Jasna cholera.

To było trudne.

Tak bardzo trudne…

Po najdłuższej nocy w swoim życiu, podczas której nie udało mu się przespać ani jednej sekundy, wygrzewał się w promieniach porannego słońca wpadających przez okno. Czuł się dzisiaj niewyraźnie; wciąż zdezorientowany i poruszony incydentem z Granger i tak bardzo zmęczony bezsennością. W przypadkowym porywie spontaniczności zdjął wszystkie ubrania, aby sprawdzić, czy zimne powietrze lub ciepłe promienie sprawią, że poczuje się choć trochę bardziej żywy; bardziej prawdziwy, ale wciąż czuł się jak duch.

Krucha istota na granicy rzeczywistości, choć nie całkiem.

Musiała zbliżać się godzina pobudki, ponieważ usłyszał, jak Granger zaczyna się krzątać, a bolesny grymas wypłynął mu na twarz. Tego właśnie się obawiał, a jednak czekał przez całą noc; na swoją ulubioną część tej poniżającej rutyny. Kiedy słuchał, jak dziewczyna wchodzi do łazienki, jego nagą skórę oblał blask potu, a kiedy pomyślał, że poczuł w swoich ustach odrobinę jej smaku, to wrażliwe miejsce pod jego brzuchem drgnęło. Pieprzone przyrodzenie.

Było mu tak ciężko…

Próbował to od siebie odepchnąć, ale jego umysł był zbyt zamroczony, by mógł oprzeć się tej pokusie. Usłyszał coś, co jak przypuszczał, było jej ubraniem opadającym na podłogę, i przełknął ciężko. Zamykając opuchnięte od niedoboru snu oczy, wyobraźnia zaczęła zasypywać go kolorowymi i niebezpiecznymi obrazami dziewczyny. Uległ im dość szybko; zbyt zmęczony, by móc stoczyć z nimi przyzwoitą walkę i zbyt urzeczony fantazjami, by je zignorować.

Był twardy…

Biorąc pod uwagę fakt, że w swoim życiu miał już okazję oddać się wielu fantazjom seksualnym, wiedział, że ta była inna; prosta i bez zbędnej przesady. W jego głowie Granger była dokładnie taka, jaka powinna być, ze swoimi rozczochranymi lokami wokół ramion i zamyślonym wyrazem twarzy. Jej ciało… cóż, nie miał pojęcia, czy rzeczywisty obraz pasował do jego wizji, ale zgadywał, że musiał być całkiem blisko, gdy jego podświadomość zaczęła pozbywać ją ubrań. Usłyszał, jak woda pod prysznicem zaczyna szumieć, i wziął drżący oddech, gdy jego ręka przesunęła się niżej.

Był zbyt owładnięty, by posłuchać głosu Slytherina w swojej czaszce i zdać sobie sprawę z tego, co robi; wszelkie szepty wątpliwości zostały odrzucone na bok, gdy pierwsze mruczenie dziewczyny w łazience dotarło do jego uszu. Zaciskając mocno oczy i skupiając się na fantazjowaniu o ustach Granger, chwycił sztywną długość pulsującą poniżej pępka.

Na Merlina…

Właśnie tego potrzebował. Potrzebował tego i to bardzo.

W jego głowie Granger stała teraz pod prysznicem, więc zacisnął wokół siebie pięść i zaczął rozładowywać napięcie. Tygodnie i miesiące kumulowania się bez możliwości ujścia dały mu jasno do zrozumienia, że ​​pewnie za długo nie wytrzyma, ale miał to gdzieś. Gówno go obchodziło, że jego głowa jest pełna zakazanych myśli o niej, albo że jego pokój jest, jak zawsze, do cna przesiąknięty jej uzależniającym zapachem. Nie miało znaczenia, że ta czarownica była teraz katalizatorem jego pożądliwego napięcia, ani to, że sprawił, że jego obecna fantazja – Granger – wsunęła sobie dłoń między uda, by wydać z siebie kolejną falę jęków.

Obraz ten sprawił, że doszedł, a z jego gardła się ochrypły jęk połączony z westchnieniem, gdy gorący płyn rozprysnął się po jego brzuchu. Otworzył oczy, a wizja nagiej Granger wypłynęła z jego umysłu, pozostawiając go pełnego satysfakcji i dyszącego niczym lis polarny, który w końcu dopadł swoją zdobycz. Serce waliło mu w klatce piersiowej, gdy próbował zebrać myśli; mrugając, by pozbyć się kropli potu między rzęsami.

Orgazm nie trwał długo, ale w sumie zawsze tak było.

A jedyne, co mu pozostało, to wstręt do samego siebie, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej bolesny. Otarł pozostałości swojego orgazmu parą bokserek i odwrócił się; zwijając w pozycję embrionalną, pokonany. Czuł teraz zimno kłujące jego skórę, ale mimo wszystko nie przykrył się kocem. Nie było usprawiedliwienia dla tego, co właśnie zrobił, a zimno przywracało go do rzeczywistości choć trochę szybciej.

Najgorsze było to, że nie miał pojęcia, czy chciał walić łbem o ścianę, dopóki mózg nie wypłynie mu uszami, czy może jeszcze raz sobie zwalić.

Nie zakrył głowy poduszką, żeby odeprzeć jej jęki. Powinien był, ale tego nie zrobił. Zamiast tego pozwolił, by te dźwięki spod prysznica otępiły jego mózg i odwróciły uwagę od rzeczywistości.

Właśnie masturbował się do Hermiony Granger.

Do szlamy.

— Kurwa.

Obrócił się i chwycił najbliżej leżącą rzecz; mugolską książkę tego gościa Kinga. Obrócił ją w dłoniach i po raz setny przeanalizował okładkę, przypominając sobie ich dyskusję o uprzedzeniach i pułapkę, w którą wpadł. Niech ją szlag, ale tekst naprawdę skłonił go do myślenia, choćby przez chwilę.

Zaczął zastanawiać się, jak postrzegałby ją, gdyby nie ta brudna krew. Brawo, kolejne wątpliwości. Znowu.

Podwójne kurwa...

***

Neville praktycznie zaciągnął Hermionę na kolację do Wielkiej Sali, ignorując jej protesty i upierając się, że czas spędzony pośród przyjaciół z pewnością poprawi jej humor. Najwyraźniej niepokój związany ze wspomnieniami ust Malfoya został rażąco wymalowany na jej twarzy, ponieważ Neville zwykle zostawiał ją w spokoju, kiedy wpadała w melancholię. Skomentował już dzisiaj, że dziewczyna wydaje się czuć nie do końca dobrze, a ona w końcu zgodziła się dołączyć do niego i innych, uznając, że jakieś leniwe przekomarzanie się może choć trochę odwrócić jej uwagę od brzydkiej prawdy.

I była to naprawdę brzydka prawda; choć w dziwny sposób druzgocąco piękna. Jak Draco.

Jak mogłam go pocałować?

Siedziała na skraju stołu z niewielką grupką znajomych, kończąc ostatni akapit wypracowania, które zdecydowanie mogła odłożyć na później. Uniosła głowę i rozejrzała się po wszystkich, przesuwając wzrokiem po Ginny, Lavender, Deanie, Seamusie i Neville'u siedzącym u jej boku, marszcząc brwi, gdy zdała sobie sprawę, że kogoś brakuje.

— Neville — wymamrotała cicho, starając się nie przerywać rozmowy innym. — Gdzie jest Luna?

— Też to zauważyliśmy — powiedział jej. — Czasami znika w porze lunchu. Wiesz, wydaje mi się, żeby nie zostaje tu na weekendy. Jedna z piątoklasistek powiedziała, że ​​widziała jak w ubiegłą sobotę opuszczała teren szkoły.

— Dokąd chodzi?

— Nie wiem — wzruszył ramionami. — Tak właściwie, to nikt z nas nie wie. Musi chyba mieć pozwolenie od McGonagall.

— Dziwne – westchnęła, odwracając się, gdy jeden z chłopców powiedział coś, co przykuło jej uwagę. — Co mówiłeś, Seamusie?

— Mówiłem o ostatnich plotkach — odpowiedział szeptem, nachylając się tak, że tylko cała szóstka mogła go usłyszeć. — Wiele osób myśli, że Voldemort wkrótce zinfiltruje Ministerstwo.

Hermiona uniosła sceptycznie brew. 

— Takie bywają plotki, Seamus. Nie zwracałabym zbytniej uwagi na…

— Ale to może być prawda — upierał się. — A jeśli przejmą kontrolę nad Ministerstwem, przejmą też kontrolę nad Hogwartem i wszyscy będziemy w dupie.

— Z naciskiem na „jeśli” — powiedziała spokojnie. — Gdyby McGonagall sądziła, że ​​Hogwart może być zagrożony, do tej pory stworzyłaby dla nas jakąś alternatywną lokalizację…

— Kto mówi, że już o tym nie myślała? — odpalił szybko. — A gdzie indziej mogłaby nas przenieść? Moja mama powiedziała, że ​​to naprawdę może się zdarzyć…

— Twoja mama wierzyła też w te wszystkie bzdury, które napisali o Harrym w Proroku — przypomniała mu Hermiona, wstając z miejsca. — W tej chwili między ludźmi krąży wiele plotek. Po prostu trzymajmy się tego, co rzeczywiście wiemy.

— Dokąd idziesz, Hermiono? — zapytała Ginny, wyglądając na nieco rozczarowaną, gdy brunetka zbierała swoje rzeczy. — Nie skończyłaś jeść.

— Nie jestem aż tak głodna — odparła słabo, posyłając przyjaciółce przepraszające spojrzenie. — I muszę zobaczyć się z McGonagall.

— No cóż — kontynuowała rudowłosa. — Jeśli chcesz, możesz wpaść dziś wieczorem do Wieży? Albo to ja mogę cię odwiedzić…

— Nie — zaprotestowała Hermiona zdecydowanie zbyt szybko, wzdrygając się na dźwięk swojego ponaglającego tonu. — Nie. W moim dormitorium jest okropny bałagan. Spróbuję przyjść i zobaczyć się z tobą później.

Grzecznie skinęła głową pozostałym Gryfonom, zanim odwróciła się i opuściła Wielką Salę, kalkulując, że ma dobre trzydzieści minut na spotkanie z dyrektorką, zanim zaczną się lekcje. Maszerowała długimi i szybkimi krokami wprost do gabinetu McGonagall. Kiedy stanęła przed gargulcami, wymamrotała hasło, żeby wejść do środka, wiedząc, że kobieta zwykle tutaj spędzała swoje przerwy obiadowe.

— Panna Granger — przywitała ją McGonagall zza swojego biurka. — Co za nieoczekiwane spotkanie. Czy wszystko w porządku?

Malfoy…

Hermiona zawahała się i usadowiła na fotelu naprzeciwko; wydymając usta w zamyśleniu. 

— Nie jestem do końca pewna — mruknęła. — Chyba mam kilka pytań, które muszę ci zadać.

— W porządku — przytaknęła McGonagall, odchylając się do tyłu i poświęcając uczennicy całą swoją uwagę. — Co cię trapi?

— Cóż — zaczęła niezręcznie, zastanawiając się, od czego powinna zacząć. — Seamus wspomniał, że mówi się o tym, że Voldemort infiltruje Ministerstwo. Zastanawiam się, czy jest w tym jakaś prawda?

Czarownica zacisnęła usta i wypuściła długi i zmęczony oddech. 

— Mówi się o tym od śmierci Dumbledore'a — przyznała ostrożnie. — Jednak niewiele szczegółów jest mi obecnie znanych. Mogę ci tylko powiedzieć, że istnieje taka możliwość.

Hermiona poczuła, jak coś w jej piersi się zaciska. 

— A jeśli tak?

— Wtedy będziemy musieli ewakuować stąd wielu uczniów — dodała smutnym tonem. — Zwłaszcza mugolaków, takich jak ty…

— O Boże…

— Postaraj się tym za bardzo nie przejmować — poradziła ciepło McGonagall. — O ile nam wiadomo, Ministerstwo trzyma się dobrze i mamy gotowe wszelkie środki ostrożności na wypadek najgorszego.

Hermiona założyła sobie ręce na szyję; nagle poczuła się zmarznięta i samotna. Jakaś część niej od zawsze podejrzewała, że ​​Voldemort mógł pracować nad opanowaniem Ministerstwa, ale tak łatwo było zapomnieć o wszystkim poza Hogwartem, kiedy wiecznie siedziała zakopana w swoich książkach lub zamieszana w całowanie z kimś, kogo zdecydowanie nie powinna całować.

— Nie mam ostatnio zbyt wiele szczęścia, w próbach dowiedzenia się, czym są inne horkruksy — wyszeptała rozczarowaniem. — Próbowałam sprawdzić, czy uda mi się znaleźć powiązanie między Dziennikiem a Pierścieniem z jakimikolwiek innymi przedmiotami, które miałyby sens. I wiemy, że Medalion jest jednym z nich, ale nie mamy pojęcia, gdzie znajduje się ten prawdziwy i…

— Panno Granger — przerwała dyrektorka. — Doskonale zdaję sobie sprawę, że starasz się jak tylko możesz, podobnie jak pan Potter i pan Weasley. Jestem pewna, że się to uda. Nie możesz się zbytnio stresować…

— Niedługo nadejdzie wojna…

— Technicznie rzecz biorąc, od miesięcy jesteśmy w stanie wojny, panno Granger…

— Cóż, w takim razie ostateczne starcie — wyjaśniła Hermiona z frustracją i niepokojem. — Czuję, że się zbliża i nie wiem, czy znajdziemy wszystkie horkruksy na czas…

— Wszyscy robimy, co w naszej mocy, aby się na to przygotować — przerwała ponownie kobieta, posyłając dziewczynie posępne spojrzenie. — Hermiono, tylko tyle jesteśmy w stanie zrobić. Kochanie, pamiętaj, że jesteś tylko człowiekiem. Świetnie sobie radzisz i nie mogę prosić cię o więcej. Proszę, postaraj się nie stresować. To w niczym nie pomoże.

Hermiona westchnęła rozpaczliwie, ale uległa logice i kojącym słowom McGonagall. To nie był pierwszy raz, kiedy w ostatnich miesiącach wpadała w panikę w obecności dyrektorki i prawdopodobnie nie będzie on ostatni. Większość członków Zakonu i niektórzy z jej kolegów doświadczali ostatnio małych załamań nerwowych; było to naturalne, biorąc pod uwagę obecną atmosferę. Hermiona była wdzięczna, że ​​jej profesorka zawsze potrafiła uspokoić wszelkie niestabilne myśli. Nawet jeśli to było tylko rozwiązanie tymczasowe.

— Czy już czujesz się lepiej, panno Granger? — zapytała McGonagall. — A może jeszcze jakieś pytania?

— Mam tysiące pytań — wydyszała, a potem zamilkła, gdy przypomniała sobie, co powiedział jej Neville. — Właściwie jest coś, co mnie zastanawia.

— Tak?

— Neville wspomniał, że Luna opuszcza Hogwart w weekendy — wyjaśniła, marszcząc brwi, gdy dyrektorka odwróciła wzrok. — Czy możesz powiedzieć mi, dlaczego?

— Przepraszam, ale nie mogę — odparła McGonagall po chwili zadumy. — Mogę potwierdzić, że panna Lovegood czasami opuszcza szkołę w weekendy, ale w ścisłej tajemnicy podała mi do tego swój powód, a ja zapewniłam ją, że nikomu nic nie powiem.

— Czy wszystko z nią w porządku? — zapytała Hermiona. — Chyba nie wpadła w żadne kłopoty, ani nic podobnego?

— Nic jej nie jest — odparła kobieta. – Mogę zapewnić cię, że jest całkowicie bezpieczna.

— Więc dlaczego…

— To sprawa osobista — zakończyła szorstko McGonagall. — Jeśli chcesz wiedzieć więcej, sama musisz ją o to zapytać.

***

Uczniowie Hogwartu siedzieli rozproszeni po bibliotece, pochowani między alejkami i regałami, tłocząc się nieco bliżej siebie niż zwykle, by walczyć z chłodem. O dziewiętnastej niebo było już ciemne jak w środku zimy, a pani Pince zapaliła kilka dodatkowych świec i rzuciła raczej słaby czar rozgrzewający, by pomieścić około czterdziestu skulonych uczniów.

Hermiona siedziała sama w ciemnym kącie w pobliżu Działu Ksiąg Zakazanych; otoczona bańką samotności, która uciszała otaczający ją hałas. Próbowała skupić się na pobazgranych stronicach przed nią, ale nie mogła przestać myśleć o Malfoyu i o tym, co się stało.

Jak mogłam to zrobić?

Każda metoda odwrócenia uwagi, której próbowała, zawiodła, pozostawiając Hermionę z mrowiącymi ustami i jeszcze większym zmieszaniem. Chciała wiedzieć, dlaczego i jak to się stało, ale nie mogła rozpocząć dyskusji na ten temat ze swoim ślizgońskim współlokatorem. Co gorsza, czuła, że ​​wszyscy się na nią gapią, wwierając w umysł, odkrywając jej nieprzyzwoity sekret i potajemnie nią gardząc.

Paranoja jest takim paskudnym pasożytem.

Ale to nie było nawet najgorsze. Bez względu na fakt, jak bardzo próbowała odepchnąć od siebie ten absurdalny pomysł, nie mogła powstrzymać się od myśli, że została w jakiś sposób oszukana. To nie był prawdziwy pocałunek, a ona czuła, jakby przegapiła w nim jakiś rodzaj konkluzji lub... kulminacji.

Odnosiła wrażenie, jakby znalazła się w piekle, a płomienie nawet jej nie musnęły.

Nie powinna była tego chcieć, ale naprawdę to zrobiła. Jej ciekawość stawała się coraz głębsza i chciała więcej. Chciała…

— Hermiono?

Westchnęła ostro i spojrzała na tego, kto jej przeszkodził. 

— Na grób Merlina, Michael — wymamrotała. — Wystraszyłeś mnie na śmierć.

— Przepraszam — chłopak zachichotał od niechcenia w sposób, który sprawił, że pomyślała, że ​​wcale mu nie jest przykro. — Zastanawiałem się tylko, czy skończyłaś tworzyć listę obowiązków dla Prefektów?

— Och — odetchnęła z roztargnieniem, wyciągając do torby wspomnianą listę. — Tak... jasne. Mam ją tutaj.

Michael Corner przyjął od niej arkusz pergaminu i obejrzał go szybko, po czym odwrócił się, by rzucić jej zaniepokojone spojrzenie. 

— Czy wszystko w porządku, Hermiono? — zapytał Prefekt Naczelny. — Wydajesz się nieco nieobecna.

— Nic mi nie jest — wzruszyła ramionami, pochylając głowę, by ukryć niepewność. — Czy jest jakiś problem z rotacją patroli?

— Nie, plan wygląda dobrze — odpowiedział. — Pomyślałem tylko, że może przydałoby ci się jakieś towarzystwo.

—Za chwilę będę wychodzić — odpowiedziała Hermiona, starając się być tak uprzejma, jak tylko mogła, pomimo swojego podłego nastroju. — Przepraszam, jestem trochę zmęczona.

Zanotowała sobie w pamięci, żeby później przeprosić Michaela za swoją oschłość. Zwykle lubiła pogawędzić sobie z Krukonem, który w zeszłym roku bardzo dojrzał, szczególnie po tym, jak zerwał z Cho. Początkowo Hermiona bardzo ostrożnie podchodziła do współpracy z nim, słysząc trochę niepochlebnych komentarzy ze strony Ginny, ale chłopak okazał się naprawdę miły, choć czasami bywał zbyt ambitny.

— Nie ma sprawy — odparł słabo, odchrząkując. — Musimy wkrótce zorganizować spotkanie, aby omówić świąteczny bal…

— Czy to naprawdę konieczne? — jęknęła, zatrzaskując książkę. — Są ważniejsze rzeczy, o których powinniśmy pomyśleć niż jakiś głupi, mały bal…

— Myślę, że McGonagall po prostu stara się podtrzymać wszystkich na duchu — przypomniał jej Michael. — No weź, Hermiono. Nikomu nie zaszkodzi trochę się zabawić w Boże Narodzenie. Tutejsi ludzie potrzebują pocieszenia.

— Może i tak — westchnęła sceptycznie, pakując wszystko do torby i wstając z krzesła. — W takim razie możemy omówić to przy wyjściu do Hogsmeade w ten weekend. Czy takie coś ci pasuje?

— W porządku — skinął głową. — Chcesz, żebym odprowadził cię do dormitorium?

— Nie, nie ma takiej potrzeby — odprawiła machnięciem ręki. — Myślę, że Terry i Anthony i tak próbują przywołać się z powrotem. Do zobaczenia w sobotę.

Hermiona odwróciła się, zanim chłopak zdążył odpowiedzieć, i ruszyła w kierunku wyjścia, trzymając nisko wzrok, by zignorować spojrzenia innych uczniów. Mogłaby przysiąc, że znowu podejrzliwie na nią patrzyli, więc pospiesznie i z ciężkim sercem opuściła pomieszczenie. Pomimo chęci uniknięcia swojego dormitorium – a dokładniej blond Ślizgona, który tkwił w środku – kroki i tak ją tam zaprowadziły. Zadrżała z niepokoju, gdy wyszeptała hasło i wślizgnęła się przez drzwi; jej nerwowe piwne oczy zaczęły skanować każdy cal kwatery.

Jak zawsze, salon nie wskazywał na jego obecność i szybko doszła do wniosku, że chłopak siedzi w swojej sypialni. Westchnęła z ulgą, że jakakolwiek konfrontacja zostanie na razie odłożona na później i pospieszyła do swojego pokoju z zamiarem ukrycia się tam aż do rana, nie przejmując tym, że można było uznać to za tchórzostwo.

Zatrzymała się, gdy do jej uszu dobiegły trzy równe stuknięcia do głównych drzwi dormitorium, po czym wydała z siebie przestraszony skowyt. Merlinie, była na krawędzi…

— Kto tam? — zawołała lekko drżącym głosem.

— To ja, Michael.

Zmarszczyła brwi i rzuciła ostrożne spojrzenie na sypialnię Malfoya, zastanawiając się, czy mądrze jest przyjmować gości, skoro chłopak powinien pozostać niewidoczny. 

— Coś się stało? — zapytała głośno, nie odrywając oczu od drzwi pokoju Draco. — Jestem trochę zajęta.

— Zostawiłaś jedną ze swoich książek — wyjaśnił Prefekt Naczelny. — Czy wszystko w porządku?

Skrzywiła się i powoli podeszła do wyjścia, rzucając przez ramię ostatnie spojrzenie, zanim otworzyła drzwi; wystarczająco, by oprzeć głowę o futrynę i ukryć resztę ciała za drewnem.

— Właśnie miałam brać prysznic — skłamała, gdy chłopak spojrzał na nią z zakłopotaniem. — Jestem w szlafroku.

— Przepraszam — uśmiechnął się nieśmiało, podając jej książkę. — Jesteś pewna, że wszystko w porządku, Hermiono? Wydajesz się dziś trochę nie w sosie.

Udało jej się zmusić usta do uniesienia w bardzo słabym uśmiechu, gdy wyjęła książkę z jego palców i rzuciła ją, by ta wylądowała na stole. 

— Jestem po prostu bardzo zmęczona — powiedziała mu, przymykając lekko drzwi i mając nadzieję, że chłopak zrozumie aluzję. — Myślę, że położę się dziś wcześniej spać, ale dzięki za przyniesienie mi książki.

— Jesteś pewna? — nalegał, a ona całą swoją wolą walczyła, żeby nie okazać mu swojej irytacji.

— Jestem pewna — powiedziała bez ogródek. — Dobranoc.

— W takim razie dobranoc. Do zobaczenia w sobotę.

Hermiona wypuściła chrapliwy oddech i ciężko oparła czoło o drzwi, chcąc, by dziwnie głośne łomotanie w jej klatce piersiowej ustało. Wiedziała, że ​​intencje Michaela były całkowicie niewinne, a jej własna reakcja zbyt defensywna, ale po prostu czuła, że ​​wszyscy próbują dziś ją otoczyć i zagłębić w jej myśli oraz sekrety i nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział, co zrobiła.

— Kto to, do cholery, był?

Obróciła swoją głowę tak szybko, że prawie straciła równowagę, a jej klatka piersiowa była gotowa eksplodować, gdy serce ponownie zaczęło szaleńczo bić. Podświadomie cofnęła się, aż jej plecy przylgnęły do drzwi, i położyła dłoń na swojej szybko unoszącej się piersi; skupiła wzrok na nim, gdy oparł się o framugę ze złością wypisaną na twarzy. Jego rysy były wykrzywione w fascynującej mieszance pogardy i urazy oraz czegoś jeszcze, czego nie mogła do końca zidentyfikować. To sprawiało, że oddech uwiązł jej w gardle.

— Dlaczego musisz to robić? — jęknęła ze złością, kiedy odzyskała głos. — Czy aż tak bardzo lubisz straszyć…

— Zapytałem, kto to był — splunął przez zaciśnięte zęby, a ona zauważyła, jak napięte były jego mięśnie. — I lepiej daj mi cholerną, sensowną odpowiedź, Granger.

Wzdrygnęła się, gdy odepchnął się od ściany i podszedł w jej stronę, stawiając powolne i wyrachowane kroki, które przypominały jej ruchy wilka. Zauważyła, że ​​Malfoy miał w sobie określony wdzięk i elegancję, których nie mogła nie podziwiać; jakby każdy z nich był zaplanowany jako onieśmielający, a nawet uwodzicielski. Powinna uważać to za niepokojące lub nieprzyjemne, ale, Godryku wybacz jej, nie mogła nie poczuć się zaintrygowana.

— Czy jesteś głucha, Grang…

— To był tylko Michael Corner — mruknęła, zrzucając z ramion szaty i kierując się ku sofie. — Jest na naszym roku i…

— Wiem, kim on jest — wydusił, wciąż niskim i mrocznym tonem. — Nudny Krukon. Gówniany w Quidditcha. Jego jedyną cechą, która odkupuje go w moich oczach, to czysta krew. Czego od ciebie chciał?

— Zwracał mi książkę — wyjaśniła niespokojnie, gdy nadal się do niej zbliżał; z rękami arogancko założonymi na klatce piersiowej. — Dlaczego…

— A dlaczego ten smutny mały kutas sądził, że spotkasz się z nim w sobotę?

Uniosła brwi. 

— Podsłuchiwałeś?

— Po prostu ODPOWIEDZ na moje pieprzone pytanie! — zażądał szorstko, uderzając dłońmi o tył drugiej kanapy. —  Dlaczego miałabyś się z nim spotkać?

— A od kiedy jest to twoja sprawa?

Zazgrzytał zębami i potrząsnął głową, jakby próbował oprzytomnieć, zanim zrobi coś głupiego. Jego oczy ciemne niczym burzowe chmury błądziły między nią a podłogą, podczas gdy przygryzał język i wydawał się wciągnąć kilka kojących oddechów. Przyjrzała mu się uważnie i zwilżyła usta machnięciem języka, nerwowo czekając na odpowiedź.

— Od wtedy, od kiedy on się tutaj wprasza — odpowiedział ostrożnie. — Gdyby mnie zobaczył, mógłby zdradzić to każdemu…

— On cię nie widział...

— A jeśli planujesz go tu zapraszać, to…

— JAK ŚMIESZ! — Hermiona krzyknęła, wstając z miejsca i maszerując w jego stronę. — Nie masz prawa rozmawiać ze mną w ten sposób…

— Mogę z tobą rozmawiać, jak tylko zechcę — sprzeciwił się spokojnie, wyciągając szyję, by górować nad nią. — Jeśli mi nie powiesz, to wyciągnę sobie własne wnioski…

— To niedorzeczne! — syknęła. — Powiedziałam ci, że idę w ten weekend do Hogsmeade…

— I idziesz tam z tym czymś? — warknął, jakby ta myśl zraziła go i pozostawiła kwaśny posmak na języku. — Więc pieprzysz się z tym odrażającym kawałkiem…

— Och, na litość Godryka, Malfoy! — krzyknęła, nieświadoma tego, jak blisko frustracji była. — Michael i ja jesteśmy jedynymi, którzy tam idą, ponieważ jesteśmy Prefektami Naczelnymi!

Usta chłopaka zacisnęły się z głośnym mlaśnięciem, a ona poczuła się tak, jakby rozbierał ją swoim spojrzeniem, gdy jego oczy przesunęły się po jej twarzy. Wtedy właśnie zdała sobie sprawę, jak blisko niej był; na tyle, że jego oddech muskał niektóre włosy na jej czole. Jednak nie poruszyła się, pomimo każdego instynktu, który jej to nakazywał.

Pamiętasz, co stało się ostatnim razem, gdy byliście tak blisko...?

Jeśli przeszkadzała mu ta bliskość, nie drgnął, a ona mogłaby przysiąc, że w jego bladych rysach pojawiło się coś na wzór ulgi. Przechylił lekko głowę i opuścił ramiona, a pokój wydawał się wypełnić trzaskami elektryczności, gdy jego wcześniejsza wściekłość opadła.

— Więc mówisz mi, że ten bezużyteczny palant to Prefekt Naczelny? — wycedził sceptycznie. — Co za jebany żart…

— Tak właściwie, to jest w tym bardzo dobry — argumentowała, zauważając, że jego górna warga drga. — Skończyłeś już, Dra… Malfoy?

Zmarszczył brwi na to zająknięcie, a ona próbowała ukryć rumieniec zakłopotania, jednak z niewielkim powodzeniem. Odwróciła się, by odejść, ale jego zimny uścisk zamknął się wokół jej nadgarstka, zanim zdążyła stworzyć między nimi jakikolwiek dystans.

Po prostu go odepchnij... Za blisko…

— Co znowu? — zapytała, unikając spojrzenia na niego. — Odpowiedziałam na twoje pytania i zniosłam już wystarczająco dużo twoich…

— Jeszcze nie skończyłem — wymamrotał, jeszcze mocniej zaciskając swoją dłoń. — Mam jeszcze jedno pytanie.

Prychnęła. 

— Nie widzę powodu, dla którego miałabym ci odpo…

— Dlaczego zrobiłaś mi dziś rano jedzenie? — wyrzucił z siebie z wyraźnymi wątpliwościami.

Hermiona zamrugała z zaskoczeniem i powoli wykręciła szyję, posyłając blondynowi zdezorientowane spojrzenie.

— Co? Co masz na myśli? — wymamrotała. — Zawsze rano przygotowuję ci posiłek…

— Myślałem, że po naszej wczorajszej kłótni — zaczął niechętnie — nie będziesz…

— Kłócimy się codziennie, Malfoy…

— Ta wczorajsza była inna.

Pokój stał się nagle jak próżnia, a Hermiona mogłaby przysiąc, że naprawdę poczuła, jak coś wyciąga powietrze z jej płuc. Oczy Draco wydawały się łagodniejsze; jak mleczny dym i była na ich punkcie całkowicie zafiksowana. Po jego wściekłej tyradzie i całkowitym zaprzeczeniu ich półpocałunku zeszłej nocy, te słowa całkowicie ją zaskoczyły. Oboje wiedzieli, co miał na myśli, a świadomość trzaskało między nimi jak niebezpieczne płomienie; zbyt gorące, by ich dotknąć, ale zbyt potężne, by je zignorować.

Pocałunek…

— Nie chciałabym, żebyś głodował z powodu... tego co zaszło — przerwała niezręczną ciszę. — To byłoby po prostu okrutne…

— To byłoby normalne — argumentował, a ona patrzyła z rozczarowaniem, jak jego rysy na powrót stają się gorzkie i ostre, co już tak dobrze znała. — I jestem pewien, że pewnie zechcesz mnie pouczyć jakimś nudnym gryfońskim morałem odnośnie życzliwości lub jakiegoś innego gówna, ale ja naprawdę mam to w dupie…

— Zadałeś mi już swoje pytanie — zaprotestowała, wyrywając nadgarstek z jego uścisku i odchodząc. — Idę do łóżka. Dobranoc Malfoy.

Draco zacisnął pięści, gdy Granger zniknęła w swoim pokoju. Zaczął zastanawiać się, co, u diabła, spowodowało, że zachował się tak żałośnie. To było upokarzające i nie do przyjęcia, i winił ją za to całym sercem. Od chwili, gdy zaraziła go swoją szlamowatą krwią i zalała zapachem, wszystko wydawało się szwankować, a już przede wszystkim jego umysł. Teraz był nawiedzany przez te fantazje z nią w roli głównej i kuszony prawie-pocałunkami, które sprawiały, że czuł się zarówno oburzony, jak i… głodzony.

Szatkowała jego mózg na nierówne małe kawałeczki, co sprawiało, że zaczynał kwestionować samego siebie i jak daleko był skłonny posunąć się, aż jego haniebne pragnienie posmakowania jej zostanie zaspokojone.

Wściekłość, którą poczuł, kiedy przy drzwiach pojawił się ten pieprzony Krukon, była gwałtowna i wybuchowa. Fizycznie wręcz drżał, ale nie miał pojęcia dlaczego.

To nie zazdrość…

Po prostu wściekłość. Może nawet zaborcza wściekłość.

Jego luksusy i używki były w tym więzieniu mocno ograniczone, a jej smak i zapach w jakiś sposób stały się niektórymi z tych… potrzeb, którymi nie chciał się dzielić z kimkolwiek za tymi drzwiami. Chociaż posmakowanie jej był krótkie, teraz już wiedział, jak to jest, nawet jeśli nigdy więcej nie chciał do tego dopuścić, choćby ze względu na swoją godność. I nie chciał jej nigdy więcej dotykać. Naprawdę, ale jeśli Michael Pizda Corner uważał, że ma prawo do lizania się z Granger, to był w cholernym błędzie.

Draco nie rozumiał swoich niebezpiecznych emocji, które w nim wywoływała, a już tym bardziej za nimi nie przepadał, jednak były potężne i niemal instynktowne. Niemożliwe do zignorowania.

Jak burza wpadł do swojego pokoju, po cichu błagając Salazara, by wkrótce pozbył się tej swojej… obsesji na punkcie szlam. To było poniżające i żenujące, i obawiał się, że w końcu się złamie i za nią podąży.

A o tym nie było najmniejszej mowy...

***

Wiatr wył dziś wieczorem jak tłum torturowanych dzieci i Hermiona była przekonana, że ​​jej zegar kłamie.

Jeśli naprawdę była trzecia nad ranem, to od czterech godzin gapiła się tępo w sufit, a to w żadnym wypadku nie mogło być zdrowe. Zamknęła się w swoim pokoju i stanowczo odmówiła wyjścia, zajmując się kończeniem każdego eseju, na którego napisanie miała czas od dziś aż do Bożego Narodzenia. Zajęło jej to trzy godziny i od tamtej pory desperacko próbowała zasnąć, ale wszystko na próżno.

I dzisiejszej nocy nie była to wina wiatru…

Bez względu na to, jak bardzo próbowała wymazać Malfoya ze swojego umysłu, nie mogła; czy to uparte retrospekcje ich pseudo-pocałunków, czy tylko ogólne rozmyślania o jego zachowaniu. Fascynował ją tak bardzo, jak bardzo próbowała to odrzucić, i zauważyła, że ​​przez jakiś czas nawet powstrzymywał się od nazywania jej szlamą. Miesiąc w jego towarzystwie wywarł na nią pewien wpływ i poczuła się zdeterminowana bardziej niż kiedykolwiek, by uporać się z jego uprzedzeniami, chociaż nie mogła powstrzymać się od zastanowienia, czy nie było to głównie ze ściśle samolubnych pobudek.

Chciała, żeby patrzył na nią inaczej i była prawie pewna, że ​​powoli zaczynał.

A przynajmniej miała nadzieję, że tak właśnie było.

Usiadła i potarła twarz dłońmi, zastanawiając się, czy jej zainteresowanie nim było rzeczywiście właściwe czy choćby zdrowe. Prawdopodobnie nie.

Wzdłuż jej kręgosłupa przebiegł nagły dreszcz i szybko chwyciła różdżkę w dłoń, by odnowić swój czar rozgrzewający, a pewna myśl przykuła jej uwagę. Miała trzy koce i magię, by móc walczyć z listopadowym chłodem, ale co miał Draco? Dostał tylko jeden koc…

A jeśli marzł?

Zdała sobie wtedy sprawę, że naprawdę ją to obchodziło, chociaż nie powinno. Wiedziała, że ​​leżało to w jej naturze, ale tutaj chodziło o coś innego; szczerą troskę o jego wygodę, która sprawiła, że ​​zaczęła rozmyślać, kiedy naprawdę zaczęła się tym przejmować.

Wyszła z łóżka i owinęła się szlafrokiem, próbując zdecydować, co właściwie mogłaby zrobić. Opcje były proste; albo mogła zignorować to i pozwolić temu zarozumiałemu palantowi samemu się z tym uporać, albo poddać się pragnieniu, by zapewnić mu trochę ciepła.

— Co ja, do diabła, robię? — szepnęła do siebie, wymykając się lekkim krokiem ze swojego pokoju.

Po co najmniej dwóch minutach stania i wahania przed jego drzwiami przełknęła nerwy i skierowała różdżkę w stronę zamka.

— Alohomora.


6 komentarzy:

  1. Ktoś tu jest zazdrosny! Ktoś tu jest zazdrosny! No i po co to się Draco łudzić i udawać, że ty nic, że wcale tej zazdrości nie ma i że chodzi tylko o to, żeby nikt się więcej nie dowiedział o Twojej obecności… Przecież wiadomo od razu o co chodzi. Bez powodu by nie wspominał o jej możliwości całowania się z Michaelem xD Głodnemu chleb na myśli jak to się mówi xD Nie martw się Draco, Hermiona nie jest taka głupia, żeby ryzykować tym, by kogokolwiek zaprosić czy wpuścić do waszego dormitorium, by ktoś mógł Cię zobaczyć. No z całym szacunkiem, ale chyba zapomina z kim ma do czynienia. Gdyby nie ogarniała, jakie mogą być tego konsekwencje, to by nie gadała z Cornerem przez drzwi. No i Hermiona go coraz bardziej podnieca… Zrobił sobie dobrze myśląc o niej i wyobrażając ją sobie pod prysznicem. Widać, że ma na nią ochotę i coraz ciężej może mu być się powstrzymać, by znów coś między nimi nie zaszło. Jego nastawienie do niej cały czas się zmienia, tylko nie chce dopuścić do siebie myśli, że tak faktycznie może być. Hermiona za to znów z dobrym serduszkiem wyskakuje i się martwi o niego, czy aby nie zmarznie w nocy. Cóż, oprócz dodatkowego koca jest jeszcze inny pomysł, żeby im obydwojgu było cieplej, if you know, what i mean xD Ciekawe też, gdzie znika Luna… Jaki dobry powód ma do tego, by opuszczać szkołę i że McGonagall jej na to pozwala...

    OdpowiedzUsuń
  2. I w tym momencie zaczną się prawdziwe kłopoty 😝

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu nadrobiłam rozdziały i nie mogę doczekać się co dalej 😁

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojoj, nieładnie, Hermiono, nieładnie. Trzeba było grzecznie zapukać i zostawić te cholerne koce, czy cokolwiek tam chciałaś mu zaproponować, przed drzwiami lub w pieprzonym, widocznym miejscu. Co on robi z twoją głową, dziewczyno, to jest chyba gorsze od tego, co ty robisz z jego ;p Ten jego wybuch zazdrości był słodko-gorzki i trochę obawiam się siebie, bo nawet mi się podobało ;p Swoją drogą to też uważam, że Corner smali cholewy do Hermiony, chyba, że jest po prostu bardzo wścibski i bardzo nadgorliwy ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Od jakiegoś czasu czytam Twoje tłumaczenia i jestem absolutnie zachwycona. Pierwszy raz spotykam się z tak mocnymi opisami i tak brutalnym światem w niektórych tekstach. Ale to jest dokładnie to, czego szukałam od dłuższego czasu. Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały Izolacji. To tłumaczenie ma niesamowity klimat, historia jest nieco inna niż w oryginale, ale z drugiej strony to dało początek relacji Draco i Hermiony i choć pierwsze spotkanie bylo bardzo gwałtowne i pełne gniewu, to obecnie widać że wywierają na siebie nawzajem duży wpływ. Teraz czekam tylko na rozwinięcie ich relacji i będę w pełni zadowolona :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zazdrosny Draco to jest absolutnie jego najlepsza wersja, ta zaborczość, zazdrość są obezwładniające, cóż gusta kobiet są różne, ale dla mnie ten Malfoy jest tak podniecająco intensywny, że no nogi z waty, wstrzymanie oddechu i mnóstwo obrazów w głowie if you know what i mean :P
    Zaintrygował mnie początek rozdziału. Wątpliwości, świetnie, że je ma. To na pewno przyniesie w końcu oczekiwane zmiany, ale bardziej zwróciłam uwagę na inny aspekt jego przemyśleń. Mianowicie, wyobrażenia innych kobiet, wzbogacone, przekręcone, a Hermionę widział taką jaka jest. Dla mnie to świadczy o tym, że generalnie on jej pragnie taką jaka jest, nie potrzebuje innej wersji Hermiony. Mega mi się to spodobało. Niby tak niewiele, ale dla mnie zdecydowanie moment przełomowy w głowie Draco - szczególnie pytanie co by było gdyby nie miała "brudnej krwi". Zaczyna się robić bardzo ciekawie. W ogóle czytelnik może się skupić na ich relacjach, nie ma tu Ginny, Blaisa, Harrego, Rona, Nevilla, Pansy, Notta - nikt nie musi im pomagać, nikt nie doradza, tworzy się to samo i to jest niesamowite! Skupienie na odczuciach tych dwóch osób. Na prawdę to jest świetne, można zrobić idealną analizę psychologiczną naszych bohaterów :P Oczywiście w sferze domysłów, ale i tak jest przy tym mega zabawa :)
    Hermiona zdecydowała się wejść do jamy węża xD Potrójne Kurwa!

    OdpowiedzUsuń