrawek pergaminu. Następnie przekazał jej różdżkę wraz z wyćwiczoną przemową na temat warunków jej okresu próbnego oraz tego, kiedy będzie mogła spodziewać się kontaktu przez Fiuu ze strony Aurorów.

— Mam nadzieję, że jak najszybciej będę mogła odwiedzić mojego syna. Czy mogę tutaj złożyć swój wniosek?

Urzędnik spojrzał na nią groźnie. 

— Wyślę informacje, otrzyma je pani sowią pocztą.

Zacisnęła usta w uśmiechu i podziękowała mu, skupiając się na karteczce między jej palcami. Inny strażnik zaprowadził ją do kominka, a ona wyprostowała ramiona, wchodząc do środka i wywołując nazwę Dworu Malfoyów.

Syk dogasającego kominka odbijał się echem w holu wejściowym. Ministerstwo zażądało od niej podpisania dokumentów zwalniających ich z odpowiedzialności za stan Dworu – za szkody wyrządzone podczas przeszukiwania oraz ogólny stan zaniedbania.

Dym rozpłynął się w powietrzu, a Narcyza zebrała się w sobie. Obróciła się dookoła, krzywiąc się w oczekiwaniu, że zobaczy nieodwracalne uszkodzenia wiekowej tapety, skradzione obrazy, popękany marmur…

Ale wszystko było takie jak wtedy, gdy opuszczała to miejsce. Wpatrywała się w żyrandol, zauważając, że kryształy lśnią czystością. Przejechała palcem po gzymsie kominka. Ani śladu kurzu.

Narcyza podeszła do schodów, zaciskając w dłoni różdżkę. Wizengamot nakazał uwolnienie wszystkich skrzatów, ale posiadłość wyglądała tak, jakby nikt jej nigdy nie opuścił.

— Pani!

Narcyza podskoczyła i odwróciła się, by znaleźć na sobie szerokie i załzawione, zielone oczy. 

— Łzawka?

— Pani jest w domu!

Łzawka rzuciła się na nią. Torby Narcyzy opadły na posadzkę pod wpływem uderzenia, a nogi prawie się pod nią ugięły, gdy skrzatka chwyciła ją, płacząc w jej szaty. Poczuła w piersi ból wywołany jakby czymś dawno zapomnianym i mocno przytuliła Łzawkę, zanim delikatnie się wyswobodziła.

Uklękła. 

— Łzawko, co ty tutaj robisz?

Skrzatka pociągnęła nosem. 

— Łzawka nigdy nie odeszła. Przyszli po Remkę, Przetyczka i Hixa, ale Łzawka się ukryła. Łzawka nie chciała iść.

Narcyza westchnęła, a jej ramiona opadły. 

— Nie możesz zostać, kochanie. Ministerstwo nie pozwoli Malfoyom dłużej trzymać tu służby. — Sięgnęła po swoją upuszczoną torbę, zbierając ubrania, które spadły. — Strasznie za tobą tęskniłam, ale nie mogę powiedzieć, że nie zgadzam się z ich decyzją.

Podniosła wzrok i zauważyła, że Łzawka wpatruje się w trzymaną przez kobietę w dłoni rękawiczkę, którą ta była gotowa wrzucić z powrotem do torby. Wskazała na nią swoim wątłym palcem.

— Łzawka nie musi być służącą. Łzawka może być przyjaciółką.

Ciepło zalało serce Narcyzy i kobieta uśmiechnęła się w sposób, w jaki nie robiła tego od wieków. Wyciągnęła ku skrzatce rękawiczkę i prawie zachichotała, gdy obserwowała, jak oczy Łzawki się rozszerzają. Skrzatka chwyciła ją i nałożyła, wyciągając przed siebie rękę, niczym ktoś podziwiający pierścionek.

Po chwili spojrzała na Narcyzę. 

— Obiad? Łzawka może zrobić zupę!

I zniknęła z trzaskiem. Narcyza otarła policzki, pozbierała swoje rzeczy i poszła na górę.

Powoli otworzyła drzwi do swojej sypialni, na wpół spodziewając się zobaczyć Lucjusza siedzącego przy biurku z luźnym uśmiechem. Po przebraniu się z azkabańskich szat  wrzuciła je do ognia i patrzyła, jak materiał płonie. Część szafy Lucjusza wciąż nim pachniała, a Narcyza walczyła z chęcią zatopienia twarzy w jego ubraniach. Przebrała się we własne, znajome szaty, zanim wróciła do swojej próżności.

Ostrożnie wymieniła kolczyki. Wyciągnęła naszyjnik Andromedy, bawiąc się łańcuszkiem.

Jej pierścionek z brylantem leżał na wypolerowanym drewnie, lśniąc wyczekująco. Narcyza delikatnie włożyła go do ozdobnego pudełka.

Nie potrzebowała nosić na swoim palcu przypomnienia, że jest sama. Wybrała męża, ale on wybrał władzę.

Będzie musiała przyzwyczaić się do bycia Lady Malfoy sama.

Narcyza zatrzasnęła pudełko, odwróciła się i zeszła na dół, aby pomóc Łzawce w kuchni.

***

Moja najdroższa Narcyzo,

Wierzę, że twoja pierwsza wycieczka do Hogsmeade w tym roku szkolnym ma miejsce właśnie w ten weekend. Będę tam w interesach i bardzo chciałbym móc zobaczyć moją przyszłą siostrę.

Może zabrałbym cię na lunch do Puddifoot, żeby uczcić twoje urodziny?

Twój,

Lucjusz Malfoy

Wzrok Narcyzy rozpłynął się, gdy wpatrywała się w list z dzikim pulsowaniem serca w opuszkach palców. Musiała przyciągnąć pergamin do piersi, kiedy Siobhan próbowała spojrzeć jej przez ramię.

Lunch z Lucjuszem. Sam na sam.

Przełknęła i szybko sięgnęła po sok z dyni.

Nie widziała go od tamtego dnia w Dworze, kiedy ponownie próbował ją pocałować. Na to wspomnienie poczuła ciepło w żołądku.

Zamykając oczy, zmięła list pod stołem.

To było zbyt niebezpieczne.

Musiała trzymać się z dala od Hogsmeade. To jedyna, możliwa odpowiedź.

Tak było lepiej. Bella nadal nie odpowiadała na jej listy. Szepty, które podążały za nią korytarzami, ucichły, ale niemal natychmiast zostały zastąpione szeptami o polityce i wojnie. Każdej nocy w Pokoju Wspólnym Slytherinu uczniowie szemrali o kolejnych zniknięciach i mężczyźnie zwanym „Czarnym Panem”. Narcyza nie przejmowała się tym.

Coraz bardziej przyzwyczajała się do samotności.

Jej palce zacisnęły się w pięść między piersiami, gdzie na jej skórze spoczywał naszyjnik z jadeitu.

***

— Krzesła zostaną ustawione tam, na brzegu. — Monique, czarownica nadzorująca przygotowania do ślubu, wskazała z wyćwiczonym uśmiechem. — A para będzie w altanie razem z urzędnikiem.

Narcyza stała z matką na pochyłym brzegu stawu i patrzyła, jak pawie rozpościerają swoje pióropusze. Przez całe popołudnie odmawiała kontaktu wzrokowego z Lucjuszem. Ale kiedy Monique zaczęła malować obraz – Bellę w znienawidzonej przez nią białej sukni i Lucjusza w eleganckich, szarych szatach, wymieniających pierścionki – żołądek Narcyzy zaczął się skręcać.

Ceremonia miałą odbyć się za miesiąc. W ciągu ostatniego roku Narcyza została przedstawiona kilku chłopcom czystej krwi, ale żaden z nich nie wywoływał wzrostu jej tętna ani zawrotów głowy. Żaden z nich nie był w stanie utrzymać się na szachownicy, pokonując ją podczas rozgrywki.

Widywała Lucjusza w rzadkich momentach, w których nie patrzył w jej kierunku. Był przystojniejszy, niż kiedykolwiek wcześniej – nawet opadające w dół, zwykle dumne ramiona czy spojrzenia rzucane z daleka nie przekonały jej, że jest inaczej. Był wyższy, jeśli w ogóle było to możliwe. Jego klatka piersiowa stała się szersza, a ramiona silniejsze.

— A potem druhna…

Narcyza wykrzywiła usta w uśmiechu i podążyła za Monique do swojej pozycji na schodach altany – za swoją siostrą, twarzą do Lucjusza. Skierowała wzrok na jego ramię, ignorując ponury sposób, w jaki próbował spojrzeć jej w oczy.

Bella westchnęła ciężko. 

— Kiedy to się skończy? Lucjusz i ja jesteśmy oczekiwani tego wieczoru w posiadłości Lestrange'ów.

Narcyza bawiła się bransoletką na swoim nadgarstku. W zeszłym roku spotkania u Walburgi zamieniły się w przyjęcia w posiadłości Averych, a obecnie przeniesiono je do Lestrange'ów. Tego lata prawie nie widywała Belli, spędzając większość czasu u Siobhan. Cokolwiek, by uciec od uporczywych zaproszeń Belli na te „spotkania”. I Lucjusza.

Niewiele wiedziała o jego działalności w ciągu ostatniego roku. Z własnego wyboru. Ignorowała każdy list, unikała każdej wizyty w Hogsmeade i unikała każdego meczu Quidditcha. To było konieczne, ale wciąż czuła, że ​​w tym roku żyła jedynie połową życia.

I sądząc po wyglądzie Lucjusza, on też. Jego skóra była matowa, a oczy już nie tak jasne jak kiedyś. Za każdym razem, gdy Monique się do niego zwracała, uśmiechał się czarująco, ale w chwili, gdy się odwracała, jego usta się spłaszczały, a oczy szukały Narcyzy.

— A kiedy schodzisz z altany… Lucjuszu? Lucjuszu, kochany, proszę weź swoją pannę młodą za rękę, przejdziemy tędy przez trawnik…

Bella uniosła swoją ciężką brew, słysząc, że powinna podać dłoń Lucjuszowi, ale wykonała polecenie bez skargi. Narcyza obserwowała, jak poruszają się po trawie, gdy Monique opowiadała o kolejności pochodu obojgu rodzinom. Narcyza musiała odwrócić się od widoku Belli obejmującej ramię Lucjusza. Grupa podążyła za Monique do sali balowej, aby omówić przyjęcie, a Narcyza weszła do altany, patrząc na staw.

Próbowała skupić się na tym, jak będą wyglądały jej wizyty w Dworze w przyszłości. Czy zdoła znieść rodzinne obiady lub przyjęcia na błoniach. Gdyby Andromeda tu była, przynajmniej mogłaby…

Narcyza zamrugała, przerywając tę myśl. Jej żołądek zacisnął się, gdy położyła rękę na poręczy, spoglądając na powierzchnię stawu i pawie na brzegu. Miała nadzieję, że to nie jej ostatni raz, kiedy jest w stanie docenić piękno tych terenów.

Usłyszała na schodach za sobą kroki, a kiedy się odwróciła, zobaczyła, że ​​Lucjusz wpatruje się w nią, obracając pierścień na swoim palcu.

Jej ciało drżało od świadomości ponownego bycia tak blisko niego. Dłonie zaczęły się pocić, a skóra nagle stała się zbyt napięta.

Uniosła brodę z pewnością siebie, której nie miała. 

— Czy oni mnie potrzebują?

— Właściwie skończyliśmy. Bella już wyszła, by wziąć udział w spotkaniu u Lestrange’ów.

Narcyza zanuciła pod nosem, ściskając dłońmi balustradę. 

— I nie zamierzasz jej towarzyszyć?

Lucjusz pokonał ostatnie stopnie prowadzące do altany, wszedł na platformę i obserwował Narcyzę łaknącym jej spojrzeniem. 

— Nigdy nie odpowiedziałaś na żaden z moich listów.

— Nie było sensu. — Wzięła powolny oddech. — Żenisz się z moją siostrą. Nie ma powodu, abyśmy korespondowali lub spotykali się na osobności…

— Nie ma powodu, nie. — Zaśmiał się lekko. — Powód nie ma z tym nic wspólnego.

Nie miała na to odpowiedzi.

Zwrócił oczy ku słońcu, obserwując, jak promienie oświetlają wierzchołki drzew. Narcyza oderwała oczy od sposobu, w jaki jaśniały jego włosy, niczym korona anioła. Jej ręce drżały, więc szybko wygładziła sukienkę.

— Powinnam znaleźć moich rodziców, żebyśmy mogli wrócić do domu.

Podeszła do schodów, czyli jedynego wyjścia z altany, które obecnie było za Lucjuszem, ale on się nie poruszył. Niechętnie przeciągnęła po nim wzrokiem.

— Po prostu powiedz mi, proszę — powiedział cicho — czy zawahałaś się choćby na sekundę przed zniszczeniem moich listów. Czy była w tobie choć iskra niezdecydowania?

Jego oczy wwiercały się w nią, a ona zabarykadowała swój umysł, zamykając drzwi do tych delikatnie ułożonych notatek z jego imieniem elegancko nakreślonym na samej górze.

— Dlaczego miałoby to mieć znaczenie?

— Daj mi cokolwiek, nawet najmniejszy skrawek, Cyziu. — Podszedł bliżej, a ona hardo trzymała się ziemi. — Cokolwiek, co uśmierzy ból związany z oglądaniem cię przez następne sto lat na wszystkich wakacjach i spotkaniach rodzinnych.

Uniósł rękę, ale jego palce zacisnęły się, zanim do niej sięgnął. Narcyza poczuła ucisk w gardle i musiał on zobaczyć coś w jej twarzy, ponieważ nagle stał się wyższy i zrobił krok do przodu.

— Nie… — Odwróciła się i przeszła na drugą stronę altany. — Przestań. Nie mogę oddychać, kiedy stoisz tak blisko mnie.

— A ja nie mogę, kiedy jesteś tak daleko ode mnie. — Głos Lucjusza płynął do niej niesiony na wietrze. Zacisnęła oczy, odpychając jego doskonałe słowa. — Miniony rok bez ciebie był agonią…

— Czego ode mnie chcesz? — Odwróciła się i ujrzała go praktycznie zaraz za sobą. — Co dobrego z tego wyniknie? Nie będę twoją kochanką, Lucjuszu. Nie będę się kalać tylko po to, by cię zadowolić w sposób, w jaki moja siostra nie może.

— Istnieje opcja, której nie rozważasz. — Powoli przyglądał się jej twarzy, jakby zapamiętując każdy cal. — Nie chcę, żebyś była moją kochanką.

Patrzyła na niego. A potem wyrzuciła z siebie: 

— To nie wchodzi w grę. Zaręczyny zostały zaaranżowane, data została ustalona…

— Cóż, data, którą moglibyśmy…

— A co z Bellą? Odrzuciłbyś ją? Wyrzuciłbyś i naraził na plotki i hańbę?

— Dobrze wiesz, Cyziu — jego głos był niski — że nikogo by to nie zaskoczyło. Sprawy między nami się zmieniły. Większość osób w naszych kręgach uważa Bellatriks i mnie za niekonwencjonalną parę. Nasze zainteresowania od pewnego czasu się rozeszły…

— Czyżby? Ostatnio, gdy sprawdzałam, oboje nadal uczestniczyliście w tych samych zgromadzeniach i czciliście tego samego 'Czarnego Pana'...

— Będę wspierał go jedynie tak długo, jak długo będzie służyło to interesom mojej rodziny. Obu naszym rodzinom.

Narcyzie zakręciło się w głowie. Zamrugała, patrząc na niego, a język stanął jej w ustach kołkiem.

— Rudolf Lestrange jest w niej zakochany. Już od czasów szkoły — powiedział chłodno. — Nie spotkałaby się ze wstydem. Tak właściwie, wszyscy możemy na tym zyskać.

Narcyza wbiła palce w dłonie. 

— To niedorzeczne.

— Politycznie są znacznie bardziej zgrani niż ona i ja…

— Nie możesz nas po prostu zamienić, Lucjuszu…

— Więc wolisz skazać troje ludzi na nieszczęście? Czworo, licząc Lestrange’a?

— Mój ojciec nigdy by na to nie pozwolił.

To było niezbyt słuszne posunięcie z jej strony. Rozchyliła usta bez słowa, gdy coś zabłysło w jego oczach. Przebłysk, którego nie widziała przez cały dzień.

— Czy mogłabyś? Czy ty mogłabyś na to pozwolić?

— To... to nie to, co ja…

— Gdyby był sposób — przerwał jej. — Jeśli twój ojciec by się zgodził, jeśli twoja siostra by się zgodziła…

— Lucjuszu, nie rób tego. Oni nigdy… — Krztusiła się słowami, odwracając się i próbując zaczerpnąć powietrza. Ale on tylko się przybliżył.

Czuła ciepło jego klatki piersiowej między swoimi ramionami, gdy jego dłoń przesunęła się wzdłuż jej ręki, unosząc tuż nad skórą. Narcyza przygryzła wargę i chciała zapłakać z powodu słuszności tego wszystkiego. Jak doskonale się czuła, gdy ją przy sobie trzymał.

— To szaleństwo.

— Czyżby? — Jego oddech pieścił jej ucho. — Narcyzo, od lat nie myślałem o nikim oprócz ciebie. Poślubienie twojej siostry tego nie zmieni.

Szybko przesunęła spojrzeniem po zachodzie słońca, szukając czegoś, czego mogłaby się trzymać. Ale jej świat już wirował, jego słowa przesączyły się pod jej skórę i szeptały w krwiobiegu.

Może było to niemożliwe, ale musieli spróbować. Nie miała nic do stracenia. Straciła obie siostry, ale mogła mieć jego – tę jedyną szansę na szczęście.

Jego usta przylgnęły do skóry pod jej uchem, a ona poczuła, jakby jej ciało unosiło się w wodzie.

Powoli odwróciła się do niego, pozwalając, by jej wzrok przesunął się po jego twarzy.

— Czytałam każdy list. — Z trudem zachowywała równy głos. — Zapamiętałam je, zanim je spaliłam. Nie mogłabym znieść posiadania fragmentów ciebie, nie mogąc mieć ciebie całego.

Jego oczy były ciemne, kiedy knykciami muskał jej policzki.

Serce Narcyzy łomotało tak szybko, jakby biegła przez całe życie, zanim w końcu się zatrzymała. Może rzeczywiście tak było.

— Możesz mieć mnie całego, Narcyzo Black. Oferuję ci to.

— Nie możesz mi jeszcze obiecać…

— Mogę.

Roześmiała się, gdy po jej policzku przemknęła łza. Potrząsnęła głową. 

— Prawdziwi dżentelmeni oświadczają się na jednym kolanie, Lucjuszu Malfoy.

— Nigdy nie twierdziłem, że jestem prawdziwym dżentelmenem. — Uśmiechnął się do niej promiennie.

— Jaka szkoda, bo nie interesuje mnie…

Osunął się przed nią na jedno kolano i chwycił ją za rękę. Nie mogła oderwać od niego oczu, gdy przysunął jej knykcie do swych ust, muskając je delikatnie.

— Mogę ci obiecać proste rzeczy, takie jak bogactwo i wygoda — powiedział. — Ale te trudniejsze, lojalność, równość i uwielbienie, to rzeczy, które chcę ci dać. Chcę, żebyś je ode mnie przyjęła.

Wzrok Narcyzy rozmazał się, gdy skinęła głową. 

— Tak. Jeśli istnieje wyjście z tego…

Wstał, uciszając ją ustami, z ręką w jej włosach i ramieniem wokół talii. Sapnęła w jego usta, a on przechylił jej głowę na bok. Zacisnęła palce na jego łokciach.

Język Lucjusza muskał jej wargi, zanim udało jej się pojąć rzeczywistość, a potem był już w jej ustach, głowie, sercu. Jęknął, kiedy odważyła się wysunąć język do przodu, a wtedy przyciągnął ją do siebie, przytrzymując przy swojej piersi. Powinna czuć się uwięziona, ale nigdy nie czuła się bardziej wolna.

Lata bólu serca i samotności rozpłynęły się, gdy słońce opadło nisko nad posiadłością. Nie musiała przechodzić przez to życie sama.

***

Tego wieczoru, tuż przed północą, znalazła Bellę w jej sypialni. Narcyza stała w drzwiach, obserwując, jak jej siostra zdejmuje pierścionek z palca i wypina szpilki z włosów.

— Zamierzasz gapić się na mnie przez całą noc, Cyziu?

Puls Narcyzy zaczął przyspieszać. 

— Jak się mają Lestrange'owie?

— Dobrze, tak myślę. Prawie nie zwróciłam na nich uwagi. — Bella obróciła się. — Nie mów mi, że w końcu poczułaś się zainteresowana uczestnictwem w najbliższym spotkaniu.

— Byłam ciekawa Rudolfa — wyrzuciła Narcyza. — Najstarszego. Co… co o nim myślisz?

Wzruszając ramionami, Bella odwróciła się z powrotem do lustra. 

— Przypuszczam, że jest znośny. Nie najmądrzejszy, ale wystarczająco oddany.

Narcyza weszła do środka i ciemne spojrzenie Belli opadło na nią. 

— Dlaczego pytasz?

Zamykając oczy, odetchnęła przez nozdrza. Nie było na to łatwego sposobu. 

— Mam ci coś do wyznania. — Jej usta były suche i popękane. Zwilżyła je. — Darzę Lucjusza uczuciem.

Bella prychnęła przed wyjęciem kolejnej szpilki. 

— Oczywiście, że tak. Widziałam, jak na niego patrzysz.

Narcyza zachwiała się, jakby została popchnięta. Oparła się o framugę, żeby się uspokoić. 

— Och.

Bella odwróciła się do niej z szeroko otwartymi oczami. 

— Cyziu, proszę, nie mów mi, że przyszłaś prosić, żebym go oddała niczym zapasową sukienkę, którą mogłabym ci przekazać. — Uśmiechnęła się, cmokając językiem, gdy wyjęła szczotkę ze stolika nocnego.

— Ja… nie do końca, nie. — Narcyzie załomotało w głowie. — Bello, nigdy bym do ciebie nie przyszła, gdybym myślała, że coś do niego czujesz. Albo gdyby on też nie czuł nic do mnie. Ale ty go nie obchodzisz. A ja… tak. — Bella uniosła brew, a Narcyza zebrała w sobie całe opanowanie, by kontynuować. — Kochamy się i przyszłam z tobą porozmawiać o tym, co możemy zrobić.

— Hmm. — Bella znów usiadła przed swoją toaletką, bawiąc się włosami, zanim spotkała oczy Narcyzy w lustrze. — No cóż, masz rację, że nie zależy mi na nim zbytnio. Przypuszczam, że możesz go mieć.

Narcyza gapiła się na nią zaskoczona. 

— Naprawdę?

— Jeśli chcecie siebie nawzajem, to droga wolna. Nie mam z niego zbyt wiele pożytku. — Zaczęła czesać loki, krzywiąc się przez przeszkodę. — Ale nalegam, abyś poinformowała swojego męża o tym układzie, kiedy tylko on powstanie. Inaczej musiałabyś wyjaśniać ojcu wszelkie bójki na pięści lub próby zabójstwa.

Kładąc rękę na najbliższej płaskiej powierzchni, Narcyza zebrała się w sobie. 

— Nie to sugeruję, Bello. Lucjusz cię nie uszczęśliwia i nigdy tego nie zrobi. — Wzięła drżący wdech. — A ja pytam, czy jako siostra byłabyś otwarta na znalezienie bardziej odpowiedniego dopasowania. Ze względu na naszą trójkę.

Bella zacisnęła usta, gdy kontynuowała szczotkowanie, nie dając jakiegokolwiek innego znaku, że słyszała słowa siostry.

— Rozmawiałam z Lucjuszem, a on jest gotów porozmawiać z ojcem. Jest też gotów porozmawiać z Rudolfem Lestrange’em, który jest tobą zafascynowany. Ale nie czułabym się dobrze bez twojego błogosławieństwa. Jeśli się mylę, a tobie zależy na Lucjuszu, to... — Narcyza nie mogła się zmusić, by kontynuować.

Bella spojrzała na swoją szczotkę do włosów, wyrywając z niej czarne kołtuny. 

— Jesteś w nim zakochana — powiedziała jakby w przestrzeń.

— Tak.

— Niczego bardziej nie pragniesz niż tylko go poślubić.

— Tak. Wiem, że nie zależy ci na małżeństwie, ale musi być ktoś, kto ma większe szanse na zabezpieczenie twojego…

— O tak, Narcyzo — wyszeptała Bella. — Pomyśl o mnie i o tym, czego ja chcę w tym wszystkim.

Narcyza wstrzymała oddech, obserwując odbicie swojej siostry. 

— Bello, proszę. Jeśli się mylę, powiedz mi. Nie chcę cię skrzywdzić ani rozzłościć…

— Rozzłościć? — Bella uderzyła szczotką do włosów o blat toaletki. — Obrzydzasz mnie. Dać się tak omotać mężczyźnie, że zapominasz, kim jesteś. Kim jesteś. Wszystko po to, abyś mogła stać się jego własnością.

W klatce piersiowej Narcyzy była rana, która zdawała się otwierać. 

— Bello. Kocham go. Chcę być jego partnerką…

Bella obróciła się na krześle. 

— Nie potrzebujesz partnera. Ja jestem twoją partnerką. Masz na nazwisko Black. Jesteś czystokrwistą czarownicą. Nie obchodzi mnie, czy zakochałaś się w moim narzeczonym, Cyziu. 

Narcyza prawie się nie poruszyła, patrząc na siostrę. Otworzyła usta i szybko je zamknęła. 

— Twoją partnerką? Nie widywałam cię praktycznie przez ostatnie dwa lata. Nigdy mnie nie odwiedzasz, nigdy nie piszesz…

— Bo jestem zajęta. Wszystko, co robię, robię dla nas. Dla tej rodziny. Gdybyś choć raz przyszła na jedno z naszych spotkań…

— Nie liczyłabym na to. — Narcyza wzdrygnęła się w chwili, gdy słowa uciekły z jej ust. — Przepraszam, Bello. Kocham cię, ale nie pozwolę, żebyś narzucała mi swoje wybory. Każda ścieżka, którą podążasz, jest twoją własną. Wiem, czego chcę i mogę tylko prosić, żebyś to uszanowała.

Bella wpatrywała się w nią z chłodem w oczach, po czym wróciła do swojej toaletki. 

— Weź go. Nie obchodzi mnie to. Porozmawiaj z ojcem, ustal zaręczyny z Lestrange’em. Ale nie oczekuj, że będę świętować śmierć Narcyzy Black. Bo tym to właśnie będzie. Pogrzebem osoby, którą mogłaś się stać.

— Wystarczy.

— To prawda. — Spojrzała jej w oczy z tafli lustra. — Matka cię osłabiła. Powinnam była wkroczyć wcześniej. Nie popełnię tego błędu ponownie.

Narcyza uniosła brodę. 

— Miłość nie jest słabością, Bello.

Twarz Belli była niewzruszona, gdy zaczęła wcierać balsam w ramiona. 

— Jest. Zobaczysz. Pewnego dnia sama się przekonasz.

Nie spojrzała na Narcyzę ponownie.

4 komentarze:

  1. Jaka ta mini była urocza i smutna zarazem. Nie wierzę, że ktoś kto walczył w ten sposób o ukochaną może na końcu zrobić coś takiego, co widzieliśmy i w HP i w tej serii. Przecież piękno tej miłości było porównywalne z tym, jak to wszystko rozwijało się między Draco a Hermioną. Lucjusz tak bardzo kochał Narcyzę, pisał listy, wyznawał swoje uczucia, a na końcu wybrał to, co pogrążyło szczęście jego rodziny. Po prostu nie mogę uwierzyć w to, że można zachować się w ten sposób. Za to jeszcze bardziej nienawidzę Belli. Ale cóż, to właśnie Bellatriks, którą doskonale już znamy. Za to relacja między Łzawką a Narcyzą <3 Kocham! To jak bardzo skrzatka jest jej oddana… To prawda, że niektóre skrzaty są bardzo oddane, dobry przykład Mrużki z Czary Ognia, która po odejściu od Crouchów nie mogła się pozbierać psychicznie, ale to… To jest kompletnie inny level. Mimo że wiemy, jak potoczyły się dalsze losy naszej Lucissy, to i tak uważam, że naprawdę była to cudowna historia

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieźle to sobie Malfoy wykombinowł. Aż się wierzyć nie chce, że po takich początkach Lucjusz ostatecznie się nie popisał...
    Za to Łzawka trzyma poziom i jest kochana.
    Bardzo dobra i wciągająca miniaturka, z nadzieją czekam aż autorka opublikuje ciąg dalszy i pojawi się tłumaczenie

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawde, mam dreszcze, jak czytam te momenty Lucjusz/Narcyza, to najprawdziwsza chemia i nie wiem, jak sie Autorce udalo to tak doskonale ujac w tekscie. Cudo! I jestem szczerze zaskoczona, ze Bella tak potraktowala te wiadomosc Narcyzy o jej milosci do Lucjusza. Nie spodziewalam sie, ze tak to sie potoczy 🤔 Ale znajac pozniejsza Belle to faktycznie, nic poza Voldemortem i tak sie dla niej nie liczylo...

    OdpowiedzUsuń